niedziela, 25 maja 2014

Rozdział IX


     Czułem się świetnie, naprawdę. Zero stresu. Miałem wrażenie, że wyzwoliłem z siebie ukryte siły, które drzemały we mnie, czekając na ten właśnie dzień. Rozkwaszenie tego Człowieka Umysłu niczym pluskwę dało mi takiego kopa, że rozpierała mnie energia i miałem ochotę zrobić to jeszcze raz.
     Ha! Tak jakbym nazywał się Chuck Norris.
     Najgorsze było czekanie aż ktoś raczy powiedzieć mi cokolwiek. Z drugiej strony obecność tej rudej dziewczyny działała pokrzepiająco. Gdyby nie ona, nie wiem co bym zrobił, bo Panna Luiza wystawiła mnie do wiatru. Wredne auto. Alice uratowała Amy i byłem jej za to wdzięczny. Mimo wszystko siedzenie w szpitalnym korytarzu i oczekiwanie na słowo ze strony jakiegoś doktora działało mi na nerwy.
     - Śmierdzi tutaj. – mruknęła Alice, zakładając nogę na nogę i wzdychając ciężko. Miała rację, waliło szpitalem.
     - No, to trochę smutne.
     Dziewczyna spojrzała na mnie, przekrzywiając głowę. Jej czarne oczy lustrowały mnie od góry do dołu.
     - Wyluzuj. Mówię ci, jeszcze wzejdzie słońce. – poklepała mnie po ramieniu, uważając na swoje paznokcie. Zmrużyłem brwi, wzejdzie słońce?
     - Jesteś pogodynką, czy jak? – zapytałem, a ona zachichotała. A potem wybuchła śmiechem tak głośnym, że pielęgniarki patrzyły na nas krzywo.
     - To było niezłe. – skwitowała i ostrożnie wytarła mokre oczy do chusteczki, żeby nie rozmazać tuszu do rzęs.
     Patrzyłem na nią przez chwilę, kiedy ona poprawiała makijaż i przeglądała się w małym lusterku. Nie wiedziałem jak ją ocenić. Była zdecydowaną anarchistką, co rzucało się w oczy przez fryzurę. Ale miała też dobre serce, gdyby tak nie było, nie pomogłaby mojej siostrze. Alice była połączeniem demona z aniołem, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. I nieźle kręciła tyłkiem w „Landrynce”.
     - Co się gapisz? – rzuciła, wkładając cały swój arsenał kosmetyków do torebki. Nie miałem pojęcia gdzie jej się to mieści. – Dobrze wyglądam, jestem atrakcyjna?
     Zarzuciła jeszcze swoimi rudymi włosami. Nie wiedziałem, czy żartuje, a może mówi serio, ale powiedziałem jej prawdę. Powiedzmy.
     - Faceci polecą na ciebie. Jak matematycy na liczbę Pi.
     - Boże, Tom… Nie znoszę matmy! – odparła, dźwignęła się i poprawiła jeszcze bluzeczkę, po czym oparła jedną dłoń na biodrze, uśmiechając się zalotnie. – Idę poderwać jakiegoś młodego praktykanta, zaraz wracam.
     I ruszyła przed siebie pewnym krokiem, za to ja patrzyłem za nią, kiedy szła po schodach, modląc się, żeby nie złamał jej się obcas. Jak można chodzić na tak wysokich szpilkach? W głowie mi się to nie mieściło. Póki co zostałem sam jak palec, więc czekałem, obserwując wszystkich, którzy przewijali się przez korytarz. Pielęgniarki biegały w tę i z powrotem, a pacjenci łazili bez celu. Jakiś dziadek na wózku inwalidzkim przejechał po nodze młodego faceta ze złamaną ręką. Biedak. Babcia zaś okładała laską swojego męża, nazywając go starym prykiem. To było nawet zabawne. Ale nie na tyle, by poprawić mi humor. Kiedy pomyślałem o Amy, z którą nie wiedziałem co się dzieje, przechodził mnie dreszcz.
     - Pan Whitaker? – usłyszałem za sobą czyjś głos, a kiedy się odwróciłem, dostrzegłem faceta po czterdziestce, z lekkim brzuszkiem i w białym kitlu. Miał śladowe ilości włosów na głowie, ale za to zadbaną czarną bródkę i okulary na nosie. Trzymał w ręce jakieś karty czy coś.
     - Badał pan moją siostrę? – upewniłem się, podając mu dłoń. Lekarz uśmiechnął się pokrzepiająco i spojrzał do swoich notatek. – Wszystko z nią w porządku?
     - Bez obaw, opanowaliśmy sytuację. Dobrze, że szybko ją przywieźliście. - w tej chwili nagle spoważniał i powiało od niego chłodem. - Czy pan wie, na co ona choruje?
     To zabrzmiało jak oskarżenie.
     - Na arytmię.
     - Jakie leki przyjmuje?
     Zastanowiłem się nad jego pytaniem, ale poczułem pustkę w głowie. To mama pilnowała, żeby Amy jadła te świństwa, lecz…
     - Jakieś. Ale nie te najlepsze. – odparłem, a doktorek potaknął. Patrzył teraz na mnie jak na kogoś, kto jest winny skrzywdzenia tego cudownego dziecka Whitakerów.
     - Czyli osoba z arytmią, zaburzeniami rytmu serca, nie przyjmuje odpowiednich leków, które by ją hamowały, tak? – oburzył się, a ja włożyłem dłonie do kieszeni, zaciskając zęby. Ludzie potrafią być obłudni.
     - Rozumiem, że jest pan milionerem. Wypisze mi pan czek? – odparłem, a on aż się nadymał, stając się czerwonym na twarzy. Zawahał się jednak przez chwilę i odchrząknął, zaczynając od początku.
     - W jej przypadku arytmia jest powodowana zbyt małym stężeniem sodu. Amy powinna przyjmować zatem leki również na uzupełnianie braków tego pierwiastka.
     Świetnie. Czyli będę harować w „Landrynce” dwa razy więcej i zatrudnię się jeszcze w Mc’Donalds.
     - Co więcej, konieczne byłoby wszczepienie stymulatora serca, żeby zapewnić odpowiednią częstość akcji. – dodał, a ja omal się nie zachłysnąłem. Musiałem usiąść, bo bałem się, że za chwilę to ja będę miał atak serca. Wypuściłem powietrze z płuc.
     - Wiem o tym i staram się uzbierać na to pieniądze, ale… Kiedy? – zapytałem, a on wzruszył ramionami.
     - Im szybciej tym lepiej.
     Bosko. Uratuję jej życie, a sam zdechnę z przepracowania. Tyle że wtedy nie będzie kasy, żeby urządzić mi pogrzeb. Trudno. Westchnąłem i potarłem dłońmi twarz. Sprawa się zwaliła, myślałem, że z tą operacją można poczekać, a tu dupa. Może sprzedam samochód? Kto by chciał takiego gruchota, jestem skazany na robotę od rana do nocy. Zanim się zorientowałem, lekarz sobie poszedł, a na miejsce wróciła Alice.
     - Masz, napij się. – rzekła, a ja nawet nie podniosłem na nią wzroku. Byłem skołowany jak nigdy, nawet jak dostałem kapę w szkole, nie czułem się tak paskudnie jak dzisiaj.
     - Wódki?
     - Yyy, nie no, tu nie sprzedają. – mruknęła i sama westchnęła. – Chyba że pójdziemy na piwo.
     Wziąłem od niej kubek z kawą, który mi przyniosła. Popatrzyłem na nią; uśmiechała się sama do siebie.
     - Widzę, że polowanie się udało. – zagadnąłem, a ona znów zachichotała, klepiąc mnie po ramieniu. Kolejne diabelskie wcielenie Alice – urodzona flirciara.
     - Lekarze są słodcy, ale i głupcy, więc lepiej mieszaj drinki. – skwitowała i łyknęła kawy, a potem omal się nią nie zachłysnęła. Wytrzeszczyła oczy, a kiedy spojrzałem w tym samym kierunku, otworzyłem usta ze zdumienia.
     - Rubien. – mruknąłem, patrząc na Bandę Ruską, która zmierzała w naszą stronę. Zaraz się zacznie, recital godny „Jeziora Łabędziego”.
    
- Zasłabłeś, Tommy? – rzekł na wstępie, a zanim ja zdążyłem wymyśleć jakąś ciętą ripostę, na co w ogóle nie miałem ochoty, Alice wkroczyła do akcji. Tak jakbym o to prosił.
      - To nie powód do żartów.
      - Wybacz. Myślałem, że potknąłeś się i coś sobie złamałeś, gdy próbowałeś zabić człowieka – dodał, kiedy już się wyśmiał. Co za człowiek.
      Ameno
      - Jedyną osobą, która miała coś złamane, to ty. Czyżby w końcu udało ci się zostać dawcą nerek? Widzę, że miała miejsce mała kraksa. – rzekła Alice, uśmiechając się nieco pogardliwie, zerkając na brudne spodnie Rubiena. Ciekawe co robił, chłoptaś.
      Ameno dore
      - Czy my się znamy? – prychnął facet, lustrując rudowłosą od góry do dołu. – Nie rozmawiam z tobą, kobieto.
      - Doprawdy? Sądziłam, że masz dobrą pamięć. Najwyraźniej równie krótką, jak…
      - Czyżbym czegoś nie pamiętał?
      Machnęła włosami, rozwiewając w moją stronę woń swego mega drogiego perfumu.
      Ameno dori me
      - Z tobą nie warto nawet tańczyć. A co dopiero pozwolić sobie na coś więcej. Żal mi każdej kobiety, która miała okazję poznać cię bliżej. Nie jesteś w stanie zadowolić nawet szczura, a co dopiero… - dalej się z nim wykłócała, za to ja krążyłem wzrokiem od jednego do drugiego, bębniąc palcem w kolano.
      Ameno dori me
      Ameno dom

      - Nudna jesteś. Ciągle krążysz wokół jednego. Tak naprawdę chciałaś czegoś więcej, ale okazałaś się zbyt nieumiejętna, by doprowadzić to do końca – odparł oschle Rubien, a Alice już napinała mięśnie, żeby go rąbnąć. Ciekawe jakby to wyglądało. W sumie… szpital mamy pod ręką.  – Wiesz, co jest najgorsze? Kobieta, która nie potrafi w pełni używać swoich wdzięków!
      Oho, Ruda się wścieknie, teraz na poważnie.
     Dori me reo
    Ameno dori me
    Ameno dori me
    Dori me am

     - Bo mam ich aż nad to! A twoje oczy są niegodne oglądania ich i …
     - Możecie z łaski swojej w końcu zamknąć mordy?! – wrzasnąłem na nich, kiedy już nie wytrzymałem. Normalnie oczopląs z tą dwójką, w dodatku skończyła mi się piosenka, którą nuciłem w głowie. Szlag by to.
     A oni się śmiali, pajace. Tak jakbym powiedział coś zabawnego, czy wyglądam na aktora komediowego? Wzniosłem oczy ku niebu.
     - Moja siostra cierpi… - dodałem, ale nawet to nie podziałało. Zacząłem żałować, że sprzedałem temu facetowi tę wódę, serio.
     - Wiesz, co jest najlepszym lekarstwem na cierpienie? – zagadnął, a ja uniosłem w zaskoczeniu brwi. Bredził jak nic, może kroplówka?
     - Co?
     - Śmierć.
     Zmroziłem go wzrokiem. Zero mózgu pod kopułą, tylko tępa masa. Czy on nie miał rodziny, kumpli? Zgroza, jak można jarać się truposzami? Na urodziny kupię mu krem o zapachu padliny. Za to Alice starała się nie unosić kącików ust do góry.
     - To nie jest miejsce na śmiechy i tego typu kłótnie. – podjąłem ponownie, starając się doprowadzić ich do porządku. Marnie mi szło. – Alice, bądź choć trochę mądrzejsza! Po tej Bandzie Ruskiej można się tego spodziewać, ale po tobie…
     - Wyluzuj, koleś, bo ci stanie. – przerwał mi kolega zombie, klepiąc mnie w ramię. Szczęka mi opadła. Brak słów, idę się powiesić. – Nie wiedziałem, że jesteś Alice – zwrócił się do rudej – Nawet imię masz nudne.
     Ameno…
    
- Za to twoje jest cholernie kreatywne!
    Tak, dowal mu, a co! Ja pieprzę, muszę stąd iść. Walki kogutów nigdy mnie nie szpanowały.
     Trwało to jeszcze długo, kłócili się jak dzieci, on nie miał butów i latał po szpitalu jak pustelnik, który jest bezdomny, w dodatku to mnie się dostało, że zakłócam spokój. A potem Rubiena zaczęli ścigać jacyś faceci z FBI czy inne licho, więc poszedł! Aż się kurzyło. A może on jest seryjnym mordercą, który biega na bosaka? W sumie bym się nie zdziwił po tym, jak wybawicielka mojej siostry nazwała mnie gwałcicielem.
     - Jaki on jest irytujący! – wściekała się dziewczyna, krążąc po całym holu tam i z powrotem. Omal nie wywróciła jakiegoś chłopaka o kulach, ale nawet go nie zauważyła. – W życiu nie spotkałam większego samoluba! Jest podły, obrzydliwy, wulgarny i nie szanuje kobiet! Jeśli jeszcze raz go spotkam, to nogi z dupy powyrywam!
     - Nie wrzeszcz tak, bo zaraz nas stąd wywalą!
     - Myślisz, że mnie to obchodzi? A ty postaraj się następnym razem i pomóż mi! – fuknęła, odwróciła się plecami i kołysała na piętach. Wkurzona puma – kolejne wcielenie. – Zawsze jesteś taki niewinny?
     - Alice, daj spokój. Siadaj, zanim rozniesiesz to miejsce w drobny mak. – powiedziałem, starając się nie podnosić na nią głosu. Zawahała się, jednak po długiej chwili namysłu wywróciła teatralnie oczami i siadła na krześle, jakby to była największa kara jaką dostała. – Szczerze? Byłaś niezła.
     Ruda z całych sił starała się nie uśmiechnąć dumnie. W końcu nie wytrzymała.
     - Wiem. Faceci są po to, żeby owijać ich wokół palca, zapamiętaj to.
     Zmarszczyłem brwi, starając się przefiltrować to, co właściwie chciała przez to powiedzieć. Znów wywróciła oczami.
     - Nie, nie jesteś babą, koleś, w ogóle to… zamilcz. – odparła i odwróciła wzrok. Po chwili siedzenia w ciszy w końcu zaczęła oddychać spokojnie, jednak dalej nic nie mówiła.
      Do czasu, później zamieniła się w katarynkę.
      - …A potem Demon nagle pojawił się z powrotem, on ma tendencje do wyskakiwania przez okno, wiesz jak się bałam, że zrobi sobie krzywdę? A gdy jechałam z nim samochodem, jednym z moich ulubionych, ma taką śliczną białą tapicerkę, to Demon siedział jak trusia, a oczy wychodziły mu na wierzch, chyba myślał, że zaraz się gdzieś rozbijemy, bo jechałam dosyć szybko. Ale czy ja spowodowałabym jakikolwiek wypadek? Cóż… tylko raz spuściłam dawcy nerek powietrze z kół, a ty też tam byłeś, nie? Tak, to był twój czerwony gruchot, moja pamięć fotograficzna jednak mnie nie myli, czekaj no… jak ją nazwałeś? Karna Schiza?
      - Panna Luiza.
      - Właśnie! Dziwię się, że to w ogóle jeszcze jeździ, powodując zagrożenia w ruchu drogowym. Przecież omal się wtedy z nią nie zderzyłam i jeszcze dym leci jej spod maski! A skąd wiesz, że to dziewczynka, może ją to boli i chce być chłopcem!
      - Alice! – przerwałem jej, kiedy głowa zaczynała mnie już boleć od słuchania jej życiowych historii o psach i markowych samochodach. – Zawsze tyle mówisz?
     Dziewczyna zamrugała i przeczesała ręką włosy, po czym znów na mnie spojrzała.
     - No tak.
     Westchnąłem ciężko i rozmasowałem skronie. Jak tak dalej pójdzie, mój mózg nie będzie w stanie kodować tych wszystkich informacji, jakie ona próbowała mi przekazać.
     - To powiedz ty coś. – dodała i założyła ręce na piersi. – Co ci się ostatnio przytrafiło, wyżal się, może leży ci coś na sumieniu…
     Na pewno żałowała, że w ogóle to zaproponowała. Po paru minutach gadania właściwie o wszystkim i o niczym, nawet Alice chwytała się za swoją rudą czuprynę.
     - …To beznadzieja, wiesz jak to jest przebywać w towarzystwie ćpunów? Są zjarani, upici i w dodatku strasznie uparci, a kasa jest dla nich gwarancją życia. Gdybym jej im nie dał chociaż raz, bądź byłoby jej za mało, zamieniliby mnie w wycieraczkę, którą prędzej czy później by zarzygali. Nawet nie szanują muzyki Michaela Jacksona! Zawsze chciałem wybrać się na koncert jakiejś mega gwiazdy, ale nie, bo nie ma szmalu! Czuję się, jakby ktoś zamknął mnie w klatce. Albo lepiej, zamienił w Syzyfa i kazał toczyć głaz na szczyt góry, w nieskończoność! Kiedyś sprzedawałem żarcie w KFC i wiesz co, Alice? Zresztą… ty i tak pewnie nie jesz tych śmieci i bardzo dobrze. Ale z kasą to u ciebie jak z nowymi parami butów. A ja haruję jak wół i co? Gówno. I jeszcze własne auto ma mnie dosyć, jak mogła mi to zrobić i nie chcieć odpalić? Wiem, że nie zawsze pozwalałem jej na kąpiele w oleju, ale jednak, była moim samochodem, jeżdżę nią od pięciu lat! Już wtedy była stara, ale dałem jej nowy lakier, niewdzięcznica. Amy lubiła jeździć na tylnim siedzeniu, myślała wtedy, że jest królową i podróżuje w limuzynie. Biedna Amy, jest jeszcze mała, a spotyka ją więcej nieszczęścia niż innych. Widziała, co wydarzyło się na tym placu w Podziemiu. Musiało zrobić jej się słabo, kiedy ten facet zamienił się w miazgę. Boże… zabiłem go niechcący. Biedak, rozgniotłem go jak pluskwę. Wcale nie miałem ochoty robić tego, co kazał ten czubek Gabriel, ale musiałem ratować tego frajera, w sumie… ciekawe co się z nim stało, zemdlał na widok krwi. Aż boję się spojrzeć mu w oczy po tym wszystkim. Dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe? Przecież robię co mogę, żeby wszystkim ulżyć, a sam wiszę na końcu łańcucha pokarmowego. Oglądałaś „Króla Lwa”? Jestem jak te nieszczęsne hieny. Czuję się jak robak, którego każdy może teraz zgnieść, to naprawdę beznadziejne.
     Alice gapiła się na mnie z otwartą buzią, wydając z siebie przeciągłe „eee…”. Fajnie, dobrze, że chociaż ona mnie rozumiała.
     - Rzeczywiście, hieny miały przerąbane. – stwierdziła w końcu, a ja ukryłem twarz w dłoniach.
     - Przecież wiem!
     - Ale, skoro czujesz się źle, to powinieneś coś z tym zrobić. Rozładować swoje emocje.
     Miałem ochotę wrzasnąć z wściekłości na własny los, który tak bardzo mnie nienawidził.
     - Masz rację. – stwierdziłem po chwili, zrywając się z krzesła i ruszając przed siebie, cały czas patrząc w jej stronę. – Idę komuś przypier…
     I wtedy stanąłem twarzą w twarz z moimi rodzicami.
     - …dolić. – skończyłem i odchrząknąłem, patrząc na każdego z nich po kolei, jak również na Rudą, która nie mogła powstrzymać uśmiechu. – Mamo, tato, to jest Alice.
     Mima matki sprawiła, że się przeraziłem. Niemalże podskoczyła z radości, a tata odsunął się od niej asekuracyjnie.
     - Tommy, masz dziewczynę? – zawołała radośnie, podchodząc do rudowłosej i ściskając ją mocno. Bałem się, żeby jej nie pogniotła, jeszcze będę musieć zapłacić za jej ubranie. Póki co oczy wyszły mi na wierzch, wymieniłem się spojrzeniem z Alice, po czym oboje wykrzyknęliśmy:
     - NIE!
     Zrobiło mi się gorąco. Jak ona mogła pomyśleć, że jesteśmy razem. Nawet ojciec poprawił swoje krzywe okulary i wypuścił powietrze z płuc, trawiąc tę fałszywą informację. Mama za to zalewała Alice pytaniami.
     - Gdzie się poznaliście, na dyskotece? Na pewno Tom cię podrywał, zgadłam? Skąd pochodzisz, dziecko, kim są twoi rodzice, gdzie pracujesz? Masz samochód? I dlaczego masz takie dziwne włosy?
      Myślałem, że odpowie jej coś w rodzaju „Żebyś mnie mogła zauważyć, babciu Czerwonego Kapturka”, ale ona zbyła ją uśmiechem, wyślizgnęła z uścisku, pochwyciła mnie i zawlokła na stronę.
      - Musisz ją przekonać, że to nieprawda, nie mam zamiaru bawić się w teatr. – rzekła i kątem oka, bardzo ostrożnie, spojrzała w kierunku moich rodziców. – Starzy potrafią namieszać.
      - Racja. Wyślę jej umysłową wiadomość, kiedy będzie spać.
      - Czemu wtedy?
      Wzruszyłem ramionami.
      - Łatwo jej wmówić wiele rzeczy. Na przykład, że nie ma wywiadówki albo powinna upiec murzynek.
      Alice uśmiechnęła się, po czym zaproponowała, żebyśmy wymienili się telefonami, uważając, że chce wiedzieć co będzie się działo z Amy w najbliższym czasie. Kiedy zobaczyłem jej komórkę doszedłem do wniosku, że ja jestem hieną, a ona Mufasą. Jej poduszki jak widać były wypchane banknotami, nie pierzem.
      - W porządku, to ja już uciekam, muszę zająć się moją rabatką i psami. – rzekła, odrzuciła włosy i posłała buziaka, jak to zwykły robić dziewczyny. – Tylko zadzwoń.
      I już odwróciła się na pięcie, lecz ja ją zatrzymałem, przez co omal nie wywinęła orła do tyłu. Chwyciłem jej ramię odrobinę zbyt szybko.
      - Poczekaj jeszcze. – powiedziałem, patrząc na jej oburzoną minę, że prawie złamała sobie obcas. – Dziękuję ci. Wiedz, że zawsze możesz na mnie liczyć.
      Alice podniosła kącik ust i dała sójkę w bok.
      - Okej. Będę pamiętać. Jeśli zachoruje mój barman, odezwę się. – zażartowała, na co oboje się roześmialiśmy, a moi rodzice obrzucili nas zdziwionymi spojrzeniami. A później Alice udała się w głąb korytarza. Długo jeszcze za nią patrzyłem, utwierdzając się w przekonaniu, że tysiąc wcieleń Alice zaskakuje mnie pozytywnie.
      Nawet nie zauważyłem, że starzy gapią się na mnie przenikliwie.
      - Mogłeś nam powiedzieć, że masz dziewczynę. – fuknęła mama, zakładając ręce na piersi. Westchnąłem z rezygnacją i popatrzyłem na nią.
      - Ona nie jest moją dziewczyną. I wcale jej nie podrywałem, oszalałaś? Nie wyrywam lasek w pracy!
      Tata podniósł rękę, więc udzieliłem mu głosu.
      - Co ma wspólnego laska ułatwiająca starszym ludziom chodzenie z pracą za barem? – zapytał, a ja klepnąłem się w czoło. Dobra, dzisiaj się z nimi nie dogadam.
      - Nie przejmuj się ojcem. – odparła mama, uśmiechając się szeroko. – Zaproś swoją dziewczynę na obiad, chcę ją lepiej poznać. Ugotuję pierogi.
      - Mamo, nie, nie będzie obiadu!
     Cofnęła się aż do tyłu, a w oczach pojawiło się przerażenie. Jej usta zadrżały.
      - Nie lubi jeść?
     Och, co za kobieta.
     Ameno
    
Wziąłem głęboki oddech, poleciłem rodzicom, by porozmawiali z lekarzem, przez co zaczęli besztać się za to, że chwilowa radość z mojej rzekomej dziewczyny tak bardzo ich zaślepiła, iż zapomnieli o swym chorym dziecku, więc pognali przez korytarz tak szybko, że wszyscy pacjenci schodzili im z drogi w obawie o własne życie. Ja zaś w końcu mogłem pójść do Amy i z nią pogadać.
     - Myślałam, że o mnie zapomniałeś. – rzuciła na wstępie, wydęła usta i założyła ręce na piersi. – Jestem śmiertelnie obrażona.
     Cieszyłem się, że była w dobrym nastroju. Wyglądała nawet całkiem dobrze. Siedziała w swoim łóżku, a aparaty ustawione koło niej piszczały cicho. W pokoju znajdowało się miejsce dla jeszcze jednego pacjenta, ale moja siostra zdawała się być szczęśliwa z faktu, że ona – królowa – nie musi z nikim go dzielić.
     - Opowiedzieć ci żart? – zapytałem, siadając przy niej na taborecie. Amy pokiwała głową. – Pamiętasz tę rudą dziewczynę? Mama myśli, że jesteśmy parą i nie przyjmuje sprzeciwu.
     Amy wystawiła język i wydała z siebie przeciągłe „bleeee”.
     - Całowaliście się? – rzekła, krzywiąc się na samą myśl. Zmarszczyłem brwi, zastanawiać się, czy aby na pewno w „Kucykach Pony” nie ma mowy o pocałunkach. Chyba czas zacząć kontrolować jej programy telewizyjne. – Co z Davidem?
     Zaskoczyło mnie to pytanie, a moje serce zabiło mocniej. Widziałem, że teraz będę musiał wytłumaczyć jej jakoś to wszystko, a w ogóle nie miałem na to ochoty.
     - Nie wiem, ale mam nadzieję, że jest cały.
     - Przestraszył się wtedy. Tak jak ja.
     Amy patrzyła na mnie teraz niepewnie, mieląc w palcach pościel. Czułem się teraz okropnie, jakbym popełnił jakąś zbrodnię. Cóż, powiedzmy, że właśnie tak było.
     - Bałaś się mnie wtedy? – zapytałem, nawet nie mając odwagi, by spojrzeć jej w oczy. Byłem jak hiena. Amy jednak nic na to nie odpowiedziała, ale ja znałem prawdę. – Słuchaj, wiem, że to było… okropne. I złe. Przepraszam, że musiałaś patrzeć na śmierć kogoś, kto na nią nie zasłużył.
     - Dlaczego inni też umierali?
    Byłem pod wrażeniem, jak ona jest silna. Potrafiła swobodnie o tym rozmawiać, a przecież na jej oczach życie straciło masę osób. Byłem z niej dumny.
     - Taki był rozkaz nowego króla. – odparłem, a ona zmrużyła oczy.
     - On nie może być królem. Jest zły, tak jak Skaza. To on zabił Mufasę, który był dobry.
     Uśmiechnąłem się, przypominając sobie moje wcześniejsze rozmyślenia na temat „Króla Lwa”. W każdym razie znów podziwiałem jej kojarzenie faktów i to, że potrafiła odróżnić dobro od zła, choć była jeszcze dzieckiem. Poczochrałem jej włosy, przez co się oburzyła.
     - Jesteś świetną dziewczynką, Amy, bardzo mądrą i dzielną. Kiedyś ludzie będą cię za to szanować. – powiedziałem, a ona wyszczerzyła się szeroko, po czym zarzuciła mi swe chudziutkie rączki na szyję. 
     - Fajnie, że jesteśmy rodzeństwem, nie?
     Roześmiałem się, a ona przytuliła się mocnej.
     - Nawet bardzo. Wiesz jak tata szalał, kiedy dowiedział się, że będzie miał córkę? Biegał z widłami po ogrodzie i wrzeszczał, że ma miecz świetlny. A oprócz tego, że zostanie tatą.
      Amy odsunęła się, popatrzyła na mnie ciekawsko, na co uniosłem brwi. Powiedziałem coś nie tak?
     - Trzeba znaleźć ci dziewczynę, Tom. – stwierdziła, przez co omal się nie zachłysnąłem. – Już ja się tym zajmę.

***


     Miałem zamiar pójść spać, żeby oderwać się od rzeczywistości. Myślałem, że po rozmowie z Amy i Alice odrobinę mi ulżyło, lecz kiedy w końcu znalazłem się w domu, a rodzice stracili humor na dobre, nie miałem ochoty nawet na świeży boczek. Przejęli się bardzo tym, że ich córkę czeka operacja, a ich na nią nie stać. Do tego dochodziła jeszcze sprawa z Podziemia, co chyba dopiero po czasie zaczynało gryźć ich sumienia. Wiedziałem, że byli zmuszeni kogoś zabić, ale nie chcą o tym mówić, więc nie pytałem. Każdy czymś się zajął – mama prasowała ubrania, a tata grzebał w jakimś urządzeniu, nawet nie pytałem co to jest. Panowała cisza w domu, jakiej od dawna nie było. W dodatku przez nieobecność Amy, która została w szpitalu do jutra, również czuliśmy się osamotnieni. Czuliśmy się tak, jakby ktoś umarł, choć niedaleko nasz stan odbiegał od rzeczywistości.
     Myłem zęby w łazience, kiedy mama zapukała i oznajmiła:
     - Tom, koledzy przyszli.
     Odmruknąłem jej coś niezrozumiałego przez pianę w ustach, będąc przekonanym, że to DJ z Julią wpadli z wizytą. Trochę mnie to zdziwiło, że mój kumpel pozbierał się po wszystkim tak szybko. A Julia miała być przecież poza miastem. Nie zważając jednak na to, dokończyłem toaletę i poszedłem do pokoju, gdzie miałem ich zastać. Kiedy przeszedłem przez próg, już otworzyłem usta, by coś powiedzieć, lecz wtedy mnie zamurowało.
     Przy moim oknie stało trzech wielkich facetów ubranych w granatowe bluzy z Chalsea Londyn, z fryzurą na rekruta i dłońmi schowanymi w kieszeniach. Na łóżku zaś siedział chuderlawy facecik bawiący się kostką Rubika. Kiedy wszedłem, podniósł na mnie wzrok.
     - Skręt? – zdziwiłem się, nie wierząc własnym oczom. Misie G wyciągnęły ręce z kieszeni i założyły je na wielkich piersiach. – Co tu robicie?
     Skręt wstał, odłożył kostkę, podszedł do mnie, a wyraz jego twarzy przypominał zbitego psa, po czym rzucił mi się w ramiona i ryknął płaczem.
     - Och, Sammy, jak dobrze, że jesteś z nami, że pomogłeś mi wyrwać się wtedy z tego Podziemia, ale… Nie mogę pogodzić się ze stratą szefa! – zajęczał, pociągając nosem, a ja zrozumiałem. Przecież Roki i jego kuzyn Loki zostali zgładzeni za niebycie Ludźmi Umysłu. Misie G otarły jednocześnie łezki z policzków. – Czuję się taki bezradny…
     Po długim szarpaniu się z jego ubrudzoną czarną koszulą, w końcu udało mi się odsunąć go od siebie. Patrzył na mnie żałośnie, smarki leciały mu z nosa, a oczy miał czerwone od płaczu. Ale co najbardziej mnie zdumiało – nie śmierdział alkoholem.
      - Jesteś trzeźwy? – zapytałem z niedowierzaniem, przywołując do ręki paczkę chusteczek. Strup pokiwał głową i wysmarkał się.
      - Jestem zbyt nieszczęśliwy, by pić. – odparł i dmuchnął jeszcze raz. Postanowiłem nie mieszać się do jego sposobu bycia. Jak widać on pije, kiedy jest mu dobrze, a gdy dzieje się źle, woli płakać. – Musisz nam pomóc, Sammy.
      Nie pojmowałem, dlaczego wymyślił sobie, że nazywam się Sammy. Ale bardziej zaskoczyło mnie to, co właśnie powiedział. Zmarszczyłem brwi, patrząc na niego pytająco.
      -  Nie mamy przywódcy! – zawołał, tak jakby to było oczywiste. – Zostałem sam z trójką jednakowych Misiów, którzy nawet ze mną nie lamentują. Chyba łączą się w cierpieniu mentalnie, czy coś.
      Odszedłem od niego parę kroków, doskonale rozumiejąc o co mu chodzi. I w ogóle mi się to nie podobało.
      - Nie, Skręt, ten plan się nie uda. Nie będę zastępować Rokiego, oszalałeś? – rzuciłem, a on mielił w ręce chusteczkę. Zdawał się zaraz rozbeczeć na nowo. – Skręt… Nigdy nie byłem w waszej dilerskiej paczce, jasne? I szczerze mówiąc, nie chcę do niej dołączać, a tym bardziej zostawać szefem.
      - Ale… Ale byłeś dobrym dilerem, zawsze miałeś kupę forsy!
      - Wiem. Wybacz, nie chcę dłużej sprzedawać prochów. – odparłem i już miałem wrażenie, że on zaraz się rozbeczy. Misie G zbliżyły się niebezpiecznie, a Skręt padł przede mną na kolana, czego się nie spodziewałem.
      - Błagam cię! Nie możesz nas zostawić! – jęczał, machając złożonymi rękoma w moją stronę. – Bez Rokiego i Lokiego jesteśmy bezużyteczni, nie wiemy co robić. Mamy masę towaru na zapleczu, wystarczy dobrze nim pohandlować i będziemy mieć kasę. Nie jara cię to? Wiesz ile szmalu możemy zarobić? Z tobą?
      Znów to samo uczucie. Wizja pieniędzy, za które moja siostra odzyska zdrowie. Wizja, że ja nie będę musiał harować jak wół. Popatrzyłem na Skręta, jak beznadziejnie wyglądał, wyczekując mojej odpowiedzi. Nawet bez whisky i maryśki wyglądał jak on sam. Jak Skręt, który nie potrafi żyć bez używek. Nie miałem zamiaru tak skończyć.
      Chwyciłem go za ramiona i dźwignąłem, patrząc w jego czarne oczy.
      - Jak masz naprawdę na imię? – zapytałem, a on zamrugał. Misie G wydały z siebie pomruk zaskoczenia. Rzeczywiście, w ich przypadku używanie normalnych imion jest rzeczą dziwną.
      - Jonny. – odparł po chwili, mówiąc cicho, aby nikt tego nie usłyszał. – Tylko mama tak do mnie mówi.
     Pokiwałem głową, po czym odwróciłem się do tych dwumetrowych ochroniarzy.
     - A wy, panowie?
     Zdziwiłem się, że bez zastanowienia odpowiedzieli mi swoimi całkiem różnymi głosami. Przypominało to gamę; od najniższego do najwyższego.
      - Gerard.
      - Gustav.
      - George.
      - Posłuchajcie, wcale nie potrzebujecie szefa, żebyście sami mogli do czegoś dojść. – rzekłem, patrząc na każdego z nich po kolei. Słuchali mnie uważnie. – I nie jesteście bezwartościowi. Na pewno macie swoje pasje, coś, co kochacie robić. Tylko ten cały handel przesłonił wam oczy i sprawił, że się pogubiliście.
       - Ja to zawsze lubiłem grać w hokeja. – powiedział Gerard, opierając ręce na biodrach. Wyglądał dumnie. – Byłem napastnikiem.
       - A ja robiłem budowle z kleju i zapałek. – dopowiedział Gustav, uśmiechając się chyba pierwszy raz w życiu. Nie wiedziałem, czy cieszyć się razem z nimi, czy raczej uważać na ich chwilowy dobry nastrój.
       - Ja kolekcjonowałem znaczki. – mruknął jeszcze George, mówiąc najbardziej nieśmiałym głosem, ale chyba się wstydził. Poklepałem go po ramieniu.
       - Mój tata ma aż trzy klasery, może ci je pokazać. – powiedziałem do niego, a on uniósł głowę i zachichotał. – Widzicie? Nie musicie być tylko dilerami. Możecie być kim chcecie, ale wymagajcie od siebie i skończcie z nałogami. Zgodzisz się, Jonny?
       Stał przez chwilę w smutku, dłubiąc w uchu. Później westchnął i wzruszył ramionami.
       - Kiedyś byłem aktorem. Grałem w przedstawieniach dla dzieci. – rzekł i uśmiechnął się na samą myśl o tamtych chwilach. – Ale jak mielibyśmy się zmienić? Co robić, żeby mieć na jedzenie? Gdzie mieszkać? Skąd brać szmal?
       Zastanowiłem się przez chwilę, drapiąc się po głowie. I wtedy wpadłem na genialny plan.
       - Już ja to załatwię, chłopaki.

***

       Telefon od DJ’a zarówno sprawił, że mi ulżyło, ale również spotęgował moje obawy. Bałem się najgorszego – że już nigdy nie będziemy takimi kumplami jak dotychczas.
      Poszedłem jednak na spotkanie z nim. Oznajmił, że będzie czekał na mnie w parku. Jego głos był poważny i spokojny, właściwie bez emocji. On nigdy nie mówił w taki sposób.
       Park był jednym z niewielu miejsc w Gocewii, gdzie zieleń zajmowała tak duży obszar. Było tu wiele ścieżek do spacerowania, biegania i jazdy na rowerach. Dzieci bawiły się i rzucały freezbe, ludzie wychodzili na spacery z psami, a na ławkach siadali zakochani. Na jednej z nich, osamotniony siedział mój kumpel. Gdy się zbliżyłem, on mnie nie zauważył. Miał słuchawki w uszach i zamknięte oczy. Kiedy zająłem miejsce koło niego, wyciągnąłem jedną i włożyłem do ucha, zamiast remixu jakiejś piosenki usłyszałem…
      - Mozart? – zapytałem, nie wierząc własnym uszom. Właśnie słuchałem symfonii jednego z największych kompozytorów, ale nie mogłem nadziwić się, kto się nią dosłownie delektował.
      - Podobno, gdy jest się w ciąży, dziecku powinno puszczać się muzykę Mozarta. – odparł DJ, dalej nie otwierając oczu. Siedział prosto na ławce, właściwie nie wykonując żadnych ruchów. Szczęka mi opadła. Czyżbym zamiast DJ musiał nazywać go Wolfgang?
      - Nie chcę cię zmartwić, ale ty nigdy nie będziesz w ciąży, koleś.
      Otworzył jedno oko. Jego wzrok mnie przeraził.
      - W takim razie moja żona będzie słuchać muzyki klasycznej, a dziecko grać na fortepianie.
      Wybuchłem śmiechem. Byłem przekonany, że on nauczy kiedyś swojego dzieciaka używać konsoli, nie tak wspaniałego instrumentu jakim był fortepian. Jego powieka ponownie opadła, więc spoważniałem i wyjąłem słuchawkę.
      - Dobra, stary, co ci jest? – zapytałem i wyłączyłem jego MP3. DJ o dziwo się za to nie oburzył.
      - Nic. Jestem po prostu wrażliwy na piękno, ty nie?
      - Czyli co? Zaczniesz śpiewać w chórze?
      - Drogi przyjacielu, ciszej, chcę posłuchać „Requiem”
      - Jasne, może od razu „Marszu żałobnego”.
      DJ odwrócił ku mnie wzrok i spojrzał z wyższością. Nie wiedziałem, co mu odbiło. Po chwili gapienia się na mnie jak idiota, w końcu westchnął z irytacją, zgarbił się i opadł na oparcie ławeczki.
      - Niech ci będzie, klasyka nie jest dla mnie. Słucham tego od godziny i czuję, że łeb mi zaraz eksploduje. – rzekł, a ja nie mogłem się nie roześmiać. Klasyka była w porządku, ale zdecydowanie nie pasowała do sposobu bycia mojego kumpla.
      - DJ… jakim cudem wydostałeś się z Podziemia? – spytałem niepewnie, nie chcąc wchodzić na grząski teren. Ale po prostu musiałem to wiedzieć, jakoś nie chciało mi się wierzyć, że wyszedł sobie jak gdyby nigdy nic.
      Wzruszył ramionami.
      - Obudziłem się w jakimś pomieszczeniu, nikogo nie było w pobliżu, więc wylazłem przez okno. – odparł, a mnie szczęka znów opadła. Zawsze wiedziałem, że on jest w czepku urodzony, ale żeby do tego stopnia? – Nie patrz tak, mówię jak było. – westchnął i zacisnął powieki. – Stary… moje życie należy teraz do ciebie. Nie ma słów, by wyrazić, co czuję. Miałem wtedy wrażenie, że znalazłem się w jakimś koszmarze i nie mogłem ocknąć. Nawet pogodziłem się z tym, że za chwilę ktoś odrąbie mi głowę, ale wtedy pojawiłeś się ty! Jesteś jak Superman! Mówię poważnie, teraz będę ci służyć, o wielki.
        Nie wiedzieć czemu DJ złożył dłonie i pochylił przede mną głowę jak w tych wszystkich filmach. Przechodząca obok nas starsza kobieta aż poprawiła swoje okulary ze zdziwienia, więc szturchnąłem go w bok.
       - Daj spokój, booby. To nie średniowiecze. – odparłem, a on znów wypuścił powietrze z płuc. – DJ, to już się skończyło, nie musisz się bać.
        - Wcale się nie bałem! – oburzył się, lecz nic mu na to nie odpowiedziałem. Sam spuścił głowę. – No dobra, bałem się jak cholera. To było najstraszniejsze przeżycie jakie mnie spotkało. A wiesz co było najgorsze? Że pomimo tylu ludzi dookoła, czułem, że jestem całkiem sam. Dziękowałem jednak losowi, że Julia wyjechała z miasta.
        - To fakt. Nie mówmy jej o niczym.
        - Co? Nie! Żartujesz, człowieku? Powinieneś być sławny, na pierwszych stronach gazet!
        - DJ, uważasz zabicie człowieka za coś honorowego? – odparłem i zmroziłem go wzrokiem, przez co trochę się speszył. Przetarłem oczy i odetchnąłem. – Nie mówmy o tym. To już za nami.
        - A co z Amy? Mówiłeś przez telefon jakiś bełkot, że miała zawał, czy coś…
       Klepnąłem go w głowę.
       - Sam jesteś zawał, głupku. Pomogła nam taka jedna z „Landrynki”, nadziana w cholerę, w dodatku ruda. Moi rodzice żyją w przekonaniu, że to moja dziewczyna.
      - A co? Brzydka? – zapytał, wypychając usta orzeszkami, które nagle zmaterializowały się w jego dłoni. Zdałem sobie sprawę, że on rozmaite rzeczy nosi w swojej czarnej bluzie. Albo w dziurawych trampkach.
       - Nie no, fajna, ale…
       - Co ale, stary! Trzeba było kuć podkowę póki gorąca!
       - Chyba żelazo.
       - Nieważne, chemia nigdy mnie nie lubiła. – odrzekł, plując orzechami. Zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno siedzenie tu z nim nie przyniesie mi obciachu. Podsunął mi paczkę pod nos. – Wiem, że chcesz. Orzeszki mówią „zjedz nas, no zjedz…”
       - Głupi jesteś i tyle. – mruknąłem i wyrwałem mu je z ręki, przez co zapiszczał jak baba. – Alice nie jest jakimś żelazem, które trzeba kuć, chłopie.
       DJ zamlaskał i wydął usta.
       - Chyba już wiem co ci jest. Symptom nieudanego flirciarza!
       - Co?
       - Spokojnie, nauczę cię. – klepnął mnie po ramieniu i wstał, otrzepując bluzę z okruszków. – Widzisz tamte dwie kobietki na ósmej? Patrz na mistrza, uczniu.
       Ku mojemu zdziwieniu DJ strzelił knykciami, karkiem, rozluźnił mięśnie i pewnym siebie krokiem podszedł do nieopodal siedzących na ławce dwóch czarnowłosych dziewczyn. Usiadł koło nich, nachylając się blisko i posyłając zalotne uśmiechy. A te chichotały, podczas gdy on słodził im pustymi słówkami. Żenada.
       - Chciałbym ci przypomnieć, że masz narzeczoną. – rzuciłem w jego stronę, a ten aż sczerwieniał na twarzy. Dziewczyny popatrzyły po sobie, po czym jedna walnęła go w głowę książką, którą trzymała w ręce. Później odeszły, a on wołał za nimi, że wcale mnie nie zna i z pewnością jestem chorym psychicznie człowiekiem.
       - Zawsze musisz wszystko psuć?! – ryknął w moją stronę, a ja wzniosłem oczy ku niebu. – Tom, chyba nie chcesz zostać starym kawalerem z kotem na kolanach?
       - Nie lubię kotów, gdybyś nie wiedział.
       - Chodź tu, chłopie, a mnie nie denerwuj. – syknął i palcem wskazał na chodnik, co chyba oznaczało, że powinienem stanąć w tym właśnie miejscu. Zakląłem pod nosem i wolnym krokiem ruszyłem w jego stronę. Kiedy już się tam znalazłem, ścisnął moje ramię i wyszeptał: - Brunetka przy budce z lodami. Ruszaj.
       - I co mam je powiedzieć? Ej, śliczna, lubię twój zderzak?
       Zanim się spostrzegłem, usłyszałem za sobą warkot. W ostatniej chwili szybko uchyliłem się przed ciosem z torebki wymierzonym przez babcię o nienaturalnie dużej trwałej na głowie. DJ nie miał tyle szczęścia.
       - To nie do pani, jasne? Mniej agresji! – rzuciłem, a ona wydęła pierś i poszła dalej. Wyciągnąłem z kieszeni chusteczkę, by DJ mógł wytrzeć krew, która wyciekła mu z nosa. – Nie uważasz, że kobiety są jakieś inne? Wszystko biorą dosłownie.
       - Nie dziwię się, skoro poderwałeś babcię na fajny zderzak.– mruknął DJ i pociągnął nosem, odchylając głowę do tyłu.
       - Nie tak, booby, siadaj i głowa między nogi. – rzekłem i posłałem go z powrotem na ławkę, każąc mu ścisnąć nos. – Zapytam, czy nie mają lodu. A ty się nie ruszaj, jasne?
        Już odwróciłem się w stronę budki z lodami, kiedy on złapał mnie za ramię, ciągnąc do tyłu.
       - Zagadaj, mówię ci. Tylko bez podrywów na matematyka lub biologa, to nie działa.
       - Znawca się odezwał. – odparowałem i wyrwałem mu się. – Pamiętaj, że to ja zeswatałem się cię z Julią.
       - A sam jesteś forever alone!
       - Odwal się, idioto, nie potrzebuję dziewczyny! Jestem samowystarczalny, więc przymknij mordę i posłuchaj lepiej Mozarta. Zaraz wracam.
      

Nie wiedziałem, co się wszystkim stało, że chcieli mnie wyswatać. Tyle że nie rozumieli po ludzku. Świat faceta bez kobiety jest po prostu piękniejszy i tyle. Tym bardziej, jeśli facet sam sobie potrafi ugotować obiad.
        Podszedłem do tej budki z lodami i zapytałem sprzedawcę, czy ma lód. On, będąc nieogarniętym, pokazał mi całą wystawę różnych smaków, począwszy od truskawkowych po czekoladowe.
       - Nie taki lód, raczej zamarznięta woda.
        Wtedy go olśniło i zaczął opowiadać, że nie prowadzi sprzedaży sorbretów. Szkoda mojego czasu, naprawdę. Całe szczęście dziewczyna, którą teoretycznie miałem poderwać, poszła sobie, więc DJ nie musiał machać rękami i mnie dopingować. Jednego problemu mniej.
       - Taki w kostkach, można go dać do zimnych napojów, w woreczku. – tłumaczyłem dalej sprzedawcy, który chyba był Włochem, bo ciągle mówił si, si, uśmiechając się jak gdyby nigdy nic. Schylił się gdzieś, buszując w swojej budce. Wreszcie, po dobrym kwadransie, wyskoczył w górę, dzierżąc w łapie worek z lodem. O dziwo nie chciał za niego pieniędzy, więc wziąłem go i odwróciłem się, wpadając na przeszkodę.
       - Na miłość babci, przepraszam! – zawołała, schylając się, by pozbierać to, co właśnie runęło z impetem na chodnik. Dostrzegłem jedynie kruczoczarne włosy i odsłonięte plecy.
       - Pomogę ci. – odparłem i sięgnąłem po pierwszą lepszą książkę. – Czytasz „Romea i Julię”? – zapytałem, nie wierząc własnym oczom. Aż przewertowałem strony. Nikt nie robiłby tego od tak. Chyba że jest się DJ’em i słucha Mozarta.
       Przeszkoda odgarnęła włosy za ucho i wreszcie podniosła na mnie wzrok. Na jej bladych policzkach pojawił się rumieniec. Miała nieskazitelną cerę i błyszczące czarne oczy. W uszach zaś połyskiwały złote kolczyki.
       - Tak, lubię historie o prawdziwej miłości. – odrzekła i chyba się zawstydziła, bo odebrała mi egzemplarz Szekspira. – Uwielbiam ten dramat, ale to chyba głupie.
       Dźwignęła się na nogi i pokazała swoją białą sukienkę w czarne groszki. Miała długie nogi i sandały. Włosy kaskadą spływały jej po ramionach. Coś gorąco zrobiło się w tym parku.
       - Nie, coś ty, Szekspir jest świetny. Kiedyś uczyłem się jego sonetów na pamięć. – odparłem, a przeszkoda zachichotała. Ściskała wszystkie swoje książki, stojąc cały czas sztywno. – Mogę spojrzeć?
       - Nie. To znaczy… Tak, chyba tak.
       Z zawahaniem rozchyliła ramiona, a kiedy wyciągnąłem rękę, by sięgnąć po któreś z literackich dzieł, ona znów się zamknęła.
       - Uznasz mnie za wariatkę. – stwierdziła i przeczesała nerwowym ruchem ręki włosy. – Naprawdę, jestem świrnięta. I to zdrowo.
       Nie mogłem się nie roześmiać, co chyba wystraszyło ją jeszcze bardziej, więc postanowiłem się opanować. Odchrząknąłem.
       - To może wpadnę na ciebie jeszcze raz, ty upuścisz swoje skarby, a ja, zbierając je, będę mógł je obejrzeć? – zaproponowałem, by jakoś ją uspokoić. Przeszkoda parsknęła, obrzuciła spojrzeniem swoje zbiory, po czym podała mi jeden z nich. – „Król Edyp”. Nie no, poważnie?
       Drugi egzemplarz.
      - „Hamlet”
      Trzeci.
      - „Harry Potter” Yyy, chwila…
      Czwarty.
      - „Morderstwo w Orient Expressie”. Kim ty jesteś?
      Piąty.
      - „Igrzyska Śmierci”! Czekaj, niech zgadnę…
     Szósty.
      - „Niemiecki dla początkujących”. Co?!
      - Mówiłam. Właśnie spotkałeś świra. – rzekła i założyła ręce na piersi, podczas gdy ja starałem się nie upuścić żadnej z jej cennych książek.
      - Nie no, jestem pod wrażeniem. Nie każdy łączy… Edypa z Harrym. I niemieckim. Rozumiem, że czytasz dołowienie wszystko.
      - Tak i wszystko na raz. Uwielbiam literaturę. Ale ciebie pewnie to nie obchodzi, więc już pójdę. – wypowiedziała to tak szybko, że nawet nie zauważyłem, kiedy wyrwała mi wszystko z rąk i pognała przed siebie. Tyle że nie zauważyła, iż upuściła jedno ze swoich „dzieci”.
      - Hej, a co z Harrym? – zawołałem za nią, podnosząc z ziemi książkę w kolorowej okładce. Przeszkoda odwróciła się i wydała z siebie zduszony okrzyk, po czym wróciła. – Może jednak zdradzisz mi coś więcej?
       - Dalej, Tom, powiedz jej, że ma wiesz co! – usłyszałem za sobą głos DJ’a i jego okrzyki dopingu. Odetchnąłem głęboko i spojrzałem w jego stronę.
      - ZAMKNIJ JADACZKĘ, IDIOTO! – wrzasnąłem, po czym odwróciłem się z powrotem w stronę dziewczyny, uśmiechając się szarmancko. – Wybacz, on jest chory. Leczy się, ale to nic nie daje, niedługo całkiem oszaleje.
     Przeszkoda roześmiała się, pierwszy raz tak bardzo naturalnie.
      - Jak już pewnie słyszałaś, mam na imię Tom. – podałem jej rękę w geście powitania. Ona swoją z trudem wyciągnęła spod stosu książek, lecz w końcu jej się udało. Była przyjemnie ciepła.
      - Tak jak Tom Cruise.
      - Właśnie. Film też lubisz?
      Potaknęła ochoczo, a ja zdałem sobie sprawę, że spotkałem osobę, która była w stanie porozmawiać na każdy temat.
      - Mam na imię Helena. Beznadzieja, co?
      Omal oczy nie wypadły mi z orbit.
       - Co ty wygadujesz? – odparłem i aż zapragnąłem potrząsnąć nią na opamiętanie. – Jesteś… jak Piękna Helena z Troi, myślisz, że dlaczego Parys ją porwał?
       - No bo…
       - Dobra, nie przywołujmy mitów. – przerwałem jej, a ona od razu ucichła, choć byłem niemalże pewny, że z chęcią by o nich pogadała. – Lubisz lody?
       Piękna Helena pokiwała głową i uśmiechnęła się szeroko.  

***
     
       Nigdy bym nie przypuszczał, że własny kumpel zrobi mi awanturę o coś, czego sam oczekiwał. Wczorajszy dzień zleciał mi jak nigdy, nawet nie pamiętałem, kiedy położyłem się spać, ale jednego byłem pewny. Zapomniałem o nocnej zmianie w „Landrynce”, wiec pewnie wylecę z roboty. Obudził mnie jak zwykle poranny krzyk Amy, która nagle powróciła na łono rodziny. Szczerzyła się w swoim szczerbatym uśmiechu. Później zadzwonił DJ.
      - Zostawiłeś mnie tam samego na pastwę losu! – wrzeszczał do słuchawki telefonu. – Jak mogłeś, zdrajco?! Wiesz co było najgorsze? Że na odtwarzaczu był Mozart i tylko Mozart!
     
- Przepraszam! Ale gadaliśmy o „Hamlecie”. I o ACDC.
      - Aha. A więc Panna Sztukmistrzyni lubi rock? Gratuluję!
    
 - DJ…
      - Nie odzywaj się! Miałeś mi przynieść lód, mogłem się wykrwawić! I co, teraz porzucisz mnie dla niej, tak? Nie pamiętasz już, jak budowaliśmy zamki z piasku…
     
- Co? – zdumiałem się i aż odłożyłem gitarę na bok. Pomyśleć, że chciałem pograć, ale on musiał zadzwonić. – Słuchaj, to była tylko luźna pogawędka.
      - Wypchaj się sianem, sztywniaku.
     
- Czekaj, mam drugi telefon. – odparłem, przerywając jego lament. Przełączyłem na kolejną rozmowę z nieznanym numerem. – Słucham.
      - Halo, koktajl!
    
 - Och. Cześć, Alice, złotko.
      - I jak tam moja ulubienica?
    
 - Panna Luiza? Działa, cholera jedna.
      - Nie, pajacu! Chodzi o twoją siostrę, miałeś zadzwonić.
    
 - Cóż… Ty to zrobiłaś.
      - Kawa?
     
- Tchibo. Albo Lavazza.
      Alice westchnęła z irytacją.
      - Nie pytam cię o rodzaje, tylko zapraszam do knajpy! – warknęła, a ja niemalże widziałem jej wściekły wyraz twarzy. – Jesz słodycze? Bo ja tak i chce mi się ciasta czekoladowego!
     
- Czekaj chwilę. – odparłem i przełączyłem z powrotem na rozmowę z DJ’em. – Stary, dzisiaj nie pogramy, idę na Tchibo z tą rudą, o której mówiłem ci wczoraj.
      W słuchawce usłyszałem płacz.
      - Już ma dwie, farciarz. – zaskomlał, na co przewróciłem oczyma. Jego wyobraźnia nie zna granic. Gorzej niż moja matka. Przełączyłem na wcześniejszą rozmowę.
       - Alice?
       - No w końcu, człowieku! Punkt czwarta, czekam przy stoliku koło okna.
     
 Wyłączyła się, więc odrzuciłem telefon na stolik nocny. Sięgnąłem po gitarę i zacząłem brzdękać jakąś starą piosenkę z dzieciństwa. Lecz wtedy mnie olśniło.
       - Ale… jaka to knajpa?


***

       Z trudem udało mi się dodzwonić do Alice, by dowiedzieć się, w której kawiarni byliśmy umówieni. Kiedy wreszcie odebrała, z irytacją wypowiedziała nazwę „Jagodzianka” i zastanawiała się, dlaczego faceci nie pojmują tak banalnych spraw. Kiedy wreszcie ją spotkałem, rzeczywiście czekała na mnie przy stoliku koło okna. Miała na sobie ciuchy z najbogatszych kolekcji tego sezonu, stylowe okulary przeciwsłoneczne i buty na wysokim obcasie.
       - Zamówiłam szarlotkę. – oznajmiła, popijając łyczek kawy z białej filiżanki. – Siadaj, koktajl, bo nogi cię rozbolą.
       - Wydawało mi się, czy miałaś ochotę na czekoladę?
       Alice zmarszczyła brwi i poczochrała swoją rudą grzywkę. Wzruszyła obojętnie ramionami.
       - Czyli mówisz, że Amy ma się dobrze. – rozpoczęła rozmowę, kiedy kelner przyniósł nam po olbrzymim kawałku ciasta.
       - Niech to szlag.
       - Co? – zdumiała się, wypychając usta po brzegi. Ciacho wylatywało jej z buzi.
       - Wiesz ile to ma kalorii?
       Dziewczyna w momencie przestała cisnąć do swojego otworu gębowego olbrzymie ilości szarlotki, przeżuła dwa razy w zastanowieniu i przełknęła z trudem.
       - Podpuszczasz mnie? – mruknęła, spoglądając raz na mnie, raz na swój deser. Nie mogłem prychnąć śmiechem, widząc jej umorusaną buzię. Oblizała się i oparła łokciami o blat. – Słuchaj no, mądralo. Nie obchodzi mnie ile zjadam, bo mam znakomitą przemianę materii. Nie chcesz tego? – wskazała na moje ciastko, a zanim ja zdążyłem powiedzieć choćby słowo, ona przysunęła talerzyk w swoją stronę. To się najadłem.
       - Wracając do Amy, ona czuje się jak ryba w wodzie.
       - Cieszę się.
       Przyglądałem się przez chwilę jedzącej z zapałem Alice, zastanawiając się, gdzie w jej smukłej sylwetce mieszczą się takie ilości ciasta. Przynajmniej była zadowolona.
       - A więc, Tommy. – podjęła, wycierając po skończonym deserze usta do serwetki. – Jesteś barmanem w „Landrynce”.
       Pokiwałem głową, starając się wymyślić, do czego ona zmierza.
       - Twoi rodzice są rencistami? – dodała, na co prychnąłem.
       - Nie, pracują, dlaczego?
       Alice zawahała się przez chwilę i odwróciła wzrok. Później nachyliła się bliżej, spoglądając mi prosto w oczy.
       - Chcę, żebyś dał sobie pomóc. – rzekła, zniżając ton. Uniosłem w zastanowieniu brwi. – Słuchaj, nie jestem osobą, która pozostaje obojętna na krzywdę innych. Od początku wiedziałam, że zaangażuję się w ratunek twojej siostry.
      - Przy okazji obwołując mnie pedofilem, krzycząc na cały regulator.
      - Och, to była pomyłka. – mruknęła, wznosząc oczy ku niebu. – Jak już pewnie zauważyłeś, stać mnie na to i owo.
      Przerwała, patrząc na mnie wyczekująco, co chyba miało oznaczać, że reszty sam powinienem się domyślić. Zapanowała cisza przerywana jednostajną melodyjką graną w kawiarni.
       - Chcesz jej kupić samochód? – strzeliłem, a ona opadła ciężko na oparcie krzesła. Na pewno teraz myślała „Ci faceci, niczego nie rozumieją”. – To o co chodzi, kobieto?
       - Gdybym ulitowała się też nad tobą, zafundowałabym ci nową Karną Schizę.
       - Spadówa, to mój wóz! – fuknąłem, a Alice ukryła twarz w dłoniach. Po chwili walnęła pięścią w stół.
       - Wiem jakie są czasy i że nie wszystkich stać na operacje, które kosztują karaty! – warknęła, lecz zaraz wzięła głęboki oddech i uspokoiła się. – Okej, rozumiem, że się zgadzasz.
      Dopiero po chwili dotarło do mnie, co właśnie powiedziała.
      - Słucham?! Nie, Alice, rozumiesz sens swoich chaotycznych słów?
      - Tak! Chcę pomóc twojej siostrze, możesz mi to ułatwić?
      Poderwałem się z siedzenia, co oczywiście było odrobinę za szybko, ale na szczęście nic się nie stłukło. Po prostu wzrósł we mnie poziom emocji.
      - Alice… Jestem ci dozgonnie wdzięczny, że zabrałaś ją wtedy do szpitala, naprawdę. – rzuciłem, kiedy ona stanęła naprzeciw mnie, zakładając ręce na piersi. Wyglądała jak uparty osioł. – Babo, nie będziesz dawać mi kasy, mam jeszcze trochę honoru!
      Strzeliła mnie w policzek, przez co omal nie wpadłem na sąsiadujący stolik.
      - Honoru? Co jest ważniejsze, honor, czy twoja siostra?
      Dopiekła mi. Jak nic. W mordę, co za mała żmija. Dobrze, że w tej kawiarni było mało ludzi, którzy skupili by na nas wzrok.
      - Nie rozumiesz. – odparłem, chwytając ją za ramiona, na co odrobinę się skrzywiła. Tak, na pewno naruszyłem jej przestrzeń osobistą. – To wszystko nie jest takie proste. Nie jestem jakimś biedakiem z ulicy, który musi żebrać, żeby mieć na chleb, zresztą, mój ojciec jest piekarzem.
       - Aha, a mój ma firmę komputerową i stok narciarski.
       Czy to była ironia, czy tylko mi się wydawało?
        - Nieważnie. – skwitowałem i mówiłem dalej. – Alice, gdyby nie to, że Amy potrzebuje drogich leków, już dawno kupiłbym porządnego Opla. Albo gitarę elektryczną. Póki co, wszystkie oszczędności idą na tę operację, tylko…
        - Tylko, że ona potrzebuje jej szybciej niż da się to wszystko uzbierać. – skwitowała, będąc teraz nadzwyczaj poważną. Westchnąłem z rezygnacją, puszczając jej ramiona. Potarłem ręką twarz, zastanawiając się nad tym wszystkim.
       - Może i masz rację.
       - No, w końcu coś ci świta pod kopułą!
       - Twój ojciec nie potrzebuje barmana? Macham szejkerem najlepiej z nas wszystkich, ci inni nic nie potrafią.
       Alice warknęła z irytacją, a mnie zdawało się, że na powierzchni jej skóry pojawiła się iskra elektryczna.
       - Jeszcze chwila, koktajl, a stracisz zęby! – syknęła, zaciskając dłonie w pięści. Gorąca z niej laska.
       - Spokojnie. – poklepałem ją po ramieniu, nie mogąc się nie uśmiechnąć. – Jesteś słodka, kiedy się złościsz.
      Już chciała uderzyć mnie pięścią w twarz, lecz szybko udało mi się złapać jej nadciągającą rękę. Omal się nie zachłysnęła, ale w końcu odpuściła, biorąc parę głębokich wdechów.
      - Jesteś pewny, że nie chcesz mojej pomocy? – zapytała, a ja wyobraziłem sobie, że wszystkie te problemy z Amy mogłyby zniknąć. Byłoby świetnie. Z drugiej strony byłem w stanie zarobić tę forsę, ale w tej kwestii to Alice miała rację; nie udałoby mi się zgrać tego w czasie. A wtedy moja siostra dalej by cierpiała. Tego nie chciałem. – Tom… Przecież możesz mi oddać.
     Spojrzałem w jej czarne oczy i wypuściłem powietrze z płuc.
      - Podać ci numer konta?


Hello, kids! Witam was serdecznie po tym tygodniowym spóźnieniu. Z radością ogłaszam, że odzyskałam wszystkie rozdziały, jakie w karierze udało mi się stworzyć :D I chyba będę mieć nowy komputer. Co do rozdziału... Obiecałam sobie, że nie będę narzekać na to, co naklikałam sobie w Wordzie. Także nic już nie mówię. Chciałabym za to WAS prosić o ocenę i wsparcie. Jakiś czas temu zapoznałam się z pewnego rodzaju zasadą, choć może to za duże słowo, ale brzmi ona czytam - komentuję i sama się jej trzymam :D Tak więc zachęcam was do współpracy z Pegazem, a także z moimi kochanymi świruskami <3 Dziękuję oczywiście tym, którzy już podzielili się swoim zdaniem :D Thank you, guys! No więc kieruję do was pytanko: LUBICIE TOMA? ;p
P.S dzisiaj odwiedziłam wujka i jego pies - pierwowzór Wyłupka - będzie mieć szczeniaki XD
Pozdrawiam was, wpadajcie na kolejny rozdziałek i trzymajcie się ciepło ;*
Wasz Pegazik.     

niedziela, 18 maja 2014

Informacja

Witajcie, kochani. Przepraszam was bardzo mocno, niestety nie dodam dzisiaj kolejnego rozdziału, gdyż, jakby to powiedzieć, MÓJ KOMPUTER JEST SAMOLUBEM I SIĘ ZEPSUŁ. Miałam już połowę notki, ale Tom wystawił mnie do wiatru. Jutro mam otrzymać wiadomość, czy da się naprawić mojego kochanego laptopa i mam nadzieję, że odzyskam wszystkie swoje "dzieci'' w całości. Nie chciałabym, żeby przepadły. Cóż, jeśli okaże się to niemożliwe, będę zmuszona ten rozdział zrobić od początku na innym komputerze. Przepraszam jeszcze raz. Proszę, uzbrojcie się w cierpliwość, bo Tom na bank tu trafi, tylko z opóźnieniem. Wybaczcie mi i nie odchodźcie!
P.S Możecie mnie teraz wychłostać.
Trzymajcie się cieplutko. Postaram się zachwycić was najszybciej jak się da :)
Pozdrawiam - niewdzięcznik Pegaz

poniedziałek, 5 maja 2014

Rozdział VIII

 - Mamo odbierz ten cholerny telefon. - przeklęłam do urządzenia, które było moim telefonem, a dokładnie miało takie same właściwości co komórka, ale był wielkości płytki paznokcia i miał funkcję hologramu. Coś jak skype, ale w 3D i obie strony widzą się w niebieskim hologramie. Coś jak na radzie Jedi w Gwiezdnych Wojnach.
           Wzięłam ostry zakręt mijając pachołek bokiem samochodu. Zmieniłam bieg i wyrównałam jazdę, aby pokonać kolejną przeszkodę, która była zrobiona z wielkich plastikowych bali z wodą, które stały w odstępach, abym na ciasno zmieściła się srebrnym porsche'm 905 GT3 Cup.  Przecięłam odległość dzielącą mnie od przeszkody w niespełna 2 i pół sekundy, następnie zaciagnęłam ręczny i skręciłam ostro kierownicą, aby wymieścić się na ciasno pomiędzy balami. Najmniejszy błąd spowodowałby rozwalenie się bali i woda wlała by się na tor, który znajdował się tuż pod moją rezydencją. Przejechałąm gładko przez slalom i znów wyrównałam jazdę.
Moja rodzicielka jak na złość nie chciała odebra pierdzielonego telefonu.
 - Rozłącz. - rozkazałam urządzeniu, kóre reagowało na głos. Usłyszałam dźwięk rozłączenia. - Zadzwoń do taty. - rozkazałam i od razu usłyszałam dźwięk połaczenia.
        Najechałam na wielką kałużę z wodą, a następnie gwałtowie skręciłam gdyż nie chciałam wpakować się do ściany. Przede mną pojawił się czerwony samochód, ktory był sterowany automatycznie i jechał wprost na mnie. Gwałtownie zachamowałam i zaczęłam cofać, przejeżdząjąc poprzednią trasę tylko tyłem. Pestka.
Tata też, nie odbierał więc w ostateczności wybrałam numer najbliższej sekretarki moich starszych, Sary Pender.
Pender odebrała po pierwszym sygnale.
 - Słucham Cię Antonio. - jej holokopia pojawiła się obok mnie na siedzeniu pasarzera.
           Jej kruczoczarne włosy zostały jak zawsze upięte w wymyślny kucyk, z kórego nie wystawała żadna niedoskonałość. Sara była po trzydziestce, a już pojawiły się pod oczmi zmarszczki zwiazane z planowaniem i ogarnianie całego bałagou moich rodziców. Jako ich prawa ręka była odpowiedzialna za wszystko wiec nie dziwie się, że w tak młodym wieku dziewczyna wyglądała jak przeżuta. Jej zmęczone oczy odstawały od delikatnej twarzy i młodej postaci. Kobieta odwróciła głowe w moją stronę i zgromiła mnie spojrzeniem.
 - Powinnaś założyć kask. To niebezpieczne Antonino.
 Zmieniłam bieg i teraz jechałam wprost na zdalnie sterowane autko, które zwinnie ominęłam, jadąc zygzakiem.
 - Nie nazywaj mnie tak. - warknęłam wjeżdzając na platformę, kóra miała nas przetransportować na inny tor, znajdujący się piętro niżej, a mianowicie, pomieszczenie przekształcone w pustynie piaskowe. Wątpie czy ten samochód poradzi sobie z nierównościami. Ale na całe szczęście zjechaliśmy na jeszcze niższy tor, stylizowany na zwykłe miejskie drogi.
Kobieta podniosła oczy ku niebu, a raczej na dach samochodu.
 - Gdzie są rodzice? - zapytałam ostro, przysiskając pedał gazu. Auto szarpnęło i wjechało na "ulicę".
Pólprzeźroczysta kobieta otworzyła swój kajecik i mrucząc coś zaczeła jeździć po stronicach.
 - Mają teraz spotknie w sprawie nowej umowy z kolejnym koncernem HI-TECH. Coś się stało? - spytała widząc moje pełne gniewu spojrzenie, gdy czarny samochód, znów pojawił się przed moją szybą.
Czy projektańci nie mogą wymyślić czegoś nowego?! Już mnie to nudzi.
 - Niech rodzice nie wchodzą do Podziemia. - powiedziałam - Gabriel zabił kóla. Niech się tam nikt nie zbliża, albo zostaną wciągnięci w jego chorą grę.
Kobieta stwardła.
 - Opowiadaj.
          Opowiedziałam jej wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Nawet wyżaliłam sie jej z moich rosterek dotyczących Michaelisa za czasów dzieciństwa i teraźniejszości. Kobieta była dobrą słuchaczką, a tym bardzeij pocieszycielką. Od zawsze zastępowała mi przyjaciółki, ktorym nie  mogłam się zawsze wyżalić. Znałam ją od siedmiu lat i o ile dobrze pamiętam nie cierpiałam jej od zawsze. Z początku robiła mi za nianię i towarzyszkę zabaw, ale zbyt szybko ją wykończyłam psychicznie więc w ostateczności została asystentką, moich rodziców i od tego czasu zmieniła się w wiedźmę. Kazała trzymać się zasad i nie odstępowała swojego kajecika na krok. Zrobiła się poprostu NUDNA! i moja niechęć do niej drastycznie wzrosła.
Ale była jedyną osobą, której mogłam się zwierzyć bez żadnej konsekwencji, po odejściu Gabisia. 
Pod koniec mojego monologu kobieta westchnęła.
 - Nie muszę Ci dużo mówić gdyż masz dość oleju w głowie, ale mogę Ci obiecać, że twoi rodzice nie trafią do rąk Michaelisa. Moja w tym głowa. - jej holoręka wylądowała na moim ramieniu.
 - Dzięki. - szepnęłam.
 - Dobra czas na mnie bo mam kupe rzeczy na głowie. Nie zabij się! 
 Rozłączyłyśmy się zaraz po tym jak skończyłam próbować nowiutkie Porhe. Sara uspokoiła mnie na tyle, że mogłam dziś iść po treningu na maseczkę błotną! Och! To będzie przyjemne!
Wysiadłam z samochodu kierując się do człowieczków w białych kitlach, którzy biegli w stronę samochodu, aby zbadać jego parametry i inne dupstewka.
 - I jak się spisało? - zapytał Bazyl ziewając przeciągle.
Facet był przed trzydziestką, a miał głowę jak słoń. Zaraz po studiach został głową naukową w naszej firmie i nadzorował wszystkie działania związane z samochodami. Ziewną w moją stronę i przeciagnął się.
 - Troche kultury. - upomniałam go.
Chłopak spojrzał na mnie.
 - Odezwała się ta która, kazała piędziesięciu osobą o drugiej w nocy przygotować tor do testowania samochodów. - pociągnał łyk ze swojego białego kubka z podobizna królika - Nie wszyscy mogą być na nogach cały czas na nogach. - upomniał mnie - Normalni ludzie potrzebują snu.
 - Ach, - mruknęła biorąc do ręki butelkę z wodą - mam wnioskować, że nie jestem normalna?
Klapnęłam na skórzaną sofę.
 Bazyl przewrócił oczami i przeczesał swojego różowego panka.
 - Z wszystkich osób na świecie ty jesteś najmniej normalna.
Westchnął siadając naprzeciwko mnie.
 - Czyli Pan Michaelis wyciągnął łapki po tron? - westchnął odchylając się do tyłu - masz zamiar coś z tym zrobić?
Spytał przecierając załzawione oczy.
Pociągnęłam łyk z butelki.
 - Na razie jestem obserwatorem. Nie będę się wtrącać do puki nie dojdzie do mordu. - westchnęłam odpinając czarny obcisły kaftan.
 - A potem co? Zrobisz wszystkim sieczkę? Czy pójdziesz kulturalnie porozmawiać?
Zakpił ze mnie.
Rozpuściłam moje czerwone włosy.
 - Potem przerobie ich na mięso armatnie. - spojrzałam na zaskoczonego chłopaka - I nikt mnie nie powstrzyma.
Bazyl zaczął bawić się swoim kubkiem.
 - Alce, są takie chwile w których mnie przerażasz.
Wyznał, a ja uśmiechnęłam się.
On sam najlepiej wiedział na co mnie stać. W końcu trenuje ze mną dzień w dzień od trzech lat, a nadal widział tylko cząstkę mojej mocy.
Przewróciłam oczami, a on sięgnął na stolik po czarną teczkę, którą mi rzucił. Złapałam ją.
 - Przesyłka od rodziców. - powiedział pieszając zawarotśc kubka. - Plus, coś ekstra, z prywatnego archiwum twoich starszych. - Uśmiechnął się do mnie tajemniczo i rzucił dwa razy grubszą teczkę z kwiatami. Odwzajemniła jego uśmiech.
 - Ciekawe z kim moi rodzice mają tym razem na pieńku. - odwiązałam sznurki grubszej teczki.  
 - Akurat teraz jest to mniej istone. - powiedział i postukał w cieńszą z teczek. - Wizyta dziś punkt 11,00. Dom twojego starego kumpla Adriana Breckenridge. Wszystko masz w teczce. 


***

          Zaparkowałam przed drzwiami rezydencji mojego kontrahenta. Na podjeździe czekał rosły facet, aby otworzyć mi drzwi wejściowe. Wzięłam wszystkie papiery ze sobą i kliknęłam w guzik, który otwierał drzwi czarnego lamborgini, które kupiłam w zeszłym miesiącu. Jestem jedyną posiadaczką tego samochodu na całej wschodniej półkuli. Istnieją jeszcze dwa, ale oba nadal mieszkają w Ameryce.
Postawiłam swoje czarne szpilki od Dior na brukowanym podjeździe i żwawym krokiem przeszłam w stronę drzwi, gdzie goryl czekał na mnie i otworzył drzwi. Przeszłam przez nie i znalazłam się w dobrze mi znanym bogatym hollu Adriana.
         Hol składał się ze sporego koła z fontanną. Posadzka wysadzana była złoconymi kafelkami ( które były niemodne ), a ściany miały kremowy odcień. Naprzeciw mnie znajdowały się para schodów położonych równolegle do siebie i prowadzących do podestu, a następnie do korytarza biegnącego w głąb zamczyska. Schody zabezpieczała marmurowa barierka ze złotymi zawijasami. Po prawej i lewej stronie znajdowały się kolejne korytarze, a na ścianach wisiały dwa spore obrazy w złotych ramach. Kolejny facet czekał na mnie w środku.
Ukłonił się z szacunkiem.
 - Czekaliśmy na Panią. Prosze za mną. - powiedział i zaczał przemieszcząc sie w stronę korytarza znajdującego się pod schodami. Minęliśmy starą fontannę, która nie zrobiła na mnie dużego wrażenia. Może była monumentalna i pozłacana, ale mnie to jakoś nie ruszało. Przepych to nie dla mnie. Adrian powinien porozmawiać z moją babcią na temat wystroju Willi. Ona dopiero ma chatę!
Weszliśmy do korytarza, który był stylizowany podobnie jak holl. 
Rzucił mi się w oczy obraz białego lwa. Podeszłam do niego aby się mu przyjrzeć.
 - Tego obrazu jeszcze nie widziałam. - mruknęłam do służącego, który podszedł do mnie.
 - Obraz jest stosunkowo nowy. Został zawieszony w zeszłym tygodniu. Jeśli jest pani zainteresowana...
Uniosłam dłoń aby facet się zamknął.
 - Tylko oglądam.
Przejechałam po złotej ramie i skrzywiłam się. Ble... 20karatowe. Nie lubię mieszanego złota. Więcej karatów miała dziś rano na twarzy, gdy zrobiłam sobie maseczkę ze złota. Musze pogadać z Adrianem o jakości jego will, bo traci na wartości przez te mieszane złoto. Faceci w ogóle nie mają pojęcia o wystroju! W ogóle!
 - Chodźmy dalej. - rozkazałam, a facet skinął.
Wyszliśmy z zakrętu, a pod dębowymi drzwiami gabinetu czekał na mnie Adiś.
Podeszłam do niego, a moje czarne szpilki dudniły o posadzkę.
 - Panie Breckenridge - podałam rękę mężczyźnie na wózku.
Uśmiechnął się.
 - Witaj moja droga. - potrząsnął moją drobną dłonią - Przedstawiam Ci Dyrektora Morusa.
Wskazał na ciemnoskórego mężczyznę. Znałam go z akt. Troszkę o nim poszperałam, ale nic ciekawego się nie dowiedziałam. Nudziarz, był tylko w połowie Człowiekiem Umysłu.
 - Panno James. - usnął mi dłoń.
 - Panie Morus. - odwzajemniłam uścisk.
Adrian zaprosił mnie do gabinetu, a za nim jak cień szedł czarnoskóry mężczyzna.
          Gabinet był ogromny i urządzony bardzo przytulnie. Przy każdej ścianie znajdowały się drewniane, ręcznie rzeźbione szafy sięgające do samego sufitu, wypełnione szczelnie przeróżnymi książkami i odgraniczone szklanymi drzwiczkami. Adrian lubił czytać. Mój wniosek potwierdził także bujany fotel w rogu gabinetu. Przy nim stał też maleńki stolik z popielniczką. Po feralnym wypadku na nic mu się już nie przydają te meble. Na zdobionym złotymi zawijasami suficie wisiał kryształowy żyrandol. Dalej w głębi przy sporym oknie znajdowało się biurko, za którym zazwyczaj zasiadał  Adrian. 
        Morus odsunął krzesło przy długim dębowym stole, usiadłam na nim i wyciągnęłam na stół skórzany neseser ze srebrnymi zawleczkami. Kochany Armani pomyślał o wszystkim i stworzył biurową kolekcje na wiosnę, którą oczywiście kupiłam. Uwielbiam tego gościa! Szkoda, że nie mogę go sobie kupić, aby projektował tylko dla mnie. No ale cóż.
 - Liczę, że wie Pan w jakiej sprawie się dziś spotykamy? - spytałam przeglądając dokumenty. 
No tak... on za pewnie wiedział. Gorzej ze mną. Nawet nie chciało mi się na nie spojrzeć. Ale spokojnie. Z moją fotograficzną pamięcią zaraz ogarnę ten bałagan. 
 - Mamy podpisać dokumentacje zezwalające na informowanie mojej firmy na temat waszych nowych wynalazków. - uśmiechnął się. 
Uniosłam obie brwi i uniosłam kącik ust. 
 - Jak zawsze jest Pan nad wyraz dowcipny. - stwierdziłam. 
Wzruszył ramionami. 
 - Zawsze można spróbować. 
Pokręciłam głową. 
No cwaniaczek się znalazł. Zagrajmy w jego grę. 
 - Mogłabym poprosić o szklankę wody z dwoma kropelkami cytrynki? - zatrzepotałam rzęsami w stronę czarnoskórego mężczyzny, który zarumienił się. 
Tyle wygrać! Marynarka z dekoltem do połowy brzucha, od Armaniego zdała się na coś, tym bardziej gdy byłam bez stanika. Jak widać wszyscy faceci łamią się na mój widok. Jestem boska! 
 - Morus, może przyniósł byś wodę dla Panienki?
Zatrzepotałam znów rzęsami i założyłam noge na nogę. 
 - Oczywiście. 
Oboje z Adrianem patrzyliśmy na wychodzącą postać. O Boże! Typowy facet! Zero zabawy. Gdy zamknął za sobą drzwi okręciłam się w ruchomym fotelu, jak mała dziewczynka i założyłam ręce za głowę. 
 - Musisz popracować nad wystrojem. - upomniałam go - W tym roku modne jest złoto 24 karatowe. Dwudziestki są przestarzałe.
Moje paznokcie pomalowane czystym złotem błysnęły w świetle żyrandola. 
 - Moja droga zmieniasz się w swoją babcię. - upomniał mnie Adrian. 
Znów okręciłam się na fotelu. 
 - Moja babcia byłaby jeszcze otoczona chmarą półnagich dwudziestolatków. - podparłam łokieć o stół. - Nie jestem zbyt rozpieszczona? - uniósł brew - W końcu wysłałam twojego Dyrektora po szklankę wody i zapomniałam wspomnieć o lodzie.
Uśmiechnął się. 
 - Nie przejmuj się nim. Od tego zaczynał, więc jest przyzwyczajony.
Podniosłam brwi. 
 - Dobra Breckenridge, a teraz na poważnie. Dlaczego poprosiłeś o mnie? 
Spytałam chłodnym głosem opierając się o fotel. Nie mam zamiaru ślęczeć tu cały dzień! Musze jeszcze wyjść z psami i dokończyć uczenia się Suahili, a trochę to potrwa.  
Mężczyzna zaczął bawić się sygnetem.
 - To przyjemność gościć tak potężną osobę jak ty. - powiedział starszy mężczyzna zaplatając ręce na stole. - W sumie jest was trzech prawda? - zapytał, a ja uniosłam brwi. - Jesteś najpotężniejszą. Potrafisz władać całą atmosferą na kuli ziemskiej. Pozostała dwójka tego nie potrafią. - wyszczerzył się do mnie.
Uśmiechnęłam się chytrze.
 - Musze Cię poprawić. - powiedziałam zakładając nogę na nogę. - Jest nas czterech.
Mężczyzna skamieniał w bezruchu.
Uniosła brwi.
 - Już zapomniałeś o dwunastoletnim chłopcu, którego trzymasz w ukryciu prawie kilometr pod ziemią? - uśmiechnęłam się do niego chytrze.
Szach i mat skurczybyku.
Jego ręce powędrowały na oparcie fotela.
 - Skąd wiesz? - spytał chłodno.
O cho! Chyba rozwścieczyłam hienę.
Uniosłam brwi.
 - Powietrze jest wszędzie. A ten chłopiec nie potrafi dobrze panować nad wiatrem. Na jego miejscu zaczęłabym trenować nad temperaturą powietrza wokół siebie. - umyślnie podsunęłam Adrianowi pomysł. Źle szkoli chłopaka, a ja nie pozwolę aby młody zmarnował sobie życie.
 - Masz dla mnie więcej podpowiedzi? - oparł się na łokciach - A może dasz mi jeszcze jakiś pokaz mocy? - podpuścił mnie - Może tym razem mała burza z piorunkami?
Westchnęłam.
Jak chce się bawić to na całego.
 - Nie jestem tu aby cię zabić. - powiedziałam spokojnie -  Więc możesz odwołać swoich dwudziestu ludzi, którzy celują we mnie z E4. - znów spojrzał na mnie zaskoczony - ty też mógłbyś przestać we mnie celować. To krępujące.
          Zwolniłam spust w gnacie Adriana kinezą, a magazynek uderzył o miękki czerwony dywan. Jak pokazuje moc to się nie hamuje i koniec. Nie bd sie użerać z idiotami, którzy na siłę próbują mi pokazać swoje  miejsce. Szkoda, że jestem wysoko nad nimi. Z garstka osób mogła by mi dorównać, ale to dopiero za parę  lat.
Uniósł dłoń i mężczyźni pochowani za drewnianymi ścianami opuścili swoją broń, ale ciągle trzymali ją w pogotowiu.
 - Widzę, że niczym nie można Cię zaskoczyć.
 - Możesz próbować. - wyciągnęłam opakowanie żelek, które trzymałam w skórzanej torbie i zaczęłam je konsumować - Chcesz jedną, Adiś? - spytałam Adrianka.
 - Nie, nie, nie. Jestem na diecie. - poklepał się po brzuszku - Ale ty nie krępuj się.
Okej! Mi nie trzeba dwa razy powtarzać! Wyciągnęłam z torby opakowanie bezglutanowych czipsów i puszkę koli.
 - Dzięki - wzniosłam colę w stronę Adriana - Twoje zdrowie! - upiłam z niej łyk. 
Obserwował moje poczytania w milczeniu. Zdążyłam pochłonąć połowę zawartości mojej torby nim się odezwał. 
- Jak na Jamesówne igrasz z ogniem.
Uniosłam brew.
Uwielbiałam uświadamiać ludzi, gdzie ich miejsce! <3
 - Czy to ma być groźba? - spytałam płucząc ręce w chmurce deszczowej. Nie chciałam aby się kleiły od słodyczy.
 - Raczej przyjacielska rada. - odparł.
Och! No to teraz wytoczę ciężkie działa.
Chwyciłam za różową teczkę, którą dostałam od Bazyla i w mgnieniu oka znalazłam się obok Adriana. Spluwy znów zostały we mnie wycelowane, lecz to na nic... w końcu mają zmrożony cały karabinek. Teraz mogą posłużyć jedynie za ozdoby na ścianę. A takie ładne karabiny.
Rzuciłam teczkę z taką siłą iż otworzyła się i wypadły z niej zdjęcia i różne bzdety na temat moich rodziców.
 - Teraz to ja Ci dam przyjacielską radę. - Wyszeptałam mu do ucha. - Jeśli choćby włos spadnie z głowy jednego z moich rodziców, zepsuło się auto, czy wyciekła benzyna z samolotu, wiedz, że nawet ten dziwny człowiek śpiący w jednej z twoich sypialni, nie obroni Cię przed mną. - Puściłam go. - Przyjrzyj się dobrze i zapamiętaj moje słowa. - postukałam w fotografie, na której znajdował się mój tata śpiący w fotelu. - Chyba nie chcesz zachwiać naszej przyjaźni? - uśmiechnęłam się.
 - Oczywiście, że nie. - odchrząknął - Coś ty dzisiaj taka zdenerwowana?
Uśmiechnęłam się do niego.
 - Ja? - zdziwiłam się - Mój puls nawet nie przyśpieszył... nie mówiąc o twoim. 
Adiś nie zdążył odpowiedzieć gdyż Morus wszedł do gabinetu z dzbankiem wody.
Pstryknęłam palcami i podmieniłam zdjęcia na Umowę o przedłużenie współpracy z działem Hi-Tech i schowałam wszystkie słodycze z powrotem do torby.
Jego mina była bez cenna, gdy ujrzał nas obok siebie.
 - Właśnie szukaliśmy długopisu. - uśmiechnęłam się promiennie.


 ***

          Odłożyłam Słownik Suahili w tym samym czasie kiedy Wrony  z Gabisiem na czele, wleźli na moją dopiero co wypielęgnowaną trawę! No chyba się wkurzę!
Przypięłam do uda sztylet i zarzuciłam na ramiona kurtkę. Któryś z czarnych charakterów próbował wleź mi przez okno. Zmaterializowałam się w te miejsce, a facet siedział okrakiem na moim parapecie.
 - No gdzie mi na dywan z tymi butami! - wrzasnęłam na niego i wykopałam z domu, zamykając za nim okno i zasłaniając zasłonami.
Następny intruz wlazł mi do łazienki. Zmaterializowałam się za nim.
 - Puka się. - uderzyłam go w nos i wyprowadziłam tą samą stroną co przyszedł tłucząc wielką szybę, która od razu naprawiłam.
           Otrzepałam ręce i zamknęłam drzwi przed kobietą, która w pchała mi się do chałupy nieproszona. Boże! Było ich jak mrówków. Kolejna panienka, która potrafiła przechodzić przez ściany, próbowała na mnie wskoczyć. Schyliłam się, a ona chwyciła mnie za ramie. Podcięłam ją i chwyciłam za płaszcz i wywlokłam ją z łazienki.
  - Nie szarp się. - warknęłam - I przekaż Michaelisowi, ze nie wpuszczam nieproszonych gości. - podniosłam ją na wysokość moich oczu - A ja chce ze mną pogadać to niech umówi się ze mną na kawę.
Otworzyłam okno i rzuciłam ją na faceta, który wspinał się na mój bluszcz. Z hukiem spadli na ziemię.  Zajrzałam przez okno aby sprawdzić jak ma się mój ogród. No cholera mnie weźnie! Czułam się jak w pierwszej cześci Transwormersów, gdzie roboty łazily po ogrodzie Sama. 
 - Panie! Ale gdzie po rabatce! - o wrzeszczałam jakiegoś rosłego mężczyznę, który deptał mi kwiatki, próbując wleźć przez okno. - Wara od ogródka! - krzyknęłam i jednym machnięciem dłonie pozbyłam się wszystkich intruzów z mojej rabatki.
Kto to kurna widział, aby łazić po kwiatkach? Ten świat schodzi na psy! Bez obrazy dla takich szlachetnych i wiernych zwierząt jakim są te czworonogi.
Schyliłam się kiedy nóż przeleciał mi nad głową.
Kopnęłam Gabriela, a ten chwycił moją stopę i szarpnął do siebie. Podciągnęłam się na jego rękach oplotłam jego głowę łydkami i skoczyłam do tyłu wyrzucając go w powietrze. Zgrabnie upadł na ziemię i chwycił za sztylet leżący na ziemi.
 - Puka się. - upomniałam go sięgając po mój sprzęt.
 - Ja nie muszę. - odparł i starliśmy się.
Kopnęłam go w kolano, a ten uklęknął.
 - Bardzo po dżentelmeńsku. - zaśmiałam się, a on podciął mnie.
Przeturlałam się przez pokój, a on chwycił mnie za ramiona. Uwolniłam się i prześlizgnęłam się pomiędzy jego nogami.
 - Dość tego! - krzyknął jakiś kobiecy głos.
Zatrzymaliśmy się w pół ruchu.
Spojrzałam w stronę głosu i spojrzałam na blondynę z różowym plasterkiem z pegazami na nosie.
 - Laleczka! - krzyknęłam na jej widok.
 - Poddaj się albo...!
Szarpnęła za jakiś sznurek, a zza drzwi wyłoniła się Mery, która ujadała i ciągnęła jakiegoś faceta za drewnianą pałkę, którą chronił się przed jej kłami. Blondyna wyciągnęła srebrny nóż i pokazała na psa.
Zdzira!
 - Albo co? - powiedziałam spokojnie, przykładając jej zimną stal do gardła. Spojrzałam w jej przerażone ciemne oczy. Chyba nie spodziewała się, że znajdę się obok niej w ułamku sekundy. - Już raz mówiłam, co się stanie, jeśli wejdziesz mi w drogę. - przycisnęłam ostrze jeszcze mocniej.
 - Alice! - warknął Gabriel, ale zignorowałam tego palanta.
 - Jestes jeszcze większą suką niż myślałam. Kryć się za bezbronnym stworzeniem... To poniżej twojej godności. - szarpnęłam ją za włosy, a ta wpadła na ścianę i osunęła się po niej. Gabryś od razu do niej podleciał.
 - Poddaje się. - powiedziałam i schowałam nóż. - Mery. - przywołałam psa. Owczarek spojrzał na mnie niepewnie, ale puścił kij i poczłapał do mnie.
Wplątałam palce w jej sierść. Och... jakie to uspokajające. 

***

 - Czy ta taśma naprawdę jest konieczna? - spytałam Gabriela, gdy Sebastian - jeden z goryli, krępował mi dłonie szarą taśmą izolacyjną.
Gabriel stał oparty o wielkie biurko, za którym przeważnie siedział Olaf... którego już nie ma.
 - Przy tobie muszę być nad wyraz ostrożny. - zaczął bawić się sygnetem królewskim - Bo ty nie  rozumiesz prostych poleceń "przyjdź dokładnie za dwa dni".
 - Aaaa... - kiwnęłam głową - A ja myślałam, że boisz się o swoich ludzi po akcji w moim domu... I JESTEM CIEKAWA KTO NAPRAWI MOJĄ RABATKĘ!! - krzyknęłam do ucha Seby, który się skrzywił.
Gabiś uniósł kącik ust.
 - To też.
Wywróciłam oczami i poruszyłam dłonią.
 - Sebuś za słabo. Musisz mnie mocniej ścisnąć tą taśmą bo się wydostanę. - upomniałam rosłego mężczyznę, który spojrzał na mnie gniewnie.
 - Nie nazywaj mnie tak. - warknął.
Wywróciłam oczami - znowu.
 - A to zatrzymam - Gabriel trzymał w ręku pochwę z moim sztyletem.
 - Amina nie lubi kiedy jest daleko ode mnie. - ostrzegłam go - Dzieją się wtedy dziwne rzeczy...
Mrau!
Usłyszałam głośnie miauknięcie dochodzące z sofy przede mną. O nie! Znowu ten pchlarz! A już myślałam, że pozbyłam sie go na zawsze.
 - Alice mam nadzieje, że pamiętasz Pana Mrau?  - czarna kupa prychającej, śmierdzacej sierści podeszła do mojej skrępowanej nogi i zaczęła się o nią ocierać.
Jęknęłam.
 - Chyba będę musiała powtórzyć numer z workiem i wodą. - mruknęłam do siebie i posłałam w stronę  kota piorunka, który ugodził go a kocur podskoczył i zaczął prychać. - Gabriel przypomnij mi ile on ma jeszcze żyć?
Spojrzałam na faceta, który wyglądał na oburzonego.
Chyba właśnie sobie uświadomił, kto próbował utopić jego ulubionego kota. Nie, żebym miała coś do kotów. Nie! Sama posiadam parkę niezłych kocich przyjaciół, ale tego kota wprost nie cierpię. Sama jego postura jest nieznośna, a jego płąski pysk nie dodaje mu uroku.
 - Gabriel.- przez szczelinę w drzwiach wyłoniła się blond głowa Rity - Zaczynamy.
Dziewczyna chyba ma traumę po spotkaniu ze mną bo najwyraźniej bała się siedzieć ze mną w czterech ścianach.
Michaelis kiwnął głową i wstał.
 - Dokończymy naszą rozmowę później. - mruknął i wyszedł.
 - My jej nawet nie zaczęliśmy! - odkrzyknęłam.

        Siedziałam  skrępowana pośród siódemki Wron, którzy byli mężczyznami. Ciągle paplałam jak najęta i najwyraźniej mieli mnie dość bo kilka razy, próbowali mnie zakneblować ale ja dziarsko broniłam się zmieniając trajektorię ruchu ich dłoni. Łatwizna.
 - Czuje się jak niewinna owca pośród wygłodniałych sexem wilków. Coś w tym jest, nie?  
Jak zawsze mówiłam do siebie gdyż oni  ignorowali mnie. Nuda. A poza tym nie mam czasu na dziecinne zabawy.
 - Sebuś! Musze do łazienki! - wydarłam się.
Mężczyzna odwrócił się.
 - Stać Cię na coś lepszego. - mruknął znów zaczął śledzić poczynania zza oknem.
Przewróciłam oczami. Z nudów podparłam głowę o moją dłoń, którą wyciągnęłam z krępów. Co nie było wcale trudne.
 - Macie coś do jedzenia? - zaczęłam rozglądać sie po pokoju.
 - Już raz Ci powiedziałem... - zaczął Sebuś ale nie skończył - Natychmiast połóż ta dłoń! - odwróciłam się i zobaczyłam siódemkę goryli na nogach, czekajacych w gotowości na obezwładnienie mnie.
 - Chłopaki jesteście nudni. - wstałam gładko z fotela nie zważając na moje skrępowane kończyny, które przeszły przez taśmę nie rozrywając jej - A ja nie mam czasu na zabawę z dziećmi.
Rzucili się na mnie jak wygłodniałe psy.

***

        Przeszukiwałam każde pomieszczenia, fizycznie jak i mentalnie, raz po raz obezwładniając Wronę, która weszła mi w drogę. Przeszłam przez główną salę i skierowałam się do lochów. Szybko przebiegłam przez ogromniaste podziemie, ale nigdzie jej nie znalazłam. Więc Gabriel nie położył na niej łap. - pomyślałam. 
         Wbiegłam po schodach na piętro mieszkalne, które było puste. Przeszukałam każdy skrawek, ale nigdzie nie znalazłam tego czego szukam. Z jednej strony to dobrze, gdyż nie była w Podziemiu, a z drugiej czułam flustracje bo nie wiedziałam gdzie jest.Poza tym musiałam się już zmywać. Gdy Gabiś zauważy swoich ludzi skrępowanych na krzesłach taśmą izolacyjną pewnie się wkurzy. No ale co mnie to obchodzi?! On pierwszy rozwścieczył lwice! Nasłał swoich ludzi na moje rabatki! A do tego tleniona blondyna chciała znęcać się nad moim psem! Co za wredna sucz!
 - To nie ładnie chodzić tak po czyimś domu. - przekręciłam się na pięcie słysząc głos Michaelisa.
 - I kto to mówi? - odparłam chowając książki na powrót do biblioteczki.
 - Król. - wypowiedział to bez żadnych skrupułów.
Spojrzałam na niego z pogardą.
 - Ale nie mój. - warknęłam.
Resztę książek wpakowałam do komody kinezą, gdyż ręce mnie świerzbiały aby go nie walnąć.
 - Alice ja nie chce być twoim wrogiem. - powiedział łagodnie, podchodząc do mnie.
Uniosłam ręce.
 - Nie podchodź.
Posłuchał.
         Od samego początku próbowałam wyprzeć się tego co czułam i widziałam moimi mocami. Wiem do jakiego mordu dochodzi teraz w Podziemiu i wiem kto zapoczątkował ten mord. Nie mogłam uwierzyć, że on jest zdolny do takiej zbrodni. Wszystkie uczucia z dzieciństwa... wszystkie chwile spędzone z nim prysnęły jak w bańce mydlanej i ukazały mi jego prawdziwą naturę. Rządnego Krwi potwora, o dwóch obliczach, który wmawia sobię iż wszystko co robi zapoczątkuje wiekszego DOBRA! To jest chore!
 - Alice... - potrząsnęłam głową.
 - Wiem co chcesz powiedzieć. - przerwałam mu - Ale ja nie będe twoją marionetką i nie zmusisz mnie do tego. Nie będe twoją maskotką, ani twoim sprzymierzeńcem. Teraz gram według moich zasad i nie wchodź mi w drogę.
Warknęłam.
 - Alice błagam Cię przemyśl to! - poprosił gorączkowo.
Zagryzłam wargi.
 - Wiesz dlaczego się tak boisz, mojego odejścia? - mój głos był przepełniony jadem - Bo gdy staniemy naprzeciwko siebie twoja szansa na wygraną będą równe zeru.
Przeszłam obok niego zabierając swój sztylet.
 - Nie szukaj mnie. Wasza Wysokość. - skłoniłam sie kpiarsko.  

          Wyszłam nabuzowana z Podziemia. Nie mogłam uwierzyć w to co zrobił ten palant! Grrr! nienawidzę go! Najchętniej wsadziłabym mu w dupę jego chore idee wraz z wszystkimi Wronami łącznie z tą sztuczną blondyną, która uważa się za niewiadomo kogo, dając dupy Gabrielowi. No zwykłą dziwka!  Myśli, że jest taką och i ech! Grrr! Najchętniej wydrapała bym jej oczy! A z tego czarnego kocura zrobiła bym sobie rękawiczki! Och tak! Takie przyjemne w dotyku! Na pewno polepszyły by mi samopoczucie.
Do moich uszu dobiegł męski głos, który wprost kąpał się w przekleństwach. Rozejrzałam się po parkingu i wprost zaniemówiłam pod drzewem stał mój czarny nissan! Ale skąd on się tu wziął to nie mam pojęcia! Obok niego przebiegł młody chłopak z małą dziewczynką na rękach.
 - Gwałciciel! - krzyknęłam, ale zdałam sobie sprawę, że jesteśmy sami na parkingu. Puściłam się biegiem za nim podejrzanie wyglądającym facetem.
A jeśli to jeden z LU, który wziął ze sobą swoją zmarłą ofiarę, aby z denatką uprawiać sex? I to jeszcze dziewczynka! Ciekawe jak się nazywa połączenie pedofilii z nekrofilią? Pedonekrofilia? Musze go spytać.
             Mężczyzna właśnie próbował odpalić swój van. Chwila... ja go gdzieś widziałam! Ciekawe gdzie?Podeszłam do samochodu, gdy chłopak  zaczął walić w kierownice, a dziewczynka zaczęła tracić przytomność... albo ją odzyskiwać. Uf... czyli nie był nekfofilem... ale to nie wyklucza tego, że może być pedofilem! Musze uratować tą małą, niewinną duszyczkę, z rąk tego demona!
 - Pan od Koktajli! - krzyknęłam rozpoznając w nim barmana z "Landrynki".
Chłopak dopiero teraz na mnie spojrzał i otworzył szeroko usta.
 - Tańczący Tyłek! - krzyknął na mój widok.
Wybałuszyłam na niego oczy.
 - Serio? - mruknęłam. Ale dałam za wygraną - Co ty tu robisz z ta dziewczynką? - spytałam. - Pomyśleć można że jesteś pedofilem, chcącym zgwałcić ta dziewczynkę!
Oskarżyłam go.
Ten spojrzał na mnei jak na kosmitę.
 - To moja siostra i muszę zawieść ją do szpitala. - warknął.
Ups. Moja intuicja mnie zawiodła.
 - No daleko tym rzęchem nie zajedziesz. - ustaliłam kopiąc w opony starego grata.
 - Nie krzywdź Panny Luizy! - okrzyczał  mnie Pan Koktajl.
Spojrzałam na niego, ale nie miałam siły mu się odgryźć.
 - Powiedzmy, że uwierzyłam iż ona jest twoją siostrą. - zmrużyłam oczy - Ma temperature. - powiedziałam sprawdzając temperature powietrza  wokół niej. - I to wysoką.
Chłopak spojrzał na mnie.
 - Skąd wiesz?
Wywróciłam oczami.
 - Na pierwszej randce nie można wszystkiego zdradzić. - mrugnęłam do niego. - Zabierz ją do mojego auta. Zawiozę was do szpitala.

Miejskimi drogami prułam 160km/h, omijając samochody, które zjeżdżały mi z drogi robiąc miejsce. Miałam na ogonie kilka radiowozów wiec musiałam wejść policjantom do głów aby zrezygnowali z pościgu. Ha! jestem mistrzynią przekonywania! Nikt mi się nie oprze!
 - Kobieto czy mogłabyś jechać szybciej? - spytał z tylnego siedzenia.
Spojrzałam na tylnie lusterko.
        Dziewczynka trzęsła sie w jakiś dziwnych konwulsjach, a my nie mogliśmy na to poradzić. Klimatyzacja była odkręcona na full, a i tak nie zbiło to gorączki dziewczynce. Przygryzłam wargę.
Ominęłam autobus z ludźmi wracającymi z pracy i wcisnęłam się pomiędzy dwa kabriolety o włos mijając wielkiego tira.
No i takie zakończenie dnia to rozumiem!
 - Nie da się zniżyć jeszcze temperatury? - znów się odezwał.
 - Zaraz coś na to poradzimy.
Mogłam wpaść na to wcześniej. Ale ze mnie głupia baba!
Zniżyłam temperaturę w samochodzie do minus 5 stopni. Pare sekund później usłyszałam szczękanie zębami Pana Koktajla.
 - Pięknie. - mruknęłam. - Przywiozę do szpitala dziewczynkę, z gorączką i faceta, który wpadł w stań hipotermii. Cudownie.  
Ominęłam kolejny pojazd wjeżdżając na szpitalny podjazd.

Jakąś godzinę później siedzieliśmy razem przed pokojem dziewczynki, czekając na wyniki badań. Tom - bo tak miał na imię Pan Koktajl - już kilka razy mnie wyganiał, abym poszła do domu, ale chciałam zostać. Nie mogłam opuścić go i Amy w takiej sytuacji... A poza tym potrzebowali pieniędzy na badania, które mogłam im zasponsorować.W każdym razie pogawędziliśmy sobie, a mnie udało się w między czasie poderwać jakiegoś przystojnego doktorka, który był głupiutki jak podeszwa moich butów. Nie, moje buty nie są głupie. W sumie słuchanie lamentów tego barmana było nieco irytujące, no ale ja - pani psycholog - dałam radę to wszystko znieść, a nawet udzielić mu rady, że z Amy wszystko się ułoży, a jego stara i zardzewiała fura wcale się nie rozleci.
           Chwilę później poczułam to. Napływ ogromnej fali ciepłego powietrza i ujrzałam Mendę z Landrynki, z którą tańczyłam. Och! Już nigdy nie pije w clubach! Potem zadaje się z jakąś Ruską szumowiną! - Zasłabłeś Tommy? - odezwał się.
          Czemu ten facet jest bez butów? Boże! Otaczają mnie sami psychopaci albo dziwacy. Biedna ja! Koktajl i Menda wymienili z sobą porę zdań. W końcu nie wytrzymałam i dodałam swoje trzy grosze, z których wywiązała się awantura. Czułam się jakbym kłóciła się z moim dwunastoletnim kuzynem. Dokładnie ta sama logika i dziecinna wyższość.
Boże! Czemu wyprodukowałeś takich debili?!
            Zniżyłam się do jego poziomu i nasza rozmowa zniżyła się na poziom przedszkolaków. Aż wstyd mi za siebie. Potem okrzyczał nas Tom, a Menda zakpiła z mojego imienia. Ciekawe jaką by zrobił minę gdyby wiedział jak się naprawdę nazywam? Zapewne jakąś tępą. Po Osobie o imieniu Rubien nie można spodziewać się jakieś szokującej inteligencji. Rodzice nieźle go pokarali dając mu tak na imię. Ale wcale mi go nie, zal. 
Po spotkaniu z Ruską Mendą i chmarą człowieczków ubranych w garnitury, goniących za nim, przyszedł czas na ostre spotkanie z Rodzicami Toma.
Uśmiałam się za wsze czasy.


 ***

        Następnego dnia spotkałam sie z Panem Koktajlem i poszliśmy na kawę. Trochę gadu, gadu i troche konkretów. Jak zawsze. Następnie cały dzień przesiedziałam w mojej prywatnej stajni lub na zakupach i u fryzjera. Tak! To lubie!
       Przechodziłam właśnie pomiędzy regałami z książkami w Empiku, kiedy poczułam zbliżających się do mnie dwóch typków. Zmarszczyłam brwi. Dlaczego wcześniej ich nie wyczułam? Musieli tłumić swoją osobę. Gabriel zaczął umiejętnie dobierać ludzi do śledzenia mnie. Chyba będe musiała się z nim spotkać i wyjaśnić mu co znaczą słowa " Nie wchodź mi w drogę ".
Chciałam szybko wyjść ze sklepu, ale coś sie stało w kasie i kobieta nie potrafiła mi skasować książek. Zaklęłam i przygotowałam się na to co nadejdzie.
Wychodząc ze sklepu, Wrony capły mnie pod ramię.
 - Pójdzie Pani z nami. - powiedział niższy w kręconych włosach i przeciwsłonecznych okularach. Poczułam się jak na planie filmowym Jamesa Bonda.
 - A co jeśli sie nie zgodzę? - spytałam, ale z góry założyłam jaka będzie odpowiedź.
 - Wszyscy tutaj umrą.
Tym razem odezwał się Pan Siłacz.
Dałam za wygraną.
 - Uprzedźcie swojego szefa aby założył kask. - mruknęłam - Potrząsnę nim i to zdrowo.
Wpakowali mnie do czarnego vana.
 - Król nie ma dzisiaj audiencji. - powiedział Loczek.
Uniosłam brwi w chytrym uśmieszku.
 - Oczywiście. Ale zrobi. I najlepiej aby w pomieszczeniu zostaliśmy sam na sam. Nie chce aby ktoś ucierpiał. - Wyjęłam jedną książkę z papierowej torby i zaczęłam ją czytać.
 - Można to uznać za Zdradę Stanu.  - Loczek usiadł na przeciwko mnie. Najwyraźniej miał mnie pilnować przed ucieczką.
Spojrzałam na niego jak na tępaka.
 - Ja nie mam króla.
Dojechaliśmy do podziemia w ciszy, a ja pochłonęłam połowę Gry o Tron. W sumie? Cholernie ciekawe! Ale kilkunastu bohaterów bym zamordowała!
Przy wysiadaniu próbowałam uciec, więc goryle wzięli mnie pod pachy i prowadzili nie zważając na to, że wierzgałam w powietrzu nogami.W Podziemiu zostałam wyrzucona na Główny Plac gdzie spotkałam Pana Koktajla i Ruską Mendę.
Oczywiście naszym rytuałem spotkania była ciągła kłótnia i wskoczenie sobie do gardła, niestety przerwał nam Pan Nadmuchany Bufon, który wygłosił nudne przemówienie. Potem podzielili nas do jakiś grup i nalazłam się w jednej wraz z Tommym i Rubisiem.
Następnie ten drugi obraził mnie tekstem dziesięciolatka i uciekł przed sprawiedliwością.
 - Jezu on jest nieznośny! - jęknęłam - Tylko idiota może powiedzieć jakieś herezje na temat moich odrostów. W końcu dziś rano byłam u fryzjera. Uderzyłam się dłonia w czoło - Głupota Ludzka nie zna granic.
Tom zaśmiał się.
 - Ty się w ogóle przejmujesz takimi rzeczami? - zapytał.
Wzruszyłam ramionami.
Trochę porozmawialiśmy, a gdy zostały przydzielone wszystkie grupy i wszystko troche ucichło postanowiłam udac się na rozmowę do Gabriela. Co nie będzie przyjemne dla niego, ani każdej osoby, która wejdzie mi w drogę.
 - Dobra. Zwijam się pogadać z heretykiem od siedmiu boleści.
Strzeliłam palcami.
 - Gdzie idziesz? - spytał zaciekawiony chłopak.
Strzeliłam kręgami szyjnymi i ściągnęłam płaszcz.
 - Do Gabriela. Mam mu wiele do powiedzenia. - Podałam mu fioletowy płaszcz od Dior. - Masz zaopiekuj się tym. - Zostałam w żółtej koszuli bez rękawów i niebieskich spodniach, a całość dopełniały czerwone vansy. - A jakbyś słyszał jakieś krzyki czy coś... Nie przejmuj się.
Wyszczerzyłam się do niego i przeszłam w stronę drzwi, z których mnie wyrzucili. Przeniknęłam przez nie i spotkałam Loczka i Dużego.
No to teraz zacznie się jazda. Strzeliłam palcami. 



Błagam nie patrzcie na błędy! Jestem już zbyt padnięta aby je poprawiać... Mam nadzieje, że wam się podobało i nie przegięłam za bardzo z Alice:P I bardzo was przepraszam za taką DŁUUGAŚNĄ powieść, ale pisałam to już w wielkim skrócie i widzicie co wyszło ;P
Bujka :**