niedziela, 27 lipca 2014

Rozdział XII


         Jedzie CZOŁG z daleka, na nikogo nie czeka, o Rubienie łaskawy, zawieź nas…
         Och… nieważne. Najprędzej uda mu się do piekła.
         Kiedy byłem dzieckiem, zawsze marzyłem o przejażdżce czołgiem. Były takie wielkie, wspaniałe i niezniszczalne. Raz tata zabrał mnie do jakiegoś muzeum broni i oczu nie mogłem odkleić od eksponatu. Teraz, w towarzystwie najbardziej zwariowanej dwójki osób na świecie, porywam czołg, by ścigać strażnika uciekającego ostatnią z możliwych furgonetek. Alice razi piorunami część pachołków, a resztę ja posyłam na drzewo. W tym czasie Rubien, chichrając się pod nosem, pakuje się przez właz do machiny wojennej i pewnie gdyby tylko mógł, dałby nam znać klaksonem, że mamy wsiadać na pokład.
         - Dlaczego jest tu tak mało miejsca? – zajęczała Alice, która w swych wysokich szpilkach już drugi raz zahaczyła głową o niski sufit.
         - Ściągnij buty, laleczko. – zażartował Rubien, kiedy już na dobre zagnieździł się w fotelu pilota. Co chwila pociągał za jakieś wajchy, całkowicie nie zważając na czołgową „deskę rozdzielczą”.
         Stałem za Alice, starając się znaleźć dla siebie miejsce, co okazało się błędem. Dziewczyna zawiesiła mi ręce na szyi, by pozbyć się swych ukochanych szpileczek, narzekając jak tylko się da.
         - Jest mi źle! Nawet nie mam gdzie usiąść, to jakiś koszmar! Ej, ty, Ruska Mendo. Jedziesz chociaż w dobrym kierunku?
         - Ty mi powiedz, nie wyczuwasz go? – odburknął Rubien i pociągnął za wajchę. Nie miałem pojęcia co robi. Modliłem się, żeby on to wiedział.
         - Jest za daleko. Posuń się, Tom!
         - Jasny gwint! – chwyciłem ją za ramiona, popchnąłem lekko, żeby zrobiła krok w prawo i stanęła stabilnie. – Kucnij, jeśli chcesz.
         Alice zmrużyła oczy i robiąc mi na złość, nie posłuchała, lecz założyła ręce na piersi. Sam przykucnąłem i z uwagą przypatrywałem się poczynaniom Bandy Ruskiej, któremu uśmiech nie schodził z twarzy.
         - Skąd wiesz, jak to prowadzić? – zapytałem i już wyciągnąłem palec, by dotknąć świecących się kontrolek, gdy on pacnął moją dłoń.
         - Nie macaj! Zepsujesz.
         - A może mają radio?
         - O! – zawołała zadowolona Alice, której nagle poprawił się humor. Zaczęła nawet kołysać biodrami i udawać, że tańczy do rytmu muzyki, jakiej wcale nie było. – Dalej, Tommy, rozkręć imprezę. Trochę tu nudno.
         - Jasne, powiedziała ta, która potrafi tańczyć. – prychnął Rubien, a ja wywróciłem oczami. Zaczyna się. Ruda przeciw Bandzie Ruskiej, część setna. Akcja! – Czekaj, jak to było? Jeden drink, jeden taniec?
         - Nie będę wskazywać palcami, kto skończył z brudną koszulą.
         - Ja przynajmniej nie wywijałem tyłkiem na blacie baru.
         - Który wytarłem pięć sekund wcześniej! – dodałem, przypominając sobie, jak zapaskudziła mi buciorami cały blat. Oczy Alice zapłonęły gniewem.
         - I ty przeciwko mnie?! – warknęła i oburzona odwróciła się do nas plecami, trzepiąc swoją rudą czupryną. Roześmiałem się mimowolnie, a Rubien klepnął mnie w kolano.
         - Cicho, barman, wjeżdżamy do miasta.
         Dziwiłem się, że on może być aż tak skupiony i przejęty zadaniem. Chciał dopaść tego strażnika i pewnie już układał w głowie plan, co z nim zrobić. Swoją drogą, ta sztuczka z ogniem była całkiem niezła. Chciałbym poznać więcej szczegółów jego mocy, ale wiedziałem, że zaraz mnie uciszy, więc wolałem nie pytać.
         Wyjechaliśmy z lasu i zmierzaliśmy w kierunku zabudowań. Gocewia się zbliżała i wtedy zacząłem zastanawiać się, jak ludzie zareagują na widok pancernego czołgu podążającego ulicami. Pewnie uznają to za normalne zjawisko. Tak. Jechaliśmy przez chwilę w milczeniu, starając się porządnie skupić, lecz Alice zamiast zająć się poszukiwaniem zbiega, dziwnym trafem przystawiła mi stopę pod nos. Otworzyłem szerzej oczy i aż podskoczyłem.
         - Co ty wyprawiasz? – zapytałem ze zgrozą, przypatrując się jej umalowanym paznokciom. Obejrzałem się na nią, uśmiechała się niewinnie.
         - Zrób mi masaż, kotuś.
         - CO?!
         - No nie bądź żyła… - zajęczała i poruszyła palcami. Odtrąciłem jej stopę i dźwignąłem się na nogi, przez co zderzyliśmy się ciałami i Alice zachwiała się, uczepiając mojej bluzy. – Puszczaj mnie, ty wstrętna świnio.
         - Sama jesteś świnia i to ty puść mnie! – złapałem ją za ręce, przez co zaczęła się szarpać, aż obydwoje szamotaliśmy się w ciasnej kabinie. – Ała, nie gryź!
         Alice, starając się przecisnąć na lewą stronę, czego w ogóle nie rozumiałem, zgięła się w pół i pchnęła mnie na poziome półki z nabojami do działa. W efekcie czego jej głowa wylądowała między moim ramieniem a bokiem, po czym uszczypnąłem ją w brzuch. Zapiszczała głośno i walnęła mnie parę razy w udo.
         - Ty mała żmijo. – syknąłem na nią i spróbowałem się poruszyć, przez co ja walnąłem głową o strop, a ona całą sobą o sąsiednią ścianę.
         - Przestań! Potargałeś mi fryzurę!
         Wyprostowała się, zmierzyła mnie ostrym spojrzeniem i wyciągnęła palec wskazujący. Dotknęła mnie swym długim paznokciem i poczułem, jak napięcie elektryczne przyszywa moje ciało. Odruchowo podskoczyłem, znów napotykając na swej drodze ostre krawędzie.
         - Alice!
         - Tom!
         Walnęła mnie w ramię, a ja szybko złapałem jej rękę, okręciłem wokół niej i unieruchomiłem. Znów mnie ugryzła.
         - ALICE!
         - Puszczaj mnie! Prosiłam tylko o masaż stóp, czy to tak wiele?! Czemu tu tak ciasno, do pioruna!
         - Rubien! – zawołaliśmy jednocześnie, patrząc w jego stronę i zastygając na chwilę. Jego mięśnie napięły się, zarówno na ramionach jak i na szyi, westchnął ciężko, a potem bardzo, naprawdę bardzo powoli odwrócił się ku nam. Przełknąłem nerwowo ślinę, widząc jego zaciśnięte do granic możliwości szczęki i wzrok przesiąknięty jadem. To nie był zwykły morderca. To morderca, który w dodatku uciekł z psychiatryka.
         - MORDY W KUBEŁ! – ryknął tak głośno, że prawie na pewno zdarł sobie całe gardło, a czołgiem aż zatrzęsło. – Jak się wam nudzi, cholery jedne, to wynocha! Nie widać, że prowadzę?! – splunął na ziemię, wymamrotał coś niezrozumiałego i odwrócił się, warcząc niczym pies. – Blać! Tom, chono tu!
         Posłusznie wykonałem rozkaz, jeszcze raz wymieniając się ostrymi spojrzeniami z Alice, i przysiadłem obok Bandy Ruskiej. Nawet nie zauważyłem, kiedy zaczęliśmy przemierzać zatłoczone ulice Gocewii. Ludzie widzący nas odwracali się zaskoczeni i zdezorientowani, otwierali nawet usta ze zdumienia                   - Rubiś… - zaczęła z wolna Alice, a ja westchnąłem. Czyżby teraz jego zamierzała wykorzystać do masowania stóp?
         - Cii!
         - Ale Rubuś, no…
         - Cicho!
         Odwróciłem się ku niej, miała błagalny wyraz twarzy.
         - Nie widzisz, że pan kierowca potrzebuje spokoju? – prychnąłem, a Rubien również obejrzał się przez ramię. Westchnął zirytowany i pokręcił głową z dezaprobatą.
         - Przestańcie, bachory przeklęte, bo jak wstanę, to wylądujecie, k****, w Rosji!
         - Teraz wiesz, jak ja się czuję, gdy muszę was uspokajać. – odparłem, zakładając ręce na piersi. – Jesteście porąbani, do niedawna moje życie wyglądało całkiem normalnie, a potem pojawiliście się wy. Jadę w czołgu z dwójką wariatów.
         - Teraz zachciało ci się rozmyślać o życiu? – zakpiła Alice, prychając teatralnie i przestępując z nogi na nogę. Jak widać stópki bolały ją przez nieobecność obcasów.
         - Co wy, ten jeden całus tak pomieszał wam w głowach, mózgi? – zagrzmiał Rubiś, na co wywróciłem oczami. Znawca się znalazł. Aż dziwne, że to nie on kłócił się z tą rudą laleczką. – Alice, nie mów, nie piszcz, po prostu się nie odzywaj, bo język urwę, a ty, Tommy, patrz na drogę. Co ja jestem, sam nie będę wszystkiego robić.
         - Dobra! – warknąłem i jeszcze raz zmierzyliśmy się spojrzeniami, podobnie jak przedtem z Rudą, tyle że teraz pokazując sobie nawzajem języki i obraźliwe gesty. Rubien jak zwykle wykonał swój słynny taniec dwóch… środkowych palców. Klepnąłem się w czoło i spojrzałem na ulicę.
         Otworzyłem szerzej oczy z przerażenia i krzyknąłem:
         - HAMUJ!
         W ostatniej chwili. Rubien, całkowicie zdezorientowany, krzyknął, zrobił coś i czołg nagle stanął w miejscu. Odetchnąłem głęboko i złapałem się za serce, myśląc, że mam zawał. Alice z trudem utrzymała równowagę, a Rubien puścił wszystkie dźwignie, zamrugał, zmrużył oczy i spojrzał ku mnie.
         - Co to miało być, Tom?! – krzyknął i już uniósł zaciśniętą do granic możliwości pięść, aby mnie nią zgładzić.
         - Przecież czerwone jest!
         - Zaraz ty będziesz miał czerwone, ale zęby i to od własnej krwi!
         Nie rozumiałem, dlaczego tak się zdenerwował. Skoro dojechaliśmy do skrzyżowania i świeciło czerwone światło, to chyba logiczne, że trzeba, do jasnej, stanąć! Ludzie! Jak oni jeżdżą w tej Rosji?
         - Zakleję wam usta taśmą klejącą, przyrzekam. – wtrąciła się Alice, na którą obaj popatrzyliśmy z pobłażaniem.
         - A skąd ją weźmiesz? – zapytał Rubiś, czego od razu pożałował, bo Ruda zaczęła grzebać w torebce. Odwrócił wzrok, machając na to ręką. – Zaczynam tracić cierpliwość. Muszę kogoś zabić.
         Odruchowo odsunąłem się od niego, co zauważył kątem oka, lecz zrezygnował z jakiejś ciętej riposty. Widziałem jednak, jak rusza ustami, wypowiadając bezdźwięcznie przekleństwo. Niepewnie wskazałem na szybę, a jego wzrok powędrował za moim palcem.
         - Zielone.
         Rubien ruszył i nasz czołg dalej potoczył się wzdłuż ulicy. Ludzie nie przestawali się gapić i wytykać palcami, szczególnie gdy staliśmy przez chwilę w korku. Wówczas Ruda wychyliła głowę i gorączkowo się za czymś rozglądała. Przyszło mi na myśl, że być może wyczuła w ruchu powietrza tego zbiega, w końcu zaczęła przypominać mi psa tropiącego.
         - Mam! – zawołała i wskazała na coś, uśmiechając się do tego szeroko, rzeczywiście zadowolona z siebie. Miała z czego, w końcu wykonała swoje zadanie. Ulżyło mi, że to finał tej dziwnej wycieczki. Spojrzałem więc w tym samym kierunku, lecz nie dostrzegłem furgonetki, którą ukradł tamten człowiek. Popatrzyłem na nią pytająco. Alice klepnęła nas w tyły głów. – Chłopaki, przecież pokazuję!
         - Kawiarnia Angelo? – mruknął Rubien, sam nie wierząc w prawdziwość tych wydarzeń. Coś tu nie grało. Alice zaś wywróciła oczami, tak że było jej widać tylko białka, i wyraźniej pokazała na ulicę.
         - Chodzę tam na kawę, durnie!
         Zaśmiałem się pod nosem. Cała Alice, myślała tylko o jednym.
         - Szkoda, że to nie diablo.
         Dziewczyna krzyknęła, na co obaj z Bandą Ruską obróciliśmy się w jej stronę i ujrzeliśmy ją, stojącą w rozkroku i z przerażeniem w oczach, przyglądającą się swym dłoniom.
         - ZDARŁAM SOBIE LAKIER! – wrzasnęła głośno i natychmiast wyciągnęła z torebki flakonik jakiegoś eliksiru, wołając z zachwytu, że ma dzisiaj szczęście. Nie wierzyłem własnym oczom.
         - Chcesz malować paznokcie w czołgu? – warknął Rubuś, ponownie ruszając, kiedy korek nieco się rozładował. Mogłem ukryć jedynie twarz w dłoniach, to mnie przerastało. Pomyśleć, że mama nadal twierdziła, iż jesteśmy parą. Dobrze, że nie widziała tego pocałunku.
         - To ZŁOTY lakier, dwudziesto cztero karatowy! – odburknęła Alice, bez najmniejszego trudu zamalowując… niedoskonałości na paznokciach? Tak fachowo można byłoby to określić.
         - Blać! Zero profesjonalizmu!
         Walnąłem głową o jakąś metalową część, kiedy czołgiem zatrzęsło na wszystkie strony.
         - Coś jest chyba nie tak. – podsunąłem, starając się złapać czegokolwiek. Nie wyszło mi to, więc przez przypadek szturchnąłem Rubiena w ramię.
         - Jest nie tak, Tommy, bo remontują drogę! – fuknął i odepchnął mnie od siebie, starając się kontrolować tor jazdy czołgu. – Zjeżdżaj do tyłu, chwyćcie się czegoś.
         Droga istotnie była cała rozkopana, dlatego wcześniej staliśmy w korku, a właściwie na kolejnych światłach. Żeby było zabawniej, Rubien wjechał tam, gdzie z reguły poruszają się walce i inne machiny, choć nie miałem pojęcia po co.
         - Dlaczego nie jedziesz po asfalcie jak wszyscy?
         - Bo może lubi. – syknęła za niego Alice, nie spuszczając, rozgniewanego w prawdzie, wzroku ze swoich dłoni. Zdziwiłem się, patrząc na jej paznokcie; naprawdę błyszczały złotem. Musiała zauważyć, że się gapię. – Nie interesuj się, inaczej dostaniesz kociej mordy.
         - Myślałem, że lubisz psy, nie koty. – odparowałem, zakładając ręce na piersi, czego od razu pożałowałem, bo znów zatrzęsło.
         - Odwalcie się od kotów. – syknął Rubien, kiedy ona już otworzyła usta, by coś odpowiedzieć. Zmierzyłem się z Alice na spojrzenia. Jej czarne oczy zdawały się mnie zamrażać, choć spotkałem się z paroma osobami, których to niebieskie tęczówki tworzyły podobny efekt. Nie zdając sobie nawet z tego sprawy, potarłem ramiona, gdyż zrobiło się jakoś chłodniej. Może była tu klimatyzacja. Dopiero po dobrej minucie zorientowałem się, że cały byłem pokryty szronem. To ci mała żmija. Nie zdążyłem jednak pomyśleć nad ripostą, gdyż uprzedził mnie donośny wrzask Rubiena. – UWAGA!
         Nie wiedziałem, co się stało. Poczułem się tak, jakby uderzył w nas jakiś inny pojazd, podskoczyliśmy, przez co zderzyłem się z Alice, która wpadła na urządzenie obsługujące bodajże działo lufowe. Koniec nie byłby najgorszy; znów wyrównaliśmy tor, jakby nic się nie stało. Doszedłem do wniosku, że Rubien, skracając drogę, ROZWALCOWAŁ WALEC. Śmiałbym się jak głupi, to był świetny żart, a gdyby jechał tu ze mną DJ, rozbeczelibyśmy się jak dzieci, zanosząc śmiechem. Płakać mogłem. Nie z tego powodu.
         Alice, ta ciamajda, wypuściła lakier z ręki w momencie wstrząsu.
         Włosy Rubiena zostały przyozdobione ślicznym pasmem w kolorze dwudziesto cztero karatowego złota.
         Szukałem wyjścia awaryjnego.
         - ALICE! – wrzasnął, chwytając się za umorusaną czuprynę. Ta tylko zaczęła obgryzać swoje świeżo pomalowane paznokcie. – Coś ty zrobiła, idiotko?! Teraz sam wyglądam jak debil!
         - Wcale nie! – oburzyła się i, chcąc załagodzić sytuację, zaczęła układać mu włosy. – Pasuje ci, to nie byle jaki lakier, wyglądasz… stylowo. No patrz tylko, to złoto podkreśla kolor twoich oczu! Jakbyś miał je tam zawsze.
         - Tom, jak wyglądam?
         Boże… to koniec. Zginę. Bardzo powolną i bolesną śmiercią. Spłonę w tym jego dziwacznym ogniu, a wcześniej w błyskawicach rudej pogodynki. Oboje patrzyli na mnie jak na kogoś, kogo zabiją, jeśli im nie pomoże. Fatalne położenie.
         Usłyszałem bardzo dziwny dźwięk. Klik, klik, klik…
        
- Szlag… - mruknąłem, a stojąca obok mnie Alice odebrała to w niewłaściwy sposób. Myślała, że nie chcę poprzeć jej fantastycznych teorii, według których Rubuś miałby przypominać gościa z nietypowym stylem, dlatego w gniewie rąbnęła w urządzenie, na które wcześniej wpadliśmy.
         W ostatniej chwili zatkałem uczy.
         Wielkie huk! i działo armatnie, uruchomione przez Alice… wystrzeliło. To niedobrze.
         Z przerażeniem na twarzy spoglądaliśmy na to, jak kula trafia w pobliską kamienicę. Jak ściana odpada i leci w kierunku chodnika. Ludzie wrzeszczą, zarówno ci na ulicy jak i w środku. Dostrzegłem, że ktoś właśnie brał prysznic, kiedy ukradliśmy mu fragment łazienki.
         - Uciekaj! – wrzasnąłem, a czołg od razu ruszył. Szybko jednak pożałowałem tej decyzji, chcąc czym prędzej wynieść się z miejsca wypadku. Już widziałem nagłówki gazet. CZOŁG ZDEMOLOWAŁ DROGI GOCEWII. Tymczasem czekał na nas większy problem. Otóż, Rubien, ten szalony rajdowiec czołgów, zmierzał prosto na ogromne wgłębienie w asfalcie, powstałe przy wymianie kanalizacji. Gorzej być nie mogło. – Rubien, nie! Wpadniemy do tej dziury, zatrzymaj się, to nie jest dobry pomysł! Słyszysz?!
         - Spokojnie.
         - Spokojnie? Tylko tyle masz do powiedzenia? Właśnie wysadziliśmy kamienicę, a ty, zamiast uciec w bezpieczne miejsce, chcesz wpakować nas w sidła? Wiesz co się stanie? W życiu nie złapiemy tego strażnika, to koniec, po misji! Omiń tę dziurę, mówię!
         Alice jedynie krzyknęła. I wrzeszczała tak naprawdę długo, ściskając w dłoniach moją bluzę i mażąc ją niewyschniętym lakierem.
         Rubien zaś jechał. I uśmiechał się pod nosem chytrze. To psychiczny człowiek. Nie powinienem wsiadać z nim do tego czołgu. Kto kazał ci wychodzić z domu, Tom? Gabriel. Nieważne.
         W momencie wpadnięcia do tej piekielnej jamy, zawtórowałem Alice. Ścisnęliśmy się w rozpaczy, błagając los, by nas oszczędził. Tymczasem nic się nie stało, czołg bez problemu przejechał przez otwór w ziemi. Uciszyliśmy się, spoglądając w stronę Rubiena, który zaszczycił nas dziarskim uśmiechem. Zabawnie wyglądał ze złotym pasemkiem włosów.
         - Kochani, tu kapitan. Oświadczam, że wylądowaliśmy pomyślnie.
         Miałem ochotę umrzeć. Trzeba było powiedzieć, że wcale nie jest mu do twarzy w złotym!
         Jazda czołgiem z biegiem czasu stawała się nudna i monotonna. Ciągle paradowaliśmy na drogach Gocewii, rozwalając wszystko, co napatoczyło się pod gąsienice. Nie chciało mi się strzępić języka, by upomnieć Bandę Ruską, żeby nie przejeżdżał po wszystkich pojazdach stojących na chodniku, tworząc z nich puszki sardynek. Alice znów zamieniła się w katarynkę i nie przestawała mówić tylko i wyłącznie o sobie, psach, zakupach i koleżankach. Rubien wreszcie tego nie wytrzymał i stwierdził, że nie interesują go ploteczki, którymi ona go obsypywała, więc znów poczęli wyzywać się od najgorszych. Powróciła szara rzeczywistość. Postanowiłem opuścić ten świat, dlatego wyciągnąłem mój odtwarzacz MP3, a gdy popłynęła z niego muzyka, czołg nabrał kolorów tęczy. Złapałem za jakąś metalową rurkę i uderzałem nią do rytmu, śpiewając pod nosem piosenkę. Przy piątym utworze dostrzegłem, że moi kompani wymachują rękoma na wszystkie strony, stwierdziłem więc, że kłótnia trwa w najlepsze. W połączeniu z ACDC wyglądali zabawnie. Tyle że oboje wypatrywali czegoś przez okno, a później jednocześnie odwrócili się ku mnie, a ich usta bezdźwięcznie krzyknęły. Dałbym głowę, że było to „TOOOM!!!”. Wyciągnąłem jedną słuchawkę z ucha.
         - Czego? – warknąłem, gdyż przerwali mi w tak pięknej chwili. Po serii przekleństw Rubiena zrozumiałem, że Alice najwyraźniej wytropiła strażnika. Cały czas wskazywała jeden kierunek, lub nagle wrzeszczała „W lewo!” i wówczas nasz czołg, zawrotnym tempem, kierował się w tę właśnie stronę.
         - Nie dogonimy go. – mruknął Rubien i przestawił jakieś wajchy. Podrapał się w miejscu złotego pasemka włosów, które najwidoczniej go swędziało. – Jest na końcu ulicy, zanim tam dotrzemy, zdąży uciec.         
         - Zatrzymał się, stoi na światłach, zaraz obok urzędu miasta. – rzekła Alice, mrużąc brwi, starając się dojrzeć go paręset metrów dalej. – Może inną drogą?
         - Nie, tędy jest najbliżej, mały ruch. Nie możesz unieść go w powietrze albo…
         - Radziłbym się chwycić. – przerwałem i dźwignąłem się na nogi. Zanim zamknąłem oczy, wychwyciłem ich spojrzenia. Oczywiście nie wiedzieli, co przyszło mi do głowy.
         Przypomniałem sobie, jak nie tak dawno uciekałem Panną Luizą przed glinami. Tak przyspieszyłem wówczas mój samochód, że przeciął ulicę w ciągu trzech sekund. Może z czołgiem nie byłoby wcale trudniej? Był jednak większy i cięższy, jasne, ale to nasza jedyna szansa. Skupiłem się, mocno zaciskając dłonie na oparciu krzesełka Bandy Ruskiej.
         Chcę przyspieszenia. Daj mi je, machino wojenna.
         Poczułem mrowienie w kończynach, a czołg zaskrzypiał.
         Jeszcze chwila… To było tak, jakby cała szybkość  opuściła moje ciało i owinęła się szczelnie wokół czołgu. Wiedziałem, że nadchodzi, przyspieszenie było blisko.
         - Tommy… - odezwał się Rubien. W mojej głowie jego głos był przytłumiony, jakbym słuchał go spod powierzchni wody. – Zatrzymałeś nas. Odblokuj z powrotem mechanizm, bo nie mogę ruszyć. Stoimy, idioto!
         Nadszedł czas. O tak.
         Otworzyłem oczy, a czołg wystrzelił niczym z procy. Pędziliśmy ulicą, a ja wiedziałem, że asfalt powoli płonie pod gąsienicami. Same gąsienice już prawie dymiły. Alice upadła i wylądowała na tylniej ścianie, rozbijając półki z pociskami. Rubien nie potrzebował pasów, by zostać przyciśniętym do siedzenia. Mógł unieść tylko ręce i wrzeszczeć, lecz w końcu brakło mu tchu. Świat za oknem stał się rozmazaną smugą, szumiało mi w uszach, czołg drżał i wydawał niepokojące dźwięki. Starałem się utrzymać go jak najdłużej, ściskając coraz mocniej oparcie. Energia się wyczerpywała, w dodatku stawało się to szybciej niż zwykle. To wszystko przez ogromną masę tej machiny. Robiło mi się gorąco, czułem, że moje plecy są mokre od potu. Czołg pędził zaś nieubłaganie, nie umknęło mojej uwadze, że skasowaliśmy jakieś znaki drogowe, a nawet samochód, który tylko się od nas odbił. Wreszcie dostrzegłem koniec ulicy. W samą porę. Energia się wyczerpała, poczułem się tak, jakby ktoś wyszarpnął ze mnie serce żywcem. Szybkość uleciała ze mnie, a czołg zaczął zwalniać. I robił to bardzo długo, jak widać jego ciężar pozwolił, by toczył się dalej. Rubien mówił coś, żeby się zatrzymać, ale ja go nie słuchałem. Patrzyłem bezmyślnie, jak czołg pędzi w stronę stojących przy światłach pojazdów. Ostatnim była znana nam furgonetka.
         Trzy…
         Zaraz wpakujemy się w jej bagażnik i spowodujemy taki wypadek, jakiego świat nie widział.
         Dwa…
         Ulica nadal jest rozmazaną smugą. Dlaczego? Nie powinna, przecież zwalniamy. Tak myślę.
         Jeden.
         Zatrzymaliśmy się, lekko uderzając w tablicę rejestracyjną furgonetki. W gruncie rzeczy rozwaliliśmy jej cały zderzak. Odetchnąłem, chwytając się za miejsce, w którym powinno się znajdować serce. Nie wiedziałem, czy je mam. Świat nie przestawał się kręcić, zmieniał barwy. Napęd ponad świetlny? Lepiej niż w „Gwiezdnych wojnach”. W końcu przybrał kolor intensywnej czerni.
         Kiedy znów odzyskałem zdolność widzenia, dostrzegłem miniaturową chmurkę burzową, z której lał się deszcz. Prosto na moją twarz. Dźwignąłem się, otarłem rękawem i błądząc wzrokiem od Alice do Rubiena, starałem się ogarnąć rzeczywistość. Za oknem widziałem roztrzaskaną furgonetkę, a teraz chyba nadszedł czas, by zaczerpnąć powietrza, gdyż moi kompani gramolili się przez właz na zewnątrz czołgu. Zauważyłem, że zmienili nieco wygląd, przez co początkowo ich nie rozpoznałem. Wiedziałem jednak, że to oni, ich przekomarzań nie dało się pomylić z niczym innym. Poszedłem w ich ślady, zastanawiając się, co takiego miało miejsce.
         Przyspieszyłem przecież czołg. Ale fajnie.
         Wyskoczyłem za nimi i zszedłem na ziemię, chwiejąc się na nogach, jakbym był pijany. Rubien stał jeszcze na pancerzu naszego „wozu”, rozglądając się z góry po okolicy, a Alice znalazła się u mego boku. Kręciła rudą czupryną na wszystkie strony.
         - Co się dzieje? – zapytałem, przeczesując mokre od deszczu włosy. Jedynie na co miałem ochotę to puszczenie pawia lub ucałowanie ziemi. Nie mogłem się zdecydować.
         - Strażnik nawiał. – wyszeptała Alice i wciągnęła w płuca powietrze. Jasne, musiał uciec z furgonetki chwilę po zderzeniu z nami, zanim my zdążyliśmy wyjść na zewnątrz. Cholera. Zacząłem kombinować nad wyjściem, jednak chwilę później oczy dziewczyny stały się wielkie jak księżyce. Wyciągnęła rękę. – Tam! Przy urzędzie!
         - Tom! – ryknął Rubien, rzucając ku mnie metalową rurkę, którą wcześniej bębniłem w rytm muzyki. Nie musiał mi tłumaczyć, co mam zrobić; złapałem ją i od razu cisnąłem w jednego z dziesiątek osób kręcących się przy drzwiach budynku. Rurka popędziła tam tak szybko, że uderzając w brzuch strażnika, przebił on całym sobą ścianę, wpadając do środka.
         Znów pociemniało mi przed oczami, ale tym razem ustałem na nogach.
         - W porządku? – zapytała Alice, podtrzymując mnie za ramię. – Chcesz jeszcze jedną chmurkę?
         - Nie, dzięki. – odparłem, uśmiechając się w rozbawieniu, na co klepnęła mnie mocno w plecy. Rubien przebiegł obok nas, nie zatrzymując się ani na krok.
         - Nie czas na pogawędki! – warknął na nas, a my pobiegliśmy za nim. – Prędzej, ci ludzie zaraz wezwą policję!
         Miał rację, kręciło się tu masę osób, którzy znów gapili się na nas jak na atrakcję cyrkową, bądź też krzyczeli z przerażenia, gdy cisnąłem rurką w tego biednego mężczyznę, który zdemolował ścianę. Musieliśmy niezwłocznie się stąd wynieść. Zwolniłem jednak, gdy dostrzegłem reporterkę telewizyjną stojącą nieopodal wśród kamer i lamp. Coś ważnego musiało dziać się w okolicy, choć nie chodziło o nas. Jeszcze.
         Rubien przewiesił sobie nieprzytomnego mężczyznę przez ramię, a Alice zaczęła uspokajać lud, co sprawiło, że zapanował jeszcze większy chaos. Bali się, że to napad z naszej strony. Pomogłem Bandzie Ruskiej wpakować faceta do czołgu, co skończyło się tym, że po prostu wpadł bezwładnie do środka. Następie Rubien zajął miejsce dla kierowcy, ja przysiadłem obok, żeby w końcu odpocząć, a Alice postanowiła popilnować strażnika. Dlatego na nim usiadła i wreszcie była zadowolona ze swojego miejsca. Rubien, poganiany przeze mnie, ruszył naszym czołgiem. Chyba zapomniał wrzucić wsteczny, o ile taki był tu wmontowany, przez co jeszcze bardziej zniszczyliśmy ukradzioną z arsenału furgonetkę. W końcu zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy dodatkowo za reporterką nadającą jakiś program do telewizji, która z uśmiechem mówiła o przyjemnych rzeczach. Już widziałem ten obrazek, kiedy czołg powoli sunie od jednego końca ekranu do drugiego. Mina kamerzysty mówiła tyle co „O mój Boże, czołg!” I tym sposobem załapaliśmy się do telewizji.
         Jadąc do Podziemia, strażnik zaczął sprawiać kłopoty. Budził się i jęczał, dlatego też Alice zrobiła użytek ze swej taśmy i zakleiła mu usta. Później zaczął się wiercić pod jej tyłkiem, więc tą samą taśmą skrępowała mu ręce. Mógł pomyśleć odrobinę i nie wierzgać nogami, może wtedy one pozostałyby wolne. Głupiec. Pomimo więzów dalej jęczał i nie dawał jej spokoju, więc Alice wrzasnęła z irytacją i poraziła go piorunem. Od tamtej pory siedział cicho.
         - Hej, Duracell. – zaczął Rubien, kiedy skończył śmiać się z poczynań rudej dziewczyny. Spojrzałem w jego kierunku, czując się jak po trzech nocach spędzonych w „Landrynce”. Co począć, już dawno nie miałem tak wyładowanej baterii. Lekcja na przyszłość: nie przenoś czołgów, Tom. Mimo wszystko nie wiedziałem, o czym była mowa. Zamrugałem.
         - Co?
         - Mogę ci mówić Duracell? – zapytał, a uniosłem brwi. Powtórzę jeszcze raz. Co? – Wyglądasz, jakbyś się ładował. – zaniósł się śmiechem, a było to tak dziwne, że ukryłem twarz w dłoniach. W uszach znów leciała mi ta sama piosenka co wcześniej, lecz tym razem nie miałem siły nawet bębnić palcami o kolano. – Dawaj to, czego ty tam słuchasz, ćwoku?
         Wyrwał mi słuchawki z uszu, a gdy usłyszał muzykę, jego oczy rozbłysły.
         - ACDC? Widzę, że wiesz co dobre, Duracell! – zawołał i dał mi sójkę w bok, przez co wpadłem na ścianę. Nie dałem rady już więcej zmienić pozycji, myślałem, że zaraz zasnę. Kątem oka widziałem jednak, że Rubien purusza ustami i kołysze się, prezentując swój autorski taniec dwóch… nieważne. W myślach modliłem się, żeby złapał za kółko i nie wpakował nas do jakiegoś hydrantu.
         Zresztą wszystko jedno.
         Poszedłem spać.


Witajcie, drodzy czytelnicy, w tę słoneczną niedzielę. Wiem, że wolicie czytać Ludzi Umysłu zamiast siedzieć na dworze :) No więc pamiętacie zasadę o nienarzekaniu? Poszła się powiesić, hahaha. Rozdział jest... beznadziejny? Zawalony? No cóż, mam do niego pewne zastrzeżenia. Przeżywam swego rodzaju kryzys, choć może to tylko złudzenie ;p Odstępując od tematu, byłam wczoraj na skokach narciarskich w Wiśle, letnia Grand Prix wezwała. Ktoś jeszcze podziwiał wyczyny panów? :D  Wakacje mijają zbyt prędko, choć mam nadzieję, że umiliłam wam trochę czas tym rozdziałem. Och, sami go oceńcie. Poza tym, w porównaniu z pierwszym w moim wykonaniu, który miał jakieś 27 stron (tak, jesteście dobrzy, dając radę to przeczytać!), ten jest mega krótki xd Pozdrawiam was gorąco, bo z pewnością jest wam ZIMNO! Dziękuję za waszą obecność ;* Wpadajcie na następny!
I niech los zawsze wam sprzyja :)
        

2 komentarze:

  1. O Chryste, hahahahaahhahah :D Uwielbiam kiedy Alice kłóci się czy to z Tomem, czy z Rubienem :D Swoją drogą, Rubien musi wyglądać nieziemsko seksownie kiedy jest wkurzony :D No tak, ludzie na pewno byli zdezorientowani, kiedy zobaczyli na ulicach miasta czołg. No cóż, ja też bym była :D O tak, Rubien musiał zarąbiście wyglądać z tym złotym lakierem na głowie :D I jeszcze ta ksywka, Duracell :D Genialni <3
    Pozdrawiam i chcę więcej takiego dobrego humoru! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawy rozdział z poczuciem humoru hyhy :)

    http://prisonersofthemoon.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń