niedziela, 6 kwietnia 2014

Rozdział VI


    Zawsze byłem zdania, że śniadanie to najważniejszy posiłek dnia. A ja go nie zjadłem i umierałem z głodu. W dodatku włażenie do kanału nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy, w sumie to czułem jak śmierdzę nie powiem czym. Nawet pałętanie się po Podziemiu wśród tłumu niemalże tak samo wyglądających osób wydało mi się czymś dziwnym i nienaturalnym.
    Stałem na Placu Głównym Podziemia, słuchając króla Olafa. Niestety, stojąca obok mnie staruszka owinięta w równie czarną chustę jak jej włosy kaszlała niemiłosiernie. Zastanowiłem się co by było, gdyby nagle stała się niewydolna oddechowo i musiałbym wzywać karetkę pogotowia. Chyba nie dojechałaby tutaj. Sprawdziłem telefon komórkowy – brak zasięgu. Pewnie musiałbym wykonać sztuczne oddychanie. O fuj.
    Moje rozmyślenia na temat pomarszczonej skóry wokół ust kaszlącej babci przerwało właśnie to, co zaczęło dziać się z królem Olafem. Upadł na kolona, a kiedy osoba z tłumu tysięcy osób pojawiła się koło niego, z nożem w ręku, oczy wyszły mi na wierzch.
    Stałem jak sparaliżowany, patrząc na martwe ciało Olafa, któremu Michaelis, pan z telewizji, poderżnął gardło. W uszach dźwięczały mi tylko jego słowa „Nadeszły rządy Ludzi Umysłu!”. Oprzytomniałem dopiero wtedy, gdy rozpędzony facet wpadł na mnie całym swoim ciałem, wrzeszcząc głośno o końcu świata. Dotarło do mnie, że ludzie uciekali w popłochu, a gość, który się ze mną zderzył, to nikt inny tylko Skręt, zjarany człowiek z „Wielkiej Szóstki Przepychu i Bezczelności” niewidzący świata poza Whisky.
    Stałem tam jeszcze przez chwilę, wraz z paroma innymi osobami, którzy z nienawiścią w oczach patrzyli na mówiącego z przejęciem Gabriela Michaelisa. Miałem szczerą ochotę rozpłatać jego brzuch.
   
    Wróciłem z Podziemia wieczorem, kiedy słońce już zaszło. Nawet biec mi się nie chciało, żeby dojść do domu, po prostu wlokłem się ulicą, jeszcze raz przypominając sobie wydarzenie jakie spotkały mnie tam, w miejscu gdzie dokonano czegoś strasznego.
    Byłem głodny. Ale sam nie wiedziałem już, na co właściwie miałem ochotę. W brzuchu burczało mi coraz głośniej, ale czułem inny rodzaj głodu. Widziałem przed sobą twarz Gabriela Michaelisa, tego chorego na umyśle człowieka, który chciał przejąć władzę. Siłą. Nie miałem żadnych wątpliwości, że jest skory do zapoczątkowania rzezi w Gocewii, zresztą… on już to zrobił. Bo jak można zamordować króla? Zdrajca… Zaciskałem pięści, starając się pohamować chęć wyrządzenia mu jakiejś krzywdy. Wiedziałem, że ten człowiek już na zawsze pozostanie na mojej liście osób, których nie znoszę. Nawet nie można nazywać go człowiekiem, jego zamiary były po prostu nieludzkie.
    Wszedłem do domu i zastałem całą rodzinę. Tata grał z Amy w warcaby, a mama jak zwykle coś przyrządzała. W powietrzu unosił się zapach chleba i kotletów.
    - Tom! Miałeś być na obiad! – wykrzyczała Amy, kiedy tylko mnie zauważyła. Usiadłem razem z nimi przy stole i walnąłem głową o blat.
    - Nadchodzą mroczne czasy. – mruknąłem i westchnąłem z rezygnacją. W brzuchu głośno mi zaburczało. – Nakarmcie mnie zanim zdechnę.
    - Długo cię nie było. Stało się coś złego? – zapytał tata, dotykając mojego ramienia. Uniosłem głowę, a on, mama i Amy przyglądali mi się tak bardzo uważnie, że od razu odechciało mi się opowiadania wszystkiego od początku. Kiedy już otworzyłem usta, żeby oznajmić o śmierci Olafa, Amy pomachała dłonią przed twarzą, marszcząc nos.
    - Fuuuuj! Śmierdzisz łajnem.
    Oczy wyleciały mi z orbit.
    - Dzięki, smarkulo, zawsze jesteś taka szczera?
    Na słodkiej buzi mojej siostry pojawił się szyderczy uśmieszek co oznaczało tyle, że ma zamiar kolejny raz pokazać jaka z niej doskonałość świata i dopiec mi, facetowi po dwudziestce. Miałem ochotę ją zbić.
    - Trzeba było patrzeć pod nogi, a nie wdeptywać w niespodzianki! Śmieer-dziisz.
    Rąbnąłem pięścią w stół, a ona aż podskoczyła na krześle. Tacie okulary spadły z nosa. Jaka ona jest nieznośna i samolubna. 
    - Niczego nie rozumiesz, ty mała żmijo, myślisz, że pozjadałaś wszystkie rozumy? Zamordowano króla, wszyscy możemy zginąć! Ale ty i tak będziesz uważała się za pępek świata.
    Amy nabrała wdechu, żeby rzucić jakąś ciętą ripostą, ale ja zgromiłem ją wzrokiem.
    - Och, ucisz się już!
    Dźwignąłem się z krzesła i szybkim krokiem, być może bardzo szybkim, ruszyłem w stronę mojego pokoju. Widziałem ich miny. I nie chciałem więcej na nie patrzeć, po prostu trzasnąłem drzwiami i walnąłem otwartą dłonią w ścianę. Czułem jak serce bije mi mocniej. Zamknąłem oczy, żeby wyrównać oddech, ale wtedy zobaczyłem twarz tego mordercy, który zagrażał wszystkim ludziom, zamierzając zniszczyć ich dotychczasowe życie. Pomyślałem, że wybuchnie wojna, a żadna z nich nie jest bezpieczna dla nikogo. Ojciec powiedział mi, żebym dbał o rodzinę, by zawsze była świeża. A gdyby coś jej się stało? Nie przyjmowałem tego do wiadomości. Nie mogłem pozwolić, żeby przez takiego palanta jak Michaelis ona się rozpadła.
    Pomyślałem o DJ’u i Julii, moich przyjaciołach, którzy wcale nie byli Ludźmi Umysłu. Nie miałem pojęcia co ich czeka, ale miałem przeczucie, że nic dobrego. Przecież to my mieliśmy rządzić. Nie wiedziałem, co o tym sądzić.
    - Tommy. – usłyszałem głos mamy zaraz po jej zapukaniu do drzwi. Nie miałem odwagi otworzyć i spojrzeć jej w oczy. Nie po tym, jak nawrzeszczałem na własną siostrę. – Chodź, zjesz coś.
    Bo głodny człowiek to zły człowiek. Tym bardziej, jeśli był on świadkiem okrucieństwa. Chciało mi się rzygać, a nie jeść. Osunąłem się po ścianie i odetchnąłem głęboko. Czułem jak mnie nosi, nie mogłem tu bezczynnie siedzieć.
    - Tommy, opowiedz co się tam wydarzyło. – zawołała mama i jeszcze raz zapukała. Otarłem twarz dłonią. – O co chodzi z tym królem?
    Jeszcze raz zobaczyłem jak nasz władca, ten dobry człowiek jakim był, osuwa się na kolana, nie mogąc zaczerpnąć powietrza. Nie mogłem zrozumieć, w jaki sposób on się dusił. Zupełnie jakby Darth Vader wyciągnął rękę i rzekł „Zaraz zginiesz, młody Jedi”. Zerwałem się na równe nogi i otworzyłem drzwi, wymijając mamę w progu. Wyraz jej twarzy był bezcenny. Tata gdzieś zniknął, podobnie jak Amy. Tak było nawet lepiej. Pewnie się obraziła i teraz beczy gdzieś w kącie.
    - Mówię ci, że stanie się coś złego, czuję to w kościach. – powiedziałem do niej i sięgnąłem po kanapkę z sałatą i szynką, która leżała na stole.
    - Mam gęsią skórkę kiedy tak mówisz.
    - Muszę… ostrzec DJ’a. Jakiś palant ma chore zamiary stworzenia czegoś wielkiego, czegoś… niemożliwego. Chce władzy. Zabił już Olafa.
    Ruszyłem w stronę drzwi, robiąc wielki gryz świeżego chleba. Nawet nie miałem czasu zastanawiać się nad jego walorami smakowymi. Już nacisnąłem klamkę drzwi wyjściowych, kiedy mama złapała mnie za rękę.
    - Tom, nie idź. – rzekła, a na jej twarzy malowało się przerażenie. Przełknąłem zmielone w ustach jedzenie z wyraźnym trudem. – Skoro król nie żyje wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie. Nie chcę, żeby stała ci się krzywda.
    - Jestem dość szybki…
    - I impulsywny. Nie rób niczego pochopnie, rozumiesz? – jej dłoń zacisnęła się mocniej na moim ramieniu. – Kiedy wróciłeś miałam wrażenie, że powywracasz wszystko do góry nogami z wściekłości.
    Miała rację, gniew zapanował nade mną. Ale uczucia często są zgubne i niebezpieczne. Mama odetchnęła głęboko i puściła moją rękę, ale wciąż nie przestawała patrzeć mi prosto w oczy.
    - Przeraziło mnie to co powiedziałeś. W dalszym ciągu nie mogę uwierzyć, że król... Mam bardzo złe przeczucia.
    - Ja też. Ale muszę ostrzec przyjaciół, mamo. Mogę iść?
    - Jest późno. I nie zjadłeś kolacji!
    Zrobiłem kolejny gryz kanapki i przyciągnąłem mamę do siebie. Jej włosy pachniały wiosennymi kwiatami. Wypuściła powietrze z płuc i klepnęła w tyłek.
     - Tylko wróć o rozsądnej porze, a nie nad ranem. – rzuciła i wyrwała się z mojego uścisku. Minę cały czas miała niezmienną, a nawet gorszą. – I nie jedz na noc.
    Spojrzałem na nią spode łba. Czy ona nie przesadza?
    - Mamo…
    - Och, dobra już, dobra. Jedź zanim zmienię zdanie!
     Wybiegłem z domu zostawiając ją samą. Na pewno będzie mieć teraz wyrzuty sumienia i rano powie mi, że mam malować płot za karę. Było mi wszystko jedno, ja musiałem jechać do domu DJ’a i się z nim spotkać.

     Panna Luiza była nieposłuszna jak nigdy. Nie licząc tego, że w dalszym ciągu nie naprawiłem lampy, teraz stawiała opory, żeby choćby ruszyć. Udało mi się zapalić silnik dopiero za którymś razem z kolei, właściwie będąc już pewnym, że będę musiał osiodłać tego głupiego konia jakim był Fistaszek i jechać wierzchem. Osiągnąłbym szczyt dna.
   Gdy dotarłem do budynku, w którym mieszkał DJ, i wyłączyłem silnik, do moich uszu od razu napłynęła muzyka dyskotekowa. Aż uniosłem brwi ze zdziwienia i spojrzałem w jego okno; jakiś koleś właśnie wyrzucił przez nie butelkę, która roztrzaskała się na asfalcie tuż obok maski Panny Luizy. Aż podskoczyłem na siedzeniu, jak gdyby był to granat, który zaraz wysadzi w powietrze mój samochód. Zawał na miejscu.      
    Wygramoliłem się na zewnątrz i popędziłem na trzecie piętro. Muzyka rozbrzmiewała coraz głośniej – rozpoznałem „Tsunami”. Zapukałem do drzwi, ale oczywiście nikt tego nie usłyszał. Wzniosłem oczy ku niebu i nacisnąłem klamkę. Co za booby z tego DJ’a, mógłby zamykać drzwi na klucz. Kiedyś wparują tu złodzieje i okradną go, zanim on zdąży się zorientować.
    Gdy ledwo przekroczyłem próg, dostałem w twarz czymś miękkim, ale siła uderzenia była dość duża, bym poleciał dwa kroki to tyłu. Poduszka. Jeszcze chwila i się wkurzę.
    Mieszkanie DJ’a było stosunkowo małe, żeby urządzić tu imprezę, ale jak widać dla chcącego nic trudnego. W jednym z trzech pokoi – salonie połączonym z kuchnią – pomieściło się co najmniej pięćdziesiąt osób. Siedzieli na kanapach jedząc chipsy, na parapetach, blatach, oblegli telewizor oglądając mecz, śmieci wywalali na podłogę, butelki po wódce stały dosłownie wszędzie, nawet w doniczkach kwiatów, a poduszki i buty latały w powietrzu. Innymi słowy urządzali bitwę na wszystko, tańcząc gdzie się dało, oglądając do tego mecz. A muza była tak głośna, że wcale bym się nie zdziwił, gdyby zaraz wparowali tu rozzłoszczeni sąsiedzi.
    - Gdzie jest DJ?! – zawołałem na całe gardło, ale ci ludzie mnie nie słyszeli. Paru z nich kojarzyłem; był tu chłopak w okularach i aparatem na zębach, który chodził z nami do podstawówki. Ciekawe, czy już wie, że jego numer komórki wpadł w łapska tego nadzianego biznesmena od narkotyków. Wolałem nie pytać.
    Nikt mi nie odpowiedział, więc postanowiłem sam go poszukać. Mieszkanie nie było duże, tu liczba kryjówek była ograniczona. Przeciskałem się więc przez szeregi tańczących i pijących ludzi, a dziewczyny próbowały mnie zatrzymać. Ich mokre od potu ciała wcale mnie nie pociągały, nie dzisiaj. Wparowałem o jego sypialni, a widok jaki zastałem omal nie zbił mnie z nóg.
    - O kuźwa. – rzuciłem i poczułem w sobie tysiąc emocji na raz. Choć największą z nich było zaskoczenie i obrzydzenie. – Ty jesteś nienormalny!
    Widok mojego kumpla leżącego na szerokim łóżku z połamanymi już deskami, w towarzystwie pięciu kobiet, z drinkiem w ręku, bez koszulki i okularach słonecznych na oczach… No nie mogłem uwierzyć.
    - Oooo, Tom, jak miło, że wpadłeś. – wymamrotał i spróbował się dźwignąć. Łóżko zaskrzypiało, lecz pewna brunetka z pieprzykiem na policzku nie pozwoliła mu się podnieść i położyła na jego piersi. – Kurde. Sorry, ale nie podam ci ręki.
    Klepnąłem się w czoło, nie wierząc własnym oczom.
    - Słuchaj, ale jest biba, przyszło z dwadzieścia osób jak babcię kocham. – rzucił i na napił się z małej szklaneczki z niebieską cieczą.
    - Dwadzieścia? Ich jest pięćdziesiąt! Nie panujesz nad tym! I skąd pomysł na imprezę w tak ciasnym miejscu?
    - To mój dom, nie?
    - Stary, przegiąłeś. I co robisz z tymi dziewczynami?
    Wszystkie, podobnie jak on, były w stanie niezbyt obiecującym. Spały na nim, bądź masowały jego klatę i stopy. DJ omiótł je wzrokiem.
    - One mnie obległy! – rzucił niezbyt wyraźnie, a ja miałem wrażenie, że ciągle mam do czynienia z jakimś pijakami. Muszę zmienić miejsce zamieszkania. – No poważnie, ja jestem niewinny jak baranek.
    - Chyba osioł! I gdzie Julia? – zapytałem, podchodząc do niego bliżej. Stanąłem nad nim z rękoma opartymi na biodrach, a DJ uśmiechnął się lekko.
    - Spokojnie, panie władzo, już idę…
    - Oj tak, idziesz. – odparłem i złapałem za jego stopę. Pociągnąłem raz a porządnie i DJ, piszcząc jak baba, wylądował na podłodze tuż za krawędzią łóżka. Wszystkie dziewczyny wydały z siebie jęk niezadowolenia. – Jesteś durniem! Pieprzonym durniem!
    - Okej, chill, Tom. Wiem, powinienem zaprosić cię osobiście, ale skończyła mi się kasa na fonie, jasne?
    Jaki on jest głupi. Jak podeszwa buta, słowo daję.
    - Słuchaj, mam w nosie twoją imprezę. – powiedziałem, chwytając go za ramię i pomagając wstać. Zza tych ciemnych okularów nie widziałem jego oczu, a to nawet i lepiej.– Dużo wypiłeś?
    - Szampana.
    Spojrzałem na niego spode łba, na co westchnął ciężko.
    - No dobra, dwa szampany. Ale ogarniam wszystko, naprawdę.
    - Ile jest dwa razy trzy?
    - Osiem.
    Trzasnąłem go w ten pusty łeb i aż okręcił się wokół własnej osi. Chwycił się za policzek i jęknął niczym małe dziecko.
    - Ty barbarzyńco….
    Do sypialni wparowała Julia, skacząc radośnie na swoich nowych air maxach. Kiedy nas zobaczyła, a raczej te dziewczyny leżące nieprzytomnie w łóżku DJ’a, mina jej zrzedła. Aż poprawiła swoją cekinową bluzeczkę.
    - Chcecie mi coś powiedzieć? – zapytała, zakładając ręce na piersi. Minę miała jak stopniowo nabierający wściekłości byk. – Wyszłam na chwilę, żeby kupić sok w całodobowym, a wy od razu podrywacie panienki! Tom!
    Jasne, nie dość, że przychodzę w dobrych intencjach, wyciągam go z żeńskiego barłogu, to teraz mi się dostanie. Ale czego nie robi się dla przyjaciół.
     - One nas obległy. – rzucił szeptem DJ, wskazując dyskretnie na dziewczyny, wylewając trochę niebieskiego drinka na podłogę. Ukryłem twarz w dłoniach, a Julia zmierzyła go wściekłym spojrzeniem.
    - Od dzisiaj masz szlaban na alkohol!
    DJ omal się nie zachłysnął i omiótł tęsknym wzrokiem swoją szklaneczkę.
    - Żegnaj, moja droga. – powiedział do niej i pocałował szkło. Julia popatrzyła na mnie z pobłażaniem, a ja na nią.
    - Wyjdę z nim na dwór. – powiedziałem do niej i pociągnąłem DJ’a za rękę. Wyraził swój sprzeciw serią jęków, lecz w końcu udało mi się przeprowadzić go przez pokój pełen wrzeszczących młodych ludzi, którzy właśnie wysypali popcorn na podłogę. Chyba był gol.
   
    - Słuchajcie, a teraz na poważnie. – rzekłem do DJ’a i Julii, stając naprzeciw nich przed blokiem mojego świrniętego kumpla. Pomimo tego, że było ciemno, on nadal nie ściągnął z oczu swoich okularów. Całe szczęście przyodział już jakiś T-shirt. – Zaistniał poważny problem.
    Hau!
  
Wydawało mi się, czy właśnie usłyszałem szczeknięcie? Mniejsza o to.
   - Byłem dzisiaj w Podziemiu i…
   Haaau!
  
- Piesek! – zawołał DJ, zrywając się ze schodka, na którym przysiadł. Pobiegł w stronę dochodzącego dźwięku, a ja załamałem ręce. Nie czekałem długo, kiedy mój przyjaciel wrócił, trzymając na rękach małego i czarnego szczura. – Patrzcie jaki słodziak!
    Odruchowo cofnąłem się o krok do tyłu, patrząc na to coś. Było czarne i grube, w dodatku trzęsło się jak galareta i wydawało masę dziwnych dźwięków. A te jego oczy…
    - To szczeniak. – oznajmiła Julia, przypatrując się znalezisku z szerokim uśmiechem na ustach. Podrapała szczura za klapniętym uchem. Nie mogłem się nie skrzywić, patrząc na to. – Skąd takie maleństwo się tu wzięło? Tom, chodź zobaczyć.
    - Oszalałaś? To może mieć wściekliznę. – odparłem i jeszcze bardziej się oddaliłem. Oboje razem z DJ’em popatrzyli na mnie niezrozumiale, a szczurek zaskomlał i zamerdał krótkim ogonem. Fuj. – Poważnie. Ja bym go wyrzucił.
    - Daj spokój, frajerze, przecież to sama słodycz. – rzucił DJ i przytulił się mocno do czegoś co zmianował pieskiem. Jak dla mnie w niczym go nie przypominało, jedynie napawało mnie obrzydzeniem. – Powinniśmy go jakoś nazwać.
    - Może Wyłupek? – podsunąłem, patrząc na wielkie oczy szczura, które wychodziły mu na wierzch. Nie przestawał się trząść jak osika, a dodatkowo zaczął się ślinić.
    - Nie, on nie jest nasz, chłopaki. Na pewno się zgubił, powinniśmy go oddać. – odparła Julia i jeszcze raz podrapała go za uchem. Miałem mdłości kiedy na to patrzyłem.
    - Jest 22.30, jak zamierzasz to zrobić? – zapytałem, zaglądając na telefon. DJ uśmiechnął się błagalnie, patrząc na swoją narzeczoną.
    - Może zostać do jutra? Proszę, proszę, proszę!
    Zupełnie jakbym słyszał Amy, błagającą o zwierzątko czy lizaka. Wielbiłem moją mamę za to, że nigdy nie pozwoliła jej mieć psa. Już dawno wyleciałby przez okno.
    - Przecież on ma obrożę. – odparła Julia, wzdychając ciężko. Przyjrzała się znaczkowi zawieszonymi do niebieskiego paska na szyi tego prosiaka i odczytała: - Ulica Zwycięstwa 51. Wiecie, gdzie to jest?
    - Tak, po drugiej stronie miasta! – zawołałem, a zwierzę zaskomlało i polizało DJ’a po brodzie, na co zachichotał. Ukryłem twarz w dłoniach, a moi przyjaciele wbili we mnie błagalne spojrzenia. – Nie! Nie ma mowy!

    - Nienawidzę was. Po prostu nienawidzę.
    Żałowałem, że dałem się przekonać i pozwoliłem, by ten mały prosiak znalazł się w moim aucie. Czułem jak śmierdzi.
    Starałem się prowadzić samochód tak jak zwykle, słuchając radia, ale po prostu się nie dało. DJ ukradł mój pomarańczowy koc i owinął w niego Wyłupka, któremu chyba to odpowiadało, bo przestał dygotać. Sam DJ rozłożył się na tylnich siedzeniach Panny Luizy, trzymał psa i śpiewał do piosenki Avicii. Tak głośno i z fałszem, że Wyłupek zaczął to robić razem z nim, na swój własny sposób. Najprawdopodobniej wył, a we mnie rosła frustracja. Julia z kolei siedziała obok mnie na miejscu pasażera i patrzyła za szybę, starając się ignorować to, co wyczyniał jej facet. Wolałem nie kłócić się z DJ’em o to, że jego mieszkanie pozostawione na pastwę losu grupie nastolatków wcale nie ulegnie zniszczeniu. On przecież wiedział lepiej.
    - Módlcie się, żeby ten szczur się nie posikał. – powiedziałem, ściskając mocno kierownicę i dając gazu. – Oj, módlcie.
    - Tom, wiesz, że jesteś złotą duszą? – odparła Julia, klepiąc mnie po ramieniu z uśmiechem na ustach. Westchnąłem ciężko i usiadłem wygodniej, lecz zaraz po chwili poczułem w siedzeniu stopę DJ’a.
    - Stary, zachowuj się w moim aucie!
    - Luzik, chłopie, czemu jesteś taki spięty?
    Pies zaskomlał, a ja wypuściłem powietrze z płuc, by zaraz nie zrobić czegoś głupiego. DJ powrócił do śpiewania piosenki, podskakując na fotelach, tańcząc i wystukując rytm, a Julia załamywała ręce.
    - Nie mogę uwierzyć, że mam wyjść za niego za mąż i żyć pod jednym dachem.
    - Ja też nie. Na pewno zwariujesz i trafisz do szpitala psychiatrycznego.   
    - Dzięki, Tom. Potrafisz pocieszać ludzi. Jutro wyjeżdżam z miasta, przynajmniej na chwilę od niego odpocznę.  – odrzekła i oparła się o szybę samochodu. – Ciekawi mnie, skąd ten psiak wziął się tak daleko od domu.
    - Jestem pewny, że to los nam go ofiarował. – wtrącił się DJ, a kiedy spojrzałem do lusterka, widziałem jego zadowolony wyraz twarzy i Wyłupka liżącego jego policzek. Ohyda. – To prezent, zamiast dziecka.
    Julia odwróciła się w jego stronę, patrząc na niego ze zgrozą. Nie mogłem się nie roześmiać.
    - Jesteś bezpłodny? – zapytała, na co mina mojego kumpla zrzedła. Podrapał się po głowie i zdjął swoje czarne okulary.
   - Nie, a ty?
   - No… nie.
   - W takim razie to nie jest prezent od losu.
   Nie mogłem pojąć w jaki sposób ona z nim wytrzymuje. Zupełnie jakbym patrzył na Sida z „Epoki lodowcowej” – mnóstwo śmiechu i tyle. 
    - Wydaje mi się, że ten pies po prostu komuś zwiał. – podsunąłem, a DJ obrzucił mnie niezrozumiałym spojrzeniem, po czym popatrzył z uwagą na Wyłupka, który szczeknął.
    - Nie. To grubsza afera, coś mi tu śmierdzi.
    - Jasne, booby, ten szczurek na pewno przeniósł się tu z innego wymiaru, wiesz? Specjalnie dla ciebie.
    - Chodziło mi raczej o to, że Wyłupek zrobił kupę.     
    Odruchowo wcisnąłem hamulec i z piskiem opon zatrzymałem się na pustej drodze. Przez chwilę patrzyłem przed siebie, wzmacniając ucisk palców na kierownicy, czując jak krew w moich żyłach zaczyna po prostu bulgotać, a potem odwróciłem się na tylnie siedzenie. Żałowałem, że nie mam mocy jak Darth Vader, bo miałem ochotę kogoś udusić.
    - Yyy, Tommy? Dlaczego masz wzrok mordercy? – zapytał David Jason, starając wykrzywić usta w niewinnym uśmiechu, co wcale mu nie wychodziło. Spojrzałem na prosiaka – gapił się na mnie swoimi wyłupiastymi oczami jakby chciał powiedzieć „Ups, wymsknęło mi się. Posprzątasz”, a potem popatrzyłem na tego głupiego faceta.
   - Wynoś się z mojego auta.
   - Ale… To tylko piesek. Nie jego wina, że popuścił.
   - WYNOŚ SIĘ!!!
   DJ o dziwo posłuchał i ze zlęknionym wyrazem twarzy, niosąc winowajcę na rękach, wyszedł na ulicę. Jeszcze zanim zdążył porządnie zatrzasnąć drzwi, wcisnąłem gaz i zwyczajnie go zostawiłem razem z brudnym prosiakiem owiniętym w mój brudny koc.
    - Tom, chyba nie masz zamiaru ich tam porzucić? – rzekła Julia, choć nawet nie odwróciła się w stronę swojego stukniętego narzeczonego.
    - Właśnie, że mam zamiar i już to zrobiłem.
    - Tom.
    - Co?
    - No weź.
    Znów wcisnąłem hamulec i popatrzyłem na nią. Miała bardzo spokojny wyraz twarzy, jakby w ogóle nie martwiła się o los tego pacana. Jasne, wiedziała, że owinie mnie wokół palca.
    - Zesrał mi się do koca! Dobrze wiesz, że nie cierpię zwierząt, a każesz mi wieźć jakiegoś czarnego szczurka z wyłupiastymi oczyma na koniec miasta, w dodatku w nocy! Wiesz jak się czuję? 
    Julia położyła mi rękę na ramieniu i spojrzała prosto w oczy.
    - Wiem. – odparła i wskazała na skrzynię biegów. – Cofnij po nich.
    Westchnąłem z rezygnacją i wrzuciłem wsteczny. Jadąc jakieś pięć kilometrów na godzinę, nie spiesząc się w ogóle, z narastającą niechęcią podjechałem do miejsca, gdzie na ulicy wciąż tkwił DJ z psem na rękach. Miał jakiś dziwny jak na niego wyraz twarzy, za to ja mierzyłem go wzrokiem.
    - Siadaj. – syknąłem, na co on bez zastanowienia otworzył skrzypiące drzwi i z powrotem usadowił się na tylnim siedzeniu. Dałem gazu.
    - Wybacz stary. On naprawdę nie chciał. – powiedział cicho, a mnie nawet nie chciało się patrzeć na to zwierzę. Zaciskałem zęby czując jego smród.
    - Przymknij się. Jestem wkurzony.
    - Wiem. Ale Wyłupek…
    - Przestań mówić na niego Wyłupek, ty durniu!
    - Sam go tak nazwałeś!
    - Walce nie! I zapnij pas, bo jak przyhamuję, to wylecisz przez przednią szybę.
    DJ zastanowił się przez chwilę nad moimi słowami, poczym uczynił to o co go poprosiłem. A raczej rozkazałem.
    - Przecież już raz to zrobiłeś. – mruknął, a ja włączyłem migacz i skręciłem w boczną ulicę. – I czemu miałoby się to powtórzyć?
    - Nie wiem, może świnia wypadnie na ulicę, a nie będę mógł jej potrącić. Również postanowiłbyś ją przygarnąć, nie? – rzuciłem, odwracając się do niego. Wyraz jego twarzy mówił, że jest w pewnym sensie obrażony za tę uwagę. Westchnąłem z rezygnacją.
    - Chłopaki, dajcie spokój. – wtrąciła się Julia, machając ręką przed twarzą i krzywiąc się podczas wdychania smrodu. – Lepiej otwórzcie okna.
    - Widzisz? Dlatego nie znoszę zwierząt.

    - I co teraz? – zapytał DJ, trzymając śpiącego psa na rękach, wciąż owiniętego w mój zanieczyszczony kocyk.
    Staliśmy na werandzie małego domku jednorodzinnego, wciskając dzwonek. O ile adres na obroży tego małego… nie będę mówił brzydko był prawidłowy, właśnie znaleźliśmy jego dom. Tyle że albo nikogo nie zastaliśmy albo najzwyczajniej w świecie mieszkańcy byli pogrążeni we śnie.
    - Wyrzućmy go w krzaki. – podsunąłem, na co oboje z Julią zmierzyli mnie wzrokiem. Założyłem ręce na piersi i zakołysałem na piętach. – Nie mam zamiaru wieźć go z powrotem.
    Julia westchnęła cicho i przeczesała w zastanowieniu jasne włosy. Podeszła do najbliższego okna i spojrzała do środka, lecz nie mogła zobaczyć niczego innego jak ciemności panującej w domu.
    - Zadzwoń jeszcze raz.
    Wykonałem jej polecenie, lecz to nic nie dało, więc tym razem głośno zapukałem. Pomyślałem, że jeśli mieszkają tu Ludzie Umysłu, teoretycznie mógłbym wysłać im telepatyczną wiadomość. Ciekawe czy otrzymaliby ją we śnie?
    - Jestem pewny, że mieszka tu staruszka wkładająca co noc stopery do uszu. – mruknąłem, a DJ potaknął. Jego mina była wyjątkowo smętna jak na niego.
    - W dodatku może chrapać.
    - To co robimy?
    - Nie możemy zostawić go na wycieraczce.
    - Czemu nie? Przecież śpi, owinięty w ciepły koc.
    DJ spojrzał na mnie spode łba. Wyglądał naprawdę dziwnie, więc spuściłem mu jego ciemne okulary na nos.
    - Stary, chcesz poświęcać swój najukochańszy kocyk? – zapytał, spoglądając na pieska. Westchnąłem z rezygnacją, a DJ razem ze mną. Zwiesił głowę i przez dłuższą chwilę myślał, co również było u niego niespotykane, podczas gdy Julia ruszyła na odkrywanie terenu wokół domu.
    Nie miałem pojęcia co robić. Wiedziałem, że branie tego zwierzaka jest złym pomysłem. Nikt o zdrowych zmysłach nie postanawia oddać zagubionego psa właścicielowi w środku nocy. Byliśmy głupi i tyle. Spojrzałem na DJ’a; ciągle gapił się w to samo miejsce, więc go szturchnąłem.
    - Nie śpij, booby.
    W tej chwili oprzytomniał, potrząsnął rześko głową i odwrócił się ku mnie. Miałem wrażenie, że gdyby nie okulary, jego źrenice byłby znacznie powiększone.
    - Zobacz, czy pod wycieraczką nie ma klucza. – podsunął, na co uniosłem z zadziwieniu brwi. Omiotłem wzrokiem wycieraczkę – pisało na niej WITAMY, a domalowana była podobizna Wyłupka.
    - To głupie. Kto chowa tam klucze, przecież to niebezpieczne. – rzuciłem, a on przechylił głowę na bok, co miało oznaczać, że to ja jestem głupi. – Stary, mówię ci, po co ktoś miałby to robić?
    - W sytuacji, gdy znalazcy psa chcą w nocy oddać go śpiącym właścicielom.
    - Dobra, ale przekonasz się, że nie masz racji.
    Przykucnąłem i dźwignąłem wycieraczkę, wsuwając pod spód dłoń. Oczy omal nie wyszły mi na wierzch niczym Wyłupkowi, gdy znalazłem tam mały srebrny kluczyk. DJ się roześmiał.
    - W porządku. Zwracam honor. – rzuciłem do niego i aż sam musiałem się uśmiechnąć. Ucieszyłem się, że przygoda z czarnym i śmierdzącym na kilometr prosiakiem wreszcie dobiegnie końca.
    Włożyłem ostrożnie kluczyk do zamka i przekręciłem. Gdy drzwi się otwarły, obaj z DJ’em zaśmialiśmy się cicho, a potem najciszej jak się dało uchyliłem je i spojrzeliśmy do ciemnego pomieszczenia.
    - Wrzucaj go. – powiedziałem do kumpla, na co od razu odwinął pieska z koca. Na nasze nieszczęście otworzył oczy i ziewnął przeciągle. – No masz ci los.
    DJ postawił go w przedpokoju jego domu i pogłaskał. Pociągnął nawet nosem, więc chyba się rozpłakał.
    - Żegnaj, mały. Byłeś dobrym przyjacielem. Szkoda, że nie darem od losu…
    - Weź się nie rozczulaj! Szybko!
    W chwili, gdy miałem zamknąć drzwi, Wyłupek szczeknął, okręcił się i zamerdał ogonem. A potem jeszcze raz zaszczekał. DJ próbował go uciszyć, lecz to było na nic, stało się coś jeszcze gorszego – pies skoczył mu wysoko na pierś, a kiedy ten go złapał, będąc uradowanym faktem, że szczeniak go polubił i nie chce się rozstać, ten wypuścił na jego koszulkę istną fontannę żółtego moczu. Omal nie spadłem z werandy.
    - Przysięgam na wszystko, nigdy nie będę mieć psa. – rzuciłem, odsuwając się jak najdalej od tego nieprzewidywalnego stworzenia. I skąd w nim tyle płynu?
    DJ po dłuższej chwili gapienia się bezmyślnie na swojego pupila, który nic tylko merdał ogonem, odwrócił się ku mnie i wskazał na swoją mokrą koszulkę. Na jego twarzy malowało się zdziwienie połączone z zawodem jaki właśnie przeżył z nowym przyjacielem.
     - Obsiusiał mnie! Tom!
     - No przecież widzę, co mam zrobić? Nie mam suszarki.
     - Nie śmiej się!
     Nie mogłem się powstrzymać – wybuchłem prawdziwym radosnym śmiechem, pierwszy raz podczas tego koszmarnego dnia. Biedny mój kumpel. Chociaż nie, wcale nie było mi go żal.
     - Wrzuć że go do środka, matole. – powiedziałem do niego, ocierając łzę z policzka. DJ skrzywił się i obrzucił wściekłym spojrzeniem Wyłupka.
    - Już cię nie lubię.
    Postawił go na ziemi, a zanim on zdążył zrobić cokolwiek, zatrzasnął drzwi. W chwili, gdy przekręcił klucz, z wnętrza dobiegło szczekanie, a potem rozpaliły się światła na piętrze. Wymieniliśmy się spojrzeniami.
    - Spieprzamy! – zawołałem i obaj zeskoczyliśmy z werandy, pędząc do wozu. W chwili gdy wsiadaliśmy, robiąc nieco hałasu, z ogrodu starej i przygłuchej właścicielki psa rozbrzmiał krzyk zaskoczonej Julii, która zwinnie zdążyła przeskoczyć przez ogrodzenie i do nas dołączyć.
    - Wy łajzy, chcieliście uciekać beze mnie?! – oburzyła się, zapinając pas. Byłem już daleko od domu Wyłupka. – Co znowu narobiliście, uznają nas za włamywaczy!
     Razem z DJ’em roześmialiśmy się na cały głos, a ona obrzuciła nas pytającym wzrokiem, który zatrzymał się na torsie narzeczonego.
    - Tylko nie mów, że pies na ciebie nasikał. DJ… Jak z dzieckiem, naprawdę.
    - Przecież wiesz, że trzeba się tak nazywać, żeby móc stwarzać podobne sytuacje. – rzuciłem w rozbawieniu, włączając radio. – Słyszycie? Metallica!
    Przez parę minut jechaliśmy, wyśpiewując na całe gardło tekst piosenki, właściwie to drąc się przez otwarte okna i zmuszając ludzi do pobudki. Szczerze, bawiłem się wtedy świetnie. Byłem z dwoma najlepszymi przyjaciółmi na świecie, którzy sprawiają, że zapominam o problemach. Bądź też je powodują, ale mniejsza z tym. Panna Luiza jechała po całej szerokości ulicy, a my wychylaliśmy się przez okna i krzyczeliśmy co popadło.
     - Kocham moją narzeczoną!
    To właśnie wywrzeszczał DJ, a Julia trzasnęła go w kolano. Dawałem gazu, jadąc bardzo szybko, później z kolei wlekliśmy się z prędkością żółwia. Nie zważałem na porę, już nic mnie nie obchodziło, o której wrócę do domu.
    Do czasu, gdy nie zabrakło paliwa.
    Szlag.
    Stanęliśmy w miejscu na środku jezdni i wtedy zdałem sobie sprawę, że nasza sytuacja stała się dosyć niekorzystna. Spojrzałem na deskę rozdzielczą – mrugała tam czerwona lampka.
    - Tylko nie mów, że nie ma benzyny. – wyjęczał DJ, nachylając się ku mnie i Julii do przodu.
    - Nie ma benzyny.
    - Świetnie. Zauważyliście, że zawsze musi być jakiś przypał? Najpierw robiący kupę pies, potem sikający pies, a teraz to.
    Julia ukryła twarz w dłoniach i wypuściła powoli powietrze z płuc. Jak zwykle to ona przejęła inicjatywę.
    - Masz zapasową? – zapytała, a ja od razu wślizgnąłem się na tył, kopiąc DJ’a i wychodząc przez tylne okienko do przyczepki.
    - Zobacz, czy nie ma pod siedzeniem. – powiedziałem do niego, a sam również zająłem się szukaniem. Oprócz śmierdzącego pomarańczowego koca, przebitej opony i paru innych bezużytecznych rzeczy niczego nie znalazłem. DJ oznajmił to samo.
    Zeskoczyłem na ziemię i rozejrzałem się. Staliśmy w jednej z tych bocznych uliczek, po których woziliśmy się, śpiewając piosenki, daleko od domu Wyłupka i daleko od naszych miejsc zamieszkania. Do głównej drogi dzieliło nas zaledwie pięć minut. Jazdy autem rzecz jasna.
    - Tu niedaleko jest stacja benzynowa. – oznajmiłem i wciągnąłem w płuca chłodne nocne powietrze. Było całkiem przyjemnie, nie licząc tego, że póki co utknęliśmy.
    - Więc? – zapytała Julia, a w jej głosie zabrzmiała obawa o własne życie. – Chyba nie chcesz…
    - Musimy popchnąć Pannę Luizę.
    - Żartujesz sobie ze mnie? Wczoraj malowałam paznokcie, nie mogę…
    - Wolisz tu nocować?
    Julia się zawahała, lecz po chwili westchnęła ciężko i wygramoliła się z furgonetki. DJ jakoś nie protestował, co mnie zaskoczyło. Wysiadł, strzelił knykciami, rozciągnął mięśnie i zaryczał:
    - Dam radę sam! Agrrr!
    I spróbował pchnąć tył Panny Luizy, co w ogóle mu nie wyszło, więc wzniosłem oczy ku rozgwieżdżonemu niebu.
    - Spokojnie siłaczu, pomogę ci.

    Pchaliśmy mój samochód dość długo, by paznokcie Julii zechciały złożyć wniosek o odszkodowanie. Początkowo stękała i narzekała, a później dziwnym trafem zaparła się w sobie i z zaciśniętymi zębami, potem na czole i wszystkim co się dało, pchała go niczym atleta. Może to jej air maxy dawały takiego kopa? W każdym razie DJ na chwilę po niej zaczął narzekać i stękał tak przez całą drogę nawijając, jaki on jest słaby i jak jego biedne rączki stają się miękkie niczym wata. Jęczał, że już nie może dłużej i nawet położył się na asfalcie, przez co od razu został zbesztany i wziął się w garść. W pewnym stopniu. Ludzie na głównej drodze, jadąc wygodnie w samochodach, gapili się na nas, a my tylko dawaliśmy im znać, że nie, wcale nie potrzebujemy pomocy i nie jest nam ciężko. DJ pokazywał i wulgarne gesty.
    - Nienawidzę cię, Tom. – oznajmił, dysząc ciężko, a ja uśmiechnąłem się pod nosem.
    - Daj spokój, naprawdę wolałbyś być na tej swojej imprezie, zamiast pchać mój wóz?
    - To nie wóz, ciamajdo, tylko kupa złomu.
    Zdążyłem zauważyć, że on zawsze tak mówił, gdy był na mnie zły. W głębi duszy jednak strasznie zazdrościł mi mojego samochodu, którego on nie miał. A przynajmniej taką miałem nadzieję.
    - Czuję się świetnie. – wymamrotała Julia, a ja niemalże widziałem jak rośnie jej biceps. Jej głos również brzmiał jakoś inaczej, a włosy opadały na oczy. – Jestem spocona, brudna, ale spaliłam już tyle kalorii! Teraz mogę się obżerać pączkami. Ha!
   - Z nią dzieje się coś niedobrego. – rzuciłem do DJ’a, a on zawarczał w odpowiedzi.
   - ZABIĆ!
   To chyba było skierowane do mnie. Ale spokojnie, zaraz zatankuję i znów będzie mógł rozłożyć się na tylnim siedzeniu, czując ulgę w mięśniach.
    - Gorzej być nie może. – rzucił, starając się dać sobie więcej optymizmu, gdy nagle i całkiem niespodziewanie zagrzmiało i z nieba lunęła fala wody niczym z wiadra. Julia zapiszczała, a ja poczułem jak moje ciuchy mokną w ułamku sekundy. – TOM!!!
    - To nie moja wina, nie panuję nad deszczem!

    Podczas tankowania moi przyjaciele siedzieli naburmuszeni w samochodzie, rozebrani do majtek, w ogóle nie przejmując się, że facet pracujący sklepie gapi się na nich, a zwłaszcza na dziewczynę, gdy ściągała przemoczoną bluzkę. Kiedy podszedłem do kasy zbyłem go uśmiechem, zapłaciłem za paliwo i jak najszybciej usiadłem za kółkiem. Wytarłem mokre włosy do jeszcze bardziej mokrej koszulki.
    - Przygody z wami są bezcenne. – rzuciłem do nich, na co obejrzeli się na mnie zmęczonymi oczyma. Rozumiałem, że byli padnięci. Wjechałem na główną drogę, a krótko potem oni zasnęli, a ja odwiozłem ich bezpiecznie do domu DJ’a, w którym zabawa trwała w najlepsze. Widziałem wybite okno i roztrzaskaną o asfalt doniczkę.
    Całe szczęście przestało padać.

   Byłem święcie przekonany, że bez większych problemów dojadę do domu, bo dzieliło mnie od niego zaledwie dziesięć minut drogi. Ale jak zwykle coś musiało pójść nie tak. Widziałem jak na przeciwnym pasie jezdni motocyklista na swoim kosztującym majątek motorze dziwnym trafem przyhamowuje jadącego za nim czarnego Nissana, którego lakier dosłownie lśnił. Zanim zdążyłem się zastanowić, po jakie licho jadą tak wolno, czarny pickup wychylił się na drugi – mój! – pas jezdni, a facet na motorze znów zablokował mu drogę, a chwilę później coś stało mu się z oponą i zjechał na pobocze, podczas gdy samochód wciąż jechał przed siebie. Zahamowałem w ostatniej chwili, żeby się z nim nie zderzyć, a Panna Luiza obróciła się w poprzek z piskiem opon. Stanąłem na środku jezdni, a spod maski uniósł się dym. Złapałem się za serce.
    Co za palanty! Kto dał im prawa jazdy, tak się nie jeździ. Jeśli chcą się wzajemnie zaczepiać to niech spadają do piaskownicy zamiast stwarzać zagrożenie na środku jezdni jakby to był plac zabaw.
    Wyskoczyłem z auta, żeby zobaczyć, czy nic poważnego się nie stało. Dostrzegłem, że motocyklista wyciąga dwa środkowe palce do osoby siedzącej w Nissanie. Dzieci. A potem zaoferował mi swoją pomoc, oczywiście najpierw uderzając w łeb. Dziwne zwyczaje. Domyśliłem się, że pewnie takie panują w Rosji, gdyż szalonym motocyklistą okazał się nikt inny tylko Banda Ruska z „Landrynki”. Przedstawił się jako Rubien.
     Rubien pruje dziś po szosie,
    czarny Nissan ma go w nosie,
    powodują atak serca,
    wieje grozą, taka heca.
    
Nigdy nie byłem dobry w pisaniu piosenek. W każdym razie Banda Ruska szybko wystawiła diagnozę, że mój wóz przeżyje ten incydent, ale należy mu się naprawa. W sumie to miał rację. Biedna Panna Luiza.

     Wydawało mi się, że spałem całe wieki. Nawet nie wiem co mi się śniło, po prostu padłem jak długi do łóżka, nie zważając na nic. No dobra, najpierw wparowałem wkurzony do kuchni, omal nie wyrwałem drzwi z lodówki i zabrałem się za wyżeranie dosłownie wszystkiego. No co? Że niby miała mi wystarczyć ta mała nędzna kanapeczka zanim pchałem samochód w deszczu? Mój żołądek skurczył się do mikroskopijnych rozmiarów. A potem dopiero walnąłem sobą o materac. Kiedyś słyszałem, że po przejedzeniu się przed snem częste są koszmary, ale ja byłem zbyt zmęczony, by zwracać na to uwagę.
    Kiedy się obudziłem, zdałem sobie sprawę, że jest strasznie późno. Ale nie obchodziło mnie to, odwróciłem się na drugi bok i spałem dalej. Wydawało mi się, że dopiero teraz odsypiam te wszystkie zarwane noce spędzone w „Landrynce”.
    Tym razem przyśniło mi się, że goni mnie wielki hamburger ze starym kotletem w środku i ciapą zmieszanych ze sobą sosów.
    Usiadłem na wznak i zanim pomyślałem, skoczyłem do okna, które omal nie wypadło z zawiasów, kiedy szybko je otwarłem. Puściłem pawia na trawnik. Sąsiad po przeciwnej stronie ulicy podlewał kwiatki i gapił się na mnie jak na kogoś, kto przed chwilą zarzygał rabatkę pod oknem. Nie wiedziałem o co mu chodzi, więc schowałem się w środku i zasłoniłem roletę, po czym zjechałem po ścianie, łapiąc się za brzuch. A mama mówiła „Nie jedz na noc!” Głupi Tom.
    Wziąłem długą kąpiel, bo nie dość, że moje cichy cuchnęły łajnem po wędrówce kanałem, później pociłem się jak szczur, chmura wyładowała na mnie swoje emocje i w końcu czułem się tak, jak gdybym był bezdomnym bez dostępu do łazienki. I strasznie chciało mi się siku.
    Gdy po raz pierwszy spojrzałem na zegarek, była 15.00. Spałem pół dnia, świetnie. Gdy w końcu spotkałem na swojej drodze mamę, ona jak zwykle rozprzestrzeniała w kuchni setki zapachów. Tata zniknął, a Amy… Nie miałem pojęcia gdzie jest.
    - Wydawało mi się, że zrobiłam wczoraj duże zakupy. – powiedziała mama, szukając czegoś w lodówce, kiedy usiadłem do stołu. Miała przewiązany swój biały fartuszek wokół bioder. – Zaraz zrobię ci jakiś obiad.
    Pomyślałem o tym tłustym hamburgerze, który chciał mnie złapać w swoim śnie. Zasłoniłem usta ręką, by nie rzygnąć na stół.
    - Nie mam apetytu.
    Odwróciła się ku mnie, a w jej oczach zobaczyłem zgrozę i przerażenie.
    - Jesteś chory?
    Pokiwałem głową, a ona stanęła nade mną z rękoma założonymi na piersi.
    - To by wyjaśniało, co stało się z całym jedzeniem, głodomorze. – rzekła ostro, jakby w ogóle nie przejmowała się moim złym samopoczuciem. – Od zawsze ci powtarzam, że nie je się po nocach!
    Czasem traktowała mnie jak dziecko, serio. Tak jakbym o tym nie wiedział.
    Do kuchni wparował ojciec, jak zwykle strasznie roztargniony. Jego spojrzenie było nieskupione, poprawił swoje krzywe okulary i szelkę z granatowych ogrodniczek, która oczywiście znów zsunęła mu się z ramienia. Na ustach malował mu się szeroki uśmiech.
    - Co jest, rodzinko? – zawołał radośnie, klaszcząc w dłonie. Walnąłem głową w stół. – Tommy, dzieciaku, myślałem, że już dawno wyszedłeś gdzieś z domu. Nie gracie w kosza albo coś?
    - Jasne, w kosza. Ty doprowadź lepiej go do porządku, zanim ja to zrobię. – prychnęła mama, a w jej głosie słyszałem zdenerwowanie. Westchnąłem ciężko, a tata klepnął mnie mocno w plecy.
    Usłyszałem jego chichot, a to z pewnością oznaczało kłopoty.

    Spodziewałem się czegoś okrutnego. Byłem pewien, że ojciec zada mi jakąś pracę fizyczną, żeby postawić mnie na nogi. Myślałem, że każe mi wynosić gnój. Było gorzej.
    Za naszym domem znajdowała się mała stajnia, choć sam nie byłem pewien czy można tę szopę tak nazwać. Mieszkał w niej Fistaszek, ten głupi koń, którego ojciec nie chciał sprzedać. Mieliśmy dość duży ogród, który był do niego przystosowany, żeby mógł biegać i tak dalej. Myślałem, że ojciec nie jest aż takim tyranem.
    Znudziło mi się stanie, więc siadłem na ziemi, wykonując tylko ruch ręką nad głową. Trzymałem zieloną lonżę, która została przyczepiona do kantaru wysokiego czarnego ogiera z białą odmianą na łbie. Nie znosiłem go, choć on, biegając na około mnie kłusem, zdawał się mieć frajdę.
    - Nie obijaj się tak! – zawołał ojciec ze stajni, trzymając widły w ręku. Wyrzucał gnój, co za szczęściarz. Wywróciłem oczami i dalej kręciłem ręką. Ale nuda.
    - TOM!! – wrzasnęła głośno wiedźma wybijając szybę w oknie, a mnie przy okazji bębenki w uszach. Fistaszek zaś zatrzymał się, stanął na dwóch tylnich nogach i zarżał przeraźliwie, po czym pobiegł w całkiem przeciwnym kierunku. Chyba nie muszę mówić, że szarpnął tak mocno, iż zaryłem twarzą w glebę. Koń biegał jak oszalały po całym ogrodzie, a ja leżałem pośrodku.
    Amy chciała dostać się do zagrody, lecz bała się przejść. Fistaszek dostał szału. Dźwignąłem się na nogi i podbiegłem do niego. Wystawiłem ręce, stając przed nim. Jego uszy były odwrócone do tyłu, a to chyba nie oznaczało przyjaznych zamiarów.
    - Ani kroku dalej, ty przeklęta kobyło. – powiedziałem do niego, a on cały czas skakał. Chwyciłem za jego kantar i starałem się nie puścić tego głupiego końskiego i szarpiącego się łba. – Przestań cudować, to tylko Amy, moja niemądra siostra.
    Fistaszek z każdą sekundą mniej wariował, aż w końcu stanął spokojnie. Gapił się na mnie, a ja na niego. Poklepałem go po szyi i puściłem wolno.
    - Dobry koń.
    Fistaszek pobiegł dalej, tym razem dużo wolniej, kiedy odczepiłem lonżę i zacząłem ja zwijać. Amy w dalszym ciągu stała przy ogrodzeniu, lecz kiedy kiwnąłem do niej, żeby przez nie przeszła, odważyła się to zrobić, choć bacznie obserwowała konia, żeby przypadkiem jej nie staranował. Nawet chciało mi się z niej śmiać. Ona się go bała, a ja czułem odrazę do jego końskiej osoby. Czułem jak śmierdzi, zresztą… wszystkie zwierzęta śmierdzą.
    Amy miała na sobie stare jeansy i moją koszulkę z „I love Gocewia”, którą kupiłem kiedyś na jakimś festynie. Wisiała na niej ja worek na kartofle. Wiatr poruszał jej czarnymi lokami, na twarzy nie malowała się zupełnie żadna emocja, choć widziałem jak swoje małe dłonie zaciska w pięści. Gdybym tylko chciał, zdążyłbym uciec przed jej atakiem, ale nie było takiej potrzeby. Pozwoliłem, żeby zaczęła mnie bić, wrzeszcząc coś o podłym rodzeństwie. Była taka śmieszna, nawet nie wiedziała, że to nic nie boli.
    - Nie tak ostro, bokserko. – rzuciłem w rozbawieniu, położyłem dłoń na jej głowie i odsunąłem ją od siebie. A ona dalej robiła swoje, tyle że teraz uderzała pięściami w powietrze. – O co ci chodzi?
    - Nienawidzę cię!
    - Och, w to nie wątpię.
    Gapiłem się na nią w zdumieniu przez dobre pięć minut, kiedy chciała mnie walnąć, co w ogóle jej nie wychodziło. W końcu ją puściłem, a ona zaczęła znów bić mój brzuch i próbować mnie przewrócić. Tata wyjrzał zza drzwi do stajni i aż poprawił okulary. Uniosłem bezradnie ręce, stojąc jak kołek pośrodku pastwiska z narwaną dziesięciolatką.
    - Amy, przestań, bo się zmęczysz. – powiedziałem, a ona na chwilę zaprzestała swoich napaści. Wyglądała jak rozwścieczona osa. – Czemu jesteś taka zła?
    - Bo mnie wkurzyłeś!
    Tyle to ja sam wiedziałem, nikt nikogo nie bije bez powodu. Choć nie mogłem pojąć, co też znów jej zrobiłem, że chciała nabić mi siniaki.
    - Nie wchodziłem do twojego pokoju. – zaznaczyłem, a w jej oczach pojawił się ogień. Co by się też stało, gdybym naruszył jej święte ziemie i zapaskudził buciorami ten ostro różowy dywan. Nie chciałbym widzieć wówczas wyrazu jej twarzy. – I nie wciągnąłem twoich skarpet w kucyki do odkurzacza jak ostatnio.
    Ami wrzasnęła. Bardzo głośno. I aż podskoczyła z wściekłości. Chyba rozdrapałem starą ranę, co za dziecko…
    - Czasem chciałabym nie mieć brata! – krzyknęła, a ja spojrzałem na nią spode łba. Nie mogłem się nie roześmiać.
    - Serio? Odkryłaś Amerykę, złotko.
    - Jesteś taki…
    - Inteligentny?
    - Ugh! Nie! Nie cierpię, nie znoszę i nienawidzę! Ciebie!
    Rany, jeszcze takiej rozwścieczonej jej nie widziałem. Coś musiało się stać, a ja nie miałem pojęcia co.
    - Amy, przysięgam, nie ruszałem twoich zabawek. – powiedziałem, żeby jakoś ją uspokoić, bo bałem się, że zaraz swoimi wrzaskami powybija wszystkie okna. – Powiedz wreszcie, czemu chcesz mnie zabić.
    - A żebyś wiedział, że chcę! Niech potrąci cię szkolny autobus!
    Wytrzeszczyłem na nią oczy. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby powiedziała to w normalnej sytuacji, lecz nie teraz. Miała łzy w oczach. Chyba bardzo mocną ją zraniłem. I już nawet wiedziałem czym. Chwyciłem ją za ramiona zanim zdążyła odwrócić się na pięcie i sobie pójść. Miała minę zbitego psa.
    - Przepraszam, że na ciebie nawrzeszczałem. Nie chciałem, tylko… wczoraj miałem gorszy dzień. – zacząłem, patrząc jej prosto w oczy. Starała się wymsknąć z mojego uścisku, ale ja jej nie pozwoliłem. – Zginął nasz król, wiesz? A potem mój kumpel znalazł psa, który zrobił kupę do mojego koca i zabrakło mi benzyny, a potem omal nie zderzyłem się z luksusowym autem.
    - David ma pieska?
    - Nie, oddaliśmy go właścicielowi. Ale spodobałby ci się, nazwaliśmy go Wyłupek.
    Amy uśmiechnęła się, a mi osobiście ulżyło, że już się nie wściekała.
    - Przepraszam, czasem jestem taki głupi. – dodałem jeszcze, a ona znów wyszczerzyła niewinnie zęby. Taką ją lubiłem. Zarzuciła mi nawet ręce na szyję, a ja przytuliłem ją mocno do siebie.
    - Wiem, że jesteś głupi, Tom.
    - Dzięki.
    Tym razem to ja krzyknąłem, kiedy wystraszył mnie koń, który zakradł się za moimi plecami i chciał zeżreć moje włosy. Odruchowo odskoczyłem w bok, a Amy wybuchła śmiechem.
     - Nie zbliżaj się, ty bestio. – rzuciłem do Fistaszka, który zarżał i kopnął parę razy ziemię. Zza jego wielkiego tyłka wychylił się ojciec z tym swoim szaleńczym błyskiem w oczach.
     - A może chcecie pojeździć?

    Czułem, że nie będę mógł normalnie siadać przez tydzień. Obiecałem sobie, że już nigdy nie będę jeździć wierzchem, tym bardziej na oklep. Choć wspólna zabawa z Amy była całkiem fajna, nie pamiętam, kiedy ostatnio dosiadaliśmy Fistaszka, który okazał się być w porządku gościem. A raczej koniem. Tyle że tyłek bolał mnie w cholerę.
    Siedzenie w salonie i ogrywanie mamy w warcaby też było niezłym zajęciem. Amy się cieszyła jak dziecko, tata jeszcze bardziej, mama udawała obrażoną, a ja się z nich nabijałem. Cieszyłem się z tego wieczoru, choć według mojego zegarka, powinno być dopiero południe, w końcu wstałem w porze obiadowej. Stwierdziłem, że częściej powinienem grać z nimi w warcaby. Myślałem, że ta chwila będzie ciągła się w nieskończoność, bo przyjemnie było posłuchać ich okrzyków radości. Niestety ktoś zadzwonił do drzwi.
    - Otworzę! – zawołała Amy i pobiegła. Mama wymieniła się z tatą spojrzeniami, ale to raczej z rozbawienia. Pewnie przesyłali sobie w myślach wiadomości, że mają najlepszą rodzinę na świecie. A mnie przeszedł dreszcz. – Tato, chodź!
    Ojciec odszedł od stołu, a ja stwierdziłem, że powinienem mu towarzyszyć. Mama poczłapała za mną, odwiązując swój fartuszek. Wydało mi się, ze powiało chłodem.
    W drzwiach stało dwóch mężczyzn, dobrze zbudowanych i wysokich, choć ten po lewej zdawał się być o parę centymetrów niższy od kolegi. Mimo to nie wyglądał przyjaźnie. Otuleni byli w czarne i długie aż do ziemi płaszcze z kapturami, które zarzucili na głowy, zakrywając twarze. Stali tak na naszej wycieraczce, właściwie nie wykonując żadnych ruchów. Jedynie wiatr poruszał połami ich płaszczy.
    - Christopher i Marie Whitakier? – zapytał jeden z nich, ten, który przewyższał kolegę.
    Tata poprawił okulary na nosie i uśmiechnął się nerwowo.
    - Możemy w czymś pomóc? Herbaty?
    - To raczej zbędne. Mieszkają tu takie osoby jak Amy i Tom Whitaker?
    Tata pokiwał głową, a ja wymieniłem się spojrzeniem z mamą. Ścisnęła Amy za ramiona. Miałem bardzo złe przeczucia. A oprócz tego, patrząc na tych gości, którzy napawali moich bliskich lękiem, przypomniałem sobie o wczorajszej imprezie u DJ’a. Przez Wyłupka zapomniałem im powiedzieć o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Zbeształem się w duchu.
    - Zapraszam z nami. – powiedział ten drugi, nieco niższy. Głos miał równie spokojny i surowy. Zwiastował nadchodzącą burzę, czułem to.
    - Dokąd? – zapytałem bez ogródek, kiedy ci zrobili już krok. Obaj przekrzywili na mnie głowy, jakbym nie wiedział o czym mówię. – Pytam poważnie, nie każdy dysponuje czasem wolnym.
    Mama skarciła mnie wzrokiem za wszczynanie dyskusji, ale ja nie zareagowałem. Patrzyłem na tych facetów, którzy nie zdradzali żadnych emocji.
    - Zapewniam pana, dla pańskiego dobra proszę z nami. – odrzekł ten wyższy i wykonał gest ręką, zapraszając mnie do wyjścia z domu. Spojrzałem znacząco na ojca, ale on wzruszył bezsilnie ramionami.
    Dla pańskiego dobra. Co mi zrobią, jeśli nie pójdę? I co się stanie, jeśli ich posłucham? Instynktownie czułem, że nie należy za nimi iść, bo znajdę tam tylko kłopoty. Miałem coraz gorsze przeczucia. W końcu niecodziennie tacy mroczni goście nachodzą cię w domu i każą z sobą iść. To trochę dziwne.
    - Pan pierwszy, panie Whitaker. – dodał po chwili i mój ojciec przekroczył próg. Mama chwyciła Amy za rękę i zrobiła to samo. Podążyli za niższym facetem do wielkiego czarnego wozu, busika z przyciemnianymi szybami. – Coś nie w porządku, młody człowieku?
    Drugi mroczny facet cały czas stał przede mną i czekał, podczas gdy moja rodzina wyszła już za furtkę. Nazwał mnie młodym człowiekiem, czułem się strasznie nieswojo. Widziałem jak mama, zanim wsiadła do ich auta, obejrzała się na mnie i przywołała do siebie. Nie mogłem jej zostawić.
    - Wszystko gra. – mruknąłem i minąłem go. Powlókł się za mną, jakby pilnował, żebym nie zboczył z kursu. Strasznie mnie to wkurzało. – Mam nadzieję, że nie potrwa to długo.

    Wkurzyłem się jeszcze bardziej, kiedy zobaczyłem w tym nieszczęsnym czarnym wozie inną rodzinę z czwórką małych dzieci. Faceci w kapturach pokiwali głowami i powiedzieli „Nie, panie Whitaker”. Co za gbury. Tak jakby nie mogli posadzić jakiegoś dzieciaka na kolanach, żeby zrobić mi miejsce. Bo co, zapłacą mandat? Śmiem wątpić. W zamian za to kazali mi jechać swoim autem. Przed sobą, żeby dokładnie mnie widzieć i w razie czego zastrzelić. Ciekawie musiał wyglądać widok czerwonego gruchota, nie mogącego przekroczyć pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, i siedzącego mu na ogonie busika z połyskującym lakierem. Miałem ochotę uciec, ale nie mogłem zostawić rodziny na pastwę tych ludzi.
    Robiło się chłodno.
    Nie marzyłem o tym, by odwiedzić Podziemie po raz drugi, zwłaszcza po tym, co stało się tam zaledwie wczoraj. I miałem naprawdę złe przeczucia. No bo po jakie licho ci czarni goście przyszli do mojego domu i kazali mi tu przyjechać? Nie miałem żadnych wątpliwości, że kroi się gruba afera. Wkroczyłem w szeregi Ludzi Umysłu w wielkiej sali, z której sufitu zwieszały się żyrandole. Pewnie zachwyciłbym się bogactwem tego miejsca gdybym nie miał gęsiej skórki. Odnalazłem rodzinę; Amy ściskała rękę mamy, a ta ojca. Mieli zlękniony wyraz twarzy, podobnie jak reszta osób, które się tu zgromadziły. W końcu Gabriel Michaelis, ten chory na głowę facet, zabójca króla, wylazł w swej łaskawości i stanął na platformie. Ludzie w czarnych płaszczach zamknęli drzwi. Wśród ludu przeszedł szmer – przestraszyli się, jakby mieli klaustrofobię. A potem słuchałem, nie wierząc własnym uszom.
    Psychol uważa się za władcę.
    Psychol myśli, że stworzy własną erę.
    Psychol żąda lojalności „poddanych”.
    Lud wrzeszczał NIE.
    Psychol mówił JAK NIE, TO JUŻ PO WAS.
    I wtedy weszli ludzie. Zwykli, z Gocewii. W oczach szalał im strach, niektórym łzy ściekały po policzkach. Zarówno jak Ludziom Umysłu.
    Psychol mówi WYBIERAJ.
    Psychol żąda zapłaty.
    Psychol…
    Z tłumu wypełzł Rubien. Myślałem, że oczy wypadną mi z orbit. Co ten Banda Ruska z „Landrynki” wyczynia? Gapiłem się bezmyślnie na jego ruchy. Podszedł jak gdyby nigdy nic do szeregu zwykłych ludzi, popatrzył na nich, zdając się myśleć „Hmm… Brunet czy blondyn?”, a potem w jego dłoni pojawił się nóż, którym przejechał po policzku młodego mężczyzny. Człowiek, który był całkowicie bezbronny, zapłakał. Wstrzymałem oddech, podobnie jak cała reszta tłumu. Amy złapała mnie za ramię.
     - Boję się. – wyszeptała, a w jej oczach zobaczyłem strach jak nigdy dotąd. Była tylko dzieckiem. Czego oni od niej chcą?
     - To za chwilę się skończy, wiesz? Nie płacz. – starałem się ją uspokoić, a w momencie gdy przytuliłem ją mocno do siebie, mój znajomy z klubu odrzucił nóż na ziemię. Zmrużyłem brwi. Odzyskał rozum?
    Chciałoby się.
    Gabriel powiedział:
Każdy z was wypełni swój obowiązek względem nowej ery, względem Ludzi Umysłu i względem mnie, waszego nowego władcy. Dziś będziecie przysięgać.
     Rubien na to: Okej.
     Najpierw patrzyłem, jak król Olaf w okrutny sposób żegna się z życiem. Teraz patrzę, jak bezbronny chłopak klęczący przed człowiekiem, który podał mi dłoń, zwala się na podłogę. Skręcił mu kark. Ludzie krzyknęli, Amy objęła mnie mocniej.
    - Uciekajmy stąd! – zawołała, lecz ja nie byłem w stanie jej odpowiedzieć. Osłupiały gapiłem się na faceta, którego nie mogłem nazwać nawet znajomym. Amy zatrzęsła mną. – Tom, powiedz, że to koniec!
    - To nie koniec.
    Gdy Banda Ruska opuszczała pomieszczenie, minęła mnie, uśmiechając się jakoś nienaturalnie. Jakby zabijanie dało mu kopa. Jak zioło.
    - Reżim. Zrób co musisz. – powiedział do mnie, a ja przełknąłem głośno ślinę. Naprawdę wyglądał jak na haju.
    Wtedy pomyślałem o „Wielkiej Szóstce Przepychu i Bezczelności”. Przecież tam tylko Skręt był Człowiekiem Umysłu. Co z Rokim i resztą tych pajaców? Modliłem się, by któregoś z nich tu nie zobaczyć, w tej chwili gdzieś miałem i tępe mózgi i to jak mnie wkurzali. Nie miałem ochoty patrzeć na niczyją śmierć. Niestety, musiałem się pomylić.
    Wśród rzędu osób, którzy odgórnie zostali skazani na śmierć, dostrzegłem Rokiego i jego kuzyna Lokiego. Mieli zaklejone usta, jak reszta, i twarze wykrzywione w strachu. Chyba pierwszy raz się bali. Zrobiło mi się przykro, poważnie. Bo nikt nie zasługiwał na taki los. Ja też nie chciałbym być zapłatą i udowodnieniem czyjejś lojalności.
    Potem było gorzej i omal nie padłem. Dostrzegłem DJ’a.
    Dajcie mi nóż.
    Zaraz przetnę sobie żyły.
    Dlaczego ja go nie ostrzegłem? Głupi Wyłupek. Nie, Tom, to twoja wina, trzeba było mu powiedzieć, przewidzieć co się może stać. Teraz zginie.
    Zakryłem usta, by nie zwymiotować i cofnąłem się o krok, wpadając na jakąś babcię. Mama to zauważyła i ścisnęła moje ramię.
    - Tam jest DJ. – wyjęczałem i poczułem, że zaczynam się pocić. Mama wytrzeszczyła oczy, a ojciec poprawił okulary. Spojrzeli w kierunku, który im wskazałem i aż się zachłysnęli. – Musimy coś zrobić, bo zabiją go jak tego faceta.
     Dziękowałem losowi, że Julia wyjechała z miasta.
    Już ruszyłem przed siebie, kiedy ktoś pociągnął mnie w drugim kierunku. Nie wiedziałem, że moja matka ma aż tyle siły.
    - Nie! Stój tu i się nie ruszaj. – rozkazała mi, a ja patrzyłem jej głęboko w oczy. Była przerażona ale i zdeterminowana. – Nie pomożesz mu, wszczynając bójkę z tymi strażnikami w płaszczach. Czekaj, nie wiesz co się stanie.
    - Czyżby?
    - Tomie Whitaker, bądźże rozsądny.
    Łatwo jej mówić w chwili, kiedy śmierć przesyca powietrze. Znów przeszedł mnie dreszcz, ale odetchnąłem i pokiwałem głową. Ścisnąłem Amy, której oczy były czerwone od płaczu. Szeptała coś niezrozumiałego.
    - Kto następny? – głos Gabriela wypełnił całe pomieszczenie. Nawet nie patrzyłem w jego kierunku, czułem jak ściska mnie w żołądku ze złości na jego chorą psychicznie osobę. Myśli, że ludzie mu ulegną? Na pewno nie. – Dalej, bracia. Nie wstydźcie się.
    Wśród tłumu przebiegł szmer. Ktoś zawołał:
    - Nie zrobisz z nas swoich sługusów!
    Pan Michaelis roześmiał się cierpko. Pstryknął palcami i jego dwóch pomocników ruszyło w naszą stronę. Wyciągnęli pierwszą lepszą osobę i wypchnęli przed wszystkich. Była to kobieta, mogła mieć zaledwie dwadzieścia lat. Drżała jak osika. Gabriel skinął na nią i gestem polecił wybranie ofiary, jakby to były zabawki w sklepie, a ona nieśmiałą dziewczynką. Zawahała się, a mężczyzna w pelerynie podał jej nóż na srebrnej tacy. Podeszła do chłopaka mniej więcej w jej wieku i drżącą ręką wbiła mu sztylet w pierś. Poczułem ukłucie w sercu, jakbym to był ja.
    Zimno opanowuje serca ludzi. Zaraza się szerzy.
    Przypomniałem sobie, kiedy ostatnim razem grałem na gitarze. Śpiewałem piosenkę i był tam wers: Bo jeśli powróci mrok, moi bracia zginą. Gabriel Michaelis był tym mrokiem. A braćmi te ofiary. Dlaczego giną, właśnie teraz, na moich oczach? Bo są „zwykli”? Nie mogłem tego pojąć. Po prostu odleciałem, jakby ktoś wstrzyknął mi coś mocnego do żyły. Nawet widziałem twarz Rokiego, który uspokaja swego nadpobudliwego kuzyna. Podświadomość mówiła mi, że co chwila jakieś ciało pada na ziemię, a zabójcy odchodzą, by stanąć z powrotem na swoim miejscu. Szli jedni za drugim, jakby w kolejce, by kupić lody. Szlochali. Krzyczeli. Stawali opór. A potem ginęli. Chyba że posłuchali Gabriela. Och, jeśli śmierć zabierze mych towarzyszy, sam oddam się w jej objęcia. Tak też było w piosence. W głowie nuciłem melodię. Ten wers był prawdziwy.
    Ocknąłem się, gdy zobaczyłem znajomą twarz. To znaczy, najpierw ujrzałem jakiegoś muskularnego mężczyznę, który wyszedł przed szereg, bo nadeszła jego kolej. Miał kamienny wyraz twarzy, krótko ścięte włosy i wygniecioną granatową koszulę. Wybrał DJ’a i aż mną zatrzęsło. Serce zabiło mi szybciej ze strachu, gorączkowo zacząłem główkować, co powinienem zrobić. Nie mogłem pozwolić mu umrzeć, on był moim przyjacielem od piaskownicy. W dodatku miał się żenić. Napiąłem mięśnie i patrzyłem co się wydarzy. Mama ściskała mnie za ramię, nie chcąc pozwolić mi wybiec tam i wszczynać awantury. Dobrze zbudowany mężczyzna stanął nad biednym Davidem, który patrzył na niego w zadziwiającym spokoju. Chyba pogodził się ze śmiercią. Nie. Tak nie mogło być.
    - Spróbuj go tknąć.
    Nawet nie spostrzegłem, kiedy znalazłem się przed przyszłym zabójcą mojego przyjaciela. Zamrugał, jakby zastanawiał się, w jaki sposób nagle się tu zmaterializowałem. Ups, przykro mi.
    - Odsuń się, chłopaczku, chcę mieć to za sobą. – odrzekł, chcąc mnie wyminąć, ale ja mu nie pozwoliłem. Westchnął z rezygnacją. – O co ci chodzi, to mój „zwykły”, znajdź sobie własnego.
    - On nie jest twój. Jest niczyi. Prawda, DJ?
    Pokiwał ochoczo głową jak zawsze, gdy wyciągam go z kłopotów przed Julią. Wymamrotał coś przez zaklejone usta.
    - Weź się zamknij, a mnie nie rozpraszaj. Nie widzisz, że ratuję ci życie?
    DJ zrobił wielkie oczy, a ja zmarszczyłem brwi i odwróciłem się. O ułamek sekundy za późno, by uchylić się przed ciosem tego wielkiego faceta. Rąbnąłem sobą o błyszczącą w świetle żyrandoli podłogę. Fajnie. To już drugi raz w ciągu czterdziestu ośmiu godzin.
    - Dobra. Znowu miałeś rację, booby.
    Przetarłem twarz i dźwignąłem się na nogi, mierząc wzrokiem osiłka, który mi przyłożył. Splunąłem na ziemię i wytarłem krew cieknącą mi z nosa.
    - Ostatni raz ci się udało.
    - Jakiś problem, panowie? – przerwał psychol Michaelis, patrząc na nas ze swojej platformy. Nastała grobowa cisza, wszyscy Ludzie Umysłu gapili się w naszą stronę ze strachem w oczach. Nie widziałem mojej rodziny. – Dlaczego jest was tam dwóch, każdy dostanie szansę, spokojnie.
    - Nie będzie żadnych szans, kolo. Nikt nie skrzywdzi mojego przyjaciela, ani nikogo innego. – warknąłem na niego, a on uśmiechnął się nieznacznie. Przełknąłem ślinę i popatrzyłem na DJ’a. Znów pokiwał ochoczo głową.
    - Bronisz tego robala? Zapomniałeś, kim tak naprawdę jesteś?
    - Jestem Tom. A to mój kumpel DJ. Jesteśmy jak bracia, rozumiesz? Za to ty jesteś popaprańcem, który nie ma w sobie uczuć, dlatego powtórzę jeszcze raz: nie pozwolę, by ktoś go skrzywdził.
    - Łamiesz zasady. Nieładnie… Ktoś jeszcze?
    Nikt w tłumie się nie odezwał. Głos Gabriela był zimny jak lód, a oni bali się go jak ognia. Ironia losu. Zostałem sam na polu bitwy. Psychol posłał mi zwycięski uśmieszek.
    Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, w jaki sposób umrę. Nie myślałem o śmierci. Aż do teraz. Poczułem się tak, jakby coś wybuchło w środku mnie. Zgiąłem się w pół i uderzyłem o marmurową posadzkę, będąc pewnym, że płonę. Że wszystkie moje narządy płoną. Chyba wrzeszczałem. Nie pojmowałem co dzieje się wokół, ból przyćmiewał mi zmysły. Inni też krzyczeli. Albo to był mój głos? A może tylko ich. Byłem pewny, że zaraz się spalę. Jeszcze chwila… wyzionę ducha.
     A potem, jak ręką odjął, wszystko zniknęło. Otworzyłem szeroko oczy i wrzasnąłem, jakbym obudził się po najgorszym koszmarze. Przede mną stał Gabriel Michaelis z rękoma założonymi na piersi, muskularny facet był tuż obok, a DJ klęczał jak przedtem, patrząc z przerażeniem raz na mnie, raz na psychola. Faceci w płaszczach stali w pogotowiu.
    - Możesz jeszcze zmienić zdanie. – powiedział Gabriel, a ja zamrugałem. – Mówię do ciebie, chłopcze.
    Dotarło do mnie, że czasem staję się tak otępiały, że nie słyszę kto co do mnie mówi. Może dlatego Banda Ruska przyłożyła mi na drodze.
    - Niezła sztuczka. – mruknąłem i stanąłem jak gdyby nic. Otrzepałem tyłek. – Ale i tak mnie nie przekonałeś.
    Dziwnym trafem duży koleś, który miał zgładzić DJ’a, rzucił się na mnie, lecz ja mu umknąłem, właściwie potrącając Michaelisa. Potem zawarczał niczym pies i wykorzystując to, że byłem trochę daleko i nie mógł dogonić mojej „szybkości”, doskoczył do Davida, który jęknął w zaskoczeniu, kiedy ten chciał skręcić mu kark.
    - Dajcie mi wreszcie spokój! – zaryczał, w oczach mając dziwny blask. Niemalże namacalnie czułem jego strach. Już miał dokonać swego czynu ku uciesze Gabriela, kiedy włączyły mi się dwie moce na raz.
    Nie wiedziałem, że tak mogę. Ale skoro z Panną Luizą się udało… W ostatniej chwili krzyknąłem „Nie!” i sięgnąłem po telekinezę. Oraz szybkość. Ludzkie oko nie było w stanie zarejestrować lotu muskularnego faceta w stronę wielkich drzwi. Mogło zobaczyć dopiero jak z jego ciała bucha krew, a samo ciało – zamienione w placek – odpada od ściany zostawiając na niej czerwoną plamę. Ludzie krzyknęli, kiedy zostali opryskani.
    W mordę jeża.
    Brakło mi tchu, dosłownie, więc aż cofnąłem się do tyłu wpadając na strażnika w kapturze, który mnie złapał. DJ’owi oczy uciekły w tył głowy i uderzył twarzą o posadzkę. Zemdlał. Miałem ochotę zrobić to samo.
    - Cóż, nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. – rzekł Gabriel Michaelis, drapiąc się po podbródku. Patrzył przez chwilę na ciało, po czym odwrócił się w moją stronę. – Zastanawiam się, co powinienem z tobą zrobić. Zabiłeś, niech ci będzie. Ale nie tego, którego miałeś! Psujesz mój porządek!
    Zabiłeś.
    - Puść go wolno. – wymamrotałem, a ten zerknął na mojego kumpla. – Chciałeś trupa, to go dostałeś. Został DJ’a w spokoju.
    - Ten Człowiek Umysłu był porządnym obywatelem, chciał oddać mi hołd! W przeciwieństwie do ciebie.
    On naprawdę jest nienormalny.
    - PUŚĆ GO WOLNO! – zawołał tłum, a ja poczułem jak wiotczeją mi nogi.
    - Wykazałeś się odwagą i nie zawahałeś zamienić tego mężczyzny w krwawą papkę. – rzekł Gabriel, podchodząc bliżej mnie. Nie zwracał uwagi na wrzeszczących ludzi, którzy nagle się obudzili. – Następnym razem będziesz bardziej lojalny. Jeśli nie… - chwycił mnie za koszulkę i poczułem jego oddech. Mięta. - …pożegnasz się życiem. Ty i twoja rodzina. Najpierw ona. Będzie zabawniej.
    W tłumie nastała większa wrzawa. Wszyscy skupili się w jednym punkcie, otaczając kogoś, kto chyba zemdlał jak DJ. Ktoś wykrzykiwał imię.
    Amy.

Witajcie!
Dobrnęliście do końca kolejnego rozdziału przygód Ludzi Umysłu, więc jak wam się podobał Tommy? :D Ja sama jestem zadowolona, nawet z tych głupich akcji takich jak "Kryptonim: Wyłupek" ;p Wiedzcie, że on istnieje, tyle że jest suczką i wabi się Nana xd W każdym razie będę wdzięczna za waszą opinię na temat Toma i w ogóle. Za błędy nie przepraszam XD
Trzymajcie się ciepło i niech Moc będzie z wami ;**
Pegaz.

1 komentarz:

  1. Cześć! :D Na początku chcę powiedzieć, że przeczytałam to opowiadanie od początku i naprawdę mi się spodobało, co jest trochę dziwne, bo do tej pory czytanie przeze mnie blogi były głównie o sportowcach czy innych celebrytach. Strasznie podoba mi się to, że rozdziały są tak dłuuuuuugie :3
    Czekam na dalsze losy bohaterów :D
    P.S. Zapraszam również do siebie :D
    be-my-mystery.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń