Czułem się
świetnie, naprawdę. Zero stresu. Miałem wrażenie, że wyzwoliłem z siebie ukryte
siły, które drzemały we mnie, czekając na ten właśnie dzień. Rozkwaszenie tego
Człowieka Umysłu niczym pluskwę dało mi takiego kopa, że rozpierała mnie
energia i miałem ochotę zrobić to jeszcze raz.
Ha! Tak jakbym nazywał się Chuck
Norris.
Najgorsze było czekanie aż ktoś
raczy powiedzieć mi cokolwiek. Z drugiej strony obecność tej rudej dziewczyny
działała pokrzepiająco. Gdyby nie ona, nie wiem co bym zrobił, bo Panna Luiza wystawiła mnie do wiatru.
Wredne auto. Alice uratowała Amy i byłem jej za to wdzięczny. Mimo wszystko
siedzenie w szpitalnym korytarzu i oczekiwanie na słowo ze strony jakiegoś
doktora działało mi na nerwy.
- Śmierdzi tutaj. – mruknęła Alice,
zakładając nogę na nogę i wzdychając ciężko. Miała rację, waliło szpitalem.
- No, to trochę smutne.
Dziewczyna spojrzała na mnie,
przekrzywiając głowę. Jej czarne oczy lustrowały mnie od góry do dołu.
- Wyluzuj. Mówię ci, jeszcze
wzejdzie słońce. – poklepała mnie po ramieniu, uważając na swoje paznokcie.
Zmrużyłem brwi, wzejdzie słońce?
- Jesteś pogodynką, czy jak? –
zapytałem, a ona zachichotała. A potem wybuchła śmiechem tak głośnym, że
pielęgniarki patrzyły na nas krzywo.
- To było niezłe. – skwitowała i
ostrożnie wytarła mokre oczy do chusteczki, żeby nie rozmazać tuszu do rzęs.
Patrzyłem na nią przez chwilę, kiedy
ona poprawiała makijaż i przeglądała się w małym lusterku. Nie wiedziałem jak
ją ocenić. Była zdecydowaną anarchistką, co rzucało się w oczy przez fryzurę.
Ale miała też dobre serce, gdyby tak nie było, nie pomogłaby mojej siostrze. Alice
była połączeniem demona z aniołem, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. I
nieźle kręciła tyłkiem w „Landrynce”.
- Co się gapisz? – rzuciła,
wkładając cały swój arsenał kosmetyków do torebki. Nie miałem pojęcia gdzie jej
się to mieści. – Dobrze wyglądam, jestem atrakcyjna?
Zarzuciła jeszcze swoimi rudymi
włosami. Nie wiedziałem, czy żartuje, a może mówi serio, ale powiedziałem jej
prawdę. Powiedzmy.
- Faceci polecą na ciebie. Jak
matematycy na liczbę Pi.
- Boże, Tom… Nie znoszę matmy! –
odparła, dźwignęła się i poprawiła jeszcze bluzeczkę, po czym oparła jedną dłoń
na biodrze, uśmiechając się zalotnie. – Idę poderwać jakiegoś młodego
praktykanta, zaraz wracam.
I ruszyła przed siebie pewnym
krokiem, za to ja patrzyłem za nią, kiedy szła po schodach, modląc się, żeby
nie złamał jej się obcas. Jak można chodzić na tak wysokich szpilkach? W głowie
mi się to nie mieściło. Póki co zostałem sam jak palec, więc czekałem,
obserwując wszystkich, którzy przewijali się przez korytarz. Pielęgniarki
biegały w tę i z powrotem, a pacjenci łazili bez celu. Jakiś dziadek na wózku
inwalidzkim przejechał po nodze młodego faceta ze złamaną ręką. Biedak. Babcia
zaś okładała laską swojego męża, nazywając go starym prykiem. To było nawet
zabawne. Ale nie na tyle, by poprawić mi humor. Kiedy pomyślałem o Amy, z którą
nie wiedziałem co się dzieje, przechodził mnie dreszcz.
- Pan Whitaker? – usłyszałem za sobą
czyjś głos, a kiedy się odwróciłem, dostrzegłem faceta po czterdziestce, z
lekkim brzuszkiem i w białym kitlu. Miał śladowe ilości włosów na głowie, ale za
to zadbaną czarną bródkę i okulary na nosie. Trzymał w ręce jakieś karty czy
coś.
- Badał pan moją siostrę? –
upewniłem się, podając mu dłoń. Lekarz uśmiechnął się pokrzepiająco i spojrzał
do swoich notatek. – Wszystko z nią w porządku?
- Bez obaw, opanowaliśmy sytuację.
Dobrze, że szybko ją przywieźliście. - w tej chwili nagle spoważniał i powiało od niego chłodem. - Czy pan wie, na co ona choruje?
To zabrzmiało jak oskarżenie.
- Na arytmię.
- Jakie leki przyjmuje?
Zastanowiłem się nad jego pytaniem,
ale poczułem pustkę w głowie. To mama pilnowała, żeby Amy jadła te świństwa, lecz…
- Jakieś. Ale nie te najlepsze. –
odparłem, a doktorek potaknął. Patrzył teraz na mnie jak na kogoś, kto jest
winny skrzywdzenia tego cudownego dziecka Whitakerów.
- Czyli osoba z arytmią, zaburzeniami
rytmu serca, nie przyjmuje odpowiednich leków, które by ją hamowały, tak? –
oburzył się, a ja włożyłem dłonie do kieszeni, zaciskając zęby. Ludzie potrafią
być obłudni.
- Rozumiem, że jest pan milionerem.
Wypisze mi pan czek? – odparłem, a on aż się nadymał, stając się czerwonym na
twarzy. Zawahał się jednak przez chwilę i odchrząknął, zaczynając od początku.
- W jej przypadku arytmia jest
powodowana zbyt małym stężeniem sodu. Amy powinna przyjmować zatem leki również
na uzupełnianie braków tego pierwiastka.
Świetnie. Czyli będę harować w
„Landrynce” dwa razy więcej i zatrudnię się jeszcze w Mc’Donalds.
- Co więcej, konieczne byłoby
wszczepienie stymulatora serca, żeby zapewnić odpowiednią częstość akcji. –
dodał, a ja omal się nie zachłysnąłem. Musiałem usiąść, bo bałem się, że za
chwilę to ja będę miał atak serca. Wypuściłem powietrze z płuc.
- Wiem o tym i staram się uzbierać
na to pieniądze, ale… Kiedy? – zapytałem, a on wzruszył
ramionami.
- Im szybciej tym lepiej.
Bosko. Uratuję jej życie, a sam
zdechnę z przepracowania. Tyle że wtedy nie będzie kasy, żeby urządzić mi
pogrzeb. Trudno. Westchnąłem i potarłem dłońmi twarz. Sprawa
się zwaliła, myślałem, że z tą operacją można poczekać, a tu dupa. Może
sprzedam samochód? Kto by chciał takiego gruchota, jestem skazany na robotę od
rana do nocy. Zanim się zorientowałem, lekarz sobie poszedł, a na miejsce
wróciła Alice.
- Masz, napij się. – rzekła, a ja
nawet nie podniosłem na nią wzroku. Byłem skołowany jak nigdy, nawet jak
dostałem kapę w szkole, nie czułem się tak paskudnie jak dzisiaj.
- Wódki?
- Yyy, nie no, tu nie sprzedają. –
mruknęła i sama westchnęła. – Chyba że pójdziemy na piwo.
Wziąłem od niej kubek z kawą, który
mi przyniosła. Popatrzyłem na nią; uśmiechała się sama do siebie.
- Widzę, że polowanie się udało. –
zagadnąłem, a ona znów zachichotała, klepiąc mnie po ramieniu. Kolejne
diabelskie wcielenie Alice – urodzona flirciara.
- Lekarze są słodcy, ale i głupcy,
więc lepiej mieszaj drinki. – skwitowała i łyknęła kawy, a potem omal się nią
nie zachłysnęła. Wytrzeszczyła oczy, a kiedy spojrzałem w tym samym kierunku,
otworzyłem usta ze zdumienia.
- Rubien. – mruknąłem, patrząc na Bandę Ruską, która zmierzała w naszą stronę. Zaraz się
zacznie, recital godny „Jeziora Łabędziego”.
- Zasłabłeś, Tommy? – rzekł na wstępie, a zanim ja zdążyłem wymyśleć jakąś
ciętą ripostę, na co w ogóle nie miałem ochoty, Alice wkroczyła do akcji. Tak
jakbym o to prosił.
- To nie powód do żartów.
- Wybacz. Myślałem, że potknąłeś się i coś
sobie złamałeś, gdy próbowałeś zabić człowieka – dodał, kiedy już się wyśmiał.
Co za człowiek.
Ameno
- Jedyną osobą, która miała coś
złamane, to ty. Czyżby w końcu udało ci się zostać dawcą nerek? Widzę, że miała
miejsce mała kraksa. – rzekła Alice, uśmiechając się nieco pogardliwie,
zerkając na brudne spodnie Rubiena. Ciekawe co robił, chłoptaś.
Ameno
dore
- Czy my się znamy? – prychnął
facet, lustrując rudowłosą od góry do dołu. – Nie rozmawiam z tobą, kobieto.
- Doprawdy? Sądziłam, że masz dobrą
pamięć. Najwyraźniej równie krótką, jak…
- Czyżbym czegoś nie pamiętał?
Machnęła włosami, rozwiewając w
moją stronę woń swego mega drogiego perfumu.
Ameno
dori me
- Z tobą nie warto nawet tańczyć. A
co dopiero pozwolić sobie na coś więcej. Żal mi każdej kobiety, która miała
okazję poznać cię bliżej. Nie jesteś w stanie zadowolić nawet szczura, a co
dopiero… - dalej się z nim wykłócała, za to ja krążyłem wzrokiem od jednego do
drugiego, bębniąc palcem w kolano.
Ameno
dori me
Ameno dom
- Nudna jesteś. Ciągle krążysz
wokół jednego. Tak naprawdę chciałaś czegoś więcej, ale okazałaś się zbyt
nieumiejętna, by doprowadzić to do końca – odparł oschle Rubien, a Alice już
napinała mięśnie, żeby go rąbnąć. Ciekawe jakby to wyglądało. W sumie… szpital
mamy pod ręką. – Wiesz, co jest
najgorsze? Kobieta, która nie potrafi w pełni używać swoich wdzięków!
Oho, Ruda się wścieknie, teraz na poważnie.
Dori me reo
Ameno dori me
Ameno dori me
Dori me am
- Bo mam ich aż nad to! A twoje oczy
są niegodne oglądania ich i …
- Możecie z łaski swojej w końcu zamknąć
mordy?! – wrzasnąłem na nich, kiedy już nie wytrzymałem. Normalnie oczopląs z
tą dwójką, w dodatku skończyła mi się piosenka, którą nuciłem w głowie. Szlag
by to.
A oni się śmiali, pajace. Tak jakbym
powiedział coś zabawnego, czy wyglądam na aktora komediowego? Wzniosłem oczy ku
niebu.
- Moja siostra cierpi… - dodałem,
ale nawet to nie podziałało. Zacząłem żałować, że sprzedałem temu facetowi tę
wódę, serio.
- Wiesz, co jest najlepszym
lekarstwem na cierpienie? – zagadnął, a ja uniosłem w zaskoczeniu brwi. Bredził
jak nic, może kroplówka?
- Co?
- Śmierć.
Zmroziłem go wzrokiem. Zero mózgu
pod kopułą, tylko tępa masa. Czy on nie miał rodziny, kumpli? Zgroza, jak można
jarać się truposzami? Na urodziny kupię mu krem o zapachu padliny. Za to Alice
starała się nie unosić kącików ust do góry.
- To nie jest miejsce na śmiechy i
tego typu kłótnie. – podjąłem ponownie, starając się doprowadzić ich do
porządku. Marnie mi szło. – Alice, bądź choć trochę mądrzejsza! Po tej Bandzie
Ruskiej można się tego spodziewać, ale po tobie…
- Wyluzuj, koleś, bo ci stanie. –
przerwał mi kolega zombie, klepiąc mnie w ramię. Szczęka mi opadła. Brak słów, idę
się powiesić. – Nie wiedziałem, że jesteś Alice – zwrócił się do rudej – Nawet
imię masz nudne.
Ameno…
- Za to twoje jest cholernie
kreatywne!
Tak, dowal mu, a co! Ja pieprzę,
muszę stąd iść. Walki kogutów nigdy mnie nie szpanowały.
Trwało to jeszcze długo, kłócili się
jak dzieci, on nie miał butów i latał po szpitalu jak pustelnik, który jest
bezdomny, w dodatku to mnie się dostało, że zakłócam spokój. A potem Rubiena
zaczęli ścigać jacyś faceci z FBI czy inne licho, więc poszedł! Aż się kurzyło.
A może on jest seryjnym mordercą, który biega na bosaka? W sumie bym się nie
zdziwił po tym, jak wybawicielka mojej siostry nazwała mnie gwałcicielem.
- Jaki on jest irytujący! –
wściekała się dziewczyna, krążąc po całym holu tam i z powrotem. Omal nie
wywróciła jakiegoś chłopaka o kulach, ale nawet go nie zauważyła. – W życiu nie
spotkałam większego samoluba! Jest podły, obrzydliwy, wulgarny i nie szanuje
kobiet! Jeśli jeszcze raz go spotkam, to nogi z dupy powyrywam!
- Nie wrzeszcz tak, bo zaraz nas
stąd wywalą!
- Myślisz, że mnie to obchodzi? A ty
postaraj się następnym razem i pomóż mi! – fuknęła, odwróciła się plecami i kołysała na piętach. Wkurzona puma
– kolejne wcielenie. – Zawsze jesteś taki niewinny?
- Alice, daj spokój. Siadaj, zanim
rozniesiesz to miejsce w drobny mak. – powiedziałem, starając się nie podnosić
na nią głosu. Zawahała się, jednak po długiej chwili namysłu wywróciła
teatralnie oczami i siadła na krześle, jakby to była największa kara jaką dostała.
– Szczerze? Byłaś niezła.
Ruda z całych sił starała się nie
uśmiechnąć dumnie. W końcu nie wytrzymała.
- Wiem. Faceci są po to, żeby owijać
ich wokół palca, zapamiętaj to.
Zmarszczyłem brwi, starając się
przefiltrować to, co właściwie chciała przez to powiedzieć. Znów wywróciła
oczami.
- Nie, nie jesteś babą, koleś, w
ogóle to… zamilcz. – odparła i odwróciła wzrok. Po chwili siedzenia w ciszy w
końcu zaczęła oddychać spokojnie, jednak dalej nic nie mówiła.
Do czasu, później zamieniła się w
katarynkę.
- …A potem Demon nagle pojawił się
z powrotem, on ma tendencje do wyskakiwania przez okno, wiesz jak się bałam, że
zrobi sobie krzywdę? A gdy jechałam z nim samochodem, jednym z moich
ulubionych, ma taką śliczną białą tapicerkę, to Demon siedział jak trusia, a
oczy wychodziły mu na wierzch, chyba myślał, że zaraz się gdzieś rozbijemy, bo
jechałam dosyć szybko. Ale czy ja spowodowałabym jakikolwiek wypadek? Cóż…
tylko raz spuściłam dawcy nerek powietrze z kół, a ty też tam byłeś, nie? Tak,
to był twój czerwony gruchot, moja pamięć fotograficzna jednak mnie nie myli,
czekaj no… jak ją nazwałeś? Karna Schiza?
- Panna Luiza.
- Właśnie! Dziwię się, że to w
ogóle jeszcze jeździ, powodując zagrożenia w ruchu drogowym. Przecież omal się
wtedy z nią nie zderzyłam i jeszcze dym leci jej spod maski! A skąd wiesz, że
to dziewczynka, może ją to boli i chce być chłopcem!
- Alice! – przerwałem jej, kiedy
głowa zaczynała mnie już boleć od słuchania jej życiowych historii o psach i
markowych samochodach. – Zawsze tyle mówisz?
Dziewczyna zamrugała i przeczesała
ręką włosy, po czym znów na mnie spojrzała.
- No tak.
Westchnąłem ciężko i rozmasowałem
skronie. Jak tak dalej pójdzie, mój mózg nie będzie w stanie kodować tych
wszystkich informacji, jakie ona próbowała mi przekazać.
- To powiedz ty coś. – dodała i
założyła ręce na piersi. – Co ci się ostatnio przytrafiło, wyżal się, może leży
ci coś na sumieniu…
Na pewno żałowała, że w ogóle to
zaproponowała. Po paru minutach gadania właściwie o wszystkim i o niczym, nawet
Alice chwytała się za swoją rudą czuprynę.
- …To beznadzieja, wiesz jak to jest
przebywać w towarzystwie ćpunów? Są zjarani, upici i w dodatku strasznie
uparci, a kasa jest dla nich gwarancją życia. Gdybym jej im nie dał chociaż
raz, bądź byłoby jej za mało, zamieniliby mnie w wycieraczkę, którą prędzej czy
później by zarzygali. Nawet nie szanują muzyki Michaela Jacksona! Zawsze
chciałem wybrać się na koncert jakiejś mega gwiazdy, ale nie, bo nie ma szmalu!
Czuję się, jakby ktoś zamknął mnie w klatce. Albo lepiej, zamienił w Syzyfa i
kazał toczyć głaz na szczyt góry, w nieskończoność! Kiedyś sprzedawałem żarcie w KFC i wiesz co, Alice? Zresztą… ty i
tak pewnie nie jesz tych śmieci i bardzo dobrze. Ale z kasą to u ciebie jak z
nowymi parami butów. A ja haruję jak wół i co? Gówno. I jeszcze własne auto ma
mnie dosyć, jak mogła mi to zrobić i nie chcieć odpalić? Wiem, że nie zawsze
pozwalałem jej na kąpiele w oleju, ale jednak, była moim samochodem, jeżdżę nią
od pięciu lat! Już wtedy była stara, ale dałem jej nowy lakier, niewdzięcznica.
Amy lubiła jeździć na tylnim siedzeniu, myślała wtedy, że jest królową i
podróżuje w limuzynie. Biedna Amy, jest jeszcze mała, a spotyka ją więcej
nieszczęścia niż innych. Widziała, co wydarzyło się na tym placu w Podziemiu.
Musiało zrobić jej się słabo, kiedy ten facet zamienił się w miazgę. Boże…
zabiłem go niechcący. Biedak, rozgniotłem go jak pluskwę. Wcale nie miałem
ochoty robić tego, co kazał ten czubek Gabriel, ale musiałem ratować tego
frajera, w sumie… ciekawe co się z nim stało, zemdlał na widok krwi. Aż boję
się spojrzeć mu w oczy po tym wszystkim. Dlaczego życie jest takie
niesprawiedliwe? Przecież robię co mogę, żeby wszystkim ulżyć, a sam wiszę na
końcu łańcucha pokarmowego. Oglądałaś „Króla Lwa”? Jestem jak te nieszczęsne
hieny. Czuję się jak robak, którego każdy może teraz zgnieść, to naprawdę
beznadziejne.
Alice gapiła się na mnie z otwartą
buzią, wydając z siebie przeciągłe „eee…”. Fajnie, dobrze, że chociaż ona mnie
rozumiała.
- Rzeczywiście, hieny miały
przerąbane. – stwierdziła w końcu, a ja ukryłem twarz w dłoniach.
- Przecież wiem!
- Ale, skoro czujesz się źle, to powinieneś coś z tym zrobić. Rozładować
swoje emocje.
Miałem ochotę wrzasnąć z wściekłości
na własny los, który tak bardzo mnie nienawidził.
- Masz rację. – stwierdziłem po
chwili, zrywając się z krzesła i ruszając przed siebie, cały czas patrząc w jej
stronę. – Idę komuś przypier…
I wtedy stanąłem twarzą w twarz z
moimi rodzicami.
- …dolić. – skończyłem i
odchrząknąłem, patrząc na każdego z nich po kolei, jak również na Rudą, która
nie mogła powstrzymać uśmiechu. – Mamo, tato, to jest Alice.
Mima matki sprawiła, że się
przeraziłem. Niemalże podskoczyła z radości, a tata odsunął się od niej
asekuracyjnie.
- Tommy, masz dziewczynę? – zawołała
radośnie, podchodząc do rudowłosej i ściskając ją mocno. Bałem się, żeby jej
nie pogniotła, jeszcze będę musieć zapłacić za jej ubranie. Póki co oczy
wyszły mi na wierzch, wymieniłem się spojrzeniem z Alice, po czym oboje
wykrzyknęliśmy:
- NIE!
Zrobiło mi się gorąco. Jak ona mogła
pomyśleć, że jesteśmy razem. Nawet ojciec poprawił swoje krzywe okulary i
wypuścił powietrze z płuc, trawiąc tę fałszywą informację. Mama za to zalewała
Alice pytaniami.
- Gdzie się poznaliście, na
dyskotece? Na pewno Tom cię podrywał, zgadłam? Skąd pochodzisz, dziecko, kim są
twoi rodzice, gdzie pracujesz? Masz samochód? I dlaczego masz takie dziwne
włosy?
Myślałem, że odpowie jej coś w
rodzaju „Żebyś mnie mogła zauważyć, babciu Czerwonego Kapturka”, ale ona zbyła
ją uśmiechem, wyślizgnęła z uścisku, pochwyciła mnie i zawlokła na stronę.
- Musisz ją przekonać, że to
nieprawda, nie mam zamiaru bawić się w teatr. – rzekła i kątem oka, bardzo
ostrożnie, spojrzała w kierunku moich rodziców. – Starzy potrafią namieszać.
- Racja. Wyślę jej umysłową
wiadomość, kiedy będzie spać.
- Czemu wtedy?
Wzruszyłem ramionami.
- Łatwo jej wmówić wiele
rzeczy. Na przykład, że nie ma wywiadówki albo powinna upiec murzynek.
Alice uśmiechnęła się, po czym
zaproponowała, żebyśmy wymienili się telefonami, uważając, że chce wiedzieć co
będzie się działo z Amy w najbliższym czasie. Kiedy zobaczyłem jej komórkę
doszedłem do wniosku, że ja jestem hieną, a ona Mufasą. Jej poduszki jak widać
były wypchane banknotami, nie pierzem.
- W porządku, to ja już uciekam, muszę zająć
się moją rabatką i psami. – rzekła, odrzuciła włosy i posłała buziaka, jak to
zwykły robić dziewczyny. – Tylko zadzwoń.
I już odwróciła się na pięcie, lecz
ja ją zatrzymałem, przez co omal nie wywinęła orła do tyłu. Chwyciłem jej ramię
odrobinę zbyt szybko.
- Poczekaj jeszcze. – powiedziałem,
patrząc na jej oburzoną minę, że prawie złamała sobie obcas. – Dziękuję ci.
Wiedz, że zawsze możesz na mnie liczyć.
Alice podniosła kącik ust i dała sójkę
w bok.
- Okej. Będę pamiętać. Jeśli
zachoruje mój barman, odezwę się. – zażartowała, na co oboje się roześmialiśmy,
a moi rodzice obrzucili nas zdziwionymi spojrzeniami. A później Alice udała się
w głąb korytarza. Długo jeszcze za nią patrzyłem, utwierdzając się w
przekonaniu, że tysiąc wcieleń Alice zaskakuje mnie pozytywnie.
Nawet nie zauważyłem, że starzy
gapią się na mnie przenikliwie.
- Mogłeś nam powiedzieć, że masz
dziewczynę. – fuknęła mama, zakładając ręce na piersi. Westchnąłem z rezygnacją
i popatrzyłem na nią.
- Ona nie jest moją dziewczyną. I
wcale jej nie podrywałem, oszalałaś? Nie wyrywam lasek w pracy!
Tata podniósł rękę, więc udzieliłem
mu głosu.
- Co ma wspólnego laska ułatwiająca
starszym ludziom chodzenie z pracą za barem? – zapytał, a ja klepnąłem się w
czoło. Dobra, dzisiaj się z nimi nie dogadam.
- Nie przejmuj się ojcem. – odparła
mama, uśmiechając się szeroko. – Zaproś swoją dziewczynę na obiad, chcę ją
lepiej poznać. Ugotuję pierogi.
- Mamo, nie, nie będzie obiadu!
Cofnęła się aż do tyłu, a w oczach
pojawiło się przerażenie. Jej usta zadrżały.
- Nie lubi jeść?
Och, co za kobieta.
Ameno
Wziąłem głęboki oddech,
poleciłem rodzicom, by porozmawiali z lekarzem, przez co zaczęli besztać się za
to, że chwilowa radość z mojej rzekomej dziewczyny tak bardzo ich zaślepiła, iż
zapomnieli o swym chorym dziecku, więc pognali przez korytarz tak szybko, że
wszyscy pacjenci schodzili im z drogi w obawie o własne życie. Ja zaś w końcu
mogłem pójść do Amy i z nią pogadać.
- Myślałam, że o mnie zapomniałeś. –
rzuciła na wstępie, wydęła usta i założyła ręce na piersi. – Jestem śmiertelnie
obrażona.
Cieszyłem się, że była w dobrym
nastroju. Wyglądała nawet całkiem dobrze. Siedziała w swoim łóżku, a aparaty
ustawione koło niej piszczały cicho. W pokoju znajdowało się miejsce dla
jeszcze jednego pacjenta, ale moja siostra zdawała się być szczęśliwa z faktu,
że ona – królowa – nie musi z nikim go dzielić.
- Opowiedzieć ci żart? – zapytałem, siadając
przy niej na taborecie. Amy pokiwała głową. – Pamiętasz tę rudą dziewczynę?
Mama myśli, że jesteśmy parą i nie przyjmuje sprzeciwu.
Amy wystawiła język i wydała z
siebie przeciągłe „bleeee”.
- Całowaliście się? – rzekła,
krzywiąc się na samą myśl. Zmarszczyłem brwi, zastanawiać się, czy aby na pewno
w „Kucykach Pony” nie ma mowy o pocałunkach. Chyba czas zacząć kontrolować jej
programy telewizyjne. – Co z Davidem?
Zaskoczyło mnie to pytanie, a moje
serce zabiło mocniej. Widziałem, że teraz będę musiał wytłumaczyć jej jakoś to
wszystko, a w ogóle nie miałem na to ochoty.
- Nie wiem, ale mam nadzieję, że
jest cały.
- Przestraszył się wtedy. Tak jak
ja.
Amy patrzyła na mnie teraz niepewnie,
mieląc w palcach pościel. Czułem się teraz okropnie, jakbym popełnił jakąś
zbrodnię. Cóż, powiedzmy, że właśnie tak było.
- Bałaś się mnie wtedy? –
zapytałem, nawet nie mając odwagi, by spojrzeć jej w oczy. Byłem jak hiena. Amy
jednak nic na to nie odpowiedziała, ale ja znałem prawdę. – Słuchaj, wiem, że
to było… okropne. I złe. Przepraszam, że musiałaś patrzeć na śmierć kogoś, kto
na nią nie zasłużył.
- Dlaczego inni też umierali?
Byłem pod wrażeniem, jak ona jest
silna. Potrafiła swobodnie o tym rozmawiać, a przecież na jej oczach życie
straciło masę osób. Byłem z niej dumny.
- Taki był rozkaz nowego króla. –
odparłem, a ona zmrużyła oczy.
- On nie może być królem. Jest zły,
tak jak Skaza. To on zabił Mufasę, który był dobry.
Uśmiechnąłem się, przypominając
sobie moje wcześniejsze rozmyślenia na temat „Króla Lwa”. W każdym razie znów podziwiałem jej kojarzenie
faktów i to, że potrafiła odróżnić dobro od zła, choć była jeszcze dzieckiem.
Poczochrałem jej włosy, przez co się oburzyła.
- Jesteś świetną dziewczynką, Amy,
bardzo mądrą i dzielną. Kiedyś ludzie będą cię za to szanować. – powiedziałem,
a ona wyszczerzyła się szeroko, po czym zarzuciła mi swe chudziutkie rączki na
szyję.
- Fajnie, że jesteśmy rodzeństwem,
nie?
Roześmiałem się, a ona przytuliła
się mocnej.
- Nawet bardzo. Wiesz jak tata
szalał, kiedy dowiedział się, że będzie miał córkę? Biegał z widłami po
ogrodzie i wrzeszczał, że ma miecz świetlny. A oprócz tego, że zostanie tatą.
Amy odsunęła się, popatrzyła na
mnie ciekawsko, na co uniosłem brwi. Powiedziałem coś nie tak?
- Trzeba znaleźć ci dziewczynę, Tom.
– stwierdziła, przez co omal się nie zachłysnąłem. – Już ja się tym zajmę.
***
Miałem zamiar pójść spać, żeby
oderwać się od rzeczywistości. Myślałem, że po rozmowie z Amy i Alice odrobinę
mi ulżyło, lecz kiedy w końcu znalazłem się w domu, a rodzice stracili humor na
dobre, nie miałem ochoty nawet na świeży boczek. Przejęli się bardzo tym, że
ich córkę czeka operacja, a ich na nią nie stać. Do tego dochodziła jeszcze
sprawa z Podziemia, co chyba dopiero po czasie zaczynało gryźć ich sumienia.
Wiedziałem, że byli zmuszeni kogoś zabić, ale nie chcą o tym mówić, więc nie
pytałem. Każdy czymś się zajął – mama prasowała ubrania, a tata grzebał w
jakimś urządzeniu, nawet nie pytałem co to jest. Panowała cisza w domu, jakiej
od dawna nie było. W dodatku przez nieobecność Amy, która została w szpitalu do
jutra, również czuliśmy się osamotnieni. Czuliśmy się tak, jakby ktoś umarł,
choć niedaleko nasz stan odbiegał od rzeczywistości.
Myłem zęby w łazience, kiedy mama
zapukała i oznajmiła:
- Tom, koledzy przyszli.
Odmruknąłem jej coś niezrozumiałego
przez pianę w ustach, będąc przekonanym, że to DJ z Julią wpadli z wizytą.
Trochę mnie to zdziwiło, że mój kumpel pozbierał się po wszystkim tak szybko. A
Julia miała być przecież poza miastem. Nie zważając jednak na to, dokończyłem
toaletę i poszedłem do pokoju, gdzie miałem ich zastać. Kiedy przeszedłem przez
próg, już otworzyłem usta, by coś powiedzieć, lecz wtedy mnie zamurowało.
Przy moim oknie stało trzech
wielkich facetów ubranych w granatowe bluzy z Chalsea Londyn, z fryzurą na
rekruta i dłońmi schowanymi w kieszeniach. Na łóżku zaś siedział chuderlawy
facecik bawiący się kostką Rubika. Kiedy wszedłem, podniósł na mnie wzrok.
- Skręt? – zdziwiłem się, nie
wierząc własnym oczom. Misie G wyciągnęły ręce z kieszeni i założyły je na wielkich
piersiach. – Co tu robicie?
Skręt wstał, odłożył kostkę,
podszedł do mnie, a wyraz jego twarzy przypominał zbitego psa, po czym rzucił
mi się w ramiona i ryknął płaczem.
- Och, Sammy, jak dobrze, że jesteś
z nami, że pomogłeś mi wyrwać się wtedy z tego Podziemia, ale… Nie mogę
pogodzić się ze stratą szefa! – zajęczał, pociągając nosem, a ja zrozumiałem.
Przecież Roki i jego kuzyn Loki zostali zgładzeni za niebycie Ludźmi Umysłu.
Misie G otarły jednocześnie łezki z policzków. – Czuję się taki bezradny…
Po długim szarpaniu się z jego
ubrudzoną czarną koszulą, w końcu udało mi się odsunąć go od siebie. Patrzył na
mnie żałośnie, smarki leciały mu z nosa, a oczy miał czerwone od płaczu. Ale co
najbardziej mnie zdumiało – nie śmierdział alkoholem.
- Jesteś trzeźwy? – zapytałem z
niedowierzaniem, przywołując do ręki paczkę chusteczek. Strup pokiwał głową i
wysmarkał się.
- Jestem zbyt nieszczęśliwy, by
pić. – odparł i dmuchnął jeszcze raz. Postanowiłem nie mieszać się do jego
sposobu bycia. Jak widać on pije, kiedy jest mu dobrze, a gdy dzieje się źle,
woli płakać. – Musisz nam pomóc, Sammy.
Nie pojmowałem, dlaczego wymyślił
sobie, że nazywam się Sammy. Ale bardziej zaskoczyło mnie to, co właśnie
powiedział. Zmarszczyłem brwi, patrząc na niego pytająco.
-
Nie mamy przywódcy! – zawołał, tak jakby to było oczywiste. – Zostałem
sam z trójką jednakowych Misiów, którzy nawet ze mną nie lamentują. Chyba łączą
się w cierpieniu mentalnie, czy coś.
Odszedłem od niego parę kroków,
doskonale rozumiejąc o co mu chodzi. I w ogóle mi się to nie podobało.
- Nie, Skręt, ten plan się nie uda.
Nie będę zastępować Rokiego, oszalałeś? – rzuciłem, a on mielił w ręce
chusteczkę. Zdawał się zaraz rozbeczeć na nowo. – Skręt… Nigdy nie byłem w
waszej dilerskiej paczce, jasne? I szczerze mówiąc, nie chcę do niej dołączać,
a tym bardziej zostawać szefem.
- Ale… Ale byłeś dobrym dilerem,
zawsze miałeś kupę forsy!
- Wiem. Wybacz, nie chcę dłużej
sprzedawać prochów. – odparłem i już miałem wrażenie, że on zaraz się rozbeczy.
Misie G zbliżyły się niebezpiecznie, a Skręt padł przede mną na kolana, czego
się nie spodziewałem.
- Błagam cię! Nie możesz nas
zostawić! – jęczał, machając złożonymi rękoma w moją stronę. – Bez Rokiego i
Lokiego jesteśmy bezużyteczni, nie wiemy co robić. Mamy masę towaru na
zapleczu, wystarczy dobrze nim pohandlować i będziemy mieć kasę. Nie jara cię
to? Wiesz ile szmalu możemy zarobić? Z tobą?
Znów to samo uczucie. Wizja
pieniędzy, za które moja siostra odzyska zdrowie. Wizja, że ja nie będę musiał
harować jak wół. Popatrzyłem na Skręta, jak beznadziejnie wyglądał, wyczekując
mojej odpowiedzi. Nawet bez whisky i maryśki wyglądał jak on sam. Jak Skręt,
który nie potrafi żyć bez używek. Nie miałem zamiaru tak skończyć.
Chwyciłem go za ramiona i
dźwignąłem, patrząc w jego czarne oczy.
- Jak masz naprawdę na imię? –
zapytałem, a on zamrugał. Misie G wydały z siebie pomruk zaskoczenia.
Rzeczywiście, w ich przypadku używanie normalnych imion jest rzeczą dziwną.
- Jonny. – odparł po chwili, mówiąc
cicho, aby nikt tego nie usłyszał. – Tylko mama tak do mnie mówi.
Pokiwałem głową, po czym odwróciłem
się do tych dwumetrowych ochroniarzy.
- A wy, panowie?
Zdziwiłem się, że bez zastanowienia
odpowiedzieli mi swoimi całkiem różnymi głosami. Przypominało to gamę; od
najniższego do najwyższego.
- Gerard.
- Gustav.
- George.
- Posłuchajcie, wcale nie
potrzebujecie szefa, żebyście sami mogli do czegoś dojść. – rzekłem, patrząc na
każdego z nich po kolei. Słuchali mnie uważnie. – I nie jesteście
bezwartościowi. Na pewno macie swoje pasje, coś, co kochacie robić. Tylko ten
cały handel przesłonił wam oczy i sprawił, że się pogubiliście.
- Ja to zawsze lubiłem grać w
hokeja. – powiedział Gerard, opierając ręce na biodrach. Wyglądał dumnie. –
Byłem napastnikiem.
- A ja robiłem budowle z kleju i
zapałek. – dopowiedział Gustav, uśmiechając się chyba pierwszy raz w życiu. Nie wiedziałem, czy cieszyć się razem z nimi, czy raczej uważać na ich chwilowy dobry nastrój.
- Ja kolekcjonowałem znaczki. –
mruknął jeszcze George, mówiąc najbardziej nieśmiałym głosem, ale chyba się
wstydził. Poklepałem go po ramieniu.
- Mój tata ma aż trzy klasery,
może ci je pokazać. – powiedziałem do niego, a on uniósł głowę i zachichotał. –
Widzicie? Nie musicie być tylko dilerami. Możecie być kim chcecie, ale
wymagajcie od siebie i skończcie z nałogami. Zgodzisz się, Jonny?
Stał przez chwilę w smutku,
dłubiąc w uchu. Później westchnął i wzruszył ramionami.
- Kiedyś byłem aktorem. Grałem w
przedstawieniach dla dzieci. – rzekł i uśmiechnął się na samą myśl o tamtych
chwilach. – Ale jak mielibyśmy się zmienić? Co robić, żeby mieć na jedzenie?
Gdzie mieszkać? Skąd brać szmal?
Zastanowiłem się przez chwilę,
drapiąc się po głowie. I wtedy wpadłem na genialny plan.
- Już ja to załatwię, chłopaki.
***
Telefon od DJ’a zarówno sprawił,
że mi ulżyło, ale również spotęgował moje obawy. Bałem się najgorszego – że już
nigdy nie będziemy takimi kumplami jak dotychczas.
Poszedłem jednak na spotkanie z
nim. Oznajmił, że będzie czekał na mnie w parku. Jego głos był poważny i
spokojny, właściwie bez emocji. On nigdy nie mówił w taki sposób.
Park był jednym z niewielu miejsc
w Gocewii, gdzie zieleń zajmowała tak duży obszar. Było tu wiele ścieżek do
spacerowania, biegania i jazdy na rowerach. Dzieci bawiły się i rzucały freezbe,
ludzie wychodzili na spacery z psami, a na ławkach siadali zakochani. Na jednej
z nich, osamotniony siedział mój kumpel. Gdy się zbliżyłem, on mnie nie
zauważył. Miał słuchawki w uszach i zamknięte oczy. Kiedy zająłem miejsce koło
niego, wyciągnąłem jedną i włożyłem do ucha, zamiast remixu jakiejś piosenki
usłyszałem…
- Mozart? – zapytałem, nie wierząc
własnym uszom. Właśnie słuchałem symfonii jednego z
największych kompozytorów, ale nie mogłem nadziwić się, kto się nią dosłownie
delektował.
- Podobno, gdy jest się w ciąży,
dziecku powinno puszczać się muzykę Mozarta. – odparł DJ, dalej nie otwierając
oczu. Siedział prosto na ławce, właściwie nie wykonując żadnych ruchów. Szczęka
mi opadła. Czyżbym zamiast DJ musiał nazywać go Wolfgang?
- Nie chcę cię zmartwić, ale ty
nigdy nie będziesz w ciąży, koleś.
Otworzył jedno oko. Jego wzrok mnie
przeraził.
- W takim razie moja żona będzie
słuchać muzyki klasycznej, a dziecko grać na fortepianie.
Wybuchłem śmiechem. Byłem
przekonany, że on nauczy kiedyś swojego dzieciaka używać konsoli, nie tak
wspaniałego instrumentu jakim był fortepian. Jego powieka ponownie opadła, więc
spoważniałem i wyjąłem słuchawkę.
- Dobra, stary, co ci jest? –
zapytałem i wyłączyłem jego MP3. DJ o dziwo się za to nie oburzył.
- Nic. Jestem po prostu wrażliwy na
piękno, ty nie?
- Czyli co? Zaczniesz śpiewać w chórze?
- Drogi przyjacielu, ciszej, chcę
posłuchać „Requiem”
- Jasne, może od razu „Marszu
żałobnego”.
DJ odwrócił ku mnie wzrok i
spojrzał z wyższością. Nie wiedziałem, co mu odbiło. Po chwili gapienia się na
mnie jak idiota, w końcu westchnął z irytacją, zgarbił się i opadł na oparcie
ławeczki.
- Niech ci będzie, klasyka nie jest
dla mnie. Słucham tego od godziny i czuję, że łeb mi zaraz eksploduje. – rzekł,
a ja nie mogłem się nie roześmiać. Klasyka była w porządku, ale zdecydowanie
nie pasowała do sposobu bycia mojego kumpla.
- DJ… jakim cudem wydostałeś się z
Podziemia? – spytałem niepewnie, nie chcąc wchodzić na grząski teren. Ale po
prostu musiałem to wiedzieć, jakoś nie chciało mi się wierzyć, że wyszedł sobie
jak gdyby nigdy nic.
Wzruszył ramionami.
- Obudziłem się w jakimś
pomieszczeniu, nikogo nie było w pobliżu, więc wylazłem przez okno. – odparł, a
mnie szczęka znów opadła. Zawsze wiedziałem, że on jest w czepku urodzony, ale
żeby do tego stopnia? – Nie patrz tak, mówię jak było. – westchnął i zacisnął
powieki. – Stary… moje życie należy teraz do ciebie. Nie ma słów, by wyrazić,
co czuję. Miałem wtedy wrażenie, że znalazłem się w jakimś koszmarze i nie
mogłem ocknąć. Nawet pogodziłem się z tym, że za chwilę ktoś odrąbie mi głowę,
ale wtedy pojawiłeś się ty! Jesteś jak Superman! Mówię poważnie, teraz będę ci
służyć, o wielki.
Nie wiedzieć czemu DJ złożył
dłonie i pochylił przede mną głowę jak w tych wszystkich filmach. Przechodząca
obok nas starsza kobieta aż poprawiła swoje okulary ze zdziwienia, więc
szturchnąłem go w bok.
- Daj spokój, booby. To nie
średniowiecze. – odparłem, a on znów wypuścił powietrze z płuc. – DJ, to już
się skończyło, nie musisz się bać.
- Wcale się nie bałem! – oburzył
się, lecz nic mu na to nie odpowiedziałem. Sam spuścił głowę. – No dobra, bałem
się jak cholera. To było najstraszniejsze przeżycie jakie mnie spotkało. A
wiesz co było najgorsze? Że pomimo tylu ludzi dookoła, czułem, że jestem
całkiem sam. Dziękowałem jednak losowi, że Julia wyjechała z miasta.
- To fakt. Nie mówmy jej o
niczym.
- Co? Nie! Żartujesz, człowieku?
Powinieneś być sławny, na pierwszych stronach gazet!
- DJ, uważasz zabicie człowieka
za coś honorowego? – odparłem i zmroziłem go wzrokiem, przez co trochę się
speszył. Przetarłem oczy i odetchnąłem. – Nie mówmy o tym. To już za nami.
- A co z Amy? Mówiłeś przez telefon jakiś bełkot, że miała zawał, czy
coś…
Klepnąłem go w głowę.
- Sam
jesteś zawał, głupku. Pomogła nam taka jedna z „Landrynki”, nadziana w cholerę,
w dodatku ruda. Moi rodzice żyją w przekonaniu, że to moja dziewczyna.
- A co? Brzydka? – zapytał, wypychając usta
orzeszkami, które nagle zmaterializowały się w jego dłoni. Zdałem sobie sprawę,
że on rozmaite rzeczy nosi w swojej czarnej bluzie. Albo w dziurawych trampkach.
- Nie no, fajna, ale…
- Co ale, stary! Trzeba było kuć
podkowę póki gorąca!
- Chyba żelazo.
- Nieważne, chemia nigdy mnie nie
lubiła. – odrzekł, plując orzechami. Zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno
siedzenie tu z nim nie przyniesie mi obciachu. Podsunął mi paczkę pod nos. –
Wiem, że chcesz. Orzeszki mówią „zjedz nas, no zjedz…”
- Głupi jesteś i tyle. – mruknąłem
i wyrwałem mu je z ręki, przez co zapiszczał jak baba. – Alice nie jest jakimś
żelazem, które trzeba kuć, chłopie.
DJ zamlaskał i wydął usta.
- Chyba już wiem co ci jest. Symptom
nieudanego flirciarza!
- Co?
- Spokojnie, nauczę cię. – klepnął
mnie po ramieniu i wstał, otrzepując bluzę z okruszków. – Widzisz tamte dwie
kobietki na ósmej? Patrz na mistrza, uczniu.
Ku mojemu zdziwieniu DJ strzelił
knykciami, karkiem, rozluźnił mięśnie i pewnym siebie krokiem podszedł do
nieopodal siedzących na ławce dwóch czarnowłosych dziewczyn. Usiadł koło nich,
nachylając się blisko i posyłając zalotne uśmiechy. A te chichotały, podczas
gdy on słodził im pustymi słówkami. Żenada.
- Chciałbym ci przypomnieć, że
masz narzeczoną. – rzuciłem w jego stronę, a ten aż sczerwieniał na twarzy.
Dziewczyny popatrzyły po sobie, po czym jedna walnęła go w głowę książką, którą
trzymała w ręce. Później odeszły, a on wołał za nimi, że wcale mnie nie zna i z
pewnością jestem chorym psychicznie człowiekiem.
- Zawsze musisz wszystko psuć?! –
ryknął w moją stronę, a ja wzniosłem oczy ku niebu. – Tom, chyba nie chcesz
zostać starym kawalerem z kotem na kolanach?
- Nie lubię kotów, gdybyś nie
wiedział.
- Chodź tu, chłopie, a mnie nie
denerwuj. – syknął i palcem wskazał na chodnik, co chyba oznaczało, że
powinienem stanąć w tym właśnie miejscu. Zakląłem pod nosem i wolnym krokiem
ruszyłem w jego stronę. Kiedy już się tam znalazłem, ścisnął moje ramię i
wyszeptał: - Brunetka przy budce z lodami. Ruszaj.
- I co mam je powiedzieć? Ej,
śliczna, lubię twój zderzak?
Zanim się spostrzegłem, usłyszałem
za sobą warkot. W ostatniej chwili szybko
uchyliłem się przed ciosem z torebki wymierzonym przez babcię o
nienaturalnie dużej trwałej na głowie. DJ nie miał tyle szczęścia.
- To nie do pani, jasne? Mniej
agresji! – rzuciłem, a ona wydęła pierś i poszła dalej. Wyciągnąłem z kieszeni
chusteczkę, by DJ mógł wytrzeć krew, która wyciekła mu z nosa. – Nie uważasz,
że kobiety są jakieś inne? Wszystko biorą dosłownie.
- Nie dziwię się, skoro poderwałeś
babcię na fajny zderzak.– mruknął DJ i pociągnął nosem, odchylając głowę do
tyłu.
- Nie tak, booby, siadaj i głowa
między nogi. – rzekłem i posłałem go z powrotem na ławkę, każąc mu ścisnąć nos.
– Zapytam, czy nie mają lodu. A ty się nie ruszaj, jasne?
Już odwróciłem się w stronę budki
z lodami, kiedy on złapał mnie za ramię, ciągnąc do tyłu.
- Zagadaj, mówię ci. Tylko bez
podrywów na matematyka lub biologa, to nie działa.
- Znawca się odezwał. –
odparowałem i wyrwałem mu się. – Pamiętaj, że to ja zeswatałem się cię z Julią.
- A sam jesteś forever alone!
- Odwal się, idioto, nie
potrzebuję dziewczyny! Jestem samowystarczalny, więc przymknij mordę i
posłuchaj lepiej Mozarta. Zaraz wracam.
Nie
wiedziałem, co się wszystkim stało, że chcieli mnie wyswatać. Tyle że nie rozumieli
po ludzku. Świat faceta bez kobiety jest po prostu piękniejszy i tyle. Tym
bardziej, jeśli facet sam sobie potrafi ugotować obiad.
Podszedłem do tej budki z lodami
i zapytałem sprzedawcę, czy ma lód. On, będąc nieogarniętym, pokazał mi całą
wystawę różnych smaków, począwszy od truskawkowych po czekoladowe.
- Nie taki lód, raczej zamarznięta woda.
Wtedy go olśniło i zaczął
opowiadać, że nie prowadzi sprzedaży sorbretów. Szkoda mojego czasu, naprawdę.
Całe szczęście dziewczyna, którą teoretycznie miałem poderwać, poszła sobie,
więc DJ nie musiał machać rękami i mnie dopingować. Jednego problemu mniej.
- Taki w kostkach, można go dać do
zimnych napojów, w woreczku. – tłumaczyłem dalej sprzedawcy, który chyba był
Włochem, bo ciągle mówił si, si, uśmiechając się jak gdyby nigdy nic. Schylił
się gdzieś, buszując w swojej budce. Wreszcie, po dobrym kwadransie, wyskoczył
w górę, dzierżąc w łapie worek z lodem. O dziwo nie chciał za niego pieniędzy,
więc wziąłem go i odwróciłem się, wpadając na przeszkodę.
- Na miłość babci, przepraszam! –
zawołała, schylając się, by pozbierać to, co właśnie runęło z impetem na
chodnik. Dostrzegłem jedynie kruczoczarne włosy i odsłonięte plecy.
- Pomogę ci. – odparłem i sięgnąłem
po pierwszą lepszą książkę. – Czytasz „Romea i Julię”? – zapytałem, nie wierząc
własnym oczom. Aż przewertowałem strony. Nikt nie robiłby tego od tak. Chyba że
jest się DJ’em i słucha Mozarta.
Przeszkoda odgarnęła włosy za ucho
i wreszcie podniosła na mnie wzrok. Na jej bladych policzkach pojawił się
rumieniec. Miała nieskazitelną cerę i błyszczące czarne oczy. W uszach zaś
połyskiwały złote kolczyki.
- Tak, lubię historie o prawdziwej
miłości. – odrzekła i chyba się zawstydziła, bo odebrała mi egzemplarz
Szekspira. – Uwielbiam ten dramat, ale to chyba głupie.
Dźwignęła się na nogi i pokazała
swoją białą sukienkę w czarne groszki. Miała długie nogi i sandały. Włosy
kaskadą spływały jej po ramionach. Coś gorąco zrobiło się w tym parku.
- Nie, coś ty, Szekspir jest
świetny. Kiedyś uczyłem się jego sonetów na pamięć. – odparłem, a przeszkoda
zachichotała. Ściskała wszystkie swoje książki, stojąc cały czas sztywno. –
Mogę spojrzeć?
- Nie. To znaczy… Tak, chyba tak.
Z zawahaniem rozchyliła ramiona, a
kiedy wyciągnąłem rękę, by sięgnąć po któreś z literackich dzieł, ona znów się zamknęła.
- Uznasz mnie za wariatkę. –
stwierdziła i przeczesała nerwowym ruchem ręki włosy. – Naprawdę, jestem
świrnięta. I to zdrowo.
Nie mogłem się nie roześmiać, co
chyba wystraszyło ją jeszcze bardziej, więc postanowiłem się opanować.
Odchrząknąłem.
- To może wpadnę na ciebie jeszcze
raz, ty upuścisz swoje skarby, a ja, zbierając je, będę mógł je
obejrzeć? – zaproponowałem, by jakoś ją uspokoić. Przeszkoda parsknęła, obrzuciła spojrzeniem swoje zbiory, po czym podała mi jeden z nich. –
„Król Edyp”. Nie no, poważnie?
Drugi egzemplarz.
- „Hamlet”
Trzeci.
- „Harry Potter” Yyy, chwila…
Czwarty.
- „Morderstwo w Orient Expressie”.
Kim ty jesteś?
Piąty.
- „Igrzyska Śmierci”! Czekaj, niech
zgadnę…
Szósty.
- „Niemiecki dla początkujących”.
Co?!
- Mówiłam. Właśnie spotkałeś świra.
– rzekła i założyła ręce na piersi, podczas gdy ja starałem się nie upuścić
żadnej z jej cennych książek.
- Nie no, jestem pod wrażeniem. Nie
każdy łączy… Edypa z Harrym. I niemieckim. Rozumiem, że czytasz dołowienie
wszystko.
- Tak i wszystko na raz. Uwielbiam
literaturę. Ale ciebie pewnie to nie obchodzi, więc już pójdę. – wypowiedziała
to tak szybko, że nawet nie zauważyłem, kiedy wyrwała mi wszystko z rąk i
pognała przed siebie. Tyle że nie zauważyła, iż upuściła jedno ze swoich
„dzieci”.
- Hej, a co z Harrym? – zawołałem
za nią, podnosząc z ziemi książkę w kolorowej okładce. Przeszkoda odwróciła się
i wydała z siebie zduszony okrzyk, po czym wróciła. – Może jednak zdradzisz mi
coś więcej?
- Dalej, Tom, powiedz jej, że ma
wiesz co! – usłyszałem za sobą głos DJ’a i jego okrzyki dopingu. Odetchnąłem
głęboko i spojrzałem w jego stronę.
- ZAMKNIJ JADACZKĘ, IDIOTO! –
wrzasnąłem, po czym odwróciłem się z powrotem w stronę dziewczyny, uśmiechając się szarmancko. – Wybacz, on
jest chory. Leczy się, ale to nic nie daje, niedługo całkiem
oszaleje.
Przeszkoda roześmiała się, pierwszy
raz tak bardzo naturalnie.
- Jak już pewnie słyszałaś, mam na
imię Tom. – podałem jej rękę w geście powitania. Ona swoją z trudem wyciągnęła
spod stosu książek, lecz w końcu jej się udało. Była przyjemnie ciepła.
- Tak jak Tom Cruise.
- Właśnie. Film też lubisz?
Potaknęła ochoczo, a ja zdałem
sobie sprawę, że spotkałem osobę, która była w stanie porozmawiać na każdy temat.
- Mam na imię Helena. Beznadzieja, co?
Omal oczy nie wypadły mi z orbit.
- Co ty wygadujesz? – odparłem i
aż zapragnąłem potrząsnąć nią na opamiętanie. – Jesteś… jak Piękna Helena z
Troi, myślisz, że dlaczego Parys ją porwał?
- No bo…
- Dobra, nie przywołujmy mitów. –
przerwałem jej, a ona od razu ucichła, choć byłem niemalże pewny, że z chęcią
by o nich pogadała. – Lubisz lody?
Piękna Helena pokiwała głową i
uśmiechnęła się szeroko.
***
Nigdy bym nie przypuszczał, że
własny kumpel zrobi mi awanturę o coś, czego sam oczekiwał. Wczorajszy dzień
zleciał mi jak nigdy, nawet nie pamiętałem, kiedy położyłem się spać, ale
jednego byłem pewny. Zapomniałem o nocnej zmianie w „Landrynce”, wiec pewnie
wylecę z roboty. Obudził mnie jak zwykle poranny krzyk Amy, która nagle
powróciła na łono rodziny. Szczerzyła się w swoim szczerbatym uśmiechu. Później
zadzwonił DJ.
-
Zostawiłeś mnie tam samego na pastwę losu! – wrzeszczał do słuchawki
telefonu. – Jak mogłeś, zdrajco?! Wiesz
co było najgorsze? Że na odtwarzaczu był Mozart i tylko Mozart!
- Przepraszam! Ale gadaliśmy o
„Hamlecie”. I o ACDC.
-
Aha. A więc Panna Sztukmistrzyni lubi rock? Gratuluję!
- DJ…
-
Nie odzywaj się! Miałeś mi przynieść lód, mogłem się wykrwawić! I co, teraz porzucisz
mnie dla niej, tak? Nie pamiętasz już, jak budowaliśmy zamki z piasku…
- Co? – zdumiałem się i aż
odłożyłem gitarę na bok. Pomyśleć, że chciałem pograć, ale on musiał zadzwonić.
– Słuchaj, to była tylko luźna pogawędka.
-
Wypchaj się sianem, sztywniaku.
- Czekaj, mam drugi telefon. –
odparłem, przerywając jego lament. Przełączyłem na kolejną rozmowę z nieznanym
numerem. – Słucham.
-
Halo, koktajl!
- Och. Cześć, Alice, złotko.
-
I jak tam moja ulubienica?
- Panna Luiza? Działa, cholera jedna.
-
Nie, pajacu! Chodzi o twoją siostrę, miałeś zadzwonić.
- Cóż… Ty to zrobiłaś.
-
Kawa?
- Tchibo. Albo Lavazza.
Alice westchnęła z irytacją.
-
Nie pytam cię o rodzaje, tylko zapraszam do knajpy! – warknęła, a ja
niemalże widziałem jej wściekły wyraz twarzy. – Jesz słodycze? Bo ja tak i chce mi się ciasta czekoladowego!
- Czekaj chwilę. – odparłem i
przełączyłem z powrotem na rozmowę z DJ’em. – Stary, dzisiaj nie pogramy, idę
na Tchibo z tą rudą, o której mówiłem ci wczoraj.
W słuchawce usłyszałem płacz.
-
Już ma dwie, farciarz. – zaskomlał, na co przewróciłem oczyma. Jego
wyobraźnia nie zna granic. Gorzej niż moja matka. Przełączyłem na wcześniejszą
rozmowę.
- Alice?
- No w końcu, człowieku! Punkt czwarta, czekam przy stoliku koło okna.
Wyłączyła się, więc odrzuciłem telefon na
stolik nocny. Sięgnąłem po gitarę i zacząłem brzdękać jakąś starą piosenkę z
dzieciństwa. Lecz wtedy mnie olśniło.
- Ale… jaka to knajpa?
***
Z trudem udało mi się dodzwonić do
Alice, by dowiedzieć się, w której kawiarni byliśmy umówieni. Kiedy wreszcie
odebrała, z irytacją wypowiedziała nazwę „Jagodzianka” i zastanawiała się,
dlaczego faceci nie pojmują tak banalnych spraw. Kiedy wreszcie ją spotkałem,
rzeczywiście czekała na mnie przy stoliku koło okna. Miała na sobie ciuchy z
najbogatszych kolekcji tego sezonu, stylowe okulary przeciwsłoneczne i buty na
wysokim obcasie.
- Zamówiłam szarlotkę. –
oznajmiła, popijając łyczek kawy z białej filiżanki. – Siadaj, koktajl, bo nogi
cię rozbolą.
- Wydawało mi się, czy miałaś
ochotę na czekoladę?
Alice zmarszczyła brwi i poczochrała
swoją rudą grzywkę. Wzruszyła obojętnie ramionami.
- Czyli mówisz, że Amy ma się
dobrze. – rozpoczęła rozmowę, kiedy kelner przyniósł nam po olbrzymim kawałku
ciasta.
- Niech to szlag.
- Co? – zdumiała się, wypychając
usta po brzegi. Ciacho wylatywało jej z buzi.
- Wiesz ile to ma kalorii?
Dziewczyna w momencie przestała
cisnąć do swojego otworu gębowego olbrzymie ilości szarlotki, przeżuła dwa razy
w zastanowieniu i przełknęła z trudem.
- Podpuszczasz mnie? – mruknęła,
spoglądając raz na mnie, raz na swój deser. Nie mogłem prychnąć śmiechem,
widząc jej umorusaną buzię. Oblizała się i oparła łokciami o blat. – Słuchaj
no, mądralo. Nie obchodzi mnie ile zjadam, bo mam znakomitą przemianę materii.
Nie chcesz tego? – wskazała na moje ciastko, a zanim ja zdążyłem powiedzieć
choćby słowo, ona przysunęła talerzyk w swoją stronę. To się najadłem.
- Wracając do Amy, ona czuje się
jak ryba w wodzie.
- Cieszę się.
Przyglądałem się przez chwilę
jedzącej z zapałem Alice, zastanawiając się, gdzie w jej smukłej sylwetce
mieszczą się takie ilości ciasta. Przynajmniej była zadowolona.
- A więc, Tommy. – podjęła,
wycierając po skończonym deserze usta do serwetki. – Jesteś barmanem w
„Landrynce”.
Pokiwałem głową, starając się
wymyślić, do czego ona zmierza.
- Twoi rodzice są rencistami? –
dodała, na co prychnąłem.
- Nie, pracują, dlaczego?
Alice zawahała się przez chwilę i
odwróciła wzrok. Później nachyliła się bliżej, spoglądając mi prosto w oczy.
- Chcę, żebyś dał sobie pomóc. –
rzekła, zniżając ton. Uniosłem w zastanowieniu brwi. – Słuchaj, nie jestem
osobą, która pozostaje obojętna na krzywdę innych. Od początku wiedziałam, że
zaangażuję się w ratunek twojej siostry.
- Przy okazji obwołując mnie
pedofilem, krzycząc na cały regulator.
- Och, to była pomyłka. – mruknęła, wznosząc oczy ku niebu. – Jak już pewnie zauważyłeś, stać mnie na to i owo.
Przerwała, patrząc na mnie
wyczekująco, co chyba miało oznaczać, że reszty sam powinienem się domyślić.
Zapanowała cisza przerywana jednostajną melodyjką graną w kawiarni.
- Chcesz jej kupić samochód? –
strzeliłem, a ona opadła ciężko na oparcie krzesła. Na pewno teraz myślała „Ci
faceci, niczego nie rozumieją”. – To o co chodzi, kobieto?
- Gdybym ulitowała się też nad
tobą, zafundowałabym ci nową Karną Schizę.
- Spadówa, to mój wóz! –
fuknąłem, a Alice ukryła twarz w dłoniach. Po chwili walnęła pięścią w stół.
- Wiem jakie są czasy i że nie
wszystkich stać na operacje, które kosztują karaty! – warknęła, lecz zaraz
wzięła głęboki oddech i uspokoiła się. – Okej, rozumiem, że się zgadzasz.
Dopiero po chwili dotarło do mnie,
co właśnie powiedziała.
- Słucham?! Nie, Alice, rozumiesz
sens swoich chaotycznych słów?
- Tak! Chcę pomóc twojej siostrze,
możesz mi to ułatwić?
Poderwałem się z siedzenia, co
oczywiście było odrobinę za szybko, ale na szczęście nic się nie stłukło. Po
prostu wzrósł we mnie poziom emocji.
- Alice… Jestem ci dozgonnie
wdzięczny, że zabrałaś ją wtedy do szpitala, naprawdę. – rzuciłem, kiedy ona
stanęła naprzeciw mnie, zakładając ręce na piersi. Wyglądała jak uparty osioł.
– Babo, nie będziesz dawać mi kasy, mam jeszcze trochę honoru!
Strzeliła mnie w policzek, przez co
omal nie wpadłem na sąsiadujący stolik.
- Honoru? Co jest ważniejsze,
honor, czy twoja siostra?
Dopiekła mi. Jak nic. W mordę, co
za mała żmija. Dobrze, że w tej kawiarni było mało ludzi, którzy skupili by na nas wzrok.
- Nie rozumiesz. – odparłem,
chwytając ją za ramiona, na co odrobinę się skrzywiła. Tak, na pewno naruszyłem
jej przestrzeń osobistą. – To wszystko nie jest takie proste. Nie jestem jakimś
biedakiem z ulicy, który musi żebrać, żeby mieć na chleb, zresztą, mój ojciec
jest piekarzem.
- Aha, a mój ma firmę komputerową
i stok narciarski.
Czy to była ironia, czy tylko mi
się wydawało?
- Nieważnie. – skwitowałem i
mówiłem dalej. – Alice, gdyby nie to, że Amy potrzebuje drogich leków, już
dawno kupiłbym porządnego Opla. Albo gitarę elektryczną. Póki co, wszystkie
oszczędności idą na tę operację, tylko…
- Tylko, że ona potrzebuje jej
szybciej niż da się to wszystko uzbierać. – skwitowała, będąc teraz nadzwyczaj
poważną. Westchnąłem z rezygnacją, puszczając jej ramiona. Potarłem ręką twarz,
zastanawiając się nad tym wszystkim.
- Może i masz rację.
- No, w końcu coś ci świta pod
kopułą!
- Twój ojciec nie potrzebuje
barmana? Macham szejkerem najlepiej z nas wszystkich, ci inni nic nie potrafią.
Alice warknęła z irytacją, a mnie
zdawało się, że na powierzchni jej skóry pojawiła się iskra elektryczna.
- Jeszcze chwila, koktajl, a
stracisz zęby! – syknęła, zaciskając dłonie w pięści. Gorąca z niej laska.
- Spokojnie. – poklepałem ją po
ramieniu, nie mogąc się nie uśmiechnąć. – Jesteś słodka, kiedy się złościsz.
Już chciała uderzyć mnie pięścią w
twarz, lecz szybko udało mi się
złapać jej nadciągającą rękę. Omal się nie zachłysnęła, ale w końcu odpuściła,
biorąc parę głębokich wdechów.
- Jesteś pewny, że nie chcesz mojej
pomocy? – zapytała, a ja wyobraziłem sobie, że wszystkie te problemy z Amy
mogłyby zniknąć. Byłoby świetnie. Z drugiej strony byłem w stanie zarobić tę
forsę, ale w tej kwestii to Alice miała rację; nie udałoby mi się zgrać tego w
czasie. A wtedy moja siostra dalej by cierpiała. Tego nie chciałem. – Tom…
Przecież możesz mi oddać.
Spojrzałem w jej czarne oczy i wypuściłem
powietrze z płuc.
- Podać ci numer konta?
Hello, kids! Witam was serdecznie po tym tygodniowym spóźnieniu. Z radością ogłaszam, że odzyskałam wszystkie rozdziały, jakie w karierze udało mi się stworzyć :D I chyba będę mieć nowy komputer. Co do rozdziału... Obiecałam sobie, że nie będę narzekać na to, co naklikałam sobie w Wordzie. Także nic już nie mówię. Chciałabym za to WAS prosić o ocenę i wsparcie. Jakiś czas temu zapoznałam się z pewnego rodzaju zasadą, choć może to za duże słowo, ale brzmi ona czytam - komentuję i sama się jej trzymam :D Tak więc zachęcam was do współpracy z Pegazem, a także z moimi kochanymi świruskami <3 Dziękuję oczywiście tym, którzy już podzielili się swoim zdaniem :D Thank you, guys! No więc kieruję do was pytanko: LUBICIE TOMA? ;p
P.S dzisiaj odwiedziłam wujka i jego pies - pierwowzór Wyłupka - będzie mieć szczeniaki XD
Pozdrawiam was, wpadajcie na kolejny rozdziałek i trzymajcie się ciepło ;*
Wasz Pegazik.
Jezu Chryste, jak ja uwielbiam Alice i te jej cięte riposty! :D "Sądziłam, że masz dobrą pamięć. Najwyraźniej równie krótką, jak…" - uwielbiam to zdanie <3 :D
OdpowiedzUsuńNo pewnie, że lubię Toma, czemuż to ma być inaczej? :)
Oooo wiesz co? Na początku rozdziału, kiedy pojawiły sie te urywki "Ameno", myślałam, że szlag mnie trafi, bo nie cierpię tego utworu :D Ale dotrwałam do końca (y) :D
Pozdrawiam serdecznie :) :*
Boski rozdział. Czekam na kolejny :**
OdpowiedzUsuń