czwartek, 25 grudnia 2014

Christmas Special

Bielutki puch spadał z nieba czarnego niczym bezdenna otchłań. Lekkie płatki bezlitośnie przyklejały się do samochodów i jezdni. Prędkość na głównej krajowej nie przekraczała 60 km/h. Kierowcy, którzy butnie próbowali jechać szybciej, grzęźli w śniegu przy okazji opryskując okolicę lodami o smaku brudu, opon i asfaltu. Jazda samochodem w tym pięknym, świątecznym czasie przy tej pogodzie, musiała być poprzedzona naprawdę szczytnym celem. A takim z pewnością można nazwać poszukiwanie choinki.
- Christmas time, mistletoe and wine. Children singing christian rhyme - Tom śpiewał wesoło kołysząc się na boki i rozsiewając wokół siebie aurę świąt, której bynajmniej nie czuła dwójka pasażerów siedzących w narożnych kątach Panny Luizy i gapiących się w swe okna.
- Czy moglibyśmy zgoła szybciej? – zapytała Alice w końcu nie wytrzymując.
Tom odwrócił się do niej na tylne siedzenie właśnie śpiewając zwrotkę – Nie.
Alice zastukała paznokciami pomalowanymi na srebrno z białymi, idealnie wymodelowanymi płatkami śniegu o drzwi samochodu.
- Przestań, bo porysujesz – powiedział z wyrzutem Tom.
- Mendo, ja tego nie wytrzymam!
- A co ja ci poradzę? To ty wymyśliłaś śnieg tej zimy, nie ja!
Zniecierpliwiona Alice odpięła pas i usadowiła się na środku nachylając ku kierowcy.
- Tommy, no!
- Nie, tak mówią przepisy…
- Ale na głównej krajowej nigdy nie jeździ się tak wolno! – warknęli Rubien z Alice.
- To obszar zabudowany. W dodatku jest śnieg! Spójrz na te połacie! To ma jak nic z …
- Dziesięć centymetrów – mruknęła Alice.
- Nie będę narażał życia Panny Luizy na wasze widzi mi się! Spójrzcie na to z pozytywnej strony! Są święta, ta atmosfera, muzyka…
- Alice kup mu te auto, bo inaczej JA mu kupię… - syknął Rubien z grozą w głosie.
- Ja zwariuję! – Alice rzuciła się z tyłu zajmując całą kanapę. Ułożyła się na niej wygodnie, nogi w botkach o piętnastocentymetrowych obcasach oparła na szybie, a za poduszkę użyła torby Toma, wpierw wąchając ją. Ziewnęła i zmarszczyła nos - Tu coś cuchnie.
- Ty – mruknął Rubien.
Dziewczyna zignorowała go.
- Tom, dziecię, co ty tu wozisz? – zapytała z niesmakiem. Pogładziła swoje białe futerko, oczywiście sztuczne, pochodzące z Finlandii jak głosiła metka – Wiesz, ono ma dla mnie emocjonalne znaczenie – dodała patrząc wyczekująco na kierowcę.
- No co? Powinno być czysto – powiedział. – Jakiś czas temu to czyściłem.
- A dokładnie kiedy?
Chłopak podrapał się po głowie, a konkretnie wetknął palec pod wełnianą, czerwoną czapkę, przed którą chowały się nawet kłaki Alice.
- Dwa lata temu?
- Co?! – wrzasnęła Alice natychmiast podrywając się – Uuuuw! Ohyda!
Rubien parsknął śmiechem.
- Dobrze ci tak, ty głupia babo.
Dziewczyna zazgrzytała zębami, a miniaturowe błyskawice zalśniły w jej wielkich oczach.
- Ty Mendo, ty!
Zamachnęła się, by zadać mu ostateczny cios swej boskiej dłoni, kiedy Tom zahamował. Alice padła między dwa siedzenia o włos uniknąwszy uderzenia głową w radio.
- Za dziesięć metrów proszę skręcić w prawo – usłyszeli kobiecy głos dochodzący z GPS’u.
Dziewczyna chrząknęła, lekko się rumieniąc i pozbierawszy się do kupy, usiadła z tyłu.
- Lepiej zapnij pasy – mruknął Rubien. – Zapomniałaś czapki – dodał podnosząc spod swoich nóg futrzane nakrycie głowy – Ono ma ogonek!
- Oddawaj!
Tom trzasnął dłońmi o kierownicę.
- Ile wy macie lat?! Uspokójcie się, bo dostaniecie rózgi zamiast prezentów! – warknął – Mamy problem.
Panna Luiza z chrzęstem zjechała na pobocze, by nie tamować ruchu. Śnieg sypał coraz mocniej. Wycieraczki nie nadążały z usuwaniem natrętnych płatków. Tom z uwagą przyglądał się prawej stronie ciemnego, gęstego lasu. Gdzieś tutaj powinna znajdować się wąska, polna dróżka prowadząca do plantacji drzewek iglastych, którą znalazła Alice. Z tym, że nigdzie jej nie widział.
- Alice…
- Tom, zabłądziłeś! – fuknęła – Nie potrafisz nawet wpisać poprawnie adresu!
- Wpisałem ten, który mi podałaś! – sięgnął po małe urządzenie i zaczął sprawdzać ich położenie mrucząc pod nosem, możliwe że magiczne zaklęcia. Rubien z westchnieniem odpiął pasy i otworzył drzwi. Lodowate powietrze dmuchnęło do przyjemnie nagrzanego wnętrza mrożąc krew w żyłach pozostałej dwójce. Rubien uśmiechnął się złośliwie.
- Zamykaj te drzwi, baranie!
- Chyba bałwanie – wtrącił Tom.
- Chcecie tu siedzieć i zastanawiać się, gdzie popełniliście błąd, czy może ruszycie tyłki i weźmiecie to, po co tutaj przyjechaliśmy?
Spojrzeli na niego tępo.
- Rubien, właśnie staramy się znaleźć plantację, bo bez niej… - zaczęła mu tłumaczyć Alice, starając się spokojnie wbić informację do zakutego, rosyjskiego łba.
Rubien wywrócił oczami, aż pokazały się tylko białka.
- Rozejrzyjcie się! Jesteśmy w lesie!
Tom z Alice spojrzeli na siebie.
- Dalej nie rozumiem puenty – powiedziała Alice.
- Nie no, ja nie wytrzymam tego nerwowo! – wrzasnął Rubien – Ludzie, jesteśmy w lesie, na wasz język, pierwotnej plantacji zasranych drzewek! Kurwa, miejsca o większym wyborze to chyba nie znajdziecie, więc ruszcie tyłki!
Przytaknęli mu.



- Rubien, skąd wzięła się siekiera w moim bagażniku? – zapytał Tom, kiedy wreszcie wypakowali się z Panny Luizy.
- Lubię być przygotowany na każdą ewentualność – uśmiechnął się szarmancko odbierając z rąk Toma ogromne narzędzie, które ten z trudnością unosił. Oparł je o ramię i zagwizdał wesoło – Chodźmy.
Alice tuptała za nim na swoich niebywale wysokich botkach, co chwila zapadając się w śniegu. Pocierała dłońmi ukrytymi w puchowych rękawiczkach trzęsąc się jak osika. Chuchnęła w ręce.
- Widzę, że czujesz się jak ryba w lodzie – zaszczękała zębami do Rubiena.
- W wodzie – poprawił Tom.
- Czy tobie nie jest zimno, Rubien? – rzuciła przelotne spojrzenie na elegancki, czarny płaszcz Rosjanina, który wydawał jej się niebywale mało ciepły. Nie miał nawet czapki, ani rękawiczek tylko ładniutki szalik, chyba od Armaniego, jak oceniło jej wprawne oko.
- Wyście prawdziwej zimy nie widzieli – rzeczywiście nikt nie wątpił w jego słowa. – No więc, które wybieracie?  - Rubien zamachał siekierką w każdą stronę, jakby był właścicielem wszystkich drzew w tym lesie.
Drżący Tom z Alice rozglądali się uważnie, jakby ich decyzja miała wpłynąć na losy świata. Był tu tylko śnieg i drzewa, drzewa i śnieg. Mnóstwo pierwszego a jeszcze więcej drugiego. Dziewczyna przetarła oczy – można było dostać oczopląsu z tego wszystkiego.
- Te – wskazał Tom. Rubien ruszył we wskazanym kierunku i zamachnął się…
- Stój. Nie słuchaj go. On się nie zna. Za chude jest, nie widzisz? Rozsypie się nam zanim dotrzemy do domu – rzuciła szybkie spojrzenie w lewo - Tamto.
Rosjanin grzecznie ruszył w drugim kierunku.
- Zaczekaj, Rubien. Czy choinka aby nie powinna być świerkiem? – mruknął Tom chwytając się za brodę.
- Jak świerkiem, przecież to kobieta! Rubien, ścinaj!
- Jest za wysokie Alice. Nie wejdzie do Panny Luizy…
- Trudno! Rubien, ścinaj.
Menda zamachnęła się.
- Zaczekaj, Rubien. Alice, zastanów się. Świerk to porządniejsze drzewo, niż jakaś tam jodła…
- Nie! To mój salon, moja jodła! Ścinaj!
- Popełniasz kardynalny błąd, Antonino!
- ŚCINAJ, RUBIEN!
- NIE POZWALAM!
- Zdecydujcie się do jasnej cholery, bo mam siekierę i nie zawaham się jej użyć! – wrzasnął Rubien, ale ku jego zdziwieniu nie zrobiło to na nich dużego wrażenia. Chyba straszenie ich mordem już się przejadło – pomyślał. Kiedy spoglądał tak na ten piękny las, przypominała mu się Rosja – kraj wiecznej zimy. Przechylił głowę i spojrzał w niebo. Tysiące płatków spadały prosto na jego twarz. Pachniało lasem, wszystkimi gatunkami drzew, o które tak zaciekle spierała się ta dwójka. Mróz szczypał w nos i uszy, wiatr bawił się włosami tworząc nieład na głowach ich wszystkich.
Zupełna cisza. Noc. Wszystko śpi.
W takich chwilach budzi się magia – przemknęło mu przez myśl. Zostawiając sprawę kłótni Tomowi i Alice, samodzielnie wybrał drzewko, które spodobało mu się najbardziej. Nie był to ani świerk, ani jodła, a sosna – królowa drzewek iglastych, którą pamiętał z pewnej wigilii mającej miejsce bardzo dawno temu…
Tak więc, uciąwszy wielką, dorodną sosnę, pociągnął ją w kierunku dwójki nadal wrzeszczących kamratów.
- Jedziemy? – zapytał podsuwając im sosnę.
W taki o to sposób wspólnie wybrali choinkę.


Panna Luiza dotarła do Gocewii ciągnąc za sobą czubek ogromnej sosny. Zielony ogonek użytecznie zamiatał drogę, przy okazji odłamując sobie gałązki. Przejeżdżający ludzie robili im zdjęcia zaśmiewając się do rozpuku. Nazwanie drogi powrotnej prawdziwą katorgą byłoby niedomówieniem. Alice nieprzerwanie marudziła, oczywiście o nieszczęsną choinkę, która jej zdaniem jest nieodpowiednia. Tom śpiewał, tak śpiewał, a nawet dość często fałszował starając się naśladować Celine Dion. Z kolei Rubien próbował w tych warunkach zasnąć, co było nie lada wyzwaniem.
Kiedy stanęli na światłach w centrum, Tom głośno westchnął. Wreszcie się ich pozbędę – pomyślał i wyobraził sobie Helenę, która czekała na niego w domu. Ludzie gęsto kroczyli zasypanym chodnikiem nosząc pakunki, szarpiąc dzieci za ręce i okrutnie się śpiesząc. Najurokliwsze były momenty, kiedy ten rozjuszony tłum starał się przejść obok straganu z rybami.
- Co za bzdura, powinni im zakazać stać w takich miejscach – mruknął Tom. – Patrz na to! Zaraz mu to rozniosą!
- A złodzieje się pasą… - roześmiał się Rubien.
- Ryba… - zamyśliła się Alice. Tom ruszył. – Stój! Ryba!
- Co ty bredzisz? – syknęła Menda.
- Tom, zaparkuj gdzieś!
O Boże – pomyślał – A myślałem, że to już koniec…
Jechał wolno rozglądając się za wolnym miejscem. O tej porze parkingi były przepełnione, a o znalezieniu pustej przestrzeni w centrum można tylko pomarzyć. Jeśli już coś się znalazło, było o wiele za małe by pomieścić Pannę Luizę z choinką. Tom dołączył się więc do innych samochodów, które jak sępy okrążały Gocewię z każdej możliwej strony.
- Tom, jeśli to by miało długo trwać, to ja poczekam… ale handlarz nie!
- A co ja ci poradzę? – zajęczał w odpowiedzi – Nie jestem magikiem!
- Stańże gdziekolwiek! – rozejrzała się i znalazła. Aż oczy jej rozbłysły – Tu! Szybko!
- Tu jest zakaz – ziewnął Rubien.
- Co mnie to…!
- Alice, ja nie wjadę na rynek – syknął Tom, który na samą myśl aż zbladł. Jeśli czegoś w Gocewii nie wolno, to z pewnością wjeżdżać autem na rynek.
Kobieta roześmiała się potwornie. Wyciągnęła palec, na którego końcu błysnęła iskierka.
- Wjedziesz.
I wjechał.



Gocewia szczyciła się swoim idealnym rynkiem. W jego centrum stoi szklana fontanna, ozdobiona tysiącem niebieskich lampek. Tuż obok piętrzy się wielka choinka przystrojona mnóstwem przeróżnych ozdób, które przynoszą mieszkańcy. Gdzieś dalej, bliżej kościoła, zbudowano stajenkę z figurami wielkości ludzi. Każda ze starych kamienic ma w sobie coś wyjątkowego oprócz milionów lampek. Przed jedną śmieje się Mikołaj, a ktoś inny przyprowadził renifera, który właśnie jadł siano. Mieszkańcy Gocewii bardzo dbali o wygląd rynku, serca tego miasta. Jeden samochód stał na uboczu, tak by było go jak najmniej widać, co w tych warunkach jest nie wykonalne. Każdy przechodzień rzucał mu dwuznaczne spojrzenie, szczególnie na wystającą choinkę.
Trójka wyszła pośpiesznie i jak najszybciej czmychnęła w tłum. Tom udawał, że to nie jest jego auto, rozglądając się wokół ze sztucznym uśmiechem. Zapiął pod szyję swoją niebieską, nadmuchaną kurtkę, w której wyglądał jak paker. Alice kroczyła obok z głową uniesioną dumnie niczym paw i tak pozostając niższą niż pozostała dwójka. Tuptała na swoich obcasach, a jej szczupłe nogi wyglądały uroczo w rajstopkach w gwiazdki. Rubien szedł na końcu z miną bez wyrazu i dłońmi włożonymi w kieszenie swego czarnego płaszcza.
- Ryby! – wrzasnęła Alice i rzuciła się do pierwszego straganu przepychając się wprawnie między kobietami. – Brzydkie!
Odwróciła się węsząc za okazją.
- Tam! – wskazała i pobiegła prawie przewracając się na oblodzonym chodniku. Rubien chwycił ją za łokieć.
- Powoli na tych łyżwach – powiedział, a ona zmarszczyła nos.
- Mendo, ramię!
Rubien z westchnieniem użyczył jej ręki do której uczepiła się, mimo tego nadal ślizgając. Spojrzała wyczekująco na Toma.
- Co?
- Ręka! – rozkazała. Podał jej ramię, tak więc szła sobie ustabilizowana z każdej strony, szarpiąc dwójką rosłych mężczyzn ku każdemu handlarzowi rybami w Gocewii. – Ahh! Tu nic nie ma!
- Ja widzę pełno ryb, kobieto…
- Cicho, Rubien. Chodźmy do sklepu!
Starali się wejść przez drzwi we trójkę. W ostatecznym starciu z futryną odpadł Tom, zaś Rubien z Alice podołali wspólnie. Ekspedientka zaszczyciła ich uśmiechem skierowanym głównie dla tej dwójki zupełnie pominąwszy zainteresowaniem Toma. Sklep był ekskluzywny. Na widok samych cen Tom dostawał palpitacji serca. Przyczepił się do Alice z drugiej strony, by przypadkiem nie uznano go za osobnego klienta. Musiałby wziąć kredyt na tę rybę.
- Tę, a może tamtą. Co myślisz, Rubienie?
- Cóż, to twoja ryba, kochana – zamruczał jej do ucha z uśmiechem pełnym kpiny, co ekspedientka uznała za dowód czystej miłości.
-  Wie pani co, ja się jeszcze zastanowię – powiedziała Alice niszcząc ckliwą nadzieję Toma na zakończenie nieszczęsnego dnia. W drodze powrotnej na rynek kobieta starała się im wytłumaczyć czemu ryby nie wybrała. Przy choince pojawiła się grupka kolędników wraz z instrumentami, którzy zachęcali przechodniów do dołączenia się do śpiewu. Trójka zmierzała w stronę auta, kiedy Alice dostała olśnienia.
- Widzę ją!
- Cóż znowu? – spytał Rubien.
- Moją rybę – roześmiała się i pociągnęła go do straganu, gdzie ryby pływały w małym zbiorniku śmierdzącej wody. Przywitał ich miły, pulchny handlarz gryzący wykałaczkę złotym zębem.
Wygląda jak pirat – pomyślał Tom.
Alice wyciągnęła swój palec i wycelowała nim.
- Ta!
- Proszę sobie wyciągnąć – rzekł handlarz i podał jej worek ruszając do innego klienta. Alice zbladła.
- Rubien, wyciągnij – podała mu siatkę.
- Czemu ja? To nie moja ryba – zaczął zrzędzić, ale schylił się i podwinąwszy rękawy złapał wprawnie wielkiego karpia cuchnącego przewielmożnie.
- Jaki uroczy! – zakwiliła Alice i uśmiechnięta od ucha do ucha poszła do auta rozmawiając z rybą. Rubien dogonił ją po chwili nadal ziewając.
- Mamy rybę,  mamy choinkę… - powiedziała dziewczyna - Gdzie jest Tom?
Biedny Tom dał się złapać w sidła kolędników. Dostał śpiewnik oraz świecę i wraz z innymi podobnymi do niego stał w grupce śpiewając głośno. Wzdychając, podeszła do niego Alice z Rubienem i wyszarpnęła z tłumu. Spojrzał na nich rozbieganym wzrokiem dziecka, które coś przeskrobało.
- Śpiewamy! – zawołał.
Rubien też dostał śpiewnik, chociaż zaciekle się bronił, grożąc że podpali Gocewię. Alice tańczyła sobie z rybą nieustannie coś do niej mówiąc albo przybliżając ją do Mendy w rytmie kolęd.
- Jingle bells … - zaczęła śpiewać grupa.
- Rzeka krwi, rzeka krwi opływa cały świat… - zanucił Rubien z uśmiechem.
- Jedzie Rubien z prezentami, komu w łeb siekierką damy? – dokończyła Alice.
- Poprzez krwawe drogi, ze śmiercią za pan brat… - śpiewał dalej Rubien.
- Pędzi Panna Luiza szybka niczym wiatr – wtrącił Tom.
- Tommy dodaj gazu, bo tu nic nie ma…
         - My wieziemy sosnę zieloną i śpiewamy tak…
- Rzeka krwi, rzeka krwi…! – zaśpiewali razem. Inni kolędnicy rzucili im dwuznaczne spojrzenia, więc ucichli po refrenie, a Tom wrócił do poprzedniej wersji. Znudzona Alice bawiła się rybą i przyglądała choince naprzeciwko siebie. Po kilku minutach wpatrywania się w nią szturchnęła Rubiena. Uniósł brwi pytająco.
Tom nie zauważył krótkiej wymiany i zawiązania paktu. Zupełnie nieświadomie podążał za tekstem oraz uśmiechał się do innych kolędników. Śnieżek prószył z nieba, było zimno. Idealnie. Gdzieś dzieci bawiły się lepiąc bałwana i rzucając w siebie śnieżkami. Rozmarzony oczami duszy widział swój ciepły dom, jedzenie i prezenty… Słuchał uważnie wskazówek dyrygenta, który radził, gdzie kłaść nacisk w następnej kolędzie.
Zamrugał. Choinka za dyrygentem drgnęła. Mam zwidy. Przetarł oczy.
Zniknęła! Nie, nie błagam!  – pomyślał odwracając głowę w poszukiwaniu Alice i Rubiena. Oddał szybko śpiewnik wraz ze świecą i pobiegł ich szukać. Obracał się wokół własnej osi, aż spostrzegł choinkę poruszającą się poziomo na czterech nogach. Zamknął oczy i przetarł twarz. Czemu zawsze…
Za nimi ciągnął się gruby kabel. Serce Toma stanęło.
- Czekajcie! – zawołał, ale było zbyt późno. Naprężony kabel z lampek nie wytrzymał. Tom usłyszał tylko pojedynczy, dudniący dźwięk i w całej Gocewii zgasło światło.




- Jak mogliście ukraść choinkę! – wrzasnął Tom, kiedy siedzieli już w Pannie Luizie. – W dodatku wyrwaliście główne bezpieczniki w rynku, które sterują rozkładem zasilania w całym centralnym mieście! Czy nie można was zostawić nawet na chwilę?
Alice i Rubien spojrzeli na niego niewinnie.
- Tamta była ładniejsza i dlatego chciałam ją mieć – mruknęła dziewczyna patrząc w oczy karpia.
- Ty się z nim ożeń – fuknął Rubien.
- Zazdrosny?
- Czym zgrzeszyłem, Boże? – załkał Tom i ruszył chcąc jak najszybciej wycofać się z rynku, na którym zaraz pojawią się spece od zasilania i policja.
Panna Luiza odjechała zostawiając za sobą sosnę i wyrwane bezpieczniki.
Centrum Gocewii opuścili jak na skrzydłach. Tom ledwo oddychał za kierownicą bojąc się zostać złapanym z kradzioną choinką w Wigilię. Dodatkowo kończyło mu się paliwo i musiał zatankować. Tak bardzo chciał być już w domu.
- Hamuj!
- Co? – Tom zamrugał i natychmiast nacisnął hamulec o włos nie uderzając w tył nowiutkiego mercedesa. Karp wypadł z rąk Alice i przeleciał przez cały wóz z plaskiem uderzając w przednią szybę.
Ryba zjechała po szkle i opadła na drążek z biegów.
- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! – wrzasnął Tom. – Moja Panna Luiza!
Nikt nie wie, jakim cudem Tomowi udało się wtedy dojechać do stacji paliw.
- Spokojnie, Tom, oddychaj – uspokajała kierowcę Alice – Idź zatankuj. Nic się nie stało…
- Nienawidzę was! – odpiął pasy i trzasnął drzwiami. Szybko zatankował i pobiegł zapłacić, by jak najszybciej wrócić do swojego autka.
Alice spojrzała na Rubiena.
- Ja nie chce już tej ryby.
- To schowaj gdzieś Tomowi.
Uśmiechnęli się złośliwie.


Mały van należący do stacji GoceviaTV podjechał pod szpital dziecięcy. Z samochodu wyszła dziennikarka w schludnym kostiumie i niewzruszona zimnem, żwawym krokiem ruszyła przed główne wejście. Z vana wypadł zdyszany kamerzysta i pobiegł za kobietą. Przez kilka chwil szukali najlepszego miejsca.
- Kamera mnie bierze? – zapytała.
- Oczywiście, Millis. Wyglądasz perfekcyjnie jak zawsze.
Kobieta nie zwróciła uwagi na komplement. Spojrzała na zegarek. Dochodziła jedenasta. Gdzie ona jest?
- Słyszysz to? – zapytała kamerzysty.
- Dzwoneczki?
Kobieta machnęła ręką.
- Kręcimy, szybko. Zaraz tu będą.
- Gotowy. Zaczynaj, Millis.
- Dzień dobry państwu w ten świąteczny poranek. Ja, Alisa Millis, znajduję się dziś przed Szpitalem Dziecięcym w Gocewii. Choć większość z państwa spędza świąteczny czas z rodziną, mali pacjenci muszą pozostać w tym mało przyjaznym miejscu. Na szczęście dzięki naszym wpływom właśnie teraz zawita tu Święty Mikołaj.
Kamerzysta odwrócił się w stronę wjazdu idealnie uchwytując wjazd ogromnych czerwonych sań ciągniętych przez najprawdziwsze renifery. Lejce trzymał potężny święty Mikołaj z długą białą brodą i ogromnym brzuszyskiem. Gdzie ona znalazła takiego grubasa? – pomyślała Millis. Po jego prawej stronie siedział piękny anioł o uroczych blond loczkach i niebieskich oczach. Był dużo wyższy od diabełka o rudych, sterczących kłakach, w którym Millis od razu rozpoznała Antoninę James. Tylko kim jest pozostała dwójka?
Kamerzysta robił swoje.
- Dobra. Cięcie. Poskłada się – kiwnął głową. – Możemy iść do dzieci.
- Witaj, Aliso – przywitał się diabełek, czyli Alice zeskakując z sań. Zaraz za nią zszedł niebywale wysoki anioł z ogromnymi, pierzastymi skrzydłami i aureolką, którego Alisa skądś znała. Mikołaj z trudem stoczył się z ogromnym brzuszyskiem tylko dzięki pomocy kamerzysty i białego, zaokrąglonego na wierzchu kija – Poznaj Rubiena – wskazała na uroczego anioła, który miał niebezpieczny błysk w oku – I Toma – ledwo stojący Mikołaj uśmiechnął się.
- Dobrze, że jesteście. Choć raz punktualnie. Miłość cię zmienia, Alice. My idziemy już na górę nakręcić parę scen z dziećmi, a wy – Alisa spojrzała na Mikołaja – wtoczcie to coś na górę. Pa!
Diabełek klasnął w dłonie z uciechy.
- Tom, bierz worek. Idziemy – rozkazała i pociągnęła anioła za sobą.
- Przypomnij mi dlaczego musiałem zgolić brodę? – zapytał Rubien.
- Dla dzieci! Przecież to oczywiste – poklepała go po policzku – Tak wyglądasz ładniej… Może brak ci pazura, ale anioł pełna klasa. Szkoda, że brwi nie…
- Ani o tym nie marz!
- Alice… - wysapał Tom – Ja nie dam rady – wskazał na brzuch, znaczy na worek – Dlaczego to ja muszę być Mikołajem?
- Oszalałeś? A gdzie ja znajdę naiwniejszą i niewinniejszą osobę od ciebie? Nie obijaj się, bo nigdy brzucha nie stracisz! Pośpiesz się! Teraz ci pomożemy wziąć worek, ale przy dzieciach musisz dźwigać go sam!
Udało im się przedostać na najwyższe piętro, gdzie leżały najciężej chore dzieci. Chcieli zacząć od nich. Radość uśmiechniętych dzieci kruszyła serca. Rozdawali im prezenty, starając się spełniać życzenia.
- A byłaś grzeczna, Saro? Ho, ho, ho – zapytał Mikołaj.
Urocza dziewczynka pokiwała głową. Anioł przyjrzał się jej uważnie.
- No ja bym wątpił – mruknął zakładając ręce na piersi.
- Grzeczna była, co ty mówisz! – oburzył się diabeł. – A co byś chciała dostać?
- Lalkę.
Lalka, gdzieś tu była lalka. Tylko gdzie? – myślała Alice szperając w worku. Brała poszczególne pudełka i potrząsała nimi starając się odgadnąć co jest w środku.
- Trudno, nie ma – powiedział anioł – Może w przyszłym roku.
Pomylili się z rolami – pomyślała Alisa przyglądając się z kamerzystą uroczym scenom. Kiedy skończyli z tym piętrem, przeszli do następnego, a prezentów zdawało się wcale nie ubywać. Robili sobie zdjęcia. Aniołek sypał plastikowymi płatkami, diabełek machał ogonem, a Mikołaj wlókł swój brzuch. Skończyli dopiero wieczorem. Wtedy też Tom wsiadł do sań, odpiął sztuczny brzuch i głośno ziewnął.
- To były pracowite święta – mruknął.
- W przyszłym roku to ja jestem diabłem – powiedział Rubien i przybili z Alice piąteczkę. Tom wywrócił oczami. A najtrudniejsza rola, jak zawsze, pozostaje mi – pomyślał.




~ Po świętach ~

Śliczna dziewczyna opatulona szczelnie płaszczem zeszła na dół ze swojej kamienicy. Stanęła przy sypiącej się Pannie Luizie i czekała na Toma, który pogwizdując jeszcze jakąś kolędę zbiegał ze schodów. Przepuścił grzecznie jakąś staruszkę, przytrzymując jej drzwi z szczerym uśmiechem. Kiedy otworzył samochód, wsiedli do środka.
Helena zapięła pasy.
- Skarbie, coś mi tutaj nie gra – powiedziała wąchając samochód – Czujesz to?
Tom nabrał powietrza.
- No cóż… - machnął ręką – To pewnie pozostałość po Rubienie i Alice.
- Pewnie tak – mruknęła Helena, ale nie spoczęła puki nie znalazła źródła zapachu. Ze zgrozą otworzyła schowek - Skarbie, co tu robi ryba? – zapytała.
Tom zbladł.
- Helena, mam zawał!


                                                                                                                  Dziecko




________________________________________________________________________


Triada życzy wszystkim naszym czytelnikom wspaniałych świąt Bożego Narodzenia spędzonych w ciepłej, rodzinnej atmosferze, samych szczęśliwych dni w nadchodzącym roku oraz szampańskiej zabawy sylwestrowej :)











niedziela, 21 grudnia 2014

Kropkon - Episode IV



Karuzela zwolniła. Wydobywająca się z niej słodka muzyczka zajęczała, po chwili cichnąc zupełnie. Rubien upuścił na ziemię kabel z zasilania. Wodził wzrokiem po uroczych figurach, które zdążyły się zatrzymać. Klaun w migoczącym kubraczku ukłonił się.
- Czuję twój strach, April – szepnął Rubien.
Usłyszał cichy szmer przypominający urywany oddech.
Dziewczyna chowała się w cieniu wyczekując na dogodny moment by rzucić się do ucieczki. Całe jej ciało przeszywały dreszcze. Siedziała skulona na ziemi. Wychyliła się starając nie wywołać przy tym nawet drobnego szmeru.
Idzie tu – pomyślała i zasłoniła drżącą dłonią usta. Chwile oczekiwania wydawały się dla niej wiecznością. Błagała w myślach, by ktoś ją uratował. Jej serce szalało ze strachu. Szamotało się w piersi, niczym ptak chcący opuścić klatkę.
Przełknęła ślinę. Odgłosy kroków ucichły. Odwróciła wolno głowę. Zaryzykowała i wychyliła się raz jeszcze.
Nie ma go!
Wstała gwałtownie i rzuciła się do ucieczki.
Poczuła szarpnięcie. Chwycił ją za włosy. Krzyknęła.
Rubien uśmiechnął się.
- Mam cię, myszko – mruknął przy jej uchu.
Odepchnęła go całą siłą jaką miała. Przypominało to walenie w mur, ale nie przestawała. Drapała. Gryzła. Wrzeszczała jakby obdzierał ją ze skóry, choć jeszcze nie zaczął. Z całej siły nadepnęła go obcesem w stopę. Warknął. Chciała go kopnąć, ale pchnął ją w stronę karuzeli. Uderzyła głową o figurę.
Oprawca dopadł do niej. Jedną ręką podźwignął ją z ziemi. Z łatwością wygiął jej chude ręce za plecy. Tam jego dłoń zacisnęła się na jej nadgarstkach. Objął je sprawnie, niczym dwie niesforne gałązki. Spojrzała mu w oczy, chcąc odszukać w nich choć trochę uczuć. Zobaczyła tylko pustkę.
Więc już nie ma nadziei… Dziś umrę.
Zamknęła oczy.


Pegaz

Wściekła kobieta znajdująca się w pobliżu w odległości mniejszej niż pół metra, to zdecydowanie fatalna sprawa. Zwłaszcza, jeżeli tą kobietą jest Alice.
            Słysząc, jak wrzeszczała na pana Michaelisa, pomyślałem sobie, jaką ona byłaby żoną. Jej facet skończyłby pewnie przywiązany do drzewa, oblany wodą i rażony prądem za złe zachowanie.
            Przez chwilę ogarnęła mnie wątpliwość, czy aby na pewno dobrze zrobiłem, powstrzymując ją od wbicia mu noża w gardło. Może i dobrze by się stało. Gabriel ulotnił się, a chwilę później my również. Alice w dalszym ciągu drżała z gniewu.
            Stop, Tom, wróć.
            Alice drżała z nienawiści. Mógłbym przysiąc, że w głębi duszy obiecała sobie przerobić tego pajaca na salami. W sumie to wcale się nie dziwiłem.
            Salami z Gabriela Michaelisa smakowałoby przeokropnie.
            Alice powaliła jeszcze na ziemię parę Wron, po czym stanęliśmy przy jej samochodzie.
            - Dawaj kluczyki! – warknęła przez zaciśnięte zęby, jednocześnie sięgając ku mnie ręką ponad dachem samochodu. Pokręciłem głową.
            - Nie. Ja poprowadzę.
            Oczy Alice rozbłysły czerwienią.
            - Że co? Muszę jechać do mieszkania Diany! DAWAJ KLUCZE!
            - W takim razie to ja cię tam zawiozę. – odparłem. Starałem się mówić spokojnie, bo tylko to dawało mi jakiekolwiek szanse, by sprowadzić ją na ziemię. – Alice, musisz ochłonąć.
            Dziewczyna zadarła głowę i krzyknęła głośno ku niebiosom.
            - Boże!
            - Wystarczy Tom.
            Jej wzrok sprawił, że przeszedł mnie dreszcz. Lekcja numer jeden: nie prowokować panny James.
            - Jeśli powiesz choć jedno słowo więcej, przysięgam, że moja moc cię nie oszczędzi. Zginiesz z mojej ręki.
            Zamrugałem, a ona mówiła dalej.
            - Nienawidzę tego drania. Zabiję go, siekając na kawałeczki, drobniutkie, drobniusieńkie. Albo lepiej. Zadam mu tortury, a dopiero potem zabiję. Niech wie, jak to jest. Zniszczę go, zniszczę…
            - Alice. – przerwałem jej, gdyż bałem się, że waląc pięścią w dach samochodu, całkowicie go uszkodzi. Podniosła na mnie wzrok. – Proszę cię, przestań.
            - Ty naprawdę niczego nie rozumiesz?! – krzyknęła. Jej dolna warga zadrżała. – Muszę wiedzieć co z April, ona… Jest w niebezpieczeństwie. Chcę jechać. SZYBKO! – wyciągnęła dłoń. – Oddaj klucze, jeśli nie chcesz, żebym wyrządziła ci krzywdę.
            - Nie boję się ciebie. – założyłem ręce. Ściągnęła niepewnie brwi. – I nie pozwolę ci prowadzić.
            - TOM!
            - Tracimy czas! Wrzeszczysz tylko, nie dając nic sobie powiedzieć! To ty nic nie rozumiesz!
            Alice omal się nie zachłysnęła.
            - Słucham?! To moja przyjaciółka. Oddaj mi klucze! – i wdała się za mną w pościg wokół samochodu. Zapomniała jednak, że nim ona obiegła maskę, ja zrobiłem dwa kółka i stanąłem przed nią. Złapałem ja za ramiona w mocnym uścisku. Odsłoniła zęby, by mnie ugryźć.
            - Alice, popatrz na mnie. – spojrzałem jej w oczy. – Nie wściekaj się już. Wiem co czujesz, słowo, tylko daj sobie pomóc. Okej?
            Wydała jeszcze z siebie pomruk i popatrzyła gdzieś w bok. Zaciskała szczęki.
            - Nienawidzę go. Z całego serca.
            - Wiem. To dupek. – przyznałem i wyciągnąłem z kieszeni kluczyki. – Wsiadaj. – otworzyłem jej drzwi po stronie pasażera.
            Alice zawahała się.
            - Jeśli nie złamiesz przepisów drogowych i będziemy się wlec…
            - Cii. – uśmiechnąłem się pod nosem i odpaliłem maszynę. – Zapomniałaś już, jak przyspieszyłem czołg?
            Alice po raz pierwszy uniosła kąciki ust.




- Hej! Co wy tu robicie, do licha?! – wrzasnął pulchny stróż, który właśnie wyszedł z bufetu, gdzie zrobił sobie kawę. Rubien aż podskoczył. Szybko przycisnął dłoń do ust dziewczyny. Zdążyła tylko cicho zakwilić. Jego twarz wykrzywił gniew. Zaklął cicho. – To nie miejsce na nocne zabawy, dzieciaki!
Stróż zatrzymał się i ziewnął. Wysoki mężczyzna zasłaniał mu widok dziewczyny. Marszcząc nos, podrapał się po łysinie.
- Graj albo go też zabiję – Rubien syknął do ucha April. Nie miała wątpliwości, że mówił prawdę. Wiedziała, że stróż nie jest wstanie jej pomóc.
- Wszystko w porządku? – zapytał raz jeszcze.
- Tak – odpowiedział Rubien i odwrócił się uśmiechnięty od ucha do ucha. Przyciągnął dużo niższą dziewczynę do swojego boku obejmując czule – Uśmiechnij się – syknął do April. Ruszyli w stronę wyjścia. Każdy krok był dla niej katorgą. Świat wirował jej przed oczyma z powodu uderzenia. Nie wiedziała co robić. Bała się tak bardzo.
Stróż natarczywie jej się przyglądał podświadomie wyczuwając, że coś jest nie tak. Rubien uszczypnął ją z całej siły. Z trudem wykrzywiła wargi i przycisnęła twarz do jego ramienia udając zakochaną po uszy. Słyszała miarowe bicie jego serca. Czy to w ogóle człowiek? – pomyślała.
Udawali dopóki nie zniknęli z oczu strażnikowi, który długo wahał się, czy nie zareagować. W końcu odpuścił, myśląc że to zwykła, kochająca się para. Łza spłynęła po jej policzku. Zacisnęła zęby i kiedy zupełnie się nie spodziewał, wyrwała się.
Biegła prosto w środek parku porośniętego gęsto przez drzewa. Nie było tam żywej duszy. Zrobiła najgorszą z możliwych rzeczy, ale jaki miała wybór?  Nie chciała by umierali za nią niewinni ludzie. Tego potwora nikt z nich nie był wstanie powstrzymać.
Szybko zbiegła z pierwszej skarpy. Lekki wiaterek wprawiał w ruch liście każąc im szumieć delikatnie i nastrojowo. Potknęła się o wystający korzeń. Upadła jak długa obdzierając przy tym dłonie ze skóry. U połaci trawy wiły się zaczątki mgły. Wstała jak najszybciej i pobiegła dalej. Nocne powietrze było dla niej przerażająco chłodne. Obijała się o drzewa i przedzierała przez chaszcze. Walczyła, zalana łzami i drżąca ze strachu. A on spokojnie szedł za nią. Nawet nie biegł. Każdy jego krok był pełny pewności siebie.
Siły April drastycznie zmalały. Wszystko ją bolało. Bieg zmienił się w szybki chód, a potem w cofające się, drobne kroki. Jej plecy oparły się o drzewo. Patrzyła na twarz mężczyzny, którego chyba kiedyś widziała. Już dawno nie ukrywał się pod maską starszego pana. Jego rysy były dostojne i groźne, a przede wszystkim bezlitosne.
- Czemu? – zapytała, czym wyraźnie go zaskoczyła. Uniósł brwi.
- Jak to? Nie wiesz? – roześmiał się. – To jak życzenie, które posyłają dzieci do Mikołaja, tylko ja nie mam białej brody. Ktoś tego po prostu chce, dziewczynko. To wszystko.
On ustawił się naprzeciw niej. Pod jego spojrzeniem czuła się mała i bezbronna, ale przecież miała coś w zanadrzu. Wyciągnął dłoń przed siebie i zacisnął na jej szyi. Zakrztusiła się. Starała się nabrać powietrza, ale nie potrafiła. Ostatnie siły skupiła na wytworzeniu bariery wokół swego ciała.
Wysoko na niebie świecił księżyc. Jasna łuna przedzierała się przez pnie i liście padając wprost na nią…
- Puść ją.
Rubien odwrócił się, ale nim zdążył coś powiedzieć telekinezą odepchnięto go od April, która powoli opadła na ziemię. Ledwo żywa dziewczyna nawet nie próbowała się unieść. Drżała na całym ciele. Jedyną rzeczą, o którą się pokusiła, było podniesienie głowy.
- Co do… - Rubien nie dokończył, bo coś zatkało mu usta. Przez jego twarz przebiegły wszystkie możliwe uczucia. Nie potrafił uwierzyć temu, co właśnie się działo. Gabriel, osoba która go wynajęła do zabicia April, właśnie go obezwładnia i ratuje ofiarę. Zbiegł z małego pagórka porośniętego trawą w swym wykwintnym garniturze i podszedł bliżej. Zdziwienie sparaliżowało Rubiena.
Zwariował – pomyślał. Przecież godzinę temu chciał jej śmierci najbardziej na świecie! Co on sobie wyobraża teraz zmieniając zdanie? Miał ogromną ochotę by wstać i zamordować również Gabriela. Krew zapulsowała mu niebezpiecznie. Wystarczyło by uwolnił całą moc a zmiecie go, April i całą Gocewię. Co ty planujesz, Gabrielku? Rubiena naprawdę zaczynała boleć głowa. Dzisiejszy dzień nie należał do udanych. 
- Nie rozumiem – szepnęła dziewczyna. Czuję dokładnie to samo – pomyślał Rubien.
Gabriel szczerze się roześmiał widząc ich miny.
- Tak jak twoja przyjaciółka. Naprawdę myślałaś, że chcę twojej śmierci? – zapytał z miną niewiniątka. – Działania moich wysłanników były spowodowane troską o twoje bezpieczeństwo. To Rebelia wynajęła tego drania. Nazywa się Sawwa i słynie z szybkiej , a także dokładnej roboty. Jak widać to tylko pogłoski…
April prychnęła z pogardą i obrzydzeniem, które zdawało się wyciekać przez pory jej skóry. Gdyby nie ogłada i kultura osobista dziewczyny, pewnie splunęłaby mu w twarz.
- Mam ci uwierzyć?
- Klnę się na moich martwych rodziców – powiedział Gabriel z ręką na sercu. Widząc buntowniczą minę April, podszedł o krok i kucnął by zniżyć się do jej poziomu. Przypominało to rozmowę nastolatki ze starszym bratem. –  Wiem, że wiele złych rzeczy naopowiadała ci Alice. Rozumiem doskonale, dlaczego się mnie boisz. Przecież zabiłem twojego ojca. Miałem jednak ważny powód. Ty zawsze będziesz widzieć Olafa, jako dobrego człowieka, sprawiedliwego władcę i świetnego ojca…
Westchnął i zrobił cierpiętniczą minę osoby, która właśnie wyjawia nieświadomemu dziecku, że zostało adoptowane.
- On robił złe rzeczy. Nawet nie wiesz, co planował! – wstał szybko mocno zaabsorbowany. – Moja droga, nie umiesz sobie tego wyobrazić! Twój ojciec chciał zniszczyć cały nasz gatunek! Wszystkich Ludzi Umysłu!
- Zwariowałeś?! – wrzasnęła April. – Co to za bzdura?
- Czemu miałbym kłamać? – uniósł idealną brew - Co gorsza ten plan ciągle może wejść w życie, gdyż nadal chodzi po tym świecie ten, który stworzył śmiertelną dla nas broń. I obawiam się, że ty również go znasz.
April zmarszczyła brwi. Nie wiedziała co myśleć, co czuć. Otworzyła i zamknęła usta. Spuściła wzrok.
- Nie to nie możliwe… - w jej sercu pojawiły się wątpliwości. Teraz, w tym kluczowym momencie, czuła się rozdarta pomiędzy dwoje. Gabriel był wybitnym aktorem. Grał wyśmienicie na emocjach dziewczyny, która znała nieco mroczniejszą stroną Króla Olafa, skoro żyła z nim pod jednym dachem. Dzieci zawsze wiedzą więcej niż przyjaciele i współpracownicy.
- Pozwól, że pokażę ci zdjęcie.
Gabriel sięgnął do wnętrza marynarki i wyjął fotografię. Podał ją dziewczynie, która uważnie przyjrzała się mężczyźnie w średnim wieku, o dość nietypowym wyglądzie.
- Nazywa się doktor Rentgen i jest wyjątkowym Człowiekiem Umysłu. Prawie żadne z nas nigdy nie widziało go na oczy, oprócz twojego ojca. Staramy się go znaleźć, by zmusić do zatrzymania śmiertelnej machiny, którą uruchomił. Jak zapewne ci się wydaje, to nie jest takie proste…
- Ja go znam – szepnęła, a cień zwycięstwa przemknął po twarzy Gabriela. – Rzeczywiście przychodził do naszego domu. Myślałam, że jest zwykłym człowiekiem, nigdy nie rozmawiali na tematy związane z nami…
- Czy wiesz coś więcej?
Zmarszczyła brwi usiłując sobie przypomnieć.
- Chyba miał syna, ale nie jestem pewna. Był bardzo mądry, pracował na uczelni. Ostatni raz widziałam go u nas przed… Przed przewrotem – chrząknęła. – Wydawał się zdenerwowany. Dużo krzyczał. Mówił o wyjeździe i jakiejś zdradzie.
- Pamiętasz może gdzie chciał wyjechać? To bardzo ważne.
- Niestety. Nie mam pojęcia – gdy tylko to powiedziała jej oczy ponownie zabłyszczały łzami i przerażeniem. Uświadomiła sobie, że cała wartość jej życia uleciała wraz z wyjawieniem tych informacji. Gabriel się uśmiechnął.
- Spokojnie. Wiem, wiem co o mnie myślisz, ale naprawdę nie chcę twojej śmierci – powiedział i cofnął się na bezpieczną dla niej odległość. Przeczesał palcami włosy i rzucił jej szarmancki uśmiech, jak model w reklamie szamponu do włosów. – Na dowód mojej przyjaźni, pozwalam ci odejść.
Rubien się zakrztusił. Co ten wariat wyprawia!
- Naprawdę? – w jej oczach pojawiła się nadzieja.
- Tak – uśmiechnął się szczerze i litościwie.
April ostrożnie podniosła się z ziemi. Chwiała się z powodu uderzenia w głowę. Ze skroni ciekła cienka strużka krwi. Rana była poważna. Cofała się kilka kroków patrząc uważnie na Gabriela i swojego oprawcę. Kiedy znalazła się kilkanaście metrów od nich, odwróciła się. Nie potrafiła iść szybko, gdyż kulała. Bolała ją kostka, nie potrafiła dobrze stanąć na prawą nogę. Pewnie ją skręciłam – pomyślała.
- Wiesz co – usłyszała głos Gabriela – zmieniłem zdanie.
Zamrugała i ponownie znalazła się przy drzewie. 
Zachłysnęła się. Nigdy nie odeszła z tego miejsca. Gabriel zamknął ją w iluzji… Dusiła się, lecz tym razem przez Michaelisa, który telekinezą miażdżył jej krtań. Bariera, którą próbowała stworzyć wcześniej prysnęła zupełnie. Iluzja wyprała jej mózg.
Rubien uniósł się z ziemi i podszedł do Króla.
- Nie jesteś normalny, prawda?
Ten w odpowiedzi roześmiał się głośno. Echo rozniosło przerażający dźwięk po parku, którego nie zagłuszył nawet szum liści. Chłód ogarnął ciało dziewczyny.
- Wiem – Gabriel opuścił wyciągnięta przed siebie dłoń. – Miłej zabawy. Nie musisz martwić się jej barierą. Wątpię, czy uda jej się ją odtworzyć. Jest zupełnie rozbita.
- Dlaczego sam ją nie zabijesz? – zapytał Rubien.
- Nie chcę pobrudzić sobie rąk – roześmiał się. – Nie przepadam za krwią. Jest zbyt czerwona jak na mój gust. Zresztą nie mam za dużo czasu. Za chwilę pojawi się tutaj nasza Pogodynka, a jak pewnie wiesz, nie szczególnie przepadam za użeraniem się z nią, tym bardziej, kiedy już raz tego dnia miałem okazję.
Gabriel odwrócił się na pięcie i poszedł w kierunku, z którego przyszedł.
- Miłej zabawy. Ciao!
Czy on ma rozdwojenie jaźni?- pomyślał Sawwa. Postać w garniturze zniknęła w ciemnościach parku. Wiatr wzmógł się. Rubien nie zamierzał poświęcać April dużo czasu. Chciał położyć się spać. Jego dzisiejszy humor prysnął, jak bańka mydlana.
Dziewczyna wydawała się dużo spokojniejsza niż poprzednio. Może przywykła do wizji swojej śmierci.
- To koniec – powiedział.
Wzbudził krew w swoich żyłach. Żar buchnął z nich, a on ukierunkował go ku swojej ręce. Skórę pokrył czarny nalot spalenizny, który zaraz też zniknął pod wpływem gorąca. Umocniona tkanka zaczęła pękać, a w każdej takiej rysie wrzała ogniście czerwona, bulgocząca krew. Nie chciał doprowadzić do ostatniego etapu, więc pozwolił by wzniecił się ogień.
- Dlaczego to robisz? Przecież też jesteś człowiekiem.
Zmarszczył brwi. Ogień błyszczał niebezpiecznie blisko, ale ona się go nie bała. Pogodziła się ze swym losem, ale nie potrafiła zrozumieć swojego oprawcy. Dlaczego zabijał, skoro nie musiał? Dlaczego niszczy istoty takie same jak on z wyraźną satysfakcją? Dlaczego zabija przy tym samego siebie, za każdym razem po trosze?
Przez chwilę zrodziło się w nim zwątpienie.
- Spłoniesz – szepnął do niej drżącym głosem.
Z ich dwójki to nie ona była przerażona.

Dłoń Rubiena zamknęła się na twarzy April. 


___________________________________________________________________

Mam nadzieję, że się podobało. 
Wesołych Świąt Bożego Narodzenia :)
                                                                                                      Dziecko