niedziela, 20 kwietnia 2014

Rozdział VII




Wesołego jajka drodzy czytelnicy!
Akurat tak się złożyło, że dziś wypada moja notka :) Potraktujcie to, jako prezent, który przyniosło wam Dziecko zająca :P Według schematu ten rozdział miała pisać Bujka, ale wymieniłyśmy się :)
Wybaczcie błędy :)

_________________________________________________________________________________

ROZDZIAŁ VII 


Wrony przepuściły mnie bez słowa, nawet nie odważyły się spojrzeć mi w oczy. Wyczuwałem bijący od nich strach. W pewien sposób mnie to ucieszyło. Nic nie polepsza tak mojego humoru jak morderstwo i terror. Ewentualnie wojna, ale swoją drogą za niedługo się jej doczekam. Gabriel pozwolił sobie na odważny krok. Przysięga, którą przeprowadził odbije się na Ludziach Umysłu. Znienawidzą go jeszcze bardziej, ale nie odważą mu się przeciwstawić. Objął ich mackami poczucia winy. Zostali skarżeni złem. Tego trudno się pozbyć. Znam to z własnego doświadczenia.
Bez zła byłbym nikim.
Dobro od bardzo dawna zanikło.
Chciałem jak najszybciej opuścić Podziemie kierując się do wrót błyszczących w świetle. Zawahałem się. Dostrzegłem czyjąś obecność. Rąbek czarnego płaszcza zniknął za jednymi z bocznych drzwi. Ciekawiło mnie co znajduje się w dalszych częściach Pałacu. W końcu ostatni raz byłem tu dwadzieścia dwa lata temu.
Otworzyłem drzwi i znalazłem się w wąskim korytarzu odbiegającym wyglądem od części Pałacu, w której miałem okazję już przebywać. Zaplecze nie wymagało złoceń, malowideł i elegancji. Było bardzo zwyczajne, wręcz surowe. Rytm kroków Wrony wydawał mi się dziwnie znajomy. Ruszyłem przed siebie z dłońmi włożonymi w kieszenie spodni.
Z mojego punktu widzenia korytarz wydawał się przytulny. Echo potęgowało kroki Wrony zdające się dochodzić z różnych stron, mimo tego, że przejście prowadziło w jednym kierunku. Przyjrzałem się z uwagą ścianom. Czyżby gdzieś w nich znajdowało się przejście? Dostrzegłem ruch, więc czym prędzej pobiegłem przed siebie.
Zamiast spotkać Wronę, dotarłem do martwego punktu. Moim oczom ukazała się beżowa ściana. Wyczułem obecność tuż za mną. Krew zawrzała, przenikając dalej, zagarniając w ten sposób kolejny fragment ciała. Odruchowo spojrzałem na dłoń… Moc zmiany wyglądu dała radę zniwelować skutki przemiany. Govno. Jeśli szybkość utrzyma się, jutro przejdę w drugi etap. Westchnąłem i odwróciłem się.
Stanąłem twarzą w twarz z Gabrielem.
- Skradasz się, jak kot – powiedziałem z uśmiechem na ustach.
- Nie ładnie chodzić po czyimś domu bez zaproszenia – Gabriel zbliżył się do mnie, wręcz niebezpiecznie zmniejszając między nami odległość.
- To także mój dom, jako Człowieka Umysłu, Królu.
Uniósł brwi i założył ręce na piersi.
- Nie jestem Królem…
- Zatem dyktatorem.
- Jak ci wygodniej. Przydomek nie daje władzy, zresztą miałeś okazję się już o tym przekonać. Teraz powiedz mi, kim jesteś? Pierwszy raz widzę cię w Podziemiu.
- Tak.
Gabriel roześmiał się. Najwyraźniej rozbawiła go moja odpowiedź. Spojrzał mi w oczy, najwyraźniej próbując coś ze mnie wyczytać.
- Jeśli chcesz zachować anonimowość, dobrze, ale powiedz przynajmniej, jak mam się do ciebie zwracać.
- Rubien – nie miało sensu dalsze ukrywanie imienia. Dzięki niemu i tak dojdzie do mojej tożsamości, ale to bez znaczenia.
- Zdaje się, że chcesz zostać moim sługą roku.
Ukłoniłem się.
- Ależ wasza miłość, to byłoby dla mnie zaszczytem – mrugnąłem do niego. Ten żart nie podziałał na niego.
- Nie pogrywaj ze mną – powiedział, a wręcz syknął.
Ściany korytarza zafalowały, niczym kawałek materiału, targany przez wiatr. Gięły się bez żadnych oporów. Spojrzałem w oczy Gabriela. Na tym polega jego moc. Iluzja. Wygląda na to, że dane zgromadzone przez Adriana do czegoś się przydadzą. Muszę je uważnie przestudiować.
Poczułem ukłucie. Próbujesz przedostać się do mojego umysłu, Gabrielu i wywołać w nim złudzenie? Żadna moc nie jest wstanie oddziaływać na moje „wnętrze”, zbyt gruba „bariera” oddziela mnie od zewnętrznego świata. To takie zabawne. Możesz mamić moje zmysły ruchem ścian, ale nie jesteś wstanie zrobić nic więcej, a widzę jak bardzo pragniesz stłamsić mnie swą mocą.
Potrafisz rzucić iluzję na wszystko, ale nie na mnie.
Pora odegrać przedstawienie.
Skrzywiłem się i chwyciłem dłonią za głowę…
- Co ty robisz? – wyksztusiłem „ z trudem”. Nie warto zdradzać truposzowi przewagi nad nim. Osaczone zwierzę mocniej drapie i niepotrzebnie szarpie się w amoku psując piękny efekt swej śmierci. Kąciki ust Gabriela uniosły się lekko. Moja mała inscenizacja została dobrze przyjęta.
Nuda. Postawił na ból, co oczywiście przewidziałem. Gdyby wybrał coś innego, poznałby swoją słabość wobec mnie. A teraz drogi Król będzie żył w błogiej nieświadomości dopóki go nie zabiję.
- Jesteś taki sam, jak wszyscy – w jego głosie zabrzmiała kpina. Gabriel nienawidzi zarówno zwykłych ludzi, jak i Ludzi Umysłu! Wybiłby także swoich, ale wtedy zostałby zupełnie sam.
Człowiek samotny jest godny pożałowania.
- Wiesz, co odróżnia cię od innych? – mówił dalej Gabriel – Zabijasz bez zbędnych skrupułów, a to się ceni w tym pełnym brutalności świecie. Mam co do ciebie kilka planów, po pierwsze zostań moją Wroną…
- Wybacz, ale nie mogę się na to zgodzić – przerwałem mu, co nie przypadło mu do gustu, lecz zamiast zmrozić mnie wzrokiem, spokojnie odpowiedział.
- Wysłuchaj mnie uważnie. Widzisz reszta Ludzi Umysłu nie jest mi w pełni oddana. Będą udawać, oszukiwać i spiskować, by pozbawić mnie życia, a tym samym władzy. Ty jesteś inny. Nie znam twojego celu, ale pomogę ci go osiągnąć, jeśli zgodzisz się wykonywać moje rozkazy…
- Zgodzisz… To tak ładnie brzmi. W rzeczywistości nie mam wyboru, prawda? – zapytałem go, czym wywołałem jego uśmiech. Mój drogi truposzu przez jakiś czas się z tobą pobawię, a później wprawnie wypruję ci flaki. A teraz przywdzieję twarz nieposkromionego zabójcy, choć uległego w stosunku do swego pana.
- Zaczynasz rozumieć. Jesteś inteligentny. To dobrze. Nie martw się, nie każę ci chodzić w czarnym płaszczu. To zbyt ograniczałoby twoje możliwości. Po prostu od czasu do czasu zabijesz kogo trzeba, jednocześnie wypatrując zalążków buntu wśród ludu, które oczywiście zlikwidujesz.
Uśmiechnąłem się chytrze. Widzę trupy… Wszędzie trupy!
- Ta sprawa powinna pozostać między nami – powiedział Gabriel. – Przygotuj się. Zbliża się czas…
Rzeź. Rzeź. Rzeź…! Zamiast uściskać z radości mego truposza, wzruszyłem obojętnie ramionami i wyminąłem go. Niech sobie zbyt wiele nie wyobraża.
- Gabrielu… Tutaj jesteś! – usłyszałem kobiecy głos. Odwróciłem się.
Wrona, której mglisty cień sprowadził mnie w to miejsce, dotknęła szczupłą dłonią ramienia Gabriela. W słabym świetle zobaczyłem znajomą twarz. Jak ona miała na imię? Mam taką krótka pamięć…
- Coś nie tak, Rito? – zapytał. Nie odsunął się od niej, a wręcz przeciwnie przesunął dłoń na jej bok, najwyraźniej nieświadomie…
Dopiero teraz zorientowała się, kim jestem. Po jej twarzy przebiegł cień, zdradzający jej zaskoczenie, które bardzo szybko umknęło. Idealna przedstawicielka kobiecej rasy powinna wprawnie operować twarzą. Dla mnie była po prostu śmieszna. Szczególnie, kiedy spojrzała na mnie zalotnie. Prychnąłem w odpowiedzi.
- Dlaczego mnie wezwałaś? – zapytał Gabriel. Spojrzała mu w oczy.
- Ktoś włóczy się po Podziemiu bez pozwolenia…
- Spawa została już rozwiązana. Jak widzisz znalazłem Rubiena.
- To nie ON, lecz ONA – przy ostatnim słowie głos Rity przeszedł w syk. Chyba kogoś bardzo nie lubi.
- Rozumiem. Zaraz się tym zajmę…
Poczułem, jak coś ociera się o moje nogi mrucząc głośno. Rita zamarła.
- Witaj ponownie, pulpeciku – powiedziałem spoglądając w przeraźliwie zielone ślepia czarnego persa. Miauknął, jakby w odpowiedzi na moje słowa i kontynuował ocieranie się.
- Panie Mrau, zostaw go – Rita podeszła do kota i spróbowała go złapać, ale w odpowiedzi usłyszała syk zwierzątka, które jeszcze bardziej przylgnęło do moich nóg. Westchnąłem. Dlaczego wszystkie koty muszą pałać do mnie taką miłością? Rita dała za wygraną. Uniosła się i stanęła twarzą w twarz ze mną.
Gabriel, do którego stała odwrócona plecami, roześmiał się.
- To pierwszy raz, kiedy Pan Mrau potraktował cię w ten sposób, Rito – odezwał się Gabriel. – Z kolei Rubienie, gdzie spotkałeś mojego kota?
Błękitne oczy Rity zajaśniały pewnego rodzaju strachem. Jaka relacja łączyła tę dwójkę? Z pewnością nie są parą. Ciekawe, jak Gabriel zareagowałby na to, że jego kobieta pieprzy się z nieznajomymi po kątach. Rita szepnęła coś bardzo cicho, wręcz niemo. Błagała mnie, bym jej nie wydał. Żałosne. Gdyby nie zależało mi, by zostać ulubieńcem Gabriela, a następnie poderżnąć mu gardło, pewnie bym ją zdradził. Nawet na pewno.
- Spotkałem go niedaleko Landrynki. Nie wiedziałem, że lubisz koty, Królu.
- Teraz już wiesz – spojrzał na mnie podejrzliwie. – Wygląda na to, że zostałaś zdegradowana przez Pana Mrau. Pozycję jego opiekuna powinien zająć Rubien – roześmiał się.
- W tym tempie zajmę miejsce u twego boku także w łóżku – powiedziałem i uśmiechnąłem się chytrze do Rity, która mocno zbladła. W przeciwieństwie do Gabriela nie traktowała moich słów, jak kpiny.
- Spostrzegawczy jesteś Rubienie, ale tak jak już wspominałem, mym celem nie jest mianowanie cię moją kochanką. Mam inne plany, co do twojej osoby. Bardziej godne – zmrużył oczy.
- Podsumowując, chcesz mnie wydymać – puściłem mu oczko. – Dużej różnicy nie ma. Niech wasza miłość uważa – skłoniłem głowę – może ci się spodobać. Pójdę już.
Chciałem odwrócić się i wyjść, ale kot pałętał mi się między nogami.
- Rita weź go – rozkazał Gabriel. – Jesteś kocimiętką?
- Jeśli wasza miłość tego chce… - powiedziałem z uśmieszkiem.
- Masz bardzo specyficzne poczucie humoru. Uważaj, bo niektórzy z moich sług mogą uznać to za kpienie z władcy. Za zdradę – powiedział spokojnie. – Lubię cię, Rubien, ale pamiętaj, po której stronie stoisz. – Wierz mi, że będę. – Rita, rusz się. Trzeba zająć się Problemem.
Gabriel wyszedł. Blondynka z trudem złapała persa, który nie szczędził wobec niej pazurów i bez słowa ruszyła za swym Królem.
Zatarłem ręce. Zabiję cię, Gabrielu Michaelis i postawię sobie twoją głowę, jako trofeum w domu, którego nie mam.
Opuściłem Podziemie. Księżyc wisiał wysoko. Na parkingu prócz mojego motoru stało kilka aut, w tym czerwona, sypiąca się w oczach furgonetka barmana. Usłyszałem szmer za mną, gdzieś w oddali. Przestrzeń była pusta, wypełniona po brzegi jedynie cieniami, mknącymi po ziemi i czającymi się w zaułkach.
Dlaczego czuję się obserwowany?
Nie zastanawiałem się długo i wsiadłem na motor. Zanim ruszyłem, wyciągnąłem telefon. Natychmiast zadzwonił.
Adrian. Trzeba przyznać, że jest bratem eta sooka. Zarówno on, jak i ona zawsze wiedzą, kiedy do mnie zadzwonić.
- Pomysłowy facet z tego Gabriela – powiedziałem.
- Nawet bardzo – roześmiał się Adrian. – Wracaj do domu. Nie szwendaj się długo.
- Nie zapominasz, że jestem dorosły?
- Liczę na to, wiec zakładam, że wrócisz do domu niezwłocznie – prychnął.
- Cóż takiego się stało?
- Po prostu chcę, by mój siostrzeniec był bezpieczny. Czy to takie dziwne?
- W twoim przypadku wszystko jest dziwne. Nie ględź i idź spać. Zagrzej dla mnie łóżko – powiedziałem i rozłączyłem się.
Po chwili wjechałem na drogę. Minąłem kilka przecznic. Światła zatrzymały mnie na skrzyżowaniu. Jezdnia była zupełnie pusta. Znów poczułem się wolny…
Nie przeczuwałem nadchodzącego niebezpieczeństwa.
Zielone. Dodałem gazu.
Kątem oka zobaczyłem przeraźliwie białe światło. Oślepiło mnie, ale nie na tyle, bym stracił rezon. Odwróciłem głowę. Tir pędzi wprost na mnie.
Krew zawrzała.
Nie było czasu na ucieczkę, a nawet gdybym spróbował na niewiele, by się to zdało. Tir znalazł się tutaj specjalnie dla mnie. Tylko po to, by nie dopuścić, bym dojechał do willi w jednym kawałku.
Spojrzałem na szybę, wytężyłem wzrok, aby dostrzec kierowcę.
Uśmiechnąłem się.
Zapłaci życiem za to posunięcie.
Nie czułem strachu.
Światło przybrało na sile, przechodząc z żółci w czystą biel…
Ogarnęła mnie ciemność.

Ϡ

Z samego zdarzenia nie pamiętałem wiele, oprócz fali bólu, a następnie gorąca, które rozlało się po całym moim ciele. Słyszałem krzyki, ciche szepty, wycie karetki. Kiedy otworzyłem oczy, ujrzałem sufit z mnóstwem zacieków i mrugające światło lampy. Ile już razy znalazłem się w takiej sytuacji?
Życie jest takie piękne.
Zastanawiało mnie, kto wydał rozkaz, by mnie zabić. Na takie posunięcie odważyłoby się niewielu. Kto w ciągu tych kilku dni od mojego przybycia do Gocewii zdążył mnie znienawidzić i jednocześnie miał niebywały powód, by zabić? Nie żeby samo moje istnienie nie stanowiło dobrej przyczyny.
Muszę przyznać, że mam kilka możliwości.
Obstawiam Dyrektora Morusa.
Firma najwyraźniej obrała sobie na cel zabicie mnie. Władza Adriana prędzej, czy później się skończy. Mianowanie mnie jego spadkobiercą i zastępcą nie jest im na rękę. Zresztą, kto posiadający choć krztę rozumu zadowoliłby się byciem sługą przez całe życie, kiedy tuż pod nosem migocze mu władza?
Nie mają pojęcia o mojej mocy, gdyby wiedzieli, pewnie porzuciliby plany zabicia mnie. Biedni. Mnie nie da się zabić. Najbardziej żal mi wykonawcy, bo na nim wyładuję mój gniew. I nie za to, że wjechał we mnie swoim tirem, bo to było nawet zabawne, ale za to, iż odważył się tknąć moją dorogayewa. Zacisnąłem z wściekłości zęby. Wyobrażałem sobie, w jakim ona może być stanie…
Uniosłem się do pozycji siedzącej. Do mojej ręki podpięto kroplówkę. Co to ma być? Wyrwałem ją z rozmachem. Zwariowali? Tak, jak się spodziewałem igła w połowie została skrócona, a raczej stopiona. Odetchnąłem z ulgą.
Gdyby podpięli ją przed wypadkiem, krew wniknęła by do wnętrza kroplówki i rozsadziła ją od środka. Mój organizm musiał spożytkować sporo energii, by przywrócić się do stanu pierwotnego. Uzdrowiłem się zupełnie, a przemiana chwilowo ustała.
Krew przestała wrzeć.
Dzięki wypadkowi proces się opóźni. Z doświadczenia wiem, że wznowi się za kilka dni. To nie zależy bynajmniej ode mnie.
Czas się zbliża…
Tylko dlaczego tak szybko?
Krew, choć na razie spokojna, nadal wybijała w moich żyłach rytm śmierci. Mówiła, bym natychmiast zabił. Uśmiechnąłem się. To nie ona mówiła.
Ja tego chcę.
Co do mojego stanu... Odsłoniłem kołdrę. Jedną nogę miałem w gipsie, reszta ciała pokrywały metry bandaży, częściowo ukrytych pod śmieszną koszulą nocną. Muszę się stąd wydostać. Gdzie mogli dać moje rzeczy?
Spojrzałem na szafę. No chyba tam.
W podskokach dobrnąłem do niej i porwałem swoje ubrania nie zastanawiając się długo. Trzeba się stąd szybko zmyć. Najlepiej natychmiast!
Wyjrzałem na korytarz. Nie mogę zostawić po sobie za wiele śladów. Trzeba znaleźć jakiś zaułek i pozbyć się gipsu i bandaży. Pielęgniarkom może wydawać się dziwne, że pacjent w stanie krytycznym, kilka godzin po wypadku zupełnie ozdrowiał, w dodatku sam zdjął sobie gips.
Korytarz był zupełnie pusty. W podskokach wymknąłem się. Pędziłem, jak najszybciej, prawie wyrżnąłem przez śliską podłogę. Dotarłem do zaułka. Obok była tylko winda i korytarz prowadzący donikąd.
Z tyłu usłyszałem głosy. Odwróciłem się. Z mojego pokoju na samym końcu wychodziła zdezorientowana pielęgniarka rozglądająca się wokoło i czterech ogromnych drabów w czarnych garniturach z Wilsonem na czele.
Świetnie.
Drzwi windy otworzyły się. Staruszek na wózku uśmiechnął się do mnie bezzębnie i już chciał wyjechać, gdy wpadłem na niego, i wepchnąłem z powrotem.
- Co pan… - zaczął, przyglądając mi się rozbieganym wzrokiem. Sądząc po jego minie, musiał myśleć, że jestem jakimś zbiegiem lub co gorsza więźniem. Spojrzałem mu bardzo głęboko w przerażone oczy, wręcz zderzając się z nim moim zabandażowanym czołem.
~ Śpij ~ – rozkazałem. O tej godzinie nie powinieneś pałętać się po szpitalu. Jego głowa opadła delikatnie na oparcie wózka odchylając się do tyłu. Zaczął głośno chrapać z otwartymi ustami. Jego ogromna łysina z resztkami białych włosów po bokach połyskiwała w świetle.
Winda ruszyła z jakiegoś powodu w dół. Zatrzymałem ją awaryjnie. Zacząłem czym prędzej zdejmować bandaże, zrzuciłem na ziemię koszulę nocną i zabrałem się do rozbicia gipsu. Strzeliłem kościami w lewej i prawej dłoni.
Uderzyłem pięścią w gips, który natychmiast się skruszył. Z jego resztą poradziłem sobie kilkoma machnięciami dłoni, zdejmując okruchy telekinezą. Nie powinienem, zważywszy na możliwość przyspieszenia procesu przemiany, a wręcz wznowienia go. Ubrałem się, założyłem nawet kurtkę, ale czegoś mi brakowało.
Spojrzałem na swoje stopy. Blać! [k****]
Zapomniałem butów!
Wróciłem na swoje piętro i bardzo szybkim, pewnym siebie krokiem poszedłem do pokoju, w którym leżałem. Na moje szczęście oprócz mnóstwa pacjentów na korytarzu nie było tu jeszcze pielęgniarki, ani bandy wysłanej przez Adriana.
Wszedłem do środka i otworzyłem z rozmachem szafę.
Pusto.
Cholera!
Nie wyjdę stąd boso!
Otworzyłem drzwi. Spojrzałem w prawo i stanąłem jak wryty. Szofer wskazał mnie palcem natychmiast zaczynając biec w moją stronę razem z ochroniarzami. Czyżby mieli na celu coś więcej niż zwyczajnie eksportować mnie do willi? Nie mogłem założyć, że nie wysłała ich tutaj Firma, chociaż gówno mnie to obchodziło.
I tak nie są wstanie nic mi zrobić.
Przyda im się za to chwila rozrywki.
Ruszyłem biegiem w przeciwną stronę. Słyszałem ich wściekły wrzask i pisk pielęgniarki, którą bezceremonialnie potracili. Biegłem szybko, wprawnie. Rehabilitacja jest zalecana po złamaniach. To moja forma ćwiczeń.
Po chwili, w plątaninie korytarzy, zgubiłem ich. W miejscu, w którym się znalazłem wyczuwałem śmierć. Spojrzałem na drzwi sali. Leżeli tam ciężko chorzy w krytycznym stanie. Dostrzegłem windę, a także dwoje ludzi siedzących na krzesłach przed drzwiami. Dziwnie znajomi.
To żart?
- Zasłabłeś, Tommy? – zapytałem podchodząc do barmana, który spojrzał na mnie wylęknionym, przybitym wzrokiem. Obok niego siedziała rudowłosa dziewczyna… Wiewiórka z Landrynki. Również mnie rozpoznała.
- To nie powód do żartów – powiedział cicho marszcząc brwi. Roześmiałem się.
- Wybacz. Myślałem, że potknąłeś się i coś sobie złamałeś, gdy próbowałeś zabić człowieka – mruknąłem.
- Jedyną osobą, która miała coś złamane to ty – mruknęła rudowłosa, wskazując brodą nogawkę moich spodni brudną od pyłu. Usyfiłem się, cholera. – Czyżby w końcu udało ci się zostać dawcą nerek? Widzę, że miała miejsce mała kraksa – uśmiechnęła się chytrze.
Zmroziłem ją wzrokiem. Nie miałem ochoty na flirty.
- Czy my się znamy? – prychnąłem. – Nie rozmawiam z tobą, kobieto.
Moje słowa wzbudziły w mniej wolę walki. Przebudziła się ruda lwica.
Nuda.
- Doprawdy? – roześmiała się sztucznie. Ubodły ją moje słowa - Sądziłam, że masz dobrą pamięć. Najwyraźniej równie krótką, jak…
- Czyżbym czegoś nie pamiętał?
Odgarnęła rude włosy, spływające jej na twarz.
- Z tobą nie warto nawet tańczyć – syknęła. – A co dopiero pozwolić sobie, na coś więcej. Żal mi każdej kobiety, która miała okazję poznać cię bliżej. Nie jesteś wstanie zadowolić nawet szczura, a co dopiero…
- Nudna jesteś. Ciągle krążysz wokół jednego. Tak naprawdę chciałaś czegoś więcej, ale okazałaś się zbyt nieumiejętna, by doprowadzić to do końca – syknąłem. – Wiesz, co jest najgorsze? Kobieta, która nie potrafi w pełni używać swoich wdzięków!
Wokół niej zadrgało powietrze. Wstała rozwścieczona i zbliżyła się do mnie. Spoglądałem z góry wprost w jej oczy.
- Bo mam ich aż nad to! A twoje oczy są nie godne oglądania ich i …
- Możecie się z łaski swojej w końcu zamknąć mordy! – warknął Tom tak niespodziewanie, że razem z rudzielcem spojrzeliśmy na niego oszołomieni i wybuchliśmy śmiechem. Rozbawiło mnie to tak bardzo, że poczułem nabiegające do oczu łzy. Koleś jest świetny, ale najwyraźniej nie rozumiał naszego nagłego powodu do radości. Przyglądał nam się zdezorientowany i wzniósł oczy do nieba, a raczej sufitu. – Moja siostra cierpi…
- Wiesz, co jest najlepszym lekarstwem na cierpienie? – zagadnąłem pochylając się w jego stronę.
- Co? – uniósł brwi.
- Śmierć.
Zmroził mnie wzrokiem z kamienną miną, lecz jego policzki lekko zadrgały. Rudzielec chrząknął starając się nie roześmiać. Sytuacja była bardzo poważna…
W c**j.
- To nie jest miejsce na śmiechy i tego rodzaju kłótnie. Alice, bądź choć trochę mądrzejsza! Po tej Bandzie Ruskiej można się tego spodziewać, ale po tobie…
 - Wyluzuj stary, bo ci stanie – klepnąłem Toma w ramię. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko schował twarz w dłoniach. Załamał się koleś. – Nie wiedziałem, że jesteś Alice. Nawet imię masz nudne.
- A zapewne twoje jest cholernie kreatywne!
- Rubien, polecam się na przyszłość.
Przyjrzała mi się, następnie zlustrowała od stóp do głowy… Zmarszczyła brwi i znów spojrzała w dół.
- Gdzie ty masz buty? – zapytała Alice, ale nie zdążyłem jej odpowiedzieć.
- Tutaj jest! – krzyknął Szofer, który wraz z ochroniarzami w końcu się pojawił.
- Czy wy nie możecie być cicho! To szpital! – syknął Tom.
- Jedynym, który zaburza tutaj spokój jesteś ty – warknąłem do niego. Odwrócił się w bok, bardzo obrażony i więcej się nie odezwał.
- Zraniłeś jego uczucia – powiedziała Alice i zaraz wychyliła się, by lepiej przyjrzeć mężczyznom w garniturach. Przejechała po nich wzrokiem dokładnie lustrując…
Odsunąłem się od niej, by nie skazić się tym gejostwem.
- Panie Sawwa, dlaczego nie potrafi pan zachowywać się jak normalny człowiek? – zapytał Larry.
- Zapewne dlatego, że nie jestem normalnym człowiekiem – poklepałem go po ramieniu, przejechałem dłońmi po garniturze, poprawiłem mu krawat i uśmiechnąłem się. Ochroniarze przyglądali mi się, jak zupełnemu idiocie.
Wyszczerzyłem do nich zęby i pobiegłem do windy. Telekinezą otworzyłem drzwi. Na szczęście znajdowała się na tym piętrze. Przez brak butów wpadłem w lekki poślizg. Wjechałem do wnętrza cudem nie uderzając na tylną ścianę. Wszyscy spoglądali na mnie zdezorientowani z otwartymi ustami.
Zanim drzwi się zamknęły, pomachałem kluczykami od Hummera, które właśnie ukradłem Larremu.


Ochroniarze z Larrym na czele musieli zbiegać sprintem ze schodów, gdyż jakimś cudem udało im się dogonić mnie, kiedy wpakowywałem się do Hummera. Auto było bardzo widoczne na prawie pustym parkingu, więc natychmiast go znalazłem. Dopadli do samochodu gwałtownie, a wściekłość biła z ich oczu. W ostatnim momencie zablokowałem zamki. Larry zastukał w szybę, poruszał ustami, najwyraźniej wołając, lecz nic nie słyszałem. Do Hummera nie dochodziły żadne odgłosy z zewnątrz.
Włożyłem kluczyki do stacyjki i natychmiast odpaliłem wóz. Śmiesznie prowadzi się auto bez butów. Ruszyłem z piskiem opon przed siebie nie przejmując się ochroniarzami, których prawie przejechałem. Po chwili dali za wygraną, ale Larry biegł wytrwale.
Zatrzymałem się. Widząc to pozostali ponownie ruszyli, ale było za późno. Wpuściłem do środka tylko Larrego Wilsona. Dyszał trochę zaróżowiony na policzkach.
- Kondycji brak. A ponoć byłeś w wojsku – mruknąłem.
- To było kilka lat temu! – jęknął.
- Trzeba się ruszać! Co ty robisz wieczorami? – zapytałem. – Zamiast spać, idź na siłownię.
- Mam żonę.
Odwróciłem się do niego. Obrączka. Faktycznie.
- Więc tym bardziej nie rozumiem twojego braku kondycji – jego śmiech zawtórował mojemu. Niestety czas żartów się skończył.
- Gdzie ty jedziesz? – zapytał Larry.
- Na złomowisko – syknąłem czując przypływ wściekłości.
- To nie w tą stronę – powiedział śmiejąc się.
- Więc gdzie? – warknąłem rozdrażniony. Nienawidzę tego miasta.
- Na pewno nie w centrum. Zresztą to nie jest ważne…
- Jak to nie jest! Chcę natychmiast odzyskać moją dorogayewa! Nawet jeśli wiele z niej nie pozostało…
- Zająłem się tym.
- Co? – byłem tak zszokowany, że przyhamowałem ostro na drodze. Tym razem była naprawdę pusta. – Czemu? – nie rozumiałem powodów jego dobroci.
- Zapewne tego nie wierz, ale ludzie zwykli pomagać sobie w potrzebie…
- Czego chcesz?
- Niczego. Niektórzy potrafią robić rzeczy bezinteresownie, Sawwa – powiedział. – A teraz jedź do willi.
- Nie pojadę nigdzie dopóki mój motor nie znajdzie się przy mnie.
Westchnął głęboko.
- Dobra. Pokieruję cię. Tylko jedź ostrożnie. Jeden wypadek już miałeś.
- Gdzie ją zabrałeś?
- Więc to kobieta – roześmiał się Larry. – Do mojego warsztatu. Uznałem, że tam będzie bardziej bezpieczna niż w garażu twojego wujka, zważywszy na to, że z tego co zauważyłem nie cierpi tej maszyny.
- Dobrze zrobiłeś – mruknąłem.
- Powiesz mi, dlaczego nie wziąłeś tamtych ochroniarzy? Przysłał ich twój wujek razem ze mną. Martwił się…
- Po co mi ochroniarze, skoro miałem wypadek? – zapytałem z ironią w głosie.
- Nie znam się na tych waszych, rodzinnych intrygach, ale gdyby nie byli potrzebni, to by ich nie wysłał.
- Z pewnością – roześmiałem się ucinając temat.
Jechaliśmy w ciszy, aż dotarliśmy do warsztaty Larrego. Ceglany budynek oświetlało słabe światło latarni na betonowym podjeździe prowadzącym wprost do białej, garażowej bramy. Wejście do części mieszkalnej znajdującej się na piętrze mieściło się z boku. Garaż, czy raczej warsztat samochodowy stanowił większą część budynku. Rozejrzałem się, ale nie dostrzegłem nigdzie reklam.
- Zlikwidowaliśmy go. Praca u twojego wujka zajmuje większą część mojego czasu – powiedział Larry. Wyłączyłem silnik i szykowałem się do wyjścia. Lary oparł się o drzwi auta i przyglądał mi się ciekawsko. – Nie zapomniałeś o czymś?
Blać! Buty!
- Wziąłeś je?
- To nie należy do moich obowiązków – prychnął. – Jestem szoferem, nie asystentką, Sawwa.  Miał je jeden z ochroniarzy, których zostawiłeś pod szpitalem. Twoja strata.
- Boso przez świat! – mruknąłem i wyszedłem z samochodu. – Mam nadzieję, Wilson, że zwykłeś sprzątać podjazd.
- Dziennie rozbijam na nim butelki po piwie – roześmiał się głośno widząc moją minę. Zaczął szukać kluczy po kieszeniach w spodniach garnituru.
- Ja ich nie wziąłem – powiedziałem, kiedy zmrużył podejrzliwie oczy. Podrapał się po głowie.
- Zabije mnie, jeśli ją obudzę – westchnął przygnębiony.
- Da – roześmiałem się. – Może coś na to zaradzę.
Pstryknąłem palcami, a brama garażu uniosła się w górę. Larry wyglądał, jakby śmierć przeleciała mu przed nosem. Nie wydawał się też zdziwiony moimi umiejętnościami. Typowy człowiek, który spędza czas w większość z Ludźmi Umysłu. Weszliśmy do środka urządzonego, jak każdy przeciętny warsztat samochodowy. Spodobał mi się krwisto czerwony kolor ścian.
Przytulne miejsce dla mężczyzny. Mój dobry humor prysł, jak bańka mydlana, kiedy skierowałem wzrok na dogorayewa, a właściwie na to, co po niej zostało.
- Blać! Durak! Idiot! Job twaj mać! Ja jebu! – kląłem nawet nie zdając sobie o tym sprawy. Zabiję tego bliackij karakan, wypruję jego flaki i każe mu je jeść! Obedrę go ze skóry! Jak śmiał naruszyć moje maleństwo. Została z niej kupka poniszczonych części! Całość nosiła ślady ognia – najwyraźniej miał miejsce wybuch, którego nie pamiętałem… Podpaliła się benzyna albo…
- Płaczesz, Sawwa?
- Oczywiście, że tak, Wilson.
Poprawił swoje przeciwsłoneczne okulary na nosie i posłał mi kpiący uśmieszek. Poczułem się, jakbym przeniósł się w czasie i znów był żołnierzem.
- Na c*** są ci te okulary potrzebne? – zapytałem. – Jest k**** noc!
Znowu podrapał się po głowie. Jego włosy są tak krótkie, że wyglądał, jakby był łysy!
- Wyglądam w nich elegancko.
- Jak zbir!
- Spokojnie, Sawwa. Wdech i wydech. To tylko motor.
- To AŻ motor! MÓJ motor!
- Faktycznie, to wszystko tłumaczy, Sawwa – zachichotał. – Wyrzuć to.
- Govno!
- Rozumiem, że nie – Wilson podszedł do kupki części. Rozgarnął je, zaczynając szperać i sortować. – Rubien, zaczynam się ciebie bać. Przestań zabijać mnie wzrokiem. To nie ja wjechałem do ciebie tirem.
- WIEM! – warknąłem. Usiadłem na podłodze i przyglądałem się mu uważnie.
- Wewnętrzne części w zupełności do wymiany, rama motoru może zostać, to się wyklepie… - mówił spokojnie, a mnie z nerwów miało rozerwać od środka.
- Blać!
- Pomogę ci to poskładać, jak chcesz – zaproponował Larry.
- Nie. Sam ją złożę.
- Dobra. Może tutaj zostać, czy chcesz ją przewieść?
Westchnąłem.
- Nie wezmę jej do willi – uniosłem się z podłogi.
- Więc niech zostanie.
- Ile za to chcesz?
Larry roześmiał się bardzo głośno.
- Twój wujek płaci mi i tak zbyt wiele. To żaden problem, naprawdę.
Zlustrowałem go uważnie.
- Dziwny z ciebie człowiek. Jadę teraz do willi. Możesz zostać, nie jesteś mi potrzebny.
- Panie Sawwa, pański wujek… - zaczął swoim oficjalnym głosem.
-Idź do swojej żony i nie dyskutuj. Jeśli Adrian będzie miał do ciebie pretensje, powiedz mu, że ja cię odesłałem.
- Nie zabij się gdzieś po drodze, Sawwa.
- Tak jest, Wilson!
Roześmiałem się i pojechałem do willi. Nie było dane mi od razu położyć się spać. Adrian najpierw uważnie sprawdził, czy na pewno nic mi nie jest. Później roześmiał mi się w twarz i bez słowa odjechał na tym swoim wózeczku. Adrian nie jest normalny. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby on stał za próbą zabicia mnie. Zasnąłem natychmiast w mojej sypialni. Regenerowałem siły, a przynajmniej w ten sposób wmawiałbym swojemu sumieniu, gdybym go miał, dlaczego obijam się do późnego popołudnia.

Obudziłem się czując zapach jedzenia. Leniwie otworzyłem prawe oko, później lewe i zwlokłem się z łóżka. Zjadłem coś przypominającego śniadanio-obiado-kolację, wziąłem prysznic, przebrałem się i odświeżony zrobiłem to, co trzeba. Czyli zacząłem myszkować po willi.
Czego można się spodziewać po Adrianie?
Wszystkiego.
Willa przyprawiała mnie o dreszcze. Cokolwiek sobie wyobraziłem, prędzej czy później udało mi się znaleźć. W sumie strasznie mi się nudziło. Krew nie zawrzała jeszcze, więc rosła we mnie nadzieja, że może przemiana się nie wznowi.
Przebrnąłem przez wszystkie łatwo dostępne części willi, jednak wiedziałem o istnieniu „podziemia”, o czym kiedyś wspominała mi eta sooka. Znalazłem jeden pokój wyposażony w najlepszy sprzęt komputerowy. Znajdowały się tu znane, bardzo dobre marki, ale także przedmioty, które nie wiedziałem do czego służą. Trudno się temu dziwić. W końcu jedna z gałęzi Firmy zajmuje się nowymi technologiami.
Chciałem podejść do jednego z laptopów przy okrągłym stole z kilkoma miejscami, ale nagle światła zgasły. Zepsułem coś? Spojrzałem na podłogę pokrytą wykładziną. Znajdowałem się w środku świecącego na błękitno kręgu. Zaszumiało.
- Witam, panie Sawwa.
Wzdrygnąłem się. Wokół mnie pojawiły się hologramy przypominające typowy ekran startowy komputera. Zamigotały i scaliły się w jeden już nie taki zwykły. Przypominał trójwymiarowego, białego tygrysa syberyjskiego. Wyglądał, jak prawdziwy. Podniosłem rękę, by sprawdzić, czy to na pewno hologram. Warknął groźnie.
- Spokojnie, panie Sawwa – powiedział, a ja wzdrygnąłem się. – To tylko moja chwilowa postać. Może mam przemienić się w coś innego? Nawiązuję kontakt… – zapytał realistycznym, męskim głosem. Nie zgadłbym, że to sztuczna inteligencja.
- Może lepiej nie…
Tygrys zmienił się w piękną, seksowną kobietę. Czerne włosy opadały falami na piersi… Rozumiem, dlaczego Adrian mimo braku sprawności w nogach nie czuje się gorszy od innych… Chociaż w jego przypadku zapewne nie zmienia sztucznej inteligencji w postaci kobiece, a w męskie.
- Jeśli panu nie odpowiada, mogę zmienić się w postać, którą najczęściej wybiera pański wujek – powiedziała czarnowłosa seksbomba. Ja to mam wyobraźnię.
- Nie! Lepiej wróć do formy tygrysa. Masz jakieś imię?
Po chwili znów spoglądałem na wielkie kocisko.
- Jestem Kenshi.
- Skąd wiesz kim ja jestem?
- Mam dostęp do wszystkich baz danych na świecie, posiadam 99,9%… - zaczął wymieniać, ale przerwałem mu.
- Dobra niech ci będzie. Powiedziałeś, że nawiązałeś kontakt, to znaczy, że jesteś w mojej głowie?
- Nie, panie Sawwa. Mam trudności z dostępem, ale pańskie wyobrażenie odczytałem z łatwością. Dużo słyszałem o panu od pana Wujka.
- Nie wiedziałem, że macie ze sobą taki dobry kontakt…
- Jestem zarządcą tego domu, a także Firmy i spokojnie mógłbym przejąć pozycję Dyrektora Morusa, panie Sawwa.
Sztuczna inteligencja, a ile w sobie ma z człowieka. Dawno nie widziałem takiej pychy!
- Więc zapewne powiesz mi, kto to jest – powiedziałem i postukałem się po skroni.
- Oczywiście. Proszę zezwolić na kontakt.
Westchnąłem. Wyobraziłem sobie twarz kierowcy tira. Zabiję go, ale najpierw wyciągnę informację o zleceniodawcy. Po nitce dojdę do kłębka, choć jestem prawie pewny, że stoi za tym Morus.
- Nazywa się Francesko Mariano i pochodzi z Włoch. Wielokrotnie karany za kradzieże, przemyt, kilka razy zarzucono mu współudział w morderstwie… – obok wielkiego, gadającego tygrysa pojawiły się powiększone dokumenty. Podpłynęły do mnie, bym mógł się im lepiej przyjrzeć.
- Najniższe ogniwo. Pod kim pracuje?
- Ma pan na myśli mafię?
Spojrzałem na niego, jak na idiotę.
- Wolny strzelec – powiedział.
- Blać. Będę musiał zasięgnąć języka u Borysa. Spisałeś się dobrze Kenshi – powiedziałem i pogłaskałem ogromnego tygrysa. Czy właściwie zamachałem dłonią w powietrzu, przy jego hologramie. Był zbyt realistyczny. – Powiedz mi coś na temat Gabriela Michaelisa.
- Gabriel Eryk Michaelis, 25 lat, jedynak. Stracił rodziców w wypadku samochodowym, wychowała go ciotka.
- Zapewne sprawcą był zwykły człowiek – przerwałem, a on pokiwał głową.
- Tak. Pijany kierowca. Wywodzi się z bogatej rodziny, zaprzyjaźnionej z Jamesami, z którymi współpracuje nasza Firma.
James. Coś mówi mi to nazwisko.
- Powiedz mi o jego mocy.
- Prócz podstawowych mocy, które posiada każdy Człowiek Umysłu potrafi wytwarzać bardzo potężną iluzję. Według spisu mocy Ludzi Umysłu jako jedyny taką posiada…
Adrian ma nawet spis Ludzi Umysłu. Ciekawe.
- Z łatwością wdziera się dzięki niej do umysłów i wytwarza w niej iluzję. Najczęściej zadaje im niewyobrażalny ból, który paraliżuje ofiarę. Jest bardzo potężny, a jego moc prawie nie ma granic. Zniknął z rejestrów Podziemia jakieś dwa lata temu. Pojawił się miesiąc temu, razem ze swymi poplecznikami i…
- Dziękuję. Resztę już znam. Posiadasz wykaz mocy Ludzi Umysłu, tak? Co napisane jest przy mnie?
- Dostęp ograniczony hasłem – powiedział Kenshi.
- Kto je posiada? – zmarszczyłem brwi.
- Jestem osobistym doradcą pana Adriana. Tylko on ma dostęp do wszystkich informacji, które posiadam.
- Mam do ciebie prośbę, Kenshi. Monitoruj informacje o Gabrielu. Jeśli pojawi się coś nowego, od razu daj mi znać. Zwróć uwagę na jego słabe punkty. Przygotuj dla mnie także dane o moim wczorajszym wypadku. Przydał by mi się również adres zamieszkania kierowcy tira. Każda informacja jest tutaj istotna. Chciałbym też poznać zależności pomiędzy rodziną Jamesów, a Firmą.
- Zgodnie z pańską wolą, panie Sawwa.
Pogłaskałem go po głowie jeszcze raz.
- Miłego dnia, Kenshi.
- Do widzenia, panie Sawwa.
Dalej zwiedzałem willę Adriana. Sztuczna inteligencja przypadła mi do gustu. To bardzo funkcjonalne rozwiązanie. Nie muszę tracić czasu na poszukiwanie informacji. Francesko Mariano. Ile dostałeś za moją głowę? Muszę pojechać do Borysa.
Zastanawia mnie, co knuje Adrian. Zablokował informacje o mnie w głównej bazie. Przecież wystarczyło nie zamieszczać ich tam albo zwyczajnie napisać  o braku dodatkowych mocy. Czyżby pod blokadą kryło się coś więcej niż zwykłe, proste dane? Czy Adrian prowadzi badania dotyczące mojej mocy? Dzwonił do mnie przed wypadkiem. Czy spodziewał się takiego obrotu sprawy? A może to on to zaplanował…
W trakcie mojego myszkowania przypadkiem wszedłem do korytarza, który zupełnie zaskoczył mnie swoim wyglądem. Adrian szykuje się na wojnę, w dodatku atomową?
Ściany wzmocniono płytami metalowymi, nawet sufit. Prowadził do, pancernych drzwi. Spróbowałem pchnąć je telekinezą, ale nawet nie drgnęły. Moce Ludzi Umysłu nie działały na nie. Dziwne. Nie było w nich zamka, klamki – niczego! Z boku, na ścianie znajdował się elektroniczny skaner tożsamości.
- Co ukrywasz za tymi drzwiami, Adrianie? – szepnąłem do siebie. Położyłem dłoń na chłodnej, błyszczącej powierzchni drzwi. Gdybym chciał mógłbym zniszczyć je doszczętnie. Wzbudzić krew…
Zmarszczyłem brwi. Coś chciało przedostać się przez moje bariery umysłowe. Znałem tę osobę. To Gabriel.

~ Każdy obywatel ZRLU, od 20 do 30 roku życia jest zobowiązany do stawienia się w Podziemiu o godzinie 18.00. Niesubordynacja zostanie ukarana.  ~

Biedni Ludzie Umysłu. Dzień w dzień smykają ich do tego Podziemia. Nie zastanawiając się długo ruszyłem do garażu, by pożyczyć sobie, któryś z wozów Adriana. I tak nie są mu potrzebne!
Miałem spory wybór. Postawiłem na białego Ferrari F70.
Szybki. Piękny. Seksowny.
Ale to nie moja dorogayewa…
Chyba się popłaczę. Może jednak nie. Płakać to będzie kierowca tira. O tak!
W Podziemiu, jak zawsze było bardzo tłoczno. Jeśli Gabriel utrzyma taką frekwencję, może rzeczywiście uda mu się przejąć kontrolę nad Ludźmi Umysłu. Zostać ich ukochanym Królem… Nie. To niemożliwe.
Wśród samych młodych twarzy czułem się dość swojsko, choć muszę przyznać, że ludków dobijających do trzydziestki było stosunkowo mało. Poczułem się staro. Uśmiechnąłem się pod nosem. W końcu trzeba wyglądać zgodnie z wiekiem, na który wskazuje data urodzenia.
Rozejrzałem się wokół szukając znajomych twarzy. W tłumie dojrzałem barmana z Landrynki. Przedarłem się przez tłum i szturchnąłem go w bok. Facet, aż podskoczył.
- Privet, Tommy. Co ty tutaj robisz? Przecież ty nie masz dwudziestu lat.
Zmroził mnie wzrokiem, ale uśmiechnął się na końcu. Westchnął.
- Proszę, nie szturchaj mnie. Co do mojego wieku, to mam dwadzieścia trzy lata. Nie wyglądam?
- Na pewno? Ty nawet zarostu nie masz.
- Bo się gole, w przeciwieństwie do ciebie! – prychnął.
- Co tu się dzieje? – zapytałem.
- Nie mam zielonego pojęcia. Lepiej idź się zgłoś. Sprawdzają obecność.
- Wspomnienia ze szkoły wracają. Ty pewnie dobrze pamiętasz. Masz wszystko na świeżo!
Wywrócił oczami.
- Weź, Rubien, skończ, bo… - urwał, bo centralne drzwi otworzyły się. Myślałem, że wyjdzie z nich Gabriel, ale myliłem się. Dwójka ogromnych Wron wypchnęła przez nie kobietę, która zatoczyła się w tłum. Otrząsnęła się szybko, spojrzała na nich i pokazała im niecenzuralny znak. Z podniesioną dumnie głową ruszyła w tłum.
- Alice – powiedzieliśmy jednocześnie.
Rudowłosa, jakby słysząc nas, przepchnęła się przez tłum w naszą stronę.
- A mówiłaś, że nie przyjdziesz – powiedział Tommy. Spojrzałem na nich ciekawsko. Czyżby randka?
- Jak widać, nie miałam wyjścia – fuknęła. – Cześć, Rubuś.
- Mam na imię Rubien – syknąłem i chciałem coś dodać, wytykając jej głupotę i ignorancję, ale przybył długo wyczekiwany gospodarz. Mianowicie Gabriel uniósł się na swojej platformie. Uśmiechnął się lekko na kilka sekund i zaraz spoważniał.
- Witam – powiedział oschle. – Gratuluję osiągnięcia prawie stu procentowej frekwencji. Wszyscy nieobecni zostaną wpisani na osobną listę i surowo ukarani. Z moich aktualnych danych wynika, że większość z nich ogłosiło się „rebeliantami”. Mam nadzieję, że nie muszę przypominać czym grozi kontaktowanie się z nimi – syknął.
Drzwi wejściowe zostały zamknięte, dokładnie tak jak wczoraj. Wokół naszej grupy znajdowało się stado Wron. Uważnie obserwowali każdy nasz ruch.
- Pojutrze wasza grupa przeprowadzi szturm na Arsenał Gocewii.
Hurra! Tańczmy i radujmy się, bo wojna się zbliża!
Reszta Ludzi Umysłu nie była tak zadowolona, jak ja. Na sali zaszumiało.
- Co? On postradał zmysły – powiedział Tom.
- Szkopuł tkwi w tym, że on je właśnie ma – mruknęła Alice.
- Cisza! – syknął Gabriel. Nie musiał się powtarzać. Ludzie Umysłu po jego wczorajszej przysiędze byli wystarczająco mocno przerażeni.
Strach nie jest przyjacielem Króla, gdyż często rodzi bunt.
- Rozpoczniemy o godzinie dwudziestej – pstryknął palcami. Obok niego pojawił się schemat budynku arsenału, który stworzył za pomocą iluzji. – Zostaniecie podzieleni na kilka grup. Każda otrzyma własne zadanie. Arsenał zaatakujemy ze wszystkich stron. Po przejęciu budynku przeniesiemy całą broń w bezpieczne miejsce – wskazał kilka swoich Wron. – Oni się tym zajmą. Następnie spalicie budynek.
- A co z ludźmi? Przecież Arsenał jest silnie chroniony… - powiedział ktoś z tłumu. Gabriel wybuchnął śmiechem.
- Zrobicie dokładnie to, co wczoraj. Zabije każdego, kto stanie wam na drodze. Nawet, jeśli będą to Ludzie Umysłu. – spojrzał na Toma – Bierzcie przykład z waszego przyjaciela. Prawdopodobnie pojawi się rebelia, która spróbuje was zatrzymać. Zabijecie każdego jej członka bez mrugnięcia okiem.
- Oni przecież mogą nas zabić…
- Oddacie życia w słusznej sprawie – uśmiechnął się Gabriel. – Nie martwcie się, zostaniecie pomszczeni. Chcę również zaznaczyć, że nie pójdziecie na akcję sami. Każdą z grup zarządzać będzie kilkoro moich sług.
Klasnął w dłonie.
- Zaatakujemy Arsenał ze wszystkich stron, od środka, a także przez kanały. Podzielę was teraz na sześć grup mniej więcej po czterdzieści osób. Resztę wytłumaczą wam moi słudzy podając konkretny schemat działania poszczególnej grupy.
Gabriel zaczął wywoływać osoby z listy. Zastanawiałem się, czy uwzględnił w niej mnie. Po chwili usłyszałem moje imię, później nazwisko barmana i rudzielca. James. Spojrzałem na nią, a ona zmarszczyła brwi.
- Mam coś na twarzy? – zapytała.
- Tak, ale nie zdradzę ci tego sekretu – roześmiałem się i poszedłem w stronę Wrony.
W większości jej nie słuchałem poświęcając się kontemplowaniu wizji mnie zabijającego żołnierzy. Wojna. Z tego, co udało mi się przyswoić, spotkamy się pojutrze, o godzinie dziewiętnastej w jakimś lesie leżącym przy Arsenale.
- Czy ty się cieszysz, Rubien? – zapytał Tom. Nawet nie zauważyłem, że był niedaleko mnie.
- Da.
- Z kim ja muszę pracować – westchnął.
- Przynajmniej wyjdziesz z misji cało – uśmiechnąłem się kpiąco. – Wygląda na to, że to koniec. – Grupy zaczęły się rozchodzić, nawet Gabriel już zniknął. – Miłego dnia, gołąbeczki.
- Kogo tak nazywasz? – parsknęła Alice i przeczesała rudą czuprynę.
- Idź do fryzjera. Masz odrosty – powiedziałem na odchodnym pokazując jej język.
- Co za… - nie dosłyszałem obelgi.
Miałem tego dnia jeszcze w planach odwiedzić Borysa. Wsiadłem do Ferrari, które coraz bardziej zaczynało mi się podobać. Może jednak dziś odpuszczę sobie Borysa?
Pora się zabawić.