- Mamo odbierz ten cholerny telefon. - przeklęłam do urządzenia,
które było moim telefonem, a dokładnie miało takie same właściwości co
komórka, ale był wielkości płytki paznokcia i miał funkcję hologramu.
Coś jak skype, ale w 3D i obie strony widzą się w niebieskim hologramie.
Coś jak na radzie Jedi w Gwiezdnych Wojnach.
Wzięłam ostry zakręt mijając pachołek bokiem samochodu. Zmieniłam bieg i wyrównałam jazdę, aby pokonać kolejną przeszkodę, która była zrobiona z wielkich plastikowych bali z wodą, które stały w odstępach, abym na ciasno zmieściła się srebrnym porsche'm 905 GT3 Cup. Przecięłam odległość dzielącą mnie od przeszkody w niespełna 2 i pół sekundy, następnie zaciagnęłam ręczny i skręciłam ostro kierownicą, aby wymieścić się na ciasno pomiędzy balami. Najmniejszy błąd spowodowałby rozwalenie się bali i woda wlała by się na tor, który znajdował się tuż pod moją rezydencją. Przejechałąm gładko przez slalom i znów wyrównałam jazdę.
Moja rodzicielka jak na złość nie chciała odebra pierdzielonego telefonu.
- Rozłącz. - rozkazałam urządzeniu, kóre reagowało na głos. Usłyszałam dźwięk rozłączenia. - Zadzwoń do taty. - rozkazałam i od razu usłyszałam dźwięk połaczenia.
Najechałam na wielką kałużę z wodą, a następnie gwałtowie skręciłam gdyż nie chciałam wpakować się do ściany. Przede mną pojawił się czerwony samochód, ktory był sterowany automatycznie i jechał wprost na mnie. Gwałtownie zachamowałam i zaczęłam cofać, przejeżdząjąc poprzednią trasę tylko tyłem. Pestka.
Tata też, nie odbierał więc w ostateczności wybrałam numer najbliższej sekretarki moich starszych, Sary Pender.
Pender odebrała po pierwszym sygnale.
- Słucham Cię Antonio. - jej holokopia pojawiła się obok mnie na siedzeniu pasarzera.
Jej kruczoczarne włosy zostały jak zawsze upięte w wymyślny kucyk, z kórego nie wystawała żadna niedoskonałość. Sara była po trzydziestce, a już pojawiły się pod oczmi zmarszczki zwiazane z planowaniem i ogarnianie całego bałagou moich rodziców. Jako ich prawa ręka była odpowiedzialna za wszystko wiec nie dziwie się, że w tak młodym wieku dziewczyna wyglądała jak przeżuta. Jej zmęczone oczy odstawały od delikatnej twarzy i młodej postaci. Kobieta odwróciła głowe w moją stronę i zgromiła mnie spojrzeniem.
- Powinnaś założyć kask. To niebezpieczne Antonino.
Zmieniłam bieg i teraz jechałam wprost na zdalnie sterowane autko, które zwinnie ominęłam, jadąc zygzakiem.
- Nie nazywaj mnie tak. - warknęłam wjeżdzając na platformę, kóra miała nas przetransportować na inny tor, znajdujący się piętro niżej, a mianowicie, pomieszczenie przekształcone w pustynie piaskowe. Wątpie czy ten samochód poradzi sobie z nierównościami. Ale na całe szczęście zjechaliśmy na jeszcze niższy tor, stylizowany na zwykłe miejskie drogi.
Kobieta podniosła oczy ku niebu, a raczej na dach samochodu.
- Gdzie są rodzice? - zapytałam ostro, przysiskając pedał gazu. Auto szarpnęło i wjechało na "ulicę".
Pólprzeźroczysta kobieta otworzyła swój kajecik i mrucząc coś zaczeła jeździć po stronicach.
- Mają teraz spotknie w sprawie nowej umowy z kolejnym koncernem HI-TECH. Coś się stało? - spytała widząc moje pełne gniewu spojrzenie, gdy czarny samochód, znów pojawił się przed moją szybą.
Czy projektańci nie mogą wymyślić czegoś nowego?! Już mnie to nudzi.
- Niech rodzice nie wchodzą do Podziemia. - powiedziałam - Gabriel zabił kóla. Niech się tam nikt nie zbliża, albo zostaną wciągnięci w jego chorą grę.
Kobieta stwardła.
- Opowiadaj.
Opowiedziałam jej wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Nawet wyżaliłam sie jej z moich rosterek dotyczących Michaelisa za czasów dzieciństwa i teraźniejszości. Kobieta była dobrą słuchaczką, a tym bardzeij pocieszycielką. Od zawsze zastępowała mi przyjaciółki, ktorym nie mogłam się zawsze wyżalić. Znałam ją od siedmiu lat i o ile dobrze pamiętam nie cierpiałam jej od zawsze. Z początku robiła mi za nianię i towarzyszkę zabaw, ale zbyt szybko ją wykończyłam psychicznie więc w ostateczności została asystentką, moich rodziców i od tego czasu zmieniła się w wiedźmę. Kazała trzymać się zasad i nie odstępowała swojego kajecika na krok. Zrobiła się poprostu NUDNA! i moja niechęć do niej drastycznie wzrosła.
Ale była jedyną osobą, której mogłam się zwierzyć bez żadnej konsekwencji, po odejściu Gabisia.
Pod koniec mojego monologu kobieta westchnęła.
- Nie muszę Ci dużo mówić gdyż masz dość oleju w głowie, ale mogę Ci obiecać, że twoi rodzice nie trafią do rąk Michaelisa. Moja w tym głowa. - jej holoręka wylądowała na moim ramieniu.
- Dzięki. - szepnęłam.
- Dobra czas na mnie bo mam kupe rzeczy na głowie. Nie zabij się!
Rozłączyłyśmy się zaraz po tym jak skończyłam próbować nowiutkie Porhe. Sara uspokoiła mnie na tyle, że mogłam dziś iść po treningu na maseczkę błotną! Och! To będzie przyjemne!
Wysiadłam z samochodu kierując się do człowieczków w białych kitlach, którzy biegli w stronę samochodu, aby zbadać jego parametry i inne dupstewka.
- I jak się spisało? - zapytał Bazyl ziewając przeciągle.
Facet był przed trzydziestką, a miał głowę jak słoń. Zaraz po studiach został głową naukową w naszej firmie i nadzorował wszystkie działania związane z samochodami. Ziewną w moją stronę i przeciagnął się.
- Troche kultury. - upomniałam go.
Chłopak spojrzał na mnie.
- Odezwała się ta która, kazała piędziesięciu osobą o drugiej w nocy przygotować tor do testowania samochodów. - pociągnał łyk ze swojego białego kubka z podobizna królika - Nie wszyscy mogą być na nogach cały czas na nogach. - upomniał mnie - Normalni ludzie potrzebują snu.
- Ach, - mruknęła biorąc do ręki butelkę z wodą - mam wnioskować, że nie jestem normalna?
Klapnęłam na skórzaną sofę.
Bazyl przewrócił oczami i przeczesał swojego różowego panka.
- Z wszystkich osób na świecie ty jesteś najmniej normalna.
Westchnął siadając naprzeciwko mnie.
- Czyli Pan Michaelis wyciągnął łapki po tron? - westchnął odchylając się do tyłu - masz zamiar coś z tym zrobić?
Spytał przecierając załzawione oczy.
Pociągnęłam łyk z butelki.
- Na razie jestem obserwatorem. Nie będę się wtrącać do puki nie dojdzie do mordu. - westchnęłam odpinając czarny obcisły kaftan.
- A potem co? Zrobisz wszystkim sieczkę? Czy pójdziesz kulturalnie porozmawiać?
Zakpił ze mnie.
Rozpuściłam moje czerwone włosy.
- Potem przerobie ich na mięso armatnie. - spojrzałam na zaskoczonego chłopaka - I nikt mnie nie powstrzyma.
Bazyl zaczął bawić się swoim kubkiem.
- Alce, są takie chwile w których mnie przerażasz.
Wyznał, a ja uśmiechnęłam się.
On sam najlepiej wiedział na co mnie stać. W końcu trenuje ze mną dzień w dzień od trzech lat, a nadal widział tylko cząstkę mojej mocy.
Przewróciłam oczami, a on sięgnął na stolik po czarną teczkę, którą mi rzucił. Złapałam ją.
- Przesyłka od rodziców. - powiedział pieszając zawarotśc kubka. - Plus, coś ekstra, z prywatnego archiwum twoich starszych. - Uśmiechnął się do mnie tajemniczo i rzucił dwa razy grubszą teczkę z kwiatami. Odwzajemniła jego uśmiech.
- Ciekawe z kim moi rodzice mają tym razem na pieńku. - odwiązałam sznurki grubszej teczki.
- Akurat teraz jest to mniej istone. - powiedział i postukał w cieńszą z teczek. - Wizyta dziś punkt 11,00. Dom twojego starego kumpla Adriana Breckenridge. Wszystko masz w teczce.
Uśmiechnęłam się chytrze.
- Musze Cię poprawić. - powiedziałam zakładając nogę na nogę. - Jest nas czterech.
Mężczyzna skamieniał w bezruchu.
Uniosła brwi.
- Już zapomniałeś o dwunastoletnim chłopcu, którego trzymasz w ukryciu prawie kilometr pod ziemią? - uśmiechnęłam się do niego chytrze.
Szach i mat skurczybyku.
Jego ręce powędrowały na oparcie fotela.
- Skąd wiesz? - spytał chłodno.
O cho! Chyba rozwścieczyłam hienę.
Uniosłam brwi.
- Powietrze jest wszędzie. A ten chłopiec nie potrafi dobrze panować nad wiatrem. Na jego miejscu zaczęłabym trenować nad temperaturą powietrza wokół siebie. - umyślnie podsunęłam Adrianowi pomysł. Źle szkoli chłopaka, a ja nie pozwolę aby młody zmarnował sobie życie.
- Masz dla mnie więcej podpowiedzi? - oparł się na łokciach - A może dasz mi jeszcze jakiś pokaz mocy? - podpuścił mnie - Może tym razem mała burza z piorunkami?
Westchnęłam.
Jak chce się bawić to na całego.
- Nie jestem tu aby cię zabić. - powiedziałam spokojnie - Więc możesz odwołać swoich dwudziestu ludzi, którzy celują we mnie z E4. - znów spojrzał na mnie zaskoczony - ty też mógłbyś przestać we mnie celować. To krępujące.
Zwolniłam spust w gnacie Adriana kinezą, a magazynek uderzył o miękki czerwony dywan. Jak pokazuje moc to się nie hamuje i koniec. Nie bd sie użerać z idiotami, którzy na siłę próbują mi pokazać swoje miejsce. Szkoda, że jestem wysoko nad nimi. Z garstka osób mogła by mi dorównać, ale to dopiero za parę lat.
Uniósł dłoń i mężczyźni pochowani za drewnianymi ścianami opuścili swoją broń, ale ciągle trzymali ją w pogotowiu.
- Widzę, że niczym nie można Cię zaskoczyć.
- Możesz próbować. - wyciągnęłam opakowanie żelek, które trzymałam w skórzanej torbie i zaczęłam je konsumować - Chcesz jedną, Adiś? - spytałam Adrianka.
- Nie, nie, nie. Jestem na diecie. - poklepał się po brzuszku - Ale ty nie krępuj się.
Okej! Mi nie trzeba dwa razy powtarzać! Wyciągnęłam z torby opakowanie bezglutanowych czipsów i puszkę koli.
- Dzięki - wzniosłam colę w stronę Adriana - Twoje zdrowie! - upiłam z niej łyk.
Obserwował moje poczytania w milczeniu. Zdążyłam pochłonąć połowę zawartości mojej torby nim się odezwał.
- Jak na Jamesówne igrasz z ogniem.
Uniosłam brew.
Uwielbiałam uświadamiać ludzi, gdzie ich miejsce! <3
- Czy to ma być groźba? - spytałam płucząc ręce w chmurce deszczowej. Nie chciałam aby się kleiły od słodyczy.
- Raczej przyjacielska rada. - odparł.
Och! No to teraz wytoczę ciężkie działa.
Chwyciłam za różową teczkę, którą dostałam od Bazyla i w mgnieniu oka znalazłam się obok Adriana. Spluwy znów zostały we mnie wycelowane, lecz to na nic... w końcu mają zmrożony cały karabinek. Teraz mogą posłużyć jedynie za ozdoby na ścianę. A takie ładne karabiny.
Rzuciłam teczkę z taką siłą iż otworzyła się i wypadły z niej zdjęcia i różne bzdety na temat moich rodziców.
- Teraz to ja Ci dam przyjacielską radę. - Wyszeptałam mu do ucha. - Jeśli choćby włos spadnie z głowy jednego z moich rodziców, zepsuło się auto, czy wyciekła benzyna z samolotu, wiedz, że nawet ten dziwny człowiek śpiący w jednej z twoich sypialni, nie obroni Cię przed mną. - Puściłam go. - Przyjrzyj się dobrze i zapamiętaj moje słowa. - postukałam w fotografie, na której znajdował się mój tata śpiący w fotelu. - Chyba nie chcesz zachwiać naszej przyjaźni? - uśmiechnęłam się.
- Oczywiście, że nie. - odchrząknął - Coś ty dzisiaj taka zdenerwowana?
Uśmiechnęłam się do niego.
- Ja? - zdziwiłam się - Mój puls nawet nie przyśpieszył... nie mówiąc o twoim.
Adiś nie zdążył odpowiedzieć gdyż Morus wszedł do gabinetu z dzbankiem wody.
Pstryknęłam palcami i podmieniłam zdjęcia na Umowę o przedłużenie współpracy z działem Hi-Tech i schowałam wszystkie słodycze z powrotem do torby.
Jego mina była bez cenna, gdy ujrzał nas obok siebie.
- Właśnie szukaliśmy długopisu. - uśmiechnęłam się promiennie.
Odłożyłam Słownik Suahili w tym samym czasie kiedy Wrony z Gabisiem na czele, wleźli na moją dopiero co wypielęgnowaną trawę! No chyba się wkurzę!
Przypięłam do uda sztylet i zarzuciłam na ramiona kurtkę. Któryś z czarnych charakterów próbował wleź mi przez okno. Zmaterializowałam się w te miejsce, a facet siedział okrakiem na moim parapecie.
- No gdzie mi na dywan z tymi butami! - wrzasnęłam na niego i wykopałam z domu, zamykając za nim okno i zasłaniając zasłonami.
Następny intruz wlazł mi do łazienki. Zmaterializowałam się za nim.
- Puka się. - uderzyłam go w nos i wyprowadziłam tą samą stroną co przyszedł tłucząc wielką szybę, która od razu naprawiłam.
Otrzepałam ręce i zamknęłam drzwi przed kobietą, która w pchała mi się do chałupy nieproszona. Boże! Było ich jak mrówków. Kolejna panienka, która potrafiła przechodzić przez ściany, próbowała na mnie wskoczyć. Schyliłam się, a ona chwyciła mnie za ramie. Podcięłam ją i chwyciłam za płaszcz i wywlokłam ją z łazienki.
- Nie szarp się. - warknęłam - I przekaż Michaelisowi, ze nie wpuszczam nieproszonych gości. - podniosłam ją na wysokość moich oczu - A ja chce ze mną pogadać to niech umówi się ze mną na kawę.
Otworzyłam okno i rzuciłam ją na faceta, który wspinał się na mój bluszcz. Z hukiem spadli na ziemię. Zajrzałam przez okno aby sprawdzić jak ma się mój ogród. No cholera mnie weźnie! Czułam się jak w pierwszej cześci Transwormersów, gdzie roboty łazily po ogrodzie Sama.
- Panie! Ale gdzie po rabatce! - o wrzeszczałam jakiegoś rosłego mężczyznę, który deptał mi kwiatki, próbując wleźć przez okno. - Wara od ogródka! - krzyknęłam i jednym machnięciem dłonie pozbyłam się wszystkich intruzów z mojej rabatki.
Kto to kurna widział, aby łazić po kwiatkach? Ten świat schodzi na psy! Bez obrazy dla takich szlachetnych i wiernych zwierząt jakim są te czworonogi.
Schyliłam się kiedy nóż przeleciał mi nad głową.
Kopnęłam Gabriela, a ten chwycił moją stopę i szarpnął do siebie. Podciągnęłam się na jego rękach oplotłam jego głowę łydkami i skoczyłam do tyłu wyrzucając go w powietrze. Zgrabnie upadł na ziemię i chwycił za sztylet leżący na ziemi.
- Puka się. - upomniałam go sięgając po mój sprzęt.
- Ja nie muszę. - odparł i starliśmy się.
Kopnęłam go w kolano, a ten uklęknął.
- Bardzo po dżentelmeńsku. - zaśmiałam się, a on podciął mnie.
Przeturlałam się przez pokój, a on chwycił mnie za ramiona. Uwolniłam się i prześlizgnęłam się pomiędzy jego nogami.
- Dość tego! - krzyknął jakiś kobiecy głos.
Zatrzymaliśmy się w pół ruchu.
Spojrzałam w stronę głosu i spojrzałam na blondynę z różowym plasterkiem z pegazami na nosie.
- Laleczka! - krzyknęłam na jej widok.
- Poddaj się albo...!
Szarpnęła za jakiś sznurek, a zza drzwi wyłoniła się Mery, która ujadała i ciągnęła jakiegoś faceta za drewnianą pałkę, którą chronił się przed jej kłami. Blondyna wyciągnęła srebrny nóż i pokazała na psa.
Zdzira!
- Albo co? - powiedziałam spokojnie, przykładając jej zimną stal do gardła. Spojrzałam w jej przerażone ciemne oczy. Chyba nie spodziewała się, że znajdę się obok niej w ułamku sekundy. - Już raz mówiłam, co się stanie, jeśli wejdziesz mi w drogę. - przycisnęłam ostrze jeszcze mocniej.
- Alice! - warknął Gabriel, ale zignorowałam tego palanta.
- Jestes jeszcze większą suką niż myślałam. Kryć się za bezbronnym stworzeniem... To poniżej twojej godności. - szarpnęłam ją za włosy, a ta wpadła na ścianę i osunęła się po niej. Gabryś od razu do niej podleciał.
- Poddaje się. - powiedziałam i schowałam nóż. - Mery. - przywołałam psa. Owczarek spojrzał na mnie niepewnie, ale puścił kij i poczłapał do mnie.
Wplątałam palce w jej sierść. Och... jakie to uspokajające.
-
Czy ta taśma naprawdę jest konieczna? - spytałam Gabriela, gdy
Sebastian - jeden z goryli, krępował mi dłonie szarą taśmą izolacyjną.
Gabriel stał oparty o wielkie biurko, za którym przeważnie siedział Olaf... którego już nie ma.
- Przy tobie muszę być nad wyraz ostrożny. - zaczął bawić się sygnetem królewskim - Bo ty nie rozumiesz prostych poleceń "przyjdź dokładnie za dwa dni".
- Aaaa... - kiwnęłam głową - A ja myślałam, że boisz się o swoich ludzi po akcji w moim domu... I JESTEM CIEKAWA KTO NAPRAWI MOJĄ RABATKĘ!! - krzyknęłam do ucha Seby, który się skrzywił.
Gabiś uniósł kącik ust.
- To też.
Wywróciłam oczami i poruszyłam dłonią.
- Sebuś za słabo. Musisz mnie mocniej ścisnąć tą taśmą bo się wydostanę. - upomniałam rosłego mężczyznę, który spojrzał na mnie gniewnie.
- Nie nazywaj mnie tak. - warknął.
Wywróciłam oczami - znowu.
- A to zatrzymam - Gabriel trzymał w ręku pochwę z moim sztyletem.
- Amina nie lubi kiedy jest daleko ode mnie. - ostrzegłam go - Dzieją się wtedy dziwne rzeczy...
Mrau!
Usłyszałam głośnie miauknięcie dochodzące z sofy przede mną. O nie! Znowu ten pchlarz! A już myślałam, że pozbyłam sie go na zawsze.
- Alice mam nadzieje, że pamiętasz Pana Mrau? - czarna kupa prychającej, śmierdzacej sierści podeszła do mojej skrępowanej nogi i zaczęła się o nią ocierać.
Jęknęłam.
- Chyba będę musiała powtórzyć numer z workiem i wodą. - mruknęłam do siebie i posłałam w stronę kota piorunka, który ugodził go a kocur podskoczył i zaczął prychać. - Gabriel przypomnij mi ile on ma jeszcze żyć?
Spojrzałam na faceta, który wyglądał na oburzonego.
Chyba właśnie sobie uświadomił, kto próbował utopić jego ulubionego kota. Nie, żebym miała coś do kotów. Nie! Sama posiadam parkę niezłych kocich przyjaciół, ale tego kota wprost nie cierpię. Sama jego postura jest nieznośna, a jego płąski pysk nie dodaje mu uroku.
- Gabriel.- przez szczelinę w drzwiach wyłoniła się blond głowa Rity - Zaczynamy.
Dziewczyna chyba ma traumę po spotkaniu ze mną bo najwyraźniej bała się siedzieć ze mną w czterech ścianach.
Michaelis kiwnął głową i wstał.
- Dokończymy naszą rozmowę później. - mruknął i wyszedł.
- My jej nawet nie zaczęliśmy! - odkrzyknęłam.
Siedziałam skrępowana pośród siódemki Wron, którzy byli mężczyznami. Ciągle paplałam jak najęta i najwyraźniej mieli mnie dość bo kilka razy, próbowali mnie zakneblować ale ja dziarsko broniłam się zmieniając trajektorię ruchu ich dłoni. Łatwizna.
- Czuje się jak niewinna owca pośród wygłodniałych sexem wilków. Coś w tym jest, nie?
Jak zawsze mówiłam do siebie gdyż oni ignorowali mnie. Nuda. A poza tym nie mam czasu na dziecinne zabawy.
- Sebuś! Musze do łazienki! - wydarłam się.
Mężczyzna odwrócił się.
- Stać Cię na coś lepszego. - mruknął znów zaczął śledzić poczynania zza oknem.
Przewróciłam oczami. Z nudów podparłam głowę o moją dłoń, którą wyciągnęłam z krępów. Co nie było wcale trudne.
- Macie coś do jedzenia? - zaczęłam rozglądać sie po pokoju.
- Już raz Ci powiedziałem... - zaczął Sebuś ale nie skończył - Natychmiast połóż ta dłoń! - odwróciłam się i zobaczyłam siódemkę goryli na nogach, czekajacych w gotowości na obezwładnienie mnie.
- Chłopaki jesteście nudni. - wstałam gładko z fotela nie zważając na moje skrępowane kończyny, które przeszły przez taśmę nie rozrywając jej - A ja nie mam czasu na zabawę z dziećmi.
Rzucili się na mnie jak wygłodniałe psy.
Przeszukiwałam każde pomieszczenia, fizycznie jak i mentalnie, raz po raz obezwładniając Wronę, która weszła mi w drogę. Przeszłam przez główną salę i skierowałam się do lochów. Szybko przebiegłam przez ogromniaste podziemie, ale nigdzie jej nie znalazłam. Więc Gabriel nie położył na niej łap. - pomyślałam.
Wbiegłam po schodach na piętro mieszkalne, które było puste. Przeszukałam każdy skrawek, ale nigdzie nie znalazłam tego czego szukam. Z jednej strony to dobrze, gdyż nie była w Podziemiu, a z drugiej czułam flustracje bo nie wiedziałam gdzie jest.Poza tym musiałam się już zmywać. Gdy Gabiś zauważy swoich ludzi skrępowanych na krzesłach taśmą izolacyjną pewnie się wkurzy. No ale co mnie to obchodzi?! On pierwszy rozwścieczył lwice! Nasłał swoich ludzi na moje rabatki! A do tego tleniona blondyna chciała znęcać się nad moim psem! Co za wredna sucz!
- To nie ładnie chodzić tak po czyimś domu. - przekręciłam się na pięcie słysząc głos Michaelisa.
- I kto to mówi? - odparłam chowając książki na powrót do biblioteczki.
- Król. - wypowiedział to bez żadnych skrupułów.
Spojrzałam na niego z pogardą.
- Ale nie mój. - warknęłam.
Resztę książek wpakowałam do komody kinezą, gdyż ręce mnie świerzbiały aby go nie walnąć.
- Alice ja nie chce być twoim wrogiem. - powiedział łagodnie, podchodząc do mnie.
Uniosłam ręce.
- Nie podchodź.
Posłuchał.
Od samego początku próbowałam wyprzeć się tego co czułam i widziałam moimi mocami. Wiem do jakiego mordu dochodzi teraz w Podziemiu i wiem kto zapoczątkował ten mord. Nie mogłam uwierzyć, że on jest zdolny do takiej zbrodni. Wszystkie uczucia z dzieciństwa... wszystkie chwile spędzone z nim prysnęły jak w bańce mydlanej i ukazały mi jego prawdziwą naturę. Rządnego Krwi potwora, o dwóch obliczach, który wmawia sobię iż wszystko co robi zapoczątkuje wiekszego DOBRA! To jest chore!
- Alice... - potrząsnęłam głową.
- Wiem co chcesz powiedzieć. - przerwałam mu - Ale ja nie będe twoją marionetką i nie zmusisz mnie do tego. Nie będe twoją maskotką, ani twoim sprzymierzeńcem. Teraz gram według moich zasad i nie wchodź mi w drogę.
Warknęłam.
- Alice błagam Cię przemyśl to! - poprosił gorączkowo.
Zagryzłam wargi.
- Wiesz dlaczego się tak boisz, mojego odejścia? - mój głos był przepełniony jadem - Bo gdy staniemy naprzeciwko siebie twoja szansa na wygraną będą równe zeru.
Przeszłam obok niego zabierając swój sztylet.
- Nie szukaj mnie. Wasza Wysokość. - skłoniłam sie kpiarsko.
Wyszłam nabuzowana z Podziemia. Nie mogłam uwierzyć w to co zrobił ten palant! Grrr! nienawidzę go! Najchętniej wsadziłabym mu w dupę jego chore idee wraz z wszystkimi Wronami łącznie z tą sztuczną blondyną, która uważa się za niewiadomo kogo, dając dupy Gabrielowi. No zwykłą dziwka! Myśli, że jest taką och i ech! Grrr! Najchętniej wydrapała bym jej oczy! A z tego czarnego kocura zrobiła bym sobie rękawiczki! Och tak! Takie przyjemne w dotyku! Na pewno polepszyły by mi samopoczucie.
Do moich uszu dobiegł męski głos, który wprost kąpał się w przekleństwach. Rozejrzałam się po parkingu i wprost zaniemówiłam pod drzewem stał mój czarny nissan! Ale skąd on się tu wziął to nie mam pojęcia! Obok niego przebiegł młody chłopak z małą dziewczynką na rękach.
- Gwałciciel! - krzyknęłam, ale zdałam sobie sprawę, że jesteśmy sami na parkingu. Puściłam się biegiem za nim podejrzanie wyglądającym facetem.
A jeśli to jeden z LU, który wziął ze sobą swoją zmarłą ofiarę, aby z denatką uprawiać sex? I to jeszcze dziewczynka! Ciekawe jak się nazywa połączenie pedofilii z nekrofilią? Pedonekrofilia? Musze go spytać.
Mężczyzna właśnie próbował odpalić swój van. Chwila... ja go gdzieś widziałam! Ciekawe gdzie?Podeszłam do samochodu, gdy chłopak zaczął walić w kierownice, a dziewczynka zaczęła tracić przytomność... albo ją odzyskiwać. Uf... czyli nie był nekfofilem... ale to nie wyklucza tego, że może być pedofilem! Musze uratować tą małą, niewinną duszyczkę, z rąk tego demona!
- Pan od Koktajli! - krzyknęłam rozpoznając w nim barmana z "Landrynki".
Chłopak dopiero teraz na mnie spojrzał i otworzył szeroko usta.
- Tańczący Tyłek! - krzyknął na mój widok.
Wybałuszyłam na niego oczy.
- Serio? - mruknęłam. Ale dałam za wygraną - Co ty tu robisz z ta dziewczynką? - spytałam. - Pomyśleć można że jesteś pedofilem, chcącym zgwałcić ta dziewczynkę!
Oskarżyłam go.
Ten spojrzał na mnei jak na kosmitę.
- To moja siostra i muszę zawieść ją do szpitala. - warknął.
Ups. Moja intuicja mnie zawiodła.
- No daleko tym rzęchem nie zajedziesz. - ustaliłam kopiąc w opony starego grata.
- Nie krzywdź Panny Luizy! - okrzyczał mnie Pan Koktajl.
Spojrzałam na niego, ale nie miałam siły mu się odgryźć.
- Powiedzmy, że uwierzyłam iż ona jest twoją siostrą. - zmrużyłam oczy - Ma temperature. - powiedziałam sprawdzając temperature powietrza wokół niej. - I to wysoką.
Chłopak spojrzał na mnie.
- Skąd wiesz?
Wywróciłam oczami.
- Na pierwszej randce nie można wszystkiego zdradzić. - mrugnęłam do niego. - Zabierz ją do mojego auta. Zawiozę was do szpitala.
Miejskimi drogami prułam 160km/h, omijając samochody, które zjeżdżały mi z drogi robiąc miejsce. Miałam na ogonie kilka radiowozów wiec musiałam wejść policjantom do głów aby zrezygnowali z pościgu. Ha! jestem mistrzynią przekonywania! Nikt mi się nie oprze!
- Kobieto czy mogłabyś jechać szybciej? - spytał z tylnego siedzenia.
Spojrzałam na tylnie lusterko.
Dziewczynka trzęsła sie w jakiś dziwnych konwulsjach, a my nie mogliśmy na to poradzić. Klimatyzacja była odkręcona na full, a i tak nie zbiło to gorączki dziewczynce. Przygryzłam wargę.
Ominęłam autobus z ludźmi wracającymi z pracy i wcisnęłam się pomiędzy dwa kabriolety o włos mijając wielkiego tira.
No i takie zakończenie dnia to rozumiem!
- Nie da się zniżyć jeszcze temperatury? - znów się odezwał.
- Zaraz coś na to poradzimy.
Mogłam wpaść na to wcześniej. Ale ze mnie głupia baba!
Zniżyłam temperaturę w samochodzie do minus 5 stopni. Pare sekund później usłyszałam szczękanie zębami Pana Koktajla.
- Pięknie. - mruknęłam. - Przywiozę do szpitala dziewczynkę, z gorączką i faceta, który wpadł w stań hipotermii. Cudownie.
Ominęłam kolejny pojazd wjeżdżając na szpitalny podjazd.
Jakąś godzinę później siedzieliśmy razem przed pokojem dziewczynki, czekając na wyniki badań. Tom - bo tak miał na imię Pan Koktajl - już kilka razy mnie wyganiał, abym poszła do domu, ale chciałam zostać. Nie mogłam opuścić go i Amy w takiej sytuacji... A poza tym potrzebowali pieniędzy na badania, które mogłam im zasponsorować.W każdym razie pogawędziliśmy sobie, a mnie udało się w między czasie poderwać jakiegoś przystojnego doktorka, który był głupiutki jak podeszwa moich butów. Nie, moje buty nie są głupie. W sumie słuchanie lamentów tego barmana było nieco irytujące, no ale ja - pani psycholog - dałam radę to wszystko znieść, a nawet udzielić mu rady, że z Amy wszystko się ułoży, a jego stara i zardzewiała fura wcale się nie rozleci.
Chwilę później poczułam to. Napływ ogromnej fali ciepłego powietrza i ujrzałam Mendę z Landrynki, z którą tańczyłam. Och! Już nigdy nie pije w clubach! Potem zadaje się z jakąś Ruską szumowiną! - Zasłabłeś Tommy? - odezwał się.
Czemu ten facet jest bez butów? Boże! Otaczają mnie sami psychopaci albo dziwacy. Biedna ja! Koktajl i Menda wymienili z sobą porę zdań. W końcu nie wytrzymałam i dodałam swoje trzy grosze, z których wywiązała się awantura. Czułam się jakbym kłóciła się z moim dwunastoletnim kuzynem. Dokładnie ta sama logika i dziecinna wyższość.
Boże! Czemu wyprodukowałeś takich debili?!
Zniżyłam się do jego poziomu i nasza rozmowa zniżyła się na poziom przedszkolaków. Aż wstyd mi za siebie. Potem okrzyczał nas Tom, a Menda zakpiła z mojego imienia. Ciekawe jaką by zrobił minę gdyby wiedział jak się naprawdę nazywam? Zapewne jakąś tępą. Po Osobie o imieniu Rubien nie można spodziewać się jakieś szokującej inteligencji. Rodzice nieźle go pokarali dając mu tak na imię. Ale wcale mi go nie, zal.
Po spotkaniu z Ruską Mendą i chmarą człowieczków ubranych w garnitury, goniących za nim, przyszedł czas na ostre spotkanie z Rodzicami Toma.
Uśmiałam się za wsze czasy.
Następnego dnia spotkałam sie z Panem Koktajlem i poszliśmy na
kawę. Trochę gadu, gadu i troche konkretów. Jak zawsze. Następnie cały
dzień przesiedziałam w mojej prywatnej stajni lub na zakupach i u fryzjera. Tak! To
lubie!
Przechodziłam właśnie pomiędzy regałami z książkami w Empiku, kiedy poczułam zbliżających się do mnie dwóch typków. Zmarszczyłam brwi. Dlaczego wcześniej ich nie wyczułam? Musieli tłumić swoją osobę. Gabriel zaczął umiejętnie dobierać ludzi do śledzenia mnie. Chyba będe musiała się z nim spotkać i wyjaśnić mu co znaczą słowa " Nie wchodź mi w drogę ".
Chciałam szybko wyjść ze sklepu, ale coś sie stało w kasie i kobieta nie potrafiła mi skasować książek. Zaklęłam i przygotowałam się na to co nadejdzie.
Wychodząc ze sklepu, Wrony capły mnie pod ramię.
- Pójdzie Pani z nami. - powiedział niższy w kręconych włosach i przeciwsłonecznych okularach. Poczułam się jak na planie filmowym Jamesa Bonda.
- A co jeśli sie nie zgodzę? - spytałam, ale z góry założyłam jaka będzie odpowiedź.
- Wszyscy tutaj umrą.
Tym razem odezwał się Pan Siłacz.
Dałam za wygraną.
- Uprzedźcie swojego szefa aby założył kask. - mruknęłam - Potrząsnę nim i to zdrowo.
Wpakowali mnie do czarnego vana.
- Król nie ma dzisiaj audiencji. - powiedział Loczek.
Uniosłam brwi w chytrym uśmieszku.
- Oczywiście. Ale zrobi. I najlepiej aby w pomieszczeniu zostaliśmy sam na sam. Nie chce aby ktoś ucierpiał. - Wyjęłam jedną książkę z papierowej torby i zaczęłam ją czytać.
- Można to uznać za Zdradę Stanu. - Loczek usiadł na przeciwko mnie. Najwyraźniej miał mnie pilnować przed ucieczką.
Spojrzałam na niego jak na tępaka.
- Ja nie mam króla.
Dojechaliśmy do podziemia w ciszy, a ja pochłonęłam połowę Gry o Tron. W sumie? Cholernie ciekawe! Ale kilkunastu bohaterów bym zamordowała!
Przy wysiadaniu próbowałam uciec, więc goryle wzięli mnie pod pachy i prowadzili nie zważając na to, że wierzgałam w powietrzu nogami.W Podziemiu zostałam wyrzucona na Główny Plac gdzie spotkałam Pana Koktajla i Ruską Mendę.
Oczywiście naszym rytuałem spotkania była ciągła kłótnia i wskoczenie sobie do gardła, niestety przerwał nam Pan Nadmuchany Bufon, który wygłosił nudne przemówienie. Potem podzielili nas do jakiś grup i nalazłam się w jednej wraz z Tommym i Rubisiem.
Następnie ten drugi obraził mnie tekstem dziesięciolatka i uciekł przed sprawiedliwością.
- Jezu on jest nieznośny! - jęknęłam - Tylko idiota może powiedzieć jakieś herezje na temat moich odrostów. W końcu dziś rano byłam u fryzjera. Uderzyłam się dłonia w czoło - Głupota Ludzka nie zna granic.
Tom zaśmiał się.
- Ty się w ogóle przejmujesz takimi rzeczami? - zapytał.
Wzruszyłam ramionami.
Trochę porozmawialiśmy, a gdy zostały przydzielone wszystkie grupy i wszystko troche ucichło postanowiłam udac się na rozmowę do Gabriela. Co nie będzie przyjemne dla niego, ani każdej osoby, która wejdzie mi w drogę.
- Dobra. Zwijam się pogadać z heretykiem od siedmiu boleści.
Strzeliłam palcami.
- Gdzie idziesz? - spytał zaciekawiony chłopak.
Strzeliłam kręgami szyjnymi i ściągnęłam płaszcz.
- Do Gabriela. Mam mu wiele do powiedzenia. - Podałam mu fioletowy płaszcz od Dior. - Masz zaopiekuj się tym. - Zostałam w żółtej koszuli bez rękawów i niebieskich spodniach, a całość dopełniały czerwone vansy. - A jakbyś słyszał jakieś krzyki czy coś... Nie przejmuj się.
Wyszczerzyłam się do niego i przeszłam w stronę drzwi, z których mnie wyrzucili. Przeniknęłam przez nie i spotkałam Loczka i Dużego.
No to teraz zacznie się jazda. Strzeliłam palcami.
Błagam nie patrzcie na błędy! Jestem już zbyt padnięta aby je poprawiać... Mam nadzieje, że wam się podobało i nie przegięłam za bardzo z Alice:P I bardzo was przepraszam za taką DŁUUGAŚNĄ powieść, ale pisałam to już w wielkim skrócie i widzicie co wyszło ;P
Bujka :**
Wzięłam ostry zakręt mijając pachołek bokiem samochodu. Zmieniłam bieg i wyrównałam jazdę, aby pokonać kolejną przeszkodę, która była zrobiona z wielkich plastikowych bali z wodą, które stały w odstępach, abym na ciasno zmieściła się srebrnym porsche'm 905 GT3 Cup. Przecięłam odległość dzielącą mnie od przeszkody w niespełna 2 i pół sekundy, następnie zaciagnęłam ręczny i skręciłam ostro kierownicą, aby wymieścić się na ciasno pomiędzy balami. Najmniejszy błąd spowodowałby rozwalenie się bali i woda wlała by się na tor, który znajdował się tuż pod moją rezydencją. Przejechałąm gładko przez slalom i znów wyrównałam jazdę.
Moja rodzicielka jak na złość nie chciała odebra pierdzielonego telefonu.
- Rozłącz. - rozkazałam urządzeniu, kóre reagowało na głos. Usłyszałam dźwięk rozłączenia. - Zadzwoń do taty. - rozkazałam i od razu usłyszałam dźwięk połaczenia.
Najechałam na wielką kałużę z wodą, a następnie gwałtowie skręciłam gdyż nie chciałam wpakować się do ściany. Przede mną pojawił się czerwony samochód, ktory był sterowany automatycznie i jechał wprost na mnie. Gwałtownie zachamowałam i zaczęłam cofać, przejeżdząjąc poprzednią trasę tylko tyłem. Pestka.
Tata też, nie odbierał więc w ostateczności wybrałam numer najbliższej sekretarki moich starszych, Sary Pender.
Pender odebrała po pierwszym sygnale.
- Słucham Cię Antonio. - jej holokopia pojawiła się obok mnie na siedzeniu pasarzera.
Jej kruczoczarne włosy zostały jak zawsze upięte w wymyślny kucyk, z kórego nie wystawała żadna niedoskonałość. Sara była po trzydziestce, a już pojawiły się pod oczmi zmarszczki zwiazane z planowaniem i ogarnianie całego bałagou moich rodziców. Jako ich prawa ręka była odpowiedzialna za wszystko wiec nie dziwie się, że w tak młodym wieku dziewczyna wyglądała jak przeżuta. Jej zmęczone oczy odstawały od delikatnej twarzy i młodej postaci. Kobieta odwróciła głowe w moją stronę i zgromiła mnie spojrzeniem.
- Powinnaś założyć kask. To niebezpieczne Antonino.
Zmieniłam bieg i teraz jechałam wprost na zdalnie sterowane autko, które zwinnie ominęłam, jadąc zygzakiem.
- Nie nazywaj mnie tak. - warknęłam wjeżdzając na platformę, kóra miała nas przetransportować na inny tor, znajdujący się piętro niżej, a mianowicie, pomieszczenie przekształcone w pustynie piaskowe. Wątpie czy ten samochód poradzi sobie z nierównościami. Ale na całe szczęście zjechaliśmy na jeszcze niższy tor, stylizowany na zwykłe miejskie drogi.
Kobieta podniosła oczy ku niebu, a raczej na dach samochodu.
- Gdzie są rodzice? - zapytałam ostro, przysiskając pedał gazu. Auto szarpnęło i wjechało na "ulicę".
Pólprzeźroczysta kobieta otworzyła swój kajecik i mrucząc coś zaczeła jeździć po stronicach.
- Mają teraz spotknie w sprawie nowej umowy z kolejnym koncernem HI-TECH. Coś się stało? - spytała widząc moje pełne gniewu spojrzenie, gdy czarny samochód, znów pojawił się przed moją szybą.
Czy projektańci nie mogą wymyślić czegoś nowego?! Już mnie to nudzi.
- Niech rodzice nie wchodzą do Podziemia. - powiedziałam - Gabriel zabił kóla. Niech się tam nikt nie zbliża, albo zostaną wciągnięci w jego chorą grę.
Kobieta stwardła.
- Opowiadaj.
Opowiedziałam jej wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Nawet wyżaliłam sie jej z moich rosterek dotyczących Michaelisa za czasów dzieciństwa i teraźniejszości. Kobieta była dobrą słuchaczką, a tym bardzeij pocieszycielką. Od zawsze zastępowała mi przyjaciółki, ktorym nie mogłam się zawsze wyżalić. Znałam ją od siedmiu lat i o ile dobrze pamiętam nie cierpiałam jej od zawsze. Z początku robiła mi za nianię i towarzyszkę zabaw, ale zbyt szybko ją wykończyłam psychicznie więc w ostateczności została asystentką, moich rodziców i od tego czasu zmieniła się w wiedźmę. Kazała trzymać się zasad i nie odstępowała swojego kajecika na krok. Zrobiła się poprostu NUDNA! i moja niechęć do niej drastycznie wzrosła.
Ale była jedyną osobą, której mogłam się zwierzyć bez żadnej konsekwencji, po odejściu Gabisia.
Pod koniec mojego monologu kobieta westchnęła.
- Nie muszę Ci dużo mówić gdyż masz dość oleju w głowie, ale mogę Ci obiecać, że twoi rodzice nie trafią do rąk Michaelisa. Moja w tym głowa. - jej holoręka wylądowała na moim ramieniu.
- Dzięki. - szepnęłam.
- Dobra czas na mnie bo mam kupe rzeczy na głowie. Nie zabij się!
Rozłączyłyśmy się zaraz po tym jak skończyłam próbować nowiutkie Porhe. Sara uspokoiła mnie na tyle, że mogłam dziś iść po treningu na maseczkę błotną! Och! To będzie przyjemne!
Wysiadłam z samochodu kierując się do człowieczków w białych kitlach, którzy biegli w stronę samochodu, aby zbadać jego parametry i inne dupstewka.
- I jak się spisało? - zapytał Bazyl ziewając przeciągle.
Facet był przed trzydziestką, a miał głowę jak słoń. Zaraz po studiach został głową naukową w naszej firmie i nadzorował wszystkie działania związane z samochodami. Ziewną w moją stronę i przeciagnął się.
- Troche kultury. - upomniałam go.
Chłopak spojrzał na mnie.
- Odezwała się ta która, kazała piędziesięciu osobą o drugiej w nocy przygotować tor do testowania samochodów. - pociągnał łyk ze swojego białego kubka z podobizna królika - Nie wszyscy mogą być na nogach cały czas na nogach. - upomniał mnie - Normalni ludzie potrzebują snu.
- Ach, - mruknęła biorąc do ręki butelkę z wodą - mam wnioskować, że nie jestem normalna?
Klapnęłam na skórzaną sofę.
Bazyl przewrócił oczami i przeczesał swojego różowego panka.
- Z wszystkich osób na świecie ty jesteś najmniej normalna.
Westchnął siadając naprzeciwko mnie.
- Czyli Pan Michaelis wyciągnął łapki po tron? - westchnął odchylając się do tyłu - masz zamiar coś z tym zrobić?
Spytał przecierając załzawione oczy.
Pociągnęłam łyk z butelki.
- Na razie jestem obserwatorem. Nie będę się wtrącać do puki nie dojdzie do mordu. - westchnęłam odpinając czarny obcisły kaftan.
- A potem co? Zrobisz wszystkim sieczkę? Czy pójdziesz kulturalnie porozmawiać?
Zakpił ze mnie.
Rozpuściłam moje czerwone włosy.
- Potem przerobie ich na mięso armatnie. - spojrzałam na zaskoczonego chłopaka - I nikt mnie nie powstrzyma.
Bazyl zaczął bawić się swoim kubkiem.
- Alce, są takie chwile w których mnie przerażasz.
Wyznał, a ja uśmiechnęłam się.
On sam najlepiej wiedział na co mnie stać. W końcu trenuje ze mną dzień w dzień od trzech lat, a nadal widział tylko cząstkę mojej mocy.
Przewróciłam oczami, a on sięgnął na stolik po czarną teczkę, którą mi rzucił. Złapałam ją.
- Przesyłka od rodziców. - powiedział pieszając zawarotśc kubka. - Plus, coś ekstra, z prywatnego archiwum twoich starszych. - Uśmiechnął się do mnie tajemniczo i rzucił dwa razy grubszą teczkę z kwiatami. Odwzajemniła jego uśmiech.
- Ciekawe z kim moi rodzice mają tym razem na pieńku. - odwiązałam sznurki grubszej teczki.
- Akurat teraz jest to mniej istone. - powiedział i postukał w cieńszą z teczek. - Wizyta dziś punkt 11,00. Dom twojego starego kumpla Adriana Breckenridge. Wszystko masz w teczce.
***
Zaparkowałam przed drzwiami rezydencji mojego kontrahenta. Na
podjeździe czekał rosły facet, aby otworzyć mi drzwi wejściowe. Wzięłam
wszystkie papiery ze sobą i kliknęłam w guzik, który otwierał drzwi
czarnego lamborgini, które kupiłam w zeszłym miesiącu. Jestem jedyną
posiadaczką tego samochodu na całej wschodniej półkuli. Istnieją jeszcze
dwa, ale oba nadal mieszkają w Ameryce.
Postawiłam
swoje czarne szpilki od Dior na brukowanym podjeździe i żwawym krokiem
przeszłam w stronę drzwi, gdzie goryl czekał na mnie i otworzył drzwi.
Przeszłam przez nie i znalazłam się w dobrze mi znanym bogatym hollu
Adriana.
Hol składał się ze sporego koła z fontanną. Posadzka wysadzana była złoconymi kafelkami ( które były niemodne ), a ściany miały kremowy odcień. Naprzeciw mnie znajdowały się para schodów położonych równolegle do siebie i prowadzących do podestu, a następnie do korytarza biegnącego w głąb zamczyska. Schody zabezpieczała marmurowa barierka ze złotymi zawijasami. Po prawej i lewej stronie znajdowały się kolejne korytarze, a na ścianach wisiały dwa spore obrazy w złotych ramach. Kolejny facet czekał na mnie w środku.
Ukłonił się z szacunkiem.
Hol składał się ze sporego koła z fontanną. Posadzka wysadzana była złoconymi kafelkami ( które były niemodne ), a ściany miały kremowy odcień. Naprzeciw mnie znajdowały się para schodów położonych równolegle do siebie i prowadzących do podestu, a następnie do korytarza biegnącego w głąb zamczyska. Schody zabezpieczała marmurowa barierka ze złotymi zawijasami. Po prawej i lewej stronie znajdowały się kolejne korytarze, a na ścianach wisiały dwa spore obrazy w złotych ramach. Kolejny facet czekał na mnie w środku.
Ukłonił się z szacunkiem.
-
Czekaliśmy na Panią. Prosze za mną. - powiedział i zaczał przemieszcząc
sie w stronę korytarza znajdującego się pod schodami. Minęliśmy starą
fontannę, która nie zrobiła na mnie dużego wrażenia. Może była
monumentalna i pozłacana, ale mnie to jakoś nie ruszało. Przepych to nie
dla mnie. Adrian powinien porozmawiać z moją babcią na temat wystroju
Willi. Ona dopiero ma chatę!
Weszliśmy do korytarza, który był stylizowany podobnie jak holl.
Rzucił mi się w oczy obraz białego lwa. Podeszłam do niego aby się mu przyjrzeć.
- Tego obrazu jeszcze nie widziałam. - mruknęłam do służącego, który podszedł do mnie.
- Obraz jest stosunkowo nowy. Został zawieszony w zeszłym tygodniu. Jeśli jest pani zainteresowana...
Uniosłam dłoń aby facet się zamknął.
- Tylko oglądam.
Przejechałam po złotej ramie i skrzywiłam się. Ble... 20karatowe. Nie lubię mieszanego złota. Więcej karatów miała dziś rano na twarzy, gdy zrobiłam sobie maseczkę ze złota. Musze pogadać z Adrianem o jakości jego will, bo traci na wartości przez te mieszane złoto. Faceci w ogóle nie mają pojęcia o wystroju! W ogóle!
- Chodźmy dalej. - rozkazałam, a facet skinął.
Wyszliśmy z zakrętu, a pod dębowymi drzwiami gabinetu czekał na mnie Adiś.
Podeszłam do niego, a moje czarne szpilki dudniły o posadzkę.
- Panie Breckenridge - podałam rękę mężczyźnie na wózku.
Uśmiechnął się.
- Witaj moja droga. - potrząsnął moją drobną dłonią - Przedstawiam Ci Dyrektora Morusa.
Wskazał na ciemnoskórego mężczyznę. Znałam go z akt. Troszkę o nim poszperałam, ale nic ciekawego się nie dowiedziałam. Nudziarz, był tylko w połowie Człowiekiem Umysłu.
Weszliśmy do korytarza, który był stylizowany podobnie jak holl.
Rzucił mi się w oczy obraz białego lwa. Podeszłam do niego aby się mu przyjrzeć.
- Tego obrazu jeszcze nie widziałam. - mruknęłam do służącego, który podszedł do mnie.
- Obraz jest stosunkowo nowy. Został zawieszony w zeszłym tygodniu. Jeśli jest pani zainteresowana...
Uniosłam dłoń aby facet się zamknął.
- Tylko oglądam.
Przejechałam po złotej ramie i skrzywiłam się. Ble... 20karatowe. Nie lubię mieszanego złota. Więcej karatów miała dziś rano na twarzy, gdy zrobiłam sobie maseczkę ze złota. Musze pogadać z Adrianem o jakości jego will, bo traci na wartości przez te mieszane złoto. Faceci w ogóle nie mają pojęcia o wystroju! W ogóle!
- Chodźmy dalej. - rozkazałam, a facet skinął.
Wyszliśmy z zakrętu, a pod dębowymi drzwiami gabinetu czekał na mnie Adiś.
Podeszłam do niego, a moje czarne szpilki dudniły o posadzkę.
- Panie Breckenridge - podałam rękę mężczyźnie na wózku.
Uśmiechnął się.
- Witaj moja droga. - potrząsnął moją drobną dłonią - Przedstawiam Ci Dyrektora Morusa.
Wskazał na ciemnoskórego mężczyznę. Znałam go z akt. Troszkę o nim poszperałam, ale nic ciekawego się nie dowiedziałam. Nudziarz, był tylko w połowie Człowiekiem Umysłu.
- Panno James. - usnął mi dłoń.
- Panie Morus. - odwzajemniłam uścisk.
Adrian zaprosił mnie do gabinetu, a za nim jak cień szedł czarnoskóry mężczyzna.
Gabinet był ogromny i urządzony bardzo przytulnie. Przy każdej ścianie znajdowały się drewniane, ręcznie rzeźbione szafy sięgające do samego sufitu, wypełnione szczelnie przeróżnymi książkami i odgraniczone szklanymi drzwiczkami. Adrian lubił czytać. Mój wniosek potwierdził także bujany fotel w rogu gabinetu. Przy nim stał też maleńki stolik z popielniczką. Po feralnym wypadku na nic mu się już nie przydają te meble. Na zdobionym złotymi zawijasami suficie wisiał kryształowy żyrandol. Dalej w głębi przy sporym oknie znajdowało się biurko, za którym zazwyczaj zasiadał Adrian.
Morus odsunął krzesło przy długim dębowym stole, usiadłam na nim i wyciągnęłam na stół skórzany neseser ze srebrnymi zawleczkami. Kochany Armani pomyślał o wszystkim i stworzył biurową kolekcje na wiosnę, którą oczywiście kupiłam. Uwielbiam tego gościa! Szkoda, że nie mogę go sobie kupić, aby projektował tylko dla mnie. No ale cóż.
- Liczę, że wie Pan w jakiej sprawie się dziś spotykamy? - spytałam przeglądając dokumenty.
No tak... on za pewnie wiedział. Gorzej ze mną. Nawet nie chciało mi się na nie spojrzeć. Ale spokojnie. Z moją fotograficzną pamięcią zaraz ogarnę ten bałagan.
- Mamy podpisać dokumentacje zezwalające na informowanie mojej firmy na temat waszych nowych wynalazków. - uśmiechnął się.
Uniosłam obie brwi i uniosłam kącik ust.
- Jak zawsze jest Pan nad wyraz dowcipny. - stwierdziłam.
Wzruszył ramionami.
- Zawsze można spróbować.
Pokręciłam głową.
No cwaniaczek się znalazł. Zagrajmy w jego grę.
- Mogłabym poprosić o szklankę wody z dwoma kropelkami cytrynki? - zatrzepotałam rzęsami w stronę czarnoskórego mężczyzny, który zarumienił się.
Tyle wygrać! Marynarka z dekoltem do połowy brzucha, od Armaniego zdała się na coś, tym bardziej gdy byłam bez stanika. Jak widać wszyscy faceci łamią się na mój widok. Jestem boska!
- Morus, może przyniósł byś wodę dla Panienki?
Zatrzepotałam znów rzęsami i założyłam noge na nogę.
- Oczywiście.
Oboje z Adrianem patrzyliśmy na wychodzącą postać. O Boże! Typowy facet! Zero zabawy. Gdy zamknął za sobą drzwi okręciłam się w ruchomym fotelu, jak mała dziewczynka i założyłam ręce za głowę.
- Musisz popracować nad wystrojem. - upomniałam go - W tym roku modne jest złoto 24 karatowe. Dwudziestki są przestarzałe.
Moje paznokcie pomalowane czystym złotem błysnęły w świetle żyrandola.
- Moja droga zmieniasz się w swoją babcię. - upomniał mnie Adrian.
Znów okręciłam się na fotelu.
- Moja babcia byłaby jeszcze otoczona chmarą półnagich dwudziestolatków. - podparłam łokieć o stół. - Nie jestem zbyt rozpieszczona? - uniósł brew - W końcu wysłałam twojego Dyrektora po szklankę wody i zapomniałam wspomnieć o lodzie.
Uśmiechnął się.
- Nie przejmuj się nim. Od tego zaczynał, więc jest przyzwyczajony.
Podniosłam brwi.
- Dobra Breckenridge, a teraz na poważnie. Dlaczego poprosiłeś o mnie?
Spytałam chłodnym głosem opierając się o fotel. Nie mam zamiaru ślęczeć tu cały dzień! Musze jeszcze wyjść z psami i dokończyć uczenia się Suahili, a trochę to potrwa.
Mężczyzna zaczął bawić się sygnetem.
-
To przyjemność gościć tak potężną osobę jak ty. - powiedział starszy
mężczyzna zaplatając ręce na stole. - W sumie jest was trzech prawda? -
zapytał, a ja uniosłam brwi. - Jesteś najpotężniejszą. Potrafisz władać
całą atmosferą na kuli ziemskiej. Pozostała dwójka tego nie potrafią. -
wyszczerzył się do mnie.- Panie Morus. - odwzajemniłam uścisk.
Adrian zaprosił mnie do gabinetu, a za nim jak cień szedł czarnoskóry mężczyzna.
Gabinet był ogromny i urządzony bardzo przytulnie. Przy każdej ścianie znajdowały się drewniane, ręcznie rzeźbione szafy sięgające do samego sufitu, wypełnione szczelnie przeróżnymi książkami i odgraniczone szklanymi drzwiczkami. Adrian lubił czytać. Mój wniosek potwierdził także bujany fotel w rogu gabinetu. Przy nim stał też maleńki stolik z popielniczką. Po feralnym wypadku na nic mu się już nie przydają te meble. Na zdobionym złotymi zawijasami suficie wisiał kryształowy żyrandol. Dalej w głębi przy sporym oknie znajdowało się biurko, za którym zazwyczaj zasiadał Adrian.
Morus odsunął krzesło przy długim dębowym stole, usiadłam na nim i wyciągnęłam na stół skórzany neseser ze srebrnymi zawleczkami. Kochany Armani pomyślał o wszystkim i stworzył biurową kolekcje na wiosnę, którą oczywiście kupiłam. Uwielbiam tego gościa! Szkoda, że nie mogę go sobie kupić, aby projektował tylko dla mnie. No ale cóż.
- Liczę, że wie Pan w jakiej sprawie się dziś spotykamy? - spytałam przeglądając dokumenty.
No tak... on za pewnie wiedział. Gorzej ze mną. Nawet nie chciało mi się na nie spojrzeć. Ale spokojnie. Z moją fotograficzną pamięcią zaraz ogarnę ten bałagan.
- Mamy podpisać dokumentacje zezwalające na informowanie mojej firmy na temat waszych nowych wynalazków. - uśmiechnął się.
Uniosłam obie brwi i uniosłam kącik ust.
- Jak zawsze jest Pan nad wyraz dowcipny. - stwierdziłam.
Wzruszył ramionami.
- Zawsze można spróbować.
Pokręciłam głową.
No cwaniaczek się znalazł. Zagrajmy w jego grę.
- Mogłabym poprosić o szklankę wody z dwoma kropelkami cytrynki? - zatrzepotałam rzęsami w stronę czarnoskórego mężczyzny, który zarumienił się.
Tyle wygrać! Marynarka z dekoltem do połowy brzucha, od Armaniego zdała się na coś, tym bardziej gdy byłam bez stanika. Jak widać wszyscy faceci łamią się na mój widok. Jestem boska!
- Morus, może przyniósł byś wodę dla Panienki?
Zatrzepotałam znów rzęsami i założyłam noge na nogę.
- Oczywiście.
Oboje z Adrianem patrzyliśmy na wychodzącą postać. O Boże! Typowy facet! Zero zabawy. Gdy zamknął za sobą drzwi okręciłam się w ruchomym fotelu, jak mała dziewczynka i założyłam ręce za głowę.
- Musisz popracować nad wystrojem. - upomniałam go - W tym roku modne jest złoto 24 karatowe. Dwudziestki są przestarzałe.
Moje paznokcie pomalowane czystym złotem błysnęły w świetle żyrandola.
- Moja droga zmieniasz się w swoją babcię. - upomniał mnie Adrian.
Znów okręciłam się na fotelu.
- Moja babcia byłaby jeszcze otoczona chmarą półnagich dwudziestolatków. - podparłam łokieć o stół. - Nie jestem zbyt rozpieszczona? - uniósł brew - W końcu wysłałam twojego Dyrektora po szklankę wody i zapomniałam wspomnieć o lodzie.
Uśmiechnął się.
- Nie przejmuj się nim. Od tego zaczynał, więc jest przyzwyczajony.
Podniosłam brwi.
- Dobra Breckenridge, a teraz na poważnie. Dlaczego poprosiłeś o mnie?
Spytałam chłodnym głosem opierając się o fotel. Nie mam zamiaru ślęczeć tu cały dzień! Musze jeszcze wyjść z psami i dokończyć uczenia się Suahili, a trochę to potrwa.
Mężczyzna zaczął bawić się sygnetem.
Uśmiechnęłam się chytrze.
- Musze Cię poprawić. - powiedziałam zakładając nogę na nogę. - Jest nas czterech.
Mężczyzna skamieniał w bezruchu.
Uniosła brwi.
- Już zapomniałeś o dwunastoletnim chłopcu, którego trzymasz w ukryciu prawie kilometr pod ziemią? - uśmiechnęłam się do niego chytrze.
Szach i mat skurczybyku.
Jego ręce powędrowały na oparcie fotela.
- Skąd wiesz? - spytał chłodno.
O cho! Chyba rozwścieczyłam hienę.
Uniosłam brwi.
- Powietrze jest wszędzie. A ten chłopiec nie potrafi dobrze panować nad wiatrem. Na jego miejscu zaczęłabym trenować nad temperaturą powietrza wokół siebie. - umyślnie podsunęłam Adrianowi pomysł. Źle szkoli chłopaka, a ja nie pozwolę aby młody zmarnował sobie życie.
- Masz dla mnie więcej podpowiedzi? - oparł się na łokciach - A może dasz mi jeszcze jakiś pokaz mocy? - podpuścił mnie - Może tym razem mała burza z piorunkami?
Westchnęłam.
Jak chce się bawić to na całego.
- Nie jestem tu aby cię zabić. - powiedziałam spokojnie - Więc możesz odwołać swoich dwudziestu ludzi, którzy celują we mnie z E4. - znów spojrzał na mnie zaskoczony - ty też mógłbyś przestać we mnie celować. To krępujące.
Zwolniłam spust w gnacie Adriana kinezą, a magazynek uderzył o miękki czerwony dywan. Jak pokazuje moc to się nie hamuje i koniec. Nie bd sie użerać z idiotami, którzy na siłę próbują mi pokazać swoje miejsce. Szkoda, że jestem wysoko nad nimi. Z garstka osób mogła by mi dorównać, ale to dopiero za parę lat.
Uniósł dłoń i mężczyźni pochowani za drewnianymi ścianami opuścili swoją broń, ale ciągle trzymali ją w pogotowiu.
- Widzę, że niczym nie można Cię zaskoczyć.
- Możesz próbować. - wyciągnęłam opakowanie żelek, które trzymałam w skórzanej torbie i zaczęłam je konsumować - Chcesz jedną, Adiś? - spytałam Adrianka.
- Nie, nie, nie. Jestem na diecie. - poklepał się po brzuszku - Ale ty nie krępuj się.
Okej! Mi nie trzeba dwa razy powtarzać! Wyciągnęłam z torby opakowanie bezglutanowych czipsów i puszkę koli.
- Dzięki - wzniosłam colę w stronę Adriana - Twoje zdrowie! - upiłam z niej łyk.
Obserwował moje poczytania w milczeniu. Zdążyłam pochłonąć połowę zawartości mojej torby nim się odezwał.
- Jak na Jamesówne igrasz z ogniem.
Uniosłam brew.
Uwielbiałam uświadamiać ludzi, gdzie ich miejsce! <3
- Czy to ma być groźba? - spytałam płucząc ręce w chmurce deszczowej. Nie chciałam aby się kleiły od słodyczy.
- Raczej przyjacielska rada. - odparł.
Och! No to teraz wytoczę ciężkie działa.
Chwyciłam za różową teczkę, którą dostałam od Bazyla i w mgnieniu oka znalazłam się obok Adriana. Spluwy znów zostały we mnie wycelowane, lecz to na nic... w końcu mają zmrożony cały karabinek. Teraz mogą posłużyć jedynie za ozdoby na ścianę. A takie ładne karabiny.
Rzuciłam teczkę z taką siłą iż otworzyła się i wypadły z niej zdjęcia i różne bzdety na temat moich rodziców.
- Teraz to ja Ci dam przyjacielską radę. - Wyszeptałam mu do ucha. - Jeśli choćby włos spadnie z głowy jednego z moich rodziców, zepsuło się auto, czy wyciekła benzyna z samolotu, wiedz, że nawet ten dziwny człowiek śpiący w jednej z twoich sypialni, nie obroni Cię przed mną. - Puściłam go. - Przyjrzyj się dobrze i zapamiętaj moje słowa. - postukałam w fotografie, na której znajdował się mój tata śpiący w fotelu. - Chyba nie chcesz zachwiać naszej przyjaźni? - uśmiechnęłam się.
- Oczywiście, że nie. - odchrząknął - Coś ty dzisiaj taka zdenerwowana?
Uśmiechnęłam się do niego.
- Ja? - zdziwiłam się - Mój puls nawet nie przyśpieszył... nie mówiąc o twoim.
Adiś nie zdążył odpowiedzieć gdyż Morus wszedł do gabinetu z dzbankiem wody.
Pstryknęłam palcami i podmieniłam zdjęcia na Umowę o przedłużenie współpracy z działem Hi-Tech i schowałam wszystkie słodycze z powrotem do torby.
Jego mina była bez cenna, gdy ujrzał nas obok siebie.
- Właśnie szukaliśmy długopisu. - uśmiechnęłam się promiennie.
***
Odłożyłam Słownik Suahili w tym samym czasie kiedy Wrony z Gabisiem na czele, wleźli na moją dopiero co wypielęgnowaną trawę! No chyba się wkurzę!
Przypięłam do uda sztylet i zarzuciłam na ramiona kurtkę. Któryś z czarnych charakterów próbował wleź mi przez okno. Zmaterializowałam się w te miejsce, a facet siedział okrakiem na moim parapecie.
- No gdzie mi na dywan z tymi butami! - wrzasnęłam na niego i wykopałam z domu, zamykając za nim okno i zasłaniając zasłonami.
Następny intruz wlazł mi do łazienki. Zmaterializowałam się za nim.
- Puka się. - uderzyłam go w nos i wyprowadziłam tą samą stroną co przyszedł tłucząc wielką szybę, która od razu naprawiłam.
Otrzepałam ręce i zamknęłam drzwi przed kobietą, która w pchała mi się do chałupy nieproszona. Boże! Było ich jak mrówków. Kolejna panienka, która potrafiła przechodzić przez ściany, próbowała na mnie wskoczyć. Schyliłam się, a ona chwyciła mnie za ramie. Podcięłam ją i chwyciłam za płaszcz i wywlokłam ją z łazienki.
- Nie szarp się. - warknęłam - I przekaż Michaelisowi, ze nie wpuszczam nieproszonych gości. - podniosłam ją na wysokość moich oczu - A ja chce ze mną pogadać to niech umówi się ze mną na kawę.
Otworzyłam okno i rzuciłam ją na faceta, który wspinał się na mój bluszcz. Z hukiem spadli na ziemię. Zajrzałam przez okno aby sprawdzić jak ma się mój ogród. No cholera mnie weźnie! Czułam się jak w pierwszej cześci Transwormersów, gdzie roboty łazily po ogrodzie Sama.
- Panie! Ale gdzie po rabatce! - o wrzeszczałam jakiegoś rosłego mężczyznę, który deptał mi kwiatki, próbując wleźć przez okno. - Wara od ogródka! - krzyknęłam i jednym machnięciem dłonie pozbyłam się wszystkich intruzów z mojej rabatki.
Kto to kurna widział, aby łazić po kwiatkach? Ten świat schodzi na psy! Bez obrazy dla takich szlachetnych i wiernych zwierząt jakim są te czworonogi.
Schyliłam się kiedy nóż przeleciał mi nad głową.
Kopnęłam Gabriela, a ten chwycił moją stopę i szarpnął do siebie. Podciągnęłam się na jego rękach oplotłam jego głowę łydkami i skoczyłam do tyłu wyrzucając go w powietrze. Zgrabnie upadł na ziemię i chwycił za sztylet leżący na ziemi.
- Puka się. - upomniałam go sięgając po mój sprzęt.
- Ja nie muszę. - odparł i starliśmy się.
Kopnęłam go w kolano, a ten uklęknął.
- Bardzo po dżentelmeńsku. - zaśmiałam się, a on podciął mnie.
Przeturlałam się przez pokój, a on chwycił mnie za ramiona. Uwolniłam się i prześlizgnęłam się pomiędzy jego nogami.
- Dość tego! - krzyknął jakiś kobiecy głos.
Zatrzymaliśmy się w pół ruchu.
Spojrzałam w stronę głosu i spojrzałam na blondynę z różowym plasterkiem z pegazami na nosie.
- Laleczka! - krzyknęłam na jej widok.
- Poddaj się albo...!
Szarpnęła za jakiś sznurek, a zza drzwi wyłoniła się Mery, która ujadała i ciągnęła jakiegoś faceta za drewnianą pałkę, którą chronił się przed jej kłami. Blondyna wyciągnęła srebrny nóż i pokazała na psa.
Zdzira!
- Albo co? - powiedziałam spokojnie, przykładając jej zimną stal do gardła. Spojrzałam w jej przerażone ciemne oczy. Chyba nie spodziewała się, że znajdę się obok niej w ułamku sekundy. - Już raz mówiłam, co się stanie, jeśli wejdziesz mi w drogę. - przycisnęłam ostrze jeszcze mocniej.
- Alice! - warknął Gabriel, ale zignorowałam tego palanta.
- Jestes jeszcze większą suką niż myślałam. Kryć się za bezbronnym stworzeniem... To poniżej twojej godności. - szarpnęłam ją za włosy, a ta wpadła na ścianę i osunęła się po niej. Gabryś od razu do niej podleciał.
- Poddaje się. - powiedziałam i schowałam nóż. - Mery. - przywołałam psa. Owczarek spojrzał na mnie niepewnie, ale puścił kij i poczłapał do mnie.
Wplątałam palce w jej sierść. Och... jakie to uspokajające.
***
Gabriel stał oparty o wielkie biurko, za którym przeważnie siedział Olaf... którego już nie ma.
- Przy tobie muszę być nad wyraz ostrożny. - zaczął bawić się sygnetem królewskim - Bo ty nie rozumiesz prostych poleceń "przyjdź dokładnie za dwa dni".
- Aaaa... - kiwnęłam głową - A ja myślałam, że boisz się o swoich ludzi po akcji w moim domu... I JESTEM CIEKAWA KTO NAPRAWI MOJĄ RABATKĘ!! - krzyknęłam do ucha Seby, który się skrzywił.
Gabiś uniósł kącik ust.
- To też.
Wywróciłam oczami i poruszyłam dłonią.
- Sebuś za słabo. Musisz mnie mocniej ścisnąć tą taśmą bo się wydostanę. - upomniałam rosłego mężczyznę, który spojrzał na mnie gniewnie.
- Nie nazywaj mnie tak. - warknął.
Wywróciłam oczami - znowu.
- A to zatrzymam - Gabriel trzymał w ręku pochwę z moim sztyletem.
- Amina nie lubi kiedy jest daleko ode mnie. - ostrzegłam go - Dzieją się wtedy dziwne rzeczy...
Mrau!
Usłyszałam głośnie miauknięcie dochodzące z sofy przede mną. O nie! Znowu ten pchlarz! A już myślałam, że pozbyłam sie go na zawsze.
- Alice mam nadzieje, że pamiętasz Pana Mrau? - czarna kupa prychającej, śmierdzacej sierści podeszła do mojej skrępowanej nogi i zaczęła się o nią ocierać.
Jęknęłam.
- Chyba będę musiała powtórzyć numer z workiem i wodą. - mruknęłam do siebie i posłałam w stronę kota piorunka, który ugodził go a kocur podskoczył i zaczął prychać. - Gabriel przypomnij mi ile on ma jeszcze żyć?
Spojrzałam na faceta, który wyglądał na oburzonego.
Chyba właśnie sobie uświadomił, kto próbował utopić jego ulubionego kota. Nie, żebym miała coś do kotów. Nie! Sama posiadam parkę niezłych kocich przyjaciół, ale tego kota wprost nie cierpię. Sama jego postura jest nieznośna, a jego płąski pysk nie dodaje mu uroku.
- Gabriel.- przez szczelinę w drzwiach wyłoniła się blond głowa Rity - Zaczynamy.
Dziewczyna chyba ma traumę po spotkaniu ze mną bo najwyraźniej bała się siedzieć ze mną w czterech ścianach.
Michaelis kiwnął głową i wstał.
- Dokończymy naszą rozmowę później. - mruknął i wyszedł.
- My jej nawet nie zaczęliśmy! - odkrzyknęłam.
Siedziałam skrępowana pośród siódemki Wron, którzy byli mężczyznami. Ciągle paplałam jak najęta i najwyraźniej mieli mnie dość bo kilka razy, próbowali mnie zakneblować ale ja dziarsko broniłam się zmieniając trajektorię ruchu ich dłoni. Łatwizna.
- Czuje się jak niewinna owca pośród wygłodniałych sexem wilków. Coś w tym jest, nie?
Jak zawsze mówiłam do siebie gdyż oni ignorowali mnie. Nuda. A poza tym nie mam czasu na dziecinne zabawy.
- Sebuś! Musze do łazienki! - wydarłam się.
Mężczyzna odwrócił się.
- Stać Cię na coś lepszego. - mruknął znów zaczął śledzić poczynania zza oknem.
Przewróciłam oczami. Z nudów podparłam głowę o moją dłoń, którą wyciągnęłam z krępów. Co nie było wcale trudne.
- Macie coś do jedzenia? - zaczęłam rozglądać sie po pokoju.
- Już raz Ci powiedziałem... - zaczął Sebuś ale nie skończył - Natychmiast połóż ta dłoń! - odwróciłam się i zobaczyłam siódemkę goryli na nogach, czekajacych w gotowości na obezwładnienie mnie.
- Chłopaki jesteście nudni. - wstałam gładko z fotela nie zważając na moje skrępowane kończyny, które przeszły przez taśmę nie rozrywając jej - A ja nie mam czasu na zabawę z dziećmi.
Rzucili się na mnie jak wygłodniałe psy.
***
Przeszukiwałam każde pomieszczenia, fizycznie jak i mentalnie, raz po raz obezwładniając Wronę, która weszła mi w drogę. Przeszłam przez główną salę i skierowałam się do lochów. Szybko przebiegłam przez ogromniaste podziemie, ale nigdzie jej nie znalazłam. Więc Gabriel nie położył na niej łap. - pomyślałam.
Wbiegłam po schodach na piętro mieszkalne, które było puste. Przeszukałam każdy skrawek, ale nigdzie nie znalazłam tego czego szukam. Z jednej strony to dobrze, gdyż nie była w Podziemiu, a z drugiej czułam flustracje bo nie wiedziałam gdzie jest.Poza tym musiałam się już zmywać. Gdy Gabiś zauważy swoich ludzi skrępowanych na krzesłach taśmą izolacyjną pewnie się wkurzy. No ale co mnie to obchodzi?! On pierwszy rozwścieczył lwice! Nasłał swoich ludzi na moje rabatki! A do tego tleniona blondyna chciała znęcać się nad moim psem! Co za wredna sucz!
- To nie ładnie chodzić tak po czyimś domu. - przekręciłam się na pięcie słysząc głos Michaelisa.
- I kto to mówi? - odparłam chowając książki na powrót do biblioteczki.
- Król. - wypowiedział to bez żadnych skrupułów.
Spojrzałam na niego z pogardą.
- Ale nie mój. - warknęłam.
Resztę książek wpakowałam do komody kinezą, gdyż ręce mnie świerzbiały aby go nie walnąć.
- Alice ja nie chce być twoim wrogiem. - powiedział łagodnie, podchodząc do mnie.
Uniosłam ręce.
- Nie podchodź.
Posłuchał.
Od samego początku próbowałam wyprzeć się tego co czułam i widziałam moimi mocami. Wiem do jakiego mordu dochodzi teraz w Podziemiu i wiem kto zapoczątkował ten mord. Nie mogłam uwierzyć, że on jest zdolny do takiej zbrodni. Wszystkie uczucia z dzieciństwa... wszystkie chwile spędzone z nim prysnęły jak w bańce mydlanej i ukazały mi jego prawdziwą naturę. Rządnego Krwi potwora, o dwóch obliczach, który wmawia sobię iż wszystko co robi zapoczątkuje wiekszego DOBRA! To jest chore!
- Alice... - potrząsnęłam głową.
- Wiem co chcesz powiedzieć. - przerwałam mu - Ale ja nie będe twoją marionetką i nie zmusisz mnie do tego. Nie będe twoją maskotką, ani twoim sprzymierzeńcem. Teraz gram według moich zasad i nie wchodź mi w drogę.
Warknęłam.
- Alice błagam Cię przemyśl to! - poprosił gorączkowo.
Zagryzłam wargi.
- Wiesz dlaczego się tak boisz, mojego odejścia? - mój głos był przepełniony jadem - Bo gdy staniemy naprzeciwko siebie twoja szansa na wygraną będą równe zeru.
Przeszłam obok niego zabierając swój sztylet.
- Nie szukaj mnie. Wasza Wysokość. - skłoniłam sie kpiarsko.
Wyszłam nabuzowana z Podziemia. Nie mogłam uwierzyć w to co zrobił ten palant! Grrr! nienawidzę go! Najchętniej wsadziłabym mu w dupę jego chore idee wraz z wszystkimi Wronami łącznie z tą sztuczną blondyną, która uważa się za niewiadomo kogo, dając dupy Gabrielowi. No zwykłą dziwka! Myśli, że jest taką och i ech! Grrr! Najchętniej wydrapała bym jej oczy! A z tego czarnego kocura zrobiła bym sobie rękawiczki! Och tak! Takie przyjemne w dotyku! Na pewno polepszyły by mi samopoczucie.
Do moich uszu dobiegł męski głos, który wprost kąpał się w przekleństwach. Rozejrzałam się po parkingu i wprost zaniemówiłam pod drzewem stał mój czarny nissan! Ale skąd on się tu wziął to nie mam pojęcia! Obok niego przebiegł młody chłopak z małą dziewczynką na rękach.
- Gwałciciel! - krzyknęłam, ale zdałam sobie sprawę, że jesteśmy sami na parkingu. Puściłam się biegiem za nim podejrzanie wyglądającym facetem.
A jeśli to jeden z LU, który wziął ze sobą swoją zmarłą ofiarę, aby z denatką uprawiać sex? I to jeszcze dziewczynka! Ciekawe jak się nazywa połączenie pedofilii z nekrofilią? Pedonekrofilia? Musze go spytać.
Mężczyzna właśnie próbował odpalić swój van. Chwila... ja go gdzieś widziałam! Ciekawe gdzie?Podeszłam do samochodu, gdy chłopak zaczął walić w kierownice, a dziewczynka zaczęła tracić przytomność... albo ją odzyskiwać. Uf... czyli nie był nekfofilem... ale to nie wyklucza tego, że może być pedofilem! Musze uratować tą małą, niewinną duszyczkę, z rąk tego demona!
- Pan od Koktajli! - krzyknęłam rozpoznając w nim barmana z "Landrynki".
Chłopak dopiero teraz na mnie spojrzał i otworzył szeroko usta.
- Tańczący Tyłek! - krzyknął na mój widok.
Wybałuszyłam na niego oczy.
- Serio? - mruknęłam. Ale dałam za wygraną - Co ty tu robisz z ta dziewczynką? - spytałam. - Pomyśleć można że jesteś pedofilem, chcącym zgwałcić ta dziewczynkę!
Oskarżyłam go.
Ten spojrzał na mnei jak na kosmitę.
- To moja siostra i muszę zawieść ją do szpitala. - warknął.
Ups. Moja intuicja mnie zawiodła.
- No daleko tym rzęchem nie zajedziesz. - ustaliłam kopiąc w opony starego grata.
- Nie krzywdź Panny Luizy! - okrzyczał mnie Pan Koktajl.
Spojrzałam na niego, ale nie miałam siły mu się odgryźć.
- Powiedzmy, że uwierzyłam iż ona jest twoją siostrą. - zmrużyłam oczy - Ma temperature. - powiedziałam sprawdzając temperature powietrza wokół niej. - I to wysoką.
Chłopak spojrzał na mnie.
- Skąd wiesz?
Wywróciłam oczami.
- Na pierwszej randce nie można wszystkiego zdradzić. - mrugnęłam do niego. - Zabierz ją do mojego auta. Zawiozę was do szpitala.
Miejskimi drogami prułam 160km/h, omijając samochody, które zjeżdżały mi z drogi robiąc miejsce. Miałam na ogonie kilka radiowozów wiec musiałam wejść policjantom do głów aby zrezygnowali z pościgu. Ha! jestem mistrzynią przekonywania! Nikt mi się nie oprze!
- Kobieto czy mogłabyś jechać szybciej? - spytał z tylnego siedzenia.
Spojrzałam na tylnie lusterko.
Dziewczynka trzęsła sie w jakiś dziwnych konwulsjach, a my nie mogliśmy na to poradzić. Klimatyzacja była odkręcona na full, a i tak nie zbiło to gorączki dziewczynce. Przygryzłam wargę.
Ominęłam autobus z ludźmi wracającymi z pracy i wcisnęłam się pomiędzy dwa kabriolety o włos mijając wielkiego tira.
No i takie zakończenie dnia to rozumiem!
- Nie da się zniżyć jeszcze temperatury? - znów się odezwał.
- Zaraz coś na to poradzimy.
Mogłam wpaść na to wcześniej. Ale ze mnie głupia baba!
Zniżyłam temperaturę w samochodzie do minus 5 stopni. Pare sekund później usłyszałam szczękanie zębami Pana Koktajla.
- Pięknie. - mruknęłam. - Przywiozę do szpitala dziewczynkę, z gorączką i faceta, który wpadł w stań hipotermii. Cudownie.
Ominęłam kolejny pojazd wjeżdżając na szpitalny podjazd.
Jakąś godzinę później siedzieliśmy razem przed pokojem dziewczynki, czekając na wyniki badań. Tom - bo tak miał na imię Pan Koktajl - już kilka razy mnie wyganiał, abym poszła do domu, ale chciałam zostać. Nie mogłam opuścić go i Amy w takiej sytuacji... A poza tym potrzebowali pieniędzy na badania, które mogłam im zasponsorować.W każdym razie pogawędziliśmy sobie, a mnie udało się w między czasie poderwać jakiegoś przystojnego doktorka, który był głupiutki jak podeszwa moich butów. Nie, moje buty nie są głupie. W sumie słuchanie lamentów tego barmana było nieco irytujące, no ale ja - pani psycholog - dałam radę to wszystko znieść, a nawet udzielić mu rady, że z Amy wszystko się ułoży, a jego stara i zardzewiała fura wcale się nie rozleci.
Chwilę później poczułam to. Napływ ogromnej fali ciepłego powietrza i ujrzałam Mendę z Landrynki, z którą tańczyłam. Och! Już nigdy nie pije w clubach! Potem zadaje się z jakąś Ruską szumowiną! - Zasłabłeś Tommy? - odezwał się.
Czemu ten facet jest bez butów? Boże! Otaczają mnie sami psychopaci albo dziwacy. Biedna ja! Koktajl i Menda wymienili z sobą porę zdań. W końcu nie wytrzymałam i dodałam swoje trzy grosze, z których wywiązała się awantura. Czułam się jakbym kłóciła się z moim dwunastoletnim kuzynem. Dokładnie ta sama logika i dziecinna wyższość.
Boże! Czemu wyprodukowałeś takich debili?!
Zniżyłam się do jego poziomu i nasza rozmowa zniżyła się na poziom przedszkolaków. Aż wstyd mi za siebie. Potem okrzyczał nas Tom, a Menda zakpiła z mojego imienia. Ciekawe jaką by zrobił minę gdyby wiedział jak się naprawdę nazywam? Zapewne jakąś tępą. Po Osobie o imieniu Rubien nie można spodziewać się jakieś szokującej inteligencji. Rodzice nieźle go pokarali dając mu tak na imię. Ale wcale mi go nie, zal.
Po spotkaniu z Ruską Mendą i chmarą człowieczków ubranych w garnitury, goniących za nim, przyszedł czas na ostre spotkanie z Rodzicami Toma.
Uśmiałam się za wsze czasy.
***
Przechodziłam właśnie pomiędzy regałami z książkami w Empiku, kiedy poczułam zbliżających się do mnie dwóch typków. Zmarszczyłam brwi. Dlaczego wcześniej ich nie wyczułam? Musieli tłumić swoją osobę. Gabriel zaczął umiejętnie dobierać ludzi do śledzenia mnie. Chyba będe musiała się z nim spotkać i wyjaśnić mu co znaczą słowa " Nie wchodź mi w drogę ".
Chciałam szybko wyjść ze sklepu, ale coś sie stało w kasie i kobieta nie potrafiła mi skasować książek. Zaklęłam i przygotowałam się na to co nadejdzie.
Wychodząc ze sklepu, Wrony capły mnie pod ramię.
- Pójdzie Pani z nami. - powiedział niższy w kręconych włosach i przeciwsłonecznych okularach. Poczułam się jak na planie filmowym Jamesa Bonda.
- A co jeśli sie nie zgodzę? - spytałam, ale z góry założyłam jaka będzie odpowiedź.
- Wszyscy tutaj umrą.
Tym razem odezwał się Pan Siłacz.
Dałam za wygraną.
- Uprzedźcie swojego szefa aby założył kask. - mruknęłam - Potrząsnę nim i to zdrowo.
Wpakowali mnie do czarnego vana.
- Król nie ma dzisiaj audiencji. - powiedział Loczek.
Uniosłam brwi w chytrym uśmieszku.
- Oczywiście. Ale zrobi. I najlepiej aby w pomieszczeniu zostaliśmy sam na sam. Nie chce aby ktoś ucierpiał. - Wyjęłam jedną książkę z papierowej torby i zaczęłam ją czytać.
- Można to uznać za Zdradę Stanu. - Loczek usiadł na przeciwko mnie. Najwyraźniej miał mnie pilnować przed ucieczką.
Spojrzałam na niego jak na tępaka.
- Ja nie mam króla.
Dojechaliśmy do podziemia w ciszy, a ja pochłonęłam połowę Gry o Tron. W sumie? Cholernie ciekawe! Ale kilkunastu bohaterów bym zamordowała!
Przy wysiadaniu próbowałam uciec, więc goryle wzięli mnie pod pachy i prowadzili nie zważając na to, że wierzgałam w powietrzu nogami.W Podziemiu zostałam wyrzucona na Główny Plac gdzie spotkałam Pana Koktajla i Ruską Mendę.
Oczywiście naszym rytuałem spotkania była ciągła kłótnia i wskoczenie sobie do gardła, niestety przerwał nam Pan Nadmuchany Bufon, który wygłosił nudne przemówienie. Potem podzielili nas do jakiś grup i nalazłam się w jednej wraz z Tommym i Rubisiem.
Następnie ten drugi obraził mnie tekstem dziesięciolatka i uciekł przed sprawiedliwością.
- Jezu on jest nieznośny! - jęknęłam - Tylko idiota może powiedzieć jakieś herezje na temat moich odrostów. W końcu dziś rano byłam u fryzjera. Uderzyłam się dłonia w czoło - Głupota Ludzka nie zna granic.
Tom zaśmiał się.
- Ty się w ogóle przejmujesz takimi rzeczami? - zapytał.
Wzruszyłam ramionami.
Trochę porozmawialiśmy, a gdy zostały przydzielone wszystkie grupy i wszystko troche ucichło postanowiłam udac się na rozmowę do Gabriela. Co nie będzie przyjemne dla niego, ani każdej osoby, która wejdzie mi w drogę.
- Dobra. Zwijam się pogadać z heretykiem od siedmiu boleści.
Strzeliłam palcami.
- Gdzie idziesz? - spytał zaciekawiony chłopak.
Strzeliłam kręgami szyjnymi i ściągnęłam płaszcz.
- Do Gabriela. Mam mu wiele do powiedzenia. - Podałam mu fioletowy płaszcz od Dior. - Masz zaopiekuj się tym. - Zostałam w żółtej koszuli bez rękawów i niebieskich spodniach, a całość dopełniały czerwone vansy. - A jakbyś słyszał jakieś krzyki czy coś... Nie przejmuj się.
Wyszczerzyłam się do niego i przeszłam w stronę drzwi, z których mnie wyrzucili. Przeniknęłam przez nie i spotkałam Loczka i Dużego.
No to teraz zacznie się jazda. Strzeliłam palcami.
Błagam nie patrzcie na błędy! Jestem już zbyt padnięta aby je poprawiać... Mam nadzieje, że wam się podobało i nie przegięłam za bardzo z Alice:P I bardzo was przepraszam za taką DŁUUGAŚNĄ powieść, ale pisałam to już w wielkim skrócie i widzicie co wyszło ;P
Bujka :**
No Kochana, długość rzeczywiście powalająca :D Serio :D Naprawdę to jest skrót? :D Dopiero dziś znalazłam czas, żeby przeczytać :D Ale warto było, bo rozdział naprawdę świetnie Ci wyszedł :)
OdpowiedzUsuńNie, z Alice nie przegięłaś :D Kurczę, kocham jej poczucie humoru :D Więcej złota miała na twarzy, niż ma ta ramka od obrazu XD
Pozdrowionka :*
P.S. Wyłączcie weryfikację obrazkową ;)
Bosze! Świetny blog!!!
OdpowiedzUsuńChce kolejny rodziaal i to szybko!!
;)
http://because-i-am-other.blogspot.com/