poniedziałek, 6 października 2014

Kropkon - Episode 1

           Zajadałam się lodami malinowymi, siedząc po turecku na masce mojego kochanego chevroleta camaro o kukułkowym kolorze, z czarnymi paskami. Idealną replikę samochodu z filmu Transformers. Prawie wszyscy ludzie oglądali się za tak drogim samochodem na zwykłym lotniskim parkingu. Jedni wszczynali rozmowy, a drudzy robili sobie zdjęcia. Kończyłam już kubeczek lodów kiedy usłyszałam śpiewający głos.
 -Tosia!
             Prawie zadławiłam się zimną papką. Upuściłam łyżeczkę z ust, która zachlapała świecącą, świeżo woskowaną  karoserię Kornela. Zaklnęłam siarczyście pod nosem, ale jednocześnie byłam szczęśliwa, że nie upaćkałam sobie czarnych skórzanych spodni od Sabatini. Dokładnie teraz żałowałam zmiany pogody na słoneczną. Gdyby padało nie siedziałabym na masce samochodu i nie jadłam bym lodów, które upaćkały by mi autko.
Spojrzałam w stronę kobiety o krótkich, mysich włosach, jasnej cerze i szczupłej budowie ciała. Na jej niebrzydkiej, jędrnej skórze, noszącej ślady starości wokół oczu było widać oznaki zmęczenia oraz wielkiego szczęścia. Jej wielkie, posmarowane czerwoną szminką  usta, rozszerzyły się w szerokim, pełnym miłości spojrzeniu.
 - Tosia! - zawtórował tym razem męski głos należący do ciemnowłosego mężczyzny z okularami na nosie. On posiadał więcej zmarszczek od swojej partnerki, lecz jego uśmiech ukryty pod kilkudniowym zarostem podzielał emocję i zachowanie kobiety.
          Ześlizgnęłam się z maski lekko rysując prawym obcasem ryski na karoserii. Ciii nikt  nie widział, ale i tak dostanie mi się ochrzan od Bartka jak zobaczy ryskę na jego oczku w głowię. Ten maniak mechaniczny traktuje lepiej moje wozy niż swoje... no ale cóż... istnieją różne rodzaje pedofilii, akurat w jego przypadku to pedoautofilia. Jak kto lubi.
Wyrzuciłam kubeczek z niedojedzonymi lodami do kosza i odwróciłam się do rodzicieli. 
 - Mamo, Tato! Was też miło widzieć. - przywitałam ich.
Mama od razu rzuciła się na mnie jak wygłodniałe zwierzę i po chwili miałam wielki czerwony ślad po pocałunku na policzku.
 - Kochanie! Ale ty wymizerniałaś! - wykrzyknęła obracając mnie kilka razy - Dziecko czy ty cokolwiek jesz?A poza tym twoja postawa jest w opłakanym stanie! - zaczęła poprawiać moje ramiona i plecy - No już wypnij pierś i stań jak kobieta! - Spojrzałam błagalnie w stronę ojca, który właśnie rozmawiał o czymś z ochroniarzem, który od wyjazdu z domu mnie śledził, zaraz za nim pojawił się ciemnoskóry Albert - osobisty ochroniarz taty.
             Jest mocnej postury i baaaaarrdzo wysoki. Jego służbowy garnitur opinał się na jego wyrzeźbionych  mięśniach ramion i torsu. Uwielbiałam go, miał ponad dwa metry i każdy człowieczek przy nim wyglądał jak chuchro bez szans. Chodź zgrywa twardziela i maszynę do zabijania naprawdę jest kochany i bardzo żartobliwy. Trochę przypomina mi Toma Coffey z "Zielonej mili", słodki, opiekuńczy, a gdy się wścieknie to wióry polecą.
Uczyłam jego córkę matematyki i trochę tańca, a teraz studiuje na Cambridge, a w miedzy czasie uczęszcza do szkoły tańca. Jego pensja ochroniaża mu na to pozwala, a trochę wpływu szefa, także pomogło spełnić dziewczynie marzenia. Ach Ci Jamesowie. Zawsze muszą wyciągać pomocna dłoń.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się totalnie ignorując swojego szefa, który żarliwie mu coś tłumaczył. Poszłam w jego ślady i odcięłam się od paplaniny mamy na temat mojego karygodnego "zachowania chłopczycy!"
 - Cześć Bercik! - pomachałam mu, głośno krzycząc.
Odmachał mi.
 - Panienko Alice. - skinął głową.
 - Antonino! - wykrzyczała mama. - Jak możesz przerywać ojcu!? Czego uczy Cię ten Franchesko?
Westchnęłam.
Jeny jakby nigdy nie mogła się normalnie przywitać. Zawsze gadka o manierach, dobrej postawie i o innych głupstwach. Nienawidzę tego.
 - Przytulenie i pytanie "co tam u ciebie słychać" zupełnie by wystarczyło zamiast tego monologu o plecach i piersiach. - ofuknęłam ją ironicznie - Franchesko nie uczy mnie odkąd skończyłam piętnaście lat - obroniłam swojego dawnego nauczyciela manier - a tata nawet się ze mną nie przywitał, ale to ja wciąż jestem niewychowana.
             Kocham swoich rodziców, ale potrafią doprowadzić mnie do białej gorączki przy pierwszym spotkaniu,  to nie lada wyczyn. Co prawda to były dupy, a nie rodzice, ale w końcu mnie kochali, a to trzeba im wybaczyć, lecz ciąż muszę im przypominać o tym, że nowa stajnia, albo nowe zoo, nie zrekompensują pustki po niedzielnym obiedzie, którzy po raz 25695224255242864258428642864 jadłam sama przy pustym stole. Czasem myślałam, że bardziej kochają swoją firmę niż jedyne dziecko.
Twarz mamy ukazywała skruchę, a taty zakłopotanie. W końcu podszedł do mnie i mocno przytulił.
Wtuliłam sie w niego mocno i oderwałam nogi od chodnika. W takich własnie chwilach przypominam sobie nasze obietnice złożony na mały paluszek, że zawsze będziemy razem i nic nas nie rozdzieli, obietnice rzucone na wiatr, bo miedzy nami stał gruby mur pracy i ludzi.
 - Już nie jesteś moją mała Tosią.  - szepnął w moje rude kudły.
 - Niszczysz chwile - warknęłam - Jeśli jeszcze raz wypowiesz te przezwisko to cię uszkodzę. A uwierz potrafię. - mamrotałam do jego koszuli.
 - Och pamiętam, jak mnie przerzuciłaś przez ramię, przez kilka dobrych dni nie mogłem się poruszyć, Antonino.
Kopnęłam go kolanem w udo.
 - Robisz to specjalnie!
Pocałował mnie w głowę i postawił na ziemi. Oparłam się o maskę samochodu kiedy, rozległ się telefon i tata szedł odebrać. Praca, super, znów mnie olewa.
Ciemnowłosa kobieta podeszła do mnie i oparła się o karoserię wozu.
 - Więc co tam u ciebie słychać? - spytała siląc się na matczyny ton.
Przewróciłam oczami.
 - Nic nowego, to samo co powiedzą wam moje niańki. - i tutaj delikatna metafora na temat ludzi którzy pilnują mnie na 24h i o wszystkim donoszą starszym.
Uśmiechnęła się ni to z zażenowania ni z zadowolenia. Pokręciłam głową.
 - Pakujcie się do samochodu, bo jeszcze się spóźnimy. - zakręciłam kilka razy kluczami wokół palca.
Mama zacmokała.
 - Antonino oddaj kluczyki Albertowi i usiądź z nami na tyle. - powiedział stanowczo tata otwierając drzwi żółte drzwi, które pofrunęły do góry. Gestem pokazując abym wsiadała.
Założyłam ręce na piersi. Alice buntowniczka etap pierwszy.
 - To MÓJ samochód i tylko ja nim mogę kierować. - uparłam się.
 - Antonino słuchaj ojca. - ofuknęła mnie matka.
 - Nie! - tupnęłam szpilką o chodnik. - Prowadzę ja. Jeśli wam to nie pasuje możecie jechać z ochroniarzami. JA przyjechałam tym autem i ODJADĘ tym autem. Koniec sprawy, do widzenia, kropka! - odwróciłam się na pięcie - Otwórz. - warknęłam do samochodu, a drzwi momentalnie poszybowały w górę. Wsiadłam do sportowego samochodu, zostawiając jedną nogę na jezdni. - Jedziecie? - spytałam uporczywie.
Spojrzeli po sobie bezradnie ale zajęli miejsca za mną. Zapięli się, a ja zadowolona wyszczerzyłam się  i zamknęłam drzwi. Albert, który siedział obok mnie mruczał jakieś słowa do mikrofoniku, przez którego miał kontakt z podwładnymi.
 - I trzeba było tyle kłótni? - nie czekałam na odpowiedz.
Załączyłam samochód i z piskiem opon, nie żałując silnika wyjechałam na drogę, ostro borąc zakręty. 
 - Właśnie dlatego chciałam aby Albert prowadził. -powiedziała spanikowana mama. - Jeździsz jak wariat! ALICE, SAMOCHÓD!
Nawet nie zahamowałam, posłałam kierowcy rozkaz aby usunął się na inny pas i tak też zrobił. Przemknęłam pustą drogą i wjechałam na autostradę, a silnik przyjemnie mruczał. Puściłam go wolno i moja osa dróg przemykała obok kolorowych plam, które były uczestnikami ruchu. Jechałam praktycznie wolnym pasem, co było moją zasługą. Nikt się nie oprze mojej umysłowej perswazji.
 - Kochanie jeździsz bardzo nieostrożnie. - zrugał mnie tata. Przewróciłam oczami.
 - Nie ufasz swojemu najlepszemu kierowcy? - odwróciłam się do niego, posyłając mu szeroki uśmiech.
 - Patrz na drogę. - pisnęła mama, która próbowała przebić paznokciami tapicerkę, ale coś mi się zdaje, że nie uda jej się to.
 - Jesteś NAJLEPSZA, ale nie NAJBEZPIECZNIEJSZA. - podkreślił oba słowa.
Wzruszyłam ramionami i spojrzałam na drogę.
 - Nigdy nie wywołałam wypadku, ani przez całą swoją karierę nie dostałam mandatu. - Duma aż ze mnie tryskała.
Poczułam na swoich nogach badawcze spojrzenie Bercika.
 - Ja wciąż panienkę podziwiam, że potrafi zmieniać biegi w takich butach. - wskazał palcem na czerwone szpilki.
Uśmiechnęłam się promiennie.
 - To są tylko piętnastki.
 - PIĘTNASTKI?! - krzyknęli dławiącym głosem wszyscy pasażerowie.
Przytaknęłam i ostro skręciłam, przecinając cztery pasy ruchu. Wjechałam na podjazd prowadzący do szklanego budynku, który mieścił się dokładnie w połowie drogi od Gocewii. Wjechałam na parking hotelu i szybko zaparkowałam na wynajętym miejscu. (oczywiście musiałam zaparkować na ręcznym co nieźle trzepnęło moimi pasażerami.
Spojrzałam na zegarek:
 - Mamy godzinę... - odwróciłam się do rodziców - Może chcecie, zjeść ze mną obiad?

***

 - Emanuel rozsądek, rozsądkiem, ale nie włożę tego na elegancki bankiet. - wskazałam na lazurową sukienkę z piór od Putmana. - Ona aż krzyczy "nie ubierać na terenach łowieckich." - dopowiedziałam. 
Sukienka była naprawdę piękna. Odkrywała ramiona, nogi, a także plecy, ale była oczodajna i nie pasowała na dyskretna elegancką imprezę. 
 - Mi amore! - wykrzyczał stylista - Jak możesz tak mówić?! To jest piękno samo w sobie! I idealnie pasuje do koloru przewodniego! 
Oburzył się gej.
Westchnęłam.
 - Potrzebuje coś dyskretnego. Najlepiej czarnego z długim tyłem. Znajdź coś, a ja lecę zadzwonić.
Zostawiłam go w pokoju w towarzystwie moich psów, a sama udałam sie do sąsiedniego pokoju po telefon. Wybrałam numer Toma i zadzwoniłam, poddając się zabiegom kosmetyczek.
 - Słucham? - po trzech sygnałach odebrał. 
 - Cześć Szybkostópku! - przywitałam go - Tu najseksowniejsza rudowłosa dziewczyna pod słońcem! 
Chwila ciszy. 
 - Tak ciebie też miło słyszeć. 
Przewróciłam oczami na jego suchy ton. 
 - A więc znalazłam ci zajęcie na wieczór. - poinformowałam go. 
 - Alice, ale ja już ma zajęcie. Idę do pracy. 
Coś podejrzanie sapał. 
 - Albo uprawiasz sex, albo uciekasz przed siostrą? Dyszysz do słuchawki. 
Chłopak syknął. 
 - To drugie. Jesteś niemożliwa! - krzyknął chyba do siostry. 
 - Dobra mniejsza z tym. - Usadowiłam się wygodnie w fotelu - A wiec, gadałam z gościem, który zna gostka, która zna facetkę, która jest znajomą właścicielki Pomarańczy i masz dziś wolne. Wiec za czterdzieści pięć minut mam cię widzieć w jakimś garniturze pod moim domem. Robota dobrze płatna, tak gdzieś osiem razy więcej niż za barem. 
Cisza. 
 - A co to bedzie? - dopytał. 
Westchnęłam. Boże nie może sie po prostu zgodzić? 
 - Dowiesz się na miejscu! - odparłam stanowczo. 
 - Nie. - zaprotestował - Jeszcze wrobisz mnie w jakiś striptis przed staruszkami, albo sprzedasz mnie jakiejś babci, albo bóg wie co jeszcze. 
Warknęłam. 
 - Jeszcze słowo a obiecuje, że cie sprzedam, a wtedy będziesz miał na kuracje siostry. - odetchnęłam - No to jesteśmy umówieni! Za czterdzieści minut u mnie pod domem. Adres masz na poczcie. Papatki! 
Rozłączyłam się. Boże co za matoł!


 - Miałeś ubrać się w najlepszy garnitur. - ofuknęłam Szybkostópka.
Spojrzał na siebie. 
 - Co od niego chcesz? - odparł oglądając uranie. 
Westchnęłam i założyłam ręce na piersi. 
 - Wygląda jakbyś go wziął z lumpa. - pokręciłam z dezaprobatą. - Dav, łącz z Mańkiem. - przede mną pojawił się niebieski hologram panelu kontrolnego. 
 - Cooo?! - warknął ciemnoskóry, który przetrzepywał moją szafę. Widze, że nadal jest na mnie zły za to co powiedziałam o sukience. 
 - Musisz znaleźć jakiś karniak dla Toma bo przyszedł w jakiejś szmacie. - spojrzałam na niego i az mi się głupio zrobiło - Za przeproszeniem. 
 - A może jeszcze kolacje podam? - ofuknął Emiś. 
 - Nie dziękuje to wszystko. - rozłączyłam się a hologram mężczyzny rozmył się w powietrzu.
Tom patrzył na mnie z zawiścią. Jezu! Co dziś jest dzień wkurzania się na Alice? Jestem już dość zestresowana przygotowaniem imprezy, a tu mi jeszcze Tom przychodzi w jakimś łachu, a mój stylista się wścieka. Jak eksploduję to raz a porządnie.
 - A tak poza tym: Cześć, jak tam życie? Mam nadzieje, że nie zabłądziłeś?
Chłopak wlepił we mnie już spokojniejsze spojrzenie.
 - Nie, nie zabłądziłem i się nie rozpadłem. -powiedział swoim Szybkostópkim tonem - A tym masz w zwyczaju witanie gości nieubrana?
Uniosłam brwi i spojrzałam na siebie.
 - Rzeczywiście...
Miałam na sobie jedynie koronkową bieliznę, która zasłaniała mniej niż powinna, nie dopięty szlafrok i ręcznik na umytych włosach.
 - ...to aż dziwne, że moje boskie ciało cię jeszcze nie oślepiło. - mruknęłam.
Tom zmrużył oczy.
 - Masz tryb zadufanej Alice?
 - Raczej zestresowanej kochanieńki. - odwróciłam się na pięcie i byłam pewna, że podwiało mi szlafrok. - Rusz się albo ci pomogę.
 - A tak właściwie powiesz mi w końcu o co chodzi? - zapytał równając się ze mną.
Westchnęłam. No jak dziecko.
 - No i nie będzie niespodzianki - podwinęłam wargę - Moi rodzice organizują wielbi bankieto-bal dla grubych ryb z ich otoczenia. Będzie kilka gwiazd, ale praktycznie wszyscy będą dziani, a forsa będzie wylatywać z ich kieszeni. Masz być kelnerem i moim kierowcą więc się postaraj i nie narób mi wstydu. - na schodkach zrobiłam piruet i stanęłam twarzą w twarz przed Tomym. - A tak ogólnie przedstawie Cie rodzicom, więc sie zachowuj po pięćdziesiątkroć. 
Stałam dwa schodki od niego i nadal nie mogłam go przewyższyć. Co za bagno. Ja się tak nie bawie!
Jego trybiki i przerzutnie zaczęły pracować.
 - Pierwszy raz widzę cię bez szpilek. - wypalił.
 - Eeeeee?
No i zbył mnie z pantałyku.
          Dla niego większym szokiem byłam ja bez szpilek niż wiadomość o tym, że będzie roznosił alkohol dla nadzianych ludzi i pozna moich rodziców. Czyżby było z nim coś nie tak?
Weszliśmy na pierwsze piętro i zaprowadziłam go do garderoby. Chłopak rozglądał się po villi i co chwilę, mówił, że " za ten obraz wyremontowałby Pannę Luizę" albo  " To musiało kosztować majątek", " A tym wykarmiłabyś całą Afrykę". Jego jadaczka się nie zamykała.
Kiedy byłam dwa kroki od futerkowych drzwi garderoby, wybiegł z nich Emanuela z furią w oczach. Wskazał palcem na mnie.
 - Ty ze mną... - warknął wskazując na pokój za nim - A ty...- spojrzał na Szybkostópka i z jego oczu zeszła cała furia. Zaświeciły się jak lampki na choince Bożonarodzeniowej. - Zmiana planów. Ty - wskazał na mnie i na drzwi, z których wychodziła Dajana asystentka Emisia - Tam, a śliczny chłopak ze mną.
Wciągnął go do garderoby.
          Poczułam sie tym gestem bardzo urażona. Mistrz, a nie będzie mnie przygotowywał. Niech zapomni o kolejnym bilecie na bankiet, ani tym podobne. Dwulicowa żmija. Jeszcze będzie, żałował zostawiania mnie przed drzwiami w MOIM własny domu.
A tak na marginesie współczuje Tomowi.

         Dobra po dwóch godzinach przygotowań w końcu byłam gotowa. Przeglądałam się w lustrze i wprost pałałam zachwytem nad tym co dziewczyny zrobiły! Wyglądałam zabójczo i elegancko w jednym, szykownie, zarazem drapieżnie, sexownie i potulnie. Takie wydanie mi się podoba! Elegancka czarna sukienka, którą wybrał Emiś idealnie wpasowała się do mojej figury. Od łokci aż do tali była idealnie zabudowana i przylegająca do skóry, dopiero na wysokości pępka rozkloszowała się delikatnie i spadała do połowy uda gdzie kończyła się woalką. Natomiast tył sunął jeszcze do podłogi i kończył się dopiero na ziemi. Sukienka jest nieziemska!
Ciemny makijaż podkreślał każdy walor sukni, a wysoka fryzura, zdobiona długimi piórami, opadające na prawe ramię, przypominała pawia ze zwiniętym ogonem. Nawet wystawały mi takie trzy cićki co te królewskie ptaki miały na czubku głowy. Okręciłam się wokół własnej osi, a sukienka zawirowała, natomiast pióra rozłożyły się w wachlarz czerni.
 - Dziewczyny dobra robota! - pisnęłam widząc ten cud na mojej głowie.
 - Powinna pani dziękować mistrzowi Emanuelowi, - odezwała się blond stylistka z różowymi żelkami -  to on odwalił całą robotę my tylko upiększyłyśmy...
Machnęłam ręką aby siedziała cicho.
Nie lubie takich przemów.
 - Macie zagwarantowany wypad do SPA. - powiedziałam owijając sobie na palec loczka - O szczegóły dzwońcie do moich sekretarek! - rzuciłam przez ramie biorą torebkę z rąk Dajany - Miłego wieczoru!
        Wymaszerowałam przez drzwi w poszukiwaniu Toma. Gdzieś tu powinien być... Chodź podejrzewałabym najgorsze widząc jego urodę w pobliżu geja. No cóż. Aby życie miało smaczek, raz dziewczynka raz chłopaczek!
        Mam nadzieje, że Szybkostópek nie zawędrował do wschodniej części domu bo mogę go już z niej nie wyciągnąć, jak spotkał moich dzikich lokatorów. No ale jak to mama zawsze mówiła: Nie wolno szlajać się po cudzym mieszkaniu!
Wyszłam na podwórze.
Zniesmaczyłam się widokiem tego rozlatującego się grata obok mojego czarnego Lamborgini z tej zimy. Wyglądało to co najmniej komicznie. Nie aby Panna Luiza miała sie zaraz rozlecieć czy coś... Przecież jak mój samochód wyda warkot to furgonetka posypie się na części. Mniejsza z posprzątaniem części na podjeździe gdyż zajmie się tym ekipa sprzątająca, ale lamenty Tomyego bd najgorsze!
" - Moja Panna Luiza! - wyłby - Jak mogłaś mi to zrobić?! A ja Cię tak kochałem!"
Westchnęłam odpędzając te dziwne myśli.
          Z ciekawości poszłam przyjrzeć się temu gratowi. Już na pierwszy rzut oka wiedziałam co trzeba wymienić, co przeczyścić, a co pospawać. Szacunek dla Szybkostópka, że ma odwagę jeździć tykającą bombą. Nie dość, ze samochód w każdej chwili może wyzionąć ducha, to pali mnustwo benzyny. Będę musiała poważnie porozmawiać z ciemnowłosym na temat ochrony środowiska i niedźwiedziach polarnych, które za każde odpalenie tego szatańskiego samochodu tracą dom. To smutne.
Przechodziłam właśnie obok lusterka i zobaczyłam na nim przyklejony listek. Potarłam po nim moim idealnie zrobionym paznokciem i usłyszałam zgrzytnięcie. Po chwili łapałam lusterko spadające na ziemię.
 - Cholera! - pisnęłam trzymając narzędzie zbrodni - Mówiłam, że się zaraz rozpadnie... - mruknęłam.
Spojrzałam na przerdzewione śrubki, które miały za zadanie przytwierdzenie samochodu do lusterka, a raczej na odwrót. Skrzywiłam się na ich widok.
 - Alice!? - głos Toma dochodził z wnętrza domu. - Gdzie jesteś?!
 - Cholera! - pisnęłam i od razu chwyciłam się za usta. - Głupia Alice! - zbeształam się. Próbowałam jakimś sposobem przytwierdzić lusterko do samochodu, ale na powietrze nie chytało.
 - Emmm... - myślałam gorączkowo - Mógłbyś mi przynieść płaszcz z szafy? Taki czarny... A najlepiej idź się spytać Emanuela gdzie jest!
Po tych słowach stanął w drzwiach, a ja zasłoniłam sobą puste miejsce po szkle.
Chłopak w czarnym garniturze do Armaniego prezentował się nienagannie. O niebo lepiej niż w jego garniturze z komunii, a czarna koszula dodawała mu tajemniczości i szyku. Może jakby chodził bardziej dostojnie lepiej by się prezentował, ale i tak przyznaje mu 10 punktów.
 - Nie wiedziałem, że spoufaliłaś się z moim wozem. - powiedział schodząc trzy schodki niżej - A tak w ogóle wyglądasz... wow.
Rozpromieniłam się na komplement i prawie machnęłam ręką, w której trzymałam resztki lusterka. Od razu się poprawiła.
 - Dziękuje, ty również jakoś sie prezentujesz.
 - Jakoś? - uniósł brwi. - Twój stylista nie mógł się nachwalić. - Odparł dumnie napinając pierś.
Uniosłam brwi.
Aż mnie korciło, aby powiedzieć mu, że "stylista" jest geje,. Ale nie będe rujnować  mu świata, bo jeszcze nie sobie nie pójdzie i mnie zdemaskuje, a wtedy chyba zejdę słuchając jego krzyków.  Och głupi przyklejony listku. Coś ty zrobił?
 - Dobra, dobra. - ponagliłam - Idź po ten płaszcz bo zaraz sie spóźnimy.
Kiwnął głową i zniknął w głębi domu.
Odetchnęłam z ulgą i przyjrzałam się samochodowi. Wystarczy trochę kleju ibędzie się trzymał...
 - A gdzie jest szafa? - jego głowa nagle pojawiła się w drzwiach.
Podskoczyłam i znów zasłoniłam samochód ciałem.
 - IDŹ DO EMANUELA DO JASNEJ CHOLERY! - wydarłam się.
Wzdrygnął się.
 - Boże kobieto ty okres masz?
Tak jak się pojawił, tak zniknął.
 - Okres masz! - zacytowałam go z oburzeniem  - A kto go przechodzi, kiedy krzywo spojrze na tą furgonetkę.
Machnęłam palcem i bez większych ceregieli przytwierdziłam lusterko. Teraz przez następne dwadzieścia minut, aż wyjedziemy będę musiała myśleć o trzymaniu odpowiedniej temperatury wokół samochodu, gdyż lód nie może stopnieć, aż do naszego odjazdu. Potem niech się dzieje wola boska,bo nie będzie na mnie.
Hue, hue Alice mistrz przekrętów.
Wsiadłam do Lamborgini, aby kolejny listek nie kusił mnie. Po jakimś czasie Tom przyszedł. Nie z czaił się, że uszkodziłam jego samochód i chwała Panu! Wsiadł za kierownice wozu i patrzył na niego z uwielbieniem.
 - Ślinka Ci cieknie. - upomniałam go.
Od razu zamknął usta.
 - Naprawdę mogę nim jechać? - niedowierzał.         
Westchnęłam.
 - Tak.
 - Ile pali?
 - Jest na prąd.
 - Ile kosztował?
 - Mało zważając na przeróbki, których w nim dokonano. - czułam się jak na jakimś wywiadzie.
 - Ile wyciąga?
 - Dużo. - uwielbiam mówic monosylabami.
 - To znaczy? - spojrzał na mnie tymi swoimi niewinnymi ślepiami.
Parsknęłam.
 - I tak tyle nim nie pojedziesz. - przedstawiłam sprawę - Tylko ja mogę jeździć powyżej dwusetki, jasne? - kiwnął głową - A teraz jedź bo się spóźnimy.
Kiwnął głowa na znak zgody.
Odwrócił sie do kierownicy, a jego ręce zawisły nad nią, jakby nie wiedziały co mają robi.
 - Możesz go dotknąć.
Spojrzał na mnie jak na kretynkę, ale od razu się poprawił.
 - Gdzie miejsce na kluczyk? - zadał bardzo dobre pytanie.
 - Działa na komendę. ODPAL. - silnik przyjemnie zaryczał. Co dziwota, że furgonetka nadal stała.
 - Jeeeeee! - krzyknął kierowca. - Ale bajer!
 - Obiecuję kupić ci takie na urodziny, a teraz jedź. - Spojrzałam na zegarek. Za chwilę się spóźnie, a to dopiero będzie obciach.
Chłopak obrócił się i nacisnął na pedały.
Szarpnęło mnie najpierw do tyłu potem w przód. Nim zdążyłam z chrzanić tego idiotę usłyszałam dźwięk tłumiącego szkła i krzyk Toma:
 - NIEEEE!! Tylko nie Panna Luiza!




Dobra jedni mnie zabiją, wiem, ale po części to nie moja wina, że rozdział ukazał się tak późno ( a nie wskażę kto jeszcze jest za ten poślizg odpowiedzialny)....
A teraz na poważnie.
PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM! PRZEPRASZAM! PRZEPRASZAM!
Że tak długo nie dodawałam! Obiecuje się poprawić i już w przyszłym tygodniu będzie kolejny rozdział:) Wiec mam nadzieje, ze jakoś mnie rozgrzeszycie, a jak nie to bede musiał z tym żyć, czego bym nie chciała. xD
Posiadam nowego lokatora, który jest Glonojadem o imieniu PEPE! i to właśnie na jego cześć, chciałam ze dedykować tą notkę :D (której długość chyba przebiła Pegaza xD )
A tak poza tym od   25 dni jestem pełnoletnia!! Chodź kochana triada zafundowała mi niezłe śmiecenie w szafeczce :_: Do teraz znajduje serduszka w podręcznikach "_". Może w nastepnym rozdziale dodam fotki z tego jakże cudownego dnia :P A teraz życzę wam dobrej nocy i ide zakuwać na polski <3 o zgrozo ;C

Ps. Mogą pojawić się błędy, za co PRZEPRASZAM! 


Wasza pełna skruchy Bujeczka :**