niedziela, 16 listopada 2014

Kropkon - Episode 2

Alice:
 - ... no i zaparkuj tuż przed wejściem, aby paparazzi mogli mi zdjęcia porobić.- Skończyłam moją litanię na temat planu operacyjnego dla Tomma. Chłopak wpatrywał sie, to w drogę, to w licznik z miną małego chłopca i nowej zabaweczki.
 - Jak zajebiście... - mruknął naciskając na gaz.
 Westchnęłam.
 - Ej chłopcze, ja tu się produkuje! - krzyknęłam mu do ucha.
          Ten odwrócił sie w moją stronę wyrwany z transu. Jego oczy były wielkie jak pięc złote i aż błyszczały z podniecenia. Chyba już zapomniał, że uszkodził... znaczy ja uszkodziłam jego kochanego grata.
 - Mówiłaś coś? - spytał z powagą.
Aż mnie ręka zaswędziała.
 - Zapomnij o swoim prezencie na urodziny.
Podwinął wargę.
 - A co mi chciałaś dać? - zrobił oczy bezdomnego kotka.
A ja swoje przymrużyłam. Nie będzie mnie tu koleś wyzyskiwał!  
 - Teraz już nic. - burknęłam - Teraz tu skręć na podjazd... - pokazałam mu palcem.
          Wjechaliśmy na biały dziedziniec, przed oświetloną szklana villą rodziców. Okrążyliśmy artystyczną fontannę z XVII wieku przedstawiające dzieci, syreny, delfiny i niewiasty, aby stanąć na przeciw dębowych drzwi i czerwonego dywanu (prawie jak w Hollywood. Przed budynkiem stało pełno fotoreporterów, którzy zerwali się na równe nogi naciskając na ochroniarzy, którzy usiłowali trzymać tłum za czerwonym "płotkiem". Byli tu nie proszeni. Jakieś miejskie szmatławce mi się nie będą wpychać na międzynarodową imprezę, cholernie bogatych szych. Jedynie jeden szmatławiec ma oficjalne pozwolenie na chodzenie po sali i pstrykanie fotek, a reszta moga się wypchać. Plebs nie będzie mi się pchał do talerza.    
 - Ile ich tu jest... - zagwizdał ciemnowłosy.
Westchnęłam.
 - Dobra. - odwróciłam się do niego. - Pojedziesz zaraz za białą szczałką i zaparkujesz samochód  w garażu. Potem szczałka zaprowadzi cię do kobiety o imieniu Cyntia, która jest twoją przełożoną, ona ci powie co i jak. - Nacisnęłam guzik i drzwi poszybowały do góry - Aa... - przypomniało mi się gdy wystawiłam nogę na ziemię. - Cyntia, zachowuje sie jakby cały rok miała okres więc jej nie denerwuj.
           I wyskoczyłam zgrabnie z samochodu. Uśmiechnęłam sie szeroko i oparłam dłoń na biodrze. No dobra. Niech plebs tez dostanie jakieś ochłapy z imprezy. Wspominałam, że aparaty mnie kochają?
Po dziesięciu minutach pozowania na dworze, przyszedł czas na wywiad z telewizją i legalnym szmatławcem. O ja biedna... 



- Antonino! Już myślałam, że się spóźnisz!
Ledwie postawiłam nogę na czarnym marmurze, a już miałam ochotę stąd uciec. Moja matka wie jak zniechęcić do siebie ludzi i robi to perfekcyjnie.
            Stała na szczycie schodów w swej białej sukni wykonanej z najdroższych materiałów i zdobionej przy szyi prawdziwymi diamentami. Za jej nogami wychylał się biały łepek wielkiego wilczura o imieniu White Princess Blood. Zwierze, które naprawdę nie było zwierzęciem, tylko Człowiekiem Umysłu przemienionego w wilka miało parę przenikliwych, niebieskich, wręcz rybich oczu, które przenikały cię na wskroś. Jej śnieżno biała sierść skrzyła się w świetle co dawało mylne wrażenie iż jest skąpana w łunie. Właścicielką futra była Lilyan, siedemnastoletnia dziewczyna, której rodzina od zawsze służyła w Społeczności Umysłu, rodowi James. Jako tako była zmuszona ochraniać moją matkę, ale sądzę, że się do tego przyzwyczaiła. Jej prawdziwa postać widziałam raptem kilka razy. Na treningach i parę razy jako osobę prywatną, gdy była małym brzdącem.
Kiwnęła łepkiem pozdrawiając się i pobiegła w górę schodów, aby zniknąć w plątaninie korytarzy.
          Mama spojrzała za wilczycą, a z jej uszy zadyndały długie kolczyki, które przypominały szereg spadających gwiazd, które skrzyły się pod wpływem światła. Fryzjerka postawiła jej ciemne włosy w jak ja to lubie nazywać "kogucik", zdobiony diamentowymi spineczkami. W sumie cała jej stylizacja kręciła się wokół diamentów, jedynie swojego makijażu nie miała diamentowego. Makijażystka mocno podkreśliła jej oczy i uwypukliła kości policzkowe robiąc z niej sex-bombę. 
 - Tak, ty też dobrze wyglądasz. - burknęłam na przywitanie, przytulając kobietę, która z łaski swojej przetransportowała sie w swoich szpilkach na ziemię.  - I jak ci się podoba wystrój?
Mama poprawiła mi pióra i spojrzała głęboko w oczy.
 - Twój styl ani trochę się nie zmienił. - pogłaskała mnie po policzku - Szaleństwo z nutką rozsądku, w twoim przypadku z elegancją. Oryginalnie. - uśmiechnęła się wypuszczając zza czerwonej szminki swoje bielutkie perełeczki.
Uniosłam brew.
 - Ale mi chodziło o wystrój wnętrz...
Odwróciła szybko głowę wyglądając przy tym jak spłoszona surykatka.
 - A! - krzyknęła rozglądając się po sali - Widzisz nawet nie zwróciłam uwagi na dekoracje.
             Odwróciła się ode mnie i przeszła jak burza po sali, którą dopieszczali pracownicy w biało-czarno-lazurowych strojach. Przystawała co chwilę oglądając ozdoby z owoców w kształcie kwiatów albo ptaków, które były tematem przewodnim bankietu. Podeszła do mnie młoda dziewczyna, którą zatrudniłam do rozdawania lazurowych kotylionów dla Wielkich Szych płci brzydkiej, pawi tego samego koloru dla Pań Wielkich Szych i dla pracowników i tłumaczy kwiatki, również niebieskie. Ach jak ja też coś wymyśle!
Przypięła mi pawia i zgrabnym krokiem podążyła za moją mamą aby wpiąć jej ozdobę. Oczywiście uparła się, że nie będzie jej to do stroju pasować, a dziewczyna posyłała mi spojrzenie mówiące "Pomóż mi!". Westchnęłam. Nadszedł czas konfrontacji tych samych charakterów. Krew się poleje.




           Poczułam jakieś dziwne załamania powietrza i skoki temperatury. Rozejrzałam sie po sali w poszukiwaniu Człowieka Umysłu, który wywołuję anomalię. Jeśli jakiś idiota ma za zadanie zniszczyć te przyjecie, albo znów mnie uprowadzić, to zajmę sie nim osobiście, a Tomm posprząta. Niech się na coś przyda.
            Odwróciłam sie od nudnego towarzystwa i udałam sie do stołu z przekąskami. Pstryknęłam oczami, aby zlokalizować tego cholernego intruza. Jeśli Gabriel maczał w tym palce... Zabije go. Grabi sobie chłopaczek i grabi, za chwile przegrabi, a ja wtedy nie ręcze za siebie. Wejdzie we mnie 2200V, a nawet milion razy więcej. Płynęłam spokojnie po sali w poszukiwaniu kłopotów, ale chwilowo były uśpione. Wątpie aby zorientował się, że ktoś go wyczuł. Może nie pracował sam? Och ja to zaraz ogarnę. ( Mówię to bardzo na poważnie ). Połączyłam się z powietrzem...
 - Alice! - usłyszałam głos matki. Cholera. Wyczuła mnie i moje intencje... Dlaczego ona zawsze mi przerywa? Cholerne moce. Wróciłam na ziemię.
Uśmiechnęłam się szeroko i podążyłam do małej grupki osób, które powinnam znać w między czasie porywając kieliszek z tacy kelnera.
 - Tak mamo? - przesłodziłam to jak potrafiłam.
Jak zwykle mama przykleiła się do mnie i zaprezentowała mnie jak prezenterka z telewizji reklamując nowy produkt wypuszczony na rynek. Nie lubiłam gdy tak robiła. Utożsamiała mnie rzeczami materialnymi co było frustrujące i chamskie.
Wyłączyłam się z całego jej przedstawienia, rozmyślając nad intruzem.
 - ...nasza córka? To ona zaprojektowała cały wystrój wnętrz i wpadła na pomysł tych ślicznych ozdób. - Moja mama jak zwykle lała wodę.  Jakby chciała to mogłaby wmówić komuś, że końskie łajno pachnie lawendami i jeszcze by sprzedała własną matkę.  Przechwałki i gadka o dupie Maryniej zawsze była jej mocną stroną i dlatego była tak szanowaną bizneswomen na całym globie.
Ja uśmiechałam się grzecznie i robiłam dobre wrażenie.
Nie lubiłam tak sztywnych imprez... Brało mnie coś kiedy musiałam chodzić prosto i wypytywać o samopoczucie babek ciotecznych jakiegoś Japończyka z Hong Kongu. To naprawdę uciążliwe.
 - Uznanie dla Panienki za tak nowatorki krok. - uniósł kieliszek pozdrawiając mnie. - Skończyłaś Architekturę? Czy poszłaś w ślady rodziców na motorystykę? - zagadnął siwowłosy, wysoki mężczyzna z wielkim sygnetem rodziny McHuntów, przedstawiający wielkie MH. Bodajże kiedyś mnie niańczył. Jest ode mnie o trzynaście lat starszy, a wygląda jakby mu żelazko przeleciało po twarzy, aby mu wygładzić zmarszczki. Biedak siwiał się. Współczułam mu.
Uśmiechnęłam sie łagodnie.
 - Skończyłam fizykę molekularną, motorystyke, inżynieroznastwo i aktualnie kończę pisać prace doktorską z weterynarii zwierząt wolno żyjących Afryki. - zakończyłam pociągając łyk wina.
Musiałam zrobić dobre wrażenie na słuchaczu, gdyż rozdziawił usta i wyglądał jak rybka, która się dusi pod wodą. Hihi. Mały szok na noc dobrze mu zrobi.
Mama objęła mój łokieć.
 - Antonino jesteś nad wyraz skromna. - pogładziła mnie po policzku. Włączyła tryb mieszania ludzi z błotem - Nie wspomniałaś panu McHuntowi o twoich czterdziestu dwóch certyfikatach na tłumacza i zakończenia filologi azjatyckiej i krajów dalekiego południa.
           Usłyszałam trzask, a pod naszymi nogami potłukł się kieliszek. Od razu przybiegli kelnerzy stojący obok stolików z jedzeniem i zaczęli miotać sie wokół całego bałaganu. Siwowłosy mężczyzna spojrzał na mnie z ni to podziwem, ni to z przerażeniem. Przeprosił nas i uciekł gdzie pieprz  rośnie.
 - Pufff... - odetchnęła z ulgą - Sztywniak, a tak myślałam, że wkręcę go do rodziny. - Westchnęła mama obejmując mnie ramieniem. - Nie martw się kochanie. - zaczeła ciągnąć mnie w stronę ojca rozmawiającego z małym, zgredem na wózku inwalidzkim w towarzystwie jakiegoś młodego mężczyzny odwróconego do nas tyłem.- Młoda godzina... tylu młodych mężczyzna... - urwała i spojrzała na mnie poprawiają mi włosy - Jeszcze dziś znajdę Ci męża.
Zachłysnęłam się powietrzem.
 - MAMO! - pisnęłam odrywając się od niej.
 - No już! - zrugała mnie, jakby to była moja wina - Pierś do przodu i wlej w siebie trochę sexapilu. Przystojniak na horyzoncie.
No i już po mnie.
Wciągnęła mnie do kółka Maryjnego śmiejąc się do rozpuku. Ze mnie przerzuciła sie na tatę i uczepiła sie jego ramienia jak sęp do zwierzyny.
 - Młoda Panieno Jams.  - Adrian w cholernie drogim garniturze i śmiesznie zdobionym wózku inwalidzkim, podał mi swoja dłoń. - Pięknie Pani wygląda.
            Podałam mu dłoń. Ta dworska etykieta kiedyś mnie wykończy. Nienawidziłam ją. Nie dość, że trzeba było używać oficjalnego języka, to jeszcze postawa, wygląd i bolące policzki od sztucznego uśmiechu. Nie dziwie się, że tyle ludzi robi sobie botoks. Mnie po dwóch minutach boli cała twarz, nie przyzwyczajona do takiego napięcia mięśniowego. Nie moge sobie siebie wyobrazić na co tygodniowym bankiecie, ba nawet częściej.
  - Dziękuje za tak wielkie komplementy. - dygnęłam - Dawno się nie widzieliśmy panie Breckenridge.
Kiwną uprzejmie głowa.
 - Każde spotkanie z panienką jest nad wyraz owocne! - uśmiechnął sie szeroko.
Pozdrowiłam go udawanym skinieniem.
 - Cała przyjemność po mojej stronie. - kiwnęłam głową. - Jeśli dobrze pamiętam ostatnie nasze spotkanie przyniosło obupulne korzyści. Więc mam nadzieje, że nasza współpraca przyniesie nam owocny koniec. - uśmiechnęłam się.   
Ten uśmiechnął się tym swoim przebiegłą miną. Zgred coś knuje, pierdziel jeden!
 - Ma Panienka rację... - przerwał i zrobił minę jakby coś sobie przypomniała. Widze, że techniki aktorskie są zależne od statusu społecznego. Najwyraźniej Adrian i moja mama są na szczycie, a ja tuż za nimi w kłębku chmur burzowych. - Wybaczcie za mój brak manier! - uderzył się niby to roztargnięty w czoło - Zapomniałem wam przedstawić mojego siostrzeńca, który dziś mi towarzyszy!
- wskazał na podążającego w naszą stronę młodego mężczyznę w granatowym garnituru, niosący dwa pełne kieliszki.
Zmarszczyłam brwi. Temperatura wariuje... czyżby to....
Kurczaki pieczone w majeranku!
 - ...Przedstawiam wam mojego krewnego Rubien Sawwa.
Prawie wyplułam wisky na marynarkę Ruskiej Mendy, który wyglądał równie zaskoczony, widokiem mojej rudej czupryny. Mało brakowało, a upuściłby kieliszki.
Mama westchnęła na widok faceta.
TO TWÓJ MĄŻ! BIERZ SIĘ ZA NIEGO! - mama wdarła się do mojego umysłu jak taran, naruszając moją przestrzeń psychiczną. Tylko ona tak potrafi. - JEST PRZYSTOJNY! Dobrze zbudowany i widać, że będzie Cię dobrze traktować! 
WYPAD Z MOJEJ GŁOWY! - zaatakowała ją myślami, a ta aż się zachwiała. Odwróciłam do niej głowę i mignęłam czerwonymi oczami ostrzegając aby nigdy wiecej tego nie robiła.
Kurde. Czas na pokerową twarz.
Adrian wciąż nie przestawał swojego monologu, ale z jego oczu wyczytałam, że zauwazył spięcie. Wspominałam, że to sęp?
 -... Rubienie, poznaj Antoninę James. Córkę i organizatorkę tego bankietu.
Uśmiechnęłam się szeroko i oscentacyjnym gestem podałam mu dłoń. Nie mam zamiaru wyjawiać, że się już znami bo to narodziło by tysiące pytań. Aż się zdziwiłam, że moi rodzice o nim nie wiedzieli. Czyżby niańki nie wspominali o moim nowym ruskim koledze?
 - Proszę mów mi Alice. Antonina to zbyt oficjalne.
Menda ujęła moją dłoń i ucałował jej wierzch. Uniosła brwi, ale cały czar jego osoby prysł gdy puścił mi oczko. Że tez miał czelność! Powinnam.... grrr!
 - Będę zaszczycony. - odparł urzekająco... taaa jasne. Sarkazm w jego głosie słyszałam na kilometr. Już widzę, jak sie nabija z mojego imienia. Rusek jeden.
 - Rubien to syn mojej...
            Bogu dzięki, że Adrian zagadał moich rodziców i w spokoju mogłam obalić cały kieliszek, alkocholu. Zresztą Rubien nie był lepszy, sięgał już po kolejny kieliszek, nie kryjąc oczu w dekolcie kelnerki, od której go zabrał.
 - Antonino może oprowadzisz młodzieńca po sali? - powiedział tata.
Posłałam mu wzrok " I ty Brutusie przeciw mnie? ".
 - Jaki to wspaniały pomysł! - zawtórowała mama.
Poczułam sie wypchnięta do niańczenia Rubiena... A najgorsze jest to, że MOI rodzice próbują mnie wysfatać z rodziną konkurencji. Pewnie teraz kalkulują co by było jakby firmy... ach nieważne!
 - Rubien, no weź się obudź! - zrugał go Adrian - Panienka ma pusty kieliszek. Zajmij sie tym.
He, he. Widze, ze Breckenridge ma swojego pieska. Ha, ha!




 - Co ty tutaj robisz?! - syknęłam do niego, gdy znaleźliśmy sie w bezpiecznej odległości od wszystkich z kolejnymi czwartymi z kolei kieliszkami. Na trzeźwo nie można ogarnąć tej sytuacji, a abym sie upiła potrzebowałabym jeszcze poczwórnej dawki alkoholu razy cztery. Może wtedy by mnie coś wzięło. Ironia bycia Pogodynką, mało kiedy mój organizm poddaje się alkoholowi.
Upił pina burbonu. Ktoś musiałby mu wytłumaczyć, że nie miesza się alkoholu... no ale może być śmiesznie. Hihi.
 - No wiesz - odparł puszczając do mnie oczko - gdzie alkohol tam i ja.
Przestąpiłam z nogi na nogę.
 - A gdzie ty, tam brak zabawy.
 - Kurduplu, dziś jakoś bardzo rozjuszony jesteś.- upił z kieliszka - I chyba zapomniałaś o...
Uniosłam dłoń.
 - Nie rozdrapuj starych spraw - syknęłam. Akurat dziś nie miałam ochoty na wspominki więc zmieniłam temat - Co zrobiłeś z czołgiem?
Uśmiechną się zawadiacko.
 - Trafił do mojej kolekcji. Będę nim śmigał po mieście dopóki nie naprawię mojego motoru. - wypiął dumnie pierś.
 - A co, chłopczyk nie potrafi brać zakrętów i zarysował lakier, czy lampka się przepaliła? - zachichotałam.
 - Wjechał we mnie tir. Ale to taki mały szczegół. A jak dorwę tego skurwiela, który przerobił na kawałki moją ukochaną, to dopilnuję, aby szczury zeżarły jego resztki. - zacisnął dłoń na szkle, aż zbielały mu palce.
Łoho! Słaby punkt ruska! Jego motor, czekaj... motor?
 - Niech zgadnę na ruskich tablicach? - uniosłam brew na wspomnienie, tego motoru.
Spiorunował mnie wzrokiem:
 - Co masz do mojej dorogaya? - groźba w jego głosie była słyszana na kilometr. 
 - Wiedziałam, że jedynie taki idiota jak ty, może zajechać drogę jeepowi dziesięć razy większemu od siebie. A do tego fatalnie jeździsz. - dodałam na końcu. 
 - To ty! - huknął, wskazując na mnie palcem. - to TY skrzywdziłaś moją dorogayewa! - zaczął gestykulować rękami, a na czole wyszła mu pulsująca żyłka. Musze go częściej denerwować. Wygląda jak wkurzona surykatka. 
Wzruszyłam ramionami. 
 - Jakbyś jeździł rozważniej nic by się nie stało... A biedny Tommy miałby całe auto. Och Rubien, Rubien. Założę się, że masz lewe prawko. 
Jak ja go lubię denerwować! 
- Kobiety podczas okresu są naprawdę zmierzłe. - zacmokał. 
Uniosłam brew. 
 - Baranie, ale ja nie mam okresu. 
Spojrzał na mnie spode łba: 
 - Czyli nie można cię uratować. 
Zagryzłam zęby: 
 - Jeszcze słowo, a pożegnasz się z kieliszkiem. - zagroziłam. 
Podziałało. Przytulił kieliszek do piersi, robiąc przerażoną minę. Co a baran. 
 - Nie możesz tego zrobić! - warknął. 
 - Ja tu rządzę. - zripostowałam - A taka mała mróweczka jak ty nie ma tu nic do powiedzenia. 
 - Jeszcze raz nazwiesz mnie mrówką, a poznasz wszystkie zastosowania mojego buta. - zagroził. 
Westchnęłam. 
 - Zachowujesz się jak dziecko! 
 - Wcale nie! 
 - Wcale tak! - odparłam. 
 - Nie! 
 - TAK! 
 - NIE! NIE! 
 - TAK! TAK! TAK do potęgi nieskończoności!
Oburzył się.
 - Ale nie...  
 - Chciałbym zaprosić na scenę, osobę, dzięki której tu dziś jesteśmy i możemy podziwiać tak zaskakujące i piękne przyjęcie. - dosięgnął nas głos starego konferansjera, który za prowadzenie przyjęcia zażyczył sobie więcej niż był wart. Ale ze względu na moją babcię, która go uwielbiała musiałam go zaprosić i wytrzymywać, jego cierpkie żarty. - Mam przyjemność przedstawić państwu, błyskotliwą, mądrą, czarującą i przepiękną osóbkę. Pannę Antoninę James! - światła wskazały wprost na mnie, oślepiając mnie jak i Ruska. - Córkę właścicieli villi, której mamy okazję się przyjrzeć! -owijał w bawełnę, a ja miałam ochotę zapaść sie pod ziemię. - Zapraszam!
           Chcąc nie chcąc musiałam tam wyjść choć naprawdę chciałam zostać przy tym ruskim półgłówku, wszystko byleby nie robić z siebie idiotki. Nie nienawidziłam kłamstwa, a  wyjście na scenę wiązało się z całą wiązanka kłamstw i nieszczerości. Nawet nie otworzyłam pliku z przemową, którą napisał mi mój asystent. W gruncie, rzeczy myślałam, że jakimś cudem wymknę sie z sali i ominie mnie wystąpienie. Ale nie. Cholerny Rubien musiał się pojawić, a ten stary pryk, akurat w tym momencie musiał zacząć przemowę. Nie mógł poczekać, aż wyjdę?
Westchnęłam.
Muszę reprezentować honor  Jamesów. Spięłam dupę i przybrałam minę uroczej, rozpieszczonej dziewoi.


 Rubien:
           Nie spodziewałem się takiego rodzaju kary. Kiedy przyjechałem do willi Adriana, zastałem rząd pokojówek, które porwały mnie nim zdążyłem zaprotestować. Zostałem wyperfumowany i ubrany niczym lord w perfekcyjny garnitur uprzednio przez dłuższą chwilę wybierany przez innych, obcych ludzi. Nawet ułożono mi włosy! Czułem się jak kukiełka przekazywana z rąk do rąk. Po wszystkich zabiegach oddano mnie, niczym zwierzątko do rąk własnych Adriana, równie wypindrzonego jak ja.
           Teraz stałem sobie w pięknym, olśniewającym wręcz salonie. Alice odeszła do wołającego ją, starego faceta, a ja dyskretnie ukryłem się przy przekąskach. Kątem oka widziałem jak Adrian rozmawia z różnymi biznesmenami. Kurdupel w piórach, wygłosił bezsensowną mowę, mówiącą o datkach na bla, bla, bla... i jeszcze na  bla, bla, bla. Wspomniała coś o nowym aucie. Dorzuciła w między czasie kilka żartów, z których się wszyscy śmiali ( tak na marginesie, ten o Polakach był niezły ). Po przemowie zniknęła ze sceny, aby co chwilę bić po oczach pomarańczową czupryną, migocząc w tłumie. Wiedziałem, że skądś znam to nazwisko. Blać. Niedobrze. Miałem przeczucie, że ze zlecenia Borysa mogę nie wyjść w jednym kawałku… Zastanawia mnie także, kto odważył się zlecić to morderstwo. Czy możliwe, że ta osoba krąży dziś na bankiecie Jamesów jako gość? To by było zabawne.
         Przyznaję, że przyjęcie się udało. Jedzenie było pyszne, alkoholu pod dostatkiem… Kelnerki nie wyrabiały z dostarczaniem nowych trunków. Sięgnąłem w stronę jednej z nich po szklaneczkę brandy.
-Yyy… Tom? – powiedziałem zszokowany. Czułem jak szczęka mi opada.
Facet na mój widok prawie upuścił tacę.
- Rubien? Co ty tu robisz? – zapytał równie zaskoczony co ja.
- To ja powinienem pytać, kelnereczko – puściłem mu oczko. Zgromił mnie wzrokiem. Był jedynym facetem w gronie obsługujących. Najwyraźniej też to zauważył.
- Nic nie mów.
- Spokojnie, śliczna bo się zarumienisz – powiedziałem puszczając oczko. – No nie wstydź się. Pokaż co masz pod fartuszkiem…
         Mało brakowało a oberwałbym tacą pełną alkoholu. Wyminął mnie prędko, zmierzając w stronę gościa, który właśnie rozglądał się za obsługą. Ciekawe kto załatwił mu tę robotę. Alice? To nie mógł być przypadek.
Blać. W tym wszystkim zapomniałem o brandy.




Alice:
            Przemowa. Boże, czemu ja? Wszędzie! Naprawdę wszędzie, ale nie na takiej sztywnej imprezie bez grama rozrywki i fajnych dup. Nienawidzę, nienawidzę. Gdzie są fajne dupy? Nawet ze najlepszego miejsca w sali nie mogłam dostrzec, żadnego przystojniaka. Czy te wielkie szychy nie mieli przystojnych synów w moim wieku? Coś się źle starali. Oooo! Tam piękny blondyn z zarostem! No cholera niezła dupa. Takiego bym brała za krzakami. A nie. To jednak służący. Ale niezły. Co prawda mam będzie się darła, ale to już XXI wiek więc nie ma podziału a klasy społeczne i nie przest to nie zostanę wydziedziczona... Rodzice to przełkną. Muszę zdobyć jego numer telefonu . Taka śliczna dupa się marnuje!
 - ...nie zawracając wam dłużej głowy, życzę miłej nocy. - zakończyłam za dłłuuuuuuugą przemowę i oddałam mikrofon Stefanowi.
Trochę podroczyliśmy się słownie ku uciesze tłumu i odprowadził mnie do schodów, abym mogła zejść na parkiet. Odkłoniłam się uprzejmie staruszkowi, a moja suknia rozłożyła się, tworząc ogon pawia.
W reszcie koniec! Jeny, jak się ciesze!
Cholera. - zaklęłam we wszystkich znanych mi językach.
Pod schodami czekał Gabriel z wyciągniętą w moją stronę ręka. CHOLERA! CHOLERA! CHOLERA! Była tu zaproszona jego ciotka! A NIE ON! Co on tu robi do cholery? 
Alice. Spokojnie. Nie daj się ponieść emocją. Będzie dobrze. Naprawdę. Nic się nie stanie. Ma pokojowe zamiary. Dychnij sobie kobieto!  - krzyczałam do siebie.
Dumnym krokiem zeszłam do mężczyzny i ujęłam jego dłoń.
 - Panno James. - ucałował moją dłoń.
Następnym razem założę rękawiczki. Nie będę musiała się martwić o późniejsze odkażanie swoich dłoni.
 - Panie Michaelis, cóż za formalność. - nie zdążyłam ugryźć się w język.
Spojrzał na mnie z nieodgadnioną miną. Chyba go uraziłam. Trudno. Jeszcze nie umiałam obsługiwać ciemnej strony Gabiśka. Trzeba to obadać.
 - Chciałem zrobić wszystko jak należy.
Uniosłam brew.
 - To przestań zabijać ludzi. - naładowałam słowa jadem - Na dobre ci wyjdzie.
Pociągnął mnie powoli w stronę tańczących ludzi w drugiej części sali. Boże. Nie dość, że musiałam wytrzymywać  ten wyczerpujący bankiet to jeszcze te wielkie dziecko zwaliło mi się na głowę. Istny koszmar! I jeszcze nie mam na kim się wyładować!
 - Ali, czy mogłabyś nie drążyć tego tematu? Nie mam zamiaru tłumaczyć Ci tego na okrągło. - skarcił mnie jak małe dziecko.
Przegryzłam smak goryczy.
 - A czy ty mógłbyś  zrobić coś abym przestała postrzegać Cię jako mordercę? - odpłaciłam mu pięknym za nadobne - Twoje morale skoczyły by diametralnie do góry.
Okręciła mną, a następnie przyciągnął do siebie, nie zostawiając pomiędzy naszymi ciałami centymetra miejsca. Och. Bardzo dżentelmeńsko, nie ma co!
 - Jeśli uważasz mnie za takiego to dlaczego przystanęłaś do mnie? - przechylił mnie w rytmie rumby.
Już miałam mu odpowiedzieć, ale ugryzłam się w język.
 - Bo usiłuje zminimalizować ilość zabitych osób? - odparłam ironicznie.
No i tu miałam go w garści. Och, nie zmienił się chłopaczek, ani o gram! Zawsze szybko można go przegadać. Wielkiej filozofii w tym nie ma.
 - A gdzie ta twoja blond sucz? - zapytałam rozglądając się czy nie kręci się tu ta tandeciara.
Jego oddech łaskotał mnie po szyi. Nawet w obcasach byłam o wiele niższa od niego, ale są tego plusy. Będe szybciej uciekać.
Po moich słowa napiął się.
 - Nie nazywaj jej tak. - odparł.
Uniosłam brew.
 - Suka? Och! To juz nie mogę nazywać rzeczy po imieniu? - dogryzłam.
Czemu besztanie ludzi poprawia mi humor? Musze to częściej robić!
Pokręcił głową.
 - Nie nazywaj jej "moją". Nie jest moja. To raczej maskotka. Wiesz dobrze co ja do...
 - OBIJANY! - jakaś ciemnoskóra masa zderzyła się z nami, wyrywając mnie z mocnego uścisku Gabriela.
Chwała Bogu!
Miałam ochote wycałować tego przystojniaka! Mojego rycerza na białym koniu, który okazał się moim byłym nauczycielem tańców latynoskich. Wybawił mnie od niezręcznej rozmowy, która za wszelką cenę unikam.



Rubien: 
          Miałem idealną okazję by niepostrzeżenie poznać  tajniki willi Jamesów. Adrian wyglądał na zajętego. Co chwilę pojawiali się obok niego inni goście, więc grupka jego słuchaczy nieustannie wzrastała. Przypominał guru otoczonego członkami swej sekty. Po jego lewej stronie jak słup stał   Morus. Czy wspominałem jak bardzo ten człowiek mnie irytuje?
           Korzystając z tejże okazji zwinąłem się z bankietu na jakąś godzinkę i spokojnie obszedłem całe prawe skrzydło. Oczywiście nie trudno się domyślić, że wpierw musiałem zaburzyć pracę kamer. Zmieniłem także wygląd. Nie zdołałem jednak odkryć niczego ciekawego. Wiedziałem, że część do której udało mi się dotrzeć była ogólnodostępna dla służby. W niej nie spotkam pana Jamesa sam na sam. Ostatni z korytarzy, którym szedłem okazał się ślepym zaułkiem. Za tą ścianą musi się coś znajdować. Przez dłuższy czas starałem się rozpracować to przejście.  W końcu dałem za wygraną.
          W drodze powrotnej spotkałem jednego ze służących Adriana. Powiedział, że „szef” chce ze mną rozmawiać. Zdziwiłem się, kiedy nie znalazłem go w sali bankietowej. Gdzie on się szwenda?!
- Witaj, Rubienie – usłyszałem znajomy głos.
Gabriel. Uśmiechnąłem się ujmująco.
- Królu – skłoniłem głowę, a on prychnął w odpowiedzi.
- Mówiłem, byś mnie tak nie nazywał – rzekł.
- Jak wolisz – powiedziałem. – Gdzie twoja wybranka serca? – uniósł brwi nie rozumiejąc. – Blond włosa złośnica – dodałem.
- W związku z ostatnimi kłopotami, do których dopuściła, uznała że nie będzie mi towarzyszyć.
Bzdura. Otrzymała swoją karę, prawda?
- Wybaczysz mi, ale nie będę mógł dotrzymać ci towarzystwa – odwróciłem się do wyjścia. Musiałem znaleźć Adriana. Poczułem szarpniecie. Gabriel chwycił mnie za rękę.
- Piękny mamy kwiecień, prawda? – rzekł.
Zamrugałem.
- Pomyliłeś się. Przecież jest maj… - zacząłem, ale umilkłem czując jego silniejszy uścisk. Jeszcze trochę a ten wariat złamie mi przedramię. Spojrzałem mu w oczy.
- Kwiecień – powiedział. Poczułem jak coś z całej siły wali w bariery mojego umysłu. Opuściłem je z ciekawości.  Dotarły do mnie obrazy, dźwięki, zapachy, słowa…
Poczułem. Zobaczyłem. Zrozumiałem.
- April.
- Zajmij się nią – dodał i puścił mnie.
            Bariery wokół mnie znów się wzniosły. Szedłem jak we śnie. Adrian stracił dla mnie znaczenie. Uśmiechnąłem się. Pozwolę sobie na tę chwilę zapomnienia.
Czułem niesamowitą potrzebę, tę samą którą czuje każdy łowca. Teraz liczyła się dla mnie tylko zwierzyna i pozostawiony przez nią trop.
Dawno nie wiedziałem tak jasno i wyraźnie co chcę zrobić.





Tommy:
- Przeklęta Banda Ruska, wścibska, nachalna i wredna.
 - Uważaj, bo rozlejesz. – wtrąciła się Mary. Walnąłem butelką o blat i posłałem jej gromiące spojrzenie. – Okej, nic nie mówię.
            I poszła, z gracją dzierżąc tacę i kręcąc małym tyłeczkiem. Przetarłem dłonią twarz i wziąłem parę wdechów na uspokojenie. Facet potrafił doprowadzać ludzi do szału.
            Bankiet u Jamesów okazał się być niezwykle udaną imprezą. Pierwszy raz widziałem tyle grubych ryb w jednym miejscu, które rozmawiają tylko o interesach i bez ustanku piją. Muszę przyznać, że to obrzydliwe moczymordy. Jeśli chodzi o rolę kelnera, szło całkiem nieźle. Nie dość, że kręciło się wokół mnie tyle dziewczyn, z którymi dobrze się bawiłem, to wielu biznesmenów zamieniło ze mną słowo lub dwa, kiedy proponowałem im drinki. Dopiero, gdy Rubien zjawił się na horyzoncie i zgnoił mnie na całego, miałem ochotę walnąć go tacą. Co więcej, gadałem parę razy z Alice, która odwaliła się jak szczur na otwarcie kanału. Zdziwiłem się, że to jej rodzice organizują bankiet, a ona biegała wokół i przy każdym naszym spotkaniu poprawiała mi muszkę i kradła jedną brandy.
            Wściekły na Ruską Mendę roznosiłem kolejne drinki. Podszedłem do czterech grubych i spoconych mężczyzn palących cygara i śmiejących się z niewiadomo z czego. Przybrałem maskę uszczęśliwionego kelnera, który nie marzy o niczym innym jak o ich obsłużeniu. Naprawdę straciłem na to ochotę.
  - Może brandy, panowie. – zaproponowałem i wyciągnąłem tacę w ich stronę. Oczywiście, że z chęcią sięgnęli po alkohol, choć w gruncie rzeczy powinni już nieco odpuścić.
            Już miałem odchodzić, kiedy jeden z nich, z siwym wąsem, wyłysiałą głową i czarnymi niczym węgiel oczyma, zatrzymał mnie w pół kroku. Stanął do mnie przodem i uniósł kącik ust.
  - Czy mógłbym mieć małą prośbę? – odchrząknął, ściszając głos. Spojrzałem na drinki na tacy, które mi pozostały.
  - Życzy pan sobie coś innego?
  - Istotnie. – zarechotał cicho, co wydało mi się śmieszne, ale dałem mu dokończyć. – Szampan byłby idealny.
  - W porządku, zaraz przyniooosę.
            Omal nie wylałem na siebie trunków, gdy facet pociągnął mnie za ramię, kiedy robiłem krok na przód. Z trudem opanowałem całą sytuację i spojrzałem na niego ze strachem w oczach. Wolałem się już nie ruszać.
  - Dwa kieliszki, mój drogi. – podkreślił, pokazując na palcach odpowiednią liczbę. Pokiwałem głową. – Będę na piętrze, wyślij mi wiadomość. – mrugnął do mnie porozumiewawczo.
            Nalałem drogiego szampana do wysokich kieliszków i ruszyłem przez tłum do drzwi głównej sali. Zastanowiłem się, który korytarz wybrać i w końcu, gdy w wyliczance padło na prawy, szedłem z wolna, zadzierając głowę i przypatrując się wszelkim dekoracjom. Alice pławiła się w złocie.
            Zastanowiłem się, jaką wiadomość przesłać do umysłu tego grubasa. Może „Szampan, sprzedam szampan!” Przeszło mi też przez myśl, czy drugi kieliszek przeznaczony był dla jego żony, przyjaciółki czy kochanki. Cóż, to już nie moja sprawa.
            Gwizdałem rześko melodię jakiejś piosenki, gdy nagle usłyszałem głosy. Przylgnąłem do ściany i zmieniłem nieco rysy twarzy, by nikt mnie nie rozpoznał. Za rogiem toczyła się rozmowa.
            - Przecież jest maj. – usłyszałem, a głos wydał mi się bardzo znajomy, choć lekko podenerwowany. Chwila przerwy. – April.
            April?!
  - Zajmij się nią.
            Nie mogłem dłużej czekać. Odstawiłem tacę i pobiegłem z powrotem do sali, w której odbywał się bankiet. Zwolniłem, by przypadkiem kogoś nie potrącić i rozejrzałem się za rudą czupryną, która musiała znajdować się gdzieś w tłumie.
  - Alice! – zawołałem za nią, gdy mignęła mi gdzieś po lewej. Zmaterializowałem się obok niej, złapałem za nadgarstki i odciągnąłem od grona kobiet, podczas gdy ona wydała z siebie zduszony okrzyk. – Musimy pogadać.
  - Najpierw mnie puść!
            Posłuchałem, a wtedy Alice, gromiąc mnie spojrzeniem, poprawiła swoją kreację. Oparła dłonie na biodrach.
  - Zgubiłeś gdzieś tacę? Tamci dwaj chcieliby się napić.
  - Nie teraz. – odparłem, a kiedy ona zmarszczyła brwi, szybko kontynuowałem, by nie zdążyła się na mnie wydrzeć za przerwę w pracy. – To ważne! Twoja koleżanka, Kwiecień, to znaczy April…
  - Co? – spytała, otwierając szerzej oczy. Wziąłem wdech. Teraz już byłem pewny; Alice bała się o nią, bo groziło jej niebezpieczeństwo. I nie myliła się.
  - Ktoś ma się nią zająć. I nie sądzę, by chodziło tu o masaż stóp.
            Alice zasłoniła usta ręką, lecz nie pozwoliła sobie na chwilę zwłoki. Złapała mnie za ramiona.
  - Skąd to wiesz? – zapytała, ściskając coraz mocniej i trzepocząc mną do przodu i tyłu. – Tom, powiedz mi!
  - Podsłuchałem, ale nie wiem nic więcej!
  - Znajdę ją. – rzuciła i odepchnęła mnie na bok, by przejść. Odwróciła się jeszcze przez ramię. – Dzięki. A teraz zajmij się gośćmi!
            Miała rację, w końcu nie przyszedłem tutaj w celu prowadzenia śledztwa. Znalazłem nową tacę i z mętlikiem w głowie proponowałem ludziom drinki, jakby nigdy nic. April mogła zginąć. Być tak samo martwa jak mój ojciec. Serce zabiło mi mocniej. Modliłem się, by Alice zdołała ją uratować.
            Odwróciłem się i dostrzegłem jeszcze Bandę Ruską wychodzącą z sali w towarzystwie wujaszka inwalidy. Wyglądał tak zabawnie, kiedy ten poprawiał mu garnitur. Uśmiechnąłem się mimowolnie.


  





Okej. Możecie mnie teraz powiesić, wg zabić za to że zwlekałam z notką tak długo. Ja to rozumiem. Naprawdę nie obijam w bawełnę. Kocham pisać ( choć średnio na jeża mi to wychodzi ), ale czasem po prosu nie mam weny, bądź mam tyle na głowie, że nie daje rady dobrze isę wyspać, a co dopiero pisać. Może się powtarzam ale taka prawda. MATURA nieźle daje w kość. 
Jeśli jesteście ciekawe co tam u Pepego to moge wam powiedzieć, że okazał się dziewczynką. Troche tak głupio, ale co mam poradzić? Do tego po raz n-ty zostaję babcią bo moja Moli (rak) złożyła jajka.

Życzę miłego oczekiwania na dalsze rozdziały <3 
Bujeczka :**


Ps. Ostatni raz rozdziały pisze na telefonie! Tego nie da się sprawdzać! A jedne zdania wg nie trzymają się kupy!  

Ps2. Moje 5 z kolei podejście na ten rozdział więc prosze o trochę wyrozumiałości. Pisałam go w kryzysie twórczym i jedne zdania moga się nie trzymać kupy, gdyż nie miałam siły ich sprawdzić, więc życzę wytrwałości!

1 komentarz: