niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział II


- Panie Sawwa, panie Sawwa… Jesteśmy na miejscu – usłyszałem kobiecy głos, miły w uprzejmy, nie przymuszony sposób. Otworzyłem leniwie oko, lustrując stewardesę szczegółowo. Przeciętna. Od razu widać, że to nie Rosja.
- Dziękuję – odpowiedziałem z uśmiechem na, co brunetka zarumieniła się. Nie ma zbyt wielu wielbicieli. – Już wychodzę.
Uroki pierwszej klasy, pobudka wliczona w cenę. W sumie nawet nie spałem, a jedynie przymknąłem oczy, by lepiej skupić się na myślach. Przeciągnąłem się w siedzeniu, prostując stwardniałe kości po dwu godzinnym locie. Szkoda, że te fotele nie są adekwatne, w stosunku jakości lotu… Cholernie twarde. Wyszedłem z samolotu, niosąc pod ręką jedynie podręczny bagaż. Po cóż mi więcej? Nie zostanę w tym mieście dłużej niż kilka dni. Uśmiechnąłem się do pilota. Znam go dobrze, w końcu sam załatwiłem mu robotę w przewozie kokainy…
Sprawnie przeszedłem przez lotnisko. Stado taksówek czekało zaraz przy wyjściu. Wyminąłem gramolącą się parę i ruszyłem pieszo w stronę centrum miasta znajdującego się bardzo blisko. Podziwiałem ohydne widoki. Jak moi rodzice mogli tu mieszkać?
Cóż, nie miałem Gocewii nic do zarzucenia pod względem architektury, czystości, kultury, ale przypominało bardzo przeciętne miejsce. Typowe dla zachodu. Nuda. Powtarzalność. Nuda. I te kobiety. Zero kreatywności. Włożyłem ręce do kieszeni skórzanej, czarnej kurtki. Miasto powinno być ciekawsze, zważywszy na to, co skrywa w swoim wnętrzu. Przecież mieszkają tutaj Ludzie Umysłu! Zaczynam mieć wątpliwości, co do wyższości mojej rasy nad ludzką, skoro nie potrafią zadbać nawet o ich reprezentacyjność. Prowadzenie ich, jako istot słabszych jest wymagane, chyba że postanowią je usunąć. Zrównać z ziemią ich świat i w konsekwencji przejąć władzę. Taka kolej rzeczy. Ewolucja. Szkoda, że Ludzie Umysłu są tacy nudni.
Z nimi, jako władcami mogłoby być trochę sztywno.
Przeszedłem przez tłoczną ulicę na chodnik. Kobiety wymijały mnie chichocząc, gdy spojrzałem w ich stronę. Mimo przeciętności reakcje takie same. Nuda. Zobaczyłem duży budynek z cegły, chociaż mały w porównaniu z wieżowcami. Okno otwarte na piętrze, schody z boku. Biała firanka. Najwyraźniej śpieszyła się, pewnie do pracy lub na spotkanie. Zatrzymałem się przy skrzynce pocztowej. Regularnie płaci. Uśmiechnąłem się pod nosem.
Mieszkanie kobiety nie było moim pierwszym celem, ale to dobrze, że znalazłem sobie miejsce na jutrzejszy dzień. W końcu nie będę się włóczyć cały czas po tym mieście. Sprawy załatwię dzisiaj, a lot dopiero w piątek. Strasznie wolno…  
Wszedłem do siedziby firmy transportującej samochody i motory pomiędzy państwami. Wymijając przesyłki i pracowników w niebieskich uniformach, podszedłem do lady. Panował tu straszny zamęt.
- Przesyłka numer 302 – powiedziałem oschle do pracownika. Zaczął szperać w papierach, wołać coś i znów szukać. Przyglądał mi się podejrzliwie.
- Moment – mruknął, wychodząc zza lady. Brudna brama podniosła się w górę. Jakiś starszy facet wyjeżdżał białym mercedesem. Wydawał się dość zadowolony z usługi. Z każdą sekundą czułem się bardziej zirytowany. Jeśli oni zgubili moją dorogayewa to zabije ich. Wybije, co do jednego.
Na szczęście usłyszałem głos pracownika – Panie Sawwa proszę tutaj.
Przeszedłem w dalszą część sporego pomieszczenia. Wszędzie stało mnóstwo motorów, aut i innych przedziwnych maszyn. Gdy zobaczyłem moje maleństwo poczułem ulgę. Podbiegłem do motoru szybko.
- Jeśli pan chce możemy go wyprowadzić…
- Niet – syknąłem zirytowany, nawet nie zauważając, że przeszedłem na rosyjski. Zawsze to robiłem, kiedy się denerwowałem. Z kolei to działo się dość często, gdy ktoś chciał dotknąć mojego motoru.
Usiadłem na niej. Czułem się idealnie. Sprawdziłem szybko, czy wszystko działa i czy nie ma jakiś śladów uszkodzenia. Czarny lakier lśnił, jak zawsze, brak ubytków w paliwie… Lusterka w porządku. Trochę wystawały na boki, więc ktoś z uszkodzonym mózgiem, jak chociażby przeciętny człowiek, mógł skrócić o nie moją ukochaną. Już raz to się zdarzyło. Facet kilka dni później opuścił swą rodzinę na zawsze.
- Co do płatności… - zaczął pracownik, ale podałem mu odliczoną należność. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć lub nawet przeliczyć kwotę odjechałem korzystając z możliwości. Po cóż przedłużać, czyż nie? Wyjechałem na ulicę po kilku minutach docierając do samego centrum. Moim celem był szpital, gdzie leżał ten cholerny skurczybyk.
Manewrowałem między samochodami, nie przejmując się zbytnio przepisami drogowymi. W życiu nie wywołałem wypadku na drodze… Oczywiście przypadkowo. Jakieś auto wlekło się przede mną… Ileż można jechać 200 metrów? Przyspieszyłem. O włos, a złapałbym czerwone światło.
Wedle informacji budynek miał znajdować się przy końcu. Jeśli to jest niby koniec, to ja jestem dziewicą. Skręciłem w prawo, wjeżdżając na parking dla odwiedzających. Zostawiłem motor korzystając z okazji, że pracownik był zajęty. Przecież nie będę za to płacił.
Szpital, jak wszędzie, przepełniony po brzegi. Tysiące chorych… Wysadzić ich. Przynajmniej skończy się ich nędzne życie w cierpieniu. Wjechałem windą na trzecie piętro. Tam ma leżeć według słów tego babska. Rozmawialiśmy telefonicznie jeszcze w Rosji. Ostatni raz widziałem ją… Nie pamiętam i nie chcę pamiętać. Otworzyłem czwarte drzwi.
- Jeszcze żyjesz? – zapytałem z wyraźnym zawodem. Starszy facet z siwym zarostem i łysiną, około pięćdziesiątki leżał na szpitalnym łóżku. Schudł i to mocno. Oślepiła mnie biel. Rosyjski śnieg jest jeszcze jaśniejszy. Takie bogate miasto, tyle przedsiębiorstw, a jednak szpital zaniedbany. Kurz, zacieki… Wysadzić.
- Przyszedłeś mi pomóc odejść, tak? – zarechotał mój wujek. Z całej rodziny to tylko do niego mogłem się przyznać. Reszta powinna była umrzeć zaraz po narodzinach.
- A co sam sobie już nie poradzisz? – zaśmiałem się sztucznie, siadając na skraju łóżka, chociaż wcale mnie to nie śmieszyło - Yebanat! [motherfucker] Eta sooka powiedziała, że umierasz! Co ty k**** odpierdalasz!
Yebanat założył ręce na piersi i zarżał. Chciałem go rozszarpać tu i teraz, ale jakaś blat [dziwka] weszła do środka. Najwyraźniej musiałem swoim wyskokiem obudzić ją. Kiedy przechodziłem spała w tej swojej małej kanciapie. Zmieniła mu kroplówkę, co trwało bardzo długo i wyszła.
- Co ty sobie wyobrażasz? Ahueyet [What the fuck?]
- Rubien tak dawno się nie widzieliśmy, a ty nawet się ze mną nie przywitasz? – zapytał, wyciągając ręce w moją stronę.
- Jesteś pedałem czy jak? Vali otsyuda [fuck off!]
Opuścił ręce dając za wygraną.
- Jak oni cię tam wychowali. Zachowujesz się…
- Wybacz. Poniosło mnie – syknąłem – Zwykle nie okłamuje się MNIE, gdyż to grozi śmiercią. Jeśli myślisz drogi Adrianie, że nie zabiję cię, bo jesteś moim wujkiem to się mylisz. Spytaj eta sooka. Wiesz co, jednak to ci się nie uda, bo utnę ci język albo jaja. Twój wybór.
Wzniósł oczy na sufit i po chwili znów na mnie.
- Wybacz, że żyje.
- Nie wybaczę. Tak się nie robi. K****! W tej dziurze samoloty latają do Rosji, co tydzień, więc lepiej się zdecyduj, czy umierasz, czy nie, bo nie mam zamiaru czekać!
- No cóż, nie pomyślałem, że zdenerwujesz się tym tak bardzo. Chciałem tylko sprowadzić was z powrotem tutaj.  
- Po co? – zapytałem lekko, hamując swoją złość.
- Jesteśmy rodziną.
- Pierdolisz.
Czy on myśli, że jestem idiotą albo co gorsze kobietą?
- Dobrze. Widzę, że tak się nie dogadamy. Jednak masz coś po matce. Z tobą trzeba zawsze prosto z mostu.
- Nie porównuj mnie z eta sooka, bo cię zabiję.
- To robi się trochę nudne Rubien – westchną wujek. Jak cię pokroję na kawałki nożem do chleba to przestanie. Wstałem z łóżka, zaczynając chodzić po pokoju.
Zatrzymałem się.
- Mów konkretnie po co musiałem przelecieć przez pół świata.
- Nie przesadzaj. Co wy wszyscy widzicie w tej cholernej Rosji? – jęknął starzec. – Jest robota – uśmiechnął się do mnie z błyskiem w oku, świecąc przy tym złotym zębem – Duża.
Uniosłem brwi. Może to zrekompensuje jakoś spadek, który miałem po tym dziadzie odziedziczyć.
- Nie zawiedź mnie wujaszku.
Podał mi kopertę. Na chudych, żylastych dłoniach miał kilka tatuaży i wielki sygnet. Gdy byłem dzieckiem lubiłem się nim bawić. Wcześniej należał do mojego dziadka. Lekko drżały. Starość. Szkoda, bo był perfekcyjnym strzelcem. Otworzyłem kopertę. Przeczytałem całość dwa razy.
- Na pewno nie umierasz? Czy na mózg ci coś padło?
- Załatwisz to, a wszystko będzie twoje – rozłożył ręce dramatycznie, błyskając znów złoty zębem. Zwariował. Jest źle. Zacząłem kalkulować: zabić go i dostać spadek, czy wykonać zadanie i dostać spadek. Ciężki wybór. Coś mi jednak w tym całym cyrku nie pasowało.
- Momencik. Jeśli to wszystko niby takie banalne i proste to czemu sam tego nie zrobisz? Po co ci rodzina? Ja? Syn twej siostry?
- Czemu ty zawsze musisz szukać dziury w całym?
- Bo lubię dziury.
Dziad opluł się. Jak będę na stare lata w takim stanie to się zastrzelę. A ciało oddam potomnym. Tak.
- Załatwisz to cała kasa twoja.
- Tu musi być jakiś haczyk.
- Nie ma. A teraz rusz swój tyłek i przyprowadź mi wózek. Dzisiaj wychodzę ze szpitala. Masz jakiś samochód prawda? Co tak patrzysz? Nie masz? To zamów mi taksówkę. Jedziemy do domu.
- Nie masz jakiś służących? – zapytałem, ociągając się z wykonywaniem rozkazów głowy rodziny, do której się nie przyznawałem. A może zabić go i będzie po problemie… Przypomina mi się Hamlet. Życie to dramat.
- Służący to nie rodzina. Myślisz, że przeżyłbym gdybym otaczał się tylko nimi? Chociaż masz rację. Mieszkając z tobą byłoby to jeszcze mniej realne. Powiedz mi skąd ci się to wzięło Rubuś? Byłeś takim dobrym chłopcem.
- Tylko nie Rubuś. Nie jestem sokiem – syknąłem i wyszedłem po ten cholerny wózek. Zabije go albo i nie zabiję, ale kiedyś na pewno to zrobię. Za co ja muszę znosić tego dziada? Nie mógł zrobić sobie syna, kiedy miał jeszcze sprawną dolną część ciała? Teraz jeździ na wózku i gdera. Cała rodzina chce przejąć jego majątek, ale nie on sobie upodobał, by przepisać go akurat synowi swej siostry. Nie żebym tych pieniędzy nie chciał, lecz nie za taką cenę. Znosić jego humory i wypełniać rozkazy. To nie moja działka.
Przyprowadziłem jego wózek.
- Pomóż mi – rozkazał.
Wzniosłem oczy do nieba. Czemu ja?
- Proszę, nie macaj mnie – syknąłem, a on znów zarechotał. Kiedy usadziłem tego Yebanat na wózku, odetchnąłem z ulgą.
- Całkiem ładne masz ciałko po tym twoim… ojcu – to ostatnie brzmiało bardziej, jak splunięcie. Nigdy go nie lubił. – Mięśnie twarde, jak stal. Zechcesz mi może zaprezentować?
Zlustrowałem go.
- Za ile?
Starzec zaśmiał się, prawie spadając z wózka.
- Twój całkowity brak moralności, zasad i sumienia skłania mnie do zastanawiania się nad twoją możliwością bycia moim synem.
- Bo ty umiałbyś zapłodnić cokolwiek… - prychnąłem, na co on znów się roześmiał.
- Cała rodzina cię pokocha mój synu! A teraz jedziemy do domu. Oczywiście zamieszkasz ze mną i…
Reszty nie słuchałem. Zapakowałem go do taksówki, a samemu podążyłem za nim na motorze. Musiałem rozgryźć tego starca. Adrian odziedziczył po dziadkach fortunę, eta sooka za skrzyżowanie się z osobnikiem gorszego gatunku, czyli moim ojcem, nie dostała nic. Babci i dziadkowi ogółem dzieci nie zbyt się udały. W sumie wydziedziczenie wujka też wisiało na włosku, kiedy dowiedzieli się, że jest pedałem. Znaczy gejem. To musiało być dramatyczne.
Później umarli, w końcu Adrian dostał to, co chciał. Żył z dnia na dzień, jako głowa naszej rodziny. Gdybym miał jakiekolwiek wyższe uczucia to może byłbym z niego dumny. Mimo pedalstwa utrzymał się na szczycie i nie dał odebrać pozycji nawet teraz. Zabicie go byłoby wisienką na torcie mojego życia.
Kiedy miałem pięć lat wyjechaliśmy z tego przeklętego miejsca. Wujek starał się nas zatrzymać, ale eta sooka się uparła. On zawsze bardzo interesował się swoją rodziną. Opanował ją do tego stopnia, że od niego zależało dosłownie wszystko. Dysponuje takimi pieniędzmi… Gdybym znalazł się na jego miejscu nigdy nie przejmowałbym się jakimś spadkiem. Wujaszek sobie coś ubzdurał i postanowił go na siłę komuś zapisać, jednocześnie robiąc z tej osoby głowę rodziny.
Eta sooka komentowała to telefonicznie już kilka lat temu. Ponoć śledził wszystkich i niby nadal to robi, aby znaleźć najlepszego kandydata. Padło na mnie. Pięć lat temu, kiedy dostałem propozycję, by tu przyjechać i wszystko przejąć pomyślałem jedno: zwariował. Siedziałem w Rosji dalej. Niedługo później potrąciło go auto na pasach, przez co miałem zakwasy w mięśniach brzucha. W życiu tak się nie śmiałem.
Tydzień temu dzwoni eta sooka. Zmieniam numery telefonu prawie każdego dnia, ale ona zawsze da radę się ze mną skontaktować. Kiedyś złapała mnie nawet przez budkę telefoniczną. Nie znam dobrze tej kobiety i zastanawiam się często, czy ona ma w ogóle taką płeć. Powiedziała mi o mniemanej zbliżającej się śmierci kochanego wujaszka i kazała tu lecieć. Na początku zbyłem ją. Wywaliłem wszystkie komórki. Zaszyłem się w jakiejś dziurze. Kiedy zapłaciła mi, okazałem łaskę i wsiadłem w samolot.
Dlaczego nie domyśliłem się, że to podstęp tego starca? W sumie opłacało się tu przyjechać, ale taka oferta… Trzeba to przemyśleć. Przejąć cały majątek bardzo mi odpowiada, ale wiązać się z całą tą bandą na resztę swych dni? Jeśli Adrian byłby normalny zgodziłbym się, a później go oszukał z wypełnieniem reszty zobowiązań. Szkoda, że to cholerny Człowiek Umysłu.
Ciężki wybór.
Zjechałem w boczną drogę. Zwariował, jeśli myślał, że sam z siebie pojadę do „domu”. Prędzej się wykastruję. Chciało mi się strasznie pić. Skoro tu jestem, skoczę sobie na szklaneczkę wódki do pobliskiej siedziby.
Przed wejściem kręciło się dwóch byków. Zostawiłem dorogayewa kilka przecznic dalej. Trzeba mieć ograniczone zaufanie do obcych. Wszedłem lekkim krokiem. Typowe wnętrze. Pełno rur i półnagich kobiet. Od razu mnie zauważono.
Poczułem towarzystwo stojące w bardzo bliskiej odległości. Czekali tylko na znak. Uśmiechnąłem się.
- Stolichnaya – powiedziałem do barmana, który łypnął na mnie sztucznym okiem. Nalał do pełna i podał oszczerbioną szklankę. Wypiłem duszkiem – Od razu lepiej.
Usłyszałem klaskanie. Odwróciłem się w jego kierunku.
- Witamy! – zawołał gruby facet, który najwyraźniej uważał się za wystarczająco godnego, by występować w imieniu szefa. Nie miał pojęcia do kogo mówi – Czegoś chciał chłopczyku? Zgubiłeś się?
Prychnąłem.
- Poproszę z szefem, maleńka.
Zburaczał. Kiwnął głową na stojących za mną ochroniarzy. Poczułem rękę na ramieniu.
- Zapraszamy do wyjścia.
- Nie rozumiecie? – syknąłem. – Chyba będę musiał to wytłumaczyć inaczej.
Nim zdążyli mnie dobrze chwycić, uderzyłem łokciem w żebra jednego z nich. Usłyszałem przyjemny gruchot łamanych kości. Chrzest w nowym mieście. Obróciłem się do niego, kopnąłem w brzuch, jednocześnie waląc prawą pięścią w twarz drugiego miażdżąc nos. Zachwiał się uroczo, jak słodka kobietka po jednym drinku. Zamachnął się na mnie, ale bez większego wysiłku wymsknąłem się. Zaplątałem się między nich, przez co przywalili sobie nawzajem w brzydkie gęby. Przeskoczyłem w zwinnym ruchu na ręce i podciąłem obu bramkarzom nogi. Upadli na ziemię, jak dwie kłody. Chcieli się jeszcze podnieść, ale zgodnie z moim zwyczajem połamałem im podczas podcięcia nogi.
Nie byli przeciwnikami dla mnie tak, jak żaden człowiek. Moja siła, szybkość i zwinność przewyższała zdolności nawet najlepszych ludzkich wojowników. Ta potyczka nie była dla mnie zabawą, nawet wstępem do niej. Tylko Ludzie Umysłu mogliby mi jej trochę dostarczyć, ale to takie sztywniaki… Nuda. Dobrze, że chociaż zabijanie jest jeszcze przyjemne.
- Więc? – zapytałem pomocnika szefa, który gwałtownie zbladł, a nawet zzieleniał. Cała akcja trwała zaledwie kilka sekund. Miał powody do zaskoczenia.
Dziwki zaczęły ukradkiem wynosić się z pomieszczenia razem z „obcymi”, jak nazywam klientów.
- Sooksin… [ sukinsyn ]
Znalazłem się przy nim.
- Masz rację… Takie życie – zaśmiałem się i podniosłem go sobie jedną ręką w górę. Spojrzałem w oczy. – Irytujesz mnie.
Pchnąłem go. Upadł na ziemię. Starał się odsunąć, jak najdalej ode mnie. Biedactwo. Wyciągnąłem broń.
- Ty troop! [ jesteś martwy] – piszczało maleństwo, kiedy strzeliłem mu w kolano. Zwijał się w agonii. Miałem ochotę zrobić to samo z drugą nogą, ale z radosnego nastroju wyrwał mnie znajomy głos.
- Nie dobijaj. Nigdy go nie lubiłem, ale da się go jeszcze przerobić na parówki – powiedział stojący z boku szef tej całej bandy. Borys. Podrapał się po koziej bródce i podszedł do mnie. Uścisnęliśmy się, jak dawni przyjaciele, którymi w sumie nigdy nie byliśmy. Przynajmniej ja nic o tym nie wiedziałem.
- Dobrze wyglądasz, Zvier.
- Ty też – puściłem do niego oczko. Odmłodniał jakoś. Nowa pozycja, jednak wiele zmienia. Chociaż łysinka się powiększała. Mógłby zastąpić miejsce włosami z bródki, chociaż ona też rzedła w oczach. Biedny, a kiedyś miał taką czuprynę. – Jakaś rozrywka znajdzie się dla mnie?
Szef spojrzał na zwijającego się człowieka jęczącego coś o karetce. Panikuje, przecież to tylko kolano. Wprawdzie od dziś będzie utykać i jego kariera skończona… Nie czułem się winny. Borys też nie widział w moim zachowaniu nic złego.
- Rozumiem, że to ścierwo ci nie wystarcza. Coś się znajdzie – uśmiechnął się – Chodź, pogadamy, jak za dawnych lat.


Wyszedłem od Borysa stosunkowo późno. Stary skurczybyk próbował naciągnąć mnie na nockę w jego mordowni, ale udało mi się zwinnie tego uniknąć. Znam jego metody. Nawet mnie chciałby jakieś babsko wcisnąć, a ja wypraszam sobie, żeby płacić za sex. W dodatku stworowi gorszemu niż przeciętne.
Mojej ukochanej na szczęście dla Gocewii nic się nie stało. Przegiąłem się w tył i przód, rozruszałem szyję, która po nieszczęsnym fotelu z samolotu nadal wydawała się lekko zbyt sztywna. Postanowiłem, że wyruszę na łowy. Oczywiście to nie nowość. Robię to średnio co dziennie. Słyszałem od Borysa o kilku dobrych clubach.
Wybrałem Landrynkę. Taka ładna nazwa.
Znalazłem się przed nim kilka minut później. Zaparkowałem, jak zwykle dalej. Zbyt martwiłem się o moje maleństwo. Coś zawibrowało mi w spodniach.
Wyciągnąłem telefon. Yebanat!
- Połączyłeś się z sex telefonem, wybierz głos: …
- Rubien, rozumiem twoje specyficzne poczucie humoru, ale co gdyby po drugiej stronie był inny członek naszej rodziny? – zapytał wujek.
- Wybrałeś: gej jeden…
- Rubuś, dziecko moje, wolałbym na żywo, skoro oferujesz usługę.
- Czego chcesz?
- Podziwiać twe ciało… - zaśmiał się. Przeklęty starzec – Przypomnij mi, czy ja nie kazałem ci jechać za mną do willi?
- Nie pamiętam czegoś takiego.
- Widzę, że skleroza jest u nas rodzinna. Zapominam powoli, że jesteś moim siostrzeńcem. Taka ładna z ciebie bestia. Zvier.
Śledzi mnie. Prawie bym zapomniał.
- Wracając do konkretów: czego?
- Jutro, 12.00, u mnie…
- Źle cię słyszę … - chrząknąłem – Futro? Co? Chyba tracę zasięg…
- Rubienie Sawwa…
- Zdzwonimy się później – zakończyłem rozmowę gwałtownie. Wyłączyłem telefon i wyciągnąłem baterię dla bezpieczeństwa. Metody Adriana zaskakują każdego, nawet mnie… Zsiadłem z motoru. Poczułem się dziwnie. Odwróciłem się i spojrzałem mu prosto w ślepia.
Kot.
Czarny.
Gapi się na mnie.
- Spadaj – syknąłem na niego i szybkim krokiem skierowałem się w stronę clubu. Usłyszałem miaukniecie. Takie żałosne, płaczliwe, pełne tęsknoty…
Odwróciłem się. I to był mój błąd.
- Kocie włosy na spodniach nie dodają męskości, pulpeciku – syknąłem, patrząc na kota łaszącego się o moje nogi. Za chwilę mnie ta kotka zgwałci... Cholera to jest kocur. – Won! 
Zacząłem tupać nogami, ale stworzenie nawet się nie przestraszyło. Wziąłem głęboki wdech i wydech. Nie będę uciekać przed kotem.
- Wykastruje cię – syknąłem. Otarł się jeszcze kilka razy. Spojrzał mi w oczy i sobie poszedł. Jeszcze chwila, a umarłbym na zawał serca.
Poszedłem do Landrynki.
Popatrzyłem głęboko w oczy bramkarzowi. Wyglądał, jakby skądś mnie już znał. Ciekawe skąd… Trochę się wystraszył. Biedactwo. Rozejrzałem się po wnętrzu clubu. Stoliki, ciemność, dużo miejsca do tańczenia i oczywiście bar. Me bóstwo!
Nuda. Nuda. Ciekawa… Nuda. Czarna!!! Umieram…
- No cześć – zamachałem do barmana, który strasznie szybko podleciał do mnie. Uśmiechnął się lekko, chyba pozostał mu grymas po droczeniu się z rudzielcem siedzącym przy barze. Spojrzałem mu w oczy. – No cześć – powtórzyłem tym razem w myślach, jako prywatną wiadomość do niego. Zbladł.
Człowiek umysłu. Alkohol mogę brać.
- Szklanka wódki.
Zamrugał, jak panienka swymi długimi rzęsami. Ciemne włoski, oczka i blada skórka… Prawie, jak ja, ale jednak brakowało mu pazura… Wyglądał, jak dziewczynka. Męska oczywiście. Gej…?
Barman spoglądał na mnie zdziwiony, ciągle potrząsając szejkerem. Miał koleś wprawę…
- Szklanka wódki – powtórzyłem głośniej, dodając echo myślowe.
- Na pewno? – spytał, unosząc brwi.
- Da! [tak!]
Dostałem w końcu moją szklankę. Przy barze było tłoczno, więc podszedłem do jednego z wolnych stoików. Zaczynamy łowy! Szukałem czegoś wybitnie nie nudnego… Przyznam, że po chwili zaczynałem tracić nadzieję. Spojrzałem w stronę baru, a tu rudziątko, które mówiło z dziewczynką barmanem wlazło w szpilkach… W szpilkach na bar.
Razem z czarnym, brzydkim czymś…
Bałbym się, że w jej otoczeniu się pobrudzę. W sumie nie mam nic do czarnych kobiet, ale w łóżku nie znają swojego miejsca. Nie lubię siorbania. To odrażające.
Dziewczę na barze wywijało prawie tak samo, jak dziewczynka szejkerem. Rudziątko zaczynało mi się podobać. Twarz przeciętna, tyłek zgrabny, biust w sam raz, ale nie to głównie mnie zaintrygowało. Miała w sobie pazur, szczyptę ostrej przyprawy, która czyniła jej nudność wyjątkową.
I ładnie kręciła tą swoją wyjątkowością…
Chociaż wytrzymałości żadnej. Rosjanki, jednak mają jej więcej. Przypomina mi się... Miała werwę dziewczyna.
Zeszła z blatu. Podbiegły do niej koleżanki. W końcu kobiety to zwierzęta stadne… Przydałoby się rudzielcowi orzeźwienie.
Machnąłem na kelnerkę i w kilku gestach przekazałem informację o drinku dla walczącej samotnie na polu barmańskim. Muzyka dudniła tak mocno, że czułem pulsowanie mózgu. Jej koleżanki zaczęły coś gestykulować obok niej. Jedna z nich wskazała dyskretnie mnie. Dzięki za reklamę skarbie. Kelnerka idealnie zgrała się w czasie, dobijając moją zdobycz drinkiem.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Trafiony.
Szła w moją stronę. Zarzuciłem na twarz jedną z ładniejszych masek.
 - Podobno postawiłeś mi drinka - powiedziała, dosiadając się do mnie. W sumie nie dałem jej pozwolenia… Niech pozna dobre serce Rosjanina.
- A nawet na pewno. Jak mógłbym nie nagrodzić takiego wyczynu – zlustrowałem ją dokładnie. Na szczęście z bliska wydawała się jeszcze ładniejsza. - Uwielbiam odważne kobiety. 
Trochę kłamstw nie zaszkodzi. Puściłem jej oczko. Chyba nie wyczuła akcentu. Spojrzałem w jej czarne oczy. Takie stężenie Ludzi Umysłu w jednym clubie jest nie możliwe.
- Zatem powinnam ci się jakoś odwdzięczyć za tą uwagę – zamieszała swojego drinka, starając się być zalotna.
- Cóż mi zaproponujesz? 
- Zwykle to mężczyźni proponują kobiecie taniec – odszczeknęła od razu, starając się wygrać tę rozgrywkę. Czemu nie… Czasem mogę być delikatny. Chociaż to średnio pasuje do mnie.
- Myślałem raczej o czymś zgoła innym… - uśmiechnąłem się lubieżnie. Chyba załapała. Tak, widzę ten dreszczyk.
 - Zależy, jak dobry był drink - pociągnęła łyka. Po jej twarzy przebiegł cień. Chyba trafiłem w gusta, a raczej kelnerka. - Jeśli dotrzymasz mi kroku to może pomyślimy.
- Chyba nie mam wyjścia, jak podjąć to wyzwanie – dopiłem wódkę do końca i odstawiłem szklankę.
- Tylko wiesz...
Zatrzymałem się w połowie ruchu. Coś nie gra?
- Mam jedną zasadę - powiedziała, wskazując na mnie palcem dłoni, której wciąż trzymała kieliszek z niedopitym napojem - Jeden drink - jeden taniec.
Uniosłem brwi, widząc ten jej zalotny uśmiech. Może ma jeszcze więcej szczypty niż założyłem? Oby, bo robienie nadziei jest niemoralne. 
- Zazwyczaj kobiety nie poprzestawiają na jednym tańcu, gdy są ze mną. 
- Ale ja nie jestem jedną z łatwych kobietek, które otaczały cię do tej pory - puściła mi oczko i odstawiła kieliszek. 
- Nie za ostro, maleńka? – podałem jej rękę, by pomóc zejść. 
- Mówię, co myślę - przejechała mi palcem po szyi, zatrzymując na koszuli, za którą pociągnęła mnie mocno. Dobrze, że się przebrałem u Borysa. Poszedłem za nią, skoro starała się mną zawładnąć. W sumie kręciło mnie to, ale dziś miałem ochotę na uległość. Jakąś landrynkę. Najlepiej żółtą, a nie pomarańczową.
Odwróciłem się lekko, dalej podążając za rudzielcem. Chce tamtą! Ona też się napaliła, widziałem to. Stała obok kolesia, ale gapiła się na mnie. I te oczy… Albinoska? Po części na pewno. Spojrzałem znacząco na jej drinka i przejechałem palcami po koszuli.
Zbyt skupiłem się na blondynce i dałem się zaprowadzić do kącika palaczy. Umrę.
 - Nienawidzę papierosów – mruknąłem, starając się nie brzmieć, jak dziecko. Zmarszczyła brwi.
 - Nie wyglądasz – puściła mnie, zaczynając się lekko kiwać. – Czas na zabawę – szepnęła zalotnie, schodząc do parteru, mocno kręcąc przy tym biodrami. Mogła już tam zostać skoro zaczęła. Potrafiła pobudzić faceta. Szkoda, że mam ochotę na słodycze.
Nie miałem zamiaru tracić okazji. Ciało miała przyjemne, zdawała się mięknąć pod każdym dotykiem. Zarzuciła mi ręce na szyję. Chwyciłem ją w tali. Czułem się, jakby tańczył przy mnie demon. Trudno było opanować jej ruchy, po chwili dałem sobie z tym spokój. Przypominała mi tsunami… Fala w końcu kiedyś opadnie.
 - Jak masz na imię? – szepnąłem do niej, muskając lekko jej ucho.
 - Pola – odparła szybko. Chyba kłamała, ale nie zamierzałem w to wnikać.
 - Pasuje Ci.
Jej ciało zadrżało. Kłamała.
- A ty...? – spytała, ale nie dążyłem jej odpowiedzieć. Kątem oka dostrzegłem moją słodycz. Czyli nie brak jej inteligencji. Zrozumiała aluzję.
Poczułem się wyjątkowo mokry.
- Cholera… - syknęła blondynka, patrząc idealnym, przepraszającym wzrokiem na mnie. Ledwo trzymała się na nogach, a raczej udawała. Mrugnęła do mnie, na co uśmiechnąłem się zalotnie. Słodyczy! - Przepraszam, przeprasza... - powiedziała, klejąc się do mnie, jeżdżąc dłońmi po mojej koszuli w górę i w dół… - Te obcasy są za wysokie... Potknęłam się, ale ze mnie gapa – dukała, z trudnością składając zdania. Zagryzła uroczo wargę.
Odruchowo złapałem ją za tyłek.
- Nic się nie stało to tylko koszula – powiedziałem spokojnie.
- Jeju! Oblałam Cię tak mocno! - spojrzała na mnie, jakby chciała mnie zjeść tu, teraz, natychmiast.
- Wy się bawcie, a ja tymczasem idę dalej tańczyć – powiedział bez ogródek rudzielec, poprawiając się dodatkowo. W sumie dziś mogło być słodko i ostro… - Dzięki za taniec! – przyłożyła palce do ust posyłając mi buziaka i wyszła z pomieszczenia.
Już mnie nie obchodziła.
- Widzę, że zrozumiałaś… - szepnąłem, przygryzając delikatnie płatek jej ucha. Aż podskoczyła. Delikatne miejsce.
- Tak – powiedziała zarzucając ręce na moja szyję. Wlepiła we mnie swe oczka.
- Jesteś aniołkiem?
Zachichotała.
- Dla ciebie mogę zostać nawet świętą, jeśli tylko obiecasz zmienić mnie w demona…
Znajdowała się bardzo blisko. Nie zwykłem robić tego po kątach w clubach, ale z nią mogłem wszędzie. Ścisnąłem jej tyłek. To się nazywa krągłość.
Pocałowała mnie lekko, ale zarówno mnie, jak i jej to nie wystarczyło. Nie mówiliśmy dużo, choć językami pracowaliśmy. Dziewczyna słodko jęczała, tak dramatycznie. Jakbym robił jej coś bardzo złego…
Wydostałem ją z clubu, chociaż widziałem, że mógłbym z nią zrobić wszystko nawet tam. Dziś miałem jakąś manię wielkości… Blondynka wymknęła się z mych ramion po płaszczyk. Pozwoliłem jej uciec, a samemu poszedłem po moją ukochaną.
Podjechałem pod club akurat, kiedy wyszła. Mam nadzieję, że ciągle będziemy tacy zgrani w czasie. Teraz naprawdę się już chwiała w czym pomogłem jej drinkami zamawianymi dla wspólnego smakowania. Oczy rozbłysły jej, kiedy zobaczyła moją dorogaya.
Pomogłem jej wsiąść. Katem oka dostrzegłem rudzielca z koleżankami. Mogłaś być przy moim boku, ale skoro nie walczyłaś, to twoja strata. Z takim tempem to nie widzę świetlanej przyszłości przy męskim boku. Nie żeby blondynka miała zostać kimś więcej niż przelotnym uniesieniem, o którym nigdy nie zapomnę.
Związek z kobietą to jak związek z jedzeniem.
Choć rudzielec się wymsknął to łowy mogę nazwać udanymi.


Obudziłem  się w miękkim, jeszcze ciepłym łóżku pachnącym seksem. Promienie słońca świeciły mi w oczy, a jak zdążyłem zauważyć, brakowało tu zasłon. Miejsce obok mnie było już puste. Szkoda.
Wstałem leniwie, wlekąc za sobą pościel, w którą owinąłem się. Zgubiłem gdzieś ubrania. Pewnie są przy drzwiach.
- Eee… - chciałem zawołać dziewczynę, ale imię umknęło mi. Po dłuższym zastanowieniu, chyba się sobie nie przedstawialiśmy.
Z sypialni dostałem się do dużego pokoju z kilkoma oknami. Stanowił połączenie kuchni i salonu. Całe mieszkanie dziewczyny zostało wymalowane na biało. Wszystko, co w nim się znajdowało miało taki odcień. Oprócz mnie, a właściwie włosów, oczu i moich ubrań, które powinny walać się po podłodze, ale jakaś dobra dusza ułożyła je idealnie w kwadrat na fotelu. Poczułem się zmieszany.
Uczucie pogłębiło się mocniej, kiedy podszedłem do kuchennego blatu. Oczywiście białego. Leżał na nim talerz z pachnącą jajecznicą z bekonem, bułeczką i kubkiem kawy. Czarnej. Nie pamiętam żebym wspominał. Obok znajdowała się karteczka.

W podziękowaniu za noc. Wyszłam do pracy. Klucze zostaw w skrzynce na listy.
                                                                                                   Rita.
Fajnie. Poczułem, że coś na mnie patrzy. Odwróciłem się.
- To ty pulpeciku? – czarny kot prześladowca należał do Rity. Zwariuję. Zwierzę zaczęło łasić się do moich nóg. Futro po skórze… Dostałem gęsiej skórki.
Na białej ścianie wisiał włączony nadal telewizor. Dostrzegłem pilot na fotelu obok ubrań. Zwiększyłem głośność i zabrałem się do pałaszowania mojego podziękowania. Nie szczególnie skupiałem się na gadce reporterki o jakiś głupstwach, które mnie nie dotyczyły. Zastanawiałem się, co zrobić z…
Obraz w telewizorze zaszumiał, zamigotał i rozmył się. Po chwili wrócił, lecz na ekranie nie zobaczyłem już reporterki. Ciemnowłosy mężczyzna siedział na wielkim, dębowym biurku.
- Gabriel Michaelis, witam – zeskoczył z niego i podszedł do jakiegoś faceta siedzącego na krześle z widocznym strachem. Stężałem słysząc jego nazwisko - Znajdujemy się w budynku głównym stacji telewizyjnej. A ze mną – położył rękę na ramieniu mężczyzny, który próbował się odsunąć, ale został brutalnie przytrzymany – Dyrektor stacji telewizyjnej August Miller.
- Na świecie istnieją dużo potężniejsze istoty od was nędzne robaki – kontynuował. - Nazywamy siebie Ludźmi Umysłu – pociągnął dyrektora do góry i nie wiadomo skąd pojawił się ostry nóż na jego gardle. – Nadeszły rządy silniejszych.
Rozpłatał facetowi gardło ostrzem. Krew trysnęła w stronę kamery i audycja się skończyła. Uśmiechnąłem się.
- Chyba pojadę do wujka – powiedziałem do siebie na głos lekko zdębiały. Czułem się, jakbym miał dziś urodziny i dostał ogromny tort, z którego wyskoczył ten oto facet. Rozpętał wojnę. Cholera wojnę. Czułem, że łzy szczęścia napływają mi do oczu.
Zjadłem resztę mojej jajecznicy. Z kotem ganiającym za mną, jak za kocimiętką posprzątałem po sobie. Ubrałem się i idealnie mieszcząc się w czasie ruszyłem do „domu”. Włączyłem telefon. Natychmiast zadzwonił.
- Privet [cześć!] - powiedziałem, podejmując decyzję. Czas zabrać się za zadanie. - Musimy porozmawiać o moim truposzu.




                                Maleńkie oto rozdział drugi. Mam nadzieję, że pokochaliście Rubiena tak, jak ja.
Z wyrazami szacunku: Dziecko >_<

PS: Za błędy nie biczować.


niedziela, 12 stycznia 2014

Rozdział I

           Wyłączyłam suszarkę następnie rozmierzwiłam palcami swoje marchewkowo-rude włosy, które układały się lokami na moich ramionach. Nie był to ich naturalny kolor, gdyż każdy Człowiek Umysłu ma ciemne włosy. To jest nasze uwarunkowanie genetyczne i nie możemy tego zmienić... no chyba, że jesteś osobą taką jak ja, czyli musi być jedyna w swoim rodzaju, a poza tym nudziła mnie jednolitość mojego ludu, bo przy niektórych okazjach czułam się, jak na pogrzebie... wszyscy bladzi... super piękni i z ciemnymi włosami i oczami. Do tego, gdy jedni ubierają się  na czarno to myślę, że znajduje się na jakieś stypie. Na dodatek nasze miasto znajduje się w podziemiu i to jeszcze bardziej stwarza klimat pogrzebu. Dlatego postanowiłam przefarbować włosy na dość nietypowy kolor... może to był błąd, gdyż wszędzie jestem rozpoznawalna... gdzie nie wyjdę Podziemni rozpoznają mnie i witają z uprzejmością... To zaleta pochodzenia z jednego z najwyższych rodów w naszym świecie.
          Tak, pochodzę z jednego z Najstarszych Rodów Ludzi Umysłu, naszym godłem jest dumny, biały paw z rozłożonym ogonem i czerwoną różą w dziobie. James'owie są bardzo szanowani w naszym świecie, jak i w świecie ludzi. Moi rodzice - czyli głowy naszego rodu Penelopa - moja jakże denerwująca matka, którą miałam ochotę udusić przy każdym przyjęciu na, którym chciała mnie wyswatać z innymi dziećmi wysokich arystokratów, a także Antoni - mój ojciec, który był strasznie nadopiekuńczy i to przez niego wyrosłam na rozpieszczona osobę. W dzieciństwie, każda moja zachcianka została spełniana i dlatego też nauczyłam się mieć wszystko pod nosem. Ale w późnym etapie mojego dorastania, dojrzałam i już nie zachowuje się, jak rozpieszczony bachor z wyższych sfer. Przyczyniło się do tego spotkanie z królem naszego ludu, który otworzył mi oczy na świat i zaczęłam widzieć coś więcej niż stajnie kucyków, markowe buty i torebki... ale o tym potem, gdyż za bardzo zbaczam z tematu.
         No więc moi rodzice są także bardzo znanymi osobistościami w świecie zwykłych ludzi, gdyż posiadają jedną z największych firm komputerowych na całym świecie, która cieszy się największa popularnością. Moi rodzice mają w sumie czternaście vill, najstarsza i najpiękniejsza mieści się w podziemiu, gdzie jest centrum naszego rodu i zatrzymują się tam na jakieś zebrania... czy Bóg wie co jeszcze, a reszta rozrzucona po całym świecie. Do tego niedawno kupili sobie prywatną wyspę ( z której jestem bardzo zadowolona! ), stok narciarski, sponsorują kilkanaście rezerwatów przyrody w Afryce, a teraz myślą nad wykupieniem prywatnego lotniska... Ale to już zostawię bez komentarza.
         Mi jako jedynego dziecka, głów rodziny przynależała wielka willa na obrzeżach miasta, do której "wyprowadziłam" się po skończeniu osiemnastego roku życia. Dlaczego zaznaczyłam słowo "wyprowadziłam"? Otóż po spotkani z królem Olafem i jego adoptowaną córką April moje oczy drastycznie otworzyły się na świat. Zaczęłam dostrzegać cierpienie głodujących i śmiertelnie chorych, radości z najdrobniejszej rzeczy i to ujęło moje serce. Mój pogląd na świat zmienił się drastycznie w wieku 16 lat, kiedy zrozumiałam, że w życiu najważniejsza nie jest zabawa tylko sprawianie radości innym. Dlatego też uznałam, że chce żyć jak zwykły pracujący człowiek, a nie tak jak panna z wyższych sfer. Dlatego też zatrudniłam się w clubie tanecznym do, którego uczęszczałam, jako instruktorka taneczna i tam zarabiałam na utrzymanie mojego małego mieszkanka na obrzeżach miasta... niekiedy pomagałam sobie jedną z moich czterech kart kredytowych, gdyż moja pensja nie zawsze wystarczała na ciuchy i imprezy... Oczywiście moi rodzice nie mają pojęcia, co ich kochana córeczka robi. Są przekonani, że siedzę w swojej willi i pławie się w bogactwach jednocześnie udając dobra damę i następną głowę rodziny... Ja ja sobie żyję po swojemu... dlatego tez jestem w trakcie strojenia się na wypad do clubu z innymi podziemnymi.
           Zrzuciłam z siebie ręcznik, którym byłam owinięta i przeszłam z łazienki do mojego pokoju, aby się ubrać. Mogłam sobie na takie coś pozwolić, gdyż mieszkałam jedynie z trzema psami i jest małe prawdopodobieństwo, że ktoś ośmieli się podglądać mnie. Wyczula bym jego zamiary z kilometra dzięki naszym mocą, który posiada każdy Podziemny, a mianowicie: telekineza, telepatia i lekkie zmienianie wyglądu co jest mi bardzo potrzebne, bo lekko zmieniam swoje rysy twarzy kiedy wychodzę z domu, aby ochroniarze moich rodziców nie wydali, gdzie na prawdę mieszkam. Tak, non stop jestem chroniona przez jakiś ludzi wysłanych przez moich starszych... a oni do teraz myślą, że ja o niczym nie wiem. Żałosne.
        Machnęłam ręką i wszystkie rolety w oknach zostały zasłonięte. Spojrzałam na moje łóżko na, którym leżały trzy wielkie psy. Czarny Dog niemiecki - Ares, długowłosy Owczarek Niemiecki - Mery i wielki czarny wilczur, którego dostałam na swoje dwunaste urodziny od rodziców.
 - Spadać. - powiedziałam otwierając drzwi.  
Psy spojrzały na mnie leniwie swoimi psimi oczami, ale spełniły moją prośbę. Zamknęłam za nimi drzwi i otworzyłam szafę, z której wybrałam kilka ciuchów i próbowałam ułożyć z nich jakiś sensowny komplet.
             Niestety zegar tykał, a ja nadal nie miałam stroju. W końcu wciągnęłam na siebie krótkie beżowe szorty, czarną cekinową bokserkę, zakolanówki i beżowe szpilki, które idealnie pasowały do stroju. Do tego wzięłam takiego samego koloru kopertówkę, do której schowałam kila kosmetyków, portfel, telefon i klucze, a do jej tajemnej przegrody wrzuciłam nóż o dwóch ostrzach, który zawsze przy sobie miałam. Wszyłam z pokoju tanecznym krokiem i dopadłam lustro przy drzwiach, machnęłam tuszem, rzęsy, a błyszczykiem usta. Poprawiłam się jeszcze parę razy i byłam gotowa do wyjścia. Zamknęłam za sobą drzwi na klucz i zaczęłam pokonywać dwa piętra schodów.
W końcu wyszłam na ulice, a tam czekali już na mnie przyjaciółki: szesnastoletnia hybryda człowieka i podziemnego, adoptowana córka króla - April, dwudziestodwuletnia Dajana, która była moją dobra kumpelą od małego i parę innych dziewczyn, które razem z nami wybrały się do clubu.
 - Długo każesz na siebie czekać. - pierwsza odezwała się Dajana, która miała poważną minę - myślałam, że tu korzenie zapuszczę.
Cmoknęłam ją w policzek na przywitanie, nie zważając na docinki.
 - Akurat w twoim przypadku to bardzo możliwe. - wszystkie parsknęły śmiechem.
Dajanka panowała nad naturą. Bardzo często wokół niej wyrastają nowe roślinki, a słynna jest z tego, że strzela owocami na prawo i lewo... co jest bardzo pomocne gdy jesteś głodny, a nie miałeś już nic na kącie. 
 - No to gdzie teraz? - doskoczyła do mnie April.
Zmarszczyłam czoło.
 - Chodźcie do jakiegoś ludzkiego clubu. U nas zawsze jest nudno... i małe prawdopodobieństwo, że kogoś wyrwę!
           Dziewczyny zawtórowały mi, ucieszone pomysłem. Tak więc udałyśmy się w stronę najbliższego clubu. Gdy doszło do konfrontacji z ochroniarzem do akcji wkroczyła Selen, która miała bardzo przekonywujący głos i ochroniarz wpuścił nas bez sprawdzania dokumentów. Przybiłyśmy sobie piąteczki i weszłyśmy na sale głośno się śmiejąc. Od razu weszłyśmy na parkiet i zaczęłyśmy tańczyć. Właśnie tego spodziewałam się po dziewczynach z mojego clubu. Co kilka chwil zaczepiali nas ludzcy mężczyźni i tańczyli z nami, próbując nas na milion sposobów poderwać. Ale my nie jesteśmy takie łatwe w porównaniu z ludzkimi dziewczynami. One wg nie mają poszanowania dla swojego ciała i stawiają w złym świetle każde kobiety.  
Zauważyłam, że April zagadała do barmana, który podał jej kieliszek z jakimś alkoholem. Tanecznym krokiem udałam się w jej stronę i nim zdążyła wziąć łyka, odebrałam jej drinka.
 - Dzięki - pociągnęłam łyka. Poznałam smak malibu z colą, jej ulubionego drinka - Wiesz co dobre. - oblizałam się.
 - Alice. - jęknęła - To miał być jeden, jedyny drink! - wyżaliła się.
Przewróciła oczami.
 - Twój ojciec puścił Cię tu z warunkiem, że mam się tobą opiekować. A pamiętasz co mu obiecałaś? - Wskazałam na nią palcem robiąc chytry uśmiech.
 - Żadnego alkoholu i innych używek. - wymamrotała przewracając oczami.
Uśmiechnęłam się.
 - Grzeczna dziewczynka. - pogłaskałam ją po brodzie. Sama pamiętam jak to jest mieć 16 lat i pić na każdej imprezie. Ale Olaf ukatrupił by mnie i ją gdyby poczuł od niej alkohol. Dlatego wole nie ryzykować. Odwróciłam się do barmana i ze słodkimi oczami zagadałam. - Tej tu nie sprzedawaj. - wskazałam na ciemnoskórą.
           Uśmiechnął się do mnie szarmancko. Dałabym głowę, że już wcześniej widziałam ten uśmiech. Przyjrzałam się uważniej chłopakowi miał jasną karnacje, ciemne włosy i oczy, klasyczna uroda podziemnego, ale nie byłam pewna.
Wspięłam się na stół barmani pochylając się w stronę chłopaka.
 - Czy myśmy się wcześniej nie spotkali? - spoglądałam na niego z zaciekawieniem.
Ten spojrzał na mnie uważnie przymrużając oczy.
 - Wątpię. - odparł trzepiąc szejkerem. - śliczną twarz bym zapamiętał. - uśmiechnął się do mnie czarująco, a małolata parsknęła śmiechem.
          Na tym skończyliśmy rozmowę gdyż chłopak musiał przyjąć zamówienie jakiegoś kolesia. Tak więc na jego miejscu pojawił się młody blondyn o niebieskich oczach, który przyszedł wycierać kufle i trochę ogarnąć. Często spoglądał na nas wycierając kufle i kieliszki. Do zabawy postanowiłam wejść do jego głowy i zobaczyć co o nas myśli. Mogłam sobie na to pozwolić gdyż chłopak nie był podziemnym. My mamy bariery, które uniemożliwiają wnikanie do głowy innych. Przydatne.
Wtargnęłam do jego umysłu i tak jak mówiłam nie było żadnej bariery... poza tym dowiedziałam się, że mam ładny biust. I to mnie utwierdziło w tym, że faceci myślą tylko o jednym.
Po chwili czarnowłosy barman, znów uraczył nas swoją obecnością. Spojrzał na April i oczy mu się zaświeciły.
 - To może soczek na poprawienie humorku dla pani niepijącej? - wyciągnął na blat szejker.
 - Brzmi nieźle. - powiała znudzona April, która lekko zainteresowała się barmanem.
Widząc jej pełną grymasu minę pękło mi serce.
 - Panie kolego? - zwróciłam się do barmana, a ten uniósł pytająco brwi.
 - Hymn? - mruknął, nalewając do długiego kieliszka tęczowy koktajl.
 - Czy mogę zrobić coś bardzo szalonego i niewłaściwego? - przygryzłam flirciarsko wargę.
A ten zdziwił się i to nie na żarty.
 - Zależy co to będzie. - zauważyłam, ze chłopak lekko zarumienił się.
Wyszczerzyłam się jak to miałam w zwyczaju, gdy coś i tak wyjdzie na moje.
 - Uznajmy to za tak.
Wstałam na krzesło, a potem weszłam na blat barmancki, a to w dwunasto centymetrowych szpilkach było nie lada wyczynem. Pociągnęłam April do góry, a ta niezdarnie usiadła na blacie.
 - Alice! Co ty robisz?! - powiedziała zakłopotana i usiłowała, zejść z blatu, ale ja ją zatrzymałam i pociągnęłam do pionu, tak jak mama stawia na nogi berbeci, który się przewrócił.
 - Jak to co? - powiedziałam uśmiechając się - Zapewniam ci noc pełna wrażeń! - powiedziałam i okręciłam nią.
Tak więc zaczęłyśmy tańczyć. Jak to ja wg nie przejmowałam sie opinia innych ludzi, ale April była skrępowana... jednak po chwili przestała stresować się i zaczęła się dobrze bawić.


 - Alice! - szepnęła... to znaczy krzyknęła w moją stronę Dajana, gdyż muzyka grała głośno i trudno było się porozumieć normalnym głosem.
 - Co?! - odszepnęłam.
 - Bo tamtemu chyba wpadłaś w oko! - wskazała na mężczyznę siedzącego niedaleko.
Najbardziej z boku, a w najlepszym miejscu obserwacyjnym siedział młody mężczyzna z kilu dniowym zarostem, który dodał mu kilka punktów do męskości. Siedział podpierając sie jedną ręką o brodę, a drugą od niechcenia mieszał drinka, co chwilę spoglądał w naszą stronę.
 - Niezły jest. - powiedziałam puszczając mu oczko.
 - Ho,ho. - zaśmiała się Selena - widzę, że tygrysica wyszła na łowy.
Zarumieniłam się słysząc tą uwagę.
 - I nawet się nie broni! - zawtórowała jej kolejna.
Chciałam się odezwać, ale przeszkodziła mi kelnerka, która przyniosła mi drinka.
 - Proszę. - postawiła go na stoliku przede mną.- To od tego pana, dla pani. - wskazała na chłopaka, który wcześniej się nam przyglądał.
Uniosłam zaskoczona brwi.
Kelnerka odeszła, a dziewczyny spoważniały. Przekomarzałyśmy się, a tu nagle ten drink spadł jak grom z jasnego nieba.
 - No to czas podziękować za drinka. - wzięłam szklankę i wstałam.
Dziewczyny zaśmiały się, ale to wyglądało bardziej jak kibicowanie niż drwiący śmiech.
Podeszłam do chłopaka, który na mój widok uśmiechnął się szarmancko, jakby się spodziewał, że do niego przyjdę.
Uniosłam flirciarsko brwi.
 - Podobno postawiłeś mi drinka. - powiedziałam dosiadając się do niego.
Ten posłał mi łobuzerski uśmiech.
- A nawet na pewno. Jak mógłbym nie nagrodzić takiego wyczynu – jego ślepia zdawały przeszywać mnie na wylot - Uwielbiam odważne kobiety. 
Puścił mi oczko.
Posługiwał się nienagannym językiem, ale wyczułam w jego słowach obcy akcent. Zwykły człowiek nie dostrzegłby tego, ale podziemni są wyczuleni na wiele rzeczy, których zwykły człowiek nie potrafi doznać. Mamy bardziej wyczulone zmysły i odczuwamy głębiej. 

Założyłam nogę na nogę, a on się temu przyglądał z ukrytym uśmieszkiem.
- Zatem powinnam ci się jakoś odwdzięczyć za tą uwagę. - powiedziałam mieszając drinka.
- Cóż mi zaproponujesz?
- Zwykle to mężczyźni proponują kobiecie taniec.
- Myślałem raczej o czymś zgoła innym – uśmiechnął się lubieżnie, aż przeszedł mnie dreszcz. Poczułam złość na swoje instynkty wyjątkowo przy nim pobudzone. Ma mnie za łatwą? Jeśli myśli, że kupił mnie za jednego drinka to się grubo myli.

 - Zależy jak dobry był drink.  - pociągnęłam łyka i ze zdziwieniem uznałam, że facet postawił mi drogiego drinka. Musiał widzieć moją twarz bo uśmiechnął się z zadowoleniem.  - Jeśli dotrzymasz mi kroku to może pomyślimy
 - Chyba nie mam wyjścia, jak podjąć to wyzwanie. - dopił swojego drinka i odstawił szklankę.

 - Tylko wiesz... - zatrzymał się zeskakując z krzesła - mam jedną zasadę. - powiedziałam wskazując na niego palcem dłoni, której wciąż trzymałam kieliszek z niedopitym napojem - Jeden drink - jeden taniec. 
Posłałam mu flirciarski uśmieszek, a ten uniósł brwi. 
 - Zazwyczaj kobiety nie poprzestawiają na jednym tańcu, gdy są ze mną. 
Jego pociągający głos, przebił się do mnie zza dźwięków muzyki. Zaśmiałam sie. 
 - Ale ja nie jestem jedną z łatwych kobietek, które cb otaczały do tej pory. - puściłam mu oczko i odstawiłam kieliszek. 
 - Nie za ostro, maleńka? - odarł podając mi rękę abym zeszła z krzesła. 
 - Mówię co myślę. - przejechałam mu palcem po szyi zatrzymując się na jego koszuli za którą lekko pociągnęłam, aby szedł za mną. 
Nie opierał sie i grzecznie za mną podążał. Wymieniłam się spojrzeniem z dziewczynami i dałam im znak, aby przestały sie ze mnie tak chichrać bo je skrócę o głowę!  
Zaprowadziłam go do kącika dla palaczy, gdyż była tam dobra akustyka i mało ludzi.
 - Nienawidzę papierosów. - mruknął ciemnowłosy i zmarszczył nos.
Spojrzałam na niego.
 - Nie wyglądasz. - puściłam go i zaczęłam się lekko kiwać - czas na zabawę. - powiedziałam i zeszłam do parteru, po czym wstałam kręcąc biodrami.
        W końcu i on się do mnie przyłączył. Jego ręce błądziły po moim rozpalonym ciele i próbowały nadążyć za moimi ruchami. Kilka osób, które było w pomieszczeniu wyszło z niego widząc co się święci.  Odwróciłam się twarzą do niego i zarzuciłam rękę na jego umięśnione ramiona. Jego dłonie trzymały się teraz mojej tali. Dosłownie nie wiedziałam ci się dzieje. Taniec mną zawładnął i nie musiałam myśleć o ruchach. Moje ciało było swoim panem i samo wiedziało jaką figurę teraz wykonać, nie musiałam się nad tym zastanawiać. To było instynktownie... dlatego tak kocham taniec. Nie trzeba przy tym myśleć, tylko odpłynąć w takt muzyki i poddać się tej euforii. 
 - Jak masz na imię? - jego wargi musnęły moje uszko.
 - Pola. - odparłam bez wahania. Zawsze w takich sytuacjach posługuje się zdrobnieniami moich pięciu imion. Dziś jestem Pola, jutro Tosia, a w sobotę Nastia. Taka już jestem.
 - Pasuje Ci.
Gdy to powiedział omal nie parsknęłam śmiechem. Jak ja lubię takie sytuacje. Zawsze mam się z czego pośmiać.
 - A ty...?
         Coś w nas uderzyło i rozdzieliliśmy się. Usłyszałam odgłos wody spadającej na podłogę i przeklinanie jakiegoś kobiecego głosu, a zaraz po niej męskiego. Obróciłam się by sprawdzić co się stało. Ciemnowłosy stał oparty o ścianę i w objęciach trzymał blond włosa dziewczynę, która ledwie trzymała się na nogach. Pod ich nogami leżała pusta już szklanka, a jej zawartość znajdowała się na koszuli mężczyzny. 
Stałam i nie bardzo wiedziałam co mam zrobić.
 - Przepraszam, przeprasza... - powiedziała dziewczyna, która odkleiła się od ciemnowłosego, który patrzył z ubolewaniem na swoją ciemną koszule. - Te obcasy są za wysokie... Potknęłam sie... ale ze mnie gapa. - dukała.
 - Nic się nie stało to tylko koszula. - odparł chłopak.
 - Jeju! Oblałam Cię! - spojrzała na niego zalotnie.
Przewróciłam oczami. Klasyczny trik desperatki.
- Wy się bawcie, a ja tymczasem ide dalej tańczyć. - powiedziałam bez ogródek, poprawiając się. Facet spojrzał na mnie z oszołomieniem. Jakby pierwszy raz spotkał się z taką ignorancją. - dzięki za taniec! - Przyłożyłam dwa palce do ust i posłałam mu buziaczka, po czym wyszłam z pomieszczenia i zaczęłam szukać dziewczyn.
            Znalazłam je tańczące w kółeczku z innymi osobami. Co chwilę jakaś inna para podchodziła do środka i pokazywała co potrafi. Prześlizgnęłam się pomiędzy nimi i wskoczyłam do środka robiąc nie małe zamieszani.a Pokazałam dziewczyną jak się tańczy, a one zrobiły hałas. W końcu wymieniłam się z Dianą i zajęłam jej miejsca na kole. Dziewczyna, pokazała swój zmysłowy taniec i tym samym pogrążając swoją następczynie. Stanęła obok mnie.
 - Jakoś szybko to załatwiłaś! - krzyknęła mi do ucha. 
 - Jeden kieliszek - jeden taniec. - przypomniałam jej moje motto.
 - Ale ładny był. - powiedziała i wypchała mnie do środka koła.
           Znów pokazałam dziewczyną, że nie mogą się równać z choreografem tanecznym, a na koniec zrobiłam gest jakbym chciała strzepać bród z ramienia.  Dziewczyny znów podniosły gwar. Zaraz za mną weszła do środka April i pokazała jak ładnie potrafi kręcić swoimi dolnymi partiami. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że dziewczyna jest naprawdę zdolna. W końcu postanowiłyśmy, że mamy dość i zaczęłyśmy się zbierać. Po wyjściu z clubu zauważyłam ciemnowłosego, który wcześniej ze mną tańczył. Pomagał wsiąść na motor blondynce, która go oblała sokiem. Jeśli chwycił się na tanie sztuczki desperatki to trafił swój na swego.
 - Czy to nie ten twój...? - zagadnęła Selen kiwnęła głową w stronę tamtej parki.  
 - Chyba znalazł sobie lepszą partię. - zawtórowała jej inna dziewczyna.
Zrobiłam sie czerwona na tą uwagę, a wredoty zaczęły się ze mnie nabijać. Postanowiłam uciąć temat. 
 - Chłopak za wysoko celował. Za wysokie progi, jak na jego nogi. - i tym właśnie jak myślałam skończyłam temat.


***


           Rano wstałam z małym wstrętem do światła. Przymrużyłam oczy i próbowałam wymacać budzik który dzwonił o ósmej rano. Gdy w końcu go znalazłam... a dowiedziałam się o tym po trzasku i toczących się odłamkach jego obudowy po podłodze... Uświadomiłam sobie, że znów muszę kupić nowy budzik. Niechętnie wstałam z ciepłego łóżka i podeszłam do okna, z którego rozciągał się widok na panoramę tak dobrze znanego miasta. Przeciągnęłam się jak kocica i wzięłam z krzesła mój jedwabny czarny szlafrok. Wciągnęłam go na prawie nagą skórę, gdyż miałam na sobie tylko bieliznę i wyszłam z pokoju do kuchni, gdzie przywitały mnie głodne psy. 
 - Dzień dobry! - przywitałam się z nimi ziewając. 
Pogłaskałam wszystkie ogary na przywitanie, jak to miałam w zwyczaju i wzięłam z pieca garnek z ugotowanym jedzeniem, które zrobiłam im wczoraj i wlałam do misek. Wszystkie trzy psy rzuciły sie na jedzenie z tym samym apetytem. Przeszłam obok nich po miseczkę i mleko. Z szafki wyciągnęłam płatki kukurydziane i zrobiła sobie szybkie śniadanie, po czym poszłam do łazienki wciągnąć na siebie jakieś ciuchy, zrobiłam szybki makijaż i wzięłam torebkę, którą spakowałam do pracy. Przeszłam do salonu i nasypałam karmę mojemu białemu jeżowi, który zwinął się w kulkę i tak sobie spał.
 - Kundelki idziemy na spacer! - krzyknęłam biorąc z haczyka smycze. 
Psy wyskoczyły z kuchni jakby poczuły smak kiełbasy. 
         Podpięłam je i wyszliśmy na światło dzienne. Poszliśmy do parku, gdzie puściłam je wolno. Miały swój czas na wyszalenie się na bite osiem godzin gdzie bd w pracy, później znów pójdziemy na spacer, a późnym wieczorem weznę je jak pójdę biegać. Tak właśnie wyglądał mój zwykły dzień. 
Po półgodzinie wróciliśmy do domu, a ja poszła do pracy. 


***

           Wróciłam do domu dość wcześnie gdyż odwołałam zajęcia jednej z mojej grup do, której należały wszystkie dziewczyny, które wczoraj były ze mną w clubie. Prawie wszystkie były skacowane więc nawet nie robiłam zajęć, tylko wywaliłam je do domu. Tak więc skończyłam dwie godziny szybciej i przyszłam do domu padnięta. Jeszcze musiałam odgonić deszczowe chmury, gdyż nie chciałam przyjść do domu cała mokra. Tak, panuje nad pogoda i to dość nieźle. Od dziecka byłam uczona jak posługiwać się doskonale mocą. Dlatego teraz nie narzekam gdy muszę jej użyć w większym stopniu.. No może było jedne zastrzeżenie gdyż poje oczy zmieniały barwę na czerwoną kiedy używałam mocy. Ale to mi wcale nie przeszkadza. 
Poszłam jeszcze raz z psami na spacer, a potem rozwaliłam się na kanapie i włączyłam telewizor. Demon rozłożył mi sie na nogach. Spojrzał na mnie swoimi złoto-zielonymi oczami i ziewnął na mnie. 
 - No dziękuje. - powiedziałam odwracając jego głowę. I przełączyłam  na wiadomości.
         Jakaś reporterka w wiadomościach zaczęła swój nudny wywód na temat jakiegoś politycznego problemu... co mnie wg nie interesowało. Sięgnęłam po mandarynkę i zaczęłam ja obierać. Nagle Telewizor mi zamigotał i przełączył się na inny obraz. Próbowałam przełączyć na wiadomości, ale na wszystkich stacjach nadawano to samo. Jakiś ciemnowłosy mężczyzna siedziała na wielkim dębowym biurku, który przemówił: 
 - Gabriel Michaelis, witam. - zeskoczył z biurka i podszedł do jakiegoś faceta siedzącego na krześle, z przerażeniem w oczach. - Znajdujemy się w budynku głównym, stacji telewizyjnej. A ze mną - położył rękę na ramieniu mężczyźnie, który próbował sie odsunąć, ale został brutalnie przytrzymany - Dyrektor stacji telewizyjnej August Miller. 
           Wryło mnie. Już nie interesowała mnei ta dziwna audycja tylko fakt, że Gabriel Michaelis... Gabriel Michaelis... Był moim bliskim przyjacielem za czasów dzieciństwa. Ostatnim razem widziałam go w wieku 14 lat, czyli siedem lat temu. Nie poznałam go po wyglądzie. Bardzo się zmienił. Jego dziecięce rysy poszły w niepamięć i zastąpiły je dojrzałe męskie rysy z krótkim zarostem. Jego postura tez się drastycznie zmieniła. W barkach był szerszy, a biała koszula opinała się na jego umięśnionym torsie i ramionach. Jednym słowem był piękny i doskonały. 
Znów spojrzałam na telewizor, a teraz Gabriel siedział na krześle, przedtem zajmowanym przez  łysego faceta, który teraz wił się pod jego nogami i krzyczał w konfuzjach bólu, trzymając się za głowę. 
 - Na świecie istnieją dużo potężniejsze istoty od was nędzne robaki, nazywamy siebie Ludźmi Umysłu. - pociągnął dyrektora do góry i nie wiadomo skąd pojawił się ostry nóż na jego gardle. - Nadeszły rządy silniejszych. 
        I rozpłatał facetowi gardło ostrzem. Krew trysnęła w stronę kamery i audycja sie skończyła. Jeszcze przez chwilę siedziałam sparaliżowana na sofie. Nie mogłam pojąc tego, że z mojego przyjaciela wyrósł bydlak zdolny do zabicia niewinnej osoby w imię swoich chorych idei. Ale to mnie najbardziej nie podburzyło. Tylko fakt, że właśnie rozpętał wojnę. 
        Opamiętałam się i pobiegłam do drzwi. Zapięłam swój najdłuższy nóż do uda, porwałam kurtkę z wieszaka i wybiegłam z mieszkania. Wybiegając na ulice zauważyłam, że więcej podziemnych poszło w moje ślady. Sprintem puściłam się do najbliższego metra, gdzie mieściły się drzwi do naszego świata. Na stacji zeskoczyłam na tory i biegłam wzdłuż torów. Wszędzie biegli podziemni. Ustawiali się kolejką do drzwi, a ja przebiegłam obok i poszłam do drzwi przeznaczonych wyłącznie dla mojej rodziny. Wysunęłam nóż z pochwy i przejechałam po nim kciukiem. Poczułam ból, gdy moja skóra została przecięta, ale musiałam to zrobić aby dostać się do naszego świata. Drzwi otworzą się tylko wtedy, gdy skropisz ją świeża magiczna, krwią, która płynie w żyłach każdego Człowieka Umysłu. Gwałtowanie zatrzymałam się przy sprzęśle nad, którym widniało godło naszego rodu. Kciukiem przejechałam po ciemnej ścianie, na której od razu pojawiły się piękne srebrne drzwi. Pchnęłam je i weszłam do mojego świata. To co tam zobaczyłam nie było tym co chciałam ujrzeć...

No i pierwsza poszła:D Mam nadzieje, że się podobała i bd nas częściej odwiedzać ;)


Ps. Przepraszam za pojawienie się małych błędów;P
Bujka ;**