niedziela, 27 lipca 2014
Rozdział XII
Jedzie CZOŁG z daleka, na nikogo nie czeka, o Rubienie łaskawy, zawieź nas…
Och… nieważne. Najprędzej uda mu się do piekła.
Kiedy byłem dzieckiem, zawsze marzyłem o przejażdżce czołgiem. Były takie wielkie, wspaniałe i niezniszczalne. Raz tata zabrał mnie do jakiegoś muzeum broni i oczu nie mogłem odkleić od eksponatu. Teraz, w towarzystwie najbardziej zwariowanej dwójki osób na świecie, porywam czołg, by ścigać strażnika uciekającego ostatnią z możliwych furgonetek. Alice razi piorunami część pachołków, a resztę ja posyłam na drzewo. W tym czasie Rubien, chichrając się pod nosem, pakuje się przez właz do machiny wojennej i pewnie gdyby tylko mógł, dałby nam znać klaksonem, że mamy wsiadać na pokład.
- Dlaczego jest tu tak mało miejsca? – zajęczała Alice, która w swych wysokich szpilkach już drugi raz zahaczyła głową o niski sufit.
- Ściągnij buty, laleczko. – zażartował Rubien, kiedy już na dobre zagnieździł się w fotelu pilota. Co chwila pociągał za jakieś wajchy, całkowicie nie zważając na czołgową „deskę rozdzielczą”.
Stałem za Alice, starając się znaleźć dla siebie miejsce, co okazało się błędem. Dziewczyna zawiesiła mi ręce na szyi, by pozbyć się swych ukochanych szpileczek, narzekając jak tylko się da.
- Jest mi źle! Nawet nie mam gdzie usiąść, to jakiś koszmar! Ej, ty, Ruska Mendo. Jedziesz chociaż w dobrym kierunku?
- Ty mi powiedz, nie wyczuwasz go? – odburknął Rubien i pociągnął za wajchę. Nie miałem pojęcia co robi. Modliłem się, żeby on to wiedział.
- Jest za daleko. Posuń się, Tom!
- Jasny gwint! – chwyciłem ją za ramiona, popchnąłem lekko, żeby zrobiła krok w prawo i stanęła stabilnie. – Kucnij, jeśli chcesz.
Alice zmrużyła oczy i robiąc mi na złość, nie posłuchała, lecz założyła ręce na piersi. Sam przykucnąłem i z uwagą przypatrywałem się poczynaniom Bandy Ruskiej, któremu uśmiech nie schodził z twarzy.
- Skąd wiesz, jak to prowadzić? – zapytałem i już wyciągnąłem palec, by dotknąć świecących się kontrolek, gdy on pacnął moją dłoń.
- Nie macaj! Zepsujesz.
- A może mają radio?
- O! – zawołała zadowolona Alice, której nagle poprawił się humor. Zaczęła nawet kołysać biodrami i udawać, że tańczy do rytmu muzyki, jakiej wcale nie było. – Dalej, Tommy, rozkręć imprezę. Trochę tu nudno.
- Jasne, powiedziała ta, która potrafi tańczyć. – prychnął Rubien, a ja wywróciłem oczami. Zaczyna się. Ruda przeciw Bandzie Ruskiej, część setna. Akcja! – Czekaj, jak to było? Jeden drink, jeden taniec?
- Nie będę wskazywać palcami, kto skończył z brudną koszulą.
- Ja przynajmniej nie wywijałem tyłkiem na blacie baru.
- Który wytarłem pięć sekund wcześniej! – dodałem, przypominając sobie, jak zapaskudziła mi buciorami cały blat. Oczy Alice zapłonęły gniewem.
- I ty przeciwko mnie?! – warknęła i oburzona odwróciła się do nas plecami, trzepiąc swoją rudą czupryną. Roześmiałem się mimowolnie, a Rubien klepnął mnie w kolano.
- Cicho, barman, wjeżdżamy do miasta.
Dziwiłem się, że on może być aż tak skupiony i przejęty zadaniem. Chciał dopaść tego strażnika i pewnie już układał w głowie plan, co z nim zrobić. Swoją drogą, ta sztuczka z ogniem była całkiem niezła. Chciałbym poznać więcej szczegółów jego mocy, ale wiedziałem, że zaraz mnie uciszy, więc wolałem nie pytać.
Wyjechaliśmy z lasu i zmierzaliśmy w kierunku zabudowań. Gocewia się zbliżała i wtedy zacząłem zastanawiać się, jak ludzie zareagują na widok pancernego czołgu podążającego ulicami. Pewnie uznają to za normalne zjawisko. Tak. Jechaliśmy przez chwilę w milczeniu, starając się porządnie skupić, lecz Alice zamiast zająć się poszukiwaniem zbiega, dziwnym trafem przystawiła mi stopę pod nos. Otworzyłem szerzej oczy i aż podskoczyłem.
- Co ty wyprawiasz? – zapytałem ze zgrozą, przypatrując się jej umalowanym paznokciom. Obejrzałem się na nią, uśmiechała się niewinnie.
- Zrób mi masaż, kotuś.
- CO?!
- No nie bądź żyła… - zajęczała i poruszyła palcami. Odtrąciłem jej stopę i dźwignąłem się na nogi, przez co zderzyliśmy się ciałami i Alice zachwiała się, uczepiając mojej bluzy. – Puszczaj mnie, ty wstrętna świnio.
- Sama jesteś świnia i to ty puść mnie! – złapałem ją za ręce, przez co zaczęła się szarpać, aż obydwoje szamotaliśmy się w ciasnej kabinie. – Ała, nie gryź!
Alice, starając się przecisnąć na lewą stronę, czego w ogóle nie rozumiałem, zgięła się w pół i pchnęła mnie na poziome półki z nabojami do działa. W efekcie czego jej głowa wylądowała między moim ramieniem a bokiem, po czym uszczypnąłem ją w brzuch. Zapiszczała głośno i walnęła mnie parę razy w udo.
- Ty mała żmijo. – syknąłem na nią i spróbowałem się poruszyć, przez co ja walnąłem głową o strop, a ona całą sobą o sąsiednią ścianę.
- Przestań! Potargałeś mi fryzurę!
Wyprostowała się, zmierzyła mnie ostrym spojrzeniem i wyciągnęła palec wskazujący. Dotknęła mnie swym długim paznokciem i poczułem, jak napięcie elektryczne przyszywa moje ciało. Odruchowo podskoczyłem, znów napotykając na swej drodze ostre krawędzie.
- Alice!
- Tom!
Walnęła mnie w ramię, a ja szybko złapałem jej rękę, okręciłem wokół niej i unieruchomiłem. Znów mnie ugryzła.
- ALICE!
- Puszczaj mnie! Prosiłam tylko o masaż stóp, czy to tak wiele?! Czemu tu tak ciasno, do pioruna!
- Rubien! – zawołaliśmy jednocześnie, patrząc w jego stronę i zastygając na chwilę. Jego mięśnie napięły się, zarówno na ramionach jak i na szyi, westchnął ciężko, a potem bardzo, naprawdę bardzo powoli odwrócił się ku nam. Przełknąłem nerwowo ślinę, widząc jego zaciśnięte do granic możliwości szczęki i wzrok przesiąknięty jadem. To nie był zwykły morderca. To morderca, który w dodatku uciekł z psychiatryka.
- MORDY W KUBEŁ! – ryknął tak głośno, że prawie na pewno zdarł sobie całe gardło, a czołgiem aż zatrzęsło. – Jak się wam nudzi, cholery jedne, to wynocha! Nie widać, że prowadzę?! – splunął na ziemię, wymamrotał coś niezrozumiałego i odwrócił się, warcząc niczym pies. – Blać! Tom, chono tu!
Posłusznie wykonałem rozkaz, jeszcze raz wymieniając się ostrymi spojrzeniami z Alice, i przysiadłem obok Bandy Ruskiej. Nawet nie zauważyłem, kiedy zaczęliśmy przemierzać zatłoczone ulice Gocewii. Ludzie widzący nas odwracali się zaskoczeni i zdezorientowani, otwierali nawet usta ze zdumienia - Rubiś… - zaczęła z wolna Alice, a ja westchnąłem. Czyżby teraz jego zamierzała wykorzystać do masowania stóp?
- Cii!
- Ale Rubuś, no…
- Cicho!
Odwróciłem się ku niej, miała błagalny wyraz twarzy.
- Nie widzisz, że pan kierowca potrzebuje spokoju? – prychnąłem, a Rubien również obejrzał się przez ramię. Westchnął zirytowany i pokręcił głową z dezaprobatą.
- Przestańcie, bachory przeklęte, bo jak wstanę, to wylądujecie, k****, w Rosji!
- Teraz wiesz, jak ja się czuję, gdy muszę was uspokajać. – odparłem, zakładając ręce na piersi. – Jesteście porąbani, do niedawna moje życie wyglądało całkiem normalnie, a potem pojawiliście się wy. Jadę w czołgu z dwójką wariatów.
- Teraz zachciało ci się rozmyślać o życiu? – zakpiła Alice, prychając teatralnie i przestępując z nogi na nogę. Jak widać stópki bolały ją przez nieobecność obcasów.
- Co wy, ten jeden całus tak pomieszał wam w głowach, mózgi? – zagrzmiał Rubiś, na co wywróciłem oczami. Znawca się znalazł. Aż dziwne, że to nie on kłócił się z tą rudą laleczką. – Alice, nie mów, nie piszcz, po prostu się nie odzywaj, bo język urwę, a ty, Tommy, patrz na drogę. Co ja jestem, sam nie będę wszystkiego robić.
- Dobra! – warknąłem i jeszcze raz zmierzyliśmy się spojrzeniami, podobnie jak przedtem z Rudą, tyle że teraz pokazując sobie nawzajem języki i obraźliwe gesty. Rubien jak zwykle wykonał swój słynny taniec dwóch… środkowych palców. Klepnąłem się w czoło i spojrzałem na ulicę.
Otworzyłem szerzej oczy z przerażenia i krzyknąłem:
- HAMUJ!
W ostatniej chwili. Rubien, całkowicie zdezorientowany, krzyknął, zrobił coś i czołg nagle stanął w miejscu. Odetchnąłem głęboko i złapałem się za serce, myśląc, że mam zawał. Alice z trudem utrzymała równowagę, a Rubien puścił wszystkie dźwignie, zamrugał, zmrużył oczy i spojrzał ku mnie.
- Co to miało być, Tom?! – krzyknął i już uniósł zaciśniętą do granic możliwości pięść, aby mnie nią zgładzić.
- Przecież czerwone jest!
- Zaraz ty będziesz miał czerwone, ale zęby i to od własnej krwi!
Nie rozumiałem, dlaczego tak się zdenerwował. Skoro dojechaliśmy do skrzyżowania i świeciło czerwone światło, to chyba logiczne, że trzeba, do jasnej, stanąć! Ludzie! Jak oni jeżdżą w tej Rosji?
- Zakleję wam usta taśmą klejącą, przyrzekam. – wtrąciła się Alice, na którą obaj popatrzyliśmy z pobłażaniem.
- A skąd ją weźmiesz? – zapytał Rubiś, czego od razu pożałował, bo Ruda zaczęła grzebać w torebce. Odwrócił wzrok, machając na to ręką. – Zaczynam tracić cierpliwość. Muszę kogoś zabić.
Odruchowo odsunąłem się od niego, co zauważył kątem oka, lecz zrezygnował z jakiejś ciętej riposty. Widziałem jednak, jak rusza ustami, wypowiadając bezdźwięcznie przekleństwo. Niepewnie wskazałem na szybę, a jego wzrok powędrował za moim palcem.
- Zielone.
Rubien ruszył i nasz czołg dalej potoczył się wzdłuż ulicy. Ludzie nie przestawali się gapić i wytykać palcami, szczególnie gdy staliśmy przez chwilę w korku. Wówczas Ruda wychyliła głowę i gorączkowo się za czymś rozglądała. Przyszło mi na myśl, że być może wyczuła w ruchu powietrza tego zbiega, w końcu zaczęła przypominać mi psa tropiącego.
- Mam! – zawołała i wskazała na coś, uśmiechając się do tego szeroko, rzeczywiście zadowolona z siebie. Miała z czego, w końcu wykonała swoje zadanie. Ulżyło mi, że to finał tej dziwnej wycieczki. Spojrzałem więc w tym samym kierunku, lecz nie dostrzegłem furgonetki, którą ukradł tamten człowiek. Popatrzyłem na nią pytająco. Alice klepnęła nas w tyły głów. – Chłopaki, przecież pokazuję!
- Kawiarnia Angelo? – mruknął Rubien, sam nie wierząc w prawdziwość tych wydarzeń. Coś tu nie grało. Alice zaś wywróciła oczami, tak że było jej widać tylko białka, i wyraźniej pokazała na ulicę.
- Chodzę tam na kawę, durnie!
Zaśmiałem się pod nosem. Cała Alice, myślała tylko o jednym.
- Szkoda, że to nie diablo.
Dziewczyna krzyknęła, na co obaj z Bandą Ruską obróciliśmy się w jej stronę i ujrzeliśmy ją, stojącą w rozkroku i z przerażeniem w oczach, przyglądającą się swym dłoniom.
- ZDARŁAM SOBIE LAKIER! – wrzasnęła głośno i natychmiast wyciągnęła z torebki flakonik jakiegoś eliksiru, wołając z zachwytu, że ma dzisiaj szczęście. Nie wierzyłem własnym oczom.
- Chcesz malować paznokcie w czołgu? – warknął Rubuś, ponownie ruszając, kiedy korek nieco się rozładował. Mogłem ukryć jedynie twarz w dłoniach, to mnie przerastało. Pomyśleć, że mama nadal twierdziła, iż jesteśmy parą. Dobrze, że nie widziała tego pocałunku.
- To ZŁOTY lakier, dwudziesto cztero karatowy! – odburknęła Alice, bez najmniejszego trudu zamalowując… niedoskonałości na paznokciach? Tak fachowo można byłoby to określić.
- Blać! Zero profesjonalizmu!
Walnąłem głową o jakąś metalową część, kiedy czołgiem zatrzęsło na wszystkie strony.
- Coś jest chyba nie tak. – podsunąłem, starając się złapać czegokolwiek. Nie wyszło mi to, więc przez przypadek szturchnąłem Rubiena w ramię.
- Jest nie tak, Tommy, bo remontują drogę! – fuknął i odepchnął mnie od siebie, starając się kontrolować tor jazdy czołgu. – Zjeżdżaj do tyłu, chwyćcie się czegoś.
Droga istotnie była cała rozkopana, dlatego wcześniej staliśmy w korku, a właściwie na kolejnych światłach. Żeby było zabawniej, Rubien wjechał tam, gdzie z reguły poruszają się walce i inne machiny, choć nie miałem pojęcia po co.
- Dlaczego nie jedziesz po asfalcie jak wszyscy?
- Bo może lubi. – syknęła za niego Alice, nie spuszczając, rozgniewanego w prawdzie, wzroku ze swoich dłoni. Zdziwiłem się, patrząc na jej paznokcie; naprawdę błyszczały złotem. Musiała zauważyć, że się gapię. – Nie interesuj się, inaczej dostaniesz kociej mordy.
- Myślałem, że lubisz psy, nie koty. – odparowałem, zakładając ręce na piersi, czego od razu pożałowałem, bo znów zatrzęsło.
- Odwalcie się od kotów. – syknął Rubien, kiedy ona już otworzyła usta, by coś odpowiedzieć. Zmierzyłem się z Alice na spojrzenia. Jej czarne oczy zdawały się mnie zamrażać, choć spotkałem się z paroma osobami, których to niebieskie tęczówki tworzyły podobny efekt. Nie zdając sobie nawet z tego sprawy, potarłem ramiona, gdyż zrobiło się jakoś chłodniej. Może była tu klimatyzacja. Dopiero po dobrej minucie zorientowałem się, że cały byłem pokryty szronem. To ci mała żmija. Nie zdążyłem jednak pomyśleć nad ripostą, gdyż uprzedził mnie donośny wrzask Rubiena. – UWAGA!
Nie wiedziałem, co się stało. Poczułem się tak, jakby uderzył w nas jakiś inny pojazd, podskoczyliśmy, przez co zderzyłem się z Alice, która wpadła na urządzenie obsługujące bodajże działo lufowe. Koniec nie byłby najgorszy; znów wyrównaliśmy tor, jakby nic się nie stało. Doszedłem do wniosku, że Rubien, skracając drogę, ROZWALCOWAŁ WALEC. Śmiałbym się jak głupi, to był świetny żart, a gdyby jechał tu ze mną DJ, rozbeczelibyśmy się jak dzieci, zanosząc śmiechem. Płakać mogłem. Nie z tego powodu.
Alice, ta ciamajda, wypuściła lakier z ręki w momencie wstrząsu.
Włosy Rubiena zostały przyozdobione ślicznym pasmem w kolorze dwudziesto cztero karatowego złota.
Szukałem wyjścia awaryjnego.
- ALICE! – wrzasnął, chwytając się za umorusaną czuprynę. Ta tylko zaczęła obgryzać swoje świeżo pomalowane paznokcie. – Coś ty zrobiła, idiotko?! Teraz sam wyglądam jak debil!
- Wcale nie! – oburzyła się i, chcąc załagodzić sytuację, zaczęła układać mu włosy. – Pasuje ci, to nie byle jaki lakier, wyglądasz… stylowo. No patrz tylko, to złoto podkreśla kolor twoich oczu! Jakbyś miał je tam zawsze.
- Tom, jak wyglądam?
Boże… to koniec. Zginę. Bardzo powolną i bolesną śmiercią. Spłonę w tym jego dziwacznym ogniu, a wcześniej w błyskawicach rudej pogodynki. Oboje patrzyli na mnie jak na kogoś, kogo zabiją, jeśli im nie pomoże. Fatalne położenie.
Usłyszałem bardzo dziwny dźwięk. Klik, klik, klik…
- Szlag… - mruknąłem, a stojąca obok mnie Alice odebrała to w niewłaściwy sposób. Myślała, że nie chcę poprzeć jej fantastycznych teorii, według których Rubuś miałby przypominać gościa z nietypowym stylem, dlatego w gniewie rąbnęła w urządzenie, na które wcześniej wpadliśmy.
W ostatniej chwili zatkałem uczy.
Wielkie huk! i działo armatnie, uruchomione przez Alice… wystrzeliło. To niedobrze.
Z przerażeniem na twarzy spoglądaliśmy na to, jak kula trafia w pobliską kamienicę. Jak ściana odpada i leci w kierunku chodnika. Ludzie wrzeszczą, zarówno ci na ulicy jak i w środku. Dostrzegłem, że ktoś właśnie brał prysznic, kiedy ukradliśmy mu fragment łazienki.
- Uciekaj! – wrzasnąłem, a czołg od razu ruszył. Szybko jednak pożałowałem tej decyzji, chcąc czym prędzej wynieść się z miejsca wypadku. Już widziałem nagłówki gazet. CZOŁG ZDEMOLOWAŁ DROGI GOCEWII. Tymczasem czekał na nas większy problem. Otóż, Rubien, ten szalony rajdowiec czołgów, zmierzał prosto na ogromne wgłębienie w asfalcie, powstałe przy wymianie kanalizacji. Gorzej być nie mogło. – Rubien, nie! Wpadniemy do tej dziury, zatrzymaj się, to nie jest dobry pomysł! Słyszysz?!
- Spokojnie.
- Spokojnie? Tylko tyle masz do powiedzenia? Właśnie wysadziliśmy kamienicę, a ty, zamiast uciec w bezpieczne miejsce, chcesz wpakować nas w sidła? Wiesz co się stanie? W życiu nie złapiemy tego strażnika, to koniec, po misji! Omiń tę dziurę, mówię!
Alice jedynie krzyknęła. I wrzeszczała tak naprawdę długo, ściskając w dłoniach moją bluzę i mażąc ją niewyschniętym lakierem.
Rubien zaś jechał. I uśmiechał się pod nosem chytrze. To psychiczny człowiek. Nie powinienem wsiadać z nim do tego czołgu. Kto kazał ci wychodzić z domu, Tom? Gabriel. Nieważne.
W momencie wpadnięcia do tej piekielnej jamy, zawtórowałem Alice. Ścisnęliśmy się w rozpaczy, błagając los, by nas oszczędził. Tymczasem nic się nie stało, czołg bez problemu przejechał przez otwór w ziemi. Uciszyliśmy się, spoglądając w stronę Rubiena, który zaszczycił nas dziarskim uśmiechem. Zabawnie wyglądał ze złotym pasemkiem włosów.
- Kochani, tu kapitan. Oświadczam, że wylądowaliśmy pomyślnie.
Miałem ochotę umrzeć. Trzeba było powiedzieć, że wcale nie jest mu do twarzy w złotym!
Jazda czołgiem z biegiem czasu stawała się nudna i monotonna. Ciągle paradowaliśmy na drogach Gocewii, rozwalając wszystko, co napatoczyło się pod gąsienice. Nie chciało mi się strzępić języka, by upomnieć Bandę Ruską, żeby nie przejeżdżał po wszystkich pojazdach stojących na chodniku, tworząc z nich puszki sardynek. Alice znów zamieniła się w katarynkę i nie przestawała mówić tylko i wyłącznie o sobie, psach, zakupach i koleżankach. Rubien wreszcie tego nie wytrzymał i stwierdził, że nie interesują go ploteczki, którymi ona go obsypywała, więc znów poczęli wyzywać się od najgorszych. Powróciła szara rzeczywistość. Postanowiłem opuścić ten świat, dlatego wyciągnąłem mój odtwarzacz MP3, a gdy popłynęła z niego muzyka, czołg nabrał kolorów tęczy. Złapałem za jakąś metalową rurkę i uderzałem nią do rytmu, śpiewając pod nosem piosenkę. Przy piątym utworze dostrzegłem, że moi kompani wymachują rękoma na wszystkie strony, stwierdziłem więc, że kłótnia trwa w najlepsze. W połączeniu z ACDC wyglądali zabawnie. Tyle że oboje wypatrywali czegoś przez okno, a później jednocześnie odwrócili się ku mnie, a ich usta bezdźwięcznie krzyknęły. Dałbym głowę, że było to „TOOOM!!!”. Wyciągnąłem jedną słuchawkę z ucha.
- Czego? – warknąłem, gdyż przerwali mi w tak pięknej chwili. Po serii przekleństw Rubiena zrozumiałem, że Alice najwyraźniej wytropiła strażnika. Cały czas wskazywała jeden kierunek, lub nagle wrzeszczała „W lewo!” i wówczas nasz czołg, zawrotnym tempem, kierował się w tę właśnie stronę.
- Nie dogonimy go. – mruknął Rubien i przestawił jakieś wajchy. Podrapał się w miejscu złotego pasemka włosów, które najwidoczniej go swędziało. – Jest na końcu ulicy, zanim tam dotrzemy, zdąży uciec.
- Zatrzymał się, stoi na światłach, zaraz obok urzędu miasta. – rzekła Alice, mrużąc brwi, starając się dojrzeć go paręset metrów dalej. – Może inną drogą?
- Nie, tędy jest najbliżej, mały ruch. Nie możesz unieść go w powietrze albo…
- Radziłbym się chwycić. – przerwałem i dźwignąłem się na nogi. Zanim zamknąłem oczy, wychwyciłem ich spojrzenia. Oczywiście nie wiedzieli, co przyszło mi do głowy.
Przypomniałem sobie, jak nie tak dawno uciekałem Panną Luizą przed glinami. Tak przyspieszyłem wówczas mój samochód, że przeciął ulicę w ciągu trzech sekund. Może z czołgiem nie byłoby wcale trudniej? Był jednak większy i cięższy, jasne, ale to nasza jedyna szansa. Skupiłem się, mocno zaciskając dłonie na oparciu krzesełka Bandy Ruskiej.
Chcę przyspieszenia. Daj mi je, machino wojenna.
Poczułem mrowienie w kończynach, a czołg zaskrzypiał.
Jeszcze chwila… To było tak, jakby cała szybkość opuściła moje ciało i owinęła się szczelnie wokół czołgu. Wiedziałem, że nadchodzi, przyspieszenie było blisko.
- Tommy… - odezwał się Rubien. W mojej głowie jego głos był przytłumiony, jakbym słuchał go spod powierzchni wody. – Zatrzymałeś nas. Odblokuj z powrotem mechanizm, bo nie mogę ruszyć. Stoimy, idioto!
Nadszedł czas. O tak.
Otworzyłem oczy, a czołg wystrzelił niczym z procy. Pędziliśmy ulicą, a ja wiedziałem, że asfalt powoli płonie pod gąsienicami. Same gąsienice już prawie dymiły. Alice upadła i wylądowała na tylniej ścianie, rozbijając półki z pociskami. Rubien nie potrzebował pasów, by zostać przyciśniętym do siedzenia. Mógł unieść tylko ręce i wrzeszczeć, lecz w końcu brakło mu tchu. Świat za oknem stał się rozmazaną smugą, szumiało mi w uszach, czołg drżał i wydawał niepokojące dźwięki. Starałem się utrzymać go jak najdłużej, ściskając coraz mocniej oparcie. Energia się wyczerpywała, w dodatku stawało się to szybciej niż zwykle. To wszystko przez ogromną masę tej machiny. Robiło mi się gorąco, czułem, że moje plecy są mokre od potu. Czołg pędził zaś nieubłaganie, nie umknęło mojej uwadze, że skasowaliśmy jakieś znaki drogowe, a nawet samochód, który tylko się od nas odbił. Wreszcie dostrzegłem koniec ulicy. W samą porę. Energia się wyczerpała, poczułem się tak, jakby ktoś wyszarpnął ze mnie serce żywcem. Szybkość uleciała ze mnie, a czołg zaczął zwalniać. I robił to bardzo długo, jak widać jego ciężar pozwolił, by toczył się dalej. Rubien mówił coś, żeby się zatrzymać, ale ja go nie słuchałem. Patrzyłem bezmyślnie, jak czołg pędzi w stronę stojących przy światłach pojazdów. Ostatnim była znana nam furgonetka.
Trzy…
Zaraz wpakujemy się w jej bagażnik i spowodujemy taki wypadek, jakiego świat nie widział.
Dwa…
Ulica nadal jest rozmazaną smugą. Dlaczego? Nie powinna, przecież zwalniamy. Tak myślę.
Jeden.
Zatrzymaliśmy się, lekko uderzając w tablicę rejestracyjną furgonetki. W gruncie rzeczy rozwaliliśmy jej cały zderzak. Odetchnąłem, chwytając się za miejsce, w którym powinno się znajdować serce. Nie wiedziałem, czy je mam. Świat nie przestawał się kręcić, zmieniał barwy. Napęd ponad świetlny? Lepiej niż w „Gwiezdnych wojnach”. W końcu przybrał kolor intensywnej czerni.
Kiedy znów odzyskałem zdolność widzenia, dostrzegłem miniaturową chmurkę burzową, z której lał się deszcz. Prosto na moją twarz. Dźwignąłem się, otarłem rękawem i błądząc wzrokiem od Alice do Rubiena, starałem się ogarnąć rzeczywistość. Za oknem widziałem roztrzaskaną furgonetkę, a teraz chyba nadszedł czas, by zaczerpnąć powietrza, gdyż moi kompani gramolili się przez właz na zewnątrz czołgu. Zauważyłem, że zmienili nieco wygląd, przez co początkowo ich nie rozpoznałem. Wiedziałem jednak, że to oni, ich przekomarzań nie dało się pomylić z niczym innym. Poszedłem w ich ślady, zastanawiając się, co takiego miało miejsce.
Przyspieszyłem przecież czołg. Ale fajnie.
Wyskoczyłem za nimi i zszedłem na ziemię, chwiejąc się na nogach, jakbym był pijany. Rubien stał jeszcze na pancerzu naszego „wozu”, rozglądając się z góry po okolicy, a Alice znalazła się u mego boku. Kręciła rudą czupryną na wszystkie strony.
- Co się dzieje? – zapytałem, przeczesując mokre od deszczu włosy. Jedynie na co miałem ochotę to puszczenie pawia lub ucałowanie ziemi. Nie mogłem się zdecydować.
- Strażnik nawiał. – wyszeptała Alice i wciągnęła w płuca powietrze. Jasne, musiał uciec z furgonetki chwilę po zderzeniu z nami, zanim my zdążyliśmy wyjść na zewnątrz. Cholera. Zacząłem kombinować nad wyjściem, jednak chwilę później oczy dziewczyny stały się wielkie jak księżyce. Wyciągnęła rękę. – Tam! Przy urzędzie!
- Tom! – ryknął Rubien, rzucając ku mnie metalową rurkę, którą wcześniej bębniłem w rytm muzyki. Nie musiał mi tłumaczyć, co mam zrobić; złapałem ją i od razu cisnąłem w jednego z dziesiątek osób kręcących się przy drzwiach budynku. Rurka popędziła tam tak szybko, że uderzając w brzuch strażnika, przebił on całym sobą ścianę, wpadając do środka.
Znów pociemniało mi przed oczami, ale tym razem ustałem na nogach.
- W porządku? – zapytała Alice, podtrzymując mnie za ramię. – Chcesz jeszcze jedną chmurkę?
- Nie, dzięki. – odparłem, uśmiechając się w rozbawieniu, na co klepnęła mnie mocno w plecy. Rubien przebiegł obok nas, nie zatrzymując się ani na krok.
- Nie czas na pogawędki! – warknął na nas, a my pobiegliśmy za nim. – Prędzej, ci ludzie zaraz wezwą policję!
Miał rację, kręciło się tu masę osób, którzy znów gapili się na nas jak na atrakcję cyrkową, bądź też krzyczeli z przerażenia, gdy cisnąłem rurką w tego biednego mężczyznę, który zdemolował ścianę. Musieliśmy niezwłocznie się stąd wynieść. Zwolniłem jednak, gdy dostrzegłem reporterkę telewizyjną stojącą nieopodal wśród kamer i lamp. Coś ważnego musiało dziać się w okolicy, choć nie chodziło o nas. Jeszcze.
Rubien przewiesił sobie nieprzytomnego mężczyznę przez ramię, a Alice zaczęła uspokajać lud, co sprawiło, że zapanował jeszcze większy chaos. Bali się, że to napad z naszej strony. Pomogłem Bandzie Ruskiej wpakować faceta do czołgu, co skończyło się tym, że po prostu wpadł bezwładnie do środka. Następie Rubien zajął miejsce dla kierowcy, ja przysiadłem obok, żeby w końcu odpocząć, a Alice postanowiła popilnować strażnika. Dlatego na nim usiadła i wreszcie była zadowolona ze swojego miejsca. Rubien, poganiany przeze mnie, ruszył naszym czołgiem. Chyba zapomniał wrzucić wsteczny, o ile taki był tu wmontowany, przez co jeszcze bardziej zniszczyliśmy ukradzioną z arsenału furgonetkę. W końcu zaczęliśmy uciekać. Przejechaliśmy dodatkowo za reporterką nadającą jakiś program do telewizji, która z uśmiechem mówiła o przyjemnych rzeczach. Już widziałem ten obrazek, kiedy czołg powoli sunie od jednego końca ekranu do drugiego. Mina kamerzysty mówiła tyle co „O mój Boże, czołg!” I tym sposobem załapaliśmy się do telewizji.
Jadąc do Podziemia, strażnik zaczął sprawiać kłopoty. Budził się i jęczał, dlatego też Alice zrobiła użytek ze swej taśmy i zakleiła mu usta. Później zaczął się wiercić pod jej tyłkiem, więc tą samą taśmą skrępowała mu ręce. Mógł pomyśleć odrobinę i nie wierzgać nogami, może wtedy one pozostałyby wolne. Głupiec. Pomimo więzów dalej jęczał i nie dawał jej spokoju, więc Alice wrzasnęła z irytacją i poraziła go piorunem. Od tamtej pory siedział cicho.
- Hej, Duracell. – zaczął Rubien, kiedy skończył śmiać się z poczynań rudej dziewczyny. Spojrzałem w jego kierunku, czując się jak po trzech nocach spędzonych w „Landrynce”. Co począć, już dawno nie miałem tak wyładowanej baterii. Lekcja na przyszłość: nie przenoś czołgów, Tom. Mimo wszystko nie wiedziałem, o czym była mowa. Zamrugałem.
- Co?
- Mogę ci mówić Duracell? – zapytał, a uniosłem brwi. Powtórzę jeszcze raz. Co? – Wyglądasz, jakbyś się ładował. – zaniósł się śmiechem, a było to tak dziwne, że ukryłem twarz w dłoniach. W uszach znów leciała mi ta sama piosenka co wcześniej, lecz tym razem nie miałem siły nawet bębnić palcami o kolano. – Dawaj to, czego ty tam słuchasz, ćwoku?
Wyrwał mi słuchawki z uszu, a gdy usłyszał muzykę, jego oczy rozbłysły.
- ACDC? Widzę, że wiesz co dobre, Duracell! – zawołał i dał mi sójkę w bok, przez co wpadłem na ścianę. Nie dałem rady już więcej zmienić pozycji, myślałem, że zaraz zasnę. Kątem oka widziałem jednak, że Rubien purusza ustami i kołysze się, prezentując swój autorski taniec dwóch… nieważne. W myślach modliłem się, żeby złapał za kółko i nie wpakował nas do jakiegoś hydrantu.
Zresztą wszystko jedno.
Poszedłem spać.
Witajcie, drodzy czytelnicy, w tę słoneczną niedzielę. Wiem, że wolicie czytać Ludzi Umysłu zamiast siedzieć na dworze :) No więc pamiętacie zasadę o nienarzekaniu? Poszła się powiesić, hahaha. Rozdział jest... beznadziejny? Zawalony? No cóż, mam do niego pewne zastrzeżenia. Przeżywam swego rodzaju kryzys, choć może to tylko złudzenie ;p Odstępując od tematu, byłam wczoraj na skokach narciarskich w Wiśle, letnia Grand Prix wezwała. Ktoś jeszcze podziwiał wyczyny panów? :D Wakacje mijają zbyt prędko, choć mam nadzieję, że umiliłam wam trochę czas tym rozdziałem. Och, sami go oceńcie. Poza tym, w porównaniu z pierwszym w moim wykonaniu, który miał jakieś 27 stron (tak, jesteście dobrzy, dając radę to przeczytać!), ten jest mega krótki xd Pozdrawiam was gorąco, bo z pewnością jest wam ZIMNO! Dziękuję za waszą obecność ;* Wpadajcie na następny!
I niech los zawsze wam sprzyja :)
niedziela, 13 lipca 2014
Rozdział XI
Życie nie usłane jest różami, a stekiem
bzdur, które piętrzą się w ogrom nudy, przeplatanej czasem problemami. Miałem w
głowie sporo podobnych, filozoficznych myśli na temat życia, kiedy jechałem do
lasu, spowodowanych głównie prawie całkowitą destrukcją mojej dorogayewa.
Pożyczoną terenówką od Adriana śmigałem po ulicach Gocewii pędząc w umówione
miejsce, którego położenia nie znałem.
Wówczas, na przodzie polnej, wyjątkowo
błotnistej drogi, ugrzęzłem. Govno wszędzie. Nuda wszędzie. Co to będzie. Co to
będzie. Zadzwoniłem do szofera, którego imię wyleciało mi z głowy każąc mu
odebrać auto i ruszyłem pieszo.
Lekcja życia numer jeden: błoto jest
przytłaczające.
Lekcja życia numer dwa: bagno bardziej.
Nigdy nie sądziłem, że posiadam równie
bogaty słownik rosyjskich przekleństw. Co gorsza, stwierdziłem, że zaczynam
tworzyć własne. Może pomyślę o wydaniu książki. Słownik przekleństw Rubiena.
Sprzedawałby się, jak świeże bułeczki.
Po dotarciu na umówione miejsce, nie
wiem jak ja to robię, że zawsze trafiam, miałem okazję przyjrzeć się zupełnie
płaskiej klatce piersiowej Rity. Nawet ja mam większe piersi. Co ja robiłem z
nią w nocy? Czyżbym wziął pośladki za jej piersi?
Oczywista oczywistość nie słuchałem
niczego z jej wywodu.
Z zbulwersowania wyrwali mnie Tom i
Jerry, i równie szybko zniknęli sprzed nosa. Czyżby coś między nimi iskrzyło?
Zawsze lubiłem bawić się w swatkę.
Po wypadku, a raczej wjechaniu we mnie
tira, zelżało mi ciśnienie. Krew przestała wrzeć, mętnić i przemieniać się w
lawę wypalającą mnie od środka. Wyczuwałem, że to cisza przed bardzo gwałtowną
burzą.
Z całą grupą zaczailiśmy się między drzewami,
kiedy Tom i Jerry udawali parę. Wszyscy weszli bocznym wejściem, nie czekając
aż tamci poradzą sobie ze strażnikami. Nie wiem kiedy znalazłem się za plecami
jednego z nich. Zabiłem go z uśmiechem na ustach. Kiedy podrzynałem mu gardło,
coś we mnie drgnęło. Jakby krew znów zaczynała wrzeć…
W oczach Toma dostrzegłem coś na granicy
wstrętu i strachu.
Nie żeby obchodziło mnie jego zdanie.
Pojmuję postawę Jerrego. Nie chce
zabijać niewinnych ludzi, więc ich zwyczajnie obezwładnia. To głupie w moim
osądzie, szczególnie, że prędzej czy później i tak zginą, ale dużo głupsze jest
niezdecydowanie Toma. Powinien podjąć decyzję stosowną dla swojego sumienia…
W środku arsenału Rita zaczynała dzielić
nas na grupki. Wychwyciłem, że jestem razem z Tommem i Jerrym, więc się
wyłączyłem. Dawno nie byłem w żadnym arsenale. W powietrzu unosił się zapach
broni. Gdyby można było kupić takie perfumy…
Alice, czyli Jerry, zaczął pyskować.
Rita coś krzyknęła. Baby się biją. Znowu.
Kiedy szefowa i większość grupek
zniknęła mi z oczu, spojrzałem wyczekująco na Toma, który uniósł brwi. Uśmiechnąłem
się słodko.
- Co robimy? – zapytałem.
- Nie słuchałeś, prawda? – warknął. –
Czy istnieje coś, co bierzesz na poważnie?
Pokiwałem głową. Za kogo on mnie ma? Za
bezduszną świnię?
- Sex.
Chłopaczek załamał ręce i zaczął iść w
lewo. Szurając butami, by pozbyć się błota, ruszyłem od niechcenia za nim.
- Tommy…
- Nie mów do mnie Tommy.
- Tommy, weź przestań. Oświecisz mnie,
czy będziesz strzelał focha, jak trzynastolatka?
Zazgrzytał zębami.
- Mamy dołączyć do innej, większej
grupy, a w trakcie drogi zabić wszystko, co się rusza – syknął. Zatarłem ręce.
- I to jest odpowiedź godna moich uszu!
Spojrzał na mnie z piorunami w oczach i
szedł dalej z dłońmi w kieszeniach spodni. Zabijanie jeszcze nie weszło mu w
krew. Dalej był świeżakiem, któremu przez przypadek udało się kogoś wysadzić.
Ciekawe jak to u niego działa. Wiąże się ze stresem, czy chęcią ratowania
bliskich? Stawiam na to drugie. Tommy jest typem melodramatycznego faceta,
który dla ratowania bliskich jest wstanie zaprzedać duszę diabłu. Co za bzdura…
Przecież rodzina to jedynie więzy biologiczne i finansowe. Dużą rolę odgrywa
także przyzwyczajenie. Pomacałem telefon w kieszeni spodni. Kątem oka
sprawdziłem czy Borys wreszcie odpisał.
K****.
Pewnie pieprzy się z jedną ze swoich
dziwek. Albo z więcej niż jedną. Zawsze marzyłem żeby być alfonsem, ale wyszło
jak wyszło. Zostałem hm… Nikim. Chociaż w ankietach z zapytaniem o zawód,
piszę: zabójca. To najbliższe określenie mojej jakże niebywale rzadkiej
profesji.
Westchnąłem.
Ile można szukać pieprzonego kierowcy
tira?!
Zacisnąłem dłoń w pięść i walnąłem w
ścianę. Tom nawet nie drgnął przejęty czymś zupełnie innym. Właśnie zeszliśmy
ze schodów do piwnicy arsenału. Na ścianach pełno niezabezpieczonych rur,
kabli, ale to nie one zwróciły uwagę Toma. Przed nami, na przestrzeni
przypominającej hol, poustawiano sporo pudeł. Jedno wieko odsunięto, by
sprawdzić, czy wszystkie bronie są na miejscu. Wynoszący skrzynie Ludzie
zostali zaatakowani przez żołnierzy. Wrona stała z boku pozwalając inicjatywę przejąć
reszcie drużyny.
Żal kruszył me serce, kiedy patrzyłem,
jak te niedorajdy starają się pokonać doświadczonych w zabijaniu wojowników.
Obawiam się, że Gabriel z taką armią może mieć lekki problem z wygraniem tej
wojny. Mało kto był przygotowany do walki, a co dopiero do zabijania. Z tym
mieli największy problem.
Sumienie stawiało opór. Sam kiedyś taki
miałem. Bardzo dawno temu. Stare czasy. Teraz to już nie ma znaczenia.
Wyminąłem oniemiałego Toma i wbiłem
sztylet Wron w gardło pierwszemu napotkanemu żołnierzowi. Oczy umierającego wojownika
biją pięknym blaskiem. Zawsze pełnym niedowierzania.
Chwyciłem jeden z karabinów i
zastrzeliłem czterech nie marnując żadnej z kul. Pozbyłem się w ten niezbyt
spektakularny sposób wszystkich napastników. Odłożyłem karabin na miejsce.
Ludzie Umysłu posłali mi przerażone, zszokowane spojrzenia.
- To nie tu, prawda? – zapytałem Toma, a
on kiwnął niewyraźnie głową i poczłapał do przodu robiąc slalom między ciałami.
Ja nie przejmowałem się takimi sprawami. To trupy. Martwe powłoki, które zjedzą
robale. Dlaczego miałby im się należeć szacunek?
Przeszliśmy spory kawałek dalej. Dobrze słyszałem
odgłosy walki z wyższych pięter. Głuche tąpnięcia martwych ciał… Ile w tej
jednostce mogło być żołnierzy? 500? Budynek był ogromny. Wyczułem drgniecie
temperatury. Bardzo szczególne ciepło, które wytwarza tylko ogień. Pożar. Tylko
gdzie?
Tom też coś zauważył, lecz na niego
podziałał zapach, który poczułem dopiero teraz.
Spalone mięso.
Pobiegł w tamtą stronę, a ja od
niechcenia ruszyłem za nim. Pożar podczas oblężenia to coś całkiem normalnego,
a nawet koniecznego. Człowiek od zawsze bał cię ognia, ponieważ nie rozumiał
jego śmiercionośnego i zarazem życiodajnego charakteru.
Schyliłem się, by nie nabić sobie guza z
powodu niskiego wejścia. Na drzwiach dostrzegłem znak. Znałem go.
- Rubien, pomóż mi go wyciągnąć! –
krzyknął Tom kucający obok Człowieka Umysłu, na którego zawalił się strop
przygniatając mu nogę. Wokół nich buchał ogień bardzo szybko rozprzestrzeniając
się.
- Tutaj nie może się palić… -
powiedziałem odwracając się do symbolu na drzwiach. Znajdowaliśmy się w
zakazanym sektorze, w którym znajdowało się coś niebezpiecznego. Czyżby
Gabrielowi wcale nie chodziło o zwykłą broń, a o… reaktor jądrowy? Skąd to się wzięło
w Gocewii?
- Rubien, cholera jasna! Odkryłeś
Amerykę! Pomóż mu, bo zaraz spłonie!
Zmarszczyłem brwi.
- Nie wygląda mi znajomo…
- Rubien!!! Nie pomożesz mu, bo nie
wypiłeś z nim nigdy wódki? Czy ty naprawdę chcesz żeby ten chłopak zginął? –
zapytał wściekle. Spojrzał na młodego, zapewne mającego mniej niż dwadzieścia
lat, chłopaka – Jak masz na imię?
- Bran – jęknął. – Facet, fuck, rusz
się! – syknął do mnie.
Ty mały…
- A może lepiej go dobić? –
zaproponowałem.
I tym udało mi się sprowokować Toma.
Lampa tuż za moją głową eksplodowała. Przeraziło go to o wiele bardziej niż
mnie. Nadal nad tym nie panuje. Lekko się zmieszał.
- Odsuń się, dzieciaku – mruknąłem do
Toma, który cofnął się nie rozumiejąc, co zamierzam. Wiedział, że Człowiek Umysłu
nie jest wstanie podnieść stropu ani za pomocą mięśni, ani telekinezy, ponieważ
było to zbyt ciężkie. Potrafię za to coś innego.
Jako dziecko żyłem w przekonaniu, że ogień
jest moim wrogiem, aż do pewnego pożaru… Miałem wtedy pięć lat. Zginęli wszyscy
oprócz mnie. Wtedy zrozumiałem, że ogień nigdy nie będzie moim wrogiem.
On zawsze będzie przyjacielem.
Wyciągnąłem dłoń w stronę płomienia.
- Co ty robisz? – szepnął Bran.
Ogień wił się i syczał.
- Alice! Jak dobrze, że jesteś… -
usłyszałem Tommyego. Nie zważałem na nich więcej. Skupiłem się na ogniu. Czułem
to przyjemne ciepło zarówno z zewnątrz, jak i z wewnątrz. Krew wydawała się
budzić.
Chodź. No chodź. Na co czekasz, płomieniu?
Poczułem jak podpełza do moich dłoni,
usłużnie kierując się w moją stronę. Każdy najmniejszy płomyczek zbliżał się,
by wpełznąć na moją rękę tworząc na niej drugą skórę. Nie pozwoliłem mu iść
dalej, chociaż wiedziałem, jak tego chce. Jeszcze spali mi ubranie, głupiec. Zasyczał
ostrzegawczo.
Uśmiechnąłem się i stłamsiłem go nieco.
Kiedy cały ogień z pomieszczenia owinął się wokół mojej ręki, wchłonąłem go
zupełnie. Ostatni z płomyczków rozpłynął się z jękiem.
- Co to miało być? – zapytała Alice podchodząc
bliżej.
Wzruszyłem ramionami. Dla ich oczu ogień
tylko zgasł.
- Nic o czym miałbym zamiar ci opowiadać
– syknąłem i machnięciem ręki odsunąłem strop za pomocą telekinezy. Oczy Toma
rozwarły się szerzej z zaskoczenia. Płomień płynął teraz we mnie i dawał mi
siłę. Dawno nie dostałem takiego kopa energii. Powinienem podpalać się
częściej, szkoda że wiąże się to z przyspieszaniem procesu…
- Czy ktoś pomoże mi wstać? – zapytał
dzieciak trzymający się za nogę.
Tom i Jerry podbiegli do niego.
- Gdzie ty się tak poza tym włóczyłaś,
co? – zapytałem Alice.
Otworzyła usta żeby coś odpowiedzieć,
ale usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwi w głębi korytarza. Spojrzeli po sobie.
- Chodźmy tam – zaproponowaliśmy z Alice
jednocześnie.
- Trzeba go wyprowadzić… - zaczął Tom. –
Nie możemy go tu zostawić… Jest ranny!
- Więc weźmy go ze sobą!
- Ale… - chciał protestować Tom, ale
blady jak ściana Bran pokiwał głową, zgadzając się. Nadal coś mi w tym
dzieciaku nie pasowało. Był zbyt młody i hm… Nie pasował. Wyglądał jak szczyl,
typowy nastolatek z ciemnymi, nastroszonymi włosami i dużymi okularami, przez
które, zdaje się, chce poznać lepiej świat. Takiemu to już nic nie pomoże.
Chudy, trochę wiatru i się kiwa. Dziwne.
Ruszyliśmy w dalszą część. Zastanawiałem
się, czy Alice wie o reaktorze. Zapewne wyczuła go już wcześniej. Jej moc jest
wszechstronna i bardzo pożądana w kręgach Ludzi Umysłu. Adrian chętnie by się
do niej dobrał. Tylko pod tym względem Alice go kręci.
Dotarliśmy do grubo opancerzonych drzwi,
które były lekko uchylone. W środku panowała grobowa cisza. Tom uchylił je
lekko, by rozejrzeć się, ale długo to nie trwało. Alice wkroczyła tam
bezceremonialnie jak do własnej sypialni szarpiąc za sobą Brana.
Pomieszczenie w kształcie koła było
całkiem spore. Pod ścianami poustawiano komputery, na których nieustannie
pojawiały się komunikaty informujące o stanie reaktora. To on właśnie stał w
centrum na podwyższeniu, podłączony do mnóstwa innych maszyn podtrzymujących stałą
temperaturę i inne duperele. Skąd ja to znam. Nie z takimi rzeczami się
pracowało. Wrony stały wokół reaktora na podwyższeniu trzymając się za ręce.
Przypominało to rzucanie czaru jakiejś sekty.
- Przenoszą go – powiedziała Alice. –
Teleportują – spojrzała na mnie – No co się gapisz?
Wywróciłem oczami.
- Trudno było się domyślić. Czyżby ruda
farba nie wypaliła ci mózgu?
Jej oczy zabłyszczały niebezpiecznie.
- Ty Ruska Mendo… - syknęła i puściła
Brana idąc w moją stronę. – Myślisz, że skoro potrafisz poskromić ogień to
jesteś silny? Nie takich mocarzy sprowadzałam do klęczek moją mocą, więc lepiej
się nie odzywaj zarozumiały…
Rozległo się wycie. Spłoszona Alice
zamilkła. Rozejrzałem się wokół. Alarm. Wszędzie na czerwono paliły się
awaryjne lampy. Na monitorach komputerów pojawiło się czarne tło i jeden napis.
ERROR.
- Cholera… - mruknął dzieciak, który
najwyraźniej po puszczeniu przez Alice oparł się o nieszczęsną klawiaturę.
- Czy ty zawsze musisz wszystko
spieprzyć? – zapytałem ją.
- JA? – ryknęła.
- Czy wy możecie przestać się kłócić bez
powodu?! – wtrącił się Tom. – Nie ma na to czasu, debile!
- Jak śmiesz…
- Patrz – zwróciłem uwagę rudzielca na
reaktor.
Teraz miało rozpętać się piekło.
Nareszcie.
Wrony, który zajmowały się teleportacją,
odsunęły się gwałtownie od reaktora. Pojawiły się na nim komunikaty, których
nie potrafiłem dostrzec z tej odległości. Inne Wrony wbiegły przez drzwi
potrącając nas. Z podstawy reaktora zaczął unosić się dym. Monitory komputerów
zgasły, a piwnicą mocno wstrząsnęło.
- To nie świadczy o niczym dobrym –
mruknął Tom.
- Zmywamy się! – krzyknął przerażony
Bran zaczynając szczękać zębami.
Wstrząsy wzmogły się. Alice chwyciła się
mojego ramienia.
- Uh… Że też muszę ciebie dotykać!
- Kiepska z ciebie aktorka – puściłem do
niej oczko.
W jej oczach rozbłysła czerwień, ale nie
miałem czasu się temu przyglądać. Wrony wariowały. Krzyczały starając się
utrzymać reaktor w pozycji pionowej. Nieustanne drgania kiwały ogromnym,
metalowym walcem w każdą stronę.
- Kiedy spadnie, wszyscy umrzemy – krzyknęła
Alice. – Ruszcie się! Trzeba im pomóc!
Wokół jej stóp zawirowało powietrze i
uniosło ją na platformę. Poczułem jak grunt osuwa mi się pod nogami. Nim
spostrzegłem, wisiałem w powietrzu, podobnie jak Tom. Rudzielec machnięciem
ręki opuścił nas obok siebie.
Połowa z Wron, które pracowały przy
teleportacji, uciekło. Pozostali najsilniejsi i najodważniejsi. To oni za
pomocą telekinezy starali się utrzymać reaktor.
- Cofnijcie się! – rozkazała Alice. –
Pomożemy wam.
- Kto was tu wpuścił?! – zapytał ogromny
facet. Mógł mieć z ponad dwa metry wzrostu i bardzo szeroką klatę. Przypominał
niedźwiedzia. Na brodzie miał zarost, a spora blizna przechodziła mu przez
brew. Jako jedyny z Wron podtrzymywał reaktor rękoma.
- Spokojnie, Filipie – uśmiechnęła się
Alice. – Oczywiście, że Rita, prawda?
Ledwo powstrzymałem parsknięcie. Wpakowała
ją w niezłe gówno. Ktoś będzie się tu ostro tłumaczył, sądząc po minie Filipka.
Wygląda na to, że to wysoko postawiona Wrona.
- Znowu trzęsie! – syknął Tom. – Czemu?
O co tutaj chodzi?
- Lepiej to trzymaj, a nie zadawaj
pytań! – warknął na niego Filip i szturchnął w ramię. Toma odsunęło o pięć
metrów.
- Ładnie rozwiązuje się problemy, Małpo
Gabriela – zza moich pleców dobiegł kobiecy głos. Wszyscy odwróciliśmy się w
stronę drzwi.
Stała tam kobieta, a wokół niej ludzie.
- Proszę, proszę, Thana. Nie sądziłem,
że wpadniesz – roześmiał się Filip i odszedł od reaktora, którym od razu
mocniej zadrgał. Tom odruchowo przytrzymał go dłońmi, ale puścił gwałtownie
sycząc z bólu. Metalowa powierzchnia była rozgrzana do granic możliwości.
- Używaj telekinezy – syknąłem sam
dotykając powierzchni bez problemu.
Filip i reszta wron zbiegła w dół do
rebeliantów szykując się do walki zostawiając nas z ogromnym reaktorem sam na
sam.
- Oczywiście. Przybyłam odebrać to co
nasze – powiedziała Thana i wskazała brodą reaktor. – Nie dostaniecie go.
- Czyżby? – zaśmiał się Filip. – Zabić
ją!
Kobieta uśmiechnęła się z pewnością
wygranej bijącą z oczu. Nawet nie drgnęła. Nie miała zamiaru kiwnąć palcem.
Wystarczyli jej ludzie, którzy od razu ruszyli do ataku. Obok niej stał Bran.
Wyglądał na całkiem sprawnego.
Rozpętała się walka, a my musieliśmy
stać nieruchomo i utrzymywać pozycję cholernego reaktora, o który tamci się
biją. Najpiękniejsze jest to, że na jednym z ekranów na metalowej osłonie
wyświetlił się komunikat. Alice nachyliła się w moją stronę.
- Co to jest?
- Cyrylica. Rosyjski alfabet,
wiedziałaś?
Wywróciła oczami.
- Nie o to pytam! Co tam pisze?!
- System nieaktywny. Podaj klucz.
- Pojawił się zegar – powiedział Tom. –
To bomba?
- Wątpię. Przynajmniej nie taka, jaką
masz na myśli – odpowiedziałem. – Reaktor wybuchnie za dziewięćdziesiąt
dziewięć dni, dwadzieścia trzy godziny, pięćdziesiąt osiem minut i
dziewiętnaście sekund.
- Może to nie bomba, ale skutki będą
podobne – mruknęła Alice.
- Jeśli nie gorsze... – szepnąłem.
Thana zaczęła cofać się do wyjścia razem
z rebeliantami. Bran poprawił okularki i szepnął coś do swojej szefowej.
Kiwnęła głową, a on uśmiechnął się.
Wtedy zaczęły się wstrząsy.
Ten mały sukinsyn!
Reaktor przechylił się w prawo zbliżając
do Alice, która użyła podmuchu wiatru, by go ustabilizować. Spojrzała mi w
oczy.
- Trzeba coś z tym zrobić, Ruska Mendo.
- Jakieś pomysły? – zapytałem.
- Myślałam, że ty jakiś masz – mruknęła
Alice.
Idiotka.
- Radziłbym wam się pośpieszyć – warknął
Tom. – Nie utrzymam tego dłużej.
Reaktor przechylił się gwałtownie w
naszą stronę, a następnie opadł ku Tomowi. Rebelianci prawie zniknęli. Ostatni
wstrząs.
- Alice! – krzyknąłem.
Odskoczyła od reaktora i dopadła do
Toma. Gwałtownym szarpnięciem cofnęła go w ostatnim momencie i skierował wir
powietrzny w masyw żelastwa, który prawie go przygniótł. Poczułem się
opuszczony. Sam na sam z reaktorem. Romantycznie.
- Rubien, wytrzymaj! Zaraz ci pomożemy!
– krzyknęła Alice.
- Zaraz to może być trochę za późno!
Podtrzymywałem reaktor każdym możliwym
sposobem. Energia tamtego płomienia dała dużo, bardzo dużo i wystarczyłaby by
rozsadzić cały arsenał. Problem tkwił w naturze tej energii. To słaby ogień,
jeden z najsłabszych, szczególnie w małych ilościach zaś najlepsze efekty można
uzyskać, jeśli używa się całego jego potencjału.
Krwawa masakra tylu ludzi byłaby
ciekawa. Obszedłem się ze smakiem, by nie puścić cholernego reaktora i nie
zniszczyć wszystkiego. Szczególnie, że to nie był zwykły reaktor jądrowy. On
miał zgoła inne przeznaczenie.
- Odsuńcie się – rozkazałem Alice i
Tomowi, którzy zaczynali działać, by mi pomóc.
No nic, płomieniu. Miło było cię poznać.
Żegnaj.
Moje dłonie zaczęły się gwałtownie
nagrzewać przekazując ogrom energii metalowi wokół reaktora. Zwiększyłem napływ
czując wrzenie krwi. Skóra na moich dłoniach zaczęła pękać, odsłaniając
znajdujące się pod nią mięśnie. Krwista czerwień przypominała lawę i tylko siłą
woli powstrzymywałem ją przez wznieceniem płomienia.
Stal w kilka sekund zrobiła się giętka,
jak guma stając się także zupełnie czerwona. To mi wystarczyło. Telekinezą
skierowałem ją w moją stronę i popchnąłem na ziemię utrzymując mocą równy
strumień ciągnącego się metalu i tworząc z niego podporę. Była jeszcze zbyt
miękka. Potrzebowała gwałtownego, szybkiego schłodzenia, by dobrze zastygnąć, a
ja nie mogłem się ruszyć, by nie uszkodzić podpórki i reaktora.
- Alice! – ryknąłem. – Ulewa i to
migiem!
Pstryknęła palcami. Poczułem siarczyście
uderzające krople deszczu. Rozgrzany do czerwoności metal schłodził się
natychmiast wytwarzając obłok pary. Kiedy byłem pewny jego stabilności,
odsunąłem się.
- Musiałaś spuścić deszcz też na mnie? –
syknąłem.
- Nie tym tonem, Mendo – prychnęła. –
Nie myśl sobie, że jesteśmy zespołem.
- Gdzieżby. Któż chciałby pracować z
taką idiotką? – posłałem jej słodki uśmiech.
Zbliżyła się do mnie szybko zadzierając
głowę. Skrzywiła się.
- Parujesz – mruknęła. – I cuchniesz
spalenizną.
Rozłożyłbym ręce, ale dłonie ukryłem w
kieszeniach spodni. Ich chwilowy wygląd nie jest zbyt ciekawy, a nie chcę by ta
dwójka to zobaczyła. Zaraz ich stan powróci do normy. Ubranie już zupełnie
wyschło.
Tom spojrzał na mnie z uznaniem. Dziwne,
nieprzyjemne uczucie. On nie myśli, że będziemy przyjaciółmi, prawda? Cholera.
Mogłem ich nie ratować. Zbytnio się zaangażowałem. Dlatego wolę pracować sam.
Ruszyłem w kierunku schodów. Trzeba stąd
zniknąć. Wrony poszły odprowadzić rebeliantów, ale za niedługo wrócą. Lepiej,
żeby Gabriel nie dowiedział się o moim udziale w ratowaniu tego reaktora.
Ruszyłem do drzwi wyjściowych z sali.
- Gdzie ty lecisz? – zapytał Tom od razu
mnie doganiając.
- Do domu – mruknąłem. – Nudno się
zrobiło.
- Przecież ty nie masz domu, Ruska Mendo
– powiedziała Alice lecąc na swojej chmurce.
- Czemu tak myślisz? – zapytałem.
Uśmiechnęła się, jakby wiedziała o mnie
więcej niż ja sam. Chciałem udekorować ją wiankiem przekleństw na jej temat,
ale usłyszałem głosy.
- Schowajcie się – warknął Tom.
- Po co? To tylko Rita – mruknęła Alice.
– Chyba dostaje ochrzan.
Ominęły nas najlepsze fragmenty kłótni.
Wrony z Filipem na czele wracały do pomieszczenia z reaktorem. Na odchodne
ogromny miś rzucił blondynce:
- Gabriel dowie się o tym!
Wyminął nas wściekle krzycząc po innych
Wronach. Rita wyglądała jak zbity pies.
- To jakiś maniak czy co? – zapytał Tom.
- Żebyś wiedział – odpowiedziała mu Alice
i z uśmiechem ruszyła do Rity – Jak tam, szefowo? Wszystko gra?
- Ty… - zasyczała blondynka. Była
zupełnie czerwona na twarzy i wściekła do potęgi. Za chwilę rzuci się do rudych
kłaków Alice.
Trzy…
- Co ja? – zapytała Alice słodko
wachlując rzęsami.
- Ty głupia, obrzydliwa, przeklęta
szkarado…
Dwa…
- Takich komplementów to dawno nie
słyszałam – roześmiała się.
Jeden!
- Zabiję cię! – ryknęła Rita i nie
bacząc na okoliczności rzuciła się do rudych kłaków. Uśmiechnąłem się krzywo do
Toma. Ale jazda. Przyglądał się próbą Rity z politowaniem. Nie potrafiła nawet
zadrasnąć Alice, która jednym ruchem wykręciła jej ręce na plecy i w ten sposób
zaczęła wyprowadzać na zewnątrz naszego pięknego arsenału.
Trochę to trwało.
Wyszliśmy na zewnątrz. Promienie słońca
oślepiły nas. Świt.
- Puść nie, szkarado! Nie wiem, co widzi
w tobie Gabriel! Jest ślepy! – warczała nieustannie Rita. – Popamiętasz mnie,
paskudo! Mam nadzieję, że umrzesz w mękach!
- Spokojnie, maleńka, bo ci piana z
pyska pójdzie – powiedziałem, a ona fuknęła na mnie obrażona.
Alice szturchnęła mnie w bok.
- Dobre!
- I kto tu sobie za dużo pozwala –
prychnąłem. Zdrową już dłonią strzepnąłem ‘kurz’ jaki naniosła na mnie. – Znaj
swoje miejsce, kobieto.
- Przestań warczeć pieseczku. Masz za
małe jaja…
- Nie jestem psem. W ogóle jak mogłaś
porównać mnie do psa! Błagam. Psy to głupie stworzenia nie nadające się do
niczego i…
- Psy to ciekawe i inteligentne…
- Cicho, Tom! – warknąłem.
- Racja, Rubuś. Ty raczej przypominasz
małego kotka. Kici kici kici…
- Gdzie strażnik?! – zapytała Rita i
podbiegła do Alice. Chwyciła ją za ramię i szarpnęła mocno. – Gdzie jest
strażnik?!
- Co ty bredzisz? – zasyczała ruda. –
Puszczaj mnie, wariatko!
- Głupia i ślepa?! Jak Gabriel mógł się
z tobą przyjaźnić? Tam! Spójrz tam! Gdzie jest strażnik, którego obezwładniłaś?
Miała rację. Faceta, którego ruda
poraziła prądem, nie było.
- Masz go znaleźć! Natychmiast! Jeśli on
sprowadzi nam tu posiłki to ja cię powieszę!
- Obawiam się, że nic, kochanieńka, mi
nie zrobisz. Za to Gabriel o wszystkim się dowie! – roześmiała się. Nowa broń
wpadła w ręce Alice. – Ale nie martw się, uratuję ci tę twoją brzydką dupę.
Znajdę strażnika. Nawet go wyczuwam!
- Daleko jest? – zapytał Tom.
- Trochę! Przyda nam się środek
transportu, chyba że wolicie chmurki?
W jej głosie było o wiele zbyt dużo
ekscytacji.
- Mam inny pomysł – powiedziałem.
Unieśli brwi.
Wskazałem na arsenał. Zamrugali.
- Ty nie myślisz, że… - zaczął Tom.
- Oczywiście, że weźmiemy czołg.
Wrony kręciły się wokół niego. Chciały
go teleportować do Podziemia, tak jak pozostałe pojazdy. Zaczynali proces.
- Ale czołg? – zajęczał Tom.
- Czołg! Ruszcie się, bo nam go
przeniosą!
- Czy ktoś umie tym jeździć? – zapytała
Alice ruszając za mną.
- Tak! – roześmiałem się. – Ja!
Pora przypomnieć sobie stare
umiejętności!
Subskrybuj:
Posty (Atom)