niedziela, 7 września 2014

Rozdział XV


         Tej nocy śniło mi się, że prowadzę tira wypełnionego tortillami. Zapłatą za dowiezienie ich do celu miała być jedna tortilla. Wkurzyło mnie to. Czemu tylko jedna? Miałem ochotę zjeść wszystkie i z nikim się nie dzielić. Już zamierzałem wysiąść i nawrzeszczeć na pracodawcę, lecz zamiast niego ujrzałem moją siostrę, która uśmiechnęła się diabolicznie i otworzyła usta, by krzyknąć :
         - TOOOOM!!!!
         Obudziłem się z takim samym wrzaskiem na ustach jak ona, może nieco cichszym i powodującym mniej szkód. Kiedyś miałem akwarium z rybkami – rozbiła je, wiedźma.
         - Czego chcesz?! – warknąłem, siadając do pionu. Ona zamknęła buzię, popatrzyła na mnie słodko i wyciągnęła zza pleców moją granatową koszulkę. Wyrwałem jej ją z ręki. – I po jakie licho mnie budzisz, nie spałem całą noc! W przeciwieństwie do ciebie.
         Wznowiłem pracę w „Landrynce”, choć straciliśmy klientów. Nie dziwiłem się, skoro Gabriel siał terror wśród ludzi. Pomagałem też odnaleźć się Misiom G i Skrętowi, którym załatwiłem robotę w zaopatrzeniu. Całkiem dobrze sobie radzili, nawet zakolegowali się z DJ’em.
         - Mama i tata już wychodzą. – odparła Amy, wskazując na drzwi. Westchnąłem i przetarłem zmęczone oczy. Wciągnąłem na siebie ubranie, po czym wyszedłem, by ujrzeć rodziców tłoczących się w przedsionku.
         - Zróbcie sobie jakieś śniadanie, obiad jest w lodówce, więc później go podgrzejcie. Acha, wczoraj wieczorem zrobiłam ciasto, zaproście znajomych i się poczęstujcie. Kochanie, wziąłeś parasol? – mama zachowywała się tak, jakby wybierała się na wakacje. Tata założył na głowę czapkę z daszkiem i wyciągnął parasol z szafki. – Sprawdźcie trzy razy, czy piec jest wyłączony.
         Obawiałem się jej obojętności i optymizmu. Jak mogła traktować misję, którą wyznaczył ich grupie wiekowej Gabriel, jako zwykłą wycieczkę? Groziło im niebezpieczeństwo, bałem się, że sobie nie poradzą.
         Mama uściskała Amy i mnie, a potem wyszła na zewnątrz, nie przestając przestrzegać nas przed konsekwencjami włączonego pieca. Tata poklepał mnie po ramieniu i uśmiechnął się blado. Nie wyglądał najlepiej.
         - Uważaj na siebie. – powiedziałem mu, a on zmusił się, by wyszczerzyć zęby.
         - Pamiętasz, co mówiłem ci o chlebie? I rodzinie? – zapytał, więc pokiwałem głową, przypominając sobie tę rozmowę. Tylko dlaczego mi to powiedział? I wracał do tego dnia właśnie teraz? – Dbaj o nich, Tommy.
         Pożegnał się jeszcze z Amy i zamknął za sobą drzwi wejściowe. Stałem przez chwilę w zdumieniu, które nie chciało mnie opuścić. Nie rozumiałem tego. Co tata chciał przez to powiedzieć? Jeszcze był taki markotny.
         - No to co? – zagadnąłem do Amy, wyrywając się z zadumy. – Naleśniki? – na jej twarzy wymalował się najszerszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałem.

         - Mistrz kuchni Tom Whitaker poleca dzisiejsze danie poranka. Naleśniki z dżemem truskawkowym!
         Ściągnąłem patelnię z pieca, popatrzyłem na Amy, a ona otworzyła usta, podekscytowana. Wziąłem wdech, posłałem ostatnie spojrzenie plackowi i fru! Naleśnik poszybował ku górze, okręcił się w powietrzu i wylądował z powrotem na patelni.
         - Ta-dam!
         Amy klasnęła w dłonie i zapiszczała, omal nie wybijając szyb w kuchni. Postawiłem patelnię z powrotem na piecu.
         - Ile dzisiaj lekcji? – zapytałem i otworzyłem drzwi lodówki, by wyjąć dżem. Amy nie odpowiedziała, więc popatrzyłem na nią przez ramię. Siedziała z nachmurzoną miną. – O co chodzi?
         - Nie idę do szkoły. – odpowiedziała i założyła ręce na piersi w geście protestu. – Nie zmusisz mnie. – posłałem jej spojrzenie spode łba, a wówczas wypuściłem lwa z klatki. – Nie i koniec!
         - Dlaczego? Masz test z matmy?
         Amy odwróciła wzrok i westchnęła ciężko, czego do tej pory nie widziałem. Odsunąłem sobie krzesło i usiadłem naprzeciw niej, wlepiając w nią wzrok. Speszyła się, więc w końcu rzekła:
         - Ale nie powiesz nikomu?
         Pokręciłem tylko głową, gotów, by ją wysłuchać.
         - Jest w mojej klasie taki chłopak, Willy. I… on ciągnie mnie za włosy. Dokucza mi i przezywa syreną alarmową. Wszyscy już się z tego śmieją.
         Historia mojej siostry i jej problemy wydawały się niczym w porównaniu z tym, przez co ostatnio przechodziłem. Mimo to pamiętałem czasy podstawówki i naśmiewanie się z tych, których uważano za gorszych.
         - A on co potrafi? – zapytałem, nachylając się nad blatem stołu. Amy wzruszyła ramionami i zmarszczyła lekko brwi.
         - No… nic. Nie ma żadnej dodatkowej mocy.
         - Słuchaj, Amy. Po pierwsze, nie możesz dać mu się sprowokować. Chłopcy już tacy są; im bardziej się denerwujesz, oni lepiej się bawią. Jeśli następnym razem cię zaczepi, popatrz na niego z góry i powiedz mu tak: Hej, Billy…
         - Willy.
         - Nieważne. Chcę ci powiedzieć, że nie działają na mnie twoje dziecinne metody podrywu i tym sposobem nie zwrócisz na siebie mojej cennej uwagi. I dobrze ci radę, nie zadzieraj z moim głosem, bo jeśli staniesz zbyt blisko, ogłuszę cię, a wtedy z płaczem pobiegniesz do higienistki.
         Amy popatrzyła na mnie z dziwnym grymasem na twarzy, jakby zjadła bardzo niedobrą zupę.
         - On mnie nie podrywa, on mnie obraża! – rzekła i walnęła swoimi małymi pięściami w stół. Posłałem jej cwaniacki uśmieszek, na co uniosła brwi.
         - Czyżby? Też byłem w twoim wieku. Pamiętam… Lisę. Miała długie, rude włosy. Cierpiała niemiłosiernie.
         - Tom!
         - Zaufaj mi, wiem o czym mówię. Jeśli ty postawisz go pod ścianą, odczepi się.
         - Tom…
         - Och, co znowu?
         - Naleśnik. – wskazała palcem na piec, a wtedy do moich nozdrzy napłynął zapach spalenizny. Nad patelnią unosił się szary dym. Wydałem z siebie bliżej nieokreślony okrzyk i zerwałem się z krzesła, by ratować placek. Gdyby była tu mama, właśnie dostałbym po uszach. W tyle głowy słyszałem jej wściekły głos.
         - Pfuj, ale coś tu śmierdzi!
         Odwróciłem się, by zobaczyć w przejściu Helenę. Miała na sobie różową sukienkę w białe kropki, baletki, a w ręce trzymała czarny żakiet. Przez ramię przewiesiła małą torebkę. W głowę zachodziłem, co mogło się w niej zmieścić oprócz klucza do drzwi. Czarne włosy spięła w koński ogon.
         Wsadziłem patelnię do zlewu zanim włączył się alarm przeciwpożarowy. Cała kuchnia spowita była w śmierdzącym dymie. Oparłem dłonie na biodrach i posłałem tęskne spojrzenie plackowi.
         - Cóż, chyba wybierzemy się do McDonald’s na śniadanie.
         Ręce Amy wystrzeliły w powietrze i wydała z siebie okrzyk radości. Helena roześmiała się i spojrzała na mnie.
         - Drzwi były otwarte. – powiedziała, na co skinąłem głową.
         - Dobry pomysł. Amy, otwórz okna.
         Amy jak zwykle nie słuchała, kiedy w naszym domu gościła obca osoba. Zmaterializowała się obok dziewczyny.
         - Czy gdy chodziłaś do szkoły, chłopcy ciągnęli za twoje włosy? – zapytała, a ja ukryłem twarz w dłoniach. Cała Amy, zawsze wtrącała się do nie swoich spraw. Helena zamrugała, lekko zdezorientowana.
         - No wiesz… każda z nas przez to przechodziła. Płeć przeciwna nas nie oszczędza. – kucnęła, by być mniej więcej jej wzrostu. Popatrzyły sobie w oczy, a Helena pogładziła jej loki. – Faceci to słaby gatunek, oni jedynie udają, że nami żądzą, wiesz? Pamiętaj, jesteś silną i niezależną dziewczynką. Żaden chłopiec nie jest dość dobry, by czyścić ci buty.
         - Wszystko słyszę. – mruknąłem, lecz one nie zareagowały. Przeciwnie, odniosłem wrażenie, że właśnie zawiązały jakiś damsko-damski-antymęski sojusz.
         Amy i Helena już jakiś czas temu znalazły wspólny język, którego nie chciały mnie nauczyć. Ilekroć się z nią spotykałem, a Amy była w pobliżu, najczęściej rozmawiały na kobiece tematy, a mnie wykluczały ze swojego kręgu. Dlatego wolałem wyrzucić Amy z kuchni.
         - Idź się poczesz albo coś. – pchnąłem ją w stronę jej pokoju, na co głośno zaprotestowała. – Amy, idź, chyba że nie chcesz jeść!
         Chwilę to trwało, kiedy zabijała mnie przepełnionym jadem wzrokiem, lecz w końcu odeszła.
         - Ładnie wyglądasz. – powiedziałem wówczas do Heleny, a ta uśmiechnęła się szeroko. – Wybacz, ale muszę nakarmić siostrę, więc…
         - Spotkanie w knajpie fast-food? – zażartowała, na co pstryknąłem palcami.
         - Właśnie. Postawię ci kawę. Daj mi chwilę, nie chcę wyglądać, jakbym wyskoczył z lasu.
         Skierowałem się do łazienki, odprowadzany jej słodkim chichotem.

                                                        *

         - Nie rozumiem, jak możesz to jeść! Wiesz, jakie świństwo właśnie trafia do twojego żołądka? Sam przyspieszasz czas, jaki pozostał do twojej śmierci, to okropne! I obrzydliwe!
         Helena nie przestawała marudzić, na okrągło paplając na temat zdrowego żywienia. Ona była na diecie i konsumowała tylko i wyłącznie nisko kaloryczne produkty, takie jak sałatki, surówki i jeszcze raz sałatki. Ja tam wolałem tortillę.
         - Na pewno nie chcesz gryza? – zapytałem, przystawiając jej jedzenie pod nos. Prychnęła i odwróciła głowę, zakładając ręce na piersi. – Nie to nie. Myślałem, że zjesz coś na naszej randce.
         - To nie jest randka.
         - Chcesz spróbować mojego? – zaproponowała Amy z pełną buzią, plując swym śniadaniowym hamburgerem. Helena westchnęła z rezygnacją.
         - Ładnie to tak sprowadzać siostrę na złą drogę. Gratuluję!
         Wymieniliśmy się z Amy niezrozumiałymi spojrzeniami, a wtedy ja zerknąłem na jej kanapkę, ona na moją i bez słowa się wymieniliśmy. Helena ukryła twarz w dłoniach i pokręciła głową. Oczywiście, jeszcze pięć minut i wyjdzie z siebie. Po napełnieniu brzuchów śmieciowym jedzeniem, jak to nazywała Helena, ruszyliśmy do wcześniej ustalonego celu „randki”, który został przesunięty ze względu na przypalone naleśniki. Nieszczęśliwie się złożyło, iż Amy została przyzwoitką.
         Helena kazała nam iść ze sobą do biblioteki, co wcale mnie nie zdziwiło. Na okrągło opowiadała o książkach; wojennych, historycznych, fantastycznych, poezji i tak dalej. Wyciągała z półek jedną, czytała pobieżnie opis i wciskała mi ją do rąk, bym potrzymał. W rezultacie zabrała ze sobą połowę biblioteki. Amy potwornie się nudziła i w kółko pytała, jak długo jeszcze będziemy błąkać się wśród zjedzonych przez mole książek.
         - ...czyli twoja siostra wyjechała do Niemiec. - podsumowałem, kiedy urządziliśmy sobie mały piknik na zielonej trawie w parku, koło tej samej budki z lodami, przy której wpadliśmy na siebie po raz pierwszy. Helena uwielbiała truskawkowe, a ja czekoladowe. Amy pobiegła wyszaleć się na placu zabaw.
         - Tak, jest starsza ode mnie o całe dwa lata, a już ma męża i dziecko. - pokręciła głową, wzdychając ciężko. - Studiuje tam farmację.
         - A ty? Psychologia, o ile dobrze pamiętam.
         Helena pokiwała głową, polizała swojego loda i popatrzyła w kierunku placu zabaw.
         - Ona jest cudowna - rzekła z uśmiechem, na co prychnąłem. - No co?
         - No nic. Co racja to racja. Mimo wszystko... nie masz pojęcia jak to jest...
         - Mieć młodsze rodzeństwo? - przerwała mi, a kiedy znów na nią spojrzałem, nie widziałem już radości w jej pięknych, czarnych oczach. Wbiła wzrok w ziemię. - Mój brat Sven miał szesnaście lat, kiedy znalazłam go martwego na podłodze, leżącego w kałuży własnej krwi.
         Lód wypadł mi z ręki. Jedyne co potrafiłem zrobić, to otworzyć szeroko oczy ze zdumienia. Zapomniałem, jak się oddycha.
         - O rany. - wydukałem, nie mogąc odwrócić od niej wzroku. Uśmiechnęła się blado. - Przepraszam. Nie mówmy o tym.
         - Nie, w porządku. Ja i moja siostra pogodziłyśmy się z tą sytuacją, ale mama... popadła w depresję. Ojciec zaczął coraz częściej sięgać po alkohol. I tak się staczają.
         Zaimponowała mi tym, że potrafiła tak spokojnie na ten temat rozmawiać. Była bardzo silna, ale nie brakowało jej wrażliwości. W końcu nie codziennie młodsze rodzeństwo popełnia samobójstwo.
         - Grasz na gitarze? - zapytała nagle, gryząc swój wafelek i wbijając we mnie pytające spojrzenie. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że coś mówiła, i otrząsnąłem się z zadumy.
         - Co? Ach, tak. Skąd wiesz?
         - Widziałam w twoim pokoju. Możemy kiedyś urządzić sobie jakiś koncert. Jestem mistrzynią fortepianina.
         - Chyba pianina. - poprawiłem ją, choć uśmiech nie schodził z jej dumnej buzi. - Albo fortepianu. Lencia.
         - Mam na imię Helena. Nie Lena! - oburzyła się i rzuciła we mnie zerwaną trawą. Musiałem wybuchnąć śmiechem, widząc jej zmrużone oczy i naburmuszoną minę.
         - Dlatego akurat tak? Przypadek?
         Helena westchnęła i posłała mi spojrzenie spode łba. Zrozumiałem, że ona nie wierzyła w przypadki.
         - Skutek niewyobrażalnego zachwycenia ojca Wojną Trojańską. Dziwisz się?
         - To tak jak u mnie! Tyle że chodziło o "Toma i Jerry'ego".
         Tym razem to jej lód omal nie wytrysnął nosem, kiedy hamowała napad śmiechu. Nie potrafiła udawać, że wcale tego nie robi. Klepnęła mnie w ramię i dopiero wtedy roześmiała się głośno i śpiewnie.
         - To dopiero obciach, nie? - rzuciłem, a ona zacisnęła zęby i powstrzymała się od dalszego napadu wesołości. Nie licząc tego, że kąciki ust wciąż skakały jej w górę i w dół. Uwielbiałem ją rozśmieszać. - No wiem. Co zrobisz, żeby mnie pocieszyć?
         - Słuchaj, nie jest tak źle jak wygląda. - powiedziała, odchrząkując. Znów zachichotała, jednak szybko przywróciła stan wymuszonej powagi. - Jest przecież Tom Cruise, Tom...
         - ...i Jerry.
         - Przestań! Próbuję ci pomóc!
         - Jesteś przecież psychologiem! Nie próbuj tylko działaj.
         - Tom był fajny. - stwierdziła na koniec i posłała mi dziecinny uśmieszek. Poczęła grzebać w tej swojej miniaturowej torebce. Wydostała z niej telefon i odebrała połączenie. Mina jej zrzedła, kiedy ciągle mówiła "Tak... Dobrze." - Muszę wracać do domu, mama nie czuje się najlepiej. Było miło.
         I zerwała się na nogi, by uciec, lecz ja pochwyciłem ją za rękę i zatrzymałem w pół kroku.
         - Przecież cię odwiozę.
         Przez chwilę wyraźnie się wahała, rozpatrując w myślach wszystkie za i przeciw.
         - Mam twoje książki w aucie.
         Ten argument przekonał ją co do mojej propozycji, więc zawołałem Amy i już po chwili przedzieraliśmy się przez ulicę Gocewii, by zaparkować na podjeździe przed małym i przytulnym domkiem z czerwonego kamienia. Helena porwała wszystkie swoje książki, pożegnała się z nami i popędziła ku drzwiom. Zniknęła za nimi, nawet nie odwracając się przez ramię.
         - Czemu nie jedziemy? - spytała Amy, nachylając się do przodu, by wystawić swój krótki i krzywy palec i przełączyć stację w radiu. Pacnąłem ją w dłoń. Bębniłem w kierownicę, choć wcale nie słuchałem francuskiej piosenki Indilii. Po prostu gapiłem się na domek Heleny. - Ziemia do Toma. Przełącz to!
         - Cii!
         Amy spojrzała na mnie spode łba, lecz nie odwróciłem się w jej stronę, by wypchnąć ją z powrotem na tył Panny Luizy.
         - Okej, posłuchaj tego do końca, skoro ci zależy, ale potem...
         - Cii!
         Tym razem Amy prychnęła i wzniosła oczy ku niebu. Sama z siebie padła na tylne siedzenie, patrząc gdzieś w boczną szybę. Ściszyłem radio, na co wytrzeszczyła oczy. Uniosłem dłoń, by nic nie mówiła i wytężyłem słuch. Z domu Heleny dobiegały niepokojące dźwięki.
         - Poczekaj na mnie chwilę, zaraz wrócę. - rzuciłem i wgramoliłem się na siedzenie pasażera, aby wysiąść z samochodu. Zatrzasnąłem drzwi najciszej jak było to możliwe, czyli zwróciłem uwagę całego sąsiedztwa.
         - Dokąd idziesz?
         - Błagam, nie wtrącaj się. Przełącz radio, jeśli chcesz.

                                                        *

         Wszedłem do domu Heleny, kierując się donośnymi głosami, które dochodziły gdzieś z kłębi wąskiego holu. Minąłem parę białych drzwi, patrząc na puste miejsca po ramkach na zdjęcia. Domyśliłem się, że kiedyś widniała tu podobizna zmarłego nastolatka. Dotarłem wreszcie do drzwi, które były lekko uchylone. Znajdowała się za nimi sypialnia; była szafa, komoda i niepościelone łóżko. Niebieskie zasłony odcinały pokój od światła słonecznego i zdecydowanie brakowało powietrza. Na łóżku siedziała starsza kobieta o siwych i uczesanych w byle jaki kok włosach, koszuli nocnej i napuchniętych od płaczu oczach. Nad nią stał zaś mężczyzna w podobnym wieku, z wąsem, nierówno zapiętej i splamionej jedzeniem koszuli. W ręce trzymał na pół opróżnioną butelkę wódki, którą wymachiwał na wszystkie strony. Helena, która prowadziła z nim zajadłą dyskusję, zamierzała podejść do okna, jednak on złapał ją mocno za rękę i przystawił do ściany. Dziewczyna syknęła i wyrwała mu się.
         - Przestań! - zawołała, posyłając mu gromiące spojrzenie, pod którym miałby ulec. Akurat. - Spójrz na siebie, jak ty wyglądasz?! I zostaw ten alkohol!
         Ojciec Heleny nie pozwolił odebrać sobie butelki, kiedy po nią sięgnęła.
         - Słuchaj no, smarkulo. - powiedział z najwyższym trudem, plącząc językiem i zataczając małe kółko. - Ja i mama musimy... pogadać. Więc idź się uczyć albo zrobię z tobą porządek.
         Złapał w dwa palce kosmyk jej włosów i zbliżył się znacząco. Wiedziałem, że biedaczka musi wstrzymywać oddech, by nie czuć tego smrodu, jaki się od niego wydobywał.
         Nie mogłem dłużej patrzeć, jak ten pijak się do niej dobierał, a matka, zamiast pomóc własnej córce, siedziała na łóżku i zanosiła się płaczem. Szybko wkroczyłem do akcji i odepchnąłem go na bok tak, że przeleciał przez całe łóżko i wylądował na podłodze. Wódka rozlała się na białej wykładzinie.
         - Tom? - zapytała Helena, otwierając szerzej oczy ze zdumienia. Złapałem ją za ramię.
         - Chodźmy stąd.
         - Ale mama...
         Nie zdążyła dokończyć, gdyż wtedy pijak podniósł się z podłogi i nagle zmaterializował za moimi plecami, co mnie zdekoncentrowało. Zawarczał niczym pies, skoczył do ustawionej obok łóżka szafki nocnej i wyciągnął z niej pistolet. Przełknąłem ślinę, główkując, po jakie licho trzyma on broń koło posłania? Cóż, jak widać na wypadek takich właśnie sytuacji. Zanim zdążyłem się obejrzeć, docisnął Helenę do ściany i wycelował w jej głowę.
         - Krok do tyłu. - wycedził, a widząc jego drżącą rękę, wykonałem rozkaz i wyciągnąłem przed siebie ręce w geście obrony. Ojciec dziewczyny wyszczerzył się do niej w szczerbatym uśmiechu. - Co to, córcia? Chłopaka przyprowadziłaś?
         Helena ani drgnęła, nie odrywając wzroku od tego szaleńca. Bo był szaleńcem, mało tego, napranym do granic możliwości. Pokręcił głową z dezaprobatą.
         - Tak mnie zawieźć... Miałaś być grzeczna! Spójrz na swoją matkę, jak cierpi! To nią masz się zająć, słyszysz?
         Mama Heleny rzeczywiście nie mogła przestać szlochać, za to ona zerknęła w moją stronę, a potem na drzwi. Dała mi do zrozumienia, żebym sobie poszedł. Wysłałem jej w myślach wiadomość: Żartujesz? Nigdzie nie idę, świetnie się bawię! Gdyby mogła, strzeliłaby we mnie piorunami.
         - Jesteś moją córką! - wrzeszczał dalej facet, plując ją śliną, czym się nie zrażała. - Masz pomóc chorej matce, a nie wałęsać po mieście byle gdzie! Co robiłaś tyle czasu?!
         - Za to ty się nad nią pastwisz. - syknęła Helena, a oczy jej ojca zwęziły się niebezpiecznie. - Chcesz jej pomóc? To przestań chodzić pijany i ją zastraszać!
         - Zastraszać? - roześmiał się gorzko, lecz bardzo szybko przestał. - Ja tylko próbuję doprowadzić ją do porządku! Ciągle bredzi o duchach!
         - Bo brakuje jej Svena! Nie rozumiesz tego? Daj jej spokój!
         Widziałem niemal w zwolnionym tempie, jak jego palec zaciska się na spuście. Już miałem wystrzelić niczym z procy w jej kierunku, kiedy ona, Helena, nagle zniknęła. Zamknęła oczy, a wtedy jej ciało rozpłynęło się w powietrzu pozostawiając tylko kontur, który wcześniej wypełniała. Przeszła obok ojca i stanęła u mojego boku. Niemalże odskoczyłem od niej jak po kopnięciu prądem. Po chwili na powrót przyjęła ludzką postać, a wiatr smagnął moją twarz. Zrozumiałem, że na moment stała się powietrzem.
         - Daj spokój mamie, mnie i sobie. - powiedziała spokojnie, kiedy on odwrócił się w naszą stronę. Do jego oczu napłynęły łzy. - Proszę. Odpuść już. Potrzebujemy spokoju.
         Pociągnąłem ją za ramię, by schowała się za moimi plecami, gdy ten wariat na powrót wycelował broń w jej stronę. Byłem gotowy do skoku, by nas ratować. Tymczasem jego ręka zmieniła kierunek.
         - Racja.
         Przystawił sobie pistolet do czaszki, na co otworzyłem usta ze zdziwienia. Helena krzyknęła tak głośno, że prawie przebiła mi bębenki w uszach. Zamknąłem oczy, gotów usłyszeć wystrzał. Którego nie było. Broń nie wypaliła, w momencie gdy mężczyzna pociągnął za spust. Spróbował jeszcze parę razy, lecz nastąpiło tylko kliknięcie. W końcu opuścił pistolet, a sam upadł na kolana i zaniósł się płaczem.
         Helena podbiegła do niego i objęła go mocnym ramieniem. Jej mama nie przestawała szlochać, patrząc tylko w jeden punkt. Zastanawiałem się, czy widzi Svena. Poczekałem jeszcze chwilę, nim szalony pijaczyna nie zaśnie. Helena niemalże wyrzuciła mnie z domu, obiecując, że gdy tylko wytrzeźwieje, zabierze go do psychiatry, tak samo jak matkę. Nie chciałem zostawiać jej samej, ale się uparła.
         - Dziękuję. - powiedziała tylko w progu i uśmiechnęła się. Nie byłem pewien, czy powinienem odjeżdżać. - Zadzwonię wieczorem.
         Wróciłem do samochodu, gdzie czekała na mnie znudzona do granic możliwości Amy. Wylegiwała się na całej długości tylniego siedzenia, wydając niezrozumiałe dla mnie dźwięki. Muzyka zaś włączona była na całą głośność.
         - Możemy już jechać? Tu jest do bani, nudzę się! - jęczała, kiedy odpalałem silnik. Potarłem jeszcze dłonią twarz i spojrzałem na dom, w którym zostawiłem Helenę. Z obawami zawróciłem i ruszyłem z powrotem na naszą ulicę. Słuchałem Sabatonu, gdy Amy dźgnęła mnie palcem w ramię. - Napiszesz mi usprawiedliwienie?
         - Co? - zapytałem zaskoczony, odwracając się w jej stronę. Aż musiałem zwolnić. Ona zaś uśmiechnęła się tak samo diabolicznie jak w moim śnie. - O co ci chodzi, wiedźmo?
         - No wiesz. - przeczesała palcami kręcone włosy i zatrzepotała rzęsami. - Nie poszłam dziś do szkoły, bo byłam z tobą na randce.
         Gdybym jechał główną drogą, w tym momencie na pewno ktoś siedziałby w tyle Panny Luizy. Wcisnąłem pedał hamulca z całej siły, a Amy wpadła z krzykiem na przednie siedzenie. Odwróciłem się ku niej i odpaliłem granat.
         - AMY WHITAKER!
         - Co? Pozwoliłeś mi!
         Wykopałem ją z auta zanim zdążyła powiedzieć cokolwiek więcej. Odjechałem ją, co jej się należało. Swoją drogą, trochę ruchu jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
         Widziałem w lusterku, jak bije pięściami powietrze, a wrzask odprowadzał mnie aż do samego domu.

                                                        *

         DJ zjawiał się zawsze w odpowiedniej porze. Wpadł akurat na odgrzewanego kotleta z kapustą. Nie przestawał chwalić się, że kupił sobie garnitur do ślubu, choć ciężko było mi wyobrazić go sobie w tego typu stroju. Znając jego, przed ołtarz pójdzie w tych swoich czarnych i dziurawych trampkach. Może się chociaż uczesze.
         Siedzieliśmy w moim pokoju na podłodze, dzierżąc nasze gitary i grając jedną piosenkę po drugiej. DJ jak zwykle wymachiwał włosami, jakby znalazł się na koncercie Rocka. Skończyliśmy akurat Nothing Else Matters Metallici i DJ sięgnął po butelkę z wodą. Wypił parę łyków i rzucił ją mnie.
         - Idziesz w weekend do clubu? - zapytał, pociągając za parę strun, tworząc jakąś autorską melodyjkę. Otarłem usta i zakręciłem wodę.
         - Chyba nie. Szykuje się bankiet u Jamesów, mega nadzianych gości. - posłałem mu chytry uśmieszek. – Posłużę paru grubym rybom, zbiję kupę kasy, a ty dalej będziesz wynosić towar.
         DJ rzucił we mnie butem, na co musiałem wybuchnąć śmiechem. Widząc jego niemrawą minę, nie było szans, by utrzymać powagę.
         - Fuj, śmierdzielu, capią ci trampki. - odparłem i trafiłem w szafę nad jego głową. - Która godzina?
         - Twoja ostatnia. – odrzekł i odwrócił się profilem na znak swojej obrażalskości, lecz po chwili przestał się gniewać, jak zwykle. - Prawie czwarta. Metallica... i czas się zatrzymuje.
         Wyglądał, jakby był odrobinę naćpany. Zbyt dużo czasu spędzał ze Skrętem, tak sądzę. Opierał się plecami o drzwi szafy i, z zamkniętymi oczami, uśmiechem na ustach, pociągał za struny, grając ten sam utwór co wcześniej.
         - Gdzie twoi starzy? - zapytał po chwili, uchylając jedną powiekę. - Zdziwiłem się, że pani mama nie przyniosła mi żadnego ciasta.
         Położyłem gitarę na łóżku i podrapałem się po głowie.
         - Są na misji. Wiesz... Ludzie Umysłu i te sprawy. - westchnąłem i popatrzyłem na DJ'a, który aż się obudził i skupił, by ogarnąć moje słowa. - Mam nadzieję, że niedługo wrócą. Ciasto też jest, weź, jeśli masz ochotę.
         - Dzięki... jakoś mi się odechciało. - wbił wzrok w podłogę i skulił ramiona, jakby powiedział coś złego. Nie zrozumiałem jego zachowania, przecież to nic, że chciał zjeść kawałek piernika. Kiedy mama przyjdzie, na pewno sama poda mu go pod nos.
         Nie zdążyłem jednak powiedzieć tego głośno, gdyż wtedy pojawiła się Amy. Walnęła całą siłą w moje drzwi, które otworzyły się i trzasnęły o ścianę. Stanęła w nich niczym rozwścieczony hipopotam, zaciskając pięści, szczęki, oraz mierząc nas rozognionym spojrzeniem. Zerknąłem na DJ'a i wtedy, bez porozumienia się choćby słowem, zatkaliśmy sobie uszy. Amy wrzasnęła tak głośno, że włączył się alarm w Pannie Luizie.
         - Napisz mi usprawiedliwienie! - zawołała, kiedy już uspokoiła nieco głos. DJ nie przestawał chować głowy między nogami, kołysząc się do przodu i tyłu. - Napisz, napisz, napisz!
         Tym sposobem Amy wpadła w szał i zaczęła skakać w miejscu, krzycząc i wymachując pięściami. DJ zaś nie podnosił głowy, lamentując, że już nie może wytrzymać. Westchnąłem z rezygnacją i przeczesałem ręką włosy, spoglądając raz na niego, raz na nią. Doszedłem do wniosku, że otaczający mnie ludzie nie są normalni.
         Ktoś zapukał. Dźwignąłem się na nogi, złapałem za ramiona Amy i obiecałem jej, że napiszę to cholerne usprawiedliwienie, ale ma się uspokoić. Nie chciałem, by wszyscy sąsiedzi uznali naszą rodzinę za lekko stukniętą. Podszedłem do drzwi wyjściowych i otworzyłem je, zastając stojących na wycieraczce dwóch mężczyzn. Ubrani byli w długie, czarne płaszcze zasłaniające ich twarze. Przypomniałem sobie, jak podobni do nich zabrali mnie i całą resztę do Podziemia, by dokonać przyrzeczenia.
         - Pan Ted Whitaker? - zapytał jeden z nich, niskim barytonem.
         - Tom, jeśli można. - odparłem i pokiwałem głową, by dać im znak, że odnaleźli prawidłową osobę. Drugi z nich wyciągnął ze środkowej kieszeni płaszcza swego rodzaju elektroniczny notes, przesunął po nim kilkakrotnie palcem i pokazał mi ekran.
         - Pragniemy poinformować, że Christopher Whitaker, urodzony 2 sierpnia 1961 roku w Gocewii, syn Vincenta Whitakera i Rosalie Whitaker, z domu Morgan, małżonek Marie Whitaker, z domu Johannson, zamieszkały przy Madley's Street w Gocewii, w budynku numer 11, ojciec pana i nieletniej Amy Whitaker, zginął dnia 4 maja bieżącego roku w wyniku obrażeń z rany postrzałowej, tutaj, w Gocewii, podczas wykonywania misji zniszczenia budynku szpitala o godzinie 15:08. Czy życzy pan sobie wydruk tych danych?
         Zabrakło mi tchu. Początkowo nie nadążałem za słowami tego zakapturzonego kolesia, a wpatrywałem się w zdjęcie taty z jakąś tabelką pod spodem. Obudziłem się na słowo zginął.
        
- Co?
         - Czy życzy pan sobie wydruk danych?
         On nie mówił poważnie. Proponował mi wydruk? Zamknąłem im drzwi przed nosem i przekręciłem klucz do oporu. Spojrzałem do kuchni, gdzie DJ wraz z Amy wyglądali z mojego pokoju. Dopiero wtedy zaczerpnąłem powietrza i osunąłem się na podłogę, czując, że nie potrafię ustać dłużej.
         A więc tata nie żyje. Dokładnie tak, jak przewidział.
         Zginął na misji, ktoś go zamordował.
         KTO?


Bum-tarra-rara, oto nowy rozdział!
Witam Was w tę słoneczną niedzielę, w jakże pięknym, NOWYM roku szkolnym :D Zapewne czeka nas wiele niezapomnianych wrażeń. Przeczytaliście w miarę krótki (tak jak ostatnio w wykonaniu Pegaza) rozdziałek o Tommy'm, w którym, cóż, najważniejsza jest końcówka, aczkolwiek chciałam przybliżyć postać Helenki. Więc pytam, jak wam się podoba? :) Zostawiam Was z tą notką i zachęcam do komentowania naszych wypocin, bo coś ostatnio blog wegetuje. Dajcie znać, co myślicie, okej? Okej!
Pochwalę się, że przeczytałam "Chłopów". LIKE! Poza tym, ćwiczę sztukę pisania w trzeciej osobie, kiedyś odkryłam, jakie to fajne ;3 Ale wierność pierwszej należy utrzymać :D
Co więcej mogę powiedzieć... liczę na Was, kochani, że nas nie porzucicie, a wytrwacie dzielnie z Triadą :) Wpadajcie na następny!
Pozdrawiam, trzymajcie się ciepło ;*
Wasz Pegazik.

4 komentarze:

  1. Super jak zawsze
    Animka

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurrrrczę, Pegaz! :D Ech... jak ja bym chciała, żeby taki przystojniak jak Tom serwował mi naleśniki z samego rana... Mmmm marzenie :D.
    No a postać Helenki nam przybliżyłaś i to bardzo. Kurczę, jaką ona ma rodzinę! Współczuję biedaczce. Ojciec alkoholik, matka z depresją... Ojciec z pistoletem. Boże! Dobrze, że nic się nie stało, że sam się nie zabił. Może coś przez to zrozumie...
    A Amy ma niezłe przeboje jak na podstawówkę :D
    Ale kurczę! Taka końcówka? Śmierć ojca? JEZU. Biedny Tom, biedna Amy. Co oni teraz zrobią? Mam nadzieję, że sobie jakoś poradzą ze stratą ojca :(
    ...
    Przeczytałaś "Chłopów"? :D Mnie też to czeka, kurczę :D Mam nadzieję, że dam radę :D
    Pozdrawiam wasze trio i do następnego! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejciu jak ja uwielbiam waszego bloga. Macie niezwykły sposób pisania który bardzo mi się podoba. Wasz blog zajmuje miejsce numer jeden w moim rankingu. Pozdrawiam i czekam na następnego An

    OdpowiedzUsuń
  4. Gdzie jest rozdział?!

    OdpowiedzUsuń