niedziela, 8 marca 2015

Rozdział XVIIa


Dawno się nie widzieliśmy, czytelnicy :D
Przedstawiam pierwszą część rozdziału :P Prawdziwa akcja zacznie się w drugiej.
Proszę o komentarze :*

_____________________________________________




Kilka miesięcy wcześniej

Wilson zatrzymał się przed bukowymi drzwiami. Uniósł dłoń, by zapukać, ale zatrzymał ją tuż przed powierzchnią. Szybko poprawił krawat i marynarkę. Przygładził zaczesane do tyłu włosy.
Omal nie spadł z łóżka, kiedy rankiem, około godziny piątej, zadzwonił do niego pan Adrian. Nie sekretarka, pan Morus, czy Bóg jeden wie kto. Sam szef pofatygował się, by zaangażować z nim spotkanie. Już wtedy wiedział, że z tej sprawy nie wyniknie nic dobrego.
Po pięciu minutach wzdychania, poprawiania się i analizowania swych początkowych słów, w końcu odważył się wejść. Oślepiła go przeraźliwa jasność panująca wewnątrz gabinetu. Wpadające przez okno promienie słońca sunęły po eleganckich drewnianych meblach. Okalały głowę Adriana pochylonego przy biurku i skrupulatnie coś piszącego.
- Nalej mi brandy, sobie też możesz – powiedział Adrian nie podnosząc nawet wzroku znad kartek pokrytych drobnym maczkiem rękopisu. – Dobrze, a teraz usiądź – dopiero teraz spojrzał mu w oczy – Nie będę owijał w bawełnę, gdyż to nie ma sensu. Chociaż mógłbym po prostu kazać ci to zrobić, jednak intuicja mówi mi, że lepiej zajmiesz się sprawą po wyjaśnieniu – zabębnił palcami o blat i oparł się wygodniej o swój wózek. Gdyby miał sprawne nogi, pewnie zacząłby chodzić po pokoju – Oczywiście cała rozmowa i twoje dalsze działania zostają między nami. W najbliższym czasie do Gocewii przyjeżdża pewna bardzo specyficzna osoba, mianowicie mój siostrzeniec.
Wilson poprawił swoje czarne okulary.
- Rozumiem, więc chce pan bym został jego ochroniarzem.
- Nic bardziej mylnego – roześmiał się Adrian – Twoim zadaniem będzie zbliżyć się do niego.
Twarz Wilsona oblał rumieniec.
- Spokojnie, nie wymagam aż tak ścisłej bliskości. Zostaniesz jego przyjacielem. To nie będzie łatwe, ale myślę, że z twoim urokiem osobistym sobie poradzisz.
- Czyli mam go śledzić?
- Tym zajmą się inni – splótł ręce na piersi - Musisz dobyć jego zaufanie, to jest najważniejsze. Od jego przyjazdu będziesz mi składał szczegółowe relacje z jego poczynań. Zwracaj szczególną uwagę na wszystko co wiąże się z ludźmi umysłu.
Adrian wrócił do pisania najwyraźniej kończąc wydawać polecenie.
- Czy mogę spytać, dlaczego pan to robi? – zapytał po chwili Wilson jakoś dziwnie poruszony nowym zadaniem.
- Nie, Swierdigajew. Pamiętaj, co mi zawdzięczasz. Jeszcze jedno. Jakiś czas po nim przyjedzie tutaj kobieta, Alena Sawwa. Ten dzieciak będzie wtedy szczególnie roztrzęsiony, a ty musisz mieć czyste uszy. Kenshi prześle ci dokumenty o Rubienie. Zapoznaj się z nimi szczegółowo. Możesz odejść.
Cały stres odpłynął z Wilsona dopiero, kiedy usiadł w fotelu we własnym domu. Przetarł twarz. A ponoć zacząłem nowe życie – pomyślał. Jego wargi wykrzywił uśmieszek.


Czarna terenówka sunęła wolno po przepełnionym parkingu należącym do Firmy James Corporation. Zaparkowała w dogodnym miejscu, tuż naprzeciw wejścia. Przyciemniane szyby zapewniały pasażerom anonimowość oraz całkiem dobrą widoczność na ogromny gmach zbudowany ze szkła. Stanowił najwyższy budynek nie licząc centrum Gocewii. Wokół niego znajdowały się niższe, należące do tej samej firmy. Ludzie krążyli wokół nich jak mrówki, ubrani w eleganckie czarno białe kubraczki. Do każdego budynku można było dojechać samochodem dzięki sieci dróg, które przecinały wzdłuż i wrzesz całą powierzchnię tego małego "miasteczka".
- Długo zamierzasz tutaj czekać, Sawwa? – zapytał Wilson po dobrej godzinie oczekiwania. Siedział na fotelu pasażera i z nudów rozwiązywał krzyżówki – Imię żeńskie na D na siedem liter?
- Demeter? – prychnął Rubien.
- Dagmara! Kto by pomyślał – zachichotał jak staruszka – Ciotka mojej żony ma tak na imię. Dobija czterdziestki, ale nieźle się trzyma… Więc? Ile jeszcze?
- Zobaczy się – odparł i siorbnął przez rurkę mrożonej kawy. Gorąco – pomyślał. Od sprawy April miał spory problem z opanowaniem swojego ciała. Temperatura jego organizmu wzrosła do 60 stopni, co dla normalnego człowieka byłoby śmiertelne. Co gorsza czuł jak krew gwałtownie przyspiesza i zwalnia. A to oznaczało jedno. Proces przemian się rozpoczął i w żaden sposób nie jest w stanie go zatrzymać.
- Kenshi – na dotykowym ekranie wbudowanym w tapicerkę pojawił się obraz ślicznej blondynki w błękitnej, połyskującej sukience. Otworzyła swe piękne, rażąco niebieskie ślepia i uśmiechnęła się zniewalająco. – Co z tobą? – Rubien wyglądał jakby dostał w twarz.
- Elsa? To ty? – Wilsonowi z wrażenia aż wypadł długopis.
- Pan Adrian oglądał Krainę Lodu – westchnął Kenshi – A ja nie mogę się sprzeciwiać. Czym mogę służyć?
- Pamiętasz o czym rozmawialiśmy jakiś czas temu? Kazałem ci zebrać pewne dane.
- Na temat rodziny Jamesów krąży wiele informacji, ale głównie nie przydatnych dla pańskiego zadania.
- Nie tobie ustalać, co jest przydatne – syknął Rubien – Więc?
- James Corporation dorównuje prestiżem naszej firmie. Nie potrafię przedrzeć się przez ich zaporę bez punktu zaczepienia.
Rubien uderzył głową o kierownicę. Czego mógł się spodziewać? Cudów? Przeklinał siebie, że nie zajął się tym wcześniej. Kątem oka widział drepczących ochroniarzy i multum kamer rejestrujących każdego wchodzącego i wychodzącego. O anonimowym zwiedzaniu gmachu mógł sobie tylko pomarzyć.
- Blać – czuł jak zaczyna boleć go głowa. Ostatnimi czasy zdarzało się to zbyt często. Wdepnąłem w gówno. Termin realizacji zadania upływał jutro, a on był w zupełnej rozsypce. Dziwne, że Borys jeszcze nie dzwonił.
- Sawwa, co ty dokładnie planujesz zrobić? – zainteresował się Wilson przygryzając końcówkę długopisu. Rubien spojrzał na jego gębę z czarnymi okularami na nosie i klepnął go w ramie.
- Jeszcze się nie domyśliłeś? Mam zamiar zabić Pana i Panią James. Kurczaczka?
Wilson nieco zbladł.
- Nie chcę mieć z tym nic wspólnego, Sawwa – syknął ze zgrozą patrząc na Rubiena opychającego się kurczakiem z KFC – Odwieź mnie do domu!
Oczu Rosjanina rozbłysły dziwnym światłem. Larremu aż ciarki przeszły po plecach.
- Ty pójdziesz! Kenshi, Jamesowie nie mają informacji o powiązaniu Larrego ze mną, prawda? – postać na ekranie zamigotała. Kiedy pojawiła się ponownie, pokiwała ochoczo głową – Nadajesz się!
- Ale ja… protestuję! – zawołał Larry aż cofając się od Rubiena, jakby odległość miała coś zmienić – Uspokój się! Ja się nie zgadzam!
Sawwa wyjął z kieszeni skórzanej kurtki czarny przedmiot i rzucił go Larremu.
- Podepniesz to do głównego komputera w ich siedzibie.
Serce Larrego gwałtownie przyspieszyło, furkocząc jak ptaszek zamknięty w klatce. Wydawało się, że zaraz wyskoczy mu z piersi. Ja tu zawału dostanę!
- Tylko nie becz – syknął Rubien i odpalił silnik wozu. Rozglądając się za siebie, zaczął cofać – Wskazówki będę ci przesyłał w postaci myśli. Kenshi też ciągle będzie z tobą. Razem będziemy monitorować twoją sytuację.
- Chcesz żebym tam poszedł teraz? Tak bez przygotowania?
- A co? Potrzebujesz dodatkowego rozciągania?
Wyjechali z parkingu na prywatną drogę w pobliżu głównego gmachu.
- Nie takie rzeczy się robiło. Zepnij poślady i załatw sprawę! – Rubien zatrzymał wóz upewniając się, że nikt ich nie widzi – Powodzonka – dodał i wypchnął Wilsona z wozu zaśmiewając się z Kenshim do rozpuku.


Panie Adrianie, chciałbym zaznaczyć, że to nie było wpisane w umowę!
Rozejrzałem się dookoła, ale na nieszczęsnym chodniku nie było nikogo innego oprócz mnie. Zacisnąłem dłonie w pięści i wrzasnąłem niemo. Czemu ja muszę to robić? No za co, Boże? Why me?
Ironią losu, jakieś cztery lata temu takie ekscesy były dla mnie czymś naturalnym! Ale teraz? Ja się kurczę ożeniłem!
- Nie lubię tego… - szepnąłem.
Nikt tego nie lubi – aż podskoczyłem słysząc głos Rubiena tuż obok mnie, jakby szeptał mi coś do ucha. Każde słowo dawało dziwnie wibrujący pogłos. Wzdrygnąłem się.
Rusz się i zdejmij te okulary, bo się wyróżniasz!
Brakowało jeszcze, żebym mu zasalutował. Co on ma do moich okularów? Poszedłem w stronę głównego budynku. Mógł mnie chociaż wyrzucić trochę bliżej. Debil jeden.
Uważaj, bo się zarumienię.
Czy ty możesz nie słuchać moich prywatnych myśli?
A co ja mam jakiś filtr?
Ominąłem grupkę pracowników zmierzających ku samochodom. Dochodziła druga, więc niektórzy wybierali się na lunch. Wszyscy będą zajęci myśleniem o jedzeniu, wiec nie powinni zwracać na mnie szczególnej uwagi. Ciekawe czy to też zaplanował?
W końcu znalazłem się na miejscu. Przed wejściem czuwało kilku ochroniarzy. Ominąłem pas rabatek i krzewów prawie zderzając się z wytworną brunetką.
- Przepraszam – bąknąłem.
Powiem Beatrice.
Przecież nic nie zrobiłem, o co ci chodzi?
Widziałem to zbliżenie na cycki! Omal nie wjechałem w drzewo, głąbie! Informuj mnie wcześniej!
Jak? Mam ci znaki dymne wysyłać?
Po prostu idź i skup się na celu.
Doprawdy, do czego to doszło, żeby tak mi rozkazywać! Szklane drzwi rozsunęły się przede mną. Za każdym razem czuję się jak gwiazda. W środku, na głównym holu rzeczywiście panowała pustka, a ostanie niedobitki kierowały się ku wyjściu. Zapatrzyłem się na listę pięter z opisem znajdujących się na nich wydziałów. Czy jest szansa, że znajdę główny komputer w informatycznym? Wyobrażałem to sobie, jako ogromną maszynę schowaną w piwnicy.
Poczułem wibracje w kieszeni. Nieznany numer. Odebrałem.
- Tak, słucham?
- Nie stój w recepcji, tylko rusz zad na ostatnie piętro!
- Ruuu…
- Cichaj!!!!
Zamilkłem. Nie powinienem mówić jego imienia na głos, jest dość charakterystyczne.
- Udawaj, że mówisz z szefem.
- Oczywiście. Zajmę się tym.
- W budynku mają bariery przeciwko ludziom umysłu. Odcięło mnie od ciebie. Wiem, że czujesz się samotny.
- Nie zgodzę się z panem.
Ciągle potakując i mamrocząc pod nosem skierowałem się do windy. Na szczęście byłem w niej sam.
- Zbytnio się nie rozluźniaj. Wokół ciebie jest co najmniej dziesięć kamer. Oddychaj. Przez telefon czuję twój stres.
Łatwo ci mówić, kiedy siedzisz w aucie. W przeciwieństwie do ciebie ja mam sporo rzeczy do stracenia, jeśli mnie złapią.
- Słucham? – oczekiwałem na dalsze wskazówki.
- Z tego co dowiedział się Kenshi, na ostatnim piętrze znajduje się zarządca całego gmachu i to jego komputer zawiera potrzebne nam hasła dostępu do części wewnętrznego systemu.
Winda wreszcie dojechała. Zabrzęczały dzwoneczki, a kobiecy głos poinformował o piętrze i znajdującym się wydziale. Zaczynała mnie boleć ręka od ciągłego podtrzymywania telefonu. Wyszperałem w kieszeni przełącznik i wsadziłem nadajnik do ucha. Od razu lepiej.
Wystrój budynku przypominał wnętrze Firmy. Ściany miały odświeżające, jasne kolory, a natężenie światła było nad wyraz wysokie. Również na tym piętrze znajdowała się mała recepcja. Na szczęście nikogo nie było za szklanym biurkiem. Panująca cisza, rozpraszana odgłosem moich kroków, denerwowała mnie.
- Mów coś – powiedziałem.
W odpowiedzi usłyszałem prychnięcie.
- Oglądam pornosa. Rusz się. Nudzę się.
- Mam cię jakoś zaspokoić, czy co? Znajdź sobie dziewczynę, Rubien. Polecam!
- Chyba spasuję. Nie nadaje się do stałych związków – w tle słyszałem jęki.
- To przestań podchodzić do kobiet tak materialnie. One mają uczucia. Naprawdę.
- Gdzie jesteś? Twój głos zaczyna mnie irytować – syknął.
- Jesteś okropny. Dochodzę.
- Doprawdy? – roześmiał się Rubien. – Ja też.
Nie miałem siły mu odpowiedzieć. Kiedy skończy się ten korytarz? Czemu tu tak pusto? Coś mi tutaj nie gra. Obejrzałem się za siebie. Czułem się obserwowany. Ostatnie drzwi należały do zarządcy. Pukać czy wchodzić? Co robić? Nie dość tego, w słuchawce usłyszałem budzenie. Dlaczego rozłączył się w takim momencie? Westchnąłem i dotknąłem klamki.
Na szczęście w środku nikogo nie było. Okna wychodziły na mały park z tyłu gmachu. Z bólem serca wszedłem na śnieżnobiały dywan, na szczęście nie zostawiałem czarnych śladów. Na biurku stały monitory. Rozejrzałem się szybko i podbiegłem do niego. Nie interesowały mnie dokumenty. Szybko schyliłem się i podpiąłem małe urządzenie do wejścia USB. Komputer sam się uruchomił. Czułem się jak w filmie akcji tylko bez akcji. Wszystko szło dziwnie prosto. Moc lunchu.
Na ekranie pojawił się czerwony komunikat. Wyjąłem urządzenie i z uśmiechem kroczyłem ku drzwiom. Kiedy opuściłem pokój i znalazłem się na korytarzu, cały mój stres odpłynął. Pogwizdując kroczyłem ku windzie.
Skrzypnięcie drzwi wzbudziło na nowo moją czujność. Nikogo prócz mnie nie było w pomieszczeniu. Dostrzegłem dziwny kształt tuż przed moją twarzą. Nie zdążyłem się cofnąć.
Ciemność zalała mój umysł.


Obudziłem się w małym, dusznym składziku wypełnionym  miotłami i wiadrami. Ktoś zakneblował mi usta i związał ręce. Zero możliwości kontaktu z Rubienem.
Byłem w czarnej dupie.
Co robić? Starałem się jakoś wyswobodzić, ale ktoś wyjątkowo się postarał, by mi się to nie udało. Dałbym sobie rękę uciąć, że na tym korytarzu nikogo nie było! Więc skąd wziął się tam ten facet? Nawet nie zdążyłem mu się przyjrzeć. Pojawiła się twarz i ciemność. Coś ciepłego spływało mi po skroni. Jak długo tutaj siedziałem?
Drzwi składziku otworzyły się ze skrzypnięciem prawie uderzając mnie w głowę. Ktoś nieznajomy pochylił się nade mną i brutalnie zerwał mi taśmę z ust. Syknąłem.
- Nieźle ci się oberwało – usłyszałem znajomy ton głosu, jednak jakiś dziwnie zmieniony. Uniosłem wzrok.
- Rubien, to ty?
Przede mną stała urzędniczka o figurze modelki w dopasowanym wdzianku. Z tyłu głowy powiewał jej kucyk. Poprawiła okulary i przeczesała palcami grzywkę. Nawet zachowywała się, jak kobieta. W życiu bym nie wpadł na pomysł, że to przemieniony Rubien, gdyby nie jego charakterystyczny sposób bycia.
- I jak wyglądam? – wysłała mi buziaka.
- Jakim cudem? – czułem, że szczęka mi opada.
- Zainspirował mnie pornol. Wstawaj, nóg nie masz związanych.
Wygramoliłem się za nim na zewnątrz. Nadal znajdowaliśmy się na tym samym piętrze. Mózg rozsadzało mi z bólu. Zajęczałem. Miałem dość.
- Skąd wiedziałeś?      
- Zacząłem coś podejrzewać, kiedy nas rozłączyło – wzruszył ramionami - Widzisz informacje Kenshiego okazały się częściowo prawdziwe. Komputer sterował jedynie kamerami i barierami dotyczącymi ludzi umysłu. Prawdziwe informacje ma ktoś inny.
Więc nie przyszedł mnie uratować, skubaniec. Po prostu nie wykonałem zadania i biedaczek musiał pofatygować się sam.
- Weź się nie obrażaj, to ja tu jestem kobietą, nie? – prychnął i schylił się zaczynając szperać pod spódnicą. Oczy omal nie wypadły mi z orbit. Szukał czegoś jakiś czas, aż w końcu ze śmiechem wyjął spluwę.
- Co? – uniósł brwi – Ty idioto, miałem ją na pasku przy udzie.
Parsknąłem. Co za koleś.
- Idziemy, czy co? – zapytałem.
Pokręcił głową – Musimy dotrzeć do naszych informacji, bo widzisz one tutaj są… Magiczne, nieuchwytne…
- Co ty pierdolisz? Nawąchałeś się denaturatu?
Rubien odwrócił się i strzelił w pustą przestrzeń korytarza. Uśmiechnął się. Opróżnił cały magazynek. Usłyszałem głośny syk, a na gładkiej powierzchni kafelek zaczęła pojawiać się krew. Powietrze w pobliżu niej zamigotało i naszym oczom ukazał się facet, zupełnie golusieńki, jak go pan Bóg stworzył.
- Ku*** - zawył – Oszalałaś, dziwko?
- Mów mi suka! – roześmiał się Rubien i poczłapał do nieznajomego kolesia – Bierz go, Larry. Musimy go zanieść do wozu.
- Co?! Czyś ty zwariował zupełnie?!
Jak on sobie to wyobraża? Mamy nieść z ostatniego piętra nagiego, rannego kolesia i nie zwrócić na siebie uwagi?
Nie, nie mówcie mi…
Ja nie chce!
Niech ten dzień się już wreszcie skończy!

C. D. N

      ●

Gorąco oplatało ludzkie ciała. Wiło się i obezwładniało. Poprzez krzyki przedzierał się syk ognia i trzask palącego się drewna. W popłochu szukano wyjścia, ale wszystkie drogi odciął żywioł. W tej chwili ostatnim ratunkiem przed spaleniem żywcem była samobójcza śmierć. W ruch poszła broń, przyglądano jej się ze strachem i łzami w oczach.
Ostatni z żyjących porywaczy spojrzał na chłopca. Została ostatnia kula.
- Kto by pomyślał… - szepnął i strzelił sobie w twarz.
Krew spryskała dziecko. 



_______________________________________________________________________

Wszystkiego najlepszego, drogie kobietki! :******