Wesołego jajka drodzy czytelnicy!
Akurat tak się złożyło, że dziś wypada moja notka :) Potraktujcie to, jako prezent, który przyniosło wam Dziecko zająca :P Według schematu ten rozdział miała pisać Bujka, ale wymieniłyśmy się :)
Wybaczcie błędy :)
_________________________________________________________________________________
ROZDZIAŁ VII
Wrony przepuściły mnie bez słowa, nawet
nie odważyły się spojrzeć mi w oczy. Wyczuwałem bijący od nich strach. W
pewien sposób mnie to ucieszyło. Nic nie polepsza tak mojego humoru jak
morderstwo i terror. Ewentualnie wojna, ale swoją drogą za niedługo się jej
doczekam. Gabriel pozwolił sobie na odważny krok. Przysięga, którą
przeprowadził odbije się na Ludziach Umysłu. Znienawidzą go jeszcze bardziej,
ale nie odważą mu się przeciwstawić. Objął ich mackami poczucia winy. Zostali
skarżeni złem. Tego trudno się pozbyć. Znam to z własnego doświadczenia.
Bez zła byłbym nikim.
Dobro od bardzo dawna zanikło.
Chciałem jak najszybciej opuścić
Podziemie kierując się do wrót błyszczących w świetle. Zawahałem się.
Dostrzegłem czyjąś obecność. Rąbek czarnego płaszcza zniknął za jednymi z
bocznych drzwi. Ciekawiło mnie co znajduje się w dalszych częściach
Pałacu. W końcu ostatni raz byłem tu dwadzieścia dwa lata temu.
Otworzyłem drzwi i znalazłem się w
wąskim korytarzu odbiegającym wyglądem od części Pałacu, w której miałem okazję
już przebywać. Zaplecze nie wymagało złoceń, malowideł i elegancji. Było bardzo
zwyczajne, wręcz surowe. Rytm kroków Wrony wydawał mi się dziwnie znajomy.
Ruszyłem przed siebie z dłońmi włożonymi w kieszenie spodni.
Z mojego punktu widzenia korytarz
wydawał się przytulny. Echo potęgowało kroki Wrony zdające się dochodzić z
różnych stron, mimo tego, że przejście prowadziło w jednym kierunku.
Przyjrzałem się z uwagą ścianom. Czyżby gdzieś w nich znajdowało się przejście?
Dostrzegłem ruch, więc czym prędzej pobiegłem przed siebie.
Zamiast spotkać Wronę, dotarłem do
martwego punktu. Moim oczom ukazała się beżowa ściana. Wyczułem obecność tuż za
mną. Krew zawrzała, przenikając dalej, zagarniając w ten sposób kolejny
fragment ciała. Odruchowo spojrzałem na dłoń… Moc zmiany wyglądu dała radę
zniwelować skutki przemiany. Govno. Jeśli szybkość utrzyma się, jutro przejdę w
drugi etap. Westchnąłem i odwróciłem się.
Stanąłem twarzą w twarz z Gabrielem.
- Skradasz się, jak kot – powiedziałem z
uśmiechem na ustach.
- Nie ładnie chodzić po czyimś domu bez
zaproszenia – Gabriel zbliżył się do mnie, wręcz niebezpiecznie zmniejszając
między nami odległość.
- To także mój dom, jako Człowieka
Umysłu, Królu.
Uniósł brwi i założył ręce na piersi.
- Nie jestem Królem…
- Zatem dyktatorem.
- Jak ci wygodniej. Przydomek nie daje
władzy, zresztą miałeś okazję się już o tym przekonać. Teraz powiedz mi, kim
jesteś? Pierwszy raz widzę cię w Podziemiu.
- Tak.
Gabriel roześmiał się. Najwyraźniej
rozbawiła go moja odpowiedź. Spojrzał mi w oczy, najwyraźniej próbując coś ze
mnie wyczytać.
- Jeśli chcesz zachować anonimowość,
dobrze, ale powiedz przynajmniej, jak mam się do ciebie zwracać.
- Rubien – nie miało sensu dalsze
ukrywanie imienia. Dzięki niemu i tak dojdzie do mojej tożsamości, ale to bez
znaczenia.
- Zdaje się, że chcesz zostać moim sługą
roku.
Ukłoniłem się.
- Ależ wasza miłość, to byłoby dla mnie
zaszczytem – mrugnąłem do niego. Ten żart nie podziałał na niego.
- Nie pogrywaj ze mną – powiedział, a
wręcz syknął.
Ściany korytarza zafalowały, niczym
kawałek materiału, targany przez wiatr. Gięły się bez żadnych oporów. Spojrzałem
w oczy Gabriela. Na tym polega jego moc. Iluzja. Wygląda na to, że dane
zgromadzone przez Adriana do czegoś się przydadzą. Muszę je uważnie
przestudiować.
Poczułem ukłucie. Próbujesz przedostać
się do mojego umysłu, Gabrielu i wywołać w nim złudzenie? Żadna moc nie jest
wstanie oddziaływać na moje „wnętrze”, zbyt gruba „bariera” oddziela mnie od
zewnętrznego świata. To takie zabawne. Możesz mamić moje zmysły ruchem ścian,
ale nie jesteś wstanie zrobić nic więcej, a widzę jak bardzo pragniesz stłamsić
mnie swą mocą.
Potrafisz rzucić iluzję na wszystko, ale
nie na mnie.
Pora odegrać przedstawienie.
Skrzywiłem się i chwyciłem dłonią za
głowę…
- Co ty robisz? – wyksztusiłem „ z
trudem”. Nie warto zdradzać truposzowi przewagi nad nim. Osaczone zwierzę
mocniej drapie i niepotrzebnie szarpie się w amoku psując piękny efekt swej
śmierci. Kąciki ust Gabriela uniosły się lekko. Moja mała inscenizacja została
dobrze przyjęta.
Nuda. Postawił na ból, co oczywiście
przewidziałem. Gdyby wybrał coś innego, poznałby swoją słabość wobec mnie. A
teraz drogi Król będzie żył w błogiej nieświadomości dopóki go nie zabiję.
- Jesteś taki sam, jak wszyscy – w jego
głosie zabrzmiała kpina. Gabriel nienawidzi zarówno zwykłych ludzi, jak i Ludzi
Umysłu! Wybiłby także swoich, ale wtedy zostałby zupełnie sam.
Człowiek samotny jest godny pożałowania.
- Wiesz, co odróżnia cię od innych? –
mówił dalej Gabriel – Zabijasz bez zbędnych skrupułów, a to się ceni w tym
pełnym brutalności świecie. Mam co do ciebie kilka planów, po pierwsze zostań
moją Wroną…
- Wybacz, ale nie mogę się na to zgodzić
– przerwałem mu, co nie przypadło mu do gustu, lecz zamiast zmrozić mnie
wzrokiem, spokojnie odpowiedział.
- Wysłuchaj mnie uważnie. Widzisz reszta
Ludzi Umysłu nie jest mi w pełni oddana. Będą udawać, oszukiwać i spiskować, by
pozbawić mnie życia, a tym samym władzy. Ty jesteś inny. Nie znam twojego celu,
ale pomogę ci go osiągnąć, jeśli zgodzisz się wykonywać moje rozkazy…
- Zgodzisz… To tak ładnie brzmi. W
rzeczywistości nie mam wyboru, prawda? – zapytałem go, czym wywołałem jego
uśmiech. Mój drogi truposzu przez jakiś czas się z tobą pobawię, a później
wprawnie wypruję ci flaki. A teraz przywdzieję twarz nieposkromionego zabójcy,
choć uległego w stosunku do swego pana.
- Zaczynasz rozumieć. Jesteś
inteligentny. To dobrze. Nie martw się, nie każę ci chodzić w czarnym płaszczu.
To zbyt ograniczałoby twoje możliwości. Po prostu od czasu do czasu zabijesz
kogo trzeba, jednocześnie wypatrując zalążków buntu wśród ludu, które
oczywiście zlikwidujesz.
Uśmiechnąłem się chytrze. Widzę trupy…
Wszędzie trupy!
- Ta sprawa powinna pozostać między nami
– powiedział Gabriel. – Przygotuj się. Zbliża się czas…
Rzeź. Rzeź. Rzeź…! Zamiast uściskać z
radości mego truposza, wzruszyłem obojętnie ramionami i wyminąłem go. Niech
sobie zbyt wiele nie wyobraża.
- Gabrielu… Tutaj jesteś! – usłyszałem
kobiecy głos. Odwróciłem się.
Wrona, której mglisty cień sprowadził
mnie w to miejsce, dotknęła szczupłą dłonią ramienia Gabriela. W słabym świetle
zobaczyłem znajomą twarz. Jak ona miała na imię? Mam taką krótka pamięć…
- Coś nie tak, Rito? – zapytał. Nie
odsunął się od niej, a wręcz przeciwnie przesunął dłoń na jej bok, najwyraźniej
nieświadomie…
Dopiero teraz zorientowała się, kim
jestem. Po jej twarzy przebiegł cień, zdradzający jej zaskoczenie, które bardzo
szybko umknęło. Idealna przedstawicielka kobiecej rasy powinna wprawnie
operować twarzą. Dla mnie była po prostu śmieszna. Szczególnie, kiedy spojrzała
na mnie zalotnie. Prychnąłem w odpowiedzi.
- Dlaczego mnie wezwałaś? – zapytał
Gabriel. Spojrzała mu w oczy.
- Ktoś włóczy się po Podziemiu bez
pozwolenia…
- Spawa została już rozwiązana. Jak
widzisz znalazłem Rubiena.
- To nie ON, lecz ONA – przy ostatnim
słowie głos Rity przeszedł w syk. Chyba kogoś bardzo nie lubi.
- Rozumiem. Zaraz się tym zajmę…
Poczułem, jak coś ociera się o moje nogi
mrucząc głośno. Rita zamarła.
- Witaj ponownie, pulpeciku –
powiedziałem spoglądając w przeraźliwie zielone ślepia czarnego persa.
Miauknął, jakby w odpowiedzi na moje słowa i kontynuował ocieranie się.
- Panie Mrau, zostaw go – Rita podeszła
do kota i spróbowała go złapać, ale w odpowiedzi usłyszała syk zwierzątka,
które jeszcze bardziej przylgnęło do moich nóg. Westchnąłem. Dlaczego wszystkie
koty muszą pałać do mnie taką miłością? Rita dała za wygraną. Uniosła się i
stanęła twarzą w twarz ze mną.
Gabriel, do którego stała odwrócona
plecami, roześmiał się.
- To pierwszy raz, kiedy Pan Mrau
potraktował cię w ten sposób, Rito – odezwał się Gabriel. – Z kolei Rubienie,
gdzie spotkałeś mojego kota?
Błękitne oczy Rity zajaśniały pewnego
rodzaju strachem. Jaka relacja łączyła tę dwójkę? Z pewnością nie są parą.
Ciekawe, jak Gabriel zareagowałby na to, że jego kobieta pieprzy się z
nieznajomymi po kątach. Rita szepnęła coś bardzo cicho, wręcz niemo. Błagała
mnie, bym jej nie wydał. Żałosne. Gdyby nie zależało mi, by zostać ulubieńcem
Gabriela, a następnie poderżnąć mu gardło, pewnie bym ją zdradził. Nawet na
pewno.
- Spotkałem go niedaleko Landrynki. Nie
wiedziałem, że lubisz koty, Królu.
- Teraz już wiesz – spojrzał na mnie
podejrzliwie. – Wygląda na to, że zostałaś zdegradowana przez Pana Mrau.
Pozycję jego opiekuna powinien zająć Rubien – roześmiał się.
- W tym tempie zajmę miejsce u twego
boku także w łóżku – powiedziałem i uśmiechnąłem się chytrze do Rity, która
mocno zbladła. W przeciwieństwie do Gabriela nie traktowała moich słów, jak
kpiny.
- Spostrzegawczy jesteś Rubienie, ale
tak jak już wspominałem, mym celem nie jest mianowanie cię moją kochanką. Mam
inne plany, co do twojej osoby. Bardziej godne – zmrużył oczy.
- Podsumowując, chcesz mnie wydymać –
puściłem mu oczko. – Dużej różnicy nie ma. Niech wasza miłość uważa – skłoniłem
głowę – może ci się spodobać. Pójdę już.
Chciałem odwrócić się i wyjść, ale kot
pałętał mi się między nogami.
- Rita weź go – rozkazał Gabriel. –
Jesteś kocimiętką?
- Jeśli wasza miłość tego chce… -
powiedziałem z uśmieszkiem.
- Masz bardzo specyficzne poczucie
humoru. Uważaj, bo niektórzy z moich sług mogą uznać to za kpienie z władcy. Za
zdradę – powiedział spokojnie. – Lubię cię, Rubien, ale pamiętaj, po której
stronie stoisz. – Wierz mi, że będę. – Rita, rusz się. Trzeba zająć się
Problemem.
Gabriel wyszedł. Blondynka z trudem złapała
persa, który nie szczędził wobec niej pazurów i bez słowa ruszyła za swym
Królem.
Zatarłem ręce. Zabiję cię, Gabrielu
Michaelis i postawię sobie twoją głowę, jako trofeum w domu, którego nie mam.
Opuściłem Podziemie. Księżyc wisiał
wysoko. Na parkingu prócz mojego motoru stało kilka aut, w tym czerwona,
sypiąca się w oczach furgonetka barmana. Usłyszałem szmer za mną, gdzieś w
oddali. Przestrzeń była pusta, wypełniona po brzegi jedynie cieniami, mknącymi
po ziemi i czającymi się w zaułkach.
Dlaczego czuję się obserwowany?
Nie zastanawiałem się długo i wsiadłem
na motor. Zanim ruszyłem, wyciągnąłem telefon. Natychmiast zadzwonił.
Adrian. Trzeba przyznać, że jest bratem
eta sooka. Zarówno on, jak i ona zawsze wiedzą, kiedy do mnie zadzwonić.
- Pomysłowy facet z tego Gabriela –
powiedziałem.
- Nawet bardzo – roześmiał się Adrian. –
Wracaj do domu. Nie szwendaj się długo.
- Nie zapominasz, że jestem dorosły?
- Liczę na to, wiec zakładam, że wrócisz
do domu niezwłocznie – prychnął.
- Cóż takiego się stało?
- Po prostu chcę, by mój siostrzeniec
był bezpieczny. Czy to takie dziwne?
- W twoim przypadku wszystko jest
dziwne. Nie ględź i idź spać. Zagrzej dla mnie łóżko – powiedziałem i
rozłączyłem się.
Po chwili wjechałem na drogę. Minąłem
kilka przecznic. Światła zatrzymały mnie na skrzyżowaniu. Jezdnia była zupełnie
pusta. Znów poczułem się wolny…
Nie przeczuwałem nadchodzącego
niebezpieczeństwa.
Zielone. Dodałem gazu.
Kątem oka zobaczyłem przeraźliwie białe
światło. Oślepiło mnie, ale nie na tyle, bym stracił rezon. Odwróciłem głowę.
Tir pędzi wprost na mnie.
Krew zawrzała.
Nie było czasu na ucieczkę, a nawet
gdybym spróbował na niewiele, by się to zdało. Tir znalazł się tutaj specjalnie
dla mnie. Tylko po to, by nie dopuścić, bym dojechał do willi w jednym kawałku.
Spojrzałem na szybę, wytężyłem wzrok, aby
dostrzec kierowcę.
Uśmiechnąłem się.
Zapłaci życiem za to posunięcie.
Nie czułem strachu.
Światło przybrało na sile, przechodząc z
żółci w czystą biel…
Ogarnęła mnie ciemność.
Ϡ
Z samego zdarzenia nie pamiętałem wiele,
oprócz fali bólu, a następnie gorąca, które rozlało się po całym moim ciele.
Słyszałem krzyki, ciche szepty, wycie karetki. Kiedy otworzyłem oczy, ujrzałem
sufit z mnóstwem zacieków i mrugające światło lampy. Ile już razy znalazłem się
w takiej sytuacji?
Życie jest takie piękne.
Zastanawiało mnie, kto wydał rozkaz, by
mnie zabić. Na takie posunięcie odważyłoby się niewielu. Kto w ciągu tych kilku
dni od mojego przybycia do Gocewii zdążył mnie znienawidzić i jednocześnie miał
niebywały powód, by zabić? Nie żeby samo moje istnienie nie stanowiło dobrej
przyczyny.
Muszę przyznać, że mam kilka możliwości.
Obstawiam Dyrektora Morusa.
Firma najwyraźniej obrała sobie na cel
zabicie mnie. Władza Adriana prędzej, czy później się skończy. Mianowanie mnie
jego spadkobiercą i zastępcą nie jest im na rękę. Zresztą, kto posiadający choć
krztę rozumu zadowoliłby się byciem sługą przez całe życie, kiedy tuż pod nosem
migocze mu władza?
Nie mają pojęcia o mojej mocy, gdyby
wiedzieli, pewnie porzuciliby plany zabicia mnie. Biedni. Mnie nie da się
zabić. Najbardziej żal mi wykonawcy, bo na nim wyładuję mój gniew. I nie za to,
że wjechał we mnie swoim tirem, bo to było nawet zabawne, ale za to, iż odważył
się tknąć moją dorogayewa. Zacisnąłem z wściekłości zęby. Wyobrażałem sobie, w
jakim ona może być stanie…
Uniosłem się do pozycji siedzącej. Do
mojej ręki podpięto kroplówkę. Co to ma być? Wyrwałem ją z rozmachem.
Zwariowali? Tak, jak się spodziewałem igła w połowie została skrócona, a raczej
stopiona. Odetchnąłem z ulgą.
Gdyby podpięli ją przed wypadkiem, krew
wniknęła by do wnętrza kroplówki i rozsadziła ją od środka. Mój organizm musiał
spożytkować sporo energii, by przywrócić się do stanu pierwotnego. Uzdrowiłem
się zupełnie, a przemiana chwilowo ustała.
Krew przestała wrzeć.
Dzięki wypadkowi proces się opóźni. Z
doświadczenia wiem, że wznowi się za kilka dni. To nie zależy bynajmniej ode
mnie.
Czas się zbliża…
Tylko dlaczego tak szybko?
Krew, choć na razie spokojna, nadal
wybijała w moich żyłach rytm śmierci. Mówiła, bym natychmiast zabił.
Uśmiechnąłem się. To nie ona mówiła.
Ja tego chcę.
Co do mojego stanu... Odsłoniłem kołdrę.
Jedną nogę miałem w gipsie, reszta ciała pokrywały metry bandaży, częściowo
ukrytych pod śmieszną koszulą nocną. Muszę się stąd wydostać. Gdzie mogli dać
moje rzeczy?
Spojrzałem na szafę. No chyba tam.
W podskokach dobrnąłem do niej i
porwałem swoje ubrania nie zastanawiając się długo. Trzeba się stąd szybko
zmyć. Najlepiej natychmiast!
Wyjrzałem na korytarz. Nie mogę zostawić
po sobie za wiele śladów. Trzeba znaleźć jakiś zaułek i pozbyć się gipsu i
bandaży. Pielęgniarkom może wydawać się dziwne, że pacjent w stanie krytycznym,
kilka godzin po wypadku zupełnie ozdrowiał, w dodatku sam zdjął sobie gips.
Korytarz był zupełnie pusty. W
podskokach wymknąłem się. Pędziłem, jak najszybciej, prawie wyrżnąłem przez
śliską podłogę. Dotarłem do zaułka. Obok była tylko winda i korytarz prowadzący
donikąd.
Z tyłu usłyszałem głosy. Odwróciłem się.
Z mojego pokoju na samym końcu wychodziła zdezorientowana pielęgniarka
rozglądająca się wokoło i czterech ogromnych drabów w czarnych garniturach z
Wilsonem na czele.
Świetnie.
Drzwi windy otworzyły się. Staruszek na
wózku uśmiechnął się do mnie bezzębnie i już chciał wyjechać, gdy wpadłem na niego,
i wepchnąłem z powrotem.
- Co pan… - zaczął, przyglądając mi się
rozbieganym wzrokiem. Sądząc po jego minie, musiał myśleć, że jestem jakimś
zbiegiem lub co gorsza więźniem. Spojrzałem mu bardzo głęboko w przerażone
oczy, wręcz zderzając się z nim moim zabandażowanym czołem.
~ Śpij ~ – rozkazałem. O tej godzinie
nie powinieneś pałętać się po szpitalu. Jego głowa opadła delikatnie na oparcie
wózka odchylając się do tyłu. Zaczął głośno chrapać z otwartymi ustami. Jego
ogromna łysina z resztkami białych włosów po bokach połyskiwała w świetle.
Winda ruszyła z jakiegoś powodu w dół.
Zatrzymałem ją awaryjnie. Zacząłem czym prędzej zdejmować bandaże, zrzuciłem na
ziemię koszulę nocną i zabrałem się do rozbicia gipsu. Strzeliłem kościami w
lewej i prawej dłoni.
Uderzyłem pięścią w gips, który
natychmiast się skruszył. Z jego resztą poradziłem sobie kilkoma machnięciami
dłoni, zdejmując okruchy telekinezą. Nie powinienem, zważywszy na możliwość
przyspieszenia procesu przemiany, a wręcz wznowienia go. Ubrałem się, założyłem
nawet kurtkę, ale czegoś mi brakowało.
Spojrzałem na swoje stopy. Blać! [k****]
Zapomniałem butów!
Wróciłem na swoje piętro i bardzo
szybkim, pewnym siebie krokiem poszedłem do pokoju, w którym leżałem. Na moje
szczęście oprócz mnóstwa pacjentów na korytarzu nie było tu jeszcze
pielęgniarki, ani bandy wysłanej przez Adriana.
Wszedłem do środka i otworzyłem z
rozmachem szafę.
Pusto.
Cholera!
Nie wyjdę stąd boso!
Otworzyłem drzwi. Spojrzałem w prawo i
stanąłem jak wryty. Szofer wskazał mnie palcem natychmiast zaczynając biec w
moją stronę razem z ochroniarzami. Czyżby mieli na celu coś więcej niż
zwyczajnie eksportować mnie do willi? Nie mogłem założyć, że nie wysłała ich
tutaj Firma, chociaż gówno mnie to obchodziło.
I tak nie są wstanie nic mi zrobić.
Przyda im się za to chwila rozrywki.
Ruszyłem biegiem w przeciwną stronę.
Słyszałem ich wściekły wrzask i pisk pielęgniarki, którą bezceremonialnie
potracili. Biegłem szybko, wprawnie. Rehabilitacja jest zalecana po złamaniach.
To moja forma ćwiczeń.
Po chwili, w plątaninie korytarzy,
zgubiłem ich. W miejscu, w którym się znalazłem wyczuwałem śmierć. Spojrzałem
na drzwi sali. Leżeli tam ciężko chorzy w krytycznym stanie. Dostrzegłem windę,
a także dwoje ludzi siedzących na krzesłach przed drzwiami. Dziwnie znajomi.
To żart?
- Zasłabłeś, Tommy? – zapytałem
podchodząc do barmana, który spojrzał na mnie wylęknionym, przybitym wzrokiem.
Obok niego siedziała rudowłosa dziewczyna… Wiewiórka z Landrynki. Również mnie
rozpoznała.
- To nie powód do żartów – powiedział
cicho marszcząc brwi. Roześmiałem się.
- Wybacz. Myślałem, że potknąłeś się i
coś sobie złamałeś, gdy próbowałeś zabić człowieka – mruknąłem.
- Jedyną osobą, która miała coś złamane
to ty – mruknęła rudowłosa, wskazując brodą nogawkę moich spodni brudną od pyłu.
Usyfiłem się, cholera. – Czyżby w końcu udało ci się zostać dawcą nerek? Widzę,
że miała miejsce mała kraksa – uśmiechnęła się chytrze.
Zmroziłem ją wzrokiem. Nie miałem ochoty
na flirty.
- Czy my się znamy? – prychnąłem. – Nie
rozmawiam z tobą, kobieto.
Moje słowa wzbudziły w mniej wolę walki.
Przebudziła się ruda lwica.
Nuda.
- Doprawdy? – roześmiała się sztucznie.
Ubodły ją moje słowa - Sądziłam, że masz dobrą pamięć. Najwyraźniej równie
krótką, jak…
- Czyżbym czegoś nie pamiętał?
Odgarnęła rude włosy, spływające jej na
twarz.
- Z tobą nie warto nawet tańczyć –
syknęła. – A co dopiero pozwolić sobie, na coś więcej. Żal mi każdej kobiety,
która miała okazję poznać cię bliżej. Nie jesteś wstanie zadowolić nawet
szczura, a co dopiero…
- Nudna jesteś. Ciągle krążysz wokół
jednego. Tak naprawdę chciałaś czegoś więcej, ale okazałaś się zbyt
nieumiejętna, by doprowadzić to do końca – syknąłem. – Wiesz, co jest
najgorsze? Kobieta, która nie potrafi w pełni używać swoich wdzięków!
Wokół niej zadrgało powietrze. Wstała
rozwścieczona i zbliżyła się do mnie. Spoglądałem z góry wprost w jej oczy.
- Bo mam ich aż nad to! A twoje oczy są
nie godne oglądania ich i …
- Możecie się z łaski swojej w końcu
zamknąć mordy! – warknął Tom tak niespodziewanie, że razem z rudzielcem
spojrzeliśmy na niego oszołomieni i wybuchliśmy śmiechem. Rozbawiło mnie to tak
bardzo, że poczułem nabiegające do oczu łzy. Koleś jest świetny, ale
najwyraźniej nie rozumiał naszego nagłego powodu do radości. Przyglądał nam się
zdezorientowany i wzniósł oczy do nieba, a raczej sufitu. – Moja siostra cierpi…
- Wiesz, co jest najlepszym lekarstwem
na cierpienie? – zagadnąłem pochylając się w jego stronę.
- Co? – uniósł brwi.
- Śmierć.
Zmroził mnie wzrokiem z kamienną miną,
lecz jego policzki lekko zadrgały. Rudzielec chrząknął starając się nie
roześmiać. Sytuacja była bardzo poważna…
W c**j.
- To nie jest miejsce na śmiechy i tego
rodzaju kłótnie. Alice, bądź choć trochę mądrzejsza! Po tej Bandzie Ruskiej
można się tego spodziewać, ale po tobie…
-
Wyluzuj stary, bo ci stanie – klepnąłem Toma w ramię. Otworzył usta, jakby
chciał coś powiedzieć, ale tylko schował twarz w dłoniach. Załamał się koleś. –
Nie wiedziałem, że jesteś Alice. Nawet imię masz nudne.
- A zapewne twoje jest cholernie
kreatywne!
- Rubien, polecam się na przyszłość.
Przyjrzała mi się, następnie zlustrowała
od stóp do głowy… Zmarszczyła brwi i znów spojrzała w dół.
- Gdzie ty masz buty? – zapytała Alice,
ale nie zdążyłem jej odpowiedzieć.
- Tutaj jest! – krzyknął Szofer, który
wraz z ochroniarzami w końcu się pojawił.
- Czy wy nie możecie być cicho! To
szpital! – syknął Tom.
- Jedynym, który zaburza tutaj spokój
jesteś ty – warknąłem do niego. Odwrócił się w bok, bardzo obrażony i więcej
się nie odezwał.
- Zraniłeś jego uczucia – powiedziała Alice
i zaraz wychyliła się, by lepiej przyjrzeć mężczyznom w garniturach.
Przejechała po nich wzrokiem dokładnie lustrując…
Odsunąłem się od niej, by nie skazić się
tym gejostwem.
- Panie Sawwa, dlaczego nie potrafi pan
zachowywać się jak normalny człowiek? – zapytał Larry.
- Zapewne dlatego, że nie jestem normalnym
człowiekiem – poklepałem go po ramieniu, przejechałem dłońmi po garniturze,
poprawiłem mu krawat i uśmiechnąłem się. Ochroniarze przyglądali mi się, jak zupełnemu
idiocie.
Wyszczerzyłem do nich zęby i pobiegłem
do windy. Telekinezą otworzyłem drzwi. Na szczęście znajdowała się na tym
piętrze. Przez brak butów wpadłem w lekki poślizg. Wjechałem do wnętrza cudem
nie uderzając na tylną ścianę. Wszyscy spoglądali na mnie zdezorientowani z
otwartymi ustami.
Zanim drzwi się zamknęły, pomachałem
kluczykami od Hummera, które właśnie ukradłem Larremu.
Ochroniarze z Larrym na czele musieli
zbiegać sprintem ze schodów, gdyż jakimś cudem udało im się dogonić mnie, kiedy
wpakowywałem się do Hummera. Auto było bardzo widoczne na prawie pustym
parkingu, więc natychmiast go znalazłem. Dopadli do samochodu gwałtownie, a
wściekłość biła z ich oczu. W ostatnim momencie zablokowałem zamki. Larry zastukał
w szybę, poruszał ustami, najwyraźniej wołając, lecz nic nie słyszałem. Do
Hummera nie dochodziły żadne odgłosy z zewnątrz.
Włożyłem kluczyki do stacyjki i
natychmiast odpaliłem wóz. Śmiesznie prowadzi się auto bez butów. Ruszyłem z
piskiem opon przed siebie nie przejmując się ochroniarzami, których prawie
przejechałem. Po chwili dali za wygraną, ale Larry biegł wytrwale.
Zatrzymałem się. Widząc to pozostali
ponownie ruszyli, ale było za późno. Wpuściłem do środka tylko Larrego Wilsona.
Dyszał trochę zaróżowiony na policzkach.
- Kondycji brak. A ponoć byłeś w wojsku
– mruknąłem.
- To było kilka lat temu! – jęknął.
- Trzeba się ruszać! Co ty robisz
wieczorami? – zapytałem. – Zamiast spać, idź na siłownię.
- Mam żonę.
Odwróciłem się do niego. Obrączka.
Faktycznie.
- Więc tym bardziej nie rozumiem twojego
braku kondycji – jego śmiech zawtórował mojemu. Niestety czas żartów się
skończył.
- Gdzie ty jedziesz? – zapytał Larry.
- Na złomowisko – syknąłem czując
przypływ wściekłości.
- To nie w tą stronę – powiedział
śmiejąc się.
- Więc gdzie? – warknąłem rozdrażniony.
Nienawidzę tego miasta.
- Na pewno nie w centrum. Zresztą to nie
jest ważne…
- Jak to nie jest! Chcę natychmiast
odzyskać moją dorogayewa! Nawet jeśli wiele z niej nie pozostało…
- Zająłem się tym.
- Co? – byłem tak zszokowany, że
przyhamowałem ostro na drodze. Tym razem była naprawdę pusta. – Czemu? – nie
rozumiałem powodów jego dobroci.
- Zapewne tego nie wierz, ale ludzie
zwykli pomagać sobie w potrzebie…
- Czego chcesz?
- Niczego. Niektórzy potrafią robić
rzeczy bezinteresownie, Sawwa – powiedział. – A teraz jedź do willi.
- Nie pojadę nigdzie dopóki mój motor
nie znajdzie się przy mnie.
Westchnął głęboko.
- Dobra. Pokieruję cię. Tylko jedź
ostrożnie. Jeden wypadek już miałeś.
- Gdzie ją zabrałeś?
- Więc to kobieta – roześmiał się Larry.
– Do mojego warsztatu. Uznałem, że tam będzie bardziej bezpieczna niż w garażu
twojego wujka, zważywszy na to, że z tego co zauważyłem nie cierpi tej maszyny.
- Dobrze zrobiłeś – mruknąłem.
- Powiesz mi, dlaczego nie wziąłeś
tamtych ochroniarzy? Przysłał ich twój wujek razem ze mną. Martwił się…
- Po co mi ochroniarze, skoro miałem
wypadek? – zapytałem z ironią w głosie.
- Nie znam się na tych waszych,
rodzinnych intrygach, ale gdyby nie byli potrzebni, to by ich nie wysłał.
- Z pewnością – roześmiałem się ucinając
temat.
Jechaliśmy w ciszy, aż dotarliśmy do
warsztaty Larrego. Ceglany budynek oświetlało słabe światło latarni na
betonowym podjeździe prowadzącym wprost do białej, garażowej bramy. Wejście do
części mieszkalnej znajdującej się na piętrze mieściło się z boku. Garaż, czy
raczej warsztat samochodowy stanowił większą część budynku. Rozejrzałem się,
ale nie dostrzegłem nigdzie reklam.
- Zlikwidowaliśmy go. Praca u twojego
wujka zajmuje większą część mojego czasu – powiedział Larry. Wyłączyłem silnik
i szykowałem się do wyjścia. Lary oparł się o drzwi auta i przyglądał mi się
ciekawsko. – Nie zapomniałeś o czymś?
Blać! Buty!
- Wziąłeś je?
- To nie należy do moich obowiązków –
prychnął. – Jestem szoferem, nie asystentką, Sawwa. Miał je jeden z ochroniarzy, których
zostawiłeś pod szpitalem. Twoja strata.
- Boso przez świat! – mruknąłem i
wyszedłem z samochodu. – Mam nadzieję, Wilson, że zwykłeś sprzątać podjazd.
- Dziennie rozbijam na nim butelki po
piwie – roześmiał się głośno widząc moją minę. Zaczął szukać kluczy po
kieszeniach w spodniach garnituru.
- Ja ich nie wziąłem – powiedziałem,
kiedy zmrużył podejrzliwie oczy. Podrapał się po głowie.
- Zabije mnie, jeśli ją obudzę –
westchnął przygnębiony.
- Da – roześmiałem się. – Może coś na to
zaradzę.
Pstryknąłem palcami, a brama garażu
uniosła się w górę. Larry wyglądał, jakby śmierć przeleciała mu przed nosem.
Nie wydawał się też zdziwiony moimi umiejętnościami. Typowy człowiek, który
spędza czas w większość z Ludźmi Umysłu. Weszliśmy do środka urządzonego, jak
każdy przeciętny warsztat samochodowy. Spodobał mi się krwisto czerwony kolor
ścian.
Przytulne miejsce dla mężczyzny. Mój
dobry humor prysł, jak bańka mydlana, kiedy skierowałem wzrok na dogorayewa, a
właściwie na to, co po niej zostało.
- Blać! Durak! Idiot! Job twaj mać! Ja
jebu! – kląłem nawet nie zdając sobie o tym sprawy. Zabiję tego bliackij
karakan, wypruję jego flaki i każe mu je jeść! Obedrę go ze skóry! Jak śmiał
naruszyć moje maleństwo. Została z niej kupka poniszczonych części! Całość
nosiła ślady ognia – najwyraźniej miał miejsce wybuch, którego nie pamiętałem…
Podpaliła się benzyna albo…
- Płaczesz, Sawwa?
- Oczywiście, że tak, Wilson.
Poprawił swoje przeciwsłoneczne okulary
na nosie i posłał mi kpiący uśmieszek. Poczułem się, jakbym przeniósł się w
czasie i znów był żołnierzem.
- Na c*** są ci te okulary potrzebne? –
zapytałem. – Jest k**** noc!
Znowu podrapał się po głowie. Jego włosy
są tak krótkie, że wyglądał, jakby był łysy!
- Wyglądam w nich elegancko.
- Jak zbir!
- Spokojnie, Sawwa. Wdech i wydech. To
tylko motor.
- To AŻ motor! MÓJ motor!
- Faktycznie, to wszystko tłumaczy,
Sawwa – zachichotał. – Wyrzuć to.
- Govno!
- Rozumiem, że nie – Wilson podszedł do
kupki części. Rozgarnął je, zaczynając szperać i sortować. – Rubien, zaczynam
się ciebie bać. Przestań zabijać mnie wzrokiem. To nie ja wjechałem do ciebie
tirem.
- WIEM! – warknąłem. Usiadłem na
podłodze i przyglądałem się mu uważnie.
- Wewnętrzne części w zupełności do
wymiany, rama motoru może zostać, to się wyklepie… - mówił spokojnie, a mnie z
nerwów miało rozerwać od środka.
- Blać!
- Pomogę ci to poskładać, jak chcesz –
zaproponował Larry.
- Nie. Sam ją złożę.
- Dobra. Może tutaj zostać, czy chcesz
ją przewieść?
Westchnąłem.
- Nie wezmę jej do willi – uniosłem się
z podłogi.
- Więc niech zostanie.
- Ile za to chcesz?
Larry roześmiał się bardzo głośno.
- Twój wujek płaci mi i tak zbyt wiele.
To żaden problem, naprawdę.
Zlustrowałem go uważnie.
- Dziwny z ciebie człowiek. Jadę teraz
do willi. Możesz zostać, nie jesteś mi potrzebny.
- Panie Sawwa, pański wujek… - zaczął
swoim oficjalnym głosem.
-Idź do swojej żony i nie dyskutuj.
Jeśli Adrian będzie miał do ciebie pretensje, powiedz mu, że ja cię odesłałem.
- Nie zabij się gdzieś po drodze, Sawwa.
- Tak jest, Wilson!
Roześmiałem się i pojechałem do willi.
Nie było dane mi od razu położyć się spać. Adrian najpierw uważnie sprawdził,
czy na pewno nic mi nie jest. Później roześmiał mi się w twarz i bez słowa
odjechał na tym swoim wózeczku. Adrian nie jest normalny. Wcale bym się nie
zdziwił, gdyby on stał za próbą zabicia mnie. Zasnąłem natychmiast w mojej
sypialni. Regenerowałem siły, a przynajmniej w ten sposób wmawiałbym swojemu
sumieniu, gdybym go miał, dlaczego obijam się do późnego popołudnia.
Obudziłem się czując zapach jedzenia.
Leniwie otworzyłem prawe oko, później lewe i zwlokłem się z łóżka. Zjadłem coś
przypominającego śniadanio-obiado-kolację, wziąłem prysznic, przebrałem się i
odświeżony zrobiłem to, co trzeba. Czyli zacząłem myszkować po willi.
Czego można się spodziewać po Adrianie?
Wszystkiego.
Willa przyprawiała mnie o dreszcze.
Cokolwiek sobie wyobraziłem, prędzej czy później udało mi się znaleźć. W sumie
strasznie mi się nudziło. Krew nie zawrzała jeszcze, więc rosła we mnie
nadzieja, że może przemiana się nie wznowi.
Przebrnąłem przez wszystkie łatwo
dostępne części willi, jednak wiedziałem o istnieniu „podziemia”, o czym kiedyś
wspominała mi eta sooka. Znalazłem jeden pokój wyposażony w najlepszy sprzęt
komputerowy. Znajdowały się tu znane, bardzo dobre marki, ale także przedmioty,
które nie wiedziałem do czego służą. Trudno się temu dziwić. W końcu jedna z
gałęzi Firmy zajmuje się nowymi technologiami.
Chciałem podejść do jednego z laptopów
przy okrągłym stole z kilkoma miejscami, ale nagle światła zgasły. Zepsułem
coś? Spojrzałem na podłogę pokrytą wykładziną. Znajdowałem się w środku
świecącego na błękitno kręgu. Zaszumiało.
- Witam, panie Sawwa.
Wzdrygnąłem się. Wokół mnie pojawiły się
hologramy przypominające typowy ekran startowy komputera. Zamigotały i scaliły
się w jeden już nie taki zwykły. Przypominał trójwymiarowego, białego tygrysa
syberyjskiego. Wyglądał, jak prawdziwy. Podniosłem rękę, by sprawdzić, czy to
na pewno hologram. Warknął groźnie.
- Spokojnie, panie Sawwa – powiedział, a
ja wzdrygnąłem się. – To tylko moja chwilowa postać. Może mam przemienić się w
coś innego? Nawiązuję kontakt… – zapytał realistycznym, męskim głosem. Nie
zgadłbym, że to sztuczna inteligencja.
- Może lepiej nie…
Tygrys zmienił się w piękną, seksowną
kobietę. Czerne włosy opadały falami na piersi… Rozumiem, dlaczego Adrian mimo
braku sprawności w nogach nie czuje się gorszy od innych… Chociaż w jego
przypadku zapewne nie zmienia sztucznej inteligencji w postaci kobiece, a w
męskie.
- Jeśli panu nie odpowiada, mogę zmienić
się w postać, którą najczęściej wybiera pański wujek – powiedziała czarnowłosa
seksbomba. Ja to mam wyobraźnię.
- Nie! Lepiej wróć do formy tygrysa.
Masz jakieś imię?
Po chwili znów spoglądałem na wielkie
kocisko.
- Jestem Kenshi.
- Skąd wiesz kim ja jestem?
- Mam dostęp do wszystkich baz danych na
świecie, posiadam 99,9%… - zaczął wymieniać, ale przerwałem mu.
- Dobra niech ci będzie. Powiedziałeś,
że nawiązałeś kontakt, to znaczy, że jesteś w mojej głowie?
- Nie, panie Sawwa. Mam trudności z
dostępem, ale pańskie wyobrażenie odczytałem z łatwością. Dużo słyszałem o panu
od pana Wujka.
- Nie wiedziałem, że macie ze sobą taki
dobry kontakt…
- Jestem zarządcą tego domu, a także Firmy
i spokojnie mógłbym przejąć pozycję Dyrektora Morusa, panie Sawwa.
Sztuczna inteligencja, a ile w sobie ma
z człowieka. Dawno nie widziałem takiej pychy!
- Więc zapewne powiesz mi, kto to jest –
powiedziałem i postukałem się po skroni.
- Oczywiście. Proszę zezwolić na
kontakt.
Westchnąłem. Wyobraziłem sobie twarz
kierowcy tira. Zabiję go, ale najpierw wyciągnę informację o zleceniodawcy. Po
nitce dojdę do kłębka, choć jestem prawie pewny, że stoi za tym Morus.
- Nazywa się Francesko Mariano i
pochodzi z Włoch. Wielokrotnie karany za kradzieże, przemyt, kilka razy
zarzucono mu współudział w morderstwie… – obok wielkiego, gadającego tygrysa
pojawiły się powiększone dokumenty. Podpłynęły do mnie, bym mógł się im lepiej
przyjrzeć.
- Najniższe ogniwo. Pod kim pracuje?
- Ma pan na myśli mafię?
Spojrzałem na niego, jak na idiotę.
- Wolny strzelec – powiedział.
- Blać. Będę musiał zasięgnąć języka u
Borysa. Spisałeś się dobrze Kenshi – powiedziałem i pogłaskałem ogromnego
tygrysa. Czy właściwie zamachałem dłonią w powietrzu, przy jego hologramie. Był
zbyt realistyczny. – Powiedz mi coś na temat Gabriela Michaelisa.
- Gabriel Eryk Michaelis, 25 lat,
jedynak. Stracił rodziców w wypadku samochodowym, wychowała go ciotka.
- Zapewne sprawcą był zwykły człowiek –
przerwałem, a on pokiwał głową.
- Tak. Pijany kierowca. Wywodzi się z
bogatej rodziny, zaprzyjaźnionej z Jamesami, z którymi współpracuje nasza
Firma.
James. Coś mówi mi to nazwisko.
- Powiedz mi o jego mocy.
- Prócz podstawowych mocy, które posiada
każdy Człowiek Umysłu potrafi wytwarzać bardzo potężną iluzję. Według spisu
mocy Ludzi Umysłu jako jedyny taką posiada…
Adrian ma nawet spis Ludzi Umysłu.
Ciekawe.
- Z łatwością wdziera się dzięki niej do
umysłów i wytwarza w niej iluzję. Najczęściej zadaje im niewyobrażalny ból,
który paraliżuje ofiarę. Jest bardzo potężny, a jego moc prawie nie ma granic.
Zniknął z rejestrów Podziemia jakieś dwa lata temu. Pojawił się miesiąc temu,
razem ze swymi poplecznikami i…
- Dziękuję. Resztę już znam. Posiadasz
wykaz mocy Ludzi Umysłu, tak? Co napisane jest przy mnie?
- Dostęp ograniczony hasłem – powiedział
Kenshi.
- Kto je posiada? – zmarszczyłem brwi.
- Jestem osobistym doradcą pana Adriana.
Tylko on ma dostęp do wszystkich informacji, które posiadam.
- Mam do ciebie prośbę, Kenshi.
Monitoruj informacje o Gabrielu. Jeśli pojawi się coś nowego, od razu daj mi
znać. Zwróć uwagę na jego słabe punkty. Przygotuj dla mnie także dane o moim
wczorajszym wypadku. Przydał by mi się również adres zamieszkania kierowcy
tira. Każda informacja jest tutaj istotna. Chciałbym też poznać zależności pomiędzy
rodziną Jamesów, a Firmą.
- Zgodnie z pańską wolą, panie Sawwa.
Pogłaskałem go po głowie jeszcze raz.
- Miłego dnia, Kenshi.
- Do widzenia, panie Sawwa.
Dalej zwiedzałem willę Adriana. Sztuczna
inteligencja przypadła mi do gustu. To bardzo funkcjonalne rozwiązanie. Nie
muszę tracić czasu na poszukiwanie informacji. Francesko Mariano. Ile dostałeś
za moją głowę? Muszę pojechać do Borysa.
Zastanawia mnie, co knuje Adrian.
Zablokował informacje o mnie w głównej bazie. Przecież wystarczyło nie zamieszczać
ich tam albo zwyczajnie napisać o braku
dodatkowych mocy. Czyżby pod blokadą kryło się coś więcej niż zwykłe, proste
dane? Czy Adrian prowadzi badania dotyczące mojej mocy? Dzwonił do mnie przed
wypadkiem. Czy spodziewał się takiego obrotu sprawy? A może to on to
zaplanował…
W trakcie mojego myszkowania przypadkiem
wszedłem do korytarza, który zupełnie zaskoczył mnie swoim wyglądem. Adrian
szykuje się na wojnę, w dodatku atomową?
Ściany wzmocniono płytami metalowymi,
nawet sufit. Prowadził do, pancernych drzwi. Spróbowałem pchnąć je telekinezą,
ale nawet nie drgnęły. Moce Ludzi Umysłu nie działały na nie. Dziwne. Nie było
w nich zamka, klamki – niczego! Z boku, na ścianie znajdował się elektroniczny
skaner tożsamości.
- Co ukrywasz za tymi drzwiami, Adrianie?
– szepnąłem do siebie. Położyłem dłoń na chłodnej, błyszczącej powierzchni
drzwi. Gdybym chciał mógłbym zniszczyć je doszczętnie. Wzbudzić krew…
Zmarszczyłem brwi. Coś chciało
przedostać się przez moje bariery umysłowe. Znałem tę osobę. To Gabriel.
~ Każdy obywatel ZRLU, od 20 do 30 roku
życia jest zobowiązany do stawienia się w Podziemiu o godzinie 18.00.
Niesubordynacja zostanie ukarana. ~
Biedni Ludzie Umysłu. Dzień w dzień
smykają ich do tego Podziemia. Nie zastanawiając się długo ruszyłem do garażu,
by pożyczyć sobie, któryś z wozów Adriana. I tak nie są mu potrzebne!
Miałem spory wybór. Postawiłem na
białego Ferrari F70.
Szybki. Piękny. Seksowny.
Ale to nie moja dorogayewa…
Chyba się popłaczę. Może jednak nie.
Płakać to będzie kierowca tira. O tak!
W Podziemiu, jak zawsze było bardzo
tłoczno. Jeśli Gabriel utrzyma taką frekwencję, może rzeczywiście uda mu się
przejąć kontrolę nad Ludźmi Umysłu. Zostać ich ukochanym Królem… Nie. To
niemożliwe.
Wśród samych młodych twarzy czułem się
dość swojsko, choć muszę przyznać, że ludków dobijających do trzydziestki było
stosunkowo mało. Poczułem się staro. Uśmiechnąłem się pod nosem. W końcu trzeba
wyglądać zgodnie z wiekiem, na który wskazuje data urodzenia.
Rozejrzałem się wokół szukając znajomych
twarzy. W tłumie dojrzałem barmana z Landrynki. Przedarłem się przez tłum i
szturchnąłem go w bok. Facet, aż podskoczył.
- Privet, Tommy. Co ty tutaj robisz?
Przecież ty nie masz dwudziestu lat.
Zmroził mnie wzrokiem, ale uśmiechnął
się na końcu. Westchnął.
- Proszę, nie szturchaj mnie. Co do
mojego wieku, to mam dwadzieścia trzy lata. Nie wyglądam?
- Na pewno? Ty nawet zarostu nie masz.
- Bo się gole, w przeciwieństwie do
ciebie! – prychnął.
- Co tu się dzieje? – zapytałem.
- Nie mam zielonego pojęcia. Lepiej idź
się zgłoś. Sprawdzają obecność.
- Wspomnienia ze szkoły wracają. Ty
pewnie dobrze pamiętasz. Masz wszystko na świeżo!
Wywrócił oczami.
- Weź, Rubien, skończ, bo… - urwał, bo centralne
drzwi otworzyły się. Myślałem, że wyjdzie z nich Gabriel, ale myliłem się.
Dwójka ogromnych Wron wypchnęła przez nie kobietę, która zatoczyła się w tłum.
Otrząsnęła się szybko, spojrzała na nich i pokazała im niecenzuralny znak. Z
podniesioną dumnie głową ruszyła w tłum.
- Alice – powiedzieliśmy jednocześnie.
Rudowłosa, jakby słysząc nas,
przepchnęła się przez tłum w naszą stronę.
- A mówiłaś, że nie przyjdziesz –
powiedział Tommy. Spojrzałem na nich ciekawsko. Czyżby randka?
- Jak widać, nie miałam wyjścia –
fuknęła. – Cześć, Rubuś.
- Mam na imię Rubien – syknąłem i
chciałem coś dodać, wytykając jej głupotę i ignorancję, ale przybył długo
wyczekiwany gospodarz. Mianowicie Gabriel uniósł się na swojej platformie.
Uśmiechnął się lekko na kilka sekund i zaraz spoważniał.
- Witam – powiedział oschle. – Gratuluję
osiągnięcia prawie stu procentowej frekwencji. Wszyscy nieobecni zostaną
wpisani na osobną listę i surowo ukarani. Z moich aktualnych danych wynika, że większość
z nich ogłosiło się „rebeliantami”. Mam nadzieję, że nie muszę przypominać czym
grozi kontaktowanie się z nimi – syknął.
Drzwi wejściowe zostały zamknięte,
dokładnie tak jak wczoraj. Wokół naszej grupy znajdowało się stado Wron.
Uważnie obserwowali każdy nasz ruch.
- Pojutrze wasza grupa przeprowadzi
szturm na Arsenał Gocewii.
Hurra! Tańczmy i radujmy się, bo wojna
się zbliża!
Reszta Ludzi Umysłu nie była tak
zadowolona, jak ja. Na sali zaszumiało.
- Co? On postradał zmysły – powiedział
Tom.
- Szkopuł tkwi w tym, że on je właśnie
ma – mruknęła Alice.
- Cisza! – syknął Gabriel. Nie musiał
się powtarzać. Ludzie Umysłu po jego wczorajszej przysiędze byli wystarczająco
mocno przerażeni.
Strach nie jest przyjacielem Króla, gdyż
często rodzi bunt.
- Rozpoczniemy o godzinie dwudziestej –
pstryknął palcami. Obok niego pojawił się schemat budynku arsenału, który stworzył
za pomocą iluzji. – Zostaniecie podzieleni na kilka grup. Każda otrzyma własne
zadanie. Arsenał zaatakujemy ze wszystkich stron. Po przejęciu budynku
przeniesiemy całą broń w bezpieczne miejsce – wskazał kilka swoich Wron. – Oni
się tym zajmą. Następnie spalicie budynek.
- A co z ludźmi? Przecież Arsenał jest
silnie chroniony… - powiedział ktoś z tłumu. Gabriel wybuchnął śmiechem.
- Zrobicie dokładnie to, co wczoraj.
Zabije każdego, kto stanie wam na drodze. Nawet, jeśli będą to Ludzie Umysłu. –
spojrzał na Toma – Bierzcie przykład z waszego przyjaciela. Prawdopodobnie
pojawi się rebelia, która spróbuje was zatrzymać. Zabijecie każdego jej członka
bez mrugnięcia okiem.
- Oni przecież mogą nas zabić…
- Oddacie życia w słusznej sprawie –
uśmiechnął się Gabriel. – Nie martwcie się, zostaniecie pomszczeni. Chcę
również zaznaczyć, że nie pójdziecie na akcję sami. Każdą z grup zarządzać
będzie kilkoro moich sług.
Klasnął w dłonie.
- Zaatakujemy Arsenał ze wszystkich
stron, od środka, a także przez kanały. Podzielę was teraz na sześć grup mniej
więcej po czterdzieści osób. Resztę wytłumaczą wam moi słudzy podając konkretny
schemat działania poszczególnej grupy.
Gabriel zaczął wywoływać osoby z listy.
Zastanawiałem się, czy uwzględnił w niej mnie. Po chwili usłyszałem moje imię,
później nazwisko barmana i rudzielca. James. Spojrzałem na nią, a ona
zmarszczyła brwi.
- Mam coś na twarzy? – zapytała.
- Tak, ale nie zdradzę ci tego sekretu –
roześmiałem się i poszedłem w stronę Wrony.
W większości jej nie słuchałem
poświęcając się kontemplowaniu wizji mnie zabijającego żołnierzy. Wojna. Z
tego, co udało mi się przyswoić, spotkamy się pojutrze, o godzinie
dziewiętnastej w jakimś lesie leżącym przy Arsenale.
- Czy ty się cieszysz, Rubien? – zapytał
Tom. Nawet nie zauważyłem, że był niedaleko mnie.
- Da.
- Z kim ja muszę pracować – westchnął.
- Przynajmniej wyjdziesz z misji cało –
uśmiechnąłem się kpiąco. – Wygląda na to, że to koniec. – Grupy zaczęły się
rozchodzić, nawet Gabriel już zniknął. – Miłego dnia, gołąbeczki.
- Kogo tak nazywasz? – parsknęła Alice i
przeczesała rudą czuprynę.
- Idź do fryzjera. Masz odrosty –
powiedziałem na odchodnym pokazując jej język.
- Co za… - nie dosłyszałem obelgi.
Miałem tego dnia jeszcze w planach
odwiedzić Borysa. Wsiadłem do Ferrari, które coraz bardziej zaczynało mi się
podobać. Może jednak dziś odpuszczę sobie Borysa?
Pora się zabawić.
Ufff dopiero dziś, ale jestem :D
OdpowiedzUsuńKurczę, "idź do fryzjera, masz odrosty" mnie rozwaliło XDDDDD
Wpadam za 2 tygodnie :)
P.S. Zapraszam Cię na nowy rozdział :)
be-my-mystery.blogspot.com
jeden z nielicznych przypadków w których rozdział musiałam czytać na raty... uffff... skończyłam... ale się rozpisałaś...
OdpowiedzUsuńUczę się rosyjskiego w szkole i szczerze mówiąc dziwnie mi się czyta niby rosyjskie słówka, bez cyrylicy i jeszcze fonetycznie...
Życzyłabym Ci weny, ale wolę pożyczyć Ci umiarkowania i weny. Bo serio, dużo tego było ;D
Pozdrawiam ;)