niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział XIV



Witajcie :) Dziś prezentuję wam bardzo krótki i mało skomplikowany rozdział :) Wybaczcie. Na usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że potrzebowałam trochę oddechu od akcji, by móc zakorzenić nowe wątki :D A tak naprawdę to cierpię na dwumiesięczny brak weny. Kiedy wakacje się skończą, pewnie moja zmora powróci. Zatem cieszcie się bardzo krótkim Rubienem i życzę miłego ostatniego tygodnia wakacji.  (musiałam to powiedzieć :D)

_________________________________________________________________________



Z całej siły trzasnąłem drzwiami czerwonego ferrari usadawiając się za kierownicą. Paczkę sporej wielkości rzuciłem na siedzenie obok wywołując syknięcie.
- To nowy garnitur, stary… - powiedział szofer, który został zdegradowany przeze mnie do roli zwykłego pasażera – Coś ty robił z tą paczką? – zapytał przyglądając się jej pouwalanym bokom – W piłkę grałeś? Sawwa, chyba wiesz…
- Cicho.
- To bardzo delikatne części, od nich zależy praca silnika. Jeśli nie chcesz wybuchnąć po włączeniu zapłonu radziłbym….
Uderzyłem głową w kierownicę.
Przeklęta paczka.
Przeklęta Alice.
Przeklęte życie.
Larry nie przejmował się moją reakcją. Paplał dalej.
- Wilson… - spojrzałem mu w ślepia – Kurwa cicho.
Ruszyłem bez ostrzeżenia a on przywalił głową w kokpit. Od razu poczułem się lepiej. Zahamowałem.
- SAWWA!
Znów przyrżnął. Roześmiałem się. Sprawianie bólu jest takie przyjemne! Powinienem robić to częściej. W sumie robię to całkiem często…
- Skoczyć ci po lód? – zapytałem. Trzymał jedną ręką czoło, a drugą paczkę. Czyżby obawiał się, że wypadnie mu mózg? – Jest czerwone. Och już nie. Jejku. Twoja strata. Tak mi przykro – położyłem rękę na sercu.
- Często zastanawiałem się nad twoją prawdziwą twarzą. Wiec to ona. Szczebiocząca dziewczynka – prychnął i zaśmiał się gardłowo. Poprawił czarne okulary na nosie. Ten człowiek nie jest normalny.
Podrapałem się po brodzie. Przydałoby się użyć brzytwy.
- Ostatnimi czasy żart ci ewoluował. Blać! Jedźcie prędzej! – wkurzyłem się i ominąłem samochody na skrzyżowaniu. Dodałem gazu.
- Nie łam wszystkich przepisów! Zachowaj jakiś umiar, Rubienie.
- Gadasz jak eta sooka.
- Eee… Kto?
Jaki on ciężko kapliwy.
- No matka no.
- Ty masz matkę? – oburzył się.
Szczęka mi opadła.
- No sobie kurwa wyobraź!
Dobrze, że dotarliśmy do pensjonatu mojej dorogayewa, czyli domu Larrego Wilsona. Jak tu słodko. Żonka zmieniła firanki. Grzebał się długo przy bramie. Jak zwykle.
- Masz problem by włożyć kluczyk do dziurki? Co z ciebie za facet – prychnąłem, a on obrzucił mnie spojrzeniem pełnym wyższości spod swoich czarnych okularów. Brama podniosła się w górę.
Cholerny łysol.
Ocalałe części mojej ślicznotki stały na samym środku sporego garażu. Ostatnio mało spędzałem z nią czasu. Gdyby nie arsenał…
Wilson opuścił bramę i zaczął się wałęsać po garażu z telefonem w ręce.
- Widziałeś? – zapytał Larry - Ten filmik ma naprawdę sporo wejść. Ten twój czołg oczarował nie tylko Gocewię.
Zapaliłem lampkę i usiadłem przy stole. Zacząłem otwierać przeklętą paczkę i wyjmować części. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Głupi to zawsze ma szczęście – mruknął spoglądając mi przez ramię. Żadna część nie była uszkodzona.
- Wilson, naruszasz moją przestrzeń.
- A co ty, myśliwiec? Posuń się, pomogę ci to złożyć.
- Jesteś dziwnym człowiekiem.
- Czyżby mała dziewczynka, Rubienka, po raz pierwszy spotkała się z dobrem?
Dźgnąłem śrubokrętem między palcami jego dłoni. Prychnął.
- Zastanawia mnie, co zrobisz, kiedy znajdziesz przeciwnika, który nie boi się bólu i śmierci – mruknął. – Będzie jak ty.
Przeciągnąłem się leniwie. Nie chciało mi się. Przyznaję szczerze moja ślicznotko. Nie chce mi się składać twojego serca. Wybacz. Należy mi się trochę lenistwa po nieprzespanej nocy.
- Sawwa, jesteś kotem czy co? Aww… To musiało boleć. Nie kręć tak szyją! – szturchnął mnie łokciem – Przyznaj, miałeś pracowitą noc?
- Da – uśmiechnąłem się lubieżnie. – Przestań pstrykać na telefonie tylko zajmij się silnikiem, skoro chciałeś pomagać – dodałem.
- Trąbią o was od… - podrapał się po szczecinie – Od kiedy przyjechałeś… Nie mają innych tematów? O wojnie, by…
- O nas?
- No o LU.
- Lu?
- Nie zgrywaj wariata – prychnął i poprawił okulary.
- Czy ty nawet w nich śpisz? – mruknąłem, na co speszył się lekko.
- Są wygodne.
- O co chodzi z tymi LU?
Zaskrzypiały drzwi.
- Głupiec z ciebie, Sawwa – szepnął wstając. – Kochanie, witaj!
Słodki ton Larrego przeraził mnie. Niczym z procy pobiegł do piękności stojącej w drzwiach. Ubrana była w ładną sukienkę w kwiatki i prosty sweterek. Wyglądała jakby właśnie wróciła z spaceru. Jej brązowe włosy opadały delikatnie na ramiona. Uśmiechnęła się do mnie promiennie zupełnie olewając swojego męża, który zaczął przymilać się do niej jak pies. Mdli mnie.
- Siema, R! – powiedziała i przybiła ze mną piąteczkę. – Coś widzę słabo ci to idzie…
- Witaj, Beatrice. Twój mąż mnie zagaduje.
Zgromiła go wzrokiem.
- Wilson, zakupy z bagażnika i to już – Larrego już nie było. – R, zostaniesz na obiad?
Byłem nawet głodny.
- Wybacz, Bea…
- R! Nie rób mi tego. Kupiłam tyle smakołyków, nie mogą się wszystkie zmarnować w żołądku Larrego, prawda?
Spojrzałem w jej piękne, błękitne oczy. Więc to oznacza słowo żona.
- Ujęłaś mnie.
- Yes!
W drzwiach pojawił się Wilson.
- Co tu stoisz, hm? Do kuchni z tym? Może sama mam to wnosić po tych schodach? –zbeształa go. Beatrice jest przykładem idealnej żony. – R, no chodź!
- Nadawałabyś się na dowódcę.
- Co nie? – roześmiała się.


Pozwoliłem sobie w podzięce za pyszny obiad oddelegować Wilsona z jego nowej, jakże uprzykrzającej mi życie pracy. Adrian wbił, czy też ubił sobie coś z głowy i postanowił zrobić z niego moją niańkę. Nie wiem czemu, ale uważa że mam w stosunku do łysego okularnika pewien respekt na pograniczu szacunku. Doprawdy cóż za bzdura!
Muszę przyznać z sercem na dłoni, że Beatrice gotuje wyśmienicie. Mógłbym stołować się u niej codziennie. Chyba pierwszy raz w życiu doznałem takiego uczucia. W tym tempie za niedługo zostanę dobrym człowiekiem… To dopiero bzdura.
Bez trzęsącego portkami Wilsona obok jedzie się dużo wygodniej, choć nie bezpieczniej. Pobiłem swój własny rekord i dotarłem do willi Adriana w mniej niż pół godziny. Order, potrzebny mi order! Gocewiańska drogówka nawet nie próbuje mnie złapać. Zabawne, że choć zmieniam auta jak rękawiczki, oni ciągle mnie rozpoznają. Mam nawet ksywkę tylko nie wiem jaką.
Nie spodziewałem się spotkać Adriana w willi. Ostatnimi czasy rzadko się w niej pojawia, przynajmniej wedle słów Wilsona. Wydaje mi się, że ma spore urwanie głowy w Firmie.
Zaparkowałem na podjeździe.
No kurwa nie wierzę. Dlaczego kiedy ja pokazuję się w willi on też musi w niej być?
Yebanot!
Zjeżdżał na swoim wózeczku, a obok niego wlekł się Morus i kilka pracowników. Słuchał uważnie rozkazów Adriana.
- … trzeba wzmocnić morale, Morus. Nie możemy sobie pozwolić, by stracono zaufanie do naszej szacownej Firmy przez głupie poczynania tego wariata. Wypadałoby się również opowiedzieć po stronie, oczywiście wiesz jakiej – mówił nieustannie. Zobaczywszy mnie, uśmiechnął się przełamując swą groźną minę. Miał spore worki pod oczami. Ciekawe czy winnym ich był kochanek czy praca.
Kiwnąłem mu głową i ruszyłem do środka. Nie wiem dlaczego każde moje pojawienie się tutaj taktował jak zwycięstwo.
Tym razem też nie miał zamiaru mi odpuścić.
- Rubien… Dobrze widzieć twoją urodziwą mordkę – zazgrzytałem zębami. Odwróciłem się żeby odszczeknąć, ale zamarłem. – Co to ma być? – zapytał wskazując na pole golfowe. Miał dość wyluzowaną twarz, ale w głosie czaiło się niebezpieczeństwo.
- Ślady czołgu – mruknąłem czując się jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku.
- Oglądając wiadomości w Firmie miałem przeczucie, że skądś kojarzę ten sposób prowadzenia. Ten sam co mój.
- Też się zastanawiałem któż wpadł na pomysł by jeździć czołgiem po Gocewii. Nieustraszony Adrian. Zastanawia mnie jak tam wszedłeś… - zachichotałem.
- Nie strugaj wariata, Rubuś. Rozumiem, że masz nową zabawkę, ale wolałem już ten twój motor. Przynajmniej nie zostawiał tyle śladów! Cóż to za pomysł by jeździć czołgiem po moim polu golfowym?!
- Idealny teren, wujaszku. Mogłem wypuścić konie i poćwiczyć celowanie…
- Dotknij moich koni, a porozmawiamy sobie inaczej – rzekł Adrian. Zawsze wiem gdzie wbić szpilkę by bolało najmocniej. – Musiałem im podać środki uspokajające!
- Ty?
Wywrócił oczami.
- Oczywiście, że służba. Rubien, mam nadzieję, że nie myślisz iż ujdzie ci to płazem. Ekscesy tego typu na moim polu są niedozwolone! – nie brzmiał jakby mocno się gniewał.
- Pokryję zniszczenia.
- Obawiam się, że cię nie stać – prychnął Adrian.
- Spłacę w naturze – roześmiałem się.
Spojrzał na mnie bardzo poważnie.
- Sobota godzina dwudziesta – powiedział. – Nie spóźnij się.
Zamurowało mnie.
- Co?
Adrian bez słowa podjechał do limuzyny. Kiedy podnoszono jego wózek dodał:
- Będzie fajnie – uśmiechnął się. – Acha i jeszcze jedno. Za niedługo będziemy mieli gościa. Przygotuj się…
- CO?
- Wyglądasz dokładnie tak, jak wtedy, kiedy w wieku pięciu lat…
- Szefie, musimy już jechać – powiedział Morus.
- Och, dobrze. Ale się zagadaliśmy! – mruknął z wyraźnie lepszym humorem. – Rubienie, nie zapomnij, że brak wentylacji płuc wcale nie polepszy twojego stanu. Wdech i wydech, kochanie. Przecież przyjazd twojej matki nie jest końcem świata!
I Adrian pojechał.
A ja stałem na schodach.

Dwie godziny później doszedłem do siebie.
Czułem się jakby wyrwano mi wnętrzności, a w zamian nalano wrzątku. Tak, to te uczucie. Poszedłem do pokoju, w którym ostatnio spałem.
Otworzyłem szafę i znalazłem się w środku.
Zastanawiałem się czy powieszenie się w ramach ucieczki będzie na miejscu.
Westchnąłem. To i tak bezcelowe…
Blać!
Uderzyłem pięścią w ścianę. Czemu nie może siedzieć w Rosji? Co skłania ją do przyjazdu? Przecież jest leniwa jak wieprz. Dlaczego jeszcze nie zdechła? Kiedy zaczyna się robić ciekawie, pojawia się eta sooka by zniszczyć to wszystko… Czemu nie da mi spokoju?
Miałem ochotę rzucić się na łóżko, ale powstrzymałem się w ostatniej chwili.
- Przepraszam… - powiedział młody chłopak, mógł mieć dwadzieścia lat. Był zupełnie nagi i leżał na moim łóżku. Lustrował mnie z rumieńcem na twarzy.
Czyżbym o czymś zapomniał?
- Czy my się znamy? – zapytałem zdezorientowany.
- Nie, ale możemy… - zbliżył się do brzegu łóżka, przy którym leżała splątana pościel. Ten sposób poruszania… To miało być seksowne, tak?
Kurwa. Moja matka niszczy wszystko nawet kiedy jej tu nie ma. Z tego stresu pomyliłem szafy. To nie był mój pokój!
- Jesteś jedną z zabawek Adriana, prawda? – nie czekałem na odpowiedź. Odwróciłem się do wyjścia. Musiałem przyznać, że był słodki, prawie jak dziewczyna.
- Ty też? – na te słowa aż przystanąłem.
- Nie. To mój wujek… - po wypowiedzeniu tego słowa zrozumiałem jak dziwnie to zabrzmiało. Chłopaczek zarumienił się.
- Więc tak każe ci do siebie mówić…
Nie chciałem więcej tego słuchać. W normalnych warunkach z chęcią wdałbym się w bezcelową dyskusję z tą małą dziwką, ale mam matkę na głowie. Nie ma czasu. Trzeba mobilizować siły.
Znalezienie mojej szafy wymagało chwili czasu. Nie spodziewałem się, że ma więcej takich miejsc. Czyżby takie pokoje były zarezerwowane dla jego kochanków i dlatego miały szafy zamiast drzwi? Powinienem zmienić sypialnię albo wynieść się stąd.
To dobry pomysł. W miejsce gdzie ona mnie nie znajdzie.
Tylko żeby to było takie proste.
Usiadłem na łóżku.
- Kenshi – wezwałem sztuczną inteligencję, która przybyła tym razem pod postacią niebieskiego kotka. Usiadł naprzeciw mnie i przekrzywił łebek. – Czy wypłynęło coś w sprawie kierowcy tira?
- Nie, panie Sawwa. Wygląda na to, że człowiek zapadł się pod ziemię, jak wy ludzie lubicie mówić.
- Więc nie żyje.
Jego śmierć była wpisana w zlecenie. Ten, który stoi za tym bardzo boi się samego powiązania z jego osobą, wiec postanowił go usunąć. Trzeba to ugryźć z innej strony.
- Kenshi sprawdź wszystko co dotyczy Francesko Mariano. Gdzieś musi być jakaś wskazówka. Ktoś musiał wiedzieć co zamierza zrobić – podrapałem się po głowie.
- Już to zrobiłem, panie Sawwa. Informacje dotyczące jego zamieszkania są fałszywe. Trudno będzie mi znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Wydaje się, że Mariano istnieje jedynie w policyjnych rejestrach. 
- Cholera, a co z...
Poczułem wibrację w kieszeni. Dostałem wiadomość od Borysa.
Zvier, za pół godziny tam gdzie zawsze. B.
Co ja mam się tam teleportować? Zazgrzytałem zębami.
- Dobra, dokończymy to później - wstałem. - Jeszcze jedno. Kiedy leci najbliższy samolot z Moskwy do Gocewii?
- W piątek trzynastego w godzinach porannych.
- Czyli tak jak lubi…
Moja matka będzie tu za dziesięć dni.


Nie zdawałem sobie sprawy, że jest tak późno. Kiedy dotarłem na miejsce, było już zupełnie ciemno. Kilka latarni paliło się wokoło placu zabaw w centrum Gocewii. O tej porze nie było tu żadnych dzieci. Ominąłem kolorową zjeżdżalnię, piaskownicę i tory przeszkód. Kolorowe ławki stały naokoło placu, ale na żadnej z nich nie siedział Borys. Moje buty nieprzyjemnie szurały po piaszczystym podłożu. Wokół było bardzo cicho.
Usiadłem na huśtawce wywołując jęk metalowych łańcuchów.
Gdzie on się podziewa?
- Punktualnie, Zvier.
Przylazł.
- Myślisz, że czapka z daszkiem i dresowe spodnie cię odmłodzą, Borys? Chcesz wyglądać jak podupadły diler?
- Ja jestem podupadłym dilerem.
Roześmiałem się.
- Rozumiem, że masz coś dla mnie.
- Inaczej po co bym cię tu ściągał, co Zvier? Myśl.
- Tak jest!
- Ćpałeś coś? – zapytał nachylając się. – Wyglądasz, jakbyś ćpał.
- Niestety nie. Odczuwam silne przygnębienie z tego powodu… Wpadam w depresję…
Borys uśmiechnął się.
- Zaraz ci się polepszy. To duża sprawa, a masz na nią mało czasu.
Spod bluzy wyciągnął teczkę.
- To twój sposób na te mięśnie pod koszulą…
Zdzielił mnie teczką po głowie.
- Czytaj.
I czytałem, a z każdym słowem coraz bardziej odczuwałem przygnębiającą obecność mojej matki, która zbliżała się… Dziesięć dni do jej przybycia. Dziesięć dni do celu. Dziesięć dni do przymusowej ewakuacji.
- James… To nazwisko mi coś mówi – szepnąłem do siebie.
- Zajmiesz się tym? Znalezienie możliwości do zabicia go może być trudne…
- Wyzwania od czegoś są – uśmiechnąłem się podekscytowany. - Jest sprawa. Szukam pewnego faceta, ale jak się okazuje jest już trochę sztywny...
         - Więc?
         - Trup mi zwisa, ale potrzebna mi jego melina. Francesko Mariano. 
         - Ok. 
Borys pogadał chwilę, później poszedł z powrotem do swojej dziury. Ja jeszcze zostałem wpatrując się w ciemność. Huśtawka skrzypiała, a zza chmur wyjrzał księżyc.
Dzisiejszy dzień był spokojny, wręcz cichy, co zwiastuje burzę.
Czego ona może chcieć?
Przeszedł mnie dreszcz. Zrobiło się zimno. Bardzo zimno.
Czas rozpocząć przymusową ewakuację.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Rozdział XIII

      Trzy dni mięły od pamiętnej misji w arsenale i dzikim czołgu na ulicach Gosewii. Do teraz wojskowy pojazd nie schodził z ust i ekranów ludzi. Po tym jak odstawiliśmy strażnika Gabrielowi rozeszliśmy się, a nasz powóz został Bóg wie gdzie... Podejrzewam, że Rubuś go gdzieś zwinął. Od razu gdy go zobaczył, zaczął pałać do niego większym uczuciem. Nie wnikałam w ich relacje i nie chciałam nic na ten temat wiedzieć. Wystarczy mi myśl, że już z motorem łączy go miłość, a z czołgiem będzie mu ciasno. no ale cóż... to Menda Ruska, wszystko się można po nim spodziewać.
           Postawiłam stopę na wyżłobieniu w skale i podciągnęłam się na ręce. Dłoniom złapałam kolejną szczelinę, a nogę oparłam o jedną dziur w górze. Przystanęłam na chwilę aby otrzeć pot skapujący mi z czoła. obróciłam głowę, aby podziwiać piękne widoki Alp o poranku. Słońce wzeszło kilka godzin temu, ale dopiero teraz wyłoniło się zza wysokich gór i jego blask rozświetlił całą dolinę. Widok był naprawdę piękny. Rzeka lśniła radośnie, a rośliny i zwierzęta zaczęły budzić się do życia. Idealne oderwanie się od rzeczywistości i problemach Gocewii. Górskie powietrze działało na mnie kojąco i uspokajająco. Powinnam częściej wybierać się w góry to bardziej użyteczne niż wylegiwanie się a plaży. A w Alpach można pochodzić po górach, powspinać i zdobywać szczyty. Uwielbiałam to!
          Skończyłam przerwę i zabrałam się za dalsze wspinanie. Nie była to najgorsza góra, na którą się wdrapywałam, ale i tak dawała w kość moim paznokciom, które były ciut za długie jak na taką wspinaczkę, na całe szczęście rękawiczki osłaniały moje dłonie więc się nie poranie.
Słuchawka mi za brzęczała, a do mojej siatkówki wysłano obraz dzwoniącego.
 - Odbież - mruknęłam, a urządzenie wykonało moje polecenie. - Alice.
 - Mi amore Ali! Gdzie ty jesteś, mon petit? - usłyszałam bardzo wysoki głos mojego przyjaciela Emanuela.
           Uśmiechnęłam się na wspomnienie mojego ulubionego geja, który mnie stylizuje.Nie widziałam się z nim od afery z Olafem i Gabrielem. Zaszył się gdzieś z całą rodziną i ślad po nim zaginął. Dopiero gdzieś w zeszłym tygodniu odnalazłam jego postać w Tokio. W sumie, tam musiał się czuć jak ryba w wodzie.
 - Aime, aktualnie zwisam ze skały w Alpach.
 - Ma aime, zawsze miałaś dziwne pomysły. - westchnął i byłam pewna, że przewrócił oczami - Mam nadzieje, że pamiętasz o naszych co miesięcznych zakupach!! - dosłownie wy piszczał ostatnią frazę.
Skrzywiłam się na jego wysokie tony, ale jego entuzjazm zaraził mnie.
 - Jakbym nie zwisała nad przepaścią poskakałbym z tobą!
 - Mi amore! ty mi sie stamtąd nie ruszaj! - zrugał mnie.
Przewróciłam oczami. Te jego braterskie zamartwianie doprowadzą go kiedyś do grobu. A on ma takie kruche serduszko... słodkie i kruche serduszko...
 - Jakby to od ciebie zależało. - mruknęłam wspinając się dalej - A tak w ogóle musimy dziś wybrać kieckę na bankiet moich starszych.
Nie specjalnie chce iść na te nudne przyjęcia, ale jako córka swoich rodziców muszę się na nim pojawić... a jak już to zrobię to z klasą.
 - Zaklaskał bym w dłonie ale robię właśnie manikiure i musisz zadowolić się jedynie moim głosem.
Uśmiechnęłam się.
On  nawet nie wie jak mi go brakowało przez ostatni czas.
 - Zrobię to za ciebie...
 -NIE! - krzyknął, a ja się skrzywiłam - Ty tam się trzymaj tych skał i Bóg wie czego jeszcze!
Zachichotałam. Emiś ma taki śmieszny głos gdy się złości, założę się że nikt nie byłby w stanie skopiować jego barwy głosu. Jest taka gejowska i jedyna w swoim rodzaju... Uwielbiam ją!
 - Dobrze mamo...- przekomarzałam się.
Westchnął. 
 - Ali muszę już kończyć. - przeciągnął śmiesznie wszystkie końcówki. - Widzimy się za dwie godziny, okejka?
Zachichotałam.
No nie mogę z jego głosu. Jeśli jeszcze coś powie to puszczę się tej skały! Obiecuje!
 - Myślę, że będe już wolna o tej porze. - sprawdziłam godzinę na zegarku. Hymn... chyba dam radę, a przynajmniej tak sądzę. Została mi co najmniej pół godziny wspinaczki, potem zejście... Chyba nawet zdążę się przygotować. - Spotkamy się u mnie?
 - Mi amore, jak sobie życzysz. Papatki. - pożegnał się, a ja jestem przekonana, że zatrzepotał śmiesznie rzęsami.
 - Buziaki.


 - Jak myślisz stawiać na klasykę czy raczej nonszolancję? - zagadnął Emiś przechodząc w śród przeróżnych sukienek, które kosztowały trzy jego wypłaty.
Jego zwinne palce przemykały się po najróżniejszych materiałach i kolorach, ale nie zainteresowało go nic. Odrzucał sukienki jedna po drugiej mrucząc pod nosem, że projektanci schodzą na psy, gdyż satynowe wykończenia były modne lata temu. Osobiście nie zwracałam uwagi na jego fanaberie, gdyż lubi sobie pomarudzić, a wiem, że coś wybierze. To nie jest jakiś tam stylista. Ten stylista potrafi z czegoś zrobić dzieło sztuki idealne do każdego detala mojej skóry.
 - Coś wybuchowego i krzykliwego proszę. - odparłam, niszcząc jego idealną kompozycję, która zrodziła mu się w głowie.
Prychnął oglądając kolejną sukienkę za 24 tysiące od jednego z pomniejszych projektantów.
 - Bezguście! - odrzucił białą sukienkę z piórami. - Ptaki! Przecież było to modne kiedy ja chodziłem na czworakach! - oburzył się.
           Miałam wrażenie, że muszę go wyciągnąć  z tego miejsca bo za chwile wybuchnie i zdemoluje cały sklep... Tak to już jest. Z panem stylistom. Nic mu się nie podoba.To nawet ja tak nie wybrzydzałam, a to nowość. Może to dlatego, że mam wiele na głowie... Tu Gabiś wariuje, tu Pan Ruska Męda zaczyna pokazywać swoją ciekawą stronę... jak Anakin w Gwiezdnych Wojnach, po April ślad zaginął, a Tomy... jak to Tomy... ciapą będzie za wsze, i nic z tym nie zrobie.
 - Na pewno musisz być w sukience? - Zawołał zza wieszaka. - Mam idealny komplecik body z ołówkową spódnicą... wyglądałabyś zniewalająco! - zaczął wymachiwać mi ciuchami przed nosem.
Spojrzałam w jego stronę i zapiszczałam.
 - Śliczne! Od kogo?
Materiał spódnicy był delikatny i gładki, a body było wykonane z aksamitu, z domieszką jakiegoś kaszmiru. Komponowało się z sobą rewelacyjne. Chyba będe miała nowego projektanta w kolekcji.
 - Zdaje mi się że to jakiś Polak... Zień... tak to się chyba czyta. - Przekręcił jego nazwisko aż uszy mi zwiędły. - Ale spójrz jaka kolorystyka i te wykonanie! Od razu widać, że...
Wyłączyłam się w połowie zdania. Emanuel nakręcił się. Boże dopomóż.


Po dwóch godzinach byliśmy obładowani siatami, ale w żadnej torbie nie było mojej sukienki na bal. Nie moge w to uwierzyć! Nie można było na niczym oka zawiesić! Zaczynam się martwić, że wykupiłam wszystkie ładne sukienki... ale aby przestali szyć nowe? Prosze nie! Bo mój modowy świat się zawali, a ja wpadnę w depresję. Muszę na już znaleźć idealną sukienkę inaczej sie załamię!
 - Emiś, a jak tam z Izaakiem? - zagadnęłam ciemnowłosego.
Zrobił zdziwioną minę.
 - A ty nic nie wiesz, mi amore? - jego oczy były przepełnione niedowierzaniem.
Zmarszczyłam brwi
 - Wyczuwam, że nosisz mniej jego zapachu...
 - Och Kochanie! Jak ty jesteś do tyłu! - zrobił śmieszny ruch rękami, aż mu siaty pospadały - Od tygodnia z nim nie jestem! - prychnął tym  swoim wysokim głosikiem - Okazał się zwykłą świnią... zresztą jak każdy facet! - parsknął.
 - I ja nic o tym nie wiem?! - krzyknęłam zdenerwowana.
Jak on mógł mi tego nie powiedzieć! Przecież nie ma rzeczy, którą byśmy o sobie nie wiedzieli, a ten cham ukrywał przede mną takiego niusa! Co za idiot!
Jego oczy rozszerzyły się widzac moją reakcję.
           JA po prostu byłam wściekła. Czysta furia wylatywała z każdego zakamarka mojego ciała. Nie potrafiłam tego opisać. Zawsze tak się dzieje, gdy o czymś dowiaduje się ostatnia, to swego rodzaju egoizm, ale nie potrafie zapanować nad swoi Ego. Aktualnie jestem wściekła. 
 - Jak mogłeś mi to zrobić?! - krzyczałam na niego - Czy to naprawde tak dużo napisać SMSa co się u cb dzieje?! Naprawdę?! A co jeśli...
          Poczułam jak na kogoś wpadam i ślizgam podeszwami szpilek po kafelkach. Mój łokieć trafił na coś twardego przypominającego twarz. Skrzywiłam się łapiąc równowagę. Usłyszałam huk i odgłos obijania się metalowych części o siebie i jęk, a potem Ruskie przekleństwa.
Właśnie znokautowałam Ruską Mendę.  
 - Kurwa. Kurwa. Kurwa. Kurwa. - z jego ust wydobyła się bardzo skomplikowana litania złożona z jednego słowa. Bardzo oryginalnie.
Akurat myślałam nad rozpłynięciu się w powietrzu i ucieczką, ale najpewniej oberwałby a to Emiś, a nie chce aby obrywał... Moze jestem na niego wściekła, ale nie dam bić moich gejowskich przyjaciół!
 - O Rubuś. Nie zauważyłam Cię. - postanowiłam użyć starego triku o nazwie Głupia Blondynka. Przeważnie działa.
Pan Kilkudniowy Zarost spojrzał na mnie z nienawiścią.
 - Ja. Cię. Zabiję. - wycedził. - U katrupie. Zabije. Zadźgam. Zerżnę. Uduszę. Zakopie. Odkopie. Znów Zadźgam... - nabrał tchu - Czy tu kurwa zawsze musisz na mnie wpadać?!
Nachylił się na mnie tak, że jego twarz był milimetry od mojej, a moja przestrzeń osobista gwałtownie biła na alarm. Odsunęłam go od siebie, lekko sparaliżowana jego groźnym spojrzeniem.
 - Facet zaraz cie oskarżę o napastowanie w miejscu publicznym. - odparłam machnięciem palca podnosząc wszystkie torby, które mi przypadkowo wypadły - I tak ciebie też miło widzieć Rubusiu.
Puścił moją wypowiedź mimo uszu.   
 - Czy. Ty. Wiesz. Co. Znajdowało. Się. W. Tym. Pudełku.
Westchnęłam.
 - Czy ty naprawdę chcesz rozmawiać na temat zawartości tego małego pudełeczka? - spojrzałam na swoje torby. Wydałam dzisiaj z kilkaset tysięcy na te zakupy, a nie robię halo, że mi spadły.
 - Czemu ja cie zawsze spotykam? - podniósł prawie z nabożnością brązowe pudełeczko. - Odkąd Cię poznałem jesteś jak kurewskie fatum, przechodzące przez moje życie.
Wyszczerzyłam się.
 - Ciesze się, że tak to odbierasz. - poczułam jak coś mnie dźga po żebrach. Emiś wpatrywał się w Rubusia jak w nową kolekcję Dior. No tak. Mój gejek uwielbiał niegrzecznych chłopców. Chyba mam pomysł. - Rubien Emanuel, Emanuel Rubien. - przedstawiłam ich sobie.
Em podał dłoń Ruskiej Mendy z uwielbieniem.
 - Emanuel to mój stylista i doradca. - zaprezentowałam go - A Rubien to Ruska Zmierzła Menda, która uwielbia motory.
Widziałam jak mojemu przyjacielowi oczy się szklą widząc Ruskacza. Hihi. Nie moge się doczekać jego reakcji, jak się dowie, że zapoznałam go z gejem.
 - Lubisz szybką jazdę, tak? - Emanuel wziął się za podryw.
Parsknęłam i próbowałam zatrzymać łezki, które uciekały mi spod powiek. Rubiś nawet nie wie jakie to dwuznaczne.
 - A co? - warknął.
Chyba się nie kapnął, że nie o motorach mowa. Więc postanowiłam przyjść mu z pomocą.
 - Nie o taką jazdę chodzi. 
A brązowe pudełeczko spadło na ziemię.
 - Kurwa! - krzyknął ogarniając sytuację.
Teraz patrzył na Emanuela z lekką niepewnością i przestrachem, a ja parsknęłam śmiechem. On nawet nie wie jak śmiesznie wygląda przy geju. Musiał zadrzeć głowę aby na niego spojrzeć. Cóż Emiś nie należał do najniższych, a wręcz przeciwnie.
Odwróciłam sie od nich i zgięłam się w pół śmiejąc się aż do rozpuku. No naprawdę ta sytuacja jest komiczna i jakoś nie współczuje Rubienowi. Dobrze mu tak!
Poczułam jak coś smyra mnie po tyłku i odskoczyłam piszcząc.
 - Kurwa. - i znów brzdęk metalu o podłogę.
 - RUBIEN TY ZBOCZEŃCU! - chwyciłam się za tyłek - No nie mów, ze zrobiłeś to twarzą!
Poczułam jak policzki mi płoną.
 - To ty mi podstawiasz tyłek pod twarz! - odparł, ale nie był zmieszany. Nienawidzę go.
 - JA?! JA?! - wykrzyknęłam - Ciesz się, że jeszcze Cię nie poraziłam! - byłam wściekła - Twoje plugawe ciało nie ma prawa choćby ocierać się o moje. Jeszcze zarażę się Rubienowością i co wtedy?!



***


            Zaparkowałam mojego zielono-czarnego McLarena obok tego zardzewiałego grata Tomiego, który sprawiał wrażenie jakby miał sie zaraz rozlecieć.Wyłączyłam silnik i spojrzałam do lusterka. Nienaganna fryzura w nowym odcieniu czerwonego, do tego wytuszowane rzęsy i podkreślone usta szminką w odcieniu moich rubinowych włosów. Założyłam ciemne okulary Gucciego i uniosłam jednym kliknięciem drzwi od mojej dziewczynki. Wybrałam najtańszy samochodzik z mojej kolekcji, gdyż nie chciałam aby Tommy narobił sobie kompleksów. Ale wjeżdżając do tej biednej dzielnicy zwątpiłam czy to był dobry pomysł. Sąsiedzi wyściubiali nosy zza firanki, z ciekawością przyglądając się temu niecodziennemu samochodowi, którego stało na podjeździe przeciętnej rodziny. Taki wóz można oglądać  w kosztującej majątek gazecie o szybkich samochodach lub angielskim Top Gear. W sumie nie wiedziałam czy jak przyjdę samochód dalej będzie stał, ale co tam. Mam jeszcze mnóstwo takich perełek.
Postawiłam czarne czternastki od Gucciego na nierównym podjeździe i zgrabnie wyszłam z samochodu poprawiając, jasną skórę od Dior. Zamknęłam drzwi i sprężystym krokiem udałam się w kierunku do mu Sprintera. Zapukałam i nie musiałam długo czekać na otwarcie.
 - Co ty tu robisz?! - syknął Tomy.
Prawie wypadł ze swojego domu. Musiałam odchylić się do tyłu bo chłopak drastycznie naruszał mją przestrzeń.
 - Przyjechałam w odwiedziny. - wyszczerzyłam się.
Chłopak spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
 - Myślałem, że żartujesz! - syknął.
Westchnęłam.
 - JA nigdy nie żartuję, Szybko Stupku. - prześlizgnęłam się pod jego ramieniem, zagradzającym mi wejście do domu i stanęłam w jego holu.
         Domek był mały, bardzo ciasny i ubogi. Bieda biła na kilometr, ale było coś w nim takiego... szczególnego. Na ścianach wisiały ramki z fotografiami rodzinnymi, które ukazywały przeróżne sytuacje. Widziałam rodziców Tama, którzy szczerze śmiali się do aparatu... u mnie takie zdjęcie było by marzeniem... albo mini wersje Toma upaćkanego lodami czekoladowymi. To słodkie.
 - Tomy... kto przyszedł? - z kuchni dobiegł nas głos pani Mamy - Co to za samochód stoi na podjeździe?
 - To tylko znajoma! - odkrzyknął jej szybko.
Odwróciłam się do niego i poruszałam śmiesznie brwiami.
 - Tylko znajoma? - zakpiłam - A kto mnie pare dni wcześniej namiętnie obściskiwał w miejscu publicznym? - przejechałam językiem po wardze.
Chłopak poczerwieniał się. Jak ja uwielbiam drażnić się z ludźmi! A szczególnie z chłopakami, którzy przybierają najróżniejsze odcienie czerwieni. To takie słodkie.
 - O ile wiem to ty mi język wpychałaś do gardła - odwarknął speszony.
2:0 dla Pani w czerwonych włosach. Hi,hi!
 - Dzień dobry. - usłyszałam głos małej dziewczynki. Już od dłuższej chwili czaiła się za drzwiami i przysłuchiwała się naszej rozmowie. Mała chora jędza we własnej osobie. Jak ja nie lubię podsłuchiwaczy!
 - Cześć młoda. Widzę, że lepiej się czujesz. - potargałam jej czarne loki.
Nie spodobało jej się to za bardzo. Ale pokiwała głową.
 - To się ciesze! Chciałam cię zobaczyć bo twojemu bratu nie da się wierzyć na słowo. - puściłam mu oczko. - Ale widzę, że wszystko już z tobą w porządku.
Znów pokiwała głową. 
Westchnęłam. Wydawała mi się nie tą osobą z opowieści Toma.
 - Tomy podmieniliście ją? - spróbowałam zażartować - Mówiłeś, że to jest mały diabeł, którego wszędzie głośno!
Chłopak gorączkowo zaczął kręcić głową. Chyba wkopałam go w tarapaty.
 - Amy idź się pobawić lalkami czy coś.  - próbował się jej pozbyć. Ha,ha! Coś mi mówi, że to nie będzie łatwe.
 - Kto to jest?
Wow. Otworzyła usta. Tego się nie spodziewałam.
Chłopak spojrzał na mnie.
 - To Alice. Moja znajoma. Ona podwiozła nas pod szpital, pamiętasz?
Znów pokiwała głową, a ja zdusiłam pragnienie uderzenia ręką w ścianie. No Boże! Ona się zachowuje jak porwana prez ufo! A ja chciałam zobaczyć małego, wrednego demona latającego, i krzyczącego róże frazy. A tu lipa. Chyba ją peszyłam. 
 - Czemu masz czerwone włosy?   - zaczyna się rozkręcać.
Uśmiechnęłam się.
 - Moje ulubione pytani! - klasnęłam w dłonie. Pochyliłam sie nad nią - Aby były pod kolor.
Na twarzy dziewczynki wymalowała się fraza " Co za dziwaczka".
 - Pod kolor czego? - dopytała się.
Wyszczerzyłam sie odsłaniając moje białe perełki.
 - Pod kolor moich oczu, gdy używam mocy.
Migłam źrenicami, a z powietrza zaczęły lecieć płatki śniegu. Dziewczynka zdusiła piśnięcie, ale wyglądała ogólnie zadowolona widokiem śnieżynek w pomieszczeniu.
 - Tom! Trzeba było powiedzieć, że twoja dziewczyna przyjeżdża! - z kuchni wyparzyła Pani Mama, wycierając dłonie do fartuszka.  
 - Dzień dobry Pani Whitaker! - przywitałam się.
 - To nie jest moja dziewczyna - mruknął,chłopak ale został skutecznie zignorowany przez towarzystwo. 
 - Mamo! Mamo! - dziewczynka pisnęła swoją mocą, a ja aż się skrzywiłam - Czerwona wyczarowała śnieg! Ale to było dziwne! I oczy jej sie zmieniły! 
No kopara mi opadła. JA jej tu czaruje śnieg, a ta mi mówi, że to dziwne. No trzymajcie mnie! Jeszcze Szybko Stópek zaczął chichotać.
 - Amy! - zrugała ją kobieta - Jak ty się odnosisz do dziewczyny swojego brata?! 
Daj jej szlaban! Daj jej szlaban! - moja podświadomość kibicowała Pani Mamie.
 - Ale ona ma czerwone włosy, a jest jedną z nas! To dziwne! - dziewczynka wyciągnęła w moją stronę oskarżycielsko palec.   
 - Amy idź się pobawić lalkami czy coś. - Tom próbował ją wygonić.
Ta spojrzała na niego z dziwnym uśmiechem.
 - A co? Chcesz się całować? -poruszyła śmiesznie brwiami, a ja parsknęłam.
Właśnie takiej diablicy się spodziewałam! Powstrzymałam pokuse poklepania jej po plecach.   
 - AMY! Do pokoju! Ale już! - Pani Starsza chyba się na nią wkurzyła. Wzięła ją pod pachę i wyprowadziła z holu rugając ją pod nosem.
Wyszczerzyłam się do Toma, a ten spojrzał na mnie z niesmakiem.
 - Zadowolona? - warknął - Ciekawe jak teraz wy tłumacze im, że nie jesteś moją dziewczyną.
Poklepałam go po policzku.
 - Wierze w ciebie. - i kręcąc tyłkiem przeszłam w głąb mieszkania - A teraz prowadź do tego waszego rumaka.
Wzdrygnął się.
 - Skąd wiesz o tym koniu? - jego mina była bezcenna. Normalnie szczele mu kiedyś fote.
 - Odkąd otworzyłam drzwi McLarena śmierdzi końskim łajnem. - przechyliłam się za ścianą, za którą znikłam tak,że widział tylko moją głowę. - A poza tym wyczułam jego obecność już dawno.


 - Podziwiam Cię, że tu doszłaś w tych szpilkach.
Odwróciłam się w jego stronę.
Co prawda ziemia była troszkę błotnista po deszczu, ale mi to nic nie przeszkadzało. Nadal mogłam iść i cieszyć się moimi super szpilami.
 - Urodziłam się w szpilkach. - pokazałam mu język - A ty z łaski swojej przestań wpatrywać mi sie w tyłek.
Jego policzki stały się czerwoniutkie jak dojrzałe truskaweczki. Och ten wstydliwy, mały, Tommy.
 - Sorry. - bąknął - Jestem tylko facetem.
Parsknęłam.
Czy wszyscy mieli dzisiaj dzień interesowania się moim tyłkiem? Pierw Rubuś... teraz Tommy... Normalnie czuje się napastowana przez samców. Jeszcze Gabisia mi brakuje i będzie komplet! Powinnam zrobić dzień wpatrywania się w tyłek Alice! Może by to ostudziło ich zapały.
Słuchawka zabrzęczała mi w uchu i wyświetlił się nieznany numer.
 - Przepraszam Cię na chwilę. Musze odebrać. - rzuciłam do Toma, który patrzył na mnie ze zdziwieniem. Przewróciłam oczami i wskazałam na niewidoczną słuchawkę w uchu. Niestety nic mu to nie dało. Co za zacofany człek! - Odbierz. - mruknęłam i owinęłam się próżnią powietrzną i psychiczną, jakby ktoś chciał podsłuchać moją rozmowę. - Słucham.
 - Alice! To ja! Mam tylko kilka minut! - usłyszałam znajomy słodki głosik April.
Wiedziałam, że mała sie do mnie odezwie, ale nie wiedziałam, że będzie to tak szybko. Nie mogłam ją przez cały tan czas namierzyć, przez jej tarczę. Nikt nic o niej ni wiedział, a wszyscy wiedzieli, że Michaelis spuścił w pogoń za nią swoje ,,psy tropiące".
 - Gdzie jesteś? Co robisz? - zadałam jej najważniejsze pytania, kryjąc w nich szok i zdziwienie.
 - Nieważne. Jestem bezpieczna... nie martw się o mnie. - powiedział szybko. - Chciałam tylko powiedzieć, żę jestem cała i zdrowa. Wiem, że się martwisz. - mówiła zdyszanym głosem.
 - Kurwa martwię się o ciebie cały czas! - wybuchłam. Słownictwo bierze mi sie od Rubisia. Źle na mnie działa ta Ruska Menda. - Twoje słowa mnie nawet nie uspokoiły! - Miałam ochote nawtykać jej za całokształt ale wiedziałam, że czas nas goni.
 - Przepraszam - dziewczyna skruszyła się.
Odetchnęłam kilka razy.
 - Powiedz czy pojawiła się.
 - Alice...
 - POWIEDZ!
Chwila ciszy.
 - Nie.
Jedne słowo, a tak potrafiło uspokoić człowieka. Niestety nie mnie. Wyczułam w jej głosie załamanie. Cholera.
 - Alice ja wiem, czemu Gabriel chce cię tak blisko trzymać... - przełknęła ślinę. - On myśli...
 - Chce mną manipulować, jeśli TO się stanie. - dokończyłam za nią. - Od początku brałam to pod uwagę, dlatego robię to co robię. - odetchnęłam. Był to naprawdę trudny temat - April, ja wiem co robię i nie martw się o mnie.
 - On nie może...
 - Czy ty naprawdę myślisz, że ten idiota dopnie swego? - warknęłam na nią - Do puki chodzę po tym zasranym, bezgustnym padole, ogarnionym manią tyrana nie pozwolę aby coś ci się stało. Więc nie interesuj się sprawami dorosłych i zaszyj się gdzieś. Daj mi spokojnie pracować.
Słyszałam jak nabiera tchu.
 - Olaf by nie chciał...
Wywróciłam oczami.
 - On by nie chciał aby tobie się coś stało! Więc nie wyściubiaj nosa! A jak cię gdzieś poczuję... jakbyś chodź na ułamek zerwała barierę to obiecuję wytropie cię i osobiście zleje cie na kwaśne jabłko! Jasne?
Cisza. Nie odezwał sie.
 - Ap? - mój głos zadrżał. Nic - AP?! - teraz owładnęła mną panika.
 - Al musze kończyć... - jej głos był niespokojny - Psy mają trop... Kocham Cię.
To wszystko potoczyło się tak szybko, że nie zdążyłam sie odezwać.
 - Co? April! Cholera!
Rozłączyła się.
Chwilę stałam, porządkując myśli. W końcu zerwałam bańkę, z siebie i podeszłam do Toma.
 - No to pokaż mi tego Ogiera.
On nawet nie wie jak w moich ustach to dwuznacznie zabrzmiało.   



Jezu, ale narobiłam mambarasu. Jest późno i chce mi się spać, a ja siedze nad notką. Do końca do mnie nie dochodzi co pisze, ale mam nadzieje, że troche sensu w tym jest. Wiem, że początkiem się nie popisałam, ale najbardziej z całego tego badziewia podoba mi się moment wkroczenia Alice do domu Toma :D
Cóż... miłej nocy i czytania tych wypocin.

Ps. Przepraszam za błędy, ale ja już mam oczy jak chińczyk i nic nie widzę xD 

Bujka :**