Kolejna odsłona kropkonu, tym razem ze szczególnym zwróceniem uwagi na Rubiena :) ( Bujka jest autorem dwóch fragmentów :P) Mam nadzieję, że wybaczycie mi błędy, naprawdę dawno nie pisałam. Kolejny Kropkon, Episode 4, należy również do mnie :D Czekajcie cierpliwie :)
Zapraszam do czytania i komentowania.
__________________________________________________________________________________
Wilson zwlókł się z łóżka niechętnie
opuszczając tulącą się do niego, pochrapującą cicho żonę. Przetarł twarz.
Spojrzał w lustro, prosto w oczy facetowi, którego od dawna nie rozpoznawał.
Wziął szybki prysznic, zaciął się dwa razy przy goleniu i z przekleństwem na
ustach zszedł do kuchni, gdzie dostał buziaka i kanapki.
- Przyjechał cyrk – powiedziała
Beatrice, niby od niechcenia rzucając zwykłą, suchą informacją. Nie patrząc na
Larrego upiła łyk ze świeżej, parującej kawy. Uśmiechnął się pod nosem
rozumiejąc czego chce. Jakby nie mogła
powiedzieć tego wprost.
- Może pójdziemy? – zaproponował, a jej
oblicze rozpromieniło się. W nagrodę za swą błyskotliwą propozycję otrzymał
kilka bonusowych pocałunków.
Może
ten dzień nie będzie taki zły – pomyślał z półuśmiechem na ustach.
Przeciągnął się i ruszył do garażu. Po drodze zabrał ze sobą czarne okulary. Miał
zamiar dobrze przetestować nową maszynę Szefa. Gdyby nie musiał wstawać tak wcześnie,
naprawdę kochałby tę robotę.
Nieustannie ziewając przedostał się
korytarzem, który stanowił istny labirynt stworzony z kartonów i niepotrzebnych
gratów, do ciemnych, zniszczonych drzwi. Powinienem
kiedyś to posprzątać – pomyślał. Beatrice ciągle truła mu o tym. W
zakamarkach jego umysłu czaiła się myśl, że może zwlekanie skłoni żonę do
wykonania tej pracy, ale mylił się. Upór
tej kobiety mnie przeraża.
Do jego uszu dobiegł dziwny odgłos
szurania.
- Beatrice, przesuwasz coś? – krzyknął w
stronę kuchni.
- Nie! Idźże, bo się spóźnisz!
- Dobra, dobra, idę. Co za kobieta… -
nacisnął klamkę. – AAAAAAAAAA!
Z całej siły zatrzasnął drzwi.
Przełknął ślinę.
Łączył wątki.
Wpadł do garażu ponownie.
- Boże, Rubien!– ryknął Larry. Chciał
dodać jeszcze jakiś rozbudowany, metaforyczny ochrzan, ale nieco go zatkało -
Co ty robisz?
- Relaksuję się, nie widać?
Rubien szorował zardzewiały kołpak
szczotką z metalowymi igiełkami. Jego ruchy były bardzo szybkie, a siła jaką
wkładał w to zadanie wyginała osłonę felgi. W powietrzu unosił się pył. Wilson
poprawił czarne okulary.
- Normalni ludzie zwykle czytają
książkę, oglądają seriale albo idą na imprezę… - zaczął swój mały wywód
podchodząc bliżej. Zamrugał. Czy mi się
wydaje, czy on jest cały we krwi? Nie tylko ubranie, przede wszystkim
twarz. Coś mu mówiło, że większość nie należała do Rubiena.
- Co się stało? – zapytał kucając przy
nim, jak przy małym dziecku i odbierając mu szczotkę, której igły stępił do
połowy. Kołpak też nie nadawał się do użytku. Skrupulatne usuwanie rdzy w
pewnym miejscach zmniejszyło grubość metalu do jednego milimetra.
Wilson przyjrzał mu się uważnie. Nigdy
nie widział tak smutnych oczu, nie u Rubiena. Wyglądał jakby miał się
rozpłakać. Mięśnie jego twarzy zadrgały.
- Zabiłem człowieka.
Larry otworzył i zamknął usta. Przez
kilka sekund obmyślał plan. Wstał i klasnął w dłonie.
- Odkrycie! – zaśmiał się sztucznie -
Przecież jesteś mordercą, Rubien. Nie oszukujmy się. A wiesz, co robią
mordercy, nie? – oparł ręce na biodrach. - Zabijają ludzi.
Sądził, że te szorstkie słowa wybudzą ze
śpiączki starego, dobrego Rubiena, ale niby groch rzucone o ścianę, niczego nie
zmieniły. Rubien dalej siedział przy oponie z tą samą godną pożałowania miną. Jeśli on się rozpłacze, to zniszczy moją
wizję świata – pomyślał Wilson. Z wolna zaczynał się o niego martwić.
- No właśnie – mruknął cicho.
- Co? – nie zrozumiał Larry.
- Ludzi – rzekł spoglądając na niego
hardo. – Mordercy zabijają ludzi. Nie człowieka.
Wstał z miejsca, otrzepał się z pyłu.
Smutne, płaczące oczy zniknęły, ale nie zmieniły się w te kpiące i nieco
zamglone, chociaż Rubien się uśmiechnął. Uniósł teatralnie brew, która miała
podkreślić komizm, ukryty żart tej nieśmiesznej sceny.
- Zawieź mnie do willi – rozkazał.
- Nie chcesz prowadzić? – Wilson
poważnie się zdziwił.
- Jestem niedysponowany – wskazał na
swoją rękę, która jak dopiero teraz Wilson zauważył, rzeczywiście wyginała się
pod dziwnym, trudnym do zidentyfikowania kątem. – Zresztą, śpiący jestem –
dodał i wgramolił się do auta.
Wilson był przekonany, że nigdy więcej
nie poruszą tematu tej rozmowy.
●
~~Kilka
godzin wcześniej ~~
Bujka
- Alice
- Gdzie do cholery on się
podział? - mruknęłam przeszukując gorączkowo sale z gośćmi. Nigdzie nie mogłam
wyczuć obecności Gabriela, tej dwulicowej szui. Musze się go zapytać czy wie
coś o April. Jak on maczał palce w "zajęciu się nią" to go połamię i
to ostro. Musze powiększyć pole poszukiwań. Ale najpierw musze sprowadzić
Toma. - Dzwoń do Cyntii. - warknęłam do głównego komputera tego domu - JD (w
skrócie ).
- Wybieranie funkcji dzwonienia. -
komputerowy głos odpowiedział, a przede mną wyświetlił się panel rozmowy,
łączenia i w końcu hologram sylwetki naburmuszonej kobiety z jakimś kajecikiem
w rękach.
DJ był dużo gorszy od mojego
komputera. Opierał się na starej technologii, a do tego powtarzał co niektóre
wyrazy. Tyle razy prosiłam o przeprogramowanie komputera, ale jak grochem o
ścianę. Może dlatego, że to pierwsze dziecko moich starszych? A pierworodnego
sie najbardziej kocha?
- Słucham? - Odparła oschle ,
podpisując jakieś papiery.
Uniosłam brwi, kto tu jest szefem? Ona
czy ja?
Odchrząknęłam dopinając suwak długich za
kolana, skórzanych szpilek i spojrzałam z wyższością na kobietę, która
dopiero teraz spojrzała na ekran i zmieszała się.
- Panno Johns. - kiwnęła
zestresowana głową - Przepraszam nie wiedziałam, że to Pani.
Uniosłam z pogardą brwi.
- Masz sprowadzić Tomma do
garażów. - Zabrałam ze sobą wielką torbę - Masz na to trzy minuty, inaczej cie
zwalniam.
Kliknęłam na guzik rozłańczający,
zostawiając kobietę w osłupieniu. Rozmyłam się i pojawiłam się w ogromnym
garażu z kilka dziesięcioma samochodami naszej firmy. Przeszłam przez ścianę
wypełnionymi samymi kluczykami i wybrałam wielki czarny, należący do hybrydy
picapa z jeepem. Stanęłam przed wyjeżdżającym z ziemi ciemno czarnym, ogromnym
samochodem i czekałam, aż całkowicie sie pokaże.
W miedzy czasie nawiązałam kontakt z
Lilyan, która aktualnie robiła obchód posesji na swych czterech łapach.
- Poinformuj moich rodziców, że
musiałam zając się sprawą Ludzi Umysłu.
Wilczyca, aż przystanęła ze zdziwienia.
- Pani Penelopa nie będzie
zadowolona. - stwierdziła fakt - A można wiedzieć co się stało, że tak nagle
musi Panienka wyjechać?
Otworzyłam samochód i wpakowałam torbę
do bagażnika.
- Najprawdopodobniej będę musiała
kogoś znaleźć i spuścić ostre lanie, aby wybić mu głupoty z głowy.
- Czyli to co zawsze? - zaśmiała
się dziewczyna.
- Dokładnie. - uśmiechnęłam się -
A i nawet nie myśl aby powiadomić moje niańki. - powiedziałam poważnie -
Zneutralizuje ich, nieważne czym się będą zajmować.
Dziewczyna prychnęła:
- No z tym to będzie problem. -
powiedziała zgodnie z prawdą.
Uśmiechnęłam się.
- Jesteś bystra. Załatwisz to.
Powodzenia!
Urwałam kontakt w chwili kiedy Tommy
wleciał, prawie rozplaszczając się na masce sportowego audi. Spojrzałam na
zdyszanego chłopaka, z rękami założonymi na piersi.
- Dlaczego kazałaś mi tańczyć nago
przed publicznością! Nie zgadzam się na to! - wykrzyczał zdesperowany.
Usłyszałam tą wymówkę i pogratulowałam
geniuszowi Cynti. Postraszyć trochę zwolnieniem i nagle nasza wyobraźnia
zaczyna barwnie myśleć.
Zaśmiałam się.
- Wskakuj do samochodu, bo inaczej
zatańczysz dla prywatnej widowni.
●
Moje myśli były zlepkiem uczuć i rządz,
błądzących wokół mojej ofiary. Instynkt łowcy obudził się i nikt nie był
wstanie go pohamować. Nawet ja sam. W sumie, dlaczego mam ją zabić? To był
impuls, jak się okazuje bardzo trafny. Gabriel pewnie myśli, że znalazł sobie
wściekłego psa na posyłki. Uśmiechnąłem się. Powinien uważać, by nowy pupilek
nie rozszarpał mu gardła.
Wnętrze limuzyny wypełniał mrok, czarny,
gęsty i nieuchwytny. Siedziałem na niebywale wygodnej kanapie o czarnej
tapicerce. Przyjemna, usypiająca miękkość. Zupełnie jak kobieta.
Zdziwił mnie brak typowego, kpiącego komentarza.
Wsłuchałem się w miarowy oddech z naprzeciwka. Ciemność nie pozwalała dostrzec
zarysu postaci.
- Gdzie jest Adrian? – zapytałem. Nie
zarejestrowałem, kiedy przestał jechać za mną na swoim wózeczku. Do tego
stopnia zajęła mnie moja ofiara.
- Pan Breckenridge nie musi się
tłumaczyć ze swoich poczynań ani mi, ani tobie.
Roześmiałem się.
- Racja, Morus. Wybacz mi, mój błąd –
nie usłyszawszy odpowiedzi dodałem – Nawet gdybyś wiedział i tak byś nie
podzielił się ze mną tą informacją.
- Oczywiście – powiedział. – Chciałbym
przypomnieć, panie Sawwa, że nie jest pan jeszcze nowym prezesem, więc nie mam
takiego obowiązku.
- Sugerujesz, że naprawdę kiedyś nim
zostanę? Uważaj, bo się zarumienię.
- To nie zależy ode mnie – powiedział
ostrożnie, ale jego głos zadrżał.
- Gdyby zależało, nie siedziałbym w tej
limuzynie, tylko leżał kilka metrów pod ziemią i wąchał kwiatki od spodu.
- Nie wiem, co pan insynuuje. – w tym
momencie zadzwonił jego telefon. Z profesjonalna miną sekretarki odebrał go i
po kilku chwilach nieustannego potakiwania zakończył rozmowę. – Pan Breckenridge pozostanie jeszcze przez
moment w willi. Nie musimy na niego czekać. Możemy jechać do willi – powiedział
przez specjalny mikrofon, który jako
jedyny łączył tę luksusową część z marną kabiną kierowcy.
Limuzyna ruszyła.
- Wiesz, co Morus… - zagadnąłem, na co
niechętnie spojrzał na mnie – Pozwólmy sobie na chwilę szczerości. Moja osoba
jest nie wygodna dla reszty rodziny i dobrze o tym wiem. Jednak, uwierz mi,
zarządzanie waszym gównem średnio mi odpowiada, więc możesz, wraz z resztą,
spać spokojnie.
- Słowa w tych czasach nie mają
wartości, Sawwa. Szczególnie w twoich ustach – prychnął. W jednej chwili cała
jego uprzejmość prysnęła, jak bańka mydlana. – Za jakich głupców nas uważasz?
Sięgnął po szklaneczkę whisky. Chwilę
kontemplował zapach i barwę alkoholu, dopiero później upijając drobny łyk.
Prawdziwy smakosz.
- Ogromnych. Takich, którzy mi uwierzą i
dają święty spokój.
- Jesteś dokładnie taki sam, jak twój
ojciec – uśmiechnął się z politowaniem. – Powinieneś wrócić tam, gdzie twoje
miejsce - Limuzyna zatrzymała się na czerwonym świetle. Nie wiem kiedy
znaleźliśmy się w centrum Gocewii. Dostałem gęsiej skórki. To prawie tu – pomyślałem. – Posłuchaj mnie dobrze, Sawwa. Firma to
nie miejsce dla ciebie. Do zarządzania nią potrzeba światłego człowieka…
- Masz na myśli siebie? – prychnąłem i
nacisnąłem guzik łączący z kabiną kierowcy – Zatrzymaj się przy ulicy Hadesa.
- Już na niej jesteśmy.
- Okey – miałem ochotę tańczyć i śpiewać
z radości. – Drogi Morusie jestem zmuszony cię opuścić, ale nie na zawsze. Co
do mojego wyjazdu… Na razie nigdzie się nie wybieram, ale wierzę, że będziesz
najzacieklej machał mi na do widzenia, kiedy wsiądę do samolotu do Rosji.
Limuzyna zatrzymała się w bardzo niedozwolonym
miejscu. Czyżby kierowcy brakowało w życiu adrenaliny i chciał nadrobić ją
poprzez zdobycie mandatu?
Wyskoczyłem z limuzyny i skręciłem w
pierwszą, lepszą uliczkę, by zejść z widoku. Gocewia nocą nie śpi. Musiałem
wyglądać dość dziwnie, w tym hiper eleganckim garniturze. Szybko rozwiązałem
muszkę i rzuciłem ją w kąt ciemnej uliczki, nie przejmując się wcale tym, ile
była warta. Pewnie znajdzie ją jakiś pijak, a może bardziej inteligentny
bezdomny i gdzieś sprzeda za bezcen. Wszystko jedno. Odpiąłem dwa guziki
koszuli i pogniotłem ją nieco, by wyglądać bardziej przeciętnie w jednym z
najdroższych garniturów na świecie. Co za komedia. Nie przyszło mi jeszcze zabijać
w tak eleganckim stroju.
Szedłem przed siebie nie zważając na
drogę. Obrazy przesłane przez Gabriela były żywym odzwierciedleniem tego co
widziałem. Czułem się jak we śnie. Nawet cel, który przecież znałem dobrze,
wydawał się mglisty i trochę nierealny. Czyżbym na bankiecie wypił za dużo?
April według Wron Gabriela miała
przebywać w mieszkaniu jej przyjaciółki i jednocześnie dobrej znajomej Alice,
Diany. Prawdopodobnie będzie w mieszkaniu. Gabriel ostrzegł mnie o jej
problematycznej zdolności. Mianowicie panowała nad roślinnością, wiec miałem
spodziewać się zaciętej walki. Nie odda mi April dobrowolnie.
W tym szale nie wziąłem ze sobą żadnej
broni. Zresztą na Ludzi Umysłu broń palna i tak się na nic nie zda. Dzisiejsze
morderstwo nie było zwykłe. Śmierć April otworzy mi drzwi do Gabriela. Przestanie
opierać się mojemu urokowi. Kiedy mi zaufa, ja wbiję mu nóż w plecy i wyjadę na
Alaskę. A co! Nie będę się w Rosji kisił. Może tam to babsko mnie nie znajdzie.
Harmonia w Firmie pryśnie, gdy tylko
rodzina dowie się o przyjeździe tej wstrętnej kobiety. Muszę się gdzieś zaszyć
i przeczekać. Szpiedzy poinformowali ją o możliwości przejęcia Firmy przez moją
osobę. Pewnie miała orgazm, jak o tym usłyszała. Będzie ględzić Adrianowi, aż
przepisze udziały na mnie, przed czym nigdy się nie bronił.
I to będzie mój koniec.
Doszedłem do celu. Mieszkanie znajdowało
się na pierwszym piętrze. Okna wychodziły na ulicę. Stałem naprzeciw nich.
Paliło się światło. Cień mignął za firankami. Zamknąłem oczy, wytężyłem umysł.
Cała kamienica stała przede mną otworem.
Słyszałem każdą myśl. Wyciszyłem te najmniej istotne.
Nie
powinna wyglądać przez okno. Och! Alice wysłała mi wiadomość.
Stężałem. Wystawiono mnie? Zazgrzytałem zębami.
Ludzie Umysłu zawsze sprawiają problemy! Co ten kurdupel jej posłał? Zawsze
musi być jakiś cyrk!
Trzeba wykorzystać sytuację. Przeszedłem
przez ulicę. Wejście do kamienicy wymagało klucza, ale był też domofon. Nie
lubię działać bez przygotowania. Wtedy zawsze wychodzi tego typu gówno. Ja
lubię improwizację, ale nie w przypadku Ludzi Umysłu. Dlatego współpracuję z Borysem.
Dostarcza maksimum informacji w jak najkrótszym czasie. Wystarczy tylko
pociągnąć za spust. A teraz?
Największym błędem płatnego mordercy
jest pozostawianie śladów. Jakiekolwiek DNA to gwóźdź do trumny. Im częściej je
pozostawisz, tym bardziej rozpoznawalny jesteś we świecie przestępczym. A my,
mordercy, stoimy na marginesie dobra i zła, niczym duchy, niewidzialni
czyściciele jednej, jak i drugiej strony. Z kolei samobójstwem mordercy jest
jakikolwiek kontakt z człowiekiem podczas akcji. To koniec kariery i życia.
Zazwyczaj.
Nie miałem wyboru. Zadzwoniłem pod
pierwszy lepszy numer.
- Tak? – usłyszałem razem z typowym
rzężeniem mikrofonu.
- Dobry wieczór, bardzo przepraszam - zacząłem
szczebiotać zmieniając modulację głosu na kobiecą - Zatrzasnęłam sobie drzwi
przed nosem! Bardzo przepraszam!
- Oczywiście, nie ma sprawy. Każdemu
może się zdarzyć.
- Dziękuję!
Zaprzeczał dzwonek i drzwi stanęły
otworem. I dlatego twierdzę, że Ludzie Umysłu są najlepszymi płatnymi
mordercami. To co dla zwykłego człowieka stanowi mur nie do pokonania, dla mnie
nie ma znaczenia. Nie muszę wydawać też pieniędzy na modulator głosu. Jednak
nawet najlepszy sprzęt nie wymaże pamięci kobiety, z którą rozmawiałem. Po
silnym namyśle przypomni sobie o tym nieznaczącym incydencie, a to będzie już
ślad.
Wsłuchiwałem się w ciszę. Które drzwi
wybrać? Nie znałem numeru mieszkania. Jedenaście czy dwanaście? Niech zdecyduje
los. Zadzwoniłem.
Usłyszałem ciche kroki. Kobieta.
Zmieniłem wygląd. Przypomniałem teraz starszego wujka, może młodego dziadka,
który przyjechał do córki, by zobaczyć jej nowe lokum. Z tym szczegółem, że pomylił
drogi. Jest przekonany o końcu swej podróży, a tu wpadka. Moje włosy zmieniły
barwę na siwą, a oczy na szaro niebieską, by nie przypominać Człowieka Umysłu.
Dodałem sobie sporo zmarszczek i nieco rozjaśniłem karnację. Zmieniłbym się w
kobietę, ale nie miałem odpowiedniego stroju. I to jest kolejny minus działania
w impulsie.
- No tak, Ap. Bankiet sobie urządziła.
Szczęściara. Tyle eleganckich dup do wyrwania... - usłyszałem w tle, kiedy
drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem. - Dobry wieczór.
Nie wyglądała na wystraszoną. Nie
spodziewała się mordercy. Idiotka. Przecież ukrywa zbiega z Podziemia, a drzwi otwiera
sobie, jak nigdy nic. Wyglądała całkiem przeciętnie, jak typowy Człowiek Umysłu.
Bardzo długie włosy splecione w warkocz przerzuciła na drugie ramię. Uniosła
grube, ciemne brwi. Miała na sobie ciemno zielone ogrodniczki i flanelową
koszulę.
- O mój Boże! – zakrzyknąłem i chwyciłem
się za głowę – Cholera! Wiedziałem, że to był zły zjazd!
Wyglądała na przerażoną moim przerażeniem.
- Co się stało? Pomóc panu?
Zawahałem się, jakbym miał konflikt
wewnętrzny, czy rzeczywiście niepokoić tę miłą, młodą damę tak późnym
wieczorem.
- Nie, nie trzeba... – zacząłem krzywiąc
się. - Chyba że ma pani mapę. Przeklęta technologia! Widzi pani, GPS mnie tu
przyprowadził! Nie wiem jak! Przecież to wszystko ma działać perfekcyjnie…
- Proszę wejść, sprawdzę – uśmiechnęła
się usłużnie, jak młoda kobieta do starszego, uroczego pana. Ludzka dobroć jest
zgubna.
Wkroczyłem do środka.
Hol był wąski i zagracony. Na wieszaku
wisiało milion różnych torebek, kilka płaszczów, przy lustrze naszyjniki. Półka
na buty wypełniona była po brzegi. Przeszedłem w głąb za kobietą wprost do
niewielkiej kuchni, z której przechodziło się do reszty pokoi. Część mieszkania,
którą widziałem urządzona była w naturalnych barwach. W każdej wolnej
przestrzeni stały ogromne donice z bujnymi roślinami, co dobitnie podkreślało
na czyim terenie jestem. Naprzeciwko znajdowała się półka z książkami sięgająca
sufitu. Diana schyliła się do niej. Była tyłem do mnie. Idealna pozycja by
zabić ją znienacka lub przywłaszczyć sobie broń z mieszkania. Zerknąłem na blat
stołu. Noże schowane. Nie mam czasu ani możliwości by ich poszukać. Zlew.
Czysto. Co za baby! Musiały dzisiaj posprzątać? Gwóźdź na komodzie. Zrobiłem
krok do przodu i dostrzegłem młotek za doniczką. Dzięki ci Panie!
Zadzwonił telefon, na co prawie
podskoczyłem. Skupiałem uwagę na oddychaniu, by serce nie przyspieszyło swej akcji
z powodu adrenaliny. Kto dzwonił o tej porze? Uważnie obserwowałem każdy ruch
Diany.
- Pozwoli pan, że odbiorę.
- Oczywiście.
Wyczuwałem obecność mojej ofiary.
Wyjrzała z salonu i stanęła w futrynie drzwi. Jej wygląd był inny, ale myśli
pozostawiały właściwy ślad. Nie podejrzewała niczego.
- No cześć. Jak tam imprezka? Pewnie.
Już ci ją daję - podała telefon April - Alice. Coś ważnego.
April nie wyglądała na zadowoloną.
- Mówiłam ci żebyś nie dzwoniła -
zaczęła na dzień dobry i przeniosła się do pokoju.
Nasłuchiwałem.
Boże. Boże. Boże.
Diana w tym czasie wróciła do poszukiwań
z skrępowanym uśmiechem.
- Tak - usłyszałem z pokoju.
Serce April zamarło na ułamek sekundy.
Zatopiony.
- Diana! – krzyknęła z pokoju.
Zwinąłem sprawnie młotek lewą ręką.
- Już idę! Tylko dam panu mapę -
powiedziała i odwróciła się do mnie. Nie spodziewała się niczego. Jej oczy były
pełne ufności, nawet się uśmiechnęła pogodnie, chcąc dodać mi otuchy.
Wyciągnąłem prawą dłoń po mapę. Skupiła na niej uwagę. Zamachnąłem się drugą
rękę. Młotek uderzył w jej głowę. Zdziwienie na twarzy Diany - bezcenne.
Krew trysnęła z jej czaszki plamiąc mi
koszulę i twarz. Kobieta zachwiała się i opadła do tyłu osuwając się po półce z
książkami, których część zrzuciła. Piękna scena. Jeszcze żyła. Wystarczyły dwa
machnięcia młotkiem, by ją dobić. Odwróciłem głowę wyglądając do pokoju.
Zamarłem, a moja pięść zacisnęła się
mocniej na trzonie młotka.
April uciekła.
●
Bujka
- Alice
Przejście przez Podziemie było dość
proste. Wrony specjalnie nie przeszkadzały, gdy zobaczyły ścieżkę śmierci,
która stworzyłam. Szłam przez korytarze dumna i wściekła jak bogini zagłady, z
uniesioną przed siebie ręką. Tommy szedł za mną uważając aby nie nadepnąć na
jakieś nieprzytomne ciała.
- Czy oni nie żyją? - zapytał gdy
kolejna Wrona, padła bez życia na ziemię.
- Coś ty. - kopnęłam intruza,
który nagle zmaterializował się przede mną. Odleciał kilka metrów i napotkał
twardą ścianę. Osunął się po niej z jękiem. - Najwyżej mogą mieć połamane
kości.- stwierdziłam.
Tommy zrównał się ze mną.
- Nie chciałbym Cię wkurzyć.
- Oj wiem. - przeszliśmy przez
ostatnie drwi prowadzone do gabinetu Gabriela, a tam stała cała armia ludzi. -
Ale Ci już się spóźnili.
Rachu ciachu i po strachu. Dwoma ruchami
rąk pozbyłam się ludzi, którzy padli na ziemię jak domek z kart.
- Jesteś przerażająca. - jęknął
Tommy.
Spojrzałam na niego z ukosa.
- Tylko lekko wkurzona.
Delikwentem, który próbował zajść mnie
od tyłu, otworzyłam dobie drzwi do gabinetu. Mężczyzna nie był mi już więcej
potrzebny więc podmuchem wiatru, rzuciłam go na wielkie biurko przed Gabrielkiem,
który rozmawiał z kimś przez telefon.
Jego czterech przydupasów ruszyło w moją
stronę, a jeden nawet próbował dosięgnąć mnie ogniem. Żałosne.
- Spokojnie... - powiedział pseudo
król, aby uspokoić podwładnych, zasłaniając słuchawkę dłonią.
Byłam szybsza. Nim przydupasy
zareagowali na rozkaz, osunęli się na ziemie pozbawieni tlenu z płuc. Nikt mi
się nie będzie wtrącał do rozmowy.
- Alice co cię sprowadza w tak
burzliwy dzień? - odłożył telefon i zwrócił się w fotelu wprost na mnie - Chyba
nie obraziłem Cię wychodząc szybciej z przyjęcia?
Krew buzowała w moich żyłach i
tętnicach. Miałam ochotę sprać go na kwaśne jabłko za taką arogancję. Aż mnie
rączki świerzbiały.
Prychnęłam z pogardą.
- Hymn... Zobaczymy... - udałam
myśliciela - Co mogło by mnie tak zdenerwować? Hymnn... Mamy piękny kwiecień w
tym maju??? Nie sądzisz? - trzasnęłam rękami o jego biurko, a moja głowa
znalazła się na przeciwko jego.
- Aaaa.... ten kwiecień. - odparł
kapując się - Ale co z tym kwietniem?
No i balon mojego trzeźwego myślenia
pękł.
Chwyciłam za jego krawat i pociagnęłam
go do siebie.
- Nie udawaj niewiniątka
Michaelis. - cedziłam przez zaciśnięte zęby - Nie po to pozbywałam się twoich
tropicieli, aby teraz usłyszeć "co z kwietniem". - Mówiłam to z
takim jadem w głosie, że dziwiłam się iż mężczyzna nadal siedzi. - Co chcesz z
nią zrobić?
- Nie wiem o czym...
- GABRIEL! KTOŚ WTARGNĄŁ DO POD...
- Ritta wparzyła do gabinetu bocznymi drzwiami, które udawały półkę na książki.
Nie kryła zdziwienia widząc króla w potrzasku - TY! - wskazała na mnie.
- No tak JA. - odparłam i
zafundowałam jej cofnięcie za drzwi i zatrzaśniecie ich raz na zawsze. - Tommy
pilnuj aby nikt nam nie przeszkadzał. Nie chce aby kolejny pudel "waszej
wysokości" - powiedziałam to z przesadzistą ironią w głosie - mi
przeszkodził.
- Eeeee... - mruknął Szybkostupek
zmieszany całą sytuacją. - No okej. Coś wymyśle.
Wróciłam do rozmowy z Gabrielem.
- Dobrze wiem, że nie chcesz aby
pojawiło się na niej znamię. Było by to dla ciebie kłopotliwe, prawda?
Jego oblicze rozpromieniło się w
szerokim uśmiechu.
- Jak zawsze błyskotliwa. -
położył swoją rękę na mojej i uwolnił swój satynowy krawat - Widzę coraz więcej
cech, które pozwolą stać Ci się Królo...
Wyciągnęłam z pochwy na udzie
podwójne ostrze i szybkim ruchem, przybiłam krawat Gabisia, z powrotem do
biurka, ucinając mu odrobinę brwi. Jego oczy rozszerzyły się i w końcu spojrzał
na mnie poważnie.
- Co masz zamiar zrobić z małą
APRIL?! - wycedziłam.
Uśmiechnął się do mnie.
- Zadzwoń do niej, a wszystkiego
się dowiesz.
Wytrzymałam jego natarczywe spojrzenie.
Nie wiedziałam, czy mnie podpuszcza czy nie. Ale musiałam coś zrobić, a
bezczynność zżerała mnie od środka.
- Połącz z zastrzeżonym. -
słuchawka w uchu, aktywowała się na komendę i od razu połączyła.
Musiałam czekać kilka sygnałów, aby ktoś
podniósł słuchawkę.
- No cześć.
- Tu Alice...
Dziewczyna nabrała powietrza.
- Jak tam imprezka?
- Daj mi smarka. - spojrzałam na
mężczyznę aby sprawdzić czy nic nie kombinuje. Ręce trzymał grzecznie na nożu i
usiłował go wyciągnąć z drewno. Na próżno.
- Już ci ją podaje.
Czekałam jak na szpilkach do momentu gdy
usłyszałam młodociany oddech i pełen pretensji głos.
- Mówiłam ci, żebyś nie dzwoniła.
- Proszę mnie nie denerwować!
Miałam już dawno zadzwonić! Prosiłam Cie abyś nie zrzuca bariery i nie
wściubiała nosa tak gdzie nie powinnaś! - oczywiście. Tok Alice. Najpierw
opieprz potem konkrety, jak typowa kobieta. - A teraz słuchaj uważnie, jasne? -
warknęłam oddalając się od Gabriela. - Powinnam Cię już dawno zabrać... -
zrugałam się.
- Alice wiesz, że to by było
pierwsze miejsce w którym by szukali. - odparła spokojnie. - Powiesz mi co się
stało?
- Wiesz, że nie dałabym Cię
skrzywdzić, prawda? - moje ręce się trzęsły.
- Tak. - odparła szeptem. Już
musiała się domyślać co się dzieje.
- Posłuchaj. - próbowałam aby mój
głos zabrzmiał spokojnie. - Okryj się najmocniejsza barierą jaką potrafisz i
uciekaj. Mają cię. Boisz się czegoś? - spytałam słysząc jej urwany oddech.
- Tak.
Zaklęłam.
- Kochanie zrób teraz tak jak ci
powiem, okej? - głos mi drżał. - Wiesz jak bardzo Cię kocham?
- Yhy.
- Więc masz zagrać, że się ze mną
kłócisz i rzuć słuchawką tak aby wciąż była włączona, okej?
- Kocham Cię. - odparła łamiącym
się głosem.
- Masz być dzielna i biec
najszybciej jak się da, okej? - nie czekałam na jej odpowiedź. - Zaraz u ciebie
będę dobrze? Zaczynaj. - rozkazałam.
- NIENAWIDZĘ CIĘ!
Usłyszałam dźwięk upadającej na ziemię
słuchawki. Potem zdenerwowane kroki April. Nasłuchiwałam dalej w ciszy. Czy
ktoś jest w domu, czy ktoś je atakuje, cokolwiek co dałoby mi poszlakę co się
tam dzieje. Nic chwila ciszy.
- DIANA!? - usłyszałam przeraźliwy
krzyk młodej.
- ALICE MAMY KŁOPOTY! - Tommy
wyleciał z balkonu jak strzała spuszczona z łuku. - KOMANDOSI! Pełno Ludzi
umysłu ubranych jak snajperzy! Oni tu idą! Trzeba wiać!
Nie słuchałam go. Czekałam na
jakikolwiek gest w słuchawce. Usłyszałam kroki i ktoś podniósł słuchawkę.
- Ap? - szepnęłam.
- Da? - mocny rosyjski akcent.
Wytargałam urządzenie z ucha, z taką
siłą, aż poczułam ciepłą stróżkę, krwi, która pociekła mi z aparatu słuchowego.
- OKŁAMAŁEŚ MNIE! - rzuciłam w
niego słuchawką.
- Posłuchaj... - odparł rozplątując
gorączkowo krawat.
Byłam zaślepiona rządzą zemsty. Byłam
wściekła. Jak on mógł mnie okłamać? Jak on mógł skrzywdzić taką niewinną
istotkę jak April? Co za potwór z niego!
Doskoczyłam do biurka i wydobyłam z
niego nóż jednym ruchem. Zamachnęłam się, ale coś mnie powstrzymało.
- Alice nie zabijaj go! - mocno
trzymał moje przedramię.
Te słowa mnie ocuciły to tego stopnia,
aż wypuściłam nóż z ręki, który spadł na złota posadzkę. Spojrzałam na
Szybkostupka, który mówił to nad wyraz poważanie.
- Dobra... Ale stłucze go na
kwaśne jabłko!
●
W furii wypadłem z mieszkania. Przez
chwilę stałem bez ruchu na środku chodnika patrząc przed siebie i słuchając
brzęczącej świetlówki, która zaczęła migotać.
Co teraz?
Blać! Dlatego nienawidzę działać bez
planu! Nie wiedziałem, że jest jeszcze jedno wyjście z tego mieszkania i nie
mam tu na myśli okien!
Ruszyłem przed siebie idąc za tropem
myśli April. Na zakręcie przypomniałem sobie o Dianie. W tym wszystkim
zapomniałem ją zabić. K****!
Ile ja mam lat by popełniać takie błędy?
Teraz będę musiał wrócić do tego mieszkania i posprzątać bałagan. K****! Alice!
Przecież to pewne, że wparuje do tego mieszkania.
Wszystko się sypie.
Odetchnąłem głęboko.
Najpierw znajdę April, bo już na zawsze
wyparuje. Jeśli nie przyniosę jej głowy Gabrielowi, zupełnie stracę twarz w
jego oczach. A na to nie mogę sobie pozwolić. Jego śmierć jest kluczem do mojej
wolności.
Brzegiem rękawa starłem krew Diany i
podążyłem za śladem April szybkim, pewnym krokiem. Wyczuwałem jej strach, każdą
zmianę w emocjach. Starała się nie myśleć, wiedząc że słyszę ją głośno i
wyraźnie, za co muszę przyznać jej plusa. Próby wzniesienia barier na nic się
teraz nie zdały, skoro podłączyłem się do jej umysłu, kiedy się nie
spodziewała. To jak wirus komputerowy. Teraz mogła jedynie unikać przekazywania
mi informacji. Wybierała bardzo zawiłe ścieżki, z jak największą ilością przechodniów,
jednak nie mogła liczyć na żadną pomoc.
Skręciła w stronę centralnego placu w
Gocewii.
No tak. Mówiłem, że z Ludźmi Umysłu musi
być jakiś cyrk.
Właśnie przed nim stałem.
Wesołe Miasteczko wita! – głosił napis
nad bramą, obok której stały ogromne, dmuchane klauny. Wielkie otwarcie miało
nastąpić jutro w godzinach wieczornych, więc nie było tu żywej duszy. Czy ona
zupełnie postradała zmysły, a może wierzy, że jest wstanie się przede mną
schować w tym zgiełku i cichaczem zbiec?
Nie wzięła telefonu, nie wysyła
myślowego SOS, więc nie może liczyć na żadną pomoc. Jest tu zupełnie sama.
Chyba nie pomyślała, że jest wstanie mnie pokonać?
Roześmiałem się głośno i pchnąłem bramę.
Zabawimy się w kotka i myszkę.
Wesołe miasteczko oświetlały setki lamp,
tych dużych, umieszczonych na wysokich słupach i drobnych, które znalazły swoje
miejsce w obramowaniu większości maszyn. Dziwne, że wszystkie z nich są
włączone, skoro otwarcie dopiero jutro. Czyżby ktoś tu był i właśnie sprawdzał,
czy urządzenia działają? Chociaż oprócz myśli April nie wyczuwałem tutaj nikogo
więcej, prawdopodobieństwo pojawienia się osoby trzeciej było wysokie.
- Hej, kolego! – podskoczyłem, jak
oparzony – Sprawdź swoją celność!
Złota maszyna z dziwnym, rysunkowym
kolesiem na ekranie zapraszała mnie do zabawy. Przełknąłem głośno ślinę.
To miejsce jest przerażające.
Wszystko utrzymane było w kolorze
pudrowego różu. Słodka melodyjka brzęczała z każdej strony. Zazgrzytałem
zębami. To było zbyt urocze miejsce na zabójstwo.
Ominąłem dwóch mechanicznych klaunów,
którzy zaczęli klaskać i łypać na mnie zezowatymi oczami. Głupia kobieto gdzieś
ty polazła? W oddali coś zgrzytnęło. Karuzela nagle zaczęła się kręcić. Jej muzyczka
raniła uszy swą słodkością.
Koniki, lwy, misie, pegazy, karoce i
inne urocze figury mknęły w jednym tempie raz unosząc się, raz opadając.
Jest tu.
Czeka na mój ruch.
- Znajdę cię, April – powiedziałem
głośno, a mój głos rozniósł się po pustym wesołym miasteczku. W tle brzęczała
muzyczka kręcącej się karuzeli. Wiedziałem, że mnie słyszy – I zabiję.