niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział II


- Panie Sawwa, panie Sawwa… Jesteśmy na miejscu – usłyszałem kobiecy głos, miły w uprzejmy, nie przymuszony sposób. Otworzyłem leniwie oko, lustrując stewardesę szczegółowo. Przeciętna. Od razu widać, że to nie Rosja.
- Dziękuję – odpowiedziałem z uśmiechem na, co brunetka zarumieniła się. Nie ma zbyt wielu wielbicieli. – Już wychodzę.
Uroki pierwszej klasy, pobudka wliczona w cenę. W sumie nawet nie spałem, a jedynie przymknąłem oczy, by lepiej skupić się na myślach. Przeciągnąłem się w siedzeniu, prostując stwardniałe kości po dwu godzinnym locie. Szkoda, że te fotele nie są adekwatne, w stosunku jakości lotu… Cholernie twarde. Wyszedłem z samolotu, niosąc pod ręką jedynie podręczny bagaż. Po cóż mi więcej? Nie zostanę w tym mieście dłużej niż kilka dni. Uśmiechnąłem się do pilota. Znam go dobrze, w końcu sam załatwiłem mu robotę w przewozie kokainy…
Sprawnie przeszedłem przez lotnisko. Stado taksówek czekało zaraz przy wyjściu. Wyminąłem gramolącą się parę i ruszyłem pieszo w stronę centrum miasta znajdującego się bardzo blisko. Podziwiałem ohydne widoki. Jak moi rodzice mogli tu mieszkać?
Cóż, nie miałem Gocewii nic do zarzucenia pod względem architektury, czystości, kultury, ale przypominało bardzo przeciętne miejsce. Typowe dla zachodu. Nuda. Powtarzalność. Nuda. I te kobiety. Zero kreatywności. Włożyłem ręce do kieszeni skórzanej, czarnej kurtki. Miasto powinno być ciekawsze, zważywszy na to, co skrywa w swoim wnętrzu. Przecież mieszkają tutaj Ludzie Umysłu! Zaczynam mieć wątpliwości, co do wyższości mojej rasy nad ludzką, skoro nie potrafią zadbać nawet o ich reprezentacyjność. Prowadzenie ich, jako istot słabszych jest wymagane, chyba że postanowią je usunąć. Zrównać z ziemią ich świat i w konsekwencji przejąć władzę. Taka kolej rzeczy. Ewolucja. Szkoda, że Ludzie Umysłu są tacy nudni.
Z nimi, jako władcami mogłoby być trochę sztywno.
Przeszedłem przez tłoczną ulicę na chodnik. Kobiety wymijały mnie chichocząc, gdy spojrzałem w ich stronę. Mimo przeciętności reakcje takie same. Nuda. Zobaczyłem duży budynek z cegły, chociaż mały w porównaniu z wieżowcami. Okno otwarte na piętrze, schody z boku. Biała firanka. Najwyraźniej śpieszyła się, pewnie do pracy lub na spotkanie. Zatrzymałem się przy skrzynce pocztowej. Regularnie płaci. Uśmiechnąłem się pod nosem.
Mieszkanie kobiety nie było moim pierwszym celem, ale to dobrze, że znalazłem sobie miejsce na jutrzejszy dzień. W końcu nie będę się włóczyć cały czas po tym mieście. Sprawy załatwię dzisiaj, a lot dopiero w piątek. Strasznie wolno…  
Wszedłem do siedziby firmy transportującej samochody i motory pomiędzy państwami. Wymijając przesyłki i pracowników w niebieskich uniformach, podszedłem do lady. Panował tu straszny zamęt.
- Przesyłka numer 302 – powiedziałem oschle do pracownika. Zaczął szperać w papierach, wołać coś i znów szukać. Przyglądał mi się podejrzliwie.
- Moment – mruknął, wychodząc zza lady. Brudna brama podniosła się w górę. Jakiś starszy facet wyjeżdżał białym mercedesem. Wydawał się dość zadowolony z usługi. Z każdą sekundą czułem się bardziej zirytowany. Jeśli oni zgubili moją dorogayewa to zabije ich. Wybije, co do jednego.
Na szczęście usłyszałem głos pracownika – Panie Sawwa proszę tutaj.
Przeszedłem w dalszą część sporego pomieszczenia. Wszędzie stało mnóstwo motorów, aut i innych przedziwnych maszyn. Gdy zobaczyłem moje maleństwo poczułem ulgę. Podbiegłem do motoru szybko.
- Jeśli pan chce możemy go wyprowadzić…
- Niet – syknąłem zirytowany, nawet nie zauważając, że przeszedłem na rosyjski. Zawsze to robiłem, kiedy się denerwowałem. Z kolei to działo się dość często, gdy ktoś chciał dotknąć mojego motoru.
Usiadłem na niej. Czułem się idealnie. Sprawdziłem szybko, czy wszystko działa i czy nie ma jakiś śladów uszkodzenia. Czarny lakier lśnił, jak zawsze, brak ubytków w paliwie… Lusterka w porządku. Trochę wystawały na boki, więc ktoś z uszkodzonym mózgiem, jak chociażby przeciętny człowiek, mógł skrócić o nie moją ukochaną. Już raz to się zdarzyło. Facet kilka dni później opuścił swą rodzinę na zawsze.
- Co do płatności… - zaczął pracownik, ale podałem mu odliczoną należność. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć lub nawet przeliczyć kwotę odjechałem korzystając z możliwości. Po cóż przedłużać, czyż nie? Wyjechałem na ulicę po kilku minutach docierając do samego centrum. Moim celem był szpital, gdzie leżał ten cholerny skurczybyk.
Manewrowałem między samochodami, nie przejmując się zbytnio przepisami drogowymi. W życiu nie wywołałem wypadku na drodze… Oczywiście przypadkowo. Jakieś auto wlekło się przede mną… Ileż można jechać 200 metrów? Przyspieszyłem. O włos, a złapałbym czerwone światło.
Wedle informacji budynek miał znajdować się przy końcu. Jeśli to jest niby koniec, to ja jestem dziewicą. Skręciłem w prawo, wjeżdżając na parking dla odwiedzających. Zostawiłem motor korzystając z okazji, że pracownik był zajęty. Przecież nie będę za to płacił.
Szpital, jak wszędzie, przepełniony po brzegi. Tysiące chorych… Wysadzić ich. Przynajmniej skończy się ich nędzne życie w cierpieniu. Wjechałem windą na trzecie piętro. Tam ma leżeć według słów tego babska. Rozmawialiśmy telefonicznie jeszcze w Rosji. Ostatni raz widziałem ją… Nie pamiętam i nie chcę pamiętać. Otworzyłem czwarte drzwi.
- Jeszcze żyjesz? – zapytałem z wyraźnym zawodem. Starszy facet z siwym zarostem i łysiną, około pięćdziesiątki leżał na szpitalnym łóżku. Schudł i to mocno. Oślepiła mnie biel. Rosyjski śnieg jest jeszcze jaśniejszy. Takie bogate miasto, tyle przedsiębiorstw, a jednak szpital zaniedbany. Kurz, zacieki… Wysadzić.
- Przyszedłeś mi pomóc odejść, tak? – zarechotał mój wujek. Z całej rodziny to tylko do niego mogłem się przyznać. Reszta powinna była umrzeć zaraz po narodzinach.
- A co sam sobie już nie poradzisz? – zaśmiałem się sztucznie, siadając na skraju łóżka, chociaż wcale mnie to nie śmieszyło - Yebanat! [motherfucker] Eta sooka powiedziała, że umierasz! Co ty k**** odpierdalasz!
Yebanat założył ręce na piersi i zarżał. Chciałem go rozszarpać tu i teraz, ale jakaś blat [dziwka] weszła do środka. Najwyraźniej musiałem swoim wyskokiem obudzić ją. Kiedy przechodziłem spała w tej swojej małej kanciapie. Zmieniła mu kroplówkę, co trwało bardzo długo i wyszła.
- Co ty sobie wyobrażasz? Ahueyet [What the fuck?]
- Rubien tak dawno się nie widzieliśmy, a ty nawet się ze mną nie przywitasz? – zapytał, wyciągając ręce w moją stronę.
- Jesteś pedałem czy jak? Vali otsyuda [fuck off!]
Opuścił ręce dając za wygraną.
- Jak oni cię tam wychowali. Zachowujesz się…
- Wybacz. Poniosło mnie – syknąłem – Zwykle nie okłamuje się MNIE, gdyż to grozi śmiercią. Jeśli myślisz drogi Adrianie, że nie zabiję cię, bo jesteś moim wujkiem to się mylisz. Spytaj eta sooka. Wiesz co, jednak to ci się nie uda, bo utnę ci język albo jaja. Twój wybór.
Wzniósł oczy na sufit i po chwili znów na mnie.
- Wybacz, że żyje.
- Nie wybaczę. Tak się nie robi. K****! W tej dziurze samoloty latają do Rosji, co tydzień, więc lepiej się zdecyduj, czy umierasz, czy nie, bo nie mam zamiaru czekać!
- No cóż, nie pomyślałem, że zdenerwujesz się tym tak bardzo. Chciałem tylko sprowadzić was z powrotem tutaj.  
- Po co? – zapytałem lekko, hamując swoją złość.
- Jesteśmy rodziną.
- Pierdolisz.
Czy on myśli, że jestem idiotą albo co gorsze kobietą?
- Dobrze. Widzę, że tak się nie dogadamy. Jednak masz coś po matce. Z tobą trzeba zawsze prosto z mostu.
- Nie porównuj mnie z eta sooka, bo cię zabiję.
- To robi się trochę nudne Rubien – westchną wujek. Jak cię pokroję na kawałki nożem do chleba to przestanie. Wstałem z łóżka, zaczynając chodzić po pokoju.
Zatrzymałem się.
- Mów konkretnie po co musiałem przelecieć przez pół świata.
- Nie przesadzaj. Co wy wszyscy widzicie w tej cholernej Rosji? – jęknął starzec. – Jest robota – uśmiechnął się do mnie z błyskiem w oku, świecąc przy tym złotym zębem – Duża.
Uniosłem brwi. Może to zrekompensuje jakoś spadek, który miałem po tym dziadzie odziedziczyć.
- Nie zawiedź mnie wujaszku.
Podał mi kopertę. Na chudych, żylastych dłoniach miał kilka tatuaży i wielki sygnet. Gdy byłem dzieckiem lubiłem się nim bawić. Wcześniej należał do mojego dziadka. Lekko drżały. Starość. Szkoda, bo był perfekcyjnym strzelcem. Otworzyłem kopertę. Przeczytałem całość dwa razy.
- Na pewno nie umierasz? Czy na mózg ci coś padło?
- Załatwisz to, a wszystko będzie twoje – rozłożył ręce dramatycznie, błyskając znów złoty zębem. Zwariował. Jest źle. Zacząłem kalkulować: zabić go i dostać spadek, czy wykonać zadanie i dostać spadek. Ciężki wybór. Coś mi jednak w tym całym cyrku nie pasowało.
- Momencik. Jeśli to wszystko niby takie banalne i proste to czemu sam tego nie zrobisz? Po co ci rodzina? Ja? Syn twej siostry?
- Czemu ty zawsze musisz szukać dziury w całym?
- Bo lubię dziury.
Dziad opluł się. Jak będę na stare lata w takim stanie to się zastrzelę. A ciało oddam potomnym. Tak.
- Załatwisz to cała kasa twoja.
- Tu musi być jakiś haczyk.
- Nie ma. A teraz rusz swój tyłek i przyprowadź mi wózek. Dzisiaj wychodzę ze szpitala. Masz jakiś samochód prawda? Co tak patrzysz? Nie masz? To zamów mi taksówkę. Jedziemy do domu.
- Nie masz jakiś służących? – zapytałem, ociągając się z wykonywaniem rozkazów głowy rodziny, do której się nie przyznawałem. A może zabić go i będzie po problemie… Przypomina mi się Hamlet. Życie to dramat.
- Służący to nie rodzina. Myślisz, że przeżyłbym gdybym otaczał się tylko nimi? Chociaż masz rację. Mieszkając z tobą byłoby to jeszcze mniej realne. Powiedz mi skąd ci się to wzięło Rubuś? Byłeś takim dobrym chłopcem.
- Tylko nie Rubuś. Nie jestem sokiem – syknąłem i wyszedłem po ten cholerny wózek. Zabije go albo i nie zabiję, ale kiedyś na pewno to zrobię. Za co ja muszę znosić tego dziada? Nie mógł zrobić sobie syna, kiedy miał jeszcze sprawną dolną część ciała? Teraz jeździ na wózku i gdera. Cała rodzina chce przejąć jego majątek, ale nie on sobie upodobał, by przepisać go akurat synowi swej siostry. Nie żebym tych pieniędzy nie chciał, lecz nie za taką cenę. Znosić jego humory i wypełniać rozkazy. To nie moja działka.
Przyprowadziłem jego wózek.
- Pomóż mi – rozkazał.
Wzniosłem oczy do nieba. Czemu ja?
- Proszę, nie macaj mnie – syknąłem, a on znów zarechotał. Kiedy usadziłem tego Yebanat na wózku, odetchnąłem z ulgą.
- Całkiem ładne masz ciałko po tym twoim… ojcu – to ostatnie brzmiało bardziej, jak splunięcie. Nigdy go nie lubił. – Mięśnie twarde, jak stal. Zechcesz mi może zaprezentować?
Zlustrowałem go.
- Za ile?
Starzec zaśmiał się, prawie spadając z wózka.
- Twój całkowity brak moralności, zasad i sumienia skłania mnie do zastanawiania się nad twoją możliwością bycia moim synem.
- Bo ty umiałbyś zapłodnić cokolwiek… - prychnąłem, na co on znów się roześmiał.
- Cała rodzina cię pokocha mój synu! A teraz jedziemy do domu. Oczywiście zamieszkasz ze mną i…
Reszty nie słuchałem. Zapakowałem go do taksówki, a samemu podążyłem za nim na motorze. Musiałem rozgryźć tego starca. Adrian odziedziczył po dziadkach fortunę, eta sooka za skrzyżowanie się z osobnikiem gorszego gatunku, czyli moim ojcem, nie dostała nic. Babci i dziadkowi ogółem dzieci nie zbyt się udały. W sumie wydziedziczenie wujka też wisiało na włosku, kiedy dowiedzieli się, że jest pedałem. Znaczy gejem. To musiało być dramatyczne.
Później umarli, w końcu Adrian dostał to, co chciał. Żył z dnia na dzień, jako głowa naszej rodziny. Gdybym miał jakiekolwiek wyższe uczucia to może byłbym z niego dumny. Mimo pedalstwa utrzymał się na szczycie i nie dał odebrać pozycji nawet teraz. Zabicie go byłoby wisienką na torcie mojego życia.
Kiedy miałem pięć lat wyjechaliśmy z tego przeklętego miejsca. Wujek starał się nas zatrzymać, ale eta sooka się uparła. On zawsze bardzo interesował się swoją rodziną. Opanował ją do tego stopnia, że od niego zależało dosłownie wszystko. Dysponuje takimi pieniędzmi… Gdybym znalazł się na jego miejscu nigdy nie przejmowałbym się jakimś spadkiem. Wujaszek sobie coś ubzdurał i postanowił go na siłę komuś zapisać, jednocześnie robiąc z tej osoby głowę rodziny.
Eta sooka komentowała to telefonicznie już kilka lat temu. Ponoć śledził wszystkich i niby nadal to robi, aby znaleźć najlepszego kandydata. Padło na mnie. Pięć lat temu, kiedy dostałem propozycję, by tu przyjechać i wszystko przejąć pomyślałem jedno: zwariował. Siedziałem w Rosji dalej. Niedługo później potrąciło go auto na pasach, przez co miałem zakwasy w mięśniach brzucha. W życiu tak się nie śmiałem.
Tydzień temu dzwoni eta sooka. Zmieniam numery telefonu prawie każdego dnia, ale ona zawsze da radę się ze mną skontaktować. Kiedyś złapała mnie nawet przez budkę telefoniczną. Nie znam dobrze tej kobiety i zastanawiam się często, czy ona ma w ogóle taką płeć. Powiedziała mi o mniemanej zbliżającej się śmierci kochanego wujaszka i kazała tu lecieć. Na początku zbyłem ją. Wywaliłem wszystkie komórki. Zaszyłem się w jakiejś dziurze. Kiedy zapłaciła mi, okazałem łaskę i wsiadłem w samolot.
Dlaczego nie domyśliłem się, że to podstęp tego starca? W sumie opłacało się tu przyjechać, ale taka oferta… Trzeba to przemyśleć. Przejąć cały majątek bardzo mi odpowiada, ale wiązać się z całą tą bandą na resztę swych dni? Jeśli Adrian byłby normalny zgodziłbym się, a później go oszukał z wypełnieniem reszty zobowiązań. Szkoda, że to cholerny Człowiek Umysłu.
Ciężki wybór.
Zjechałem w boczną drogę. Zwariował, jeśli myślał, że sam z siebie pojadę do „domu”. Prędzej się wykastruję. Chciało mi się strasznie pić. Skoro tu jestem, skoczę sobie na szklaneczkę wódki do pobliskiej siedziby.
Przed wejściem kręciło się dwóch byków. Zostawiłem dorogayewa kilka przecznic dalej. Trzeba mieć ograniczone zaufanie do obcych. Wszedłem lekkim krokiem. Typowe wnętrze. Pełno rur i półnagich kobiet. Od razu mnie zauważono.
Poczułem towarzystwo stojące w bardzo bliskiej odległości. Czekali tylko na znak. Uśmiechnąłem się.
- Stolichnaya – powiedziałem do barmana, który łypnął na mnie sztucznym okiem. Nalał do pełna i podał oszczerbioną szklankę. Wypiłem duszkiem – Od razu lepiej.
Usłyszałem klaskanie. Odwróciłem się w jego kierunku.
- Witamy! – zawołał gruby facet, który najwyraźniej uważał się za wystarczająco godnego, by występować w imieniu szefa. Nie miał pojęcia do kogo mówi – Czegoś chciał chłopczyku? Zgubiłeś się?
Prychnąłem.
- Poproszę z szefem, maleńka.
Zburaczał. Kiwnął głową na stojących za mną ochroniarzy. Poczułem rękę na ramieniu.
- Zapraszamy do wyjścia.
- Nie rozumiecie? – syknąłem. – Chyba będę musiał to wytłumaczyć inaczej.
Nim zdążyli mnie dobrze chwycić, uderzyłem łokciem w żebra jednego z nich. Usłyszałem przyjemny gruchot łamanych kości. Chrzest w nowym mieście. Obróciłem się do niego, kopnąłem w brzuch, jednocześnie waląc prawą pięścią w twarz drugiego miażdżąc nos. Zachwiał się uroczo, jak słodka kobietka po jednym drinku. Zamachnął się na mnie, ale bez większego wysiłku wymsknąłem się. Zaplątałem się między nich, przez co przywalili sobie nawzajem w brzydkie gęby. Przeskoczyłem w zwinnym ruchu na ręce i podciąłem obu bramkarzom nogi. Upadli na ziemię, jak dwie kłody. Chcieli się jeszcze podnieść, ale zgodnie z moim zwyczajem połamałem im podczas podcięcia nogi.
Nie byli przeciwnikami dla mnie tak, jak żaden człowiek. Moja siła, szybkość i zwinność przewyższała zdolności nawet najlepszych ludzkich wojowników. Ta potyczka nie była dla mnie zabawą, nawet wstępem do niej. Tylko Ludzie Umysłu mogliby mi jej trochę dostarczyć, ale to takie sztywniaki… Nuda. Dobrze, że chociaż zabijanie jest jeszcze przyjemne.
- Więc? – zapytałem pomocnika szefa, który gwałtownie zbladł, a nawet zzieleniał. Cała akcja trwała zaledwie kilka sekund. Miał powody do zaskoczenia.
Dziwki zaczęły ukradkiem wynosić się z pomieszczenia razem z „obcymi”, jak nazywam klientów.
- Sooksin… [ sukinsyn ]
Znalazłem się przy nim.
- Masz rację… Takie życie – zaśmiałem się i podniosłem go sobie jedną ręką w górę. Spojrzałem w oczy. – Irytujesz mnie.
Pchnąłem go. Upadł na ziemię. Starał się odsunąć, jak najdalej ode mnie. Biedactwo. Wyciągnąłem broń.
- Ty troop! [ jesteś martwy] – piszczało maleństwo, kiedy strzeliłem mu w kolano. Zwijał się w agonii. Miałem ochotę zrobić to samo z drugą nogą, ale z radosnego nastroju wyrwał mnie znajomy głos.
- Nie dobijaj. Nigdy go nie lubiłem, ale da się go jeszcze przerobić na parówki – powiedział stojący z boku szef tej całej bandy. Borys. Podrapał się po koziej bródce i podszedł do mnie. Uścisnęliśmy się, jak dawni przyjaciele, którymi w sumie nigdy nie byliśmy. Przynajmniej ja nic o tym nie wiedziałem.
- Dobrze wyglądasz, Zvier.
- Ty też – puściłem do niego oczko. Odmłodniał jakoś. Nowa pozycja, jednak wiele zmienia. Chociaż łysinka się powiększała. Mógłby zastąpić miejsce włosami z bródki, chociaż ona też rzedła w oczach. Biedny, a kiedyś miał taką czuprynę. – Jakaś rozrywka znajdzie się dla mnie?
Szef spojrzał na zwijającego się człowieka jęczącego coś o karetce. Panikuje, przecież to tylko kolano. Wprawdzie od dziś będzie utykać i jego kariera skończona… Nie czułem się winny. Borys też nie widział w moim zachowaniu nic złego.
- Rozumiem, że to ścierwo ci nie wystarcza. Coś się znajdzie – uśmiechnął się – Chodź, pogadamy, jak za dawnych lat.


Wyszedłem od Borysa stosunkowo późno. Stary skurczybyk próbował naciągnąć mnie na nockę w jego mordowni, ale udało mi się zwinnie tego uniknąć. Znam jego metody. Nawet mnie chciałby jakieś babsko wcisnąć, a ja wypraszam sobie, żeby płacić za sex. W dodatku stworowi gorszemu niż przeciętne.
Mojej ukochanej na szczęście dla Gocewii nic się nie stało. Przegiąłem się w tył i przód, rozruszałem szyję, która po nieszczęsnym fotelu z samolotu nadal wydawała się lekko zbyt sztywna. Postanowiłem, że wyruszę na łowy. Oczywiście to nie nowość. Robię to średnio co dziennie. Słyszałem od Borysa o kilku dobrych clubach.
Wybrałem Landrynkę. Taka ładna nazwa.
Znalazłem się przed nim kilka minut później. Zaparkowałem, jak zwykle dalej. Zbyt martwiłem się o moje maleństwo. Coś zawibrowało mi w spodniach.
Wyciągnąłem telefon. Yebanat!
- Połączyłeś się z sex telefonem, wybierz głos: …
- Rubien, rozumiem twoje specyficzne poczucie humoru, ale co gdyby po drugiej stronie był inny członek naszej rodziny? – zapytał wujek.
- Wybrałeś: gej jeden…
- Rubuś, dziecko moje, wolałbym na żywo, skoro oferujesz usługę.
- Czego chcesz?
- Podziwiać twe ciało… - zaśmiał się. Przeklęty starzec – Przypomnij mi, czy ja nie kazałem ci jechać za mną do willi?
- Nie pamiętam czegoś takiego.
- Widzę, że skleroza jest u nas rodzinna. Zapominam powoli, że jesteś moim siostrzeńcem. Taka ładna z ciebie bestia. Zvier.
Śledzi mnie. Prawie bym zapomniał.
- Wracając do konkretów: czego?
- Jutro, 12.00, u mnie…
- Źle cię słyszę … - chrząknąłem – Futro? Co? Chyba tracę zasięg…
- Rubienie Sawwa…
- Zdzwonimy się później – zakończyłem rozmowę gwałtownie. Wyłączyłem telefon i wyciągnąłem baterię dla bezpieczeństwa. Metody Adriana zaskakują każdego, nawet mnie… Zsiadłem z motoru. Poczułem się dziwnie. Odwróciłem się i spojrzałem mu prosto w ślepia.
Kot.
Czarny.
Gapi się na mnie.
- Spadaj – syknąłem na niego i szybkim krokiem skierowałem się w stronę clubu. Usłyszałem miaukniecie. Takie żałosne, płaczliwe, pełne tęsknoty…
Odwróciłem się. I to był mój błąd.
- Kocie włosy na spodniach nie dodają męskości, pulpeciku – syknąłem, patrząc na kota łaszącego się o moje nogi. Za chwilę mnie ta kotka zgwałci... Cholera to jest kocur. – Won! 
Zacząłem tupać nogami, ale stworzenie nawet się nie przestraszyło. Wziąłem głęboki wdech i wydech. Nie będę uciekać przed kotem.
- Wykastruje cię – syknąłem. Otarł się jeszcze kilka razy. Spojrzał mi w oczy i sobie poszedł. Jeszcze chwila, a umarłbym na zawał serca.
Poszedłem do Landrynki.
Popatrzyłem głęboko w oczy bramkarzowi. Wyglądał, jakby skądś mnie już znał. Ciekawe skąd… Trochę się wystraszył. Biedactwo. Rozejrzałem się po wnętrzu clubu. Stoliki, ciemność, dużo miejsca do tańczenia i oczywiście bar. Me bóstwo!
Nuda. Nuda. Ciekawa… Nuda. Czarna!!! Umieram…
- No cześć – zamachałem do barmana, który strasznie szybko podleciał do mnie. Uśmiechnął się lekko, chyba pozostał mu grymas po droczeniu się z rudzielcem siedzącym przy barze. Spojrzałem mu w oczy. – No cześć – powtórzyłem tym razem w myślach, jako prywatną wiadomość do niego. Zbladł.
Człowiek umysłu. Alkohol mogę brać.
- Szklanka wódki.
Zamrugał, jak panienka swymi długimi rzęsami. Ciemne włoski, oczka i blada skórka… Prawie, jak ja, ale jednak brakowało mu pazura… Wyglądał, jak dziewczynka. Męska oczywiście. Gej…?
Barman spoglądał na mnie zdziwiony, ciągle potrząsając szejkerem. Miał koleś wprawę…
- Szklanka wódki – powtórzyłem głośniej, dodając echo myślowe.
- Na pewno? – spytał, unosząc brwi.
- Da! [tak!]
Dostałem w końcu moją szklankę. Przy barze było tłoczno, więc podszedłem do jednego z wolnych stoików. Zaczynamy łowy! Szukałem czegoś wybitnie nie nudnego… Przyznam, że po chwili zaczynałem tracić nadzieję. Spojrzałem w stronę baru, a tu rudziątko, które mówiło z dziewczynką barmanem wlazło w szpilkach… W szpilkach na bar.
Razem z czarnym, brzydkim czymś…
Bałbym się, że w jej otoczeniu się pobrudzę. W sumie nie mam nic do czarnych kobiet, ale w łóżku nie znają swojego miejsca. Nie lubię siorbania. To odrażające.
Dziewczę na barze wywijało prawie tak samo, jak dziewczynka szejkerem. Rudziątko zaczynało mi się podobać. Twarz przeciętna, tyłek zgrabny, biust w sam raz, ale nie to głównie mnie zaintrygowało. Miała w sobie pazur, szczyptę ostrej przyprawy, która czyniła jej nudność wyjątkową.
I ładnie kręciła tą swoją wyjątkowością…
Chociaż wytrzymałości żadnej. Rosjanki, jednak mają jej więcej. Przypomina mi się... Miała werwę dziewczyna.
Zeszła z blatu. Podbiegły do niej koleżanki. W końcu kobiety to zwierzęta stadne… Przydałoby się rudzielcowi orzeźwienie.
Machnąłem na kelnerkę i w kilku gestach przekazałem informację o drinku dla walczącej samotnie na polu barmańskim. Muzyka dudniła tak mocno, że czułem pulsowanie mózgu. Jej koleżanki zaczęły coś gestykulować obok niej. Jedna z nich wskazała dyskretnie mnie. Dzięki za reklamę skarbie. Kelnerka idealnie zgrała się w czasie, dobijając moją zdobycz drinkiem.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Trafiony.
Szła w moją stronę. Zarzuciłem na twarz jedną z ładniejszych masek.
 - Podobno postawiłeś mi drinka - powiedziała, dosiadając się do mnie. W sumie nie dałem jej pozwolenia… Niech pozna dobre serce Rosjanina.
- A nawet na pewno. Jak mógłbym nie nagrodzić takiego wyczynu – zlustrowałem ją dokładnie. Na szczęście z bliska wydawała się jeszcze ładniejsza. - Uwielbiam odważne kobiety. 
Trochę kłamstw nie zaszkodzi. Puściłem jej oczko. Chyba nie wyczuła akcentu. Spojrzałem w jej czarne oczy. Takie stężenie Ludzi Umysłu w jednym clubie jest nie możliwe.
- Zatem powinnam ci się jakoś odwdzięczyć za tą uwagę – zamieszała swojego drinka, starając się być zalotna.
- Cóż mi zaproponujesz? 
- Zwykle to mężczyźni proponują kobiecie taniec – odszczeknęła od razu, starając się wygrać tę rozgrywkę. Czemu nie… Czasem mogę być delikatny. Chociaż to średnio pasuje do mnie.
- Myślałem raczej o czymś zgoła innym… - uśmiechnąłem się lubieżnie. Chyba załapała. Tak, widzę ten dreszczyk.
 - Zależy, jak dobry był drink - pociągnęła łyka. Po jej twarzy przebiegł cień. Chyba trafiłem w gusta, a raczej kelnerka. - Jeśli dotrzymasz mi kroku to może pomyślimy.
- Chyba nie mam wyjścia, jak podjąć to wyzwanie – dopiłem wódkę do końca i odstawiłem szklankę.
- Tylko wiesz...
Zatrzymałem się w połowie ruchu. Coś nie gra?
- Mam jedną zasadę - powiedziała, wskazując na mnie palcem dłoni, której wciąż trzymała kieliszek z niedopitym napojem - Jeden drink - jeden taniec.
Uniosłem brwi, widząc ten jej zalotny uśmiech. Może ma jeszcze więcej szczypty niż założyłem? Oby, bo robienie nadziei jest niemoralne. 
- Zazwyczaj kobiety nie poprzestawiają na jednym tańcu, gdy są ze mną. 
- Ale ja nie jestem jedną z łatwych kobietek, które otaczały cię do tej pory - puściła mi oczko i odstawiła kieliszek. 
- Nie za ostro, maleńka? – podałem jej rękę, by pomóc zejść. 
- Mówię, co myślę - przejechała mi palcem po szyi, zatrzymując na koszuli, za którą pociągnęła mnie mocno. Dobrze, że się przebrałem u Borysa. Poszedłem za nią, skoro starała się mną zawładnąć. W sumie kręciło mnie to, ale dziś miałem ochotę na uległość. Jakąś landrynkę. Najlepiej żółtą, a nie pomarańczową.
Odwróciłem się lekko, dalej podążając za rudzielcem. Chce tamtą! Ona też się napaliła, widziałem to. Stała obok kolesia, ale gapiła się na mnie. I te oczy… Albinoska? Po części na pewno. Spojrzałem znacząco na jej drinka i przejechałem palcami po koszuli.
Zbyt skupiłem się na blondynce i dałem się zaprowadzić do kącika palaczy. Umrę.
 - Nienawidzę papierosów – mruknąłem, starając się nie brzmieć, jak dziecko. Zmarszczyła brwi.
 - Nie wyglądasz – puściła mnie, zaczynając się lekko kiwać. – Czas na zabawę – szepnęła zalotnie, schodząc do parteru, mocno kręcąc przy tym biodrami. Mogła już tam zostać skoro zaczęła. Potrafiła pobudzić faceta. Szkoda, że mam ochotę na słodycze.
Nie miałem zamiaru tracić okazji. Ciało miała przyjemne, zdawała się mięknąć pod każdym dotykiem. Zarzuciła mi ręce na szyję. Chwyciłem ją w tali. Czułem się, jakby tańczył przy mnie demon. Trudno było opanować jej ruchy, po chwili dałem sobie z tym spokój. Przypominała mi tsunami… Fala w końcu kiedyś opadnie.
 - Jak masz na imię? – szepnąłem do niej, muskając lekko jej ucho.
 - Pola – odparła szybko. Chyba kłamała, ale nie zamierzałem w to wnikać.
 - Pasuje Ci.
Jej ciało zadrżało. Kłamała.
- A ty...? – spytała, ale nie dążyłem jej odpowiedzieć. Kątem oka dostrzegłem moją słodycz. Czyli nie brak jej inteligencji. Zrozumiała aluzję.
Poczułem się wyjątkowo mokry.
- Cholera… - syknęła blondynka, patrząc idealnym, przepraszającym wzrokiem na mnie. Ledwo trzymała się na nogach, a raczej udawała. Mrugnęła do mnie, na co uśmiechnąłem się zalotnie. Słodyczy! - Przepraszam, przeprasza... - powiedziała, klejąc się do mnie, jeżdżąc dłońmi po mojej koszuli w górę i w dół… - Te obcasy są za wysokie... Potknęłam się, ale ze mnie gapa – dukała, z trudnością składając zdania. Zagryzła uroczo wargę.
Odruchowo złapałem ją za tyłek.
- Nic się nie stało to tylko koszula – powiedziałem spokojnie.
- Jeju! Oblałam Cię tak mocno! - spojrzała na mnie, jakby chciała mnie zjeść tu, teraz, natychmiast.
- Wy się bawcie, a ja tymczasem idę dalej tańczyć – powiedział bez ogródek rudzielec, poprawiając się dodatkowo. W sumie dziś mogło być słodko i ostro… - Dzięki za taniec! – przyłożyła palce do ust posyłając mi buziaka i wyszła z pomieszczenia.
Już mnie nie obchodziła.
- Widzę, że zrozumiałaś… - szepnąłem, przygryzając delikatnie płatek jej ucha. Aż podskoczyła. Delikatne miejsce.
- Tak – powiedziała zarzucając ręce na moja szyję. Wlepiła we mnie swe oczka.
- Jesteś aniołkiem?
Zachichotała.
- Dla ciebie mogę zostać nawet świętą, jeśli tylko obiecasz zmienić mnie w demona…
Znajdowała się bardzo blisko. Nie zwykłem robić tego po kątach w clubach, ale z nią mogłem wszędzie. Ścisnąłem jej tyłek. To się nazywa krągłość.
Pocałowała mnie lekko, ale zarówno mnie, jak i jej to nie wystarczyło. Nie mówiliśmy dużo, choć językami pracowaliśmy. Dziewczyna słodko jęczała, tak dramatycznie. Jakbym robił jej coś bardzo złego…
Wydostałem ją z clubu, chociaż widziałem, że mógłbym z nią zrobić wszystko nawet tam. Dziś miałem jakąś manię wielkości… Blondynka wymknęła się z mych ramion po płaszczyk. Pozwoliłem jej uciec, a samemu poszedłem po moją ukochaną.
Podjechałem pod club akurat, kiedy wyszła. Mam nadzieję, że ciągle będziemy tacy zgrani w czasie. Teraz naprawdę się już chwiała w czym pomogłem jej drinkami zamawianymi dla wspólnego smakowania. Oczy rozbłysły jej, kiedy zobaczyła moją dorogaya.
Pomogłem jej wsiąść. Katem oka dostrzegłem rudzielca z koleżankami. Mogłaś być przy moim boku, ale skoro nie walczyłaś, to twoja strata. Z takim tempem to nie widzę świetlanej przyszłości przy męskim boku. Nie żeby blondynka miała zostać kimś więcej niż przelotnym uniesieniem, o którym nigdy nie zapomnę.
Związek z kobietą to jak związek z jedzeniem.
Choć rudzielec się wymsknął to łowy mogę nazwać udanymi.


Obudziłem  się w miękkim, jeszcze ciepłym łóżku pachnącym seksem. Promienie słońca świeciły mi w oczy, a jak zdążyłem zauważyć, brakowało tu zasłon. Miejsce obok mnie było już puste. Szkoda.
Wstałem leniwie, wlekąc za sobą pościel, w którą owinąłem się. Zgubiłem gdzieś ubrania. Pewnie są przy drzwiach.
- Eee… - chciałem zawołać dziewczynę, ale imię umknęło mi. Po dłuższym zastanowieniu, chyba się sobie nie przedstawialiśmy.
Z sypialni dostałem się do dużego pokoju z kilkoma oknami. Stanowił połączenie kuchni i salonu. Całe mieszkanie dziewczyny zostało wymalowane na biało. Wszystko, co w nim się znajdowało miało taki odcień. Oprócz mnie, a właściwie włosów, oczu i moich ubrań, które powinny walać się po podłodze, ale jakaś dobra dusza ułożyła je idealnie w kwadrat na fotelu. Poczułem się zmieszany.
Uczucie pogłębiło się mocniej, kiedy podszedłem do kuchennego blatu. Oczywiście białego. Leżał na nim talerz z pachnącą jajecznicą z bekonem, bułeczką i kubkiem kawy. Czarnej. Nie pamiętam żebym wspominał. Obok znajdowała się karteczka.

W podziękowaniu za noc. Wyszłam do pracy. Klucze zostaw w skrzynce na listy.
                                                                                                   Rita.
Fajnie. Poczułem, że coś na mnie patrzy. Odwróciłem się.
- To ty pulpeciku? – czarny kot prześladowca należał do Rity. Zwariuję. Zwierzę zaczęło łasić się do moich nóg. Futro po skórze… Dostałem gęsiej skórki.
Na białej ścianie wisiał włączony nadal telewizor. Dostrzegłem pilot na fotelu obok ubrań. Zwiększyłem głośność i zabrałem się do pałaszowania mojego podziękowania. Nie szczególnie skupiałem się na gadce reporterki o jakiś głupstwach, które mnie nie dotyczyły. Zastanawiałem się, co zrobić z…
Obraz w telewizorze zaszumiał, zamigotał i rozmył się. Po chwili wrócił, lecz na ekranie nie zobaczyłem już reporterki. Ciemnowłosy mężczyzna siedział na wielkim, dębowym biurku.
- Gabriel Michaelis, witam – zeskoczył z niego i podszedł do jakiegoś faceta siedzącego na krześle z widocznym strachem. Stężałem słysząc jego nazwisko - Znajdujemy się w budynku głównym stacji telewizyjnej. A ze mną – położył rękę na ramieniu mężczyzny, który próbował się odsunąć, ale został brutalnie przytrzymany – Dyrektor stacji telewizyjnej August Miller.
- Na świecie istnieją dużo potężniejsze istoty od was nędzne robaki – kontynuował. - Nazywamy siebie Ludźmi Umysłu – pociągnął dyrektora do góry i nie wiadomo skąd pojawił się ostry nóż na jego gardle. – Nadeszły rządy silniejszych.
Rozpłatał facetowi gardło ostrzem. Krew trysnęła w stronę kamery i audycja się skończyła. Uśmiechnąłem się.
- Chyba pojadę do wujka – powiedziałem do siebie na głos lekko zdębiały. Czułem się, jakbym miał dziś urodziny i dostał ogromny tort, z którego wyskoczył ten oto facet. Rozpętał wojnę. Cholera wojnę. Czułem, że łzy szczęścia napływają mi do oczu.
Zjadłem resztę mojej jajecznicy. Z kotem ganiającym za mną, jak za kocimiętką posprzątałem po sobie. Ubrałem się i idealnie mieszcząc się w czasie ruszyłem do „domu”. Włączyłem telefon. Natychmiast zadzwonił.
- Privet [cześć!] - powiedziałem, podejmując decyzję. Czas zabrać się za zadanie. - Musimy porozmawiać o moim truposzu.




                                Maleńkie oto rozdział drugi. Mam nadzieję, że pokochaliście Rubiena tak, jak ja.
Z wyrazami szacunku: Dziecko >_<

PS: Za błędy nie biczować.


1 komentarz: