niedziela, 30 listopada 2014

Kropkon - Episode 3

Witajcie!
Kolejna odsłona kropkonu, tym razem ze szczególnym zwróceniem uwagi na Rubiena :) ( Bujka jest autorem dwóch fragmentów :P) Mam nadzieję, że wybaczycie mi błędy, naprawdę dawno nie pisałam. Kolejny Kropkon, Episode 4, należy również do mnie :D Czekajcie cierpliwie :)
Zapraszam do czytania i komentowania.


__________________________________________________________________________________






Wilson zwlókł się z łóżka niechętnie opuszczając tulącą się do niego, pochrapującą cicho żonę. Przetarł twarz. Spojrzał w lustro, prosto w oczy facetowi, którego od dawna nie rozpoznawał. Wziął szybki prysznic, zaciął się dwa razy przy goleniu i z przekleństwem na ustach zszedł do kuchni, gdzie dostał buziaka i kanapki.
- Przyjechał cyrk – powiedziała Beatrice, niby od niechcenia rzucając zwykłą, suchą informacją. Nie patrząc na Larrego upiła łyk ze świeżej, parującej kawy. Uśmiechnął się pod nosem rozumiejąc czego chce. Jakby nie mogła powiedzieć tego wprost.
- Może pójdziemy? – zaproponował, a jej oblicze rozpromieniło się. W nagrodę za swą błyskotliwą propozycję otrzymał kilka bonusowych pocałunków.
Może ten dzień nie będzie taki zły – pomyślał z półuśmiechem na ustach. Przeciągnął się i ruszył do garażu. Po drodze zabrał ze sobą czarne okulary. Miał zamiar dobrze przetestować nową maszynę Szefa. Gdyby nie musiał wstawać tak wcześnie, naprawdę kochałby tę robotę.
Nieustannie ziewając przedostał się korytarzem, który stanowił istny labirynt stworzony z kartonów i niepotrzebnych gratów, do ciemnych, zniszczonych drzwi. Powinienem kiedyś to posprzątać – pomyślał. Beatrice ciągle truła mu o tym. W zakamarkach jego umysłu czaiła się myśl, że może zwlekanie skłoni żonę do wykonania tej pracy, ale mylił się. Upór tej kobiety mnie przeraża.
Do jego uszu dobiegł dziwny odgłos szurania.
- Beatrice, przesuwasz coś? – krzyknął w stronę kuchni.
- Nie! Idźże, bo się spóźnisz!
- Dobra, dobra, idę. Co za kobieta… - nacisnął klamkę. – AAAAAAAAAA!
Z całej siły zatrzasnął drzwi.
Przełknął ślinę.
Łączył wątki.
Wpadł do garażu ponownie.
- Boże, Rubien!– ryknął Larry. Chciał dodać jeszcze jakiś rozbudowany, metaforyczny ochrzan, ale nieco go zatkało - Co ty robisz?
- Relaksuję się, nie widać?
Rubien szorował zardzewiały kołpak szczotką z metalowymi igiełkami. Jego ruchy były bardzo szybkie, a siła jaką wkładał w to zadanie wyginała osłonę felgi. W powietrzu unosił się pył. Wilson poprawił czarne okulary.
- Normalni ludzie zwykle czytają książkę, oglądają seriale albo idą na imprezę… - zaczął swój mały wywód podchodząc bliżej. Zamrugał. Czy mi się wydaje, czy on jest cały we krwi? Nie tylko ubranie, przede wszystkim twarz. Coś mu mówiło, że większość nie należała do Rubiena.
- Co się stało? – zapytał kucając przy nim, jak przy małym dziecku i odbierając mu szczotkę, której igły stępił do połowy. Kołpak też nie nadawał się do użytku. Skrupulatne usuwanie rdzy w pewnym miejscach zmniejszyło grubość metalu do jednego milimetra.
Wilson przyjrzał mu się uważnie. Nigdy nie widział tak smutnych oczu, nie u Rubiena. Wyglądał jakby miał się rozpłakać. Mięśnie jego twarzy zadrgały.
- Zabiłem człowieka.
Larry otworzył i zamknął usta. Przez kilka sekund obmyślał plan. Wstał i klasnął w dłonie.
- Odkrycie! – zaśmiał się sztucznie - Przecież jesteś mordercą, Rubien. Nie oszukujmy się. A wiesz, co robią mordercy, nie? – oparł ręce na biodrach. - Zabijają ludzi.
Sądził, że te szorstkie słowa wybudzą ze śpiączki starego, dobrego Rubiena, ale niby groch rzucone o ścianę, niczego nie zmieniły. Rubien dalej siedział przy oponie z tą samą godną pożałowania miną. Jeśli on się rozpłacze, to zniszczy moją wizję świata – pomyślał Wilson. Z wolna zaczynał się o niego martwić.
- No właśnie – mruknął cicho.
- Co? – nie zrozumiał Larry.
- Ludzi – rzekł spoglądając na niego hardo. – Mordercy zabijają ludzi. Nie człowieka.
Wstał z miejsca, otrzepał się z pyłu. Smutne, płaczące oczy zniknęły, ale nie zmieniły się w te kpiące i nieco zamglone, chociaż Rubien się uśmiechnął. Uniósł teatralnie brew, która miała podkreślić komizm, ukryty żart tej nieśmiesznej sceny.
- Zawieź mnie do willi – rozkazał.
- Nie chcesz prowadzić? – Wilson poważnie się zdziwił.
- Jestem niedysponowany – wskazał na swoją rękę, która jak dopiero teraz Wilson zauważył, rzeczywiście wyginała się pod dziwnym, trudnym do zidentyfikowania kątem. – Zresztą, śpiący jestem – dodał i wgramolił się do auta.
Wilson był przekonany, że nigdy więcej nie poruszą tematu tej rozmowy.



~~Kilka godzin wcześniej ~~



Bujka - Alice

  - Gdzie do cholery on się podział? - mruknęłam przeszukując gorączkowo sale z gośćmi. Nigdzie nie mogłam wyczuć obecności Gabriela, tej dwulicowej szui. Musze się go zapytać czy wie coś o April. Jak on maczał palce w "zajęciu się nią" to go połamię i to ostro.  Musze powiększyć pole poszukiwań. Ale najpierw musze sprowadzić Toma. - Dzwoń do Cyntii. - warknęłam do głównego komputera tego domu - JD (w skrócie ).
 - Wybieranie funkcji dzwonienia. - komputerowy głos odpowiedział, a przede mną wyświetlił się panel rozmowy, łączenia i w końcu hologram sylwetki naburmuszonej kobiety z jakimś kajecikiem w rękach. 
  DJ był dużo gorszy od mojego komputera. Opierał się na starej technologii, a do tego powtarzał co niektóre wyrazy. Tyle razy prosiłam o przeprogramowanie komputera, ale jak grochem o ścianę. Może dlatego, że to pierwsze dziecko moich starszych? A pierworodnego sie najbardziej kocha?
 - Słucham? - Odparła oschle , podpisując jakieś papiery.
Uniosłam brwi, kto tu jest szefem? Ona czy ja?
Odchrząknęłam dopinając suwak długich za kolana,  skórzanych szpilek i spojrzałam z wyższością na kobietę, która dopiero teraz spojrzała na ekran i zmieszała się.
 - Panno Johns. - kiwnęła zestresowana głową - Przepraszam nie wiedziałam, że to Pani.
Uniosłam z pogardą brwi.
 - Masz sprowadzić Tomma do garażów. - Zabrałam ze sobą wielką torbę - Masz na to trzy minuty, inaczej cie zwalniam.
 Kliknęłam na guzik rozłańczający, zostawiając kobietę w osłupieniu. Rozmyłam się  i pojawiłam się w ogromnym garażu z kilka dziesięcioma samochodami naszej firmy. Przeszłam przez ścianę wypełnionymi samymi kluczykami i wybrałam wielki czarny, należący do hybrydy picapa z jeepem. Stanęłam przed wyjeżdżającym z ziemi ciemno czarnym, ogromnym samochodem i czekałam, aż całkowicie sie pokaże.
W miedzy czasie nawiązałam kontakt z Lilyan, która aktualnie robiła obchód posesji na swych czterech łapach.
 - Poinformuj moich rodziców, że musiałam zając się sprawą Ludzi Umysłu.
Wilczyca, aż przystanęła ze zdziwienia.
 - Pani Penelopa nie będzie zadowolona. - stwierdziła fakt - A można wiedzieć co się stało, że tak nagle musi Panienka wyjechać?
Otworzyłam samochód i wpakowałam torbę do bagażnika.
 - Najprawdopodobniej będę musiała kogoś znaleźć i spuścić ostre lanie, aby wybić mu głupoty z głowy.
 - Czyli to co zawsze? - zaśmiała się dziewczyna.
 - Dokładnie. - uśmiechnęłam się - A i nawet nie myśl aby powiadomić moje niańki. - powiedziałam poważnie - Zneutralizuje ich, nieważne czym się będą zajmować.
Dziewczyna prychnęła:
 - No z tym to będzie problem. - powiedziała zgodnie z prawdą.
Uśmiechnęłam się.
 - Jesteś bystra. Załatwisz to. Powodzenia!
Urwałam kontakt w chwili kiedy Tommy wleciał, prawie rozplaszczając się na masce sportowego audi. Spojrzałam na zdyszanego chłopaka, z rękami założonymi na piersi.
 - Dlaczego kazałaś mi tańczyć nago przed publicznością! Nie zgadzam się na to! - wykrzyczał zdesperowany.
Usłyszałam tą wymówkę i pogratulowałam geniuszowi Cynti. Postraszyć trochę zwolnieniem i nagle nasza wyobraźnia zaczyna barwnie myśleć.
Zaśmiałam się.
 - Wskakuj do samochodu, bo inaczej zatańczysz dla prywatnej widowni.




Moje myśli były zlepkiem uczuć i rządz, błądzących wokół mojej ofiary. Instynkt łowcy obudził się i nikt nie był wstanie go pohamować. Nawet ja sam. W sumie, dlaczego mam ją zabić? To był impuls, jak się okazuje bardzo trafny. Gabriel pewnie myśli, że znalazł sobie wściekłego psa na posyłki. Uśmiechnąłem się. Powinien uważać, by nowy pupilek nie rozszarpał mu gardła.
Wnętrze limuzyny wypełniał mrok, czarny, gęsty i nieuchwytny. Siedziałem na niebywale wygodnej kanapie o czarnej tapicerce. Przyjemna, usypiająca miękkość. Zupełnie jak kobieta.
Zdziwił mnie brak typowego, kpiącego komentarza. Wsłuchałem się w miarowy oddech z naprzeciwka. Ciemność nie pozwalała dostrzec zarysu postaci.
- Gdzie jest Adrian? – zapytałem. Nie zarejestrowałem, kiedy przestał jechać za mną na swoim wózeczku. Do tego stopnia zajęła mnie moja ofiara.
- Pan Breckenridge nie musi się tłumaczyć ze swoich poczynań ani mi, ani tobie.
Roześmiałem się.
- Racja, Morus. Wybacz mi, mój błąd – nie usłyszawszy odpowiedzi dodałem – Nawet gdybyś wiedział i tak byś nie podzielił się ze mną tą informacją.
- Oczywiście – powiedział. – Chciałbym przypomnieć, panie Sawwa, że nie jest pan jeszcze nowym prezesem, więc nie mam takiego obowiązku.
- Sugerujesz, że naprawdę kiedyś nim zostanę? Uważaj, bo się zarumienię.
- To nie zależy ode mnie – powiedział ostrożnie, ale jego głos zadrżał.
- Gdyby zależało, nie siedziałbym w tej limuzynie, tylko leżał kilka metrów pod ziemią i wąchał kwiatki od spodu.
- Nie wiem, co pan insynuuje. – w tym momencie zadzwonił jego telefon. Z profesjonalna miną sekretarki odebrał go i po kilku chwilach nieustannego potakiwania zakończył rozmowę.  – Pan Breckenridge pozostanie jeszcze przez moment w willi. Nie musimy na niego czekać. Możemy jechać do willi – powiedział przez specjalny mikrofon, który  jako jedyny łączył tę luksusową część z marną kabiną kierowcy.
Limuzyna ruszyła.
- Wiesz, co Morus… - zagadnąłem, na co niechętnie spojrzał na mnie – Pozwólmy sobie na chwilę szczerości. Moja osoba jest nie wygodna dla reszty rodziny i dobrze o tym wiem. Jednak, uwierz mi, zarządzanie waszym gównem średnio mi odpowiada, więc możesz, wraz z resztą, spać spokojnie.
- Słowa w tych czasach nie mają wartości, Sawwa. Szczególnie w twoich ustach – prychnął. W jednej chwili cała jego uprzejmość prysnęła, jak bańka mydlana. – Za jakich głupców nas uważasz?
Sięgnął po szklaneczkę whisky. Chwilę kontemplował zapach i barwę alkoholu, dopiero później upijając drobny łyk. Prawdziwy smakosz.
- Ogromnych. Takich, którzy mi uwierzą i dają święty spokój.
- Jesteś dokładnie taki sam, jak twój ojciec – uśmiechnął się z politowaniem. – Powinieneś wrócić tam, gdzie twoje miejsce - Limuzyna zatrzymała się na czerwonym świetle. Nie wiem kiedy znaleźliśmy się w centrum Gocewii. Dostałem gęsiej skórki. To prawie tu – pomyślałem. – Posłuchaj mnie dobrze, Sawwa. Firma to nie miejsce dla ciebie. Do zarządzania nią potrzeba światłego człowieka…
- Masz na myśli siebie? – prychnąłem i nacisnąłem guzik łączący z kabiną kierowcy – Zatrzymaj się przy ulicy Hadesa.
- Już na niej jesteśmy.
- Okey – miałem ochotę tańczyć i śpiewać z radości. – Drogi Morusie jestem zmuszony cię opuścić, ale nie na zawsze. Co do mojego wyjazdu… Na razie nigdzie się nie wybieram, ale wierzę, że będziesz najzacieklej machał mi na do widzenia, kiedy wsiądę do samolotu do Rosji.
Limuzyna zatrzymała się w bardzo niedozwolonym miejscu. Czyżby kierowcy brakowało w życiu adrenaliny i chciał nadrobić ją poprzez zdobycie mandatu?
Wyskoczyłem z limuzyny i skręciłem w pierwszą, lepszą uliczkę, by zejść z widoku. Gocewia nocą nie śpi. Musiałem wyglądać dość dziwnie, w tym hiper eleganckim garniturze. Szybko rozwiązałem muszkę i rzuciłem ją w kąt ciemnej uliczki, nie przejmując się wcale tym, ile była warta. Pewnie znajdzie ją jakiś pijak, a może bardziej inteligentny bezdomny i gdzieś sprzeda za bezcen. Wszystko jedno. Odpiąłem dwa guziki koszuli i pogniotłem ją nieco, by wyglądać bardziej przeciętnie w jednym z najdroższych garniturów na świecie. Co za komedia. Nie przyszło mi jeszcze zabijać w tak eleganckim stroju.
Szedłem przed siebie nie zważając na drogę. Obrazy przesłane przez Gabriela były żywym odzwierciedleniem tego co widziałem. Czułem się jak we śnie. Nawet cel, który przecież znałem dobrze, wydawał się mglisty i trochę nierealny. Czyżbym na bankiecie wypił za dużo?
April według Wron Gabriela miała przebywać w mieszkaniu jej przyjaciółki i jednocześnie dobrej znajomej Alice, Diany. Prawdopodobnie będzie w mieszkaniu. Gabriel ostrzegł mnie o jej problematycznej zdolności. Mianowicie panowała nad roślinnością, wiec miałem spodziewać się zaciętej walki. Nie odda mi April dobrowolnie.
W tym szale nie wziąłem ze sobą żadnej broni. Zresztą na Ludzi Umysłu broń palna i tak się na nic nie zda. Dzisiejsze morderstwo nie było zwykłe. Śmierć April otworzy mi drzwi do Gabriela. Przestanie opierać się mojemu urokowi. Kiedy mi zaufa, ja wbiję mu nóż w plecy i wyjadę na Alaskę. A co! Nie będę się w Rosji kisił. Może tam to babsko mnie nie znajdzie.
Harmonia w Firmie pryśnie, gdy tylko rodzina dowie się o przyjeździe tej wstrętnej kobiety. Muszę się gdzieś zaszyć i przeczekać. Szpiedzy poinformowali ją o możliwości przejęcia Firmy przez moją osobę. Pewnie miała orgazm, jak o tym usłyszała. Będzie ględzić Adrianowi, aż przepisze udziały na mnie, przed czym nigdy się nie bronił.
I to będzie mój koniec.
Doszedłem do celu. Mieszkanie znajdowało się na pierwszym piętrze. Okna wychodziły na ulicę. Stałem naprzeciw nich. Paliło się światło. Cień mignął za firankami. Zamknąłem oczy, wytężyłem umysł.
Cała kamienica stała przede mną otworem. Słyszałem każdą myśl. Wyciszyłem te najmniej istotne.
Nie powinna wyglądać przez okno. Och! Alice wysłała mi wiadomość.
Stężałem. Wystawiono mnie? Zazgrzytałem zębami. Ludzie Umysłu zawsze sprawiają problemy! Co ten kurdupel jej posłał? Zawsze musi być jakiś cyrk!
Trzeba wykorzystać sytuację. Przeszedłem przez ulicę. Wejście do kamienicy wymagało klucza, ale był też domofon. Nie lubię działać bez przygotowania. Wtedy zawsze wychodzi tego typu gówno. Ja lubię improwizację, ale nie w przypadku Ludzi Umysłu. Dlatego współpracuję z Borysem. Dostarcza maksimum informacji w jak najkrótszym czasie. Wystarczy tylko pociągnąć za spust. A teraz?
Największym błędem płatnego mordercy jest pozostawianie śladów. Jakiekolwiek DNA to gwóźdź do trumny. Im częściej je pozostawisz, tym bardziej rozpoznawalny jesteś we świecie przestępczym. A my, mordercy, stoimy na marginesie dobra i zła, niczym duchy, niewidzialni czyściciele jednej, jak i drugiej strony. Z kolei samobójstwem mordercy jest jakikolwiek kontakt z człowiekiem podczas akcji. To koniec kariery i życia.
Zazwyczaj.
Nie miałem wyboru. Zadzwoniłem pod pierwszy lepszy numer.
- Tak? – usłyszałem razem z typowym rzężeniem mikrofonu.
- Dobry wieczór, bardzo przepraszam - zacząłem szczebiotać zmieniając modulację głosu na kobiecą - Zatrzasnęłam sobie drzwi przed nosem! Bardzo przepraszam!
- Oczywiście, nie ma sprawy. Każdemu może się zdarzyć.
- Dziękuję!
Zaprzeczał dzwonek i drzwi stanęły otworem. I dlatego twierdzę, że Ludzie Umysłu są najlepszymi płatnymi mordercami. To co dla zwykłego człowieka stanowi mur nie do pokonania, dla mnie nie ma znaczenia. Nie muszę wydawać też pieniędzy na modulator głosu. Jednak nawet najlepszy sprzęt nie wymaże pamięci kobiety, z którą rozmawiałem. Po silnym namyśle przypomni sobie o tym nieznaczącym incydencie, a to będzie już ślad.
Wsłuchiwałem się w ciszę. Które drzwi wybrać? Nie znałem numeru mieszkania. Jedenaście czy dwanaście? Niech zdecyduje los. Zadzwoniłem.
Usłyszałem ciche kroki. Kobieta. Zmieniłem wygląd. Przypomniałem teraz starszego wujka, może młodego dziadka, który przyjechał do córki, by zobaczyć jej nowe lokum. Z tym szczegółem, że pomylił drogi. Jest przekonany o końcu swej podróży, a tu wpadka. Moje włosy zmieniły barwę na siwą, a oczy na szaro niebieską, by nie przypominać Człowieka Umysłu. Dodałem sobie sporo zmarszczek i nieco rozjaśniłem karnację. Zmieniłbym się w kobietę, ale nie miałem odpowiedniego stroju. I to jest kolejny minus działania w impulsie.
- No tak, Ap. Bankiet sobie urządziła. Szczęściara. Tyle eleganckich dup do wyrwania... - usłyszałem w tle, kiedy drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem. - Dobry wieczór.
Nie wyglądała na wystraszoną. Nie spodziewała się mordercy. Idiotka. Przecież ukrywa zbiega z Podziemia, a drzwi otwiera sobie, jak nigdy nic. Wyglądała całkiem przeciętnie, jak typowy Człowiek Umysłu. Bardzo długie włosy splecione w warkocz przerzuciła na drugie ramię. Uniosła grube, ciemne brwi. Miała na sobie ciemno zielone ogrodniczki i flanelową koszulę.
- O mój Boże! – zakrzyknąłem i chwyciłem się za głowę – Cholera! Wiedziałem, że to był zły zjazd!
Wyglądała na przerażoną moim przerażeniem.
- Co się stało? Pomóc panu? 
Zawahałem się, jakbym miał konflikt wewnętrzny, czy rzeczywiście niepokoić tę miłą, młodą damę tak późnym wieczorem.
- Nie, nie trzeba... – zacząłem krzywiąc się. - Chyba że ma pani mapę. Przeklęta technologia! Widzi pani, GPS mnie tu przyprowadził! Nie wiem jak! Przecież to wszystko ma działać perfekcyjnie…
- Proszę wejść, sprawdzę – uśmiechnęła się usłużnie, jak młoda kobieta do starszego, uroczego pana. Ludzka dobroć jest zgubna.
Wkroczyłem do środka.
Hol był wąski i zagracony. Na wieszaku wisiało milion różnych torebek, kilka płaszczów, przy lustrze naszyjniki. Półka na buty wypełniona była po brzegi. Przeszedłem w głąb za kobietą wprost do niewielkiej kuchni, z której przechodziło się do reszty pokoi. Część mieszkania, którą widziałem urządzona była w naturalnych barwach. W każdej wolnej przestrzeni stały ogromne donice z bujnymi roślinami, co dobitnie podkreślało na czyim terenie jestem. Naprzeciwko znajdowała się półka z książkami sięgająca sufitu. Diana schyliła się do niej. Była tyłem do mnie. Idealna pozycja by zabić ją znienacka lub przywłaszczyć sobie broń z mieszkania. Zerknąłem na blat stołu. Noże schowane. Nie mam czasu ani możliwości by ich poszukać. Zlew. Czysto. Co za baby! Musiały dzisiaj posprzątać? Gwóźdź na komodzie. Zrobiłem krok do przodu i dostrzegłem młotek za doniczką. Dzięki ci Panie!
Zadzwonił telefon, na co prawie podskoczyłem. Skupiałem uwagę na oddychaniu, by serce nie przyspieszyło swej akcji z powodu adrenaliny. Kto dzwonił o tej porze? Uważnie obserwowałem każdy ruch Diany.
- Pozwoli pan, że odbiorę.
- Oczywiście.
Wyczuwałem obecność mojej ofiary. Wyjrzała z salonu i stanęła w futrynie drzwi. Jej wygląd był inny, ale myśli pozostawiały właściwy ślad. Nie podejrzewała niczego.
- No cześć. Jak tam imprezka? Pewnie. Już ci ją daję - podała telefon April - Alice. Coś ważnego.
April nie wyglądała na zadowoloną.
- Mówiłam ci żebyś nie dzwoniła - zaczęła na dzień dobry i przeniosła się do pokoju.
Nasłuchiwałem.
Boże. Boże. Boże.
Diana w tym czasie wróciła do poszukiwań z skrępowanym uśmiechem.
- Tak - usłyszałem z pokoju.
Serce April zamarło na ułamek sekundy.
Zatopiony.
- Diana! – krzyknęła z pokoju.
Zwinąłem sprawnie młotek lewą ręką.
- Już idę! Tylko dam panu mapę - powiedziała i odwróciła się do mnie. Nie spodziewała się niczego. Jej oczy były pełne ufności, nawet się uśmiechnęła pogodnie, chcąc dodać mi otuchy. Wyciągnąłem prawą dłoń po mapę. Skupiła na niej uwagę. Zamachnąłem się drugą rękę. Młotek uderzył w jej głowę. Zdziwienie na twarzy Diany - bezcenne.
Krew trysnęła z jej czaszki plamiąc mi koszulę i twarz. Kobieta zachwiała się i opadła do tyłu osuwając się po półce z książkami, których część zrzuciła. Piękna scena. Jeszcze żyła. Wystarczyły dwa machnięcia młotkiem, by ją dobić. Odwróciłem głowę wyglądając do pokoju.
Zamarłem, a moja pięść zacisnęła się mocniej na trzonie młotka.
April uciekła.

 

Bujka - Alice

Przejście przez Podziemie było dość proste. Wrony specjalnie nie przeszkadzały, gdy zobaczyły ścieżkę śmierci, która stworzyłam. Szłam przez korytarze dumna i wściekła jak bogini zagłady, z uniesioną przed siebie ręką. Tommy szedł za mną uważając aby nie nadepnąć na jakieś nieprzytomne ciała.
 - Czy oni nie żyją? - zapytał gdy kolejna Wrona, padła bez życia na ziemię.
 - Coś ty. - kopnęłam intruza, który nagle zmaterializował się przede mną. Odleciał kilka metrów i napotkał twardą ścianę. Osunął się po niej z jękiem. - Najwyżej mogą mieć połamane kości.- stwierdziłam.
Tommy zrównał się ze mną.
 - Nie chciałbym Cię wkurzyć.
 - Oj wiem. - przeszliśmy przez ostatnie drwi prowadzone do gabinetu Gabriela, a tam stała cała armia ludzi. - Ale Ci już się spóźnili.
Rachu ciachu i po strachu. Dwoma ruchami rąk pozbyłam się ludzi, którzy padli na ziemię jak domek z kart.
 - Jesteś przerażająca. - jęknął Tommy.
Spojrzałam na niego z ukosa.
 - Tylko lekko wkurzona.
Delikwentem, który próbował zajść mnie od tyłu, otworzyłam dobie drzwi do gabinetu. Mężczyzna nie był mi już więcej potrzebny więc podmuchem wiatru, rzuciłam go na wielkie biurko przed Gabrielkiem, który rozmawiał z kimś przez telefon. 
Jego czterech przydupasów ruszyło w moją stronę, a jeden nawet próbował dosięgnąć mnie ogniem. Żałosne.
 - Spokojnie... - powiedział pseudo król, aby uspokoić podwładnych, zasłaniając słuchawkę dłonią.
Byłam szybsza. Nim przydupasy zareagowali na rozkaz, osunęli się na ziemie pozbawieni tlenu z płuc. Nikt mi się nie będzie wtrącał do rozmowy.
 - Alice co cię sprowadza w tak burzliwy dzień? - odłożył telefon i zwrócił się w fotelu wprost na mnie - Chyba nie obraziłem Cię wychodząc szybciej z przyjęcia?
Krew buzowała w moich żyłach i tętnicach. Miałam ochotę sprać go na kwaśne jabłko za taką arogancję. Aż mnie rączki świerzbiały.
Prychnęłam z pogardą.
 - Hymn... Zobaczymy... - udałam myśliciela - Co mogło by mnie tak zdenerwować? Hymnn... Mamy piękny kwiecień w tym maju??? Nie sądzisz? - trzasnęłam rękami o jego biurko, a moja głowa znalazła się na przeciwko jego.
 - Aaaa.... ten kwiecień. - odparł kapując się - Ale co z tym kwietniem?
No i balon mojego trzeźwego myślenia pękł.
Chwyciłam za jego krawat i pociagnęłam go do siebie.
 - Nie udawaj niewiniątka Michaelis. - cedziłam przez zaciśnięte zęby - Nie po to pozbywałam się twoich tropicieli, aby teraz usłyszeć "co z kwietniem".  - Mówiłam to z takim jadem w głosie, że dziwiłam się iż mężczyzna nadal siedzi. - Co chcesz z nią zrobić?
 - Nie wiem o czym...
 - GABRIEL! KTOŚ WTARGNĄŁ DO POD... - Ritta wparzyła do gabinetu bocznymi drzwiami, które udawały półkę na książki. Nie kryła zdziwienia widząc króla w potrzasku - TY! - wskazała na mnie.
 - No tak JA. - odparłam i zafundowałam jej cofnięcie za drzwi i zatrzaśniecie ich raz na zawsze. - Tommy pilnuj aby nikt nam nie przeszkadzał. Nie chce aby kolejny pudel "waszej wysokości" - powiedziałam to z przesadzistą ironią w głosie - mi przeszkodził.
 - Eeeee... - mruknął Szybkostupek zmieszany całą sytuacją. - No okej. Coś wymyśle.
Wróciłam do rozmowy z Gabrielem.
  - Dobrze wiem, że nie chcesz aby pojawiło się na niej znamię. Było by to dla ciebie kłopotliwe, prawda?
Jego oblicze rozpromieniło się w szerokim uśmiechu.
 - Jak zawsze błyskotliwa. - położył swoją rękę na mojej i uwolnił swój satynowy krawat - Widzę coraz więcej cech, które pozwolą stać Ci się Królo...
Wyciągnęłam z  pochwy na udzie podwójne ostrze i szybkim ruchem, przybiłam krawat Gabisia, z powrotem do biurka, ucinając mu odrobinę brwi. Jego oczy rozszerzyły się i w końcu spojrzał na mnie poważnie.
 - Co masz zamiar zrobić z małą APRIL?! - wycedziłam.
Uśmiechnął się do mnie.
 - Zadzwoń do niej, a wszystkiego się dowiesz.
Wytrzymałam jego natarczywe spojrzenie. Nie wiedziałam, czy mnie podpuszcza czy nie. Ale musiałam coś zrobić, a bezczynność zżerała mnie od środka.
 - Połącz z zastrzeżonym. - słuchawka w uchu, aktywowała się na komendę i od razu połączyła.
Musiałam czekać kilka sygnałów, aby ktoś podniósł słuchawkę.
 - No cześć. 
 - Tu Alice...
Dziewczyna nabrała powietrza.
 - Jak tam imprezka?
 - Daj mi smarka. - spojrzałam na mężczyznę aby sprawdzić czy nic nie kombinuje. Ręce trzymał grzecznie na nożu i usiłował go wyciągnąć z drewno. Na próżno.
 - Już ci ją podaje.
Czekałam jak na szpilkach do momentu gdy usłyszałam młodociany oddech i pełen pretensji głos.
 - Mówiłam ci, żebyś nie dzwoniła.
 - Proszę mnie nie denerwować! Miałam już dawno zadzwonić! Prosiłam Cie abyś nie zrzuca bariery i nie wściubiała nosa tak gdzie nie powinnaś! - oczywiście. Tok Alice. Najpierw opieprz potem konkrety, jak typowa kobieta. - A teraz słuchaj uważnie, jasne? - warknęłam oddalając się od Gabriela. - Powinnam Cię już dawno zabrać... - zrugałam się.
 - Alice wiesz, że to by było pierwsze miejsce w którym by szukali. - odparła spokojnie. - Powiesz mi co się stało?
 - Wiesz, że nie dałabym Cię skrzywdzić, prawda? - moje ręce się trzęsły.
 - Tak. - odparła szeptem. Już musiała się domyślać co się dzieje.
 - Posłuchaj. - próbowałam aby mój głos zabrzmiał spokojnie. - Okryj się najmocniejsza barierą jaką potrafisz i uciekaj. Mają cię. Boisz się czegoś? - spytałam słysząc jej urwany oddech.
 - Tak.
Zaklęłam.
 - Kochanie zrób teraz tak jak ci powiem, okej? - głos mi drżał. - Wiesz jak bardzo Cię kocham?  
 - Yhy.
 - Więc masz zagrać, że się ze mną kłócisz i rzuć słuchawką tak aby wciąż była włączona, okej?
 - Kocham Cię. - odparła łamiącym się głosem.
 - Masz być dzielna i biec najszybciej jak się da, okej? - nie czekałam na jej odpowiedź. - Zaraz u ciebie będę dobrze? Zaczynaj. - rozkazałam.
 - NIENAWIDZĘ CIĘ!
Usłyszałam dźwięk upadającej na ziemię słuchawki. Potem zdenerwowane kroki April. Nasłuchiwałam dalej w ciszy. Czy ktoś jest w domu, czy ktoś je atakuje, cokolwiek co dałoby mi poszlakę co się tam dzieje. Nic chwila ciszy.
 - DIANA!? - usłyszałam przeraźliwy krzyk młodej.
 - ALICE MAMY KŁOPOTY! - Tommy wyleciał z balkonu jak strzała spuszczona z łuku. - KOMANDOSI! Pełno Ludzi umysłu ubranych jak snajperzy! Oni tu idą! Trzeba wiać!
Nie słuchałam go. Czekałam na jakikolwiek gest w słuchawce. Usłyszałam kroki i ktoś podniósł słuchawkę.
 - Ap? - szepnęłam.
 - Da? - mocny rosyjski akcent.
Wytargałam urządzenie z ucha, z taką siłą, aż poczułam ciepłą stróżkę, krwi, która pociekła mi z aparatu słuchowego.
 - OKŁAMAŁEŚ MNIE! - rzuciłam w niego słuchawką.
 - Posłuchaj... - odparł rozplątując gorączkowo krawat.
Byłam zaślepiona rządzą zemsty. Byłam wściekła. Jak on mógł mnie okłamać? Jak on mógł skrzywdzić taką niewinną istotkę jak April? Co za potwór z niego!
Doskoczyłam do biurka i wydobyłam z niego nóż jednym ruchem. Zamachnęłam się, ale coś mnie powstrzymało.
 - Alice nie zabijaj go! - mocno trzymał moje przedramię.
Te słowa mnie ocuciły to tego stopnia, aż wypuściłam nóż z ręki, który spadł na złota posadzkę. Spojrzałam na Szybkostupka, który mówił to nad wyraz poważanie.
 - Dobra... Ale stłucze go na kwaśne jabłko!
     



W furii wypadłem z mieszkania. Przez chwilę stałem bez ruchu na środku chodnika patrząc przed siebie i słuchając brzęczącej świetlówki, która zaczęła migotać.
Co teraz?
Blać! Dlatego nienawidzę działać bez planu! Nie wiedziałem, że jest jeszcze jedno wyjście z tego mieszkania i nie mam tu na myśli okien!
Ruszyłem przed siebie idąc za tropem myśli April. Na zakręcie przypomniałem sobie o Dianie. W tym wszystkim zapomniałem ją zabić. K****!
Ile ja mam lat by popełniać takie błędy? Teraz będę musiał wrócić do tego mieszkania i posprzątać bałagan. K****! Alice! Przecież to pewne, że wparuje do tego mieszkania.
Wszystko się sypie.
Odetchnąłem głęboko.
Najpierw znajdę April, bo już na zawsze wyparuje. Jeśli nie przyniosę jej głowy Gabrielowi, zupełnie stracę twarz w jego oczach. A na to nie mogę sobie pozwolić. Jego śmierć jest kluczem do mojej wolności.
Brzegiem rękawa starłem krew Diany i podążyłem za śladem April szybkim, pewnym krokiem. Wyczuwałem jej strach, każdą zmianę w emocjach. Starała się nie myśleć, wiedząc że słyszę ją głośno i wyraźnie, za co muszę przyznać jej plusa. Próby wzniesienia barier na nic się teraz nie zdały, skoro podłączyłem się do jej umysłu, kiedy się nie spodziewała. To jak wirus komputerowy. Teraz mogła jedynie unikać przekazywania mi informacji. Wybierała bardzo zawiłe ścieżki, z jak największą ilością przechodniów, jednak nie mogła liczyć na żadną pomoc.
Skręciła w stronę centralnego placu w Gocewii.
No tak. Mówiłem, że z Ludźmi Umysłu musi być jakiś cyrk.
Właśnie przed nim stałem.
Wesołe Miasteczko wita! – głosił napis nad bramą, obok której stały ogromne, dmuchane klauny. Wielkie otwarcie miało nastąpić jutro w godzinach wieczornych, więc nie było tu żywej duszy. Czy ona zupełnie postradała zmysły, a może wierzy, że jest wstanie się przede mną schować w tym zgiełku i cichaczem zbiec?
Nie wzięła telefonu, nie wysyła myślowego SOS, więc nie może liczyć na żadną pomoc. Jest tu zupełnie sama. Chyba nie pomyślała, że jest wstanie mnie pokonać?
Roześmiałem się głośno i pchnąłem bramę.
Zabawimy się w kotka i myszkę.
Wesołe miasteczko oświetlały setki lamp, tych dużych, umieszczonych na wysokich słupach i drobnych, które znalazły swoje miejsce w obramowaniu większości maszyn. Dziwne, że wszystkie z nich są włączone, skoro otwarcie dopiero jutro. Czyżby ktoś tu był i właśnie sprawdzał, czy urządzenia działają? Chociaż oprócz myśli April nie wyczuwałem tutaj nikogo więcej, prawdopodobieństwo pojawienia się osoby trzeciej było wysokie.
- Hej, kolego! – podskoczyłem, jak oparzony – Sprawdź swoją celność!
Złota maszyna z dziwnym, rysunkowym kolesiem na ekranie zapraszała mnie do zabawy. Przełknąłem głośno ślinę.
To miejsce jest przerażające.
Wszystko utrzymane było w kolorze pudrowego różu. Słodka melodyjka brzęczała z każdej strony. Zazgrzytałem zębami. To było zbyt urocze miejsce na zabójstwo.
Ominąłem dwóch mechanicznych klaunów, którzy zaczęli klaskać i łypać na mnie zezowatymi oczami. Głupia kobieto gdzieś ty polazła? W oddali coś zgrzytnęło. Karuzela nagle zaczęła się kręcić. Jej muzyczka raniła uszy swą słodkością.
Koniki, lwy, misie, pegazy, karoce i inne urocze figury mknęły w jednym tempie raz unosząc się, raz opadając.
Jest tu.
Czeka na mój ruch.
- Znajdę cię, April – powiedziałem głośno, a mój głos rozniósł się po pustym wesołym miasteczku. W tle brzęczała muzyczka kręcącej się karuzeli. Wiedziałem, że mnie słyszy – I zabiję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz