Zaraz po postawieniu nogi na marmurową posadzkę zostałam
potrącona przez zabieganą kobietę, która kontaktowała sie z kimś
telepatycznie, a pomiędzy nią, a osoba na "drugiej linii" nawiązała sie
gorączkowa rozmowa. Zmarszczyłam brwi widząc ten popłoch w tym zazwyczaj
spokojnym miejscu. Usunęłam się z drogi mężczyzny w okularach, który
pędził w stronę głównego wejścia, a za nim spadały dokumenty, które
wyślizgnęły mu się pod wpływem szaleńczego biegu. Ale okularnik nie zważał
na to i biegł dalej. Zniknął mi z oczu w tłumie małych mróweczek
ubranych w białe kitle. Obróciłam się na pięcie i poczułam jak jakaś
fala zimna uderza we mnie, aż włoski zjeżyły się na ciele. Brrr!!
Usłyszałam gorączkowe:
- Przepraszam! - i chłopak w mniejwięcej moim wieku całkowicie wyszedł z mojego ciała.
- TIM! - wydarłam się na niego.
Smarkacz tylko obrócił się aby mi pomachać i pobiegł w swoją stronę zachaczając nogami o swój biały laboratoryjny mantel.
Żałowałam, że nie popieściłam go prądem! Odkąd pamiętam ten typ zabawiał się w najlepsze swoja bardzo irytującą mocą. Potrafi przeniknąć przez wszystko, dosłownie wszystko. Czy to metal, woda, czy ciało... przechodzi przez wszystko jak nóż w masło. Gdy uczyłam go jeździć samochodem wpakował w mojego jeepa wszystkie znaki drogowe. Musiałam po cichutku zezłomować samochód, bo żaden z mechaników nie wiedział jak wyjąć znak z silnika nie rozwalając go. No po prostu udusić dzieciaka! A zaś innym razem, gdy droczyliśmy się zostałam pozbawiona stanika, gdyż nie umiał przebić moich argumentów! Po prostu zabić! Wskrzesić! i jeszcze raz ZABIĆ! ! Zawsze gdy widziałam jego mordkę miałam ochotę wepchać mu do gardła pięść, albo popieścić go zdrowo prądem. Tak 340V mu nie zaszkodzi. A może nawet mu się polepszy. Kto wie?
Postanowiłam nie przeszkadzać tym szalonym ludziom, którzy biegali w popłochu i wzbiłam się w powietrze na małej chmurce okalającą moje stopy. Z wysokości lepiej widziałam, gdzie kto jest, a najważniejsze było to, że nikomu nie przeszkadzałam.
Pierwszy raz w historii Podziemia w Sali Głównej był taki ruch. Nigdy nie myślałam, że w całym Pałacu Odrodzenia pracuje tyle ludzi. A teraz wszyscy powyłazili ze swoich gabinecików i namnożyło się ich jak mrówków. Kilku podziemnych skinęło mi z szacunkiem głową, a inni przesłali pozdrowienia, dla mnie i rodziców. Odmachałam im na znak, że usłyszałam i dalej szukałam tego starego Pryka, który zazwyczaj przechadzał się po tej sali, gdyż było to najspokojniejsze miejsce w całym Pałacu... no i najpiękniejsze.
Ściany w kolorze beżowo-białego marmuru, przeplatane złotymi zdobieniami dodawały tej sali królewskiego wyglądu. Do tego czerwone gobeliny z wizerunkiem przeróżnych herbów rodzin, byłych królów bądź ważnych rodów. No i oczywiście nie mogłam zapomnieć o kryształowym żyrandolu zrobionym z czystego diamentu, który rozpościerał się pod sufitem. Był wielkość małego busa... Nic dziwnego jeśli ma oświetlać całą salę, która jest naprawdę ogromna. Przejście z jednego końca na drugi zajmuje dobrą minutę, a gdy trzeba ominąć wielkie szklane schody to czas się podwaja. Surowe wnętrze rozweselają żywe rośliny stojące w wielkich glinianych doniczkach przy oknach.
Zrobiłam unik przed monumentalną nogą Boba, który użył swojej mocy wydłużenia ciała, aby szybciej przedostać się na drugi koniec sali. Rozejrzałam się jeszcze raz, ale nigdzie nie widziałam Olafa.
Gdzie ten choleryk się podziewał?
Dostrzegłam najpierw ciemnoskóra dziewczynę potrząsającą swoimi bujnymi lokami, a dopiero po tym dostrzegłam chudą sylwetkę wyłaniającą się z "ukrytych" w ścianie drzwi. Od razu rozpoznałam tego brodatego sknerę, który był nad wyraz spokojny zważając na obecną sytuacje. Jego mina mówiła:
"Ehh! Tylko jakiś wariat chce powyrzynać każdego, kto mu się sprzeciwi... Nie wiem o co wy robicie tyle hałasu? Nic wielkiego! O! Jaki ładny kwiatek."
No krew mnie zalała gdy ujrzałam ten jego spokojny uśmiech.
Podleciałam do rodziny królewskiej i bez żadnych ceregieli, zeskoczyłam z chmurki i stanęłam twarzą w twarz z Królem. Dosłownie.
- Olaf co ty wyprawiasz? - spytałam próbując powstrzymać moje dłonie od nadmiernego dygotania. Byłam zdenerwowana całą sytuacją, jak wszyscy, a to, że mój "przyjaciel", którego nie widziałam prawie dekadę, zabił człowieka podwajał moją nerwicę. Przez całe zajście miałam ochotę coś rozwalić. Normalnie palce mnie świerzbiły. A rzeczą, która mi się nawinie pod rękę to będzie nos szanownego Króla.
Mężczyzna uśmiechnął się pogodnie.
- Wyłącz się, bo nie lubię patrzeć na te twoje przekrwione źrenice. - skomentował moje oczy.
Nosz cholera! Zaraz nie wytrzymam i mu przyłożę! Albo wsadzę w niego 220V!
- Uwarunkowanie genetyczne... - zaczęłam swój wywód na temat moich czerwonych oczu, ale przerwał mi to nonszalancko.
- Tak, tak, używasz mocy... bla, bla bla... wiem, wiem. - powiedział rozmarzonym głosem i przeszedł w stronę okna, za które się wychylił i zagwizdał.
A ja zmierzyłam się z wzrokiem z April.
"Czy on głupieje?" - spytałam bezgłośnie.
"Starzeje się. Odpuść mu" - odparła dziewczyna, śmiesznie wykrzywiając usta z każdą literką.
Za chwilę nie wytrzymam i mu przyłożę. - wtargnęłam do umysłu April zręcznie omijając barierę.
Dziewczyna uśmiechnęła się, ale nie zdążyła odpowiedzieć. Ubiegł ją ojciec:
- Orzesz w mordkę! - przeciągnął ostatnie litery - Ile ludzi! Nosz kurka wodna! A ja nie ma przemówienia. - pogładził się po brodzie.
Ciemnoskóra uderzyła się dłonią w czoło, a ja powstrzymałam się od wzięcia go za te swoje biało-niebieskie fraki i potrząśnięcia nim... a raczej wywalenia przez okno. Kochałam tego faceta i martwiłam się o niego, dlatego jestem taka nerwowa. A wkurza mnie tym swoim beztroskim zachowaniem. Znam go od kilu lat i wiem, że tak reaguje na stres... ale jak ja mu zareaguje na stres to przeleci przez okno.
- Olaf. - powiedziałam zaciskając pięści. Walczyłam z sobą, gdyż byłam rozdarta na dwa fronty. - Gabriel może posunąć się do wszystkiego.
Wycedziłam w końcu.
Mężczyzna wzdrygnął się i uważnie na mnie popatrzył.
- Antonino...
- Zbije cie. - przerwałam mu gdy wymówił moje pierwsze imię.
Poczułam nad swoją głową formujące się chmury burzowe. Ta część mojej mocy reagowała na moje emocje. Gdy byłam wściekła mini burza pojawiała się nad moją czupryną aby stopniowo przeradzać się w wielką nawałnicę z gradem, piorunami i czym popadnie.
- Dobrze, dobrze! Jezu! Ale ty nerwowa! - rozdmuchał chmury - Alice. - położył mi ręce na ramionach. - Jesteś piękna, mądrą i młodą kobietą, której nie do twarzy w tej zmartwionej mince. Wiec proszę teraz o szeroki uśmiech... - uszczypnął mnie w nos tak samo jak gdy miałam 12 lat - I zniknięcie mi stąd, bo muszę się przygotować do przemowy.
Nim się obejrzałam zostałam wypchnięta przez drzwi prowadzące na schody, które prowadziły na Główny Plac. Byłam w takim szoku, że nawet nie zareagowałam gdy zaraz za mną wypchał biedną April.
- Ją też weź, bo od trzydziestu minut suszy mi głowę. - zatrzasnął drzwi.
Jeszcze przez chwilę nie umiałam otrząsnąć się ze zdumienia. Do końca nie dotarło do mnie to, co się przed chwilą stało. Spojrzałam na April, a szesnastolatka na mnie.
Miała otwarte usta ze zdziwienia. Martwiła się o swojego ojca podobnie, jak ja... ale nic nie przebije rodzinnej miłości... nawet jeśli jest się adoptowaną córką władcy.
Westchnęłam, a z tym wyleciała cała moja frustracja.
Zarzuciłam dziewczynie szarmancko rękę na ramionach i włączyłam tryb "beztroskiej dwudziestolatki"
- Chodź. Trzeba zająć jakieś dobre miejsca, aby zobaczyć tego pajaca w akcji.
Hałas, który robili ludzie był coraz większy. Nawoływanie zdenerwowanych matek, na dzieci, które zostały porwane przez tłum ludzi... Nie rozumiem po co on tu ciągli dzieciaki? No rozumiem, że jak nie ma przy kim zostawić dziecka... ale nie przyjść z całą rodziną! Ja, na miejscu niektórych wysłałabym tylko jedną osobe do podziemia aby zdały relacje całej rodzinie i po kłopocie. Bez paniki i wielkiego tłumu. Ale nie... Tu sobie muszą przyjść całe rodziny jak na jakiś piknik, a potem dzieci gubią.
W końcu znalazłam grupkę znajomo wyglądających osób i postanowiłam tam podlecieć.
Diana od razu do nas pomachała.
- April co się dzieje? - ledwie dziewczyna znalazła się na ziemi, a już zalała ją fala pytań, na które nie znała odpowiedzi.
- Wiem tyle co wy. - odparła przytulając się do Ciemnowłosej.
Nawiązała się pomiędzy nimi żywa rozmowa, gdyż Diana chciała z niej wydusić wszystko co wie, ale biedaczka wiedziała tyle co i inni. Ja natomiast wyłączyłam sie całkowicie z rozmowy i rozejrzałam sie po tak dobrze znanym mi podziemiu.
Znajdowaliśmy się w wielkiej "jaskini" w skale. Ze ścian wychodził miliony schodów, które prowadziły do najróżniejszych miejsc. Całe pomieszczenie było wykonane dość surowo, lita skała ociekała wodą, a jedyne światło, które tu padało pochodziło z jeziora, które dosłownie wisiało nad nami i dawało niebieskawy poblask. Spojrzałam w stronę falującej wody.
Każdy człowiek myśli, że na dnie jeziora znajduje się muł, piasek i inne świństwa. Natomiast my Podziemni widzimy dno morstkie przez cały czas. Było nieskazitelnie czyste, bez żadnych oznak osadzonego pisaku na dnie. Patrząc na tę "bańkę" wody, która unosiła sie nad nami, nie jedna zwykła osoba uznałaby lewitujące jezioro za wytwór diabła, a dla nas była to zupełna oczywistość. Od zawsze jezioro nad nami wisi i na zawsze będzie wisieć.
Gdy byłam mała i rodzice się mną zajmowali, przechadzaliśmy się często pod tym właśnie jeziorem. Pewnego dnia w jeziorze pojawił się jakiś nurek, który sprawdzał dno morskie w poszukiwaniu czegoś. Widziałam jego twarz i niebieskie oczy, które widniały za goglami... Pomachałam mu, ale nie odmachał i w tedy tata wyjaśnił mi, że ten Pan nas nie widzi i nie zobaczy. Zamiast rodziny z dzieckiem, znajdującej się pod jeziorem, widział tylko piasek i muł.
Moje wspominki przerwała mi rybka, która właśnie przypłynęła w miejsce gdzie "lata" temu pływał nurek. Zaczęłam się zastanawiać, czy rybka nas widzi. W sumie dobre pytanie. Jeśli by nas widzia to byłaby Rybką Umysłu, a jakby nas nie widziała to byłaby zwykłą Rybką.... W sumie... fajnie by mieć taką pływającą Rybkę Umysły... Jeszcze jakby miała skrzydełka i mogłą latać! To dopiero coś!
Z rozmyślań wyrwało mnie potrącenie przez jakiegoś faceta. Usłyszałam krótkie "przepraszam" wychodzące z ust zakapturzonego mężczyzny, który bardzo szybko oddalał się brnąc przez tłum. Zmarszczyłam brwi. Cholera! To on! Zaczęłam przeciskać się za nim. Potrącałam raz po raz ludzi, którzy napatoczyli się pod nogami. Co chwile rzucałam na prawo i lewo krótkie "przepraszam" i przeciskałam się dalej myśląc, że w końcu dogonię tego czarnowłosego idiotę. Ale niestety moja drobna postura nie pozwalała mi się do niego zbliżyć, aż w końcu zgubiłam go w tłumie.
- Szlag! - warknęłam.
Obróciłam się aby wrócić do reszty, ale zostałam porwana przez ludzi, a tym samym zgubiłam i JEGO i grupkę przyjaciółek.
Grrr! Chciałam uformować kolejną chmurkę aby ich poszukać, ale nastąpiło wielkie poruszenie ze strony Królewskiej Sceny, która zaczęła przemieszczać się, w górę, a na niej znajdowała się samotna postać Króla.
Cały tłum uciszył się szybciej, niż Scena zdążyła wyjechać na samą górę. Zaległa głucha cisza. Mężczyzna postąpił krok do przodu.
- Moi przyjeciele! - zaczął Olaf, rozkładając ręce jakby chciał wszystkich objąć. - Dawno was tu nie widziałem w tak licznym gronie. - uśmiechnął się przyjaźnie. - Co was niepokoi moi drodzy przyjaciele? - powiedział łagodnie, czekając na odpowiedź.
- Mamy dość życia w cieniu tych marnych robaków, LUDZI! - z tłumu przede mną rozległ się donośny, męski głos.
Spojrzałam w tamtą stronę ale głowy innych uczestników przemówienia, zasłoniło mi widok. Okropność być niskim w szpilkach!
Olaf uśmiechnął się jakby tego oczekiwał.
- Czym nam Ludzie zawinili, ażeby ich tak nienawidzić? - odparł spokojnie.
- Każą nam się ukrywać! - tym razem odparł ktoś za mną.
Obejżałam się za siebie. Był to bykowaty mężczyzna w czarnym płaszczu z kaprurem na głowie, który nie pozwalał mi ujrzeć jego twarzy.
- Ach więc to was trapi... - westchnął Olaf - Więc myślicie, że zabijenia Ludzi na antenie telewizyjnej to dobry pomysł na ujawnienie się... Czyż nie? - zagrzmiał surowo Olaf. Teraz był zły... a wręcz wściekły.
- Kilka ofiar to nic dla nowej potęgi! - odkrzyknął teraz damski głos znajdujący się tuż obok mnie. Miała na sobie czarny kaptur tak jak reszta, ale z pod niego wystawały strąki blond włosów. Wiec szmata musiała być półkrwi,innego wyjaśnienia nie widzę gdyż człowiek tu nie potrafi wejść.
- Kilka ofiar? - zagrzmiał Olaf - Czy wy myślicie, że to skończy się na kilku ofiarach?! - zrobił bardzo dziwny gest pięścią - Wy dążycie do masowego mordu! - krzyknął Olaf - Ludzie są spanikowani! Zaraz wyciągną przeciwko nam najgroźniejszą broń!
- Więc trzeba szybciej zająć wszystkie arsenały! Aby jak najbardziej zmniejszyć ilość ofiar! - poznałam go. Poznałam jego głos! W końcu szczur wyszedł ze swojej nory. Co prawda jego głos brzmiał bardzo doniośle ale bez problemu go poznałam. To na pewno ON.
Olaf prychnął kierując palec wskazujący w stronę podżegacza.
- A teraz zadam Ci pytanie Panie Michaelis - jego ton z ciszył się - Mówisz o ofiarach w zwykłych ludziach broniących swoich praw, czy o ofiarach jakie dojdą w twoich szeregach Ludzi Umysłu?
Zaległa głucha cisza, przerywana raz po raz płaczem dziecka.
Widziałam, że każde spojrzenie zostało skierowane w stronę Gabriela. Wszyscy wyczekiwali na odpowiedź z taką samą ciekawością.
Kontem oka zauważyłam, że król upadł na kolana.
- OLAF! - myślałam, że krzyknęłam w myślach, ale mój głos poniosło echo po całym Podziemiu. Wszyscy zwrócili głowy w stronę Platformy, na której znajdował się klęczący mężczyzna trzymający się za gardło. Z trudnością łapał oddech.
Zachowywał się jakby jakieś niewidzialne ręce go dusiły. Trzymał się za szyję, raz po raz robił palcami ruch jakby chciał się podrapać, ale trafiał na pustą przestrzeń kilka centymetrów od gardła.
Ludzie zaczęli krzyczeć i kilka osób próbowało dostać się na platformę ale odbijali się od niej jak od ściany. Ktoś musiał nałożyć na nią jakąś barierę... Więc wszystko przewidział! Co za gnój!
Nagle głos Gabriela rozbiegł po całej sali, niestety słabo go słyszałam gdyż w powietrzu wzbiły się krzyki ludzi.
Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Postawiłam stopę na niewidzialnym schodku i zaczęłam piąć się w górę. Zostałam szarpnięciem zatrzymana, następnie zostałam pociągnięta do tyłu i zleciałam ze schodka, lądując zgrabnie na kolanach. Dziewczyna, któa wcześniej krzyczała właśnie wykręcała mi ramię.
- Ty się ślicznotko nigdzie się nie ruszasz. - powiedziała swoim słodkim głosem. Gdzieś już go słyszałam... Ale nie miałam pojęcia gdzie.
- Nie doczekanie twoje - odparłam prześlizgując się pod jej nogami i podcinając ją. Teraz to ona leżała na ziemi, a ja wykręcałam jej obie ręce - Jesteś o sto lat za mną aby ze mną walczyć. Nie ważne w jakim położeniu się znajdziesz. - wyszeptałam jej do ucha. A ta przełknęła głośno ślinę. - Jeśli nie chcesz obić swojej ślicznej buźki to mi nie przeszkadzaj.
Pchnęłam ją nogą, a ta upadła na twarz.
Poprawiłam swoje włosy i odwróciłam się od blondynki, która wyglądała żałośnie.
Odwróciłam się w stronę platformy, aby zbadać sytuację. Jakimś sposobem Gabriel dostał się na platformę przemawiając do ludzi swoimi chorymi ideami. Wszyscy ludzie darli się, aby zszedł a nic mu się nie stanie, ale on nie słuchał. Znów Postanowiłam spotkać się ze starym przyjacielem twarzą w twarz. Kilka razy podczas przemowy czułam na sobie jego wzrok... no w końcu kto by nie zauważył rudej kropeczki wśród morza czerni?
Wyczułam iż kobieta chce się na mnie rzucić. Nie potrzebowałam tego widzieć. Wystarczy, że powietrze wokół mnie zafalowało, a ja to wychwyciłam. Pochyliłam się do przodu opierając dłonie o podłogę i wymierzyłam jej kopniaka w twarz. Coś chrupnęło ( najpewniej jej nos i kobieta poleciała do tyłu ).
- Ostrzegałam. - rzuciłam przez ramię i spojrzałam na swoje buty - Fuj... przez ciebie będę musiała je wyrzucić. Twoja wytapetowana twarz odbiła się na moich czarnych szpilkach! To były moje ulubione botki od Dior! - pożaliłam się najpewniej powietrzu.
- W końcu przyjdzie wolność! - na te słowa spojrzałam na platformę.
Gabriel doskoczył do Olafa, który wyglądał jakby zaraz miał zejść z tego świata. Był cały blady i wymęczony. Najpewniej brakowało mu powietrza. Michaelis wydobył zza pleców długi lśniący nóż, który przytknął królowi do gardła.
- Nadeszły rządy Ludzi Umysłu! - ryknął.
Chwycił Olafa za włosy i przeciągnął zimną stalą po gardle ofiary. Widziałam to w zwolnionym tępię. Najpierw pokazała się czerwona pręga, a zaraz po tym z jego ciała trysnęła ciemno-czerwona krew, która obryzgała pierwszy rząd.
Nawet nie krzyknęłam. Zostałam porwana przez tłum cisnących się w stronę Gabriela ludzi, którzy pałali do niego zemstą i nienawiścią. Tłum podtrzymywał mnie na nogach. Gdyby nie ludzie już dawno leżałabym stratowana.
Gabriel jeszcze przemawiał do tlumu z szaleńczym uśmiechem. Na końcu swojej przemowy kopnął drżące ciało króla, które potoczyło się bezwładnie do przodu i runęło z platformy zostawiając za sobą czerwone plamy krwi. Ciało powoli spadało na zięmię, aby w końcu z głuchym brzękiem uderzyć w twardą posadzkę, którą był wyłożony cały plac. Widziałam jak dzieci zaczynają panikować i biec w przeciwną stronę niż wszyscy. Widział jak facet stojący obok zatrzymał się w bez ruchu z pełnią nienawiści w oczach. Kilka ludzi także się zatrzymało, ale nie zdążyłam się im przypatrzeć dokładniej. Usłyszałam przeraźliwy krzyk małego chłopca, który został potrącony i upadł na ziemię. Napięłam mięśnie i wyskoczyłam ponad ludzi pomagając sobie powietrzem.
Zanurkowałam w tłumie za chłopcem i porwałam go z ziemi ratując go od stratowania. Coś huknęło i panika zrobiła się większa. Ludzie nie wiedzieli gdzie maja biegnąć. Teraz prąd pchał w drugą stronę do wyjścia. Przytuliłam do siebie płaczącego chłopca i wzbiłam się w powietrze. Odwróciłam się ostatni raz aby spojrzeć na Gabriela. Nasze spojrzenia się spotkały. Od razu odwróciłam głowę, próbując zahamować łzy.
Dopadłam jako pierwsza jednych z drzwi i przedostałam się na parking za Parkiem w Gocewii. Zaraz za mną wybiegli inni ludzie. Odbiegłam jeszcze kilka metrów i odstawiłam chłopca na ziemi pod jednym z klonów.
- Jak masz na imie? - spytała jednocześnie próbując go uspokoić.
- Kevin. - odparł dziecięcym głosikiem pociągając nosem.
Był cały zasmarkany, fuj!
- Dobrze. - zaczęłam zastanawiać się co mam powiedzieć. Nigdy nie obcowałam z niećmi tak małymi i nie wiem co mam robić. - Z kim tu przyszedłeś?
- Z tatą. - no jasne. Tylko facet mógłby ciągnąć dziecko po Podziemiu. Co za nieodpowiedzialny rodzic.
Próbowałam powstrzymać się od prychnięcia.
- Kavin, - położyłam mu dłonie na malutkich ramionkach - Poczekam tu z tobą aż twój tatuś przyjdzie okej?
Pociągnął nosem i pokiwał głową.
- Dobrze.
Uśmiechnęłam się pogodnie czochrając chłopca po głowie.
- No a teraz nos do góry i suszymy ząbki. Nie możesz się cały obsmarkany pokazać tacie! Przecież jestes juz duży chłopak, nie? - pocieszyłam malca.
Chłopczyk uśmiechnął się.
Ludzie przebiegali obok nas lawiną jeden po drugim. Jak mrówki wybiegające z palącego się mrowiska.
- Kevin! - usłyszałam jakiś męski głos za sobą.
- Tata! - chłopczyk puścił moją dloń i pobiegł do swojego rodzica.
W końcu. Miałam już dość stania jak deska pilnując jakiegoś bachora bo rodzić nie potrafił się nim do porządku zająć. Ale z drugiej strony to chociaż na chwilę zapomniałam o tym co stało się w Podziemiu. Gdy sobie o tym przypomniałam łzy nabiegły mi do oczu.
Nie wiem jak długo stałam pod drzewem rozmyślając nad tym co powinnam teraz zrobić. Stałam i stałam, myślałam i myślałam i dawałam upust mojemu żalu. Opamiętałam się dopiero gdy ludzie w czarnych wdziankach wyszli z podziemia.
Było ich trzech. Blondynka, która miała całą zakrwawioną twarz i dwóch mężczyzn w tym jeden wysoki i przypominał mi ochroniarza z Landrynki, a drugi był szczupły i wysoki. Spojrzałam na nich lekko nieprzytomnym wzrokiem. Ich ciuchy gdzieniegdzie były potargane więc coś poważnego musiało się stać w Podziemiu. Wskazali na mnie palcem i w tym momencie otrzeźwiałam. Trójka zaczęła przemieszczać się w moją stronę.
Oparłam się niedbale o drzewo i czekałam aż się zbliżą. Jako pierwszy chciał mnie dopaść Pan Wysoki. Nie miałam zamiaru czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Dopilnowałam aby ostatnie co zobaczyli byłyby moje czerwone źrenice i rozpłynęłam się we mgle, którą przywołałam. Dosłownie rozpłynęłam się.
Załadowaliśmy reszte moich rzeczy do samochudu i Hekate oznajmił, że jest spuźniony na jakieś spotkanie. Przeżegnałam się z nim i poszłam po psy, które siedziały w łazience, aby nie przyprawić o "ból głowy" mojego pomocnika. Otworzyłam białe drzwi i zamiast trzech psów zastałam tylko dwa.
Zmarszczyłam brwi:
- Gdzie Demon? - spytałam, ale jakoś nie dostałam odpowiedzi. - Dałabym głowe, że zamknęłam go w łazience.- mruknęłam do siebie.
Wypuściłam je z ich "więzienia", a te porozbiegały się po prawie pustym mieszkaniu. Przeszłam do wszystkich pokoi, a nigdzie nie widziałam czarnej kupy sierści. Zaczęłam się denerwować. Przez cały czas drzwi były otwarte! A jeśli on zwiał? I potrącił go gdzieś samochód? A teraz zdycha gdzies w męczarniach?
- Demon! - zagwizdałam.
Coś trzasnęło w salonie. Pobiegłam tam.
Demon siedział obok wywróconego krzesła i otwartego na oścież okna. Cwaniak, musiał przez nie przejść. Często przez nie ucieka, wchodząc najpierw na sofę, potem na parapet i wyskakując przez okno na wielki połączony, metalowy balkon.
- Ty zapchlona kupo sierści! - wrzasnęłam na niego zamykając, trzaskające okno. - Znowu ci się zachciało uciekania? - przykucnęłam przy nim i prztyknęłam go w ucho. Ten spojrzał na mnie niezadowolony. Olałam go - Po obroże! - rozkazałam mu tonem nie znającym sprzeciwu.
Pies wstał leniwie i poczłapał wgłąb mieszkania. Zachowywał się jakby mi łaskę robił!
Poszłam po resztę mojej małej watahy i wypuściłam je z domu. Grzecznie czekały, aż zamknę drzwi, a potem równo szły obok mnie nie rozbiegając się. Jak ja je kochałam!
Wpakowałam psy do małego zielonego garbuska z napisem " Ogórki są pyszne! " i na długi czas pożegnałam się z moim kochanym mieszkankiem.
Wjechałam na parking prowadzący do jednego z centrum handlowych gdzie czekał na mnie czarny pickup, który skradł moje serce w salonie Nissana. Może był troszkę stary bo z zeszłego roku, ale zakochałam się w tym autku bez opamiętania! Ten czarny połyskujący lakier i biała skóra w środku... mrrr, aż ciarki chodziły po plecach!
Zaparkowałam obok czarnego Nissana Navara, z przyciemnianymi szybami i przerzuciłam do niego wszystkie rzeczy z małego garbuska. W samochodzie zmieniłam starą znoszoną bluzę na obcisły czarny top z wyszywanym smokiem, a podarte i znoszone dżinsy, na dopasowane do ciała czarne rureczki od Armaniego. Do tego filetowy płaszcz od Dior i ciężkie buty na obcasie z tej samej firmy. Anulowałam moją postać piegowatej dziewczyny, by zmienić się w siebie, czyli pyskatą, rozpieszczoną arystokratkę, z bogatego domu. Zaplotłam grubego warkocza z rudych włosów i włożyłam na dłonie czarne satynowe rękawiczki, aby zakryć mój zniszczony lakier na paznokciach. I w tym super seksownym wydaniu ruszyłam do miejsca, którego nie mogłam nazwać domem.
Zmieniłam bieg aby włączyć się do ruchu, który panowałam na drodze. Nic nie jechało, a przynajmniej nie widziałam na horyzoncie żadnego pojazdu. Spuściłam ręczny i sprawnie wjeżdżałam na drogę. Coś w lewym lusterku mignęło i zza zakrętu wyłonił się motocyklista, który jechał z pełną szybkością. Modliłam się aby ten pirat drogowy nie zarysował mi karoserii. Mój samochód był na tyle wielki, aby motocyklista roztrzaskał się o niego jak mucha o szybę. Ale na szczęście nic się nie stało, a facet nie wymusił pierwszeństwa, gdyż w ostatniej chwili dodałam gazu i wyjechałam na drogę, a dawca nerek musiał zahamować.
- Palant. - mruknęłam patrząc w lusterko za idiotą, który jechał za mną. - Pierdzieleni dawcy nerek.
Oparłam głowę o zimną szybę i jechałam tak prowadząc jedną ręką. Na zakręcie motocyklista wyprzedził mnie, wjechał przed mój samochód i drastycznie zwolnił do czterdziestki. Jechałam za nim zdziwiona, że tym motorem może się tak wolno kulać. W końcu facet zirytował mnie i próbowałam go wyprzedzić, ale za każdym razem zajeżdżał mi drogę.
- Co za skurczybyk. - mruknęłam.
Jeszcze pare razy spróbowałam go ominąć, ale to nadal nic nie dawało. Idiota bawił się ze mną w kotka i myszkę. Kilka razy miałam ochotę docisnąć pedał gazu i nie zważać na kretyna. Kilka ray przy gazowałam myśląc, że go przestraszę, ale on nic. Poczułam się jak na planie filmowym "szybkich i wściekłych" W końcu wściekłam się.
Zjechałam na lewy pas i w dupie miałam, że jest podwójna ciągła. Chciałam go wyprzedzić i to zrobie! Nawet jeśli bym go miała przerzucić przez maskę! Ten znów zajechał mi drogę. Machnęłam dwoma palcami i unieruchomiłam mu tylnie kółko. Zatrzepało nim niebezpiecznie i po wywijało. Ale dostałam swój zamierzony efekt, gdyż facet drastycznie skręcił na pobocze. Uśmiechnełam się i oderwałam wzrok od lusterek, aby zobaczyć przed maską jakiegoś starego rzęcha jadącego wprost na mnie!
CHOLERA! - krzyczało moje ciało
Szarpnęłam za kierownice i w ostatnie chwili usunęłam się z drogi rozpadającemu się vanowi, który zatrzymał się w poprzek drogi, na całe szczęście nie wywołując wypadku. Z jego maski buchnął czarny dym.
Wypuściłam głośno powietrze z płuc.
- Było blisko. - poprawiłam sie w fotelu i rozluźniłam palce, które kurczowo trzymałam na kierownicy. - Mam dość atrakcji jak na jeden dzień. - powiedziałam i spojrzałam na Demona, który siedział obok mnie. Zjerzył sierść i ciężko oddychał. Chyba nabawiłam psa epilepsji.
Był przerażony! - Spokojnie Demon. Żyjemy! - próbowałam pocieszyć psa, kładąc mu dłoń na łbie, a ten nawet nie zareagował.
Spojrzałam jeszcze raz w lusterko aby sprawdzić czy wszystko w porządku z tamtymi ludźmi.
Motocyklista siedział na zepsutym motorze i pokazywał mi dwa środkowe palce, a z vana wyszedł jakiś młody chłopak, kóry zaczął gładzić swoje autko, jakby je uspokajał. Otworzyłam szybę, wystawiłam rękę i wyciagnęłam środkowy palec w odpowiedzi na zaczepkę dawce nerek.
A myślałam, że piękniej ten dzień się nie może skończyć.
PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM!!
Nawet nie wiecie jak mi jest głupio teraz tak pisać... Mam 2 tyg w plecy... Przepraszam! Przepraszam! Ale po prostu chciałam aby wyszło fajnie, bo wiem, że się chowam za takimi dwoma wspaniałymi pisarkami jak Dziecko i Pegaz... i tak do końca nie jestem zadowolona z tej notki ;/
Miejmy nadzieje, że to nie bd klęska [*].
Bujka ;**
- Przepraszam! - i chłopak w mniejwięcej moim wieku całkowicie wyszedł z mojego ciała.
- TIM! - wydarłam się na niego.
Smarkacz tylko obrócił się aby mi pomachać i pobiegł w swoją stronę zachaczając nogami o swój biały laboratoryjny mantel.
Żałowałam, że nie popieściłam go prądem! Odkąd pamiętam ten typ zabawiał się w najlepsze swoja bardzo irytującą mocą. Potrafi przeniknąć przez wszystko, dosłownie wszystko. Czy to metal, woda, czy ciało... przechodzi przez wszystko jak nóż w masło. Gdy uczyłam go jeździć samochodem wpakował w mojego jeepa wszystkie znaki drogowe. Musiałam po cichutku zezłomować samochód, bo żaden z mechaników nie wiedział jak wyjąć znak z silnika nie rozwalając go. No po prostu udusić dzieciaka! A zaś innym razem, gdy droczyliśmy się zostałam pozbawiona stanika, gdyż nie umiał przebić moich argumentów! Po prostu zabić! Wskrzesić! i jeszcze raz ZABIĆ! ! Zawsze gdy widziałam jego mordkę miałam ochotę wepchać mu do gardła pięść, albo popieścić go zdrowo prądem. Tak 340V mu nie zaszkodzi. A może nawet mu się polepszy. Kto wie?
Postanowiłam nie przeszkadzać tym szalonym ludziom, którzy biegali w popłochu i wzbiłam się w powietrze na małej chmurce okalającą moje stopy. Z wysokości lepiej widziałam, gdzie kto jest, a najważniejsze było to, że nikomu nie przeszkadzałam.
Pierwszy raz w historii Podziemia w Sali Głównej był taki ruch. Nigdy nie myślałam, że w całym Pałacu Odrodzenia pracuje tyle ludzi. A teraz wszyscy powyłazili ze swoich gabinecików i namnożyło się ich jak mrówków. Kilku podziemnych skinęło mi z szacunkiem głową, a inni przesłali pozdrowienia, dla mnie i rodziców. Odmachałam im na znak, że usłyszałam i dalej szukałam tego starego Pryka, który zazwyczaj przechadzał się po tej sali, gdyż było to najspokojniejsze miejsce w całym Pałacu... no i najpiękniejsze.
Ściany w kolorze beżowo-białego marmuru, przeplatane złotymi zdobieniami dodawały tej sali królewskiego wyglądu. Do tego czerwone gobeliny z wizerunkiem przeróżnych herbów rodzin, byłych królów bądź ważnych rodów. No i oczywiście nie mogłam zapomnieć o kryształowym żyrandolu zrobionym z czystego diamentu, który rozpościerał się pod sufitem. Był wielkość małego busa... Nic dziwnego jeśli ma oświetlać całą salę, która jest naprawdę ogromna. Przejście z jednego końca na drugi zajmuje dobrą minutę, a gdy trzeba ominąć wielkie szklane schody to czas się podwaja. Surowe wnętrze rozweselają żywe rośliny stojące w wielkich glinianych doniczkach przy oknach.
Zrobiłam unik przed monumentalną nogą Boba, który użył swojej mocy wydłużenia ciała, aby szybciej przedostać się na drugi koniec sali. Rozejrzałam się jeszcze raz, ale nigdzie nie widziałam Olafa.
Gdzie ten choleryk się podziewał?
Dostrzegłam najpierw ciemnoskóra dziewczynę potrząsającą swoimi bujnymi lokami, a dopiero po tym dostrzegłam chudą sylwetkę wyłaniającą się z "ukrytych" w ścianie drzwi. Od razu rozpoznałam tego brodatego sknerę, który był nad wyraz spokojny zważając na obecną sytuacje. Jego mina mówiła:
"Ehh! Tylko jakiś wariat chce powyrzynać każdego, kto mu się sprzeciwi... Nie wiem o co wy robicie tyle hałasu? Nic wielkiego! O! Jaki ładny kwiatek."
No krew mnie zalała gdy ujrzałam ten jego spokojny uśmiech.
Podleciałam do rodziny królewskiej i bez żadnych ceregieli, zeskoczyłam z chmurki i stanęłam twarzą w twarz z Królem. Dosłownie.
- Olaf co ty wyprawiasz? - spytałam próbując powstrzymać moje dłonie od nadmiernego dygotania. Byłam zdenerwowana całą sytuacją, jak wszyscy, a to, że mój "przyjaciel", którego nie widziałam prawie dekadę, zabił człowieka podwajał moją nerwicę. Przez całe zajście miałam ochotę coś rozwalić. Normalnie palce mnie świerzbiły. A rzeczą, która mi się nawinie pod rękę to będzie nos szanownego Króla.
Mężczyzna uśmiechnął się pogodnie.
- Wyłącz się, bo nie lubię patrzeć na te twoje przekrwione źrenice. - skomentował moje oczy.
Nosz cholera! Zaraz nie wytrzymam i mu przyłożę! Albo wsadzę w niego 220V!
- Uwarunkowanie genetyczne... - zaczęłam swój wywód na temat moich czerwonych oczu, ale przerwał mi to nonszalancko.
- Tak, tak, używasz mocy... bla, bla bla... wiem, wiem. - powiedział rozmarzonym głosem i przeszedł w stronę okna, za które się wychylił i zagwizdał.
A ja zmierzyłam się z wzrokiem z April.
"Czy on głupieje?" - spytałam bezgłośnie.
"Starzeje się. Odpuść mu" - odparła dziewczyna, śmiesznie wykrzywiając usta z każdą literką.
Za chwilę nie wytrzymam i mu przyłożę. - wtargnęłam do umysłu April zręcznie omijając barierę.
Dziewczyna uśmiechnęła się, ale nie zdążyła odpowiedzieć. Ubiegł ją ojciec:
- Orzesz w mordkę! - przeciągnął ostatnie litery - Ile ludzi! Nosz kurka wodna! A ja nie ma przemówienia. - pogładził się po brodzie.
Ciemnoskóra uderzyła się dłonią w czoło, a ja powstrzymałam się od wzięcia go za te swoje biało-niebieskie fraki i potrząśnięcia nim... a raczej wywalenia przez okno. Kochałam tego faceta i martwiłam się o niego, dlatego jestem taka nerwowa. A wkurza mnie tym swoim beztroskim zachowaniem. Znam go od kilu lat i wiem, że tak reaguje na stres... ale jak ja mu zareaguje na stres to przeleci przez okno.
- Olaf. - powiedziałam zaciskając pięści. Walczyłam z sobą, gdyż byłam rozdarta na dwa fronty. - Gabriel może posunąć się do wszystkiego.
Wycedziłam w końcu.
Mężczyzna wzdrygnął się i uważnie na mnie popatrzył.
- Antonino...
- Zbije cie. - przerwałam mu gdy wymówił moje pierwsze imię.
Poczułam nad swoją głową formujące się chmury burzowe. Ta część mojej mocy reagowała na moje emocje. Gdy byłam wściekła mini burza pojawiała się nad moją czupryną aby stopniowo przeradzać się w wielką nawałnicę z gradem, piorunami i czym popadnie.
- Dobrze, dobrze! Jezu! Ale ty nerwowa! - rozdmuchał chmury - Alice. - położył mi ręce na ramionach. - Jesteś piękna, mądrą i młodą kobietą, której nie do twarzy w tej zmartwionej mince. Wiec proszę teraz o szeroki uśmiech... - uszczypnął mnie w nos tak samo jak gdy miałam 12 lat - I zniknięcie mi stąd, bo muszę się przygotować do przemowy.
Nim się obejrzałam zostałam wypchnięta przez drzwi prowadzące na schody, które prowadziły na Główny Plac. Byłam w takim szoku, że nawet nie zareagowałam gdy zaraz za mną wypchał biedną April.
- Ją też weź, bo od trzydziestu minut suszy mi głowę. - zatrzasnął drzwi.
Jeszcze przez chwilę nie umiałam otrząsnąć się ze zdumienia. Do końca nie dotarło do mnie to, co się przed chwilą stało. Spojrzałam na April, a szesnastolatka na mnie.
Miała otwarte usta ze zdziwienia. Martwiła się o swojego ojca podobnie, jak ja... ale nic nie przebije rodzinnej miłości... nawet jeśli jest się adoptowaną córką władcy.
Westchnęłam, a z tym wyleciała cała moja frustracja.
Zarzuciłam dziewczynie szarmancko rękę na ramionach i włączyłam tryb "beztroskiej dwudziestolatki"
- Chodź. Trzeba zająć jakieś dobre miejsca, aby zobaczyć tego pajaca w akcji.
***
Zeszłyśmy białymi schodami na Główny Plac gdzie zgromadzili się wszyscy ludzie, którzy chcieli się czegoś dowiedzieć...
Przeciskali się i wpadali na siebie jak stawo krów... Żałosne... ale
czego nie zdziała panika? Znów użyłam mocy aby wznieść śie wraz z April i
zając jakieś dogodne miejsce. Oczywiście jak to ja uznałam, że bolą
mnie nogi w tych szpilkach i musiałam sobie stworzyć dodatkową chmórkę
która podtrzymała mój cięzki tyłek. Po tylu latach posługiwania się
mocą nie musiałam skupiać się na wykonywanej czynności. To jakoś samo
przychodzi. Nawyk, z którego byłam bardzo zadowolona, gdyż nie musiałam
już używac swoich szarych komówrek, a to było dla mnie bardzo
komfortowe.Hałas, który robili ludzie był coraz większy. Nawoływanie zdenerwowanych matek, na dzieci, które zostały porwane przez tłum ludzi... Nie rozumiem po co on tu ciągli dzieciaki? No rozumiem, że jak nie ma przy kim zostawić dziecka... ale nie przyjść z całą rodziną! Ja, na miejscu niektórych wysłałabym tylko jedną osobe do podziemia aby zdały relacje całej rodzinie i po kłopocie. Bez paniki i wielkiego tłumu. Ale nie... Tu sobie muszą przyjść całe rodziny jak na jakiś piknik, a potem dzieci gubią.
W końcu znalazłam grupkę znajomo wyglądających osób i postanowiłam tam podlecieć.
Diana od razu do nas pomachała.
- April co się dzieje? - ledwie dziewczyna znalazła się na ziemi, a już zalała ją fala pytań, na które nie znała odpowiedzi.
- Wiem tyle co wy. - odparła przytulając się do Ciemnowłosej.
Nawiązała się pomiędzy nimi żywa rozmowa, gdyż Diana chciała z niej wydusić wszystko co wie, ale biedaczka wiedziała tyle co i inni. Ja natomiast wyłączyłam sie całkowicie z rozmowy i rozejrzałam sie po tak dobrze znanym mi podziemiu.
Znajdowaliśmy się w wielkiej "jaskini" w skale. Ze ścian wychodził miliony schodów, które prowadziły do najróżniejszych miejsc. Całe pomieszczenie było wykonane dość surowo, lita skała ociekała wodą, a jedyne światło, które tu padało pochodziło z jeziora, które dosłownie wisiało nad nami i dawało niebieskawy poblask. Spojrzałam w stronę falującej wody.
Każdy człowiek myśli, że na dnie jeziora znajduje się muł, piasek i inne świństwa. Natomiast my Podziemni widzimy dno morstkie przez cały czas. Było nieskazitelnie czyste, bez żadnych oznak osadzonego pisaku na dnie. Patrząc na tę "bańkę" wody, która unosiła sie nad nami, nie jedna zwykła osoba uznałaby lewitujące jezioro za wytwór diabła, a dla nas była to zupełna oczywistość. Od zawsze jezioro nad nami wisi i na zawsze będzie wisieć.
Gdy byłam mała i rodzice się mną zajmowali, przechadzaliśmy się często pod tym właśnie jeziorem. Pewnego dnia w jeziorze pojawił się jakiś nurek, który sprawdzał dno morskie w poszukiwaniu czegoś. Widziałam jego twarz i niebieskie oczy, które widniały za goglami... Pomachałam mu, ale nie odmachał i w tedy tata wyjaśnił mi, że ten Pan nas nie widzi i nie zobaczy. Zamiast rodziny z dzieckiem, znajdującej się pod jeziorem, widział tylko piasek i muł.
Moje wspominki przerwała mi rybka, która właśnie przypłynęła w miejsce gdzie "lata" temu pływał nurek. Zaczęłam się zastanawiać, czy rybka nas widzi. W sumie dobre pytanie. Jeśli by nas widzia to byłaby Rybką Umysłu, a jakby nas nie widziała to byłaby zwykłą Rybką.... W sumie... fajnie by mieć taką pływającą Rybkę Umysły... Jeszcze jakby miała skrzydełka i mogłą latać! To dopiero coś!
Z rozmyślań wyrwało mnie potrącenie przez jakiegoś faceta. Usłyszałam krótkie "przepraszam" wychodzące z ust zakapturzonego mężczyzny, który bardzo szybko oddalał się brnąc przez tłum. Zmarszczyłam brwi. Cholera! To on! Zaczęłam przeciskać się za nim. Potrącałam raz po raz ludzi, którzy napatoczyli się pod nogami. Co chwile rzucałam na prawo i lewo krótkie "przepraszam" i przeciskałam się dalej myśląc, że w końcu dogonię tego czarnowłosego idiotę. Ale niestety moja drobna postura nie pozwalała mi się do niego zbliżyć, aż w końcu zgubiłam go w tłumie.
- Szlag! - warknęłam.
Obróciłam się aby wrócić do reszty, ale zostałam porwana przez ludzi, a tym samym zgubiłam i JEGO i grupkę przyjaciółek.
Grrr! Chciałam uformować kolejną chmurkę aby ich poszukać, ale nastąpiło wielkie poruszenie ze strony Królewskiej Sceny, która zaczęła przemieszczać się, w górę, a na niej znajdowała się samotna postać Króla.
Cały tłum uciszył się szybciej, niż Scena zdążyła wyjechać na samą górę. Zaległa głucha cisza. Mężczyzna postąpił krok do przodu.
- Moi przyjeciele! - zaczął Olaf, rozkładając ręce jakby chciał wszystkich objąć. - Dawno was tu nie widziałem w tak licznym gronie. - uśmiechnął się przyjaźnie. - Co was niepokoi moi drodzy przyjaciele? - powiedział łagodnie, czekając na odpowiedź.
- Mamy dość życia w cieniu tych marnych robaków, LUDZI! - z tłumu przede mną rozległ się donośny, męski głos.
Spojrzałam w tamtą stronę ale głowy innych uczestników przemówienia, zasłoniło mi widok. Okropność być niskim w szpilkach!
Olaf uśmiechnął się jakby tego oczekiwał.
- Czym nam Ludzie zawinili, ażeby ich tak nienawidzić? - odparł spokojnie.
- Każą nam się ukrywać! - tym razem odparł ktoś za mną.
Obejżałam się za siebie. Był to bykowaty mężczyzna w czarnym płaszczu z kaprurem na głowie, który nie pozwalał mi ujrzeć jego twarzy.
- Ach więc to was trapi... - westchnął Olaf - Więc myślicie, że zabijenia Ludzi na antenie telewizyjnej to dobry pomysł na ujawnienie się... Czyż nie? - zagrzmiał surowo Olaf. Teraz był zły... a wręcz wściekły.
- Kilka ofiar to nic dla nowej potęgi! - odkrzyknął teraz damski głos znajdujący się tuż obok mnie. Miała na sobie czarny kaptur tak jak reszta, ale z pod niego wystawały strąki blond włosów. Wiec szmata musiała być półkrwi,innego wyjaśnienia nie widzę gdyż człowiek tu nie potrafi wejść.
- Kilka ofiar? - zagrzmiał Olaf - Czy wy myślicie, że to skończy się na kilku ofiarach?! - zrobił bardzo dziwny gest pięścią - Wy dążycie do masowego mordu! - krzyknął Olaf - Ludzie są spanikowani! Zaraz wyciągną przeciwko nam najgroźniejszą broń!
- Więc trzeba szybciej zająć wszystkie arsenały! Aby jak najbardziej zmniejszyć ilość ofiar! - poznałam go. Poznałam jego głos! W końcu szczur wyszedł ze swojej nory. Co prawda jego głos brzmiał bardzo doniośle ale bez problemu go poznałam. To na pewno ON.
Olaf prychnął kierując palec wskazujący w stronę podżegacza.
- A teraz zadam Ci pytanie Panie Michaelis - jego ton z ciszył się - Mówisz o ofiarach w zwykłych ludziach broniących swoich praw, czy o ofiarach jakie dojdą w twoich szeregach Ludzi Umysłu?
Zaległa głucha cisza, przerywana raz po raz płaczem dziecka.
Widziałam, że każde spojrzenie zostało skierowane w stronę Gabriela. Wszyscy wyczekiwali na odpowiedź z taką samą ciekawością.
Kontem oka zauważyłam, że król upadł na kolana.
- OLAF! - myślałam, że krzyknęłam w myślach, ale mój głos poniosło echo po całym Podziemiu. Wszyscy zwrócili głowy w stronę Platformy, na której znajdował się klęczący mężczyzna trzymający się za gardło. Z trudnością łapał oddech.
Zachowywał się jakby jakieś niewidzialne ręce go dusiły. Trzymał się za szyję, raz po raz robił palcami ruch jakby chciał się podrapać, ale trafiał na pustą przestrzeń kilka centymetrów od gardła.
Ludzie zaczęli krzyczeć i kilka osób próbowało dostać się na platformę ale odbijali się od niej jak od ściany. Ktoś musiał nałożyć na nią jakąś barierę... Więc wszystko przewidział! Co za gnój!
Nagle głos Gabriela rozbiegł po całej sali, niestety słabo go słyszałam gdyż w powietrzu wzbiły się krzyki ludzi.
Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Postawiłam stopę na niewidzialnym schodku i zaczęłam piąć się w górę. Zostałam szarpnięciem zatrzymana, następnie zostałam pociągnięta do tyłu i zleciałam ze schodka, lądując zgrabnie na kolanach. Dziewczyna, któa wcześniej krzyczała właśnie wykręcała mi ramię.
- Ty się ślicznotko nigdzie się nie ruszasz. - powiedziała swoim słodkim głosem. Gdzieś już go słyszałam... Ale nie miałam pojęcia gdzie.
- Nie doczekanie twoje - odparłam prześlizgując się pod jej nogami i podcinając ją. Teraz to ona leżała na ziemi, a ja wykręcałam jej obie ręce - Jesteś o sto lat za mną aby ze mną walczyć. Nie ważne w jakim położeniu się znajdziesz. - wyszeptałam jej do ucha. A ta przełknęła głośno ślinę. - Jeśli nie chcesz obić swojej ślicznej buźki to mi nie przeszkadzaj.
Pchnęłam ją nogą, a ta upadła na twarz.
Poprawiłam swoje włosy i odwróciłam się od blondynki, która wyglądała żałośnie.
Odwróciłam się w stronę platformy, aby zbadać sytuację. Jakimś sposobem Gabriel dostał się na platformę przemawiając do ludzi swoimi chorymi ideami. Wszyscy ludzie darli się, aby zszedł a nic mu się nie stanie, ale on nie słuchał. Znów Postanowiłam spotkać się ze starym przyjacielem twarzą w twarz. Kilka razy podczas przemowy czułam na sobie jego wzrok... no w końcu kto by nie zauważył rudej kropeczki wśród morza czerni?
Wyczułam iż kobieta chce się na mnie rzucić. Nie potrzebowałam tego widzieć. Wystarczy, że powietrze wokół mnie zafalowało, a ja to wychwyciłam. Pochyliłam się do przodu opierając dłonie o podłogę i wymierzyłam jej kopniaka w twarz. Coś chrupnęło ( najpewniej jej nos i kobieta poleciała do tyłu ).
- Ostrzegałam. - rzuciłam przez ramię i spojrzałam na swoje buty - Fuj... przez ciebie będę musiała je wyrzucić. Twoja wytapetowana twarz odbiła się na moich czarnych szpilkach! To były moje ulubione botki od Dior! - pożaliłam się najpewniej powietrzu.
- W końcu przyjdzie wolność! - na te słowa spojrzałam na platformę.
Gabriel doskoczył do Olafa, który wyglądał jakby zaraz miał zejść z tego świata. Był cały blady i wymęczony. Najpewniej brakowało mu powietrza. Michaelis wydobył zza pleców długi lśniący nóż, który przytknął królowi do gardła.
- Nadeszły rządy Ludzi Umysłu! - ryknął.
Chwycił Olafa za włosy i przeciągnął zimną stalą po gardle ofiary. Widziałam to w zwolnionym tępię. Najpierw pokazała się czerwona pręga, a zaraz po tym z jego ciała trysnęła ciemno-czerwona krew, która obryzgała pierwszy rząd.
Nawet nie krzyknęłam. Zostałam porwana przez tłum cisnących się w stronę Gabriela ludzi, którzy pałali do niego zemstą i nienawiścią. Tłum podtrzymywał mnie na nogach. Gdyby nie ludzie już dawno leżałabym stratowana.
Gabriel jeszcze przemawiał do tlumu z szaleńczym uśmiechem. Na końcu swojej przemowy kopnął drżące ciało króla, które potoczyło się bezwładnie do przodu i runęło z platformy zostawiając za sobą czerwone plamy krwi. Ciało powoli spadało na zięmię, aby w końcu z głuchym brzękiem uderzyć w twardą posadzkę, którą był wyłożony cały plac. Widziałam jak dzieci zaczynają panikować i biec w przeciwną stronę niż wszyscy. Widział jak facet stojący obok zatrzymał się w bez ruchu z pełnią nienawiści w oczach. Kilka ludzi także się zatrzymało, ale nie zdążyłam się im przypatrzeć dokładniej. Usłyszałam przeraźliwy krzyk małego chłopca, który został potrącony i upadł na ziemię. Napięłam mięśnie i wyskoczyłam ponad ludzi pomagając sobie powietrzem.
Zanurkowałam w tłumie za chłopcem i porwałam go z ziemi ratując go od stratowania. Coś huknęło i panika zrobiła się większa. Ludzie nie wiedzieli gdzie maja biegnąć. Teraz prąd pchał w drugą stronę do wyjścia. Przytuliłam do siebie płaczącego chłopca i wzbiłam się w powietrze. Odwróciłam się ostatni raz aby spojrzeć na Gabriela. Nasze spojrzenia się spotkały. Od razu odwróciłam głowę, próbując zahamować łzy.
Dopadłam jako pierwsza jednych z drzwi i przedostałam się na parking za Parkiem w Gocewii. Zaraz za mną wybiegli inni ludzie. Odbiegłam jeszcze kilka metrów i odstawiłam chłopca na ziemi pod jednym z klonów.
- Jak masz na imie? - spytała jednocześnie próbując go uspokoić.
- Kevin. - odparł dziecięcym głosikiem pociągając nosem.
Był cały zasmarkany, fuj!
- Dobrze. - zaczęłam zastanawiać się co mam powiedzieć. Nigdy nie obcowałam z niećmi tak małymi i nie wiem co mam robić. - Z kim tu przyszedłeś?
- Z tatą. - no jasne. Tylko facet mógłby ciągnąć dziecko po Podziemiu. Co za nieodpowiedzialny rodzic.
Próbowałam powstrzymać się od prychnięcia.
- Kavin, - położyłam mu dłonie na malutkich ramionkach - Poczekam tu z tobą aż twój tatuś przyjdzie okej?
Pociągnął nosem i pokiwał głową.
- Dobrze.
Uśmiechnęłam się pogodnie czochrając chłopca po głowie.
- No a teraz nos do góry i suszymy ząbki. Nie możesz się cały obsmarkany pokazać tacie! Przecież jestes juz duży chłopak, nie? - pocieszyłam malca.
Chłopczyk uśmiechnął się.
Ludzie przebiegali obok nas lawiną jeden po drugim. Jak mrówki wybiegające z palącego się mrowiska.
- Kevin! - usłyszałam jakiś męski głos za sobą.
- Tata! - chłopczyk puścił moją dloń i pobiegł do swojego rodzica.
W końcu. Miałam już dość stania jak deska pilnując jakiegoś bachora bo rodzić nie potrafił się nim do porządku zająć. Ale z drugiej strony to chociaż na chwilę zapomniałam o tym co stało się w Podziemiu. Gdy sobie o tym przypomniałam łzy nabiegły mi do oczu.
Nie wiem jak długo stałam pod drzewem rozmyślając nad tym co powinnam teraz zrobić. Stałam i stałam, myślałam i myślałam i dawałam upust mojemu żalu. Opamiętałam się dopiero gdy ludzie w czarnych wdziankach wyszli z podziemia.
Było ich trzech. Blondynka, która miała całą zakrwawioną twarz i dwóch mężczyzn w tym jeden wysoki i przypominał mi ochroniarza z Landrynki, a drugi był szczupły i wysoki. Spojrzałam na nich lekko nieprzytomnym wzrokiem. Ich ciuchy gdzieniegdzie były potargane więc coś poważnego musiało się stać w Podziemiu. Wskazali na mnie palcem i w tym momencie otrzeźwiałam. Trójka zaczęła przemieszczać się w moją stronę.
Oparłam się niedbale o drzewo i czekałam aż się zbliżą. Jako pierwszy chciał mnie dopaść Pan Wysoki. Nie miałam zamiaru czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Dopilnowałam aby ostatnie co zobaczyli byłyby moje czerwone źrenice i rozpłynęłam się we mgle, którą przywołałam. Dosłownie rozpłynęłam się.
***
Zamknęłam za sobą drzwi. Zdjęłam przemoczoną kurtkę i rzuciłam ją na
czystą jak łza podłogę mojej posesji. Przeszłam przez wielki hol
zostawiając za sobą błotniste ślady na białym, podgrzewanym marmurze.
Nie zapaliłam światła. Chciałam w ciemności dać upust mojemu żalu.
Weszłam do kuchni, której ściany zostały zrobione z wielkich akwarium,
wypełnionych kolorowymi rybka, które pływały w tych swoich ciasnych klatkach.
Akwaria dawały blady niebieski poblask, dzieki, któremu w ciemności nie
wpadałam na przyrządy kuchenne. Podeszłam do szafki, z której
wyciągnęłam długą szklankę. Podeszłam do kranu i nalałam do niej zimnej
wody. Ręce strasznie mi się trzęsły. Albo z długiego biegu, albo z nerwów, które mi towarzyszyły odkąd widziałam dzisiejsze wiadomości. Wzięłam kilka łyków orzeźwiająco ziemnej wody, która przepłynęłam przez moje rozpalone ciało.
KTOŚ TU JEST.
W głowie włączył się alarm. Wyczułam kogoś. Powietrze powinno
swobodnie przepływać przez każde pomieszczenie w tym pustym domu lecz one zderzało się z intruzem, który zakłóca swobodny przepływ cząsteczek. Ktoś przebywa w mojej
willi. I znajduje się dokładnie w salonie. Zbliża się. Mój mózg
analizował już wszystkie scenariusze i przygotowywał zasadzkę na
intruza.
Tymczasem ja
przechyliłam znów szklankę i woda zalała moje usta. Bez dodatkowego
pośpiechu dolałam wody do półpustej szklanki, dalej śledząc napastnika. Grałam na zwłokę, aby nie spłoszyć napastnika.
Tymczasem wyczułam jego ciepły oddech wydobywający się z jego płuc. Poruszał się bezszelestnie więc go nie słyszałam, ale miałam nad nim znaczną przewagę. Nie potrzebuje mieć wyczulonych zmysłów aby zlokalizować napastnika. Mi wystarczy powietrze, które znajduje się na całej kuli ziemskiej.
Tymczasem wyczułam jego ciepły oddech wydobywający się z jego płuc. Poruszał się bezszelestnie więc go nie słyszałam, ale miałam nad nim znaczną przewagę. Nie potrzebuje mieć wyczulonych zmysłów aby zlokalizować napastnika. Mi wystarczy powietrze, które znajduje się na całej kuli ziemskiej.
TERAZ! - krzyknął mój mózg.
Postawiłam
szklankę na blacie kucając, uchylając się przed
łapami wroga. Podcięłam napastnika, ale ten zręcznie przeskoczył przez
wyspę i znalazł się poza zasięgiem moich ciosów fizycznych. Ale po co mi
one? Otworzyłam mocą szafkę, miała uderzyć intruza w tył głowy, ale on uchylił się jakby wiedział do czego jestem zdolna. W tym czasie wstałam i zgrabnie wskoczyłam na wyspę.
Napastnik stał tyłem do światła i niewidziałam jego twarzy. Jedynie
mogłam okreslić, że jest wysokim Człowiekiem Umysłu dużo silniejszym
odemnie. Wiec nie mogę wdać sie z nim w walkę wręcz bo przegram i wszystko będzie pozamiatane.
Chciał
chwycić mnie za kostkę, ale skoczyłam w tyl na ręce i wymierzyłam mu
prawa nogą kopniaka. Zatrzymał go i pchnął moją nogę. Zostałam tym
zmuszona do zeskoczenia zgrabnie na podłogę. W czasie moich akrobacji,
intruz zaczał biec w stronę salonu. Chwyciłam za szklankę z wodą i
cisnęłam nią przed siebie. Roztrzaskała sie na podłodze mocząc buty
mężczyzny.
Trafiony! - uśmiechnęłam się. Jak dotąd wszystko idzie zgodnie z moim planem.
Rzuciłam się za nim w pościg. Teraz gówniarz się się nie wymknie! Jest na moim terenie
i mam nad nim znaczną przewagę. Jestem mniejsza i szybsza, więc szybko
go dogoniłam. Machnęłam ręką i posłałam w jego stronę strumień wiatru,
który niestety trafił w stary wazon babci i przepołowił go idealnie na
pół.
Cholera. Zmienił trajektorie wiatru. Czyli mam do czynienia z kimś kto zna moje zdolności. - pomyślałam.
Goniłam
go dalej i kolejno wysyłałam w jego stronę ostre strumienie wiatru,
które zazwyczaj nie trafizły w cel. Albo się uchylał albo zmieniał lot
wiatru. Ale powoli wpadał w moją pułapkę. Zaczął uciekać w stronę
prawego skrzydła domu gdzie znajdował się pokój z wielkim akwarium
wypełnionym rakami. I w tym właśnie momęcie wpadł w moje sidła.
Obniżyłam temperature powietrza przy jego butach, a kropelki wody
znajdujące się na nich zaczęły zamarzać. Poślizgnął się. Te kilka sekund
dały mi nad nim znaczną przewagę. Jednym zwinnym ruchem odpięłam klapę
pochwy, w której znajdował się mój nóż i szybkim ruchem nadgarstka
posłałam go w stronę wielkiego akwarium. Ostrze wbiło się w szkło jak w
masło. Zaraz po tym na szklanej szybie pojawiły się małe pęknięcia, coraz większe i większe,
aż szyba pękła i fala wody wraz z rakami zalała intruza.
Wyczarowała chmurkę, która uniosła mnie nad wodą, obniżyłam temperaturę w
pokoju do - 15 stopni, a w tym samym czasie stworzyła bańkę wody do
której złapałam wszystkie stworzonka, które wyleciały z akwarium. Nie
mogłam ich posłać na niechybną śmierć.
Nogi
mężczyzny zmieniły się w wielką bryłę lodu unieruchamiając go od ud w
dół. Przywołałam do siebie nóż, który podleciał do unieruchomionej
postaci w gotowości zadania ciosu w gardło przy jakim kolwiek ruchu napastnika.
- Szach i mat. - powiedziałam uśmiechając się zadowolona z mojej małej gry w kotka i myszkę - Światło.
Pomieszczenie
zareagowało na mój głos i od razu rozświetliło się. Nie byłam zbyt
zdziwiona gdy ujrzałam dwudniowy zarost i włosy idealnie zaczesane lekko
do tyłu. Z jego gardła wydobył się słaby rechot.
- Niekulturalnie witasz starych znajomych. - sarkastyczny ton w jego głosie przyprawiał mnie o dreszcze.
-
Zazwyczaj moi goście nie wkradają się do mojego domu i nie próbują na
mnie napaść. - powiedziałam zeskakując z chmurki na wodę, po której
dosłownie przeszłam nie mocząc butów.
- Zazwyczaj gdy kogoś odwiedzam, ta osoba jest w domu. A tak musiałem sam się ugościć. - odparł.
-
I pozbawić przytomności dwóch moich ochroniarzy, którzy aktualnie leżą w
krzakach pod moim oknem? - odparłam głosem pełnym złości.
- Bo nie chcieli mi otworzyć. - powiedział nadwyraz poważnie.
Założyłam ręce na piersi.
- To dlatego musiałeś się z nimi gonić po całej posesji?
Przekszywił przyjaźnie głowę.
-
Twoje zdolności są imponujące. W tak krótkim czasie zdążyłaś
przeanalizować całe zajście i wyciągnąć z tego wnioski, a do tego
prowadzić za mną pościg. - zawiesił głos - Bardzo imponujące.
Nie wyczułam w jego głosie cienia sarkazmu, ani kpiny. Zmienił się. I to bardzo.
Prychnęłam.
- Dopiero teraz przeanalizowałam to co zrobiłeś na podwórzu. - powiedziałam siadając na sofie.
Machnęłam ręką i woda na powrót zaczęła wracać do akwarium, a odłamki szkła na swoje miejsce. Obniżyłam temperaturę wody na zewnątrz akwarium i drobinki lodu utwierdziły szkło na miejscu, a stawonogi znów zaczęły żyć na swoim terytorium. Potem bd sie zastanawiać resztą. Najwpierw musze sobie poradzić z tym idiotą uwięzionym w bryle lodu.
- Wydoroślałaś. - uniósł jeden kącik ust - Masz zamiar kiedyś mnie uwolnić? Trochę nogi mi zdrętwiały.
Pomasował swoje uda, a ja założyłam nogę na nogę.
- Szkoda, że Olaf nie mógł powiedzieć tego samego, gdy rozcinałeś mu gardło... albo facet z telewizji. - teraz to ja uniosłam brwi w kpiącym geście.
Zaśmiał się:
- No nie mów, że chcesz mnie zabić.
Kiwnęłam dwoma palcami i nóż zbliżył sie do niego, a on wyciagnął dłoń w jego stronę i odchylił się na tyle ile pozwalał mu lód.
- To by rozwiązało wszystkie problemy. Ukarania mordercy i królobójcy. Ludzi szybko byśmy uciszyli jakimś głupimi wyjaśnieniami i wszystko wróciło by do normy.
Powiedziałam bez uczuć, przygryzając paznokieć kciuka.
Gabriel przełknął ślinę.
- Zmieniłaś się. Może to i lepiej.
Prychnęłam.
- To nie ja sie zmieniła. - odparłam - To ty jesteś zupełnie inną osobą. Może został Ci ten irytujący sarkastyczny głos i gówniane poczucie humoru, ale to wszystko jest tylko twoją maską. A już dziś wiem co się pod nią kryje. - odwróciłam od niego wzrok, gdyż nie umiałam patrze na jego tak znajome rysy... Do teraz nie umiałam dopuścić do siebie myśli, że to jest ta sama osoba którą tak dobrze znałam jeszcze dziesięć lat temu. To bolało. I to bardzo. - I wiem po co tu przyszedłeś.
Kiwnęłam znów palcami i nóż wbił się gładko w lód roztrzskując go na miliony kawałeczków, tym samym uwalniając nogi Gabriela od swoje więzienia.
Mężczyzna westchnął z ulga i rozmasował swoje obolałe kończyny.
- Spotkać się ze starą znajomą. I porozmawiać o kretyńskich ideach tego słabeusza.
Wstałam jak oparzona z sofy. Moje dwa palce wystrzeliły w jego stronę:
- Nie waż się obrażać Olafa! - warknęłam.
Wyprostował się.
Cholera! Dowiedział się, że trafił w czuły punkt! - pomyślałąm. Całą moją strategi "Zimnej jak lód" trafił szlag. Ale w sumie cieszyłam się. Nie lubiłam grać kogoś kim nie jestem. Jak narazie w naszej konwersacji mamy remis.
- Mówie tylko prawdę, Al.
Coś ukuło mnie w sercu kiedy wypowiedział moje imię... Tak to przypominało czasy dzieciństwa! Lecz nie dałam po sobie poznać, że to mnie trafiło. Za bardzo byłam wściekła.
- Nie waż sie obrazić go jeszcze raz. - wycedziłam.
Obrócił się w moją stronę i założył ręce na piersiach.
- Bo co mi zrobisz? Zagrozisz jakimś tam nożykiem? - zakpił.
Jak on mi przypomina tego smarkacza jakim był w młodości! Ale dlaczego myślę, że wcale taki nie jest? I tylko to przedemną udaje, aby przeciągnąć mnie na swoją stronę, wzbudzając litość? To podpowiadała mi moja intuicja... Ale jak jest naprawde? Nie wiem.
Spojrzałam mu prosto w oczy.
- Strzele w pysk. - powiedziałam poważnie.
Jego gałki oczne się rozszeżyły. Chyba nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Na miejscu zdziwienia, pojawił się wyraz lekkiego rozbawienia i niedowierzania.
- A jednak, aż tak bardzo się nie zmieniłaś. - zwiesił delikatnie głowę, aby spojrzeć na mnie spod rzęs - Wypiękniałaś.
No i tu jest pies pogrzebany. Zatkał mnie. Spodziewałam się po nim wszystkiego... Ale nie takiego wyznania.
- A tobie się pogarsza wraz z wiekiem. - zripostowałam go. Nie miałam ochoty bawienia się z nim w Romeo i Julię.
- Dowcipna jesteś. - powiedział - Al - spoważniał napowrót - musimy poważnie pogadać.
Spojrzałam na niego jak na najwiekszego idiote na świecie.
- Przez cały czas rozmawiam z tb na poważnie.
Uniósł brwi, ale puścił moją uwage mio uszu.
- Al szykuje się rewolucja! - podszedł do mnie - Możemy wszystko zmienić! - zaczął mówić gorączkowo, a jego oczy wyglądały jakby zamglone. I to mnie martwiło. - Możemy na powrót zająć nasze miejsce na świecie! To my powinniśmy rządzić tym światem, a nie tacy slabi ludzie! - chwycił mnie za ramiona i potrząsał mną za każdym słowem.
- Ale i tak rządzimy światem! - odparłam mu.
- Ale w uktyciu! - puścił mnei i przeszedł na drugi koniec pokoju przyglądając się prowizorycznemu akwarium, które stworzyłam. Postukał w nie paznokciem. - Gdy pokażemy im naszą potęgę i ich słabości przejmiemy władze bez rozlewu krwi! - obrócił się w moją stronę rozkładając ramiona - czy to nie piękne?
Jego sposób mowienia i poruszania się tak bardzo przypominał mi małego Gabiego, z którym spędziłam prawie całe dzieciństwo... Patrzyłam na jego dorosłą wersję i mimowalnie przed oczami ukazywał mi się dziesięcio latek, który klękał na jedno kolano wręczał mi pierścionek z białych polnych kwiatków i pytał czy chce za niego wyjść... Teraz ten mały chłopak gdzies zniknął... a na jego miejscu ukazał się dorosły mężczyzna z rządzą mordu wypisaną na twarzy. To było bolesne.
- Raczej chore. - wszystko co chciałam powiedzieć mieściło się w tych dwóch słowach, więc po co miałam przeciągać?
- Alice! - jego dłos złagodniał, jakby chciał coś tłumaczyć małemu dziecku - Możemy stworzyć nowy świat!
Rozłożył szeroko ręce i cień padł na jego posturę.
Przymrużyłam oczy. Jego spodnie i buty były suche. Powinny być mokre po zdeżeniu z 500 litrami wody.
DRAŃ!
- Jak mogłeś użyć na mnie iluzji? - wydarłam sie na niego, łącząc ze sobą elementy układanki w całość.
Gnój chciał pokazać siebie, aby wzbudzić we mnie uczucie dawnej przyjaźni... Miał nadzieje, że się do niego przyłącze. Czemu wcześcniej na to nie wpadłam? Przecież od początku to wszystko śmierdziało!
Jego wyraz twarzy się zmienił.
- Jesteś lepsza niż sądziłem. - splótł ze sobą palce.
Obraz przed moim oczami zafalował i drastycznie się zmienił. Znów znalazłam się w kuchni trzymając dłoń na odstawionej już szklance wody. Na twarz padały wiązki załamanego światła.
- Czyli nic się nie zmieniło. - powiedziałam do siebie, wyczuwając obecność Michaelisa zaraz za mną. - Gdy chcesz uwięzić kogoś w iluzji nie możesz napotkać przeszkody pomiędzy sobą, a ofiarą. - odwróciłam się w jego stronę. Stał w ciemności, oparty niechlujnie o ścianę z wielkim obrazem białego tygrysa opiekującym się młodym. Jego lśniące oczy wpatrywały się we mnie zahipnotyzowane, czekając na dogodny moment, aby wziąć sprawy w swoje ręce. - Widzę, że przez te 10 lat nic nad sobą nie pracowałeś.
Wskoczyłam zgrabnie na blat i założyłam nogi na nogę. Patrzyłam na niego z góry i czułam się jak ktoś wyższy, a to było mile uczucie.
- Jak zwykle spostrzegawcza. - odparł beznamiętnie wyciągając coś świecącego z kieszeni. - Zapewne już się domyśliłaś po co się tu pofatygowałem?
Przewróciłam oczami.
- Nie trudno to zgadnąć. - westchnęłam - Ale cokolwiek powiesz mówię: NIE! Nie mam zamiaru robić z siebie broni przeciwko ludzią. Jest mi dobrze tak jak jest. - Zeskoczyłam z blatu, wzięłam szklanę i opróżniłam ją. - A teraz wyjdź bo nie mam ochoty na ciebie patrzeć.
Zaczął zbliżać się do mnie.
- Nie chcę abyś była bronią. - powiedział łagodnie.
- Nie chce tego słuchać! - odparłam uderzając dłonią o stół.
Puścił to mimo uszu.
- Jesteś mi potrzebna nie jako osoba z ogromnym talentem i potencjałem, ale... - chwycił mnie za nadgarstek i obrócił w swoją stronę zanim zdążyłam zareagować. Wypuściłam szklankę z dłoni, a ona roztrzaskała się na białych kafelkach. - ...jako stara przyjaciółka, która będzie mnie wspierać w moich ideałach i działaniach.
Pogładził mnie po brodzie, a ja odwróciłam głowę. Oddychałam szybko zaniepokojona całą sytuacją. Nasze klatki piersiowe się stykały. Był wyższy ode mnie o głowę, a jego postura wskazywała na to, że jest o wiele silniejszy. Nie miałam z nim szans.
- Wyjdź. - rozkazałam.
Nie patrzyłam na niego.Gdybym na niego spojrzała najpewniej bym zmiekła, a nie mogłam tego zrobić. Iluzją pokazał mi Gabriela, jakiego chciałabym widzieć, ale teraz widzę jaka przepaśc jest pomiędzy jego przeszłością, a teraźniejszością.
Westchnął.
- Przyjdź do Podziemia dokładnie za dwa dni. - powiedział spokojnie - Będziemy musieli porozmawiać.
- Nie przyłącze się do królobójcy. - powiedziałm twardo odpychając go od siebie.
Uniósł jeden kącik ust.
- Znam Cię, Ali - użył mojego zdrobnia. Tylko on tak na mnie mówił. - I tak przyjdziesz.
Nie odpowiedziałam jedynie otworzyłam mu drzwi, pokazujac, że nieproszone spotkanie, skończone.
- Do zobaczenia Ali. - uśmiechnął się i zniknął w ciemności nocy zamykając za sobą drzwi.
Wypuściłam głośno powietrze z płuc i parłam się ciężko o wyspę.
Wyciągnęłam z kieszeni Ifon'a, który był na tyle przeźroczysty, że widziałam stan skóry mojej dłoni. Wyszukałam numer mojego kucharza i napisałam do niego wiadomość:
- Jezu! Alice! Co ty masz w tych pudłach? - jęknął Oliver, któremu wręczyłam jeszcze jedno pudło do zniesienia.
Oliver Hekate. Zwykły facet, który podał mi swoja pomocną dłoń przy przenoszeniu najpotrzebniejszych rzeczy. Znamy się odkąd wprowadziłam się do mojego małego mieszkanka na przedmieściach. Jest moim sąsiadem, który mieszka dokładnie nade mną. Często spotykamy się na klatce i rozmawiamy. Bardzo sympatyczny człowiek. Z jednym minusem. Ma alergie na sierść zwierząt, co go skreśla z mojej listy kandydata na męża. Chodź bardzo nad tym ubolewam, bo ciałko to ma niezłe.
- Najpotrzebniejsze rzeczy. - mruknęłam w mani pakowania. Dorzuciłam do kolejnego pudła pare ciuchów i zamknęłam je - Masz. - podałm mu jeszcze jedo pudło przysłaniając pole widzenia. - A teraz znieś je do auta. - rozkazałam zabierając się za kolejne kartony.
- To tak traktujesz dżentelmena, który chciał pomóc damie w potrzebie? - powiedział zadziornie.
Westchnęłam.
- No dobra. - powiedziałam żałośnie - to ja wezne pudła, a ty tymczasem spakuj reszte mojej bielizny. - rzuciłam niedbale wstając.
- No to ja już pójdę. - po tych słowach zniknął na klatce schodowej, a ja mimowolnie zaśmiałam się.
Musze na kilka dni wynieść się z mojej kryjówki i na powrót zamieszkać villi. Będe teraz obserwowana i przez rodziców i Gabrela.... te mieszkano zostawię sobie w ostateczności jako kryjówkę kiedy coś się spartoczy... albo kiedy bd musiała kogoś ukrywać Kto wie?
Otworzyłam szafę, która była prawie pusta i usunęłam z niej tylnie deski. Po tym zabiegu powstała dziura wielkości telewizora, do której wsadziłam rękę i zaczęłam po kolei wyciągać torby z moim bardzo niebezpiecznym orężem, które sobie tam leżały bez konserwacji, zostawione na czarną godzinę, która właśnie wybiła. Wrzuciłam je do niebieskiej walizki w motylki i przykryłam je książkami, kosmetykami i innymi pierdołami. Zapięłam walizę i odstawiłam pod drzwi z towarzyszącym mi brzękiem ocierającego sie o siebie metalu... Mam nadzieje, że Oliver nie zauważy tego dźwięku.
Wzięłam kolejny karton, do którego wsadziłam moje egzotyczne roślinki. Zamknęłam pudło w tym samym czasie kiedy Oliver wszedł na powrót do mojego mieszkania.
- Wspominałaś może po co się wynosisz? - zagadnął biorąc kartony i walizkę.
Prychnęłam.
- Dopiero teraz przeanalizowałam to co zrobiłeś na podwórzu. - powiedziałam siadając na sofie.
Machnęłam ręką i woda na powrót zaczęła wracać do akwarium, a odłamki szkła na swoje miejsce. Obniżyłam temperaturę wody na zewnątrz akwarium i drobinki lodu utwierdziły szkło na miejscu, a stawonogi znów zaczęły żyć na swoim terytorium. Potem bd sie zastanawiać resztą. Najwpierw musze sobie poradzić z tym idiotą uwięzionym w bryle lodu.
- Wydoroślałaś. - uniósł jeden kącik ust - Masz zamiar kiedyś mnie uwolnić? Trochę nogi mi zdrętwiały.
Pomasował swoje uda, a ja założyłam nogę na nogę.
- Szkoda, że Olaf nie mógł powiedzieć tego samego, gdy rozcinałeś mu gardło... albo facet z telewizji. - teraz to ja uniosłam brwi w kpiącym geście.
Zaśmiał się:
- No nie mów, że chcesz mnie zabić.
Kiwnęłam dwoma palcami i nóż zbliżył sie do niego, a on wyciagnął dłoń w jego stronę i odchylił się na tyle ile pozwalał mu lód.
- To by rozwiązało wszystkie problemy. Ukarania mordercy i królobójcy. Ludzi szybko byśmy uciszyli jakimś głupimi wyjaśnieniami i wszystko wróciło by do normy.
Powiedziałam bez uczuć, przygryzając paznokieć kciuka.
Gabriel przełknął ślinę.
- Zmieniłaś się. Może to i lepiej.
Prychnęłam.
- To nie ja sie zmieniła. - odparłam - To ty jesteś zupełnie inną osobą. Może został Ci ten irytujący sarkastyczny głos i gówniane poczucie humoru, ale to wszystko jest tylko twoją maską. A już dziś wiem co się pod nią kryje. - odwróciłam od niego wzrok, gdyż nie umiałam patrze na jego tak znajome rysy... Do teraz nie umiałam dopuścić do siebie myśli, że to jest ta sama osoba którą tak dobrze znałam jeszcze dziesięć lat temu. To bolało. I to bardzo. - I wiem po co tu przyszedłeś.
Kiwnęłam znów palcami i nóż wbił się gładko w lód roztrzskując go na miliony kawałeczków, tym samym uwalniając nogi Gabriela od swoje więzienia.
Mężczyzna westchnął z ulga i rozmasował swoje obolałe kończyny.
- Spotkać się ze starą znajomą. I porozmawiać o kretyńskich ideach tego słabeusza.
Wstałam jak oparzona z sofy. Moje dwa palce wystrzeliły w jego stronę:
- Nie waż się obrażać Olafa! - warknęłam.
Wyprostował się.
Cholera! Dowiedział się, że trafił w czuły punkt! - pomyślałąm. Całą moją strategi "Zimnej jak lód" trafił szlag. Ale w sumie cieszyłam się. Nie lubiłam grać kogoś kim nie jestem. Jak narazie w naszej konwersacji mamy remis.
- Mówie tylko prawdę, Al.
Coś ukuło mnie w sercu kiedy wypowiedział moje imię... Tak to przypominało czasy dzieciństwa! Lecz nie dałam po sobie poznać, że to mnie trafiło. Za bardzo byłam wściekła.
- Nie waż sie obrazić go jeszcze raz. - wycedziłam.
Obrócił się w moją stronę i założył ręce na piersiach.
- Bo co mi zrobisz? Zagrozisz jakimś tam nożykiem? - zakpił.
Jak on mi przypomina tego smarkacza jakim był w młodości! Ale dlaczego myślę, że wcale taki nie jest? I tylko to przedemną udaje, aby przeciągnąć mnie na swoją stronę, wzbudzając litość? To podpowiadała mi moja intuicja... Ale jak jest naprawde? Nie wiem.
Spojrzałam mu prosto w oczy.
- Strzele w pysk. - powiedziałam poważnie.
Jego gałki oczne się rozszeżyły. Chyba nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Na miejscu zdziwienia, pojawił się wyraz lekkiego rozbawienia i niedowierzania.
- A jednak, aż tak bardzo się nie zmieniłaś. - zwiesił delikatnie głowę, aby spojrzeć na mnie spod rzęs - Wypiękniałaś.
No i tu jest pies pogrzebany. Zatkał mnie. Spodziewałam się po nim wszystkiego... Ale nie takiego wyznania.
- A tobie się pogarsza wraz z wiekiem. - zripostowałam go. Nie miałam ochoty bawienia się z nim w Romeo i Julię.
- Dowcipna jesteś. - powiedział - Al - spoważniał napowrót - musimy poważnie pogadać.
Spojrzałam na niego jak na najwiekszego idiote na świecie.
- Przez cały czas rozmawiam z tb na poważnie.
Uniósł brwi, ale puścił moją uwage mio uszu.
- Al szykuje się rewolucja! - podszedł do mnie - Możemy wszystko zmienić! - zaczął mówić gorączkowo, a jego oczy wyglądały jakby zamglone. I to mnie martwiło. - Możemy na powrót zająć nasze miejsce na świecie! To my powinniśmy rządzić tym światem, a nie tacy slabi ludzie! - chwycił mnie za ramiona i potrząsał mną za każdym słowem.
- Ale i tak rządzimy światem! - odparłam mu.
- Ale w uktyciu! - puścił mnei i przeszedł na drugi koniec pokoju przyglądając się prowizorycznemu akwarium, które stworzyłam. Postukał w nie paznokciem. - Gdy pokażemy im naszą potęgę i ich słabości przejmiemy władze bez rozlewu krwi! - obrócił się w moją stronę rozkładając ramiona - czy to nie piękne?
Jego sposób mowienia i poruszania się tak bardzo przypominał mi małego Gabiego, z którym spędziłam prawie całe dzieciństwo... Patrzyłam na jego dorosłą wersję i mimowalnie przed oczami ukazywał mi się dziesięcio latek, który klękał na jedno kolano wręczał mi pierścionek z białych polnych kwiatków i pytał czy chce za niego wyjść... Teraz ten mały chłopak gdzies zniknął... a na jego miejscu ukazał się dorosły mężczyzna z rządzą mordu wypisaną na twarzy. To było bolesne.
- Raczej chore. - wszystko co chciałam powiedzieć mieściło się w tych dwóch słowach, więc po co miałam przeciągać?
- Alice! - jego dłos złagodniał, jakby chciał coś tłumaczyć małemu dziecku - Możemy stworzyć nowy świat!
Rozłożył szeroko ręce i cień padł na jego posturę.
Przymrużyłam oczy. Jego spodnie i buty były suche. Powinny być mokre po zdeżeniu z 500 litrami wody.
DRAŃ!
- Jak mogłeś użyć na mnie iluzji? - wydarłam sie na niego, łącząc ze sobą elementy układanki w całość.
Gnój chciał pokazać siebie, aby wzbudzić we mnie uczucie dawnej przyjaźni... Miał nadzieje, że się do niego przyłącze. Czemu wcześcniej na to nie wpadłam? Przecież od początku to wszystko śmierdziało!
Jego wyraz twarzy się zmienił.
- Jesteś lepsza niż sądziłem. - splótł ze sobą palce.
Obraz przed moim oczami zafalował i drastycznie się zmienił. Znów znalazłam się w kuchni trzymając dłoń na odstawionej już szklance wody. Na twarz padały wiązki załamanego światła.
- Czyli nic się nie zmieniło. - powiedziałam do siebie, wyczuwając obecność Michaelisa zaraz za mną. - Gdy chcesz uwięzić kogoś w iluzji nie możesz napotkać przeszkody pomiędzy sobą, a ofiarą. - odwróciłam się w jego stronę. Stał w ciemności, oparty niechlujnie o ścianę z wielkim obrazem białego tygrysa opiekującym się młodym. Jego lśniące oczy wpatrywały się we mnie zahipnotyzowane, czekając na dogodny moment, aby wziąć sprawy w swoje ręce. - Widzę, że przez te 10 lat nic nad sobą nie pracowałeś.
Wskoczyłam zgrabnie na blat i założyłam nogi na nogę. Patrzyłam na niego z góry i czułam się jak ktoś wyższy, a to było mile uczucie.
- Jak zwykle spostrzegawcza. - odparł beznamiętnie wyciągając coś świecącego z kieszeni. - Zapewne już się domyśliłaś po co się tu pofatygowałem?
Przewróciłam oczami.
- Nie trudno to zgadnąć. - westchnęłam - Ale cokolwiek powiesz mówię: NIE! Nie mam zamiaru robić z siebie broni przeciwko ludzią. Jest mi dobrze tak jak jest. - Zeskoczyłam z blatu, wzięłam szklanę i opróżniłam ją. - A teraz wyjdź bo nie mam ochoty na ciebie patrzeć.
Zaczął zbliżać się do mnie.
- Nie chcę abyś była bronią. - powiedział łagodnie.
- Nie chce tego słuchać! - odparłam uderzając dłonią o stół.
Puścił to mimo uszu.
- Jesteś mi potrzebna nie jako osoba z ogromnym talentem i potencjałem, ale... - chwycił mnie za nadgarstek i obrócił w swoją stronę zanim zdążyłam zareagować. Wypuściłam szklankę z dłoni, a ona roztrzaskała się na białych kafelkach. - ...jako stara przyjaciółka, która będzie mnie wspierać w moich ideałach i działaniach.
Pogładził mnie po brodzie, a ja odwróciłam głowę. Oddychałam szybko zaniepokojona całą sytuacją. Nasze klatki piersiowe się stykały. Był wyższy ode mnie o głowę, a jego postura wskazywała na to, że jest o wiele silniejszy. Nie miałam z nim szans.
- Wyjdź. - rozkazałam.
Nie patrzyłam na niego.Gdybym na niego spojrzała najpewniej bym zmiekła, a nie mogłam tego zrobić. Iluzją pokazał mi Gabriela, jakiego chciałabym widzieć, ale teraz widzę jaka przepaśc jest pomiędzy jego przeszłością, a teraźniejszością.
Westchnął.
- Przyjdź do Podziemia dokładnie za dwa dni. - powiedział spokojnie - Będziemy musieli porozmawiać.
- Nie przyłącze się do królobójcy. - powiedziałm twardo odpychając go od siebie.
Uniósł jeden kącik ust.
- Znam Cię, Ali - użył mojego zdrobnia. Tylko on tak na mnie mówił. - I tak przyjdziesz.
Nie odpowiedziałam jedynie otworzyłam mu drzwi, pokazujac, że nieproszone spotkanie, skończone.
- Do zobaczenia Ali. - uśmiechnął się i zniknął w ciemności nocy zamykając za sobą drzwi.
Wypuściłam głośno powietrze z płuc i parłam się ciężko o wyspę.
Wyciągnęłam z kieszeni Ifon'a, który był na tyle przeźroczysty, że widziałam stan skóry mojej dłoni. Wyszukałam numer mojego kucharza i napisałam do niego wiadomość:
,,Jestem w domu. Jutro chce śniadanie"
***
- Jezu! Alice! Co ty masz w tych pudłach? - jęknął Oliver, któremu wręczyłam jeszcze jedno pudło do zniesienia.
Oliver Hekate. Zwykły facet, który podał mi swoja pomocną dłoń przy przenoszeniu najpotrzebniejszych rzeczy. Znamy się odkąd wprowadziłam się do mojego małego mieszkanka na przedmieściach. Jest moim sąsiadem, który mieszka dokładnie nade mną. Często spotykamy się na klatce i rozmawiamy. Bardzo sympatyczny człowiek. Z jednym minusem. Ma alergie na sierść zwierząt, co go skreśla z mojej listy kandydata na męża. Chodź bardzo nad tym ubolewam, bo ciałko to ma niezłe.
- Najpotrzebniejsze rzeczy. - mruknęłam w mani pakowania. Dorzuciłam do kolejnego pudła pare ciuchów i zamknęłam je - Masz. - podałm mu jeszcze jedo pudło przysłaniając pole widzenia. - A teraz znieś je do auta. - rozkazałam zabierając się za kolejne kartony.
- To tak traktujesz dżentelmena, który chciał pomóc damie w potrzebie? - powiedział zadziornie.
Westchnęłam.
- No dobra. - powiedziałam żałośnie - to ja wezne pudła, a ty tymczasem spakuj reszte mojej bielizny. - rzuciłam niedbale wstając.
- No to ja już pójdę. - po tych słowach zniknął na klatce schodowej, a ja mimowolnie zaśmiałam się.
Musze na kilka dni wynieść się z mojej kryjówki i na powrót zamieszkać villi. Będe teraz obserwowana i przez rodziców i Gabrela.... te mieszkano zostawię sobie w ostateczności jako kryjówkę kiedy coś się spartoczy... albo kiedy bd musiała kogoś ukrywać Kto wie?
Otworzyłam szafę, która była prawie pusta i usunęłam z niej tylnie deski. Po tym zabiegu powstała dziura wielkości telewizora, do której wsadziłam rękę i zaczęłam po kolei wyciągać torby z moim bardzo niebezpiecznym orężem, które sobie tam leżały bez konserwacji, zostawione na czarną godzinę, która właśnie wybiła. Wrzuciłam je do niebieskiej walizki w motylki i przykryłam je książkami, kosmetykami i innymi pierdołami. Zapięłam walizę i odstawiłam pod drzwi z towarzyszącym mi brzękiem ocierającego sie o siebie metalu... Mam nadzieje, że Oliver nie zauważy tego dźwięku.
Wzięłam kolejny karton, do którego wsadziłam moje egzotyczne roślinki. Zamknęłam pudło w tym samym czasie kiedy Oliver wszedł na powrót do mojego mieszkania.
- Wspominałaś może po co się wynosisz? - zagadnął biorąc kartony i walizkę.
Udałam, że coś szukam w szafkach, aby ukryć moje zakłopotanie.
- Moja babcia zachorowała i obiecałam się nią zająć. - wypaliłam.
Co tam, że moja babcia aktualnie siedzi na Bahamach wśród młodych kelnerów, którzy zaspokajają jej najmniejszą zachciankę.
- A to coś poważnego? - drążył dalej.
Nosz cholera! Kończą mi się wymówki!
- Znaczy lekarz twierdzi, że nie.. ale moi rodzice dramatyzują i wole się nią zająć.
Poczułam ja mi nos rośnie. No ale najważniejsze, że to łyknął.Załadowaliśmy reszte moich rzeczy do samochudu i Hekate oznajmił, że jest spuźniony na jakieś spotkanie. Przeżegnałam się z nim i poszłam po psy, które siedziały w łazience, aby nie przyprawić o "ból głowy" mojego pomocnika. Otworzyłam białe drzwi i zamiast trzech psów zastałam tylko dwa.
Zmarszczyłam brwi:
- Gdzie Demon? - spytałam, ale jakoś nie dostałam odpowiedzi. - Dałabym głowe, że zamknęłam go w łazience.- mruknęłam do siebie.
Wypuściłam je z ich "więzienia", a te porozbiegały się po prawie pustym mieszkaniu. Przeszłam do wszystkich pokoi, a nigdzie nie widziałam czarnej kupy sierści. Zaczęłam się denerwować. Przez cały czas drzwi były otwarte! A jeśli on zwiał? I potrącił go gdzieś samochód? A teraz zdycha gdzies w męczarniach?
- Demon! - zagwizdałam.
Coś trzasnęło w salonie. Pobiegłam tam.
Demon siedział obok wywróconego krzesła i otwartego na oścież okna. Cwaniak, musiał przez nie przejść. Często przez nie ucieka, wchodząc najpierw na sofę, potem na parapet i wyskakując przez okno na wielki połączony, metalowy balkon.
- Ty zapchlona kupo sierści! - wrzasnęłam na niego zamykając, trzaskające okno. - Znowu ci się zachciało uciekania? - przykucnęłam przy nim i prztyknęłam go w ucho. Ten spojrzał na mnie niezadowolony. Olałam go - Po obroże! - rozkazałam mu tonem nie znającym sprzeciwu.
Pies wstał leniwie i poczłapał wgłąb mieszkania. Zachowywał się jakby mi łaskę robił!
Poszłam po resztę mojej małej watahy i wypuściłam je z domu. Grzecznie czekały, aż zamknę drzwi, a potem równo szły obok mnie nie rozbiegając się. Jak ja je kochałam!
Wpakowałam psy do małego zielonego garbuska z napisem " Ogórki są pyszne! " i na długi czas pożegnałam się z moim kochanym mieszkankiem.
***
Wjechałam na parking prowadzący do jednego z centrum handlowych gdzie czekał na mnie czarny pickup, który skradł moje serce w salonie Nissana. Może był troszkę stary bo z zeszłego roku, ale zakochałam się w tym autku bez opamiętania! Ten czarny połyskujący lakier i biała skóra w środku... mrrr, aż ciarki chodziły po plecach!
Zaparkowałam obok czarnego Nissana Navara, z przyciemnianymi szybami i przerzuciłam do niego wszystkie rzeczy z małego garbuska. W samochodzie zmieniłam starą znoszoną bluzę na obcisły czarny top z wyszywanym smokiem, a podarte i znoszone dżinsy, na dopasowane do ciała czarne rureczki od Armaniego. Do tego filetowy płaszcz od Dior i ciężkie buty na obcasie z tej samej firmy. Anulowałam moją postać piegowatej dziewczyny, by zmienić się w siebie, czyli pyskatą, rozpieszczoną arystokratkę, z bogatego domu. Zaplotłam grubego warkocza z rudych włosów i włożyłam na dłonie czarne satynowe rękawiczki, aby zakryć mój zniszczony lakier na paznokciach. I w tym super seksownym wydaniu ruszyłam do miejsca, którego nie mogłam nazwać domem.
Zmieniłam bieg aby włączyć się do ruchu, który panowałam na drodze. Nic nie jechało, a przynajmniej nie widziałam na horyzoncie żadnego pojazdu. Spuściłam ręczny i sprawnie wjeżdżałam na drogę. Coś w lewym lusterku mignęło i zza zakrętu wyłonił się motocyklista, który jechał z pełną szybkością. Modliłam się aby ten pirat drogowy nie zarysował mi karoserii. Mój samochód był na tyle wielki, aby motocyklista roztrzaskał się o niego jak mucha o szybę. Ale na szczęście nic się nie stało, a facet nie wymusił pierwszeństwa, gdyż w ostatniej chwili dodałam gazu i wyjechałam na drogę, a dawca nerek musiał zahamować.
- Palant. - mruknęłam patrząc w lusterko za idiotą, który jechał za mną. - Pierdzieleni dawcy nerek.
Oparłam głowę o zimną szybę i jechałam tak prowadząc jedną ręką. Na zakręcie motocyklista wyprzedził mnie, wjechał przed mój samochód i drastycznie zwolnił do czterdziestki. Jechałam za nim zdziwiona, że tym motorem może się tak wolno kulać. W końcu facet zirytował mnie i próbowałam go wyprzedzić, ale za każdym razem zajeżdżał mi drogę.
- Co za skurczybyk. - mruknęłam.
Jeszcze pare razy spróbowałam go ominąć, ale to nadal nic nie dawało. Idiota bawił się ze mną w kotka i myszkę. Kilka razy miałam ochotę docisnąć pedał gazu i nie zważać na kretyna. Kilka ray przy gazowałam myśląc, że go przestraszę, ale on nic. Poczułam się jak na planie filmowym "szybkich i wściekłych" W końcu wściekłam się.
Zjechałam na lewy pas i w dupie miałam, że jest podwójna ciągła. Chciałam go wyprzedzić i to zrobie! Nawet jeśli bym go miała przerzucić przez maskę! Ten znów zajechał mi drogę. Machnęłam dwoma palcami i unieruchomiłam mu tylnie kółko. Zatrzepało nim niebezpiecznie i po wywijało. Ale dostałam swój zamierzony efekt, gdyż facet drastycznie skręcił na pobocze. Uśmiechnełam się i oderwałam wzrok od lusterek, aby zobaczyć przed maską jakiegoś starego rzęcha jadącego wprost na mnie!
CHOLERA! - krzyczało moje ciało
Szarpnęłam za kierownice i w ostatnie chwili usunęłam się z drogi rozpadającemu się vanowi, który zatrzymał się w poprzek drogi, na całe szczęście nie wywołując wypadku. Z jego maski buchnął czarny dym.
Wypuściłam głośno powietrze z płuc.
- Było blisko. - poprawiłam sie w fotelu i rozluźniłam palce, które kurczowo trzymałam na kierownicy. - Mam dość atrakcji jak na jeden dzień. - powiedziałam i spojrzałam na Demona, który siedział obok mnie. Zjerzył sierść i ciężko oddychał. Chyba nabawiłam psa epilepsji.
Był przerażony! - Spokojnie Demon. Żyjemy! - próbowałam pocieszyć psa, kładąc mu dłoń na łbie, a ten nawet nie zareagował.
Spojrzałam jeszcze raz w lusterko aby sprawdzić czy wszystko w porządku z tamtymi ludźmi.
Motocyklista siedział na zepsutym motorze i pokazywał mi dwa środkowe palce, a z vana wyszedł jakiś młody chłopak, kóry zaczął gładzić swoje autko, jakby je uspokajał. Otworzyłam szybę, wystawiłam rękę i wyciagnęłam środkowy palec w odpowiedzi na zaczepkę dawce nerek.
A myślałam, że piękniej ten dzień się nie może skończyć.
PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM!!
Nawet nie wiecie jak mi jest głupio teraz tak pisać... Mam 2 tyg w plecy... Przepraszam! Przepraszam! Ale po prostu chciałam aby wyszło fajnie, bo wiem, że się chowam za takimi dwoma wspaniałymi pisarkami jak Dziecko i Pegaz... i tak do końca nie jestem zadowolona z tej notki ;/
Miejmy nadzieje, że to nie bd klęska [*].
Bujka ;**
Haha!
OdpowiedzUsuńBardzo humorystyczne opowiadanie! Uwielbiam końcową akcję z wszystkimi trzema bohaterami! :D Mają naprawdę świetne charaktery! A Alice jak dla mnie jest troszeczkę dziwna O.o Jakby miała dwie różne osobowości. No ale cóż, czekam na dalszy rozwój wydarzeń! Mam nadzieje, że następne rozdziały będą tak samo interesujące i humorystyczne! :D
Pozdrawiam!! :)
Ps. Wkradło Ci się kilka błędów... ale za humorystykę możemy to wybaczyć! I współczuje biednemu Demonowi:D Ten pies będzie potrzebował jakieś kompleksowej terapii :)