niedziela, 13 lipca 2014

Rozdział XI



Serdecznie zapraszam na nowy rozdział :) To kontynuacja akcji w arsenale z rozdziału Bujki :) Bez obaw powtórek nie ma. (Następny rozdział, który pisze Pegaz to także ciąg dalszy akcji "Arsenał".) W komentarzach ciągle życzycie sobie krótszych rozdziałów, tak więc wyszedł mi krótki. Chyba najkrótszy w historii Rubiena :) Obawiam się, że w przypadku drugiego pomysłu dotyczącego dodawania rozdziałów co tydzień... Z tym może być problem. Na razie są wakacje, ale w przyszłym roku nasza Triada zaczyna ostatni rok w liceum, a co się z tym wiąże... Matura! Tak więc raczej wątpię w cotygodniowe rozdziały.  

Miłego czytania :)

PS: Wybaczcie błędy :D

_________________________________________________________________________________

Życie nie usłane jest różami, a stekiem bzdur, które piętrzą się w ogrom nudy, przeplatanej czasem problemami. Miałem w głowie sporo podobnych, filozoficznych myśli na temat życia, kiedy jechałem do lasu, spowodowanych głównie prawie całkowitą destrukcją mojej dorogayewa. Pożyczoną terenówką od Adriana śmigałem po ulicach Gocewii pędząc w umówione miejsce, którego położenia nie znałem.
Wówczas, na przodzie polnej, wyjątkowo błotnistej drogi, ugrzęzłem. Govno wszędzie. Nuda wszędzie. Co to będzie. Co to będzie. Zadzwoniłem do szofera, którego imię wyleciało mi z głowy każąc mu odebrać auto i ruszyłem pieszo.
Lekcja życia numer jeden: błoto jest przytłaczające. 
Lekcja życia numer dwa: bagno bardziej.
Nigdy nie sądziłem, że posiadam równie bogaty słownik rosyjskich przekleństw. Co gorsza, stwierdziłem, że zaczynam tworzyć własne. Może pomyślę o wydaniu książki. Słownik przekleństw Rubiena. Sprzedawałby się, jak świeże bułeczki.
Po dotarciu na umówione miejsce, nie wiem jak ja to robię, że zawsze trafiam, miałem okazję przyjrzeć się zupełnie płaskiej klatce piersiowej Rity. Nawet ja mam większe piersi. Co ja robiłem z nią w nocy? Czyżbym wziął pośladki za jej piersi?
Oczywista oczywistość nie słuchałem niczego z jej wywodu.
Z zbulwersowania wyrwali mnie Tom i Jerry, i równie szybko zniknęli sprzed nosa. Czyżby coś między nimi iskrzyło? Zawsze lubiłem bawić się w swatkę.
Po wypadku, a raczej wjechaniu we mnie tira, zelżało mi ciśnienie. Krew przestała wrzeć, mętnić i przemieniać się w lawę wypalającą mnie od środka. Wyczuwałem, że to cisza przed bardzo gwałtowną burzą.
Z całą grupą zaczailiśmy się między drzewami, kiedy Tom i Jerry udawali parę. Wszyscy weszli bocznym wejściem, nie czekając aż tamci poradzą sobie ze strażnikami. Nie wiem kiedy znalazłem się za plecami jednego z nich. Zabiłem go z uśmiechem na ustach. Kiedy podrzynałem mu gardło, coś we mnie drgnęło. Jakby krew znów zaczynała wrzeć…
W oczach Toma dostrzegłem coś na granicy wstrętu i strachu.
Nie żeby obchodziło mnie jego zdanie.
Pojmuję postawę Jerrego. Nie chce zabijać niewinnych ludzi, więc ich zwyczajnie obezwładnia. To głupie w moim osądzie, szczególnie, że prędzej czy później i tak zginą, ale dużo głupsze jest niezdecydowanie Toma. Powinien podjąć decyzję stosowną dla swojego sumienia…
W środku arsenału Rita zaczynała dzielić nas na grupki. Wychwyciłem, że jestem razem z Tommem i Jerrym, więc się wyłączyłem. Dawno nie byłem w żadnym arsenale. W powietrzu unosił się zapach broni. Gdyby można było kupić takie perfumy…
Alice, czyli Jerry, zaczął pyskować. Rita coś krzyknęła. Baby się biją. Znowu.
Kiedy szefowa i większość grupek zniknęła mi z oczu, spojrzałem wyczekująco na Toma, który uniósł brwi. Uśmiechnąłem się słodko.
- Co robimy? – zapytałem.
- Nie słuchałeś, prawda? – warknął. – Czy istnieje coś, co bierzesz na poważnie?
Pokiwałem głową. Za kogo on mnie ma? Za bezduszną świnię?
- Sex.
Chłopaczek załamał ręce i zaczął iść w lewo. Szurając butami, by pozbyć się błota, ruszyłem od niechcenia za nim.
- Tommy…
- Nie mów do mnie Tommy.
- Tommy, weź przestań. Oświecisz mnie, czy będziesz strzelał focha, jak trzynastolatka?
Zazgrzytał zębami.
- Mamy dołączyć do innej, większej grupy, a w trakcie drogi zabić wszystko, co się rusza – syknął. Zatarłem ręce.
- I to jest odpowiedź godna moich uszu!
Spojrzał na mnie z piorunami w oczach i szedł dalej z dłońmi w kieszeniach spodni. Zabijanie jeszcze nie weszło mu w krew. Dalej był świeżakiem, któremu przez przypadek udało się kogoś wysadzić. Ciekawe jak to u niego działa. Wiąże się ze stresem, czy chęcią ratowania bliskich? Stawiam na to drugie. Tommy jest typem melodramatycznego faceta, który dla ratowania bliskich jest wstanie zaprzedać duszę diabłu. Co za bzdura… Przecież rodzina to jedynie więzy biologiczne i finansowe. Dużą rolę odgrywa także przyzwyczajenie. Pomacałem telefon w kieszeni spodni. Kątem oka sprawdziłem czy Borys wreszcie odpisał.
K****.
Pewnie pieprzy się z jedną ze swoich dziwek. Albo z więcej niż jedną. Zawsze marzyłem żeby być alfonsem, ale wyszło jak wyszło. Zostałem hm… Nikim. Chociaż w ankietach z zapytaniem o zawód, piszę: zabójca. To najbliższe określenie mojej jakże niebywale rzadkiej profesji.
Westchnąłem.
Ile można szukać pieprzonego kierowcy tira?!
Zacisnąłem dłoń w pięść i walnąłem w ścianę. Tom nawet nie drgnął przejęty czymś zupełnie innym. Właśnie zeszliśmy ze schodów do piwnicy arsenału. Na ścianach pełno niezabezpieczonych rur, kabli, ale to nie one zwróciły uwagę Toma. Przed nami, na przestrzeni przypominającej hol, poustawiano sporo pudeł. Jedno wieko odsunięto, by sprawdzić, czy wszystkie bronie są na miejscu. Wynoszący skrzynie Ludzie zostali zaatakowani przez żołnierzy. Wrona stała z boku pozwalając inicjatywę przejąć reszcie drużyny.
Żal kruszył me serce, kiedy patrzyłem, jak te niedorajdy starają się pokonać doświadczonych w zabijaniu wojowników. Obawiam się, że Gabriel z taką armią może mieć lekki problem z wygraniem tej wojny. Mało kto był przygotowany do walki, a co dopiero do zabijania. Z tym mieli największy problem.
Sumienie stawiało opór. Sam kiedyś taki miałem. Bardzo dawno temu. Stare czasy. Teraz to już nie ma znaczenia.
Wyminąłem oniemiałego Toma i wbiłem sztylet Wron w gardło pierwszemu napotkanemu żołnierzowi. Oczy umierającego wojownika biją pięknym blaskiem. Zawsze pełnym niedowierzania.
Chwyciłem jeden z karabinów i zastrzeliłem czterech nie marnując żadnej z kul. Pozbyłem się w ten niezbyt spektakularny sposób wszystkich napastników. Odłożyłem karabin na miejsce. Ludzie Umysłu posłali mi przerażone, zszokowane spojrzenia.
- To nie tu, prawda? – zapytałem Toma, a on kiwnął niewyraźnie głową i poczłapał do przodu robiąc slalom między ciałami. Ja nie przejmowałem się takimi sprawami. To trupy. Martwe powłoki, które zjedzą robale. Dlaczego miałby im się należeć szacunek?
Przeszliśmy spory kawałek dalej. Dobrze słyszałem odgłosy walki z wyższych pięter. Głuche tąpnięcia martwych ciał… Ile w tej jednostce mogło być żołnierzy? 500? Budynek był ogromny. Wyczułem drgniecie temperatury. Bardzo szczególne ciepło, które wytwarza tylko ogień. Pożar. Tylko gdzie?
Tom też coś zauważył, lecz na niego podziałał zapach, który poczułem dopiero teraz.
Spalone mięso.
Pobiegł w tamtą stronę, a ja od niechcenia ruszyłem za nim. Pożar podczas oblężenia to coś całkiem normalnego, a nawet koniecznego. Człowiek od zawsze bał cię ognia, ponieważ nie rozumiał jego śmiercionośnego i zarazem życiodajnego charakteru.
Schyliłem się, by nie nabić sobie guza z powodu niskiego wejścia. Na drzwiach dostrzegłem znak. Znałem go.
- Rubien, pomóż mi go wyciągnąć! – krzyknął Tom kucający obok Człowieka Umysłu, na którego zawalił się strop przygniatając mu nogę. Wokół nich buchał ogień bardzo szybko rozprzestrzeniając się.
- Tutaj nie może się palić… - powiedziałem odwracając się do symbolu na drzwiach. Znajdowaliśmy się w zakazanym sektorze, w którym znajdowało się coś niebezpiecznego. Czyżby Gabrielowi wcale nie chodziło o zwykłą broń, a o… reaktor jądrowy? Skąd to się wzięło w Gocewii?
- Rubien, cholera jasna! Odkryłeś Amerykę! Pomóż mu, bo zaraz spłonie!
Zmarszczyłem brwi.
- Nie wygląda mi znajomo…
- Rubien!!! Nie pomożesz mu, bo nie wypiłeś z nim nigdy wódki? Czy ty naprawdę chcesz żeby ten chłopak zginął? – zapytał wściekle. Spojrzał na młodego, zapewne mającego mniej niż dwadzieścia lat, chłopaka – Jak masz na imię?
- Bran – jęknął. – Facet, fuck, rusz się! – syknął do mnie.
Ty mały…
- A może lepiej go dobić? – zaproponowałem.
I tym udało mi się sprowokować Toma. Lampa tuż za moją głową eksplodowała. Przeraziło go to o wiele bardziej niż mnie. Nadal nad tym nie panuje. Lekko się zmieszał.
- Odsuń się, dzieciaku – mruknąłem do Toma, który cofnął się nie rozumiejąc, co zamierzam. Wiedział, że Człowiek Umysłu nie jest wstanie podnieść stropu ani za pomocą mięśni, ani telekinezy, ponieważ było to zbyt ciężkie. Potrafię za to coś innego.
Jako dziecko żyłem w przekonaniu, że ogień jest moim wrogiem, aż do pewnego pożaru… Miałem wtedy pięć lat. Zginęli wszyscy oprócz mnie. Wtedy zrozumiałem, że ogień nigdy nie będzie moim wrogiem.
On zawsze będzie przyjacielem.
Wyciągnąłem dłoń w stronę płomienia.
- Co ty robisz? – szepnął Bran.
Ogień wił się i syczał.
- Alice! Jak dobrze, że jesteś… - usłyszałem Tommyego. Nie zważałem na nich więcej. Skupiłem się na ogniu. Czułem to przyjemne ciepło zarówno z zewnątrz, jak i z wewnątrz. Krew wydawała się budzić.
Chodź. No chodź. Na co czekasz, płomieniu?
Poczułem jak podpełza do moich dłoni, usłużnie kierując się w moją stronę. Każdy najmniejszy płomyczek zbliżał się, by wpełznąć na moją rękę tworząc na niej drugą skórę. Nie pozwoliłem mu iść dalej, chociaż wiedziałem, jak tego chce. Jeszcze spali mi ubranie, głupiec. Zasyczał ostrzegawczo.
Uśmiechnąłem się i stłamsiłem go nieco. Kiedy cały ogień z pomieszczenia owinął się wokół mojej ręki, wchłonąłem go zupełnie. Ostatni z płomyczków rozpłynął się z jękiem.
- Co to miało być? – zapytała Alice podchodząc bliżej.
Wzruszyłem ramionami. Dla ich oczu ogień tylko zgasł.
- Nic o czym miałbym zamiar ci opowiadać – syknąłem i machnięciem ręki odsunąłem strop za pomocą telekinezy. Oczy Toma rozwarły się szerzej z zaskoczenia. Płomień płynął teraz we mnie i dawał mi siłę. Dawno nie dostałem takiego kopa energii. Powinienem podpalać się częściej, szkoda że wiąże się to z przyspieszaniem procesu…
- Czy ktoś pomoże mi wstać? – zapytał dzieciak trzymający się za nogę.
Tom i Jerry podbiegli do niego.
- Gdzie ty się tak poza tym włóczyłaś, co? – zapytałem Alice.
Otworzyła usta żeby coś odpowiedzieć, ale usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwi w głębi korytarza. Spojrzeli po sobie.
- Chodźmy tam – zaproponowaliśmy z Alice jednocześnie.
- Trzeba go wyprowadzić… - zaczął Tom. – Nie możemy go tu zostawić… Jest ranny!
- Więc weźmy go ze sobą!
- Ale… - chciał protestować Tom, ale blady jak ściana Bran pokiwał głową, zgadzając się. Nadal coś mi w tym dzieciaku nie pasowało. Był zbyt młody i hm… Nie pasował. Wyglądał jak szczyl, typowy nastolatek z ciemnymi, nastroszonymi włosami i dużymi okularami, przez które, zdaje się, chce poznać lepiej świat. Takiemu to już nic nie pomoże. Chudy, trochę wiatru i się kiwa. Dziwne.
Ruszyliśmy w dalszą część. Zastanawiałem się, czy Alice wie o reaktorze. Zapewne wyczuła go już wcześniej. Jej moc jest wszechstronna i bardzo pożądana w kręgach Ludzi Umysłu. Adrian chętnie by się do niej dobrał. Tylko pod tym względem Alice go kręci.
Dotarliśmy do grubo opancerzonych drzwi, które były lekko uchylone. W środku panowała grobowa cisza. Tom uchylił je lekko, by rozejrzeć się, ale długo to nie trwało. Alice wkroczyła tam bezceremonialnie jak do własnej sypialni szarpiąc za sobą Brana.
Pomieszczenie w kształcie koła było całkiem spore. Pod ścianami poustawiano komputery, na których nieustannie pojawiały się komunikaty informujące o stanie reaktora. To on właśnie stał w centrum na podwyższeniu, podłączony do mnóstwa innych maszyn podtrzymujących stałą temperaturę i inne duperele. Skąd ja to znam. Nie z takimi rzeczami się pracowało. Wrony stały wokół reaktora na podwyższeniu trzymając się za ręce. Przypominało to rzucanie czaru jakiejś sekty.
- Przenoszą go – powiedziała Alice. – Teleportują – spojrzała na mnie – No co się gapisz?
Wywróciłem oczami.
- Trudno było się domyślić. Czyżby ruda farba nie wypaliła ci mózgu?
Jej oczy zabłyszczały niebezpiecznie.
- Ty Ruska Mendo… - syknęła i puściła Brana idąc w moją stronę. – Myślisz, że skoro potrafisz poskromić ogień to jesteś silny? Nie takich mocarzy sprowadzałam do klęczek moją mocą, więc lepiej się nie odzywaj zarozumiały…
Rozległo się wycie. Spłoszona Alice zamilkła. Rozejrzałem się wokół. Alarm. Wszędzie na czerwono paliły się awaryjne lampy. Na monitorach komputerów pojawiło się czarne tło i jeden napis.
ERROR.
- Cholera… - mruknął dzieciak, który najwyraźniej po puszczeniu przez Alice oparł się o nieszczęsną klawiaturę.
- Czy ty zawsze musisz wszystko spieprzyć? – zapytałem ją.
- JA? – ryknęła.
- Czy wy możecie przestać się kłócić bez powodu?! – wtrącił się Tom. – Nie ma na to czasu, debile!
- Jak śmiesz…
- Patrz – zwróciłem uwagę rudzielca na reaktor.
Teraz miało rozpętać się piekło.
Nareszcie.
Wrony, który zajmowały się teleportacją, odsunęły się gwałtownie od reaktora. Pojawiły się na nim komunikaty, których nie potrafiłem dostrzec z tej odległości. Inne Wrony wbiegły przez drzwi potrącając nas. Z podstawy reaktora zaczął unosić się dym. Monitory komputerów zgasły, a piwnicą mocno wstrząsnęło.
- To nie świadczy o niczym dobrym – mruknął Tom.
- Zmywamy się! – krzyknął przerażony Bran zaczynając szczękać zębami.
Wstrząsy wzmogły się. Alice chwyciła się mojego ramienia.
- Uh… Że też muszę ciebie dotykać!
- Kiepska z ciebie aktorka – puściłem do niej oczko.
W jej oczach rozbłysła czerwień, ale nie miałem czasu się temu przyglądać. Wrony wariowały. Krzyczały starając się utrzymać reaktor w pozycji pionowej. Nieustanne drgania kiwały ogromnym, metalowym walcem w każdą stronę.
- Kiedy spadnie, wszyscy umrzemy – krzyknęła Alice. – Ruszcie się! Trzeba im pomóc!
Wokół jej stóp zawirowało powietrze i uniosło ją na platformę. Poczułem jak grunt osuwa mi się pod nogami. Nim spostrzegłem, wisiałem w powietrzu, podobnie jak Tom. Rudzielec machnięciem ręki opuścił nas obok siebie.
Połowa z Wron, które pracowały przy teleportacji, uciekło. Pozostali najsilniejsi i najodważniejsi. To oni za pomocą telekinezy starali się utrzymać reaktor.
- Cofnijcie się! – rozkazała Alice. – Pomożemy wam.
- Kto was tu wpuścił?! – zapytał ogromny facet. Mógł mieć z ponad dwa metry wzrostu i bardzo szeroką klatę. Przypominał niedźwiedzia. Na brodzie miał zarost, a spora blizna przechodziła mu przez brew. Jako jedyny z Wron podtrzymywał reaktor rękoma.
- Spokojnie, Filipie – uśmiechnęła się Alice. – Oczywiście, że Rita, prawda?
Ledwo powstrzymałem parsknięcie. Wpakowała ją w niezłe gówno. Ktoś będzie się tu ostro tłumaczył, sądząc po minie Filipka. Wygląda na to, że to wysoko postawiona Wrona.
- Znowu trzęsie! – syknął Tom. – Czemu? O co tutaj chodzi?
- Lepiej to trzymaj, a nie zadawaj pytań! – warknął na niego Filip i szturchnął w ramię. Toma odsunęło o pięć metrów.
- Ładnie rozwiązuje się problemy, Małpo Gabriela – zza moich pleców dobiegł kobiecy głos. Wszyscy odwróciliśmy się w stronę drzwi.
Stała tam kobieta, a wokół niej ludzie.
- Proszę, proszę, Thana. Nie sądziłem, że wpadniesz – roześmiał się Filip i odszedł od reaktora, którym od razu mocniej zadrgał. Tom odruchowo przytrzymał go dłońmi, ale puścił gwałtownie sycząc z bólu. Metalowa powierzchnia była rozgrzana do granic możliwości.
- Używaj telekinezy – syknąłem sam dotykając powierzchni bez problemu.
Filip i reszta wron zbiegła w dół do rebeliantów szykując się do walki zostawiając nas z ogromnym reaktorem sam na sam.
- Oczywiście. Przybyłam odebrać to co nasze – powiedziała Thana i wskazała brodą reaktor. – Nie dostaniecie go.
- Czyżby? – zaśmiał się Filip. – Zabić ją!
Kobieta uśmiechnęła się z pewnością wygranej bijącą z oczu. Nawet nie drgnęła. Nie miała zamiaru kiwnąć palcem. Wystarczyli jej ludzie, którzy od razu ruszyli do ataku. Obok niej stał Bran. Wyglądał na całkiem sprawnego.
Rozpętała się walka, a my musieliśmy stać nieruchomo i utrzymywać pozycję cholernego reaktora, o który tamci się biją. Najpiękniejsze jest to, że na jednym z ekranów na metalowej osłonie wyświetlił się komunikat. Alice nachyliła się w moją stronę.
- Co to jest?
- Cyrylica. Rosyjski alfabet, wiedziałaś?
Wywróciła oczami.
- Nie o to pytam! Co tam pisze?!
- System nieaktywny. Podaj klucz.
- Pojawił się zegar – powiedział Tom. – To bomba?
- Wątpię. Przynajmniej nie taka, jaką masz na myśli – odpowiedziałem. – Reaktor wybuchnie za dziewięćdziesiąt dziewięć dni, dwadzieścia trzy godziny, pięćdziesiąt osiem minut i dziewiętnaście sekund.
- Może to nie bomba, ale skutki będą podobne – mruknęła Alice.
- Jeśli nie gorsze... – szepnąłem.
Thana zaczęła cofać się do wyjścia razem z rebeliantami. Bran poprawił okularki i szepnął coś do swojej szefowej. Kiwnęła głową, a on uśmiechnął się.
Wtedy zaczęły się wstrząsy.
Ten mały sukinsyn!
Reaktor przechylił się w prawo zbliżając do Alice, która użyła podmuchu wiatru, by go ustabilizować. Spojrzała mi w oczy.
- Trzeba coś z tym zrobić, Ruska Mendo.
- Jakieś pomysły? – zapytałem.
- Myślałam, że ty jakiś masz – mruknęła Alice.
Idiotka.
- Radziłbym wam się pośpieszyć – warknął Tom. – Nie utrzymam tego dłużej.
Reaktor przechylił się gwałtownie w naszą stronę, a następnie opadł ku Tomowi. Rebelianci prawie zniknęli. Ostatni wstrząs.
- Alice! – krzyknąłem.
Odskoczyła od reaktora i dopadła do Toma. Gwałtownym szarpnięciem cofnęła go w ostatnim momencie i skierował wir powietrzny w masyw żelastwa, który prawie go przygniótł. Poczułem się opuszczony. Sam na sam z reaktorem. Romantycznie.
- Rubien, wytrzymaj! Zaraz ci pomożemy! – krzyknęła Alice.
- Zaraz to może być trochę za późno!
Podtrzymywałem reaktor każdym możliwym sposobem. Energia tamtego płomienia dała dużo, bardzo dużo i wystarczyłaby by rozsadzić cały arsenał. Problem tkwił w naturze tej energii. To słaby ogień, jeden z najsłabszych, szczególnie w małych ilościach zaś najlepsze efekty można uzyskać, jeśli używa się całego jego potencjału.
Krwawa masakra tylu ludzi byłaby ciekawa. Obszedłem się ze smakiem, by nie puścić cholernego reaktora i nie zniszczyć wszystkiego. Szczególnie, że to nie był zwykły reaktor jądrowy. On miał zgoła inne przeznaczenie.
- Odsuńcie się – rozkazałem Alice i Tomowi, którzy zaczynali działać, by mi pomóc.
No nic, płomieniu. Miło było cię poznać. Żegnaj.
Moje dłonie zaczęły się gwałtownie nagrzewać przekazując ogrom energii metalowi wokół reaktora. Zwiększyłem napływ czując wrzenie krwi. Skóra na moich dłoniach zaczęła pękać, odsłaniając znajdujące się pod nią mięśnie. Krwista czerwień przypominała lawę i tylko siłą woli powstrzymywałem ją przez wznieceniem płomienia.
Stal w kilka sekund zrobiła się giętka, jak guma stając się także zupełnie czerwona. To mi wystarczyło. Telekinezą skierowałem ją w moją stronę i popchnąłem na ziemię utrzymując mocą równy strumień ciągnącego się metalu i tworząc z niego podporę. Była jeszcze zbyt miękka. Potrzebowała gwałtownego, szybkiego schłodzenia, by dobrze zastygnąć, a ja nie mogłem się ruszyć, by nie uszkodzić podpórki i reaktora.
- Alice! – ryknąłem. – Ulewa i to migiem!
Pstryknęła palcami. Poczułem siarczyście uderzające krople deszczu. Rozgrzany do czerwoności metal schłodził się natychmiast wytwarzając obłok pary. Kiedy byłem pewny jego stabilności, odsunąłem się.
- Musiałaś spuścić deszcz też na mnie? – syknąłem.
- Nie tym tonem, Mendo – prychnęła. – Nie myśl sobie, że jesteśmy zespołem.
- Gdzieżby. Któż chciałby pracować z taką idiotką? – posłałem jej słodki uśmiech.
Zbliżyła się do mnie szybko zadzierając głowę. Skrzywiła się.
- Parujesz – mruknęła. – I cuchniesz spalenizną.
Rozłożyłbym ręce, ale dłonie ukryłem w kieszeniach spodni. Ich chwilowy wygląd nie jest zbyt ciekawy, a nie chcę by ta dwójka to zobaczyła. Zaraz ich stan powróci do normy. Ubranie już zupełnie wyschło.
Tom spojrzał na mnie z uznaniem. Dziwne, nieprzyjemne uczucie. On nie myśli, że będziemy przyjaciółmi, prawda? Cholera. Mogłem ich nie ratować. Zbytnio się zaangażowałem. Dlatego wolę pracować sam.
Ruszyłem w kierunku schodów. Trzeba stąd zniknąć. Wrony poszły odprowadzić rebeliantów, ale za niedługo wrócą. Lepiej, żeby Gabriel nie dowiedział się o moim udziale w ratowaniu tego reaktora. Ruszyłem do drzwi wyjściowych z sali.
- Gdzie ty lecisz? – zapytał Tom od razu mnie doganiając.
- Do domu – mruknąłem. – Nudno się zrobiło.
- Przecież ty nie masz domu, Ruska Mendo – powiedziała Alice lecąc na swojej chmurce.
- Czemu tak myślisz? – zapytałem.
Uśmiechnęła się, jakby wiedziała o mnie więcej niż ja sam. Chciałem udekorować ją wiankiem przekleństw na jej temat, ale usłyszałem głosy.
- Schowajcie się – warknął Tom.
- Po co? To tylko Rita – mruknęła Alice. – Chyba dostaje ochrzan.
Ominęły nas najlepsze fragmenty kłótni. Wrony z Filipem na czele wracały do pomieszczenia z reaktorem. Na odchodne ogromny miś rzucił blondynce:
- Gabriel dowie się o tym!
Wyminął nas wściekle krzycząc po innych Wronach. Rita wyglądała jak zbity pies.
- To jakiś maniak czy co? – zapytał Tom.
- Żebyś wiedział – odpowiedziała mu Alice i z uśmiechem ruszyła do Rity – Jak tam, szefowo? Wszystko gra?
- Ty… - zasyczała blondynka. Była zupełnie czerwona na twarzy i wściekła do potęgi. Za chwilę rzuci się do rudych kłaków Alice.
Trzy…
- Co ja? – zapytała Alice słodko wachlując rzęsami.
- Ty głupia, obrzydliwa, przeklęta szkarado…
Dwa…
- Takich komplementów to dawno nie słyszałam – roześmiała się.
Jeden!
- Zabiję cię! – ryknęła Rita i nie bacząc na okoliczności rzuciła się do rudych kłaków. Uśmiechnąłem się krzywo do Toma. Ale jazda. Przyglądał się próbą Rity z politowaniem. Nie potrafiła nawet zadrasnąć Alice, która jednym ruchem wykręciła jej ręce na plecy i w ten sposób zaczęła wyprowadzać na zewnątrz naszego pięknego arsenału.
Trochę to trwało.
Wyszliśmy na zewnątrz. Promienie słońca oślepiły nas. Świt.
- Puść nie, szkarado! Nie wiem, co widzi w tobie Gabriel! Jest ślepy! – warczała nieustannie Rita. – Popamiętasz mnie, paskudo! Mam nadzieję, że umrzesz w mękach!
- Spokojnie, maleńka, bo ci piana z pyska pójdzie – powiedziałem, a ona fuknęła na mnie obrażona.
Alice szturchnęła mnie w bok.
- Dobre!
- I kto tu sobie za dużo pozwala – prychnąłem. Zdrową już dłonią strzepnąłem ‘kurz’ jaki naniosła na mnie. – Znaj swoje miejsce, kobieto.
- Przestań warczeć pieseczku. Masz za małe jaja…
- Nie jestem psem. W ogóle jak mogłaś porównać mnie do psa! Błagam. Psy to głupie stworzenia nie nadające się do niczego i…
- Psy to ciekawe i inteligentne…
- Cicho, Tom! – warknąłem.
- Racja, Rubuś. Ty raczej przypominasz małego kotka. Kici kici kici…
- Gdzie strażnik?! – zapytała Rita i podbiegła do Alice. Chwyciła ją za ramię i szarpnęła mocno. – Gdzie jest strażnik?!
- Co ty bredzisz? – zasyczała ruda. – Puszczaj mnie, wariatko!
- Głupia i ślepa?! Jak Gabriel mógł się z tobą przyjaźnić? Tam! Spójrz tam! Gdzie jest strażnik, którego obezwładniłaś?
Miała rację. Faceta, którego ruda poraziła prądem, nie było.
- Masz go znaleźć! Natychmiast! Jeśli on sprowadzi nam tu posiłki to ja cię powieszę!
- Obawiam się, że nic, kochanieńka, mi nie zrobisz. Za to Gabriel o wszystkim się dowie! – roześmiała się. Nowa broń wpadła w ręce Alice. – Ale nie martw się, uratuję ci tę twoją brzydką dupę. Znajdę strażnika. Nawet go wyczuwam!
- Daleko jest? – zapytał Tom.
- Trochę! Przyda nam się środek transportu, chyba że wolicie chmurki?
W jej głosie było o wiele zbyt dużo ekscytacji.
- Mam inny pomysł – powiedziałem.
Unieśli brwi.
Wskazałem na arsenał. Zamrugali.
- Ty nie myślisz, że… - zaczął Tom.
- Oczywiście, że weźmiemy czołg.
Wrony kręciły się wokół niego. Chciały go teleportować do Podziemia, tak jak pozostałe pojazdy. Zaczynali proces.
- Ale czołg? – zajęczał Tom.
- Czołg! Ruszcie się, bo nam go przeniosą!
- Czy ktoś umie tym jeździć? – zapytała Alice ruszając za mną.
- Tak! – roześmiałem się. – Ja!
Pora przypomnieć sobie stare umiejętności!




3 komentarze:

  1. Rozdział genialny ! ♥ Twój styl pisania jest wspaniały ! ♥ Nie mogę doczekać sie kolejnego ! ♥

    Zapraszam również w wolnej chwili do mnie. Mam nadzieję, że równiez wpadniesz i skomentujesz ♥ zapraszam serdecznie ♥ http://forbidden-feelings-love.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezu to jest genialne, wgl jaka fabuła, wszystko przemyślane.. jestem pod wielkim wrażeniem, nie dość że masz talent pisarski, lekkie pióro, to jeszcze kurde spory łeb! :O <3 Powodzenia !!
    Zapraszam na kolejny rozdział, o ile jeszcze pamiętasz:( http://s3condbreathe.blogspot.com/ :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Rubien <3 Koooooooooooooocham :D Ach to cytowanie Mickiewicza :D Uwielbiam jego teksty :D Zauważyłyście, że wszyscy bohaterowie są genialni pod względem swoich wypowiedzi? Są tacy... hmmm, inteligentni? No tak, przecież to Ludzie Umysłu ;) I Alice znów rozwala system - Ty ruska mendo XDDDD
    I jeszcze ten czołg na końcu :D
    Czekam na dalszy rozwój akcji :)

    OdpowiedzUsuń