niedziela, 30 listopada 2014

Kropkon - Episode 3

Witajcie!
Kolejna odsłona kropkonu, tym razem ze szczególnym zwróceniem uwagi na Rubiena :) ( Bujka jest autorem dwóch fragmentów :P) Mam nadzieję, że wybaczycie mi błędy, naprawdę dawno nie pisałam. Kolejny Kropkon, Episode 4, należy również do mnie :D Czekajcie cierpliwie :)
Zapraszam do czytania i komentowania.


__________________________________________________________________________________






Wilson zwlókł się z łóżka niechętnie opuszczając tulącą się do niego, pochrapującą cicho żonę. Przetarł twarz. Spojrzał w lustro, prosto w oczy facetowi, którego od dawna nie rozpoznawał. Wziął szybki prysznic, zaciął się dwa razy przy goleniu i z przekleństwem na ustach zszedł do kuchni, gdzie dostał buziaka i kanapki.
- Przyjechał cyrk – powiedziała Beatrice, niby od niechcenia rzucając zwykłą, suchą informacją. Nie patrząc na Larrego upiła łyk ze świeżej, parującej kawy. Uśmiechnął się pod nosem rozumiejąc czego chce. Jakby nie mogła powiedzieć tego wprost.
- Może pójdziemy? – zaproponował, a jej oblicze rozpromieniło się. W nagrodę za swą błyskotliwą propozycję otrzymał kilka bonusowych pocałunków.
Może ten dzień nie będzie taki zły – pomyślał z półuśmiechem na ustach. Przeciągnął się i ruszył do garażu. Po drodze zabrał ze sobą czarne okulary. Miał zamiar dobrze przetestować nową maszynę Szefa. Gdyby nie musiał wstawać tak wcześnie, naprawdę kochałby tę robotę.
Nieustannie ziewając przedostał się korytarzem, który stanowił istny labirynt stworzony z kartonów i niepotrzebnych gratów, do ciemnych, zniszczonych drzwi. Powinienem kiedyś to posprzątać – pomyślał. Beatrice ciągle truła mu o tym. W zakamarkach jego umysłu czaiła się myśl, że może zwlekanie skłoni żonę do wykonania tej pracy, ale mylił się. Upór tej kobiety mnie przeraża.
Do jego uszu dobiegł dziwny odgłos szurania.
- Beatrice, przesuwasz coś? – krzyknął w stronę kuchni.
- Nie! Idźże, bo się spóźnisz!
- Dobra, dobra, idę. Co za kobieta… - nacisnął klamkę. – AAAAAAAAAA!
Z całej siły zatrzasnął drzwi.
Przełknął ślinę.
Łączył wątki.
Wpadł do garażu ponownie.
- Boże, Rubien!– ryknął Larry. Chciał dodać jeszcze jakiś rozbudowany, metaforyczny ochrzan, ale nieco go zatkało - Co ty robisz?
- Relaksuję się, nie widać?
Rubien szorował zardzewiały kołpak szczotką z metalowymi igiełkami. Jego ruchy były bardzo szybkie, a siła jaką wkładał w to zadanie wyginała osłonę felgi. W powietrzu unosił się pył. Wilson poprawił czarne okulary.
- Normalni ludzie zwykle czytają książkę, oglądają seriale albo idą na imprezę… - zaczął swój mały wywód podchodząc bliżej. Zamrugał. Czy mi się wydaje, czy on jest cały we krwi? Nie tylko ubranie, przede wszystkim twarz. Coś mu mówiło, że większość nie należała do Rubiena.
- Co się stało? – zapytał kucając przy nim, jak przy małym dziecku i odbierając mu szczotkę, której igły stępił do połowy. Kołpak też nie nadawał się do użytku. Skrupulatne usuwanie rdzy w pewnym miejscach zmniejszyło grubość metalu do jednego milimetra.
Wilson przyjrzał mu się uważnie. Nigdy nie widział tak smutnych oczu, nie u Rubiena. Wyglądał jakby miał się rozpłakać. Mięśnie jego twarzy zadrgały.
- Zabiłem człowieka.
Larry otworzył i zamknął usta. Przez kilka sekund obmyślał plan. Wstał i klasnął w dłonie.
- Odkrycie! – zaśmiał się sztucznie - Przecież jesteś mordercą, Rubien. Nie oszukujmy się. A wiesz, co robią mordercy, nie? – oparł ręce na biodrach. - Zabijają ludzi.
Sądził, że te szorstkie słowa wybudzą ze śpiączki starego, dobrego Rubiena, ale niby groch rzucone o ścianę, niczego nie zmieniły. Rubien dalej siedział przy oponie z tą samą godną pożałowania miną. Jeśli on się rozpłacze, to zniszczy moją wizję świata – pomyślał Wilson. Z wolna zaczynał się o niego martwić.
- No właśnie – mruknął cicho.
- Co? – nie zrozumiał Larry.
- Ludzi – rzekł spoglądając na niego hardo. – Mordercy zabijają ludzi. Nie człowieka.
Wstał z miejsca, otrzepał się z pyłu. Smutne, płaczące oczy zniknęły, ale nie zmieniły się w te kpiące i nieco zamglone, chociaż Rubien się uśmiechnął. Uniósł teatralnie brew, która miała podkreślić komizm, ukryty żart tej nieśmiesznej sceny.
- Zawieź mnie do willi – rozkazał.
- Nie chcesz prowadzić? – Wilson poważnie się zdziwił.
- Jestem niedysponowany – wskazał na swoją rękę, która jak dopiero teraz Wilson zauważył, rzeczywiście wyginała się pod dziwnym, trudnym do zidentyfikowania kątem. – Zresztą, śpiący jestem – dodał i wgramolił się do auta.
Wilson był przekonany, że nigdy więcej nie poruszą tematu tej rozmowy.



~~Kilka godzin wcześniej ~~



Bujka - Alice

  - Gdzie do cholery on się podział? - mruknęłam przeszukując gorączkowo sale z gośćmi. Nigdzie nie mogłam wyczuć obecności Gabriela, tej dwulicowej szui. Musze się go zapytać czy wie coś o April. Jak on maczał palce w "zajęciu się nią" to go połamię i to ostro.  Musze powiększyć pole poszukiwań. Ale najpierw musze sprowadzić Toma. - Dzwoń do Cyntii. - warknęłam do głównego komputera tego domu - JD (w skrócie ).
 - Wybieranie funkcji dzwonienia. - komputerowy głos odpowiedział, a przede mną wyświetlił się panel rozmowy, łączenia i w końcu hologram sylwetki naburmuszonej kobiety z jakimś kajecikiem w rękach. 
  DJ był dużo gorszy od mojego komputera. Opierał się na starej technologii, a do tego powtarzał co niektóre wyrazy. Tyle razy prosiłam o przeprogramowanie komputera, ale jak grochem o ścianę. Może dlatego, że to pierwsze dziecko moich starszych? A pierworodnego sie najbardziej kocha?
 - Słucham? - Odparła oschle , podpisując jakieś papiery.
Uniosłam brwi, kto tu jest szefem? Ona czy ja?
Odchrząknęłam dopinając suwak długich za kolana,  skórzanych szpilek i spojrzałam z wyższością na kobietę, która dopiero teraz spojrzała na ekran i zmieszała się.
 - Panno Johns. - kiwnęła zestresowana głową - Przepraszam nie wiedziałam, że to Pani.
Uniosłam z pogardą brwi.
 - Masz sprowadzić Tomma do garażów. - Zabrałam ze sobą wielką torbę - Masz na to trzy minuty, inaczej cie zwalniam.
 Kliknęłam na guzik rozłańczający, zostawiając kobietę w osłupieniu. Rozmyłam się  i pojawiłam się w ogromnym garażu z kilka dziesięcioma samochodami naszej firmy. Przeszłam przez ścianę wypełnionymi samymi kluczykami i wybrałam wielki czarny, należący do hybrydy picapa z jeepem. Stanęłam przed wyjeżdżającym z ziemi ciemno czarnym, ogromnym samochodem i czekałam, aż całkowicie sie pokaże.
W miedzy czasie nawiązałam kontakt z Lilyan, która aktualnie robiła obchód posesji na swych czterech łapach.
 - Poinformuj moich rodziców, że musiałam zając się sprawą Ludzi Umysłu.
Wilczyca, aż przystanęła ze zdziwienia.
 - Pani Penelopa nie będzie zadowolona. - stwierdziła fakt - A można wiedzieć co się stało, że tak nagle musi Panienka wyjechać?
Otworzyłam samochód i wpakowałam torbę do bagażnika.
 - Najprawdopodobniej będę musiała kogoś znaleźć i spuścić ostre lanie, aby wybić mu głupoty z głowy.
 - Czyli to co zawsze? - zaśmiała się dziewczyna.
 - Dokładnie. - uśmiechnęłam się - A i nawet nie myśl aby powiadomić moje niańki. - powiedziałam poważnie - Zneutralizuje ich, nieważne czym się będą zajmować.
Dziewczyna prychnęła:
 - No z tym to będzie problem. - powiedziała zgodnie z prawdą.
Uśmiechnęłam się.
 - Jesteś bystra. Załatwisz to. Powodzenia!
Urwałam kontakt w chwili kiedy Tommy wleciał, prawie rozplaszczając się na masce sportowego audi. Spojrzałam na zdyszanego chłopaka, z rękami założonymi na piersi.
 - Dlaczego kazałaś mi tańczyć nago przed publicznością! Nie zgadzam się na to! - wykrzyczał zdesperowany.
Usłyszałam tą wymówkę i pogratulowałam geniuszowi Cynti. Postraszyć trochę zwolnieniem i nagle nasza wyobraźnia zaczyna barwnie myśleć.
Zaśmiałam się.
 - Wskakuj do samochodu, bo inaczej zatańczysz dla prywatnej widowni.




Moje myśli były zlepkiem uczuć i rządz, błądzących wokół mojej ofiary. Instynkt łowcy obudził się i nikt nie był wstanie go pohamować. Nawet ja sam. W sumie, dlaczego mam ją zabić? To był impuls, jak się okazuje bardzo trafny. Gabriel pewnie myśli, że znalazł sobie wściekłego psa na posyłki. Uśmiechnąłem się. Powinien uważać, by nowy pupilek nie rozszarpał mu gardła.
Wnętrze limuzyny wypełniał mrok, czarny, gęsty i nieuchwytny. Siedziałem na niebywale wygodnej kanapie o czarnej tapicerce. Przyjemna, usypiająca miękkość. Zupełnie jak kobieta.
Zdziwił mnie brak typowego, kpiącego komentarza. Wsłuchałem się w miarowy oddech z naprzeciwka. Ciemność nie pozwalała dostrzec zarysu postaci.
- Gdzie jest Adrian? – zapytałem. Nie zarejestrowałem, kiedy przestał jechać za mną na swoim wózeczku. Do tego stopnia zajęła mnie moja ofiara.
- Pan Breckenridge nie musi się tłumaczyć ze swoich poczynań ani mi, ani tobie.
Roześmiałem się.
- Racja, Morus. Wybacz mi, mój błąd – nie usłyszawszy odpowiedzi dodałem – Nawet gdybyś wiedział i tak byś nie podzielił się ze mną tą informacją.
- Oczywiście – powiedział. – Chciałbym przypomnieć, panie Sawwa, że nie jest pan jeszcze nowym prezesem, więc nie mam takiego obowiązku.
- Sugerujesz, że naprawdę kiedyś nim zostanę? Uważaj, bo się zarumienię.
- To nie zależy ode mnie – powiedział ostrożnie, ale jego głos zadrżał.
- Gdyby zależało, nie siedziałbym w tej limuzynie, tylko leżał kilka metrów pod ziemią i wąchał kwiatki od spodu.
- Nie wiem, co pan insynuuje. – w tym momencie zadzwonił jego telefon. Z profesjonalna miną sekretarki odebrał go i po kilku chwilach nieustannego potakiwania zakończył rozmowę.  – Pan Breckenridge pozostanie jeszcze przez moment w willi. Nie musimy na niego czekać. Możemy jechać do willi – powiedział przez specjalny mikrofon, który  jako jedyny łączył tę luksusową część z marną kabiną kierowcy.
Limuzyna ruszyła.
- Wiesz, co Morus… - zagadnąłem, na co niechętnie spojrzał na mnie – Pozwólmy sobie na chwilę szczerości. Moja osoba jest nie wygodna dla reszty rodziny i dobrze o tym wiem. Jednak, uwierz mi, zarządzanie waszym gównem średnio mi odpowiada, więc możesz, wraz z resztą, spać spokojnie.
- Słowa w tych czasach nie mają wartości, Sawwa. Szczególnie w twoich ustach – prychnął. W jednej chwili cała jego uprzejmość prysnęła, jak bańka mydlana. – Za jakich głupców nas uważasz?
Sięgnął po szklaneczkę whisky. Chwilę kontemplował zapach i barwę alkoholu, dopiero później upijając drobny łyk. Prawdziwy smakosz.
- Ogromnych. Takich, którzy mi uwierzą i dają święty spokój.
- Jesteś dokładnie taki sam, jak twój ojciec – uśmiechnął się z politowaniem. – Powinieneś wrócić tam, gdzie twoje miejsce - Limuzyna zatrzymała się na czerwonym świetle. Nie wiem kiedy znaleźliśmy się w centrum Gocewii. Dostałem gęsiej skórki. To prawie tu – pomyślałem. – Posłuchaj mnie dobrze, Sawwa. Firma to nie miejsce dla ciebie. Do zarządzania nią potrzeba światłego człowieka…
- Masz na myśli siebie? – prychnąłem i nacisnąłem guzik łączący z kabiną kierowcy – Zatrzymaj się przy ulicy Hadesa.
- Już na niej jesteśmy.
- Okey – miałem ochotę tańczyć i śpiewać z radości. – Drogi Morusie jestem zmuszony cię opuścić, ale nie na zawsze. Co do mojego wyjazdu… Na razie nigdzie się nie wybieram, ale wierzę, że będziesz najzacieklej machał mi na do widzenia, kiedy wsiądę do samolotu do Rosji.
Limuzyna zatrzymała się w bardzo niedozwolonym miejscu. Czyżby kierowcy brakowało w życiu adrenaliny i chciał nadrobić ją poprzez zdobycie mandatu?
Wyskoczyłem z limuzyny i skręciłem w pierwszą, lepszą uliczkę, by zejść z widoku. Gocewia nocą nie śpi. Musiałem wyglądać dość dziwnie, w tym hiper eleganckim garniturze. Szybko rozwiązałem muszkę i rzuciłem ją w kąt ciemnej uliczki, nie przejmując się wcale tym, ile była warta. Pewnie znajdzie ją jakiś pijak, a może bardziej inteligentny bezdomny i gdzieś sprzeda za bezcen. Wszystko jedno. Odpiąłem dwa guziki koszuli i pogniotłem ją nieco, by wyglądać bardziej przeciętnie w jednym z najdroższych garniturów na świecie. Co za komedia. Nie przyszło mi jeszcze zabijać w tak eleganckim stroju.
Szedłem przed siebie nie zważając na drogę. Obrazy przesłane przez Gabriela były żywym odzwierciedleniem tego co widziałem. Czułem się jak we śnie. Nawet cel, który przecież znałem dobrze, wydawał się mglisty i trochę nierealny. Czyżbym na bankiecie wypił za dużo?
April według Wron Gabriela miała przebywać w mieszkaniu jej przyjaciółki i jednocześnie dobrej znajomej Alice, Diany. Prawdopodobnie będzie w mieszkaniu. Gabriel ostrzegł mnie o jej problematycznej zdolności. Mianowicie panowała nad roślinnością, wiec miałem spodziewać się zaciętej walki. Nie odda mi April dobrowolnie.
W tym szale nie wziąłem ze sobą żadnej broni. Zresztą na Ludzi Umysłu broń palna i tak się na nic nie zda. Dzisiejsze morderstwo nie było zwykłe. Śmierć April otworzy mi drzwi do Gabriela. Przestanie opierać się mojemu urokowi. Kiedy mi zaufa, ja wbiję mu nóż w plecy i wyjadę na Alaskę. A co! Nie będę się w Rosji kisił. Może tam to babsko mnie nie znajdzie.
Harmonia w Firmie pryśnie, gdy tylko rodzina dowie się o przyjeździe tej wstrętnej kobiety. Muszę się gdzieś zaszyć i przeczekać. Szpiedzy poinformowali ją o możliwości przejęcia Firmy przez moją osobę. Pewnie miała orgazm, jak o tym usłyszała. Będzie ględzić Adrianowi, aż przepisze udziały na mnie, przed czym nigdy się nie bronił.
I to będzie mój koniec.
Doszedłem do celu. Mieszkanie znajdowało się na pierwszym piętrze. Okna wychodziły na ulicę. Stałem naprzeciw nich. Paliło się światło. Cień mignął za firankami. Zamknąłem oczy, wytężyłem umysł.
Cała kamienica stała przede mną otworem. Słyszałem każdą myśl. Wyciszyłem te najmniej istotne.
Nie powinna wyglądać przez okno. Och! Alice wysłała mi wiadomość.
Stężałem. Wystawiono mnie? Zazgrzytałem zębami. Ludzie Umysłu zawsze sprawiają problemy! Co ten kurdupel jej posłał? Zawsze musi być jakiś cyrk!
Trzeba wykorzystać sytuację. Przeszedłem przez ulicę. Wejście do kamienicy wymagało klucza, ale był też domofon. Nie lubię działać bez przygotowania. Wtedy zawsze wychodzi tego typu gówno. Ja lubię improwizację, ale nie w przypadku Ludzi Umysłu. Dlatego współpracuję z Borysem. Dostarcza maksimum informacji w jak najkrótszym czasie. Wystarczy tylko pociągnąć za spust. A teraz?
Największym błędem płatnego mordercy jest pozostawianie śladów. Jakiekolwiek DNA to gwóźdź do trumny. Im częściej je pozostawisz, tym bardziej rozpoznawalny jesteś we świecie przestępczym. A my, mordercy, stoimy na marginesie dobra i zła, niczym duchy, niewidzialni czyściciele jednej, jak i drugiej strony. Z kolei samobójstwem mordercy jest jakikolwiek kontakt z człowiekiem podczas akcji. To koniec kariery i życia.
Zazwyczaj.
Nie miałem wyboru. Zadzwoniłem pod pierwszy lepszy numer.
- Tak? – usłyszałem razem z typowym rzężeniem mikrofonu.
- Dobry wieczór, bardzo przepraszam - zacząłem szczebiotać zmieniając modulację głosu na kobiecą - Zatrzasnęłam sobie drzwi przed nosem! Bardzo przepraszam!
- Oczywiście, nie ma sprawy. Każdemu może się zdarzyć.
- Dziękuję!
Zaprzeczał dzwonek i drzwi stanęły otworem. I dlatego twierdzę, że Ludzie Umysłu są najlepszymi płatnymi mordercami. To co dla zwykłego człowieka stanowi mur nie do pokonania, dla mnie nie ma znaczenia. Nie muszę wydawać też pieniędzy na modulator głosu. Jednak nawet najlepszy sprzęt nie wymaże pamięci kobiety, z którą rozmawiałem. Po silnym namyśle przypomni sobie o tym nieznaczącym incydencie, a to będzie już ślad.
Wsłuchiwałem się w ciszę. Które drzwi wybrać? Nie znałem numeru mieszkania. Jedenaście czy dwanaście? Niech zdecyduje los. Zadzwoniłem.
Usłyszałem ciche kroki. Kobieta. Zmieniłem wygląd. Przypomniałem teraz starszego wujka, może młodego dziadka, który przyjechał do córki, by zobaczyć jej nowe lokum. Z tym szczegółem, że pomylił drogi. Jest przekonany o końcu swej podróży, a tu wpadka. Moje włosy zmieniły barwę na siwą, a oczy na szaro niebieską, by nie przypominać Człowieka Umysłu. Dodałem sobie sporo zmarszczek i nieco rozjaśniłem karnację. Zmieniłbym się w kobietę, ale nie miałem odpowiedniego stroju. I to jest kolejny minus działania w impulsie.
- No tak, Ap. Bankiet sobie urządziła. Szczęściara. Tyle eleganckich dup do wyrwania... - usłyszałem w tle, kiedy drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem. - Dobry wieczór.
Nie wyglądała na wystraszoną. Nie spodziewała się mordercy. Idiotka. Przecież ukrywa zbiega z Podziemia, a drzwi otwiera sobie, jak nigdy nic. Wyglądała całkiem przeciętnie, jak typowy Człowiek Umysłu. Bardzo długie włosy splecione w warkocz przerzuciła na drugie ramię. Uniosła grube, ciemne brwi. Miała na sobie ciemno zielone ogrodniczki i flanelową koszulę.
- O mój Boże! – zakrzyknąłem i chwyciłem się za głowę – Cholera! Wiedziałem, że to był zły zjazd!
Wyglądała na przerażoną moim przerażeniem.
- Co się stało? Pomóc panu? 
Zawahałem się, jakbym miał konflikt wewnętrzny, czy rzeczywiście niepokoić tę miłą, młodą damę tak późnym wieczorem.
- Nie, nie trzeba... – zacząłem krzywiąc się. - Chyba że ma pani mapę. Przeklęta technologia! Widzi pani, GPS mnie tu przyprowadził! Nie wiem jak! Przecież to wszystko ma działać perfekcyjnie…
- Proszę wejść, sprawdzę – uśmiechnęła się usłużnie, jak młoda kobieta do starszego, uroczego pana. Ludzka dobroć jest zgubna.
Wkroczyłem do środka.
Hol był wąski i zagracony. Na wieszaku wisiało milion różnych torebek, kilka płaszczów, przy lustrze naszyjniki. Półka na buty wypełniona była po brzegi. Przeszedłem w głąb za kobietą wprost do niewielkiej kuchni, z której przechodziło się do reszty pokoi. Część mieszkania, którą widziałem urządzona była w naturalnych barwach. W każdej wolnej przestrzeni stały ogromne donice z bujnymi roślinami, co dobitnie podkreślało na czyim terenie jestem. Naprzeciwko znajdowała się półka z książkami sięgająca sufitu. Diana schyliła się do niej. Była tyłem do mnie. Idealna pozycja by zabić ją znienacka lub przywłaszczyć sobie broń z mieszkania. Zerknąłem na blat stołu. Noże schowane. Nie mam czasu ani możliwości by ich poszukać. Zlew. Czysto. Co za baby! Musiały dzisiaj posprzątać? Gwóźdź na komodzie. Zrobiłem krok do przodu i dostrzegłem młotek za doniczką. Dzięki ci Panie!
Zadzwonił telefon, na co prawie podskoczyłem. Skupiałem uwagę na oddychaniu, by serce nie przyspieszyło swej akcji z powodu adrenaliny. Kto dzwonił o tej porze? Uważnie obserwowałem każdy ruch Diany.
- Pozwoli pan, że odbiorę.
- Oczywiście.
Wyczuwałem obecność mojej ofiary. Wyjrzała z salonu i stanęła w futrynie drzwi. Jej wygląd był inny, ale myśli pozostawiały właściwy ślad. Nie podejrzewała niczego.
- No cześć. Jak tam imprezka? Pewnie. Już ci ją daję - podała telefon April - Alice. Coś ważnego.
April nie wyglądała na zadowoloną.
- Mówiłam ci żebyś nie dzwoniła - zaczęła na dzień dobry i przeniosła się do pokoju.
Nasłuchiwałem.
Boże. Boże. Boże.
Diana w tym czasie wróciła do poszukiwań z skrępowanym uśmiechem.
- Tak - usłyszałem z pokoju.
Serce April zamarło na ułamek sekundy.
Zatopiony.
- Diana! – krzyknęła z pokoju.
Zwinąłem sprawnie młotek lewą ręką.
- Już idę! Tylko dam panu mapę - powiedziała i odwróciła się do mnie. Nie spodziewała się niczego. Jej oczy były pełne ufności, nawet się uśmiechnęła pogodnie, chcąc dodać mi otuchy. Wyciągnąłem prawą dłoń po mapę. Skupiła na niej uwagę. Zamachnąłem się drugą rękę. Młotek uderzył w jej głowę. Zdziwienie na twarzy Diany - bezcenne.
Krew trysnęła z jej czaszki plamiąc mi koszulę i twarz. Kobieta zachwiała się i opadła do tyłu osuwając się po półce z książkami, których część zrzuciła. Piękna scena. Jeszcze żyła. Wystarczyły dwa machnięcia młotkiem, by ją dobić. Odwróciłem głowę wyglądając do pokoju.
Zamarłem, a moja pięść zacisnęła się mocniej na trzonie młotka.
April uciekła.

 

Bujka - Alice

Przejście przez Podziemie było dość proste. Wrony specjalnie nie przeszkadzały, gdy zobaczyły ścieżkę śmierci, która stworzyłam. Szłam przez korytarze dumna i wściekła jak bogini zagłady, z uniesioną przed siebie ręką. Tommy szedł za mną uważając aby nie nadepnąć na jakieś nieprzytomne ciała.
 - Czy oni nie żyją? - zapytał gdy kolejna Wrona, padła bez życia na ziemię.
 - Coś ty. - kopnęłam intruza, który nagle zmaterializował się przede mną. Odleciał kilka metrów i napotkał twardą ścianę. Osunął się po niej z jękiem. - Najwyżej mogą mieć połamane kości.- stwierdziłam.
Tommy zrównał się ze mną.
 - Nie chciałbym Cię wkurzyć.
 - Oj wiem. - przeszliśmy przez ostatnie drwi prowadzone do gabinetu Gabriela, a tam stała cała armia ludzi. - Ale Ci już się spóźnili.
Rachu ciachu i po strachu. Dwoma ruchami rąk pozbyłam się ludzi, którzy padli na ziemię jak domek z kart.
 - Jesteś przerażająca. - jęknął Tommy.
Spojrzałam na niego z ukosa.
 - Tylko lekko wkurzona.
Delikwentem, który próbował zajść mnie od tyłu, otworzyłam dobie drzwi do gabinetu. Mężczyzna nie był mi już więcej potrzebny więc podmuchem wiatru, rzuciłam go na wielkie biurko przed Gabrielkiem, który rozmawiał z kimś przez telefon. 
Jego czterech przydupasów ruszyło w moją stronę, a jeden nawet próbował dosięgnąć mnie ogniem. Żałosne.
 - Spokojnie... - powiedział pseudo król, aby uspokoić podwładnych, zasłaniając słuchawkę dłonią.
Byłam szybsza. Nim przydupasy zareagowali na rozkaz, osunęli się na ziemie pozbawieni tlenu z płuc. Nikt mi się nie będzie wtrącał do rozmowy.
 - Alice co cię sprowadza w tak burzliwy dzień? - odłożył telefon i zwrócił się w fotelu wprost na mnie - Chyba nie obraziłem Cię wychodząc szybciej z przyjęcia?
Krew buzowała w moich żyłach i tętnicach. Miałam ochotę sprać go na kwaśne jabłko za taką arogancję. Aż mnie rączki świerzbiały.
Prychnęłam z pogardą.
 - Hymn... Zobaczymy... - udałam myśliciela - Co mogło by mnie tak zdenerwować? Hymnn... Mamy piękny kwiecień w tym maju??? Nie sądzisz? - trzasnęłam rękami o jego biurko, a moja głowa znalazła się na przeciwko jego.
 - Aaaa.... ten kwiecień. - odparł kapując się - Ale co z tym kwietniem?
No i balon mojego trzeźwego myślenia pękł.
Chwyciłam za jego krawat i pociagnęłam go do siebie.
 - Nie udawaj niewiniątka Michaelis. - cedziłam przez zaciśnięte zęby - Nie po to pozbywałam się twoich tropicieli, aby teraz usłyszeć "co z kwietniem".  - Mówiłam to z takim jadem w głosie, że dziwiłam się iż mężczyzna nadal siedzi. - Co chcesz z nią zrobić?
 - Nie wiem o czym...
 - GABRIEL! KTOŚ WTARGNĄŁ DO POD... - Ritta wparzyła do gabinetu bocznymi drzwiami, które udawały półkę na książki. Nie kryła zdziwienia widząc króla w potrzasku - TY! - wskazała na mnie.
 - No tak JA. - odparłam i zafundowałam jej cofnięcie za drzwi i zatrzaśniecie ich raz na zawsze. - Tommy pilnuj aby nikt nam nie przeszkadzał. Nie chce aby kolejny pudel "waszej wysokości" - powiedziałam to z przesadzistą ironią w głosie - mi przeszkodził.
 - Eeeee... - mruknął Szybkostupek zmieszany całą sytuacją. - No okej. Coś wymyśle.
Wróciłam do rozmowy z Gabrielem.
  - Dobrze wiem, że nie chcesz aby pojawiło się na niej znamię. Było by to dla ciebie kłopotliwe, prawda?
Jego oblicze rozpromieniło się w szerokim uśmiechu.
 - Jak zawsze błyskotliwa. - położył swoją rękę na mojej i uwolnił swój satynowy krawat - Widzę coraz więcej cech, które pozwolą stać Ci się Królo...
Wyciągnęłam z  pochwy na udzie podwójne ostrze i szybkim ruchem, przybiłam krawat Gabisia, z powrotem do biurka, ucinając mu odrobinę brwi. Jego oczy rozszerzyły się i w końcu spojrzał na mnie poważnie.
 - Co masz zamiar zrobić z małą APRIL?! - wycedziłam.
Uśmiechnął się do mnie.
 - Zadzwoń do niej, a wszystkiego się dowiesz.
Wytrzymałam jego natarczywe spojrzenie. Nie wiedziałam, czy mnie podpuszcza czy nie. Ale musiałam coś zrobić, a bezczynność zżerała mnie od środka.
 - Połącz z zastrzeżonym. - słuchawka w uchu, aktywowała się na komendę i od razu połączyła.
Musiałam czekać kilka sygnałów, aby ktoś podniósł słuchawkę.
 - No cześć. 
 - Tu Alice...
Dziewczyna nabrała powietrza.
 - Jak tam imprezka?
 - Daj mi smarka. - spojrzałam na mężczyznę aby sprawdzić czy nic nie kombinuje. Ręce trzymał grzecznie na nożu i usiłował go wyciągnąć z drewno. Na próżno.
 - Już ci ją podaje.
Czekałam jak na szpilkach do momentu gdy usłyszałam młodociany oddech i pełen pretensji głos.
 - Mówiłam ci, żebyś nie dzwoniła.
 - Proszę mnie nie denerwować! Miałam już dawno zadzwonić! Prosiłam Cie abyś nie zrzuca bariery i nie wściubiała nosa tak gdzie nie powinnaś! - oczywiście. Tok Alice. Najpierw opieprz potem konkrety, jak typowa kobieta. - A teraz słuchaj uważnie, jasne? - warknęłam oddalając się od Gabriela. - Powinnam Cię już dawno zabrać... - zrugałam się.
 - Alice wiesz, że to by było pierwsze miejsce w którym by szukali. - odparła spokojnie. - Powiesz mi co się stało?
 - Wiesz, że nie dałabym Cię skrzywdzić, prawda? - moje ręce się trzęsły.
 - Tak. - odparła szeptem. Już musiała się domyślać co się dzieje.
 - Posłuchaj. - próbowałam aby mój głos zabrzmiał spokojnie. - Okryj się najmocniejsza barierą jaką potrafisz i uciekaj. Mają cię. Boisz się czegoś? - spytałam słysząc jej urwany oddech.
 - Tak.
Zaklęłam.
 - Kochanie zrób teraz tak jak ci powiem, okej? - głos mi drżał. - Wiesz jak bardzo Cię kocham?  
 - Yhy.
 - Więc masz zagrać, że się ze mną kłócisz i rzuć słuchawką tak aby wciąż była włączona, okej?
 - Kocham Cię. - odparła łamiącym się głosem.
 - Masz być dzielna i biec najszybciej jak się da, okej? - nie czekałam na jej odpowiedź. - Zaraz u ciebie będę dobrze? Zaczynaj. - rozkazałam.
 - NIENAWIDZĘ CIĘ!
Usłyszałam dźwięk upadającej na ziemię słuchawki. Potem zdenerwowane kroki April. Nasłuchiwałam dalej w ciszy. Czy ktoś jest w domu, czy ktoś je atakuje, cokolwiek co dałoby mi poszlakę co się tam dzieje. Nic chwila ciszy.
 - DIANA!? - usłyszałam przeraźliwy krzyk młodej.
 - ALICE MAMY KŁOPOTY! - Tommy wyleciał z balkonu jak strzała spuszczona z łuku. - KOMANDOSI! Pełno Ludzi umysłu ubranych jak snajperzy! Oni tu idą! Trzeba wiać!
Nie słuchałam go. Czekałam na jakikolwiek gest w słuchawce. Usłyszałam kroki i ktoś podniósł słuchawkę.
 - Ap? - szepnęłam.
 - Da? - mocny rosyjski akcent.
Wytargałam urządzenie z ucha, z taką siłą, aż poczułam ciepłą stróżkę, krwi, która pociekła mi z aparatu słuchowego.
 - OKŁAMAŁEŚ MNIE! - rzuciłam w niego słuchawką.
 - Posłuchaj... - odparł rozplątując gorączkowo krawat.
Byłam zaślepiona rządzą zemsty. Byłam wściekła. Jak on mógł mnie okłamać? Jak on mógł skrzywdzić taką niewinną istotkę jak April? Co za potwór z niego!
Doskoczyłam do biurka i wydobyłam z niego nóż jednym ruchem. Zamachnęłam się, ale coś mnie powstrzymało.
 - Alice nie zabijaj go! - mocno trzymał moje przedramię.
Te słowa mnie ocuciły to tego stopnia, aż wypuściłam nóż z ręki, który spadł na złota posadzkę. Spojrzałam na Szybkostupka, który mówił to nad wyraz poważanie.
 - Dobra... Ale stłucze go na kwaśne jabłko!
     



W furii wypadłem z mieszkania. Przez chwilę stałem bez ruchu na środku chodnika patrząc przed siebie i słuchając brzęczącej świetlówki, która zaczęła migotać.
Co teraz?
Blać! Dlatego nienawidzę działać bez planu! Nie wiedziałem, że jest jeszcze jedno wyjście z tego mieszkania i nie mam tu na myśli okien!
Ruszyłem przed siebie idąc za tropem myśli April. Na zakręcie przypomniałem sobie o Dianie. W tym wszystkim zapomniałem ją zabić. K****!
Ile ja mam lat by popełniać takie błędy? Teraz będę musiał wrócić do tego mieszkania i posprzątać bałagan. K****! Alice! Przecież to pewne, że wparuje do tego mieszkania.
Wszystko się sypie.
Odetchnąłem głęboko.
Najpierw znajdę April, bo już na zawsze wyparuje. Jeśli nie przyniosę jej głowy Gabrielowi, zupełnie stracę twarz w jego oczach. A na to nie mogę sobie pozwolić. Jego śmierć jest kluczem do mojej wolności.
Brzegiem rękawa starłem krew Diany i podążyłem za śladem April szybkim, pewnym krokiem. Wyczuwałem jej strach, każdą zmianę w emocjach. Starała się nie myśleć, wiedząc że słyszę ją głośno i wyraźnie, za co muszę przyznać jej plusa. Próby wzniesienia barier na nic się teraz nie zdały, skoro podłączyłem się do jej umysłu, kiedy się nie spodziewała. To jak wirus komputerowy. Teraz mogła jedynie unikać przekazywania mi informacji. Wybierała bardzo zawiłe ścieżki, z jak największą ilością przechodniów, jednak nie mogła liczyć na żadną pomoc.
Skręciła w stronę centralnego placu w Gocewii.
No tak. Mówiłem, że z Ludźmi Umysłu musi być jakiś cyrk.
Właśnie przed nim stałem.
Wesołe Miasteczko wita! – głosił napis nad bramą, obok której stały ogromne, dmuchane klauny. Wielkie otwarcie miało nastąpić jutro w godzinach wieczornych, więc nie było tu żywej duszy. Czy ona zupełnie postradała zmysły, a może wierzy, że jest wstanie się przede mną schować w tym zgiełku i cichaczem zbiec?
Nie wzięła telefonu, nie wysyła myślowego SOS, więc nie może liczyć na żadną pomoc. Jest tu zupełnie sama. Chyba nie pomyślała, że jest wstanie mnie pokonać?
Roześmiałem się głośno i pchnąłem bramę.
Zabawimy się w kotka i myszkę.
Wesołe miasteczko oświetlały setki lamp, tych dużych, umieszczonych na wysokich słupach i drobnych, które znalazły swoje miejsce w obramowaniu większości maszyn. Dziwne, że wszystkie z nich są włączone, skoro otwarcie dopiero jutro. Czyżby ktoś tu był i właśnie sprawdzał, czy urządzenia działają? Chociaż oprócz myśli April nie wyczuwałem tutaj nikogo więcej, prawdopodobieństwo pojawienia się osoby trzeciej było wysokie.
- Hej, kolego! – podskoczyłem, jak oparzony – Sprawdź swoją celność!
Złota maszyna z dziwnym, rysunkowym kolesiem na ekranie zapraszała mnie do zabawy. Przełknąłem głośno ślinę.
To miejsce jest przerażające.
Wszystko utrzymane było w kolorze pudrowego różu. Słodka melodyjka brzęczała z każdej strony. Zazgrzytałem zębami. To było zbyt urocze miejsce na zabójstwo.
Ominąłem dwóch mechanicznych klaunów, którzy zaczęli klaskać i łypać na mnie zezowatymi oczami. Głupia kobieto gdzieś ty polazła? W oddali coś zgrzytnęło. Karuzela nagle zaczęła się kręcić. Jej muzyczka raniła uszy swą słodkością.
Koniki, lwy, misie, pegazy, karoce i inne urocze figury mknęły w jednym tempie raz unosząc się, raz opadając.
Jest tu.
Czeka na mój ruch.
- Znajdę cię, April – powiedziałem głośno, a mój głos rozniósł się po pustym wesołym miasteczku. W tle brzęczała muzyczka kręcącej się karuzeli. Wiedziałem, że mnie słyszy – I zabiję.

niedziela, 16 listopada 2014

Kropkon - Episode 2

Alice:
 - ... no i zaparkuj tuż przed wejściem, aby paparazzi mogli mi zdjęcia porobić.- Skończyłam moją litanię na temat planu operacyjnego dla Tomma. Chłopak wpatrywał sie, to w drogę, to w licznik z miną małego chłopca i nowej zabaweczki.
 - Jak zajebiście... - mruknął naciskając na gaz.
 Westchnęłam.
 - Ej chłopcze, ja tu się produkuje! - krzyknęłam mu do ucha.
          Ten odwrócił sie w moją stronę wyrwany z transu. Jego oczy były wielkie jak pięc złote i aż błyszczały z podniecenia. Chyba już zapomniał, że uszkodził... znaczy ja uszkodziłam jego kochanego grata.
 - Mówiłaś coś? - spytał z powagą.
Aż mnie ręka zaswędziała.
 - Zapomnij o swoim prezencie na urodziny.
Podwinął wargę.
 - A co mi chciałaś dać? - zrobił oczy bezdomnego kotka.
A ja swoje przymrużyłam. Nie będzie mnie tu koleś wyzyskiwał!  
 - Teraz już nic. - burknęłam - Teraz tu skręć na podjazd... - pokazałam mu palcem.
          Wjechaliśmy na biały dziedziniec, przed oświetloną szklana villą rodziców. Okrążyliśmy artystyczną fontannę z XVII wieku przedstawiające dzieci, syreny, delfiny i niewiasty, aby stanąć na przeciw dębowych drzwi i czerwonego dywanu (prawie jak w Hollywood. Przed budynkiem stało pełno fotoreporterów, którzy zerwali się na równe nogi naciskając na ochroniarzy, którzy usiłowali trzymać tłum za czerwonym "płotkiem". Byli tu nie proszeni. Jakieś miejskie szmatławce mi się nie będą wpychać na międzynarodową imprezę, cholernie bogatych szych. Jedynie jeden szmatławiec ma oficjalne pozwolenie na chodzenie po sali i pstrykanie fotek, a reszta moga się wypchać. Plebs nie będzie mi się pchał do talerza.    
 - Ile ich tu jest... - zagwizdał ciemnowłosy.
Westchnęłam.
 - Dobra. - odwróciłam się do niego. - Pojedziesz zaraz za białą szczałką i zaparkujesz samochód  w garażu. Potem szczałka zaprowadzi cię do kobiety o imieniu Cyntia, która jest twoją przełożoną, ona ci powie co i jak. - Nacisnęłam guzik i drzwi poszybowały do góry - Aa... - przypomniało mi się gdy wystawiłam nogę na ziemię. - Cyntia, zachowuje sie jakby cały rok miała okres więc jej nie denerwuj.
           I wyskoczyłam zgrabnie z samochodu. Uśmiechnęłam sie szeroko i oparłam dłoń na biodrze. No dobra. Niech plebs tez dostanie jakieś ochłapy z imprezy. Wspominałam, że aparaty mnie kochają?
Po dziesięciu minutach pozowania na dworze, przyszedł czas na wywiad z telewizją i legalnym szmatławcem. O ja biedna... 



- Antonino! Już myślałam, że się spóźnisz!
Ledwie postawiłam nogę na czarnym marmurze, a już miałam ochotę stąd uciec. Moja matka wie jak zniechęcić do siebie ludzi i robi to perfekcyjnie.
            Stała na szczycie schodów w swej białej sukni wykonanej z najdroższych materiałów i zdobionej przy szyi prawdziwymi diamentami. Za jej nogami wychylał się biały łepek wielkiego wilczura o imieniu White Princess Blood. Zwierze, które naprawdę nie było zwierzęciem, tylko Człowiekiem Umysłu przemienionego w wilka miało parę przenikliwych, niebieskich, wręcz rybich oczu, które przenikały cię na wskroś. Jej śnieżno biała sierść skrzyła się w świetle co dawało mylne wrażenie iż jest skąpana w łunie. Właścicielką futra była Lilyan, siedemnastoletnia dziewczyna, której rodzina od zawsze służyła w Społeczności Umysłu, rodowi James. Jako tako była zmuszona ochraniać moją matkę, ale sądzę, że się do tego przyzwyczaiła. Jej prawdziwa postać widziałam raptem kilka razy. Na treningach i parę razy jako osobę prywatną, gdy była małym brzdącem.
Kiwnęła łepkiem pozdrawiając się i pobiegła w górę schodów, aby zniknąć w plątaninie korytarzy.
          Mama spojrzała za wilczycą, a z jej uszy zadyndały długie kolczyki, które przypominały szereg spadających gwiazd, które skrzyły się pod wpływem światła. Fryzjerka postawiła jej ciemne włosy w jak ja to lubie nazywać "kogucik", zdobiony diamentowymi spineczkami. W sumie cała jej stylizacja kręciła się wokół diamentów, jedynie swojego makijażu nie miała diamentowego. Makijażystka mocno podkreśliła jej oczy i uwypukliła kości policzkowe robiąc z niej sex-bombę. 
 - Tak, ty też dobrze wyglądasz. - burknęłam na przywitanie, przytulając kobietę, która z łaski swojej przetransportowała sie w swoich szpilkach na ziemię.  - I jak ci się podoba wystrój?
Mama poprawiła mi pióra i spojrzała głęboko w oczy.
 - Twój styl ani trochę się nie zmienił. - pogłaskała mnie po policzku - Szaleństwo z nutką rozsądku, w twoim przypadku z elegancją. Oryginalnie. - uśmiechnęła się wypuszczając zza czerwonej szminki swoje bielutkie perełeczki.
Uniosłam brew.
 - Ale mi chodziło o wystrój wnętrz...
Odwróciła szybko głowę wyglądając przy tym jak spłoszona surykatka.
 - A! - krzyknęła rozglądając się po sali - Widzisz nawet nie zwróciłam uwagi na dekoracje.
             Odwróciła się ode mnie i przeszła jak burza po sali, którą dopieszczali pracownicy w biało-czarno-lazurowych strojach. Przystawała co chwilę oglądając ozdoby z owoców w kształcie kwiatów albo ptaków, które były tematem przewodnim bankietu. Podeszła do mnie młoda dziewczyna, którą zatrudniłam do rozdawania lazurowych kotylionów dla Wielkich Szych płci brzydkiej, pawi tego samego koloru dla Pań Wielkich Szych i dla pracowników i tłumaczy kwiatki, również niebieskie. Ach jak ja też coś wymyśle!
Przypięła mi pawia i zgrabnym krokiem podążyła za moją mamą aby wpiąć jej ozdobę. Oczywiście uparła się, że nie będzie jej to do stroju pasować, a dziewczyna posyłała mi spojrzenie mówiące "Pomóż mi!". Westchnęłam. Nadszedł czas konfrontacji tych samych charakterów. Krew się poleje.




           Poczułam jakieś dziwne załamania powietrza i skoki temperatury. Rozejrzałam sie po sali w poszukiwaniu Człowieka Umysłu, który wywołuję anomalię. Jeśli jakiś idiota ma za zadanie zniszczyć te przyjecie, albo znów mnie uprowadzić, to zajmę sie nim osobiście, a Tomm posprząta. Niech się na coś przyda.
            Odwróciłam sie od nudnego towarzystwa i udałam sie do stołu z przekąskami. Pstryknęłam oczami, aby zlokalizować tego cholernego intruza. Jeśli Gabriel maczał w tym palce... Zabije go. Grabi sobie chłopaczek i grabi, za chwile przegrabi, a ja wtedy nie ręcze za siebie. Wejdzie we mnie 2200V, a nawet milion razy więcej. Płynęłam spokojnie po sali w poszukiwaniu kłopotów, ale chwilowo były uśpione. Wątpie aby zorientował się, że ktoś go wyczuł. Może nie pracował sam? Och ja to zaraz ogarnę. ( Mówię to bardzo na poważnie ). Połączyłam się z powietrzem...
 - Alice! - usłyszałam głos matki. Cholera. Wyczuła mnie i moje intencje... Dlaczego ona zawsze mi przerywa? Cholerne moce. Wróciłam na ziemię.
Uśmiechnęłam się szeroko i podążyłam do małej grupki osób, które powinnam znać w między czasie porywając kieliszek z tacy kelnera.
 - Tak mamo? - przesłodziłam to jak potrafiłam.
Jak zwykle mama przykleiła się do mnie i zaprezentowała mnie jak prezenterka z telewizji reklamując nowy produkt wypuszczony na rynek. Nie lubiłam gdy tak robiła. Utożsamiała mnie rzeczami materialnymi co było frustrujące i chamskie.
Wyłączyłam się z całego jej przedstawienia, rozmyślając nad intruzem.
 - ...nasza córka? To ona zaprojektowała cały wystrój wnętrz i wpadła na pomysł tych ślicznych ozdób. - Moja mama jak zwykle lała wodę.  Jakby chciała to mogłaby wmówić komuś, że końskie łajno pachnie lawendami i jeszcze by sprzedała własną matkę.  Przechwałki i gadka o dupie Maryniej zawsze była jej mocną stroną i dlatego była tak szanowaną bizneswomen na całym globie.
Ja uśmiechałam się grzecznie i robiłam dobre wrażenie.
Nie lubiłam tak sztywnych imprez... Brało mnie coś kiedy musiałam chodzić prosto i wypytywać o samopoczucie babek ciotecznych jakiegoś Japończyka z Hong Kongu. To naprawdę uciążliwe.
 - Uznanie dla Panienki za tak nowatorki krok. - uniósł kieliszek pozdrawiając mnie. - Skończyłaś Architekturę? Czy poszłaś w ślady rodziców na motorystykę? - zagadnął siwowłosy, wysoki mężczyzna z wielkim sygnetem rodziny McHuntów, przedstawiający wielkie MH. Bodajże kiedyś mnie niańczył. Jest ode mnie o trzynaście lat starszy, a wygląda jakby mu żelazko przeleciało po twarzy, aby mu wygładzić zmarszczki. Biedak siwiał się. Współczułam mu.
Uśmiechnęłam sie łagodnie.
 - Skończyłam fizykę molekularną, motorystyke, inżynieroznastwo i aktualnie kończę pisać prace doktorską z weterynarii zwierząt wolno żyjących Afryki. - zakończyłam pociągając łyk wina.
Musiałam zrobić dobre wrażenie na słuchaczu, gdyż rozdziawił usta i wyglądał jak rybka, która się dusi pod wodą. Hihi. Mały szok na noc dobrze mu zrobi.
Mama objęła mój łokieć.
 - Antonino jesteś nad wyraz skromna. - pogładziła mnie po policzku. Włączyła tryb mieszania ludzi z błotem - Nie wspomniałaś panu McHuntowi o twoich czterdziestu dwóch certyfikatach na tłumacza i zakończenia filologi azjatyckiej i krajów dalekiego południa.
           Usłyszałam trzask, a pod naszymi nogami potłukł się kieliszek. Od razu przybiegli kelnerzy stojący obok stolików z jedzeniem i zaczęli miotać sie wokół całego bałaganu. Siwowłosy mężczyzna spojrzał na mnie z ni to podziwem, ni to z przerażeniem. Przeprosił nas i uciekł gdzie pieprz  rośnie.
 - Pufff... - odetchnęła z ulgą - Sztywniak, a tak myślałam, że wkręcę go do rodziny. - Westchnęła mama obejmując mnie ramieniem. - Nie martw się kochanie. - zaczeła ciągnąć mnie w stronę ojca rozmawiającego z małym, zgredem na wózku inwalidzkim w towarzystwie jakiegoś młodego mężczyzny odwróconego do nas tyłem.- Młoda godzina... tylu młodych mężczyzna... - urwała i spojrzała na mnie poprawiają mi włosy - Jeszcze dziś znajdę Ci męża.
Zachłysnęłam się powietrzem.
 - MAMO! - pisnęłam odrywając się od niej.
 - No już! - zrugała mnie, jakby to była moja wina - Pierś do przodu i wlej w siebie trochę sexapilu. Przystojniak na horyzoncie.
No i już po mnie.
Wciągnęła mnie do kółka Maryjnego śmiejąc się do rozpuku. Ze mnie przerzuciła sie na tatę i uczepiła sie jego ramienia jak sęp do zwierzyny.
 - Młoda Panieno Jams.  - Adrian w cholernie drogim garniturze i śmiesznie zdobionym wózku inwalidzkim, podał mi swoja dłoń. - Pięknie Pani wygląda.
            Podałam mu dłoń. Ta dworska etykieta kiedyś mnie wykończy. Nienawidziłam ją. Nie dość, że trzeba było używać oficjalnego języka, to jeszcze postawa, wygląd i bolące policzki od sztucznego uśmiechu. Nie dziwie się, że tyle ludzi robi sobie botoks. Mnie po dwóch minutach boli cała twarz, nie przyzwyczajona do takiego napięcia mięśniowego. Nie moge sobie siebie wyobrazić na co tygodniowym bankiecie, ba nawet częściej.
  - Dziękuje za tak wielkie komplementy. - dygnęłam - Dawno się nie widzieliśmy panie Breckenridge.
Kiwną uprzejmie głowa.
 - Każde spotkanie z panienką jest nad wyraz owocne! - uśmiechnął sie szeroko.
Pozdrowiłam go udawanym skinieniem.
 - Cała przyjemność po mojej stronie. - kiwnęłam głową. - Jeśli dobrze pamiętam ostatnie nasze spotkanie przyniosło obupulne korzyści. Więc mam nadzieje, że nasza współpraca przyniesie nam owocny koniec. - uśmiechnęłam się.   
Ten uśmiechnął się tym swoim przebiegłą miną. Zgred coś knuje, pierdziel jeden!
 - Ma Panienka rację... - przerwał i zrobił minę jakby coś sobie przypomniała. Widze, że techniki aktorskie są zależne od statusu społecznego. Najwyraźniej Adrian i moja mama są na szczycie, a ja tuż za nimi w kłębku chmur burzowych. - Wybaczcie za mój brak manier! - uderzył się niby to roztargnięty w czoło - Zapomniałem wam przedstawić mojego siostrzeńca, który dziś mi towarzyszy!
- wskazał na podążającego w naszą stronę młodego mężczyznę w granatowym garnituru, niosący dwa pełne kieliszki.
Zmarszczyłam brwi. Temperatura wariuje... czyżby to....
Kurczaki pieczone w majeranku!
 - ...Przedstawiam wam mojego krewnego Rubien Sawwa.
Prawie wyplułam wisky na marynarkę Ruskiej Mendy, który wyglądał równie zaskoczony, widokiem mojej rudej czupryny. Mało brakowało, a upuściłby kieliszki.
Mama westchnęła na widok faceta.
TO TWÓJ MĄŻ! BIERZ SIĘ ZA NIEGO! - mama wdarła się do mojego umysłu jak taran, naruszając moją przestrzeń psychiczną. Tylko ona tak potrafi. - JEST PRZYSTOJNY! Dobrze zbudowany i widać, że będzie Cię dobrze traktować! 
WYPAD Z MOJEJ GŁOWY! - zaatakowała ją myślami, a ta aż się zachwiała. Odwróciłam do niej głowę i mignęłam czerwonymi oczami ostrzegając aby nigdy wiecej tego nie robiła.
Kurde. Czas na pokerową twarz.
Adrian wciąż nie przestawał swojego monologu, ale z jego oczu wyczytałam, że zauwazył spięcie. Wspominałam, że to sęp?
 -... Rubienie, poznaj Antoninę James. Córkę i organizatorkę tego bankietu.
Uśmiechnęłam się szeroko i oscentacyjnym gestem podałam mu dłoń. Nie mam zamiaru wyjawiać, że się już znami bo to narodziło by tysiące pytań. Aż się zdziwiłam, że moi rodzice o nim nie wiedzieli. Czyżby niańki nie wspominali o moim nowym ruskim koledze?
 - Proszę mów mi Alice. Antonina to zbyt oficjalne.
Menda ujęła moją dłoń i ucałował jej wierzch. Uniosła brwi, ale cały czar jego osoby prysł gdy puścił mi oczko. Że tez miał czelność! Powinnam.... grrr!
 - Będę zaszczycony. - odparł urzekająco... taaa jasne. Sarkazm w jego głosie słyszałam na kilometr. Już widzę, jak sie nabija z mojego imienia. Rusek jeden.
 - Rubien to syn mojej...
            Bogu dzięki, że Adrian zagadał moich rodziców i w spokoju mogłam obalić cały kieliszek, alkocholu. Zresztą Rubien nie był lepszy, sięgał już po kolejny kieliszek, nie kryjąc oczu w dekolcie kelnerki, od której go zabrał.
 - Antonino może oprowadzisz młodzieńca po sali? - powiedział tata.
Posłałam mu wzrok " I ty Brutusie przeciw mnie? ".
 - Jaki to wspaniały pomysł! - zawtórowała mama.
Poczułam sie wypchnięta do niańczenia Rubiena... A najgorsze jest to, że MOI rodzice próbują mnie wysfatać z rodziną konkurencji. Pewnie teraz kalkulują co by było jakby firmy... ach nieważne!
 - Rubien, no weź się obudź! - zrugał go Adrian - Panienka ma pusty kieliszek. Zajmij sie tym.
He, he. Widze, ze Breckenridge ma swojego pieska. Ha, ha!




 - Co ty tutaj robisz?! - syknęłam do niego, gdy znaleźliśmy sie w bezpiecznej odległości od wszystkich z kolejnymi czwartymi z kolei kieliszkami. Na trzeźwo nie można ogarnąć tej sytuacji, a abym sie upiła potrzebowałabym jeszcze poczwórnej dawki alkoholu razy cztery. Może wtedy by mnie coś wzięło. Ironia bycia Pogodynką, mało kiedy mój organizm poddaje się alkoholowi.
Upił pina burbonu. Ktoś musiałby mu wytłumaczyć, że nie miesza się alkoholu... no ale może być śmiesznie. Hihi.
 - No wiesz - odparł puszczając do mnie oczko - gdzie alkohol tam i ja.
Przestąpiłam z nogi na nogę.
 - A gdzie ty, tam brak zabawy.
 - Kurduplu, dziś jakoś bardzo rozjuszony jesteś.- upił z kieliszka - I chyba zapomniałaś o...
Uniosłam dłoń.
 - Nie rozdrapuj starych spraw - syknęłam. Akurat dziś nie miałam ochoty na wspominki więc zmieniłam temat - Co zrobiłeś z czołgiem?
Uśmiechną się zawadiacko.
 - Trafił do mojej kolekcji. Będę nim śmigał po mieście dopóki nie naprawię mojego motoru. - wypiął dumnie pierś.
 - A co, chłopczyk nie potrafi brać zakrętów i zarysował lakier, czy lampka się przepaliła? - zachichotałam.
 - Wjechał we mnie tir. Ale to taki mały szczegół. A jak dorwę tego skurwiela, który przerobił na kawałki moją ukochaną, to dopilnuję, aby szczury zeżarły jego resztki. - zacisnął dłoń na szkle, aż zbielały mu palce.
Łoho! Słaby punkt ruska! Jego motor, czekaj... motor?
 - Niech zgadnę na ruskich tablicach? - uniosłam brew na wspomnienie, tego motoru.
Spiorunował mnie wzrokiem:
 - Co masz do mojej dorogaya? - groźba w jego głosie była słyszana na kilometr. 
 - Wiedziałam, że jedynie taki idiota jak ty, może zajechać drogę jeepowi dziesięć razy większemu od siebie. A do tego fatalnie jeździsz. - dodałam na końcu. 
 - To ty! - huknął, wskazując na mnie palcem. - to TY skrzywdziłaś moją dorogayewa! - zaczął gestykulować rękami, a na czole wyszła mu pulsująca żyłka. Musze go częściej denerwować. Wygląda jak wkurzona surykatka. 
Wzruszyłam ramionami. 
 - Jakbyś jeździł rozważniej nic by się nie stało... A biedny Tommy miałby całe auto. Och Rubien, Rubien. Założę się, że masz lewe prawko. 
Jak ja go lubię denerwować! 
- Kobiety podczas okresu są naprawdę zmierzłe. - zacmokał. 
Uniosłam brew. 
 - Baranie, ale ja nie mam okresu. 
Spojrzał na mnie spode łba: 
 - Czyli nie można cię uratować. 
Zagryzłam zęby: 
 - Jeszcze słowo, a pożegnasz się z kieliszkiem. - zagroziłam. 
Podziałało. Przytulił kieliszek do piersi, robiąc przerażoną minę. Co a baran. 
 - Nie możesz tego zrobić! - warknął. 
 - Ja tu rządzę. - zripostowałam - A taka mała mróweczka jak ty nie ma tu nic do powiedzenia. 
 - Jeszcze raz nazwiesz mnie mrówką, a poznasz wszystkie zastosowania mojego buta. - zagroził. 
Westchnęłam. 
 - Zachowujesz się jak dziecko! 
 - Wcale nie! 
 - Wcale tak! - odparłam. 
 - Nie! 
 - TAK! 
 - NIE! NIE! 
 - TAK! TAK! TAK do potęgi nieskończoności!
Oburzył się.
 - Ale nie...  
 - Chciałbym zaprosić na scenę, osobę, dzięki której tu dziś jesteśmy i możemy podziwiać tak zaskakujące i piękne przyjęcie. - dosięgnął nas głos starego konferansjera, który za prowadzenie przyjęcia zażyczył sobie więcej niż był wart. Ale ze względu na moją babcię, która go uwielbiała musiałam go zaprosić i wytrzymywać, jego cierpkie żarty. - Mam przyjemność przedstawić państwu, błyskotliwą, mądrą, czarującą i przepiękną osóbkę. Pannę Antoninę James! - światła wskazały wprost na mnie, oślepiając mnie jak i Ruska. - Córkę właścicieli villi, której mamy okazję się przyjrzeć! -owijał w bawełnę, a ja miałam ochotę zapaść sie pod ziemię. - Zapraszam!
           Chcąc nie chcąc musiałam tam wyjść choć naprawdę chciałam zostać przy tym ruskim półgłówku, wszystko byleby nie robić z siebie idiotki. Nie nienawidziłam kłamstwa, a  wyjście na scenę wiązało się z całą wiązanka kłamstw i nieszczerości. Nawet nie otworzyłam pliku z przemową, którą napisał mi mój asystent. W gruncie, rzeczy myślałam, że jakimś cudem wymknę sie z sali i ominie mnie wystąpienie. Ale nie. Cholerny Rubien musiał się pojawić, a ten stary pryk, akurat w tym momencie musiał zacząć przemowę. Nie mógł poczekać, aż wyjdę?
Westchnęłam.
Muszę reprezentować honor  Jamesów. Spięłam dupę i przybrałam minę uroczej, rozpieszczonej dziewoi.


 Rubien:
           Nie spodziewałem się takiego rodzaju kary. Kiedy przyjechałem do willi Adriana, zastałem rząd pokojówek, które porwały mnie nim zdążyłem zaprotestować. Zostałem wyperfumowany i ubrany niczym lord w perfekcyjny garnitur uprzednio przez dłuższą chwilę wybierany przez innych, obcych ludzi. Nawet ułożono mi włosy! Czułem się jak kukiełka przekazywana z rąk do rąk. Po wszystkich zabiegach oddano mnie, niczym zwierzątko do rąk własnych Adriana, równie wypindrzonego jak ja.
           Teraz stałem sobie w pięknym, olśniewającym wręcz salonie. Alice odeszła do wołającego ją, starego faceta, a ja dyskretnie ukryłem się przy przekąskach. Kątem oka widziałem jak Adrian rozmawia z różnymi biznesmenami. Kurdupel w piórach, wygłosił bezsensowną mowę, mówiącą o datkach na bla, bla, bla... i jeszcze na  bla, bla, bla. Wspomniała coś o nowym aucie. Dorzuciła w między czasie kilka żartów, z których się wszyscy śmiali ( tak na marginesie, ten o Polakach był niezły ). Po przemowie zniknęła ze sceny, aby co chwilę bić po oczach pomarańczową czupryną, migocząc w tłumie. Wiedziałem, że skądś znam to nazwisko. Blać. Niedobrze. Miałem przeczucie, że ze zlecenia Borysa mogę nie wyjść w jednym kawałku… Zastanawia mnie także, kto odważył się zlecić to morderstwo. Czy możliwe, że ta osoba krąży dziś na bankiecie Jamesów jako gość? To by było zabawne.
         Przyznaję, że przyjęcie się udało. Jedzenie było pyszne, alkoholu pod dostatkiem… Kelnerki nie wyrabiały z dostarczaniem nowych trunków. Sięgnąłem w stronę jednej z nich po szklaneczkę brandy.
-Yyy… Tom? – powiedziałem zszokowany. Czułem jak szczęka mi opada.
Facet na mój widok prawie upuścił tacę.
- Rubien? Co ty tu robisz? – zapytał równie zaskoczony co ja.
- To ja powinienem pytać, kelnereczko – puściłem mu oczko. Zgromił mnie wzrokiem. Był jedynym facetem w gronie obsługujących. Najwyraźniej też to zauważył.
- Nic nie mów.
- Spokojnie, śliczna bo się zarumienisz – powiedziałem puszczając oczko. – No nie wstydź się. Pokaż co masz pod fartuszkiem…
         Mało brakowało a oberwałbym tacą pełną alkoholu. Wyminął mnie prędko, zmierzając w stronę gościa, który właśnie rozglądał się za obsługą. Ciekawe kto załatwił mu tę robotę. Alice? To nie mógł być przypadek.
Blać. W tym wszystkim zapomniałem o brandy.




Alice:
            Przemowa. Boże, czemu ja? Wszędzie! Naprawdę wszędzie, ale nie na takiej sztywnej imprezie bez grama rozrywki i fajnych dup. Nienawidzę, nienawidzę. Gdzie są fajne dupy? Nawet ze najlepszego miejsca w sali nie mogłam dostrzec, żadnego przystojniaka. Czy te wielkie szychy nie mieli przystojnych synów w moim wieku? Coś się źle starali. Oooo! Tam piękny blondyn z zarostem! No cholera niezła dupa. Takiego bym brała za krzakami. A nie. To jednak służący. Ale niezły. Co prawda mam będzie się darła, ale to już XXI wiek więc nie ma podziału a klasy społeczne i nie przest to nie zostanę wydziedziczona... Rodzice to przełkną. Muszę zdobyć jego numer telefonu . Taka śliczna dupa się marnuje!
 - ...nie zawracając wam dłużej głowy, życzę miłej nocy. - zakończyłam za dłłuuuuuuugą przemowę i oddałam mikrofon Stefanowi.
Trochę podroczyliśmy się słownie ku uciesze tłumu i odprowadził mnie do schodów, abym mogła zejść na parkiet. Odkłoniłam się uprzejmie staruszkowi, a moja suknia rozłożyła się, tworząc ogon pawia.
W reszcie koniec! Jeny, jak się ciesze!
Cholera. - zaklęłam we wszystkich znanych mi językach.
Pod schodami czekał Gabriel z wyciągniętą w moją stronę ręka. CHOLERA! CHOLERA! CHOLERA! Była tu zaproszona jego ciotka! A NIE ON! Co on tu robi do cholery? 
Alice. Spokojnie. Nie daj się ponieść emocją. Będzie dobrze. Naprawdę. Nic się nie stanie. Ma pokojowe zamiary. Dychnij sobie kobieto!  - krzyczałam do siebie.
Dumnym krokiem zeszłam do mężczyzny i ujęłam jego dłoń.
 - Panno James. - ucałował moją dłoń.
Następnym razem założę rękawiczki. Nie będę musiała się martwić o późniejsze odkażanie swoich dłoni.
 - Panie Michaelis, cóż za formalność. - nie zdążyłam ugryźć się w język.
Spojrzał na mnie z nieodgadnioną miną. Chyba go uraziłam. Trudno. Jeszcze nie umiałam obsługiwać ciemnej strony Gabiśka. Trzeba to obadać.
 - Chciałem zrobić wszystko jak należy.
Uniosłam brew.
 - To przestań zabijać ludzi. - naładowałam słowa jadem - Na dobre ci wyjdzie.
Pociągnął mnie powoli w stronę tańczących ludzi w drugiej części sali. Boże. Nie dość, że musiałam wytrzymywać  ten wyczerpujący bankiet to jeszcze te wielkie dziecko zwaliło mi się na głowę. Istny koszmar! I jeszcze nie mam na kim się wyładować!
 - Ali, czy mogłabyś nie drążyć tego tematu? Nie mam zamiaru tłumaczyć Ci tego na okrągło. - skarcił mnie jak małe dziecko.
Przegryzłam smak goryczy.
 - A czy ty mógłbyś  zrobić coś abym przestała postrzegać Cię jako mordercę? - odpłaciłam mu pięknym za nadobne - Twoje morale skoczyły by diametralnie do góry.
Okręciła mną, a następnie przyciągnął do siebie, nie zostawiając pomiędzy naszymi ciałami centymetra miejsca. Och. Bardzo dżentelmeńsko, nie ma co!
 - Jeśli uważasz mnie za takiego to dlaczego przystanęłaś do mnie? - przechylił mnie w rytmie rumby.
Już miałam mu odpowiedzieć, ale ugryzłam się w język.
 - Bo usiłuje zminimalizować ilość zabitych osób? - odparłam ironicznie.
No i tu miałam go w garści. Och, nie zmienił się chłopaczek, ani o gram! Zawsze szybko można go przegadać. Wielkiej filozofii w tym nie ma.
 - A gdzie ta twoja blond sucz? - zapytałam rozglądając się czy nie kręci się tu ta tandeciara.
Jego oddech łaskotał mnie po szyi. Nawet w obcasach byłam o wiele niższa od niego, ale są tego plusy. Będe szybciej uciekać.
Po moich słowa napiął się.
 - Nie nazywaj jej tak. - odparł.
Uniosłam brew.
 - Suka? Och! To juz nie mogę nazywać rzeczy po imieniu? - dogryzłam.
Czemu besztanie ludzi poprawia mi humor? Musze to częściej robić!
Pokręcił głową.
 - Nie nazywaj jej "moją". Nie jest moja. To raczej maskotka. Wiesz dobrze co ja do...
 - OBIJANY! - jakaś ciemnoskóra masa zderzyła się z nami, wyrywając mnie z mocnego uścisku Gabriela.
Chwała Bogu!
Miałam ochote wycałować tego przystojniaka! Mojego rycerza na białym koniu, który okazał się moim byłym nauczycielem tańców latynoskich. Wybawił mnie od niezręcznej rozmowy, która za wszelką cenę unikam.



Rubien: 
          Miałem idealną okazję by niepostrzeżenie poznać  tajniki willi Jamesów. Adrian wyglądał na zajętego. Co chwilę pojawiali się obok niego inni goście, więc grupka jego słuchaczy nieustannie wzrastała. Przypominał guru otoczonego członkami swej sekty. Po jego lewej stronie jak słup stał   Morus. Czy wspominałem jak bardzo ten człowiek mnie irytuje?
           Korzystając z tejże okazji zwinąłem się z bankietu na jakąś godzinkę i spokojnie obszedłem całe prawe skrzydło. Oczywiście nie trudno się domyślić, że wpierw musiałem zaburzyć pracę kamer. Zmieniłem także wygląd. Nie zdołałem jednak odkryć niczego ciekawego. Wiedziałem, że część do której udało mi się dotrzeć była ogólnodostępna dla służby. W niej nie spotkam pana Jamesa sam na sam. Ostatni z korytarzy, którym szedłem okazał się ślepym zaułkiem. Za tą ścianą musi się coś znajdować. Przez dłuższy czas starałem się rozpracować to przejście.  W końcu dałem za wygraną.
          W drodze powrotnej spotkałem jednego ze służących Adriana. Powiedział, że „szef” chce ze mną rozmawiać. Zdziwiłem się, kiedy nie znalazłem go w sali bankietowej. Gdzie on się szwenda?!
- Witaj, Rubienie – usłyszałem znajomy głos.
Gabriel. Uśmiechnąłem się ujmująco.
- Królu – skłoniłem głowę, a on prychnął w odpowiedzi.
- Mówiłem, byś mnie tak nie nazywał – rzekł.
- Jak wolisz – powiedziałem. – Gdzie twoja wybranka serca? – uniósł brwi nie rozumiejąc. – Blond włosa złośnica – dodałem.
- W związku z ostatnimi kłopotami, do których dopuściła, uznała że nie będzie mi towarzyszyć.
Bzdura. Otrzymała swoją karę, prawda?
- Wybaczysz mi, ale nie będę mógł dotrzymać ci towarzystwa – odwróciłem się do wyjścia. Musiałem znaleźć Adriana. Poczułem szarpniecie. Gabriel chwycił mnie za rękę.
- Piękny mamy kwiecień, prawda? – rzekł.
Zamrugałem.
- Pomyliłeś się. Przecież jest maj… - zacząłem, ale umilkłem czując jego silniejszy uścisk. Jeszcze trochę a ten wariat złamie mi przedramię. Spojrzałem mu w oczy.
- Kwiecień – powiedział. Poczułem jak coś z całej siły wali w bariery mojego umysłu. Opuściłem je z ciekawości.  Dotarły do mnie obrazy, dźwięki, zapachy, słowa…
Poczułem. Zobaczyłem. Zrozumiałem.
- April.
- Zajmij się nią – dodał i puścił mnie.
            Bariery wokół mnie znów się wzniosły. Szedłem jak we śnie. Adrian stracił dla mnie znaczenie. Uśmiechnąłem się. Pozwolę sobie na tę chwilę zapomnienia.
Czułem niesamowitą potrzebę, tę samą którą czuje każdy łowca. Teraz liczyła się dla mnie tylko zwierzyna i pozostawiony przez nią trop.
Dawno nie wiedziałem tak jasno i wyraźnie co chcę zrobić.





Tommy:
- Przeklęta Banda Ruska, wścibska, nachalna i wredna.
 - Uważaj, bo rozlejesz. – wtrąciła się Mary. Walnąłem butelką o blat i posłałem jej gromiące spojrzenie. – Okej, nic nie mówię.
            I poszła, z gracją dzierżąc tacę i kręcąc małym tyłeczkiem. Przetarłem dłonią twarz i wziąłem parę wdechów na uspokojenie. Facet potrafił doprowadzać ludzi do szału.
            Bankiet u Jamesów okazał się być niezwykle udaną imprezą. Pierwszy raz widziałem tyle grubych ryb w jednym miejscu, które rozmawiają tylko o interesach i bez ustanku piją. Muszę przyznać, że to obrzydliwe moczymordy. Jeśli chodzi o rolę kelnera, szło całkiem nieźle. Nie dość, że kręciło się wokół mnie tyle dziewczyn, z którymi dobrze się bawiłem, to wielu biznesmenów zamieniło ze mną słowo lub dwa, kiedy proponowałem im drinki. Dopiero, gdy Rubien zjawił się na horyzoncie i zgnoił mnie na całego, miałem ochotę walnąć go tacą. Co więcej, gadałem parę razy z Alice, która odwaliła się jak szczur na otwarcie kanału. Zdziwiłem się, że to jej rodzice organizują bankiet, a ona biegała wokół i przy każdym naszym spotkaniu poprawiała mi muszkę i kradła jedną brandy.
            Wściekły na Ruską Mendę roznosiłem kolejne drinki. Podszedłem do czterech grubych i spoconych mężczyzn palących cygara i śmiejących się z niewiadomo z czego. Przybrałem maskę uszczęśliwionego kelnera, który nie marzy o niczym innym jak o ich obsłużeniu. Naprawdę straciłem na to ochotę.
  - Może brandy, panowie. – zaproponowałem i wyciągnąłem tacę w ich stronę. Oczywiście, że z chęcią sięgnęli po alkohol, choć w gruncie rzeczy powinni już nieco odpuścić.
            Już miałem odchodzić, kiedy jeden z nich, z siwym wąsem, wyłysiałą głową i czarnymi niczym węgiel oczyma, zatrzymał mnie w pół kroku. Stanął do mnie przodem i uniósł kącik ust.
  - Czy mógłbym mieć małą prośbę? – odchrząknął, ściszając głos. Spojrzałem na drinki na tacy, które mi pozostały.
  - Życzy pan sobie coś innego?
  - Istotnie. – zarechotał cicho, co wydało mi się śmieszne, ale dałem mu dokończyć. – Szampan byłby idealny.
  - W porządku, zaraz przyniooosę.
            Omal nie wylałem na siebie trunków, gdy facet pociągnął mnie za ramię, kiedy robiłem krok na przód. Z trudem opanowałem całą sytuację i spojrzałem na niego ze strachem w oczach. Wolałem się już nie ruszać.
  - Dwa kieliszki, mój drogi. – podkreślił, pokazując na palcach odpowiednią liczbę. Pokiwałem głową. – Będę na piętrze, wyślij mi wiadomość. – mrugnął do mnie porozumiewawczo.
            Nalałem drogiego szampana do wysokich kieliszków i ruszyłem przez tłum do drzwi głównej sali. Zastanowiłem się, który korytarz wybrać i w końcu, gdy w wyliczance padło na prawy, szedłem z wolna, zadzierając głowę i przypatrując się wszelkim dekoracjom. Alice pławiła się w złocie.
            Zastanowiłem się, jaką wiadomość przesłać do umysłu tego grubasa. Może „Szampan, sprzedam szampan!” Przeszło mi też przez myśl, czy drugi kieliszek przeznaczony był dla jego żony, przyjaciółki czy kochanki. Cóż, to już nie moja sprawa.
            Gwizdałem rześko melodię jakiejś piosenki, gdy nagle usłyszałem głosy. Przylgnąłem do ściany i zmieniłem nieco rysy twarzy, by nikt mnie nie rozpoznał. Za rogiem toczyła się rozmowa.
            - Przecież jest maj. – usłyszałem, a głos wydał mi się bardzo znajomy, choć lekko podenerwowany. Chwila przerwy. – April.
            April?!
  - Zajmij się nią.
            Nie mogłem dłużej czekać. Odstawiłem tacę i pobiegłem z powrotem do sali, w której odbywał się bankiet. Zwolniłem, by przypadkiem kogoś nie potrącić i rozejrzałem się za rudą czupryną, która musiała znajdować się gdzieś w tłumie.
  - Alice! – zawołałem za nią, gdy mignęła mi gdzieś po lewej. Zmaterializowałem się obok niej, złapałem za nadgarstki i odciągnąłem od grona kobiet, podczas gdy ona wydała z siebie zduszony okrzyk. – Musimy pogadać.
  - Najpierw mnie puść!
            Posłuchałem, a wtedy Alice, gromiąc mnie spojrzeniem, poprawiła swoją kreację. Oparła dłonie na biodrach.
  - Zgubiłeś gdzieś tacę? Tamci dwaj chcieliby się napić.
  - Nie teraz. – odparłem, a kiedy ona zmarszczyła brwi, szybko kontynuowałem, by nie zdążyła się na mnie wydrzeć za przerwę w pracy. – To ważne! Twoja koleżanka, Kwiecień, to znaczy April…
  - Co? – spytała, otwierając szerzej oczy. Wziąłem wdech. Teraz już byłem pewny; Alice bała się o nią, bo groziło jej niebezpieczeństwo. I nie myliła się.
  - Ktoś ma się nią zająć. I nie sądzę, by chodziło tu o masaż stóp.
            Alice zasłoniła usta ręką, lecz nie pozwoliła sobie na chwilę zwłoki. Złapała mnie za ramiona.
  - Skąd to wiesz? – zapytała, ściskając coraz mocniej i trzepocząc mną do przodu i tyłu. – Tom, powiedz mi!
  - Podsłuchałem, ale nie wiem nic więcej!
  - Znajdę ją. – rzuciła i odepchnęła mnie na bok, by przejść. Odwróciła się jeszcze przez ramię. – Dzięki. A teraz zajmij się gośćmi!
            Miała rację, w końcu nie przyszedłem tutaj w celu prowadzenia śledztwa. Znalazłem nową tacę i z mętlikiem w głowie proponowałem ludziom drinki, jakby nigdy nic. April mogła zginąć. Być tak samo martwa jak mój ojciec. Serce zabiło mi mocniej. Modliłem się, by Alice zdołała ją uratować.
            Odwróciłem się i dostrzegłem jeszcze Bandę Ruską wychodzącą z sali w towarzystwie wujaszka inwalidy. Wyglądał tak zabawnie, kiedy ten poprawiał mu garnitur. Uśmiechnąłem się mimowolnie.


  





Okej. Możecie mnie teraz powiesić, wg zabić za to że zwlekałam z notką tak długo. Ja to rozumiem. Naprawdę nie obijam w bawełnę. Kocham pisać ( choć średnio na jeża mi to wychodzi ), ale czasem po prosu nie mam weny, bądź mam tyle na głowie, że nie daje rady dobrze isę wyspać, a co dopiero pisać. Może się powtarzam ale taka prawda. MATURA nieźle daje w kość. 
Jeśli jesteście ciekawe co tam u Pepego to moge wam powiedzieć, że okazał się dziewczynką. Troche tak głupio, ale co mam poradzić? Do tego po raz n-ty zostaję babcią bo moja Moli (rak) złożyła jajka.

Życzę miłego oczekiwania na dalsze rozdziały <3 
Bujeczka :**


Ps. Ostatni raz rozdziały pisze na telefonie! Tego nie da się sprawdzać! A jedne zdania wg nie trzymają się kupy!  

Ps2. Moje 5 z kolei podejście na ten rozdział więc prosze o trochę wyrozumiałości. Pisałam go w kryzysie twórczym i jedne zdania moga się nie trzymać kupy, gdyż nie miałam siły ich sprawdzić, więc życzę wytrwałości!