niedziela, 18 stycznia 2015

Kropkon - episode V



         To był zdecydowanie zły dzień. Moje modlitwy o święty spokój choć na parę godzin nie zostały wysłuchane. Smutno mi było do tego stopnia, że słuchałem jeszcze bardziej dołującej muzyki. Zapragnąłem uciec z tego przeklętego miasta, w którym zdecydowanie nie działo się nic dobrego. Co więcej, znów wylądowałem z Alice w jednym samochodzie.
            Włączyła swój cudowny radar i za pośrednictwem mocy, która była jej prywatnym GPSem, jakich na bank posiada setki tysięcy, zmieniła się w psa tropiciela. Miała nadzieję na odszukanie swej przyjaciółki April, a ja, że zrobi to szybko. Raz, że być może potrzebowała pomocy, a dwa – miałem dosyć słuchania jej piskliwego głosu, kiedy darła gardło. Co gorsza, przejęła się tym rosyjskim „Da” w słuchawce, kiedy to wcześniej rozmawiała z dziewczyną. Wiedziałem, bo Pogodynka opowiedziała mi wszystko w szczegółach, gestykulując rękoma do tego stopnia, że odpadło wsteczne lusterko.
            Niedobrze. Źle, fatalnie. Jeśli to nasz rosyjski koleżka wziął zamach na życie April… w wyobraźni Alice właśnie był szatkowany i krojony maszynką do mięsa. Nie chciałbym oglądać ich małego „spięcia”.
            Tym sposobem znaleźliśmy się w mieszkaniu Diany. Kwiatki i ziemia z doniczek walały się po podłodze, co gorsza, wszędzie były ślady krwi i walki. Alice przeszukała każdy kąt, dziurę, szafę, kredens i cokolwiek bądź na świecie – ani śladu April. Zniknęła, przepadła jak kamień w wodę. Zaczęliśmy się denerwować, że coś mogło jej się stać. I że ktoś, w domyśle Ruska Menda, wyrządził jej bolesną krzywdę. Dlatego też Pogodynka wykrzyknęła ku niebiosom jego imię i wybiegła z mieszkania. Ja, jako dobry przyjaciel, musiałem powlec się za nią. Pościg czekał.

                                                                       *

Alice

            - Alice, a ty w ogóle wiesz, gdzie jedziemy? - zapytał Tom mijając kolejny zakręt.
Jechaliśmy jedną z bocznych uliczek, którą osobiście nazywam drogą "szybkiego ruchu", lecz widać, że ciemnowłosy nie zna takiej definicji. Kula się siedemdziesiąt na godzinę, SIEDEMDZIESIĄT! na pustej drodze BARDZO szybkim autem! SIEDEMDZIESIĄT! Ten samochód raczej mu nie podziękuje.
            - Tak. - warknęłam próbując namierzyć to małe, wredne, ciemnoskóre dziecię grające mi na nerwach. Ta świnia ciągle pojawia się i znika! Tak jakby nie potrafiła zapanować nad swoją mocą, coś ją ciągle rozpraszało i nie potrafiła skupić swojej uwagi na ukryciu się. Uduszę ją za tę nierozwagę. Na dodatek wyczułam w pobliżu młodej kilka innych źle nastawionych ludzi i jedną gorącą falę ciepła, która przypominała mi pewną osobistość, ale miałam nadzieję, że moje obawy są mylne. Muszę ją znaleźć. - Do April.
W powietrzu zakręciła się nuta frustracji ze strony chłopaka, który spokojnie kulał się 70 mijając kolejne zakręty.
            - Specjalnie mi tym nie pomogłaś, wiesz? - odparł poirytowany.
            Dziewczyna znów zniknęła z mojego naturalnego GPSa. Miałam już dość tych ciągłych pojawiań sie i znikań, następnym razem nawtykam jej na temat słuchania poleceń.
            - Ty mi też nie pomagasz kulaniem się tak wolno. Co ci to biedne auto zrobiło, że się tak nad nim znęcasz? - odparłam nie będąc już świadomością w samochodzie, lecz pośród koron drzew przelatując nad lasem w pobliżu centrum handlowego. Ostatnio tutaj ją namierzyłam, ale teraz oprócz chodzącego tam i z powrotem ochroniarza, nie było nigdzie żywego ducha. Zagryzłabym wargi, jakby moje ciało było fizyczne. Mocnym podmuchem wiatr przeniósł mnie kilka kilometrów dalej. Niestety nigdzie nie dostrzegłam mojej małej.
            Wróciłam do mojego ciała i Toma, który nie spodziewał się, że przez parę sekund byłam nieświadoma i rozmawiał z ciałem bez świadomości. Hihi, taki zonk.
            - Już i tak jadę nie przepisowo. Ograniczenie jest do sześćdziesiątki.  - odparł zmieniając bieg.
            Przeczesałam dłonią włosy, które zleciały na moją twarz podczas mojej bezwładności.
            - To naprawdę dużo. - zakpiłam - Po co ja cię w ogóle brałam, jak mi nie pomagasz?
            Tom spojrzał na mnie z błogim spokojem.
            - Bo piłaś alkohol.
            Spojrzałam na niego miną SERIO?! i trzasnęłam czołem o pulpit.
            - Zabij mnie, pro...
            Fala ciepła napłynęła do mojej świadomości, a zaraz po niej cichy krzyk April. Była blisko, a jednocześnie daleko, poza moim zasięgiem. Moje wietrzne ciało pojawiło się w tamtym miejscu w chwili, kiedy Gabriel we mnie uderzył z przebiegłym uśmiechem na twarzy. Co za gnój! Wiedziałam, że on maczał w tym palce, ale sądziłam, że nastraszyłam go dostatecznie mocno i nie spróbuje żadnej głupoty. Jakbym nie była wiatrem udusiła bym go gołymi rękami i jeszcze to zrobię.
            Na skrzydłach wiatru przeniosłam się w przeciwną stronę niż Michaelis. A tam zobaczyłam April, a raczej jej bezwładne ciało w płomieniach i... Ruską Mendę.
            Krzyknęłam.
            - Kurwa! Kurwa! Kurwa! Kurwa! - wróciłam do swojego ciała i zaczęłam kopać, bić w pulpit oraz drzwi samochodu zostawiając wgniecenia po moich ciosach. - Kurwa, kurwa, kurwa!
            - ALICE!
            - Zabiję go! Naprawdę zabiję. Ukatrupię go! - i poleciał litania.
            - Co się stało? Kogo zabijesz? - dopytywał Tom.
            Spojrzałam na niego napuchniętymi od płaczu oczami.
            - Sawwa. - otarłam łzy - Trzymaj się.
            Oczy zaszły mi mgłą, a raczej wszystko zaszło mgłą, która dosłownie rozwiała nas na cztery strony świata. Zaparkowałam samochód w miejscu gdzie widziałam Gabriela, o kilka cali mijając drzewa, które otulały nas a każdej strony. Było blisko. Nie myślałam, że tu będzie tak ciasno dla sportowego samochodu.
            Rozmyłam się z auta i postawiłam swoje szpili na błotniskiem runie. Tom dosłownie wyturlał się z samochodu ciężko łapiąc powietrze. Skutki uboczne rozbijania się na atomy.
            - Nie martw się, żyjesz. Zaraz ci przejdzie - rzuciłam za siebie.
            - To poco ci był cały zachód z samochodem? - odparł łapiąc powietrze. Był w szoku.
            Spojrzałam na niego zza powiek.
            - Bo mam szpilki.
            Weszłam głęboko w las.

            - Rubien.
            Wyszedł dumnie z cienia. Jego nastrój był wesoły, a na jego twarzy rozciągało się coś na wzór uśmiechu. Moja krew zagotowała się. Jak on może po czymś takim wyglądać na zrelaksowanego? JAK?! 
            - Alice! - Tommy wypadł z lasu, próbując mnie dogonić. - Alice!
             - Tom? - zdziwił się morderca. - Więcej was mama nie miała?
            Zacisnęłam pięści.
            - Rubien. - warknęłam.
            - Alice? - odparł.
            Postąpiłam krok do przodu. Poczułam jak ciepła łza spływa mi po policzku.
            - Mam zamiar cię zabić.
            Reakcja była wprost przekomiczna. Szybkostópek coś krzyczał, Menda wyciągnął przed siebie ręce, a ja robiłam swoje. Przestawiłam w mózgu trym z uśpienia na likwidację.
            Zmaterializowałam się przed Rubienem i ujęłam jego wyciągnięte ręce, uderzyłam rozłożoną dłonią w jego łokieć, który chrupnął i wyleciał ze stawu. Mężczyzna sapnął, widać, że na nim to większego wrażenia nie zrobiło. Był zbyt pewny siebie kiedy stała na przeciwko niego mała, drobna dziewczynka. Ale ta dziewczynka potrafi więcej niż mu sie wydaje.
            Wyrwał zdrową rękę z mojego uścisku i próbował mnie odepchnąć. Okręciłam się z jego ręką i kopnęłam jego kolano, a raczej rzepkę, która ładnie wyleciała ze stawu. Mężczyzna zachwiał się i uklęknął. Wbiłam mu szpilkę w udo, a ten ryknął. Ale to nie koniec. Wzięłam go za te ruskie kudły i uderzyłam jego głową o moje kolano, wbijając mocniej szpilkę i łamiąc mu nos. Chwycił mnie za kostkę buta, który ładnie sterczał z jego krwawiącego ciała, zwinnie odkopała łape drugą nogą, chwyciłam jego ramiona i podparłam się na nich, gdy przeskakiwałam nad mężczyzną ciągnąc go za wybitą rękę, jeszcze bardziej ją łamiąc. Mężczyzna został zmuszony do wstania i ryknął z bólu, kiedy okaleczone nogi nie wytrzymały jego ciężaru.
            Krew, która trysnęła z tętnicy udowej ochlapała moje spodnie, a jedna kropka wylądowała na moim policzku. Żałosność jego ciała pocieszyła mnie. Znów okręciłam się tak, że teraz stałam na przeciwko jego zakrwawionej twarzy.
            - Masz już dość? - szepnęłam zaciskając dłonie.
            Chwycił się zdrową ręką za skwaszony nos, po czym splunął krwią na ziemię, wypluwając siekacza.
            Uśmiechnął się pokazując dziurawe uzębienie na środku szczęki.
             - To zaledwie ukąszenia muchy.
            Spojrzałam na niego beznamiętnie.
            - Ta mucha - zaakcentowałam - może być śmiertelna. Dostaniesz to na co zasłużyłeś.
             - ALICE! CZEKAJ! - ryknął Tomiś.
            Szybkim ruchem chwyciłam za zdrową rękę mężczyzny, był w takim szoku, że nim zdążył napiąć mięśnie już łamałam jego kość. Ryknął gdy ostry koniec kości przebił się przez partię tłuszczu, mięśni i skóry, ukazując się światłu dziennemu. Krew trysnęła ostrą falą plamiąc mi ręce.
             - Powiedz "pa, pa".
            W jego oczach odbił się cień strachu i jeszcze coś.
            Szybkim ruchem wbiłam złamaną kość do jego oczodołu. Oko wraz z mózgiem i osoczem spłynęło po jego twarzy. Przez jego ciało przeszły spazmy i puściłam go. Jeszcze przez chwilę stał, a potem osunął się z głuchym trzaśnięciem na ziemię. Złamana ręka dalej sterczała z jego twarzy.
            Odetchnęłam.
            Strzepałam ręce z krwi.
             - Muszę się umyć. - stwierdziłam patrząc na swoje kiedyś czarne buty.

                                                                       *

            Było niedzielne popołudnie. Siedziałem w domu, bo nie miałem niczego lepszego do roboty, i brzdękałem na gitarze. Słyszałem zza drzwi, jak mama krzątała się po kuchni. Piekła ciasto. Po raz tysięczny piekła to samo ciasto, którego nie dało się już jeść. Wraz z Amy dostrzegaliśmy jej przemianę; nie była już tą samą, radosną kobietą, zatroskaną o wszystkich tylko nie o siebie. Nie gotowała tak smacznie jak dawniej, jedynie ciasta wychodziły równie dobre. Ale ileż można napychać się biszkoptem? Mama stała się… cicha. Zamknięta w sobie, milcząca, zapracowana, zamyślona, a przede wszystkim smutna. Straciła w końcu męża, nie miałem żalu o to, że nieraz nie zauważała Amy, która chciała spędzić z nią nieco czasu. Dlatego też moja młodsza siostra przesiadywała częściej w moim pokoju, zagrzebywała się w pościel z ulubioną lalką, której następnie plotła warkoczyki. Ja w tym czasie, o ile oczywiście spędzałem czas w domu, siedziałem obok niej, brzdękając tak jak teraz i odpowiadając na jej pytania o sens życia.
            Albo Amy stała się taka dojrzała, albo powinna udać się do psychologa. Serio.
            - To chyba nie boli, prawda? – zapytała, choć nawet nie podniosła na mnie wzroku. Wsparta o ścianę i okryta pościelą, czesała lalkę.
            - Ale co? – upewniłem się, choć tak naprawdę doskonale wiedziałem. Amy nie mówiła ostatnio o niczym innym, jak…
            - Umieranie. – odparła krótko. Westchnąłem i przerwałem grę. – A może jednak tak? Myślisz, że tatę bolało?
            Miała dziesięć lat, a pytała mnie, czy człowiek cierpi w chwili śmierci. Krajało mi się serce, kiedy jej słuchałem. Miała tylko dziesięć lat. Była małą córeczką naszego ojca, który oswajał ją z tym głupim koniem Fistaszkiem, uczył liczyć i sięgać po ciasteczka ukryte w kredensie, kiedy mama nie patrzyła. Nie dostała szansy, by wyrosnąć na jego oczach w piękną, wysoką dziewczynę, którą musiałby wypuścić z domu w objęcia pierwszego chłopaka. Nigdy już nie miała się z nim ani śmiać, ani pokłócić. Nie zasłużyła sobie na to.
            - Świat jest podły. – mruknąłem do siebie. Przełknąłem gorzko ślinę na wspomnienie Wron, którzy przyszli wtedy z wiadomością. Amy podniosła wzrok znad zabawki.
            - A ja?
            - Ty nie jesteś podła.
            Amy westchnęła. Jej duże czarne oczy przepełnione były smutkiem. Jej dziecięca radość wyparowała wraz tą od mamy. Obie stały się szare i zagubione w tym chorym mieście, jakim była Gocewia.
            - Myślałam raczej… - szepnęła. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz, dlatego okryłem ją szczelniej kołdrą. – Tom, czy ja też umrę?
            Rozwarłem szerzej oczy i aż usiadłem od niej dalej. Nie pojmowałem, co mówiła. Jak mogła tak myśleć?
            - Amy, przestań. – napomniałem ją. Zgrozo, co zostało z mojej siostry, która niegdyś skakała po kanapie, oglądając bajki? – Nie możesz tak mówić, rozumiesz?
            - Ale ja chcę.
            - Chcesz tak mówić? Dzieci nie zastanawiają się, skąd wzięło się zło, ani dlaczego niewinni umierają, podczas gdy ci niedobrzy…
            - Wolałabym być z tatą niż siedzieć tutaj. – przerwała mi. Spuściła głowę tak, że kręcone włosy zasłoniły całą jej twarz, pobladłą i drobną. Zamrugałem, lecz bardziej w celu pozbycia się słonej wody w oczach. Życie bolało bardziej aniżeli śmierć i Amy to zrozumiała. Siedziałem obok niej, z czołem przytkniętym do zaciśniętych pięści.
            - Obiecuję ci, że nie pozwolę, by jego śmierć poszła na marne. – powiedziałem po chwili. Dotarło do mnie, że mówiłem przez zaciśnięte zęby. Tak bardzo nie lubiłem mieć wrogów, a jednak… Zło Gocewii stało się moim wrogiem wraz z utratą ojca. To koniec. Musiałem coś zrobić, zapłacić za to, co przeżywały moja siostra i matka. One obie nie były niczemu winne.
            Amy objęła moje ramię i przytuliła się, co mnie zaskoczyło. Od jakiegoś czasu nie chciała się przytulać, mówiła, że lepiej nie okazywać uczuć. To najwyraźniej pozwalało jej zachować zimną krew. A jednak słyszałem jej szloch w nocy, zanim kładłem się spać. Codziennie.
            - Nie, nie rób niczego złego. – poprosiła. Jej głos był cienki i cichy. – Okay?
            - Okay. – skłamałem.

           
            Powiedzmy, że się martwiłem.
            Te cudownie upojne chwile, podczas których Alice zamieniała Rubiena w worek treningowy, wcale nie były godne podziwiania. W szczególności jego obita gęba. Zdecydowanie spowodowała jakiś uszczerbek na jego rosyjskim zdrowiu. Dlatego też wykonałem telefon i oznajmiłem „Alice, postąpiłaś niesłusznie, bijąc tego pajaca”, na co ona: „AAAAAA!!!!! Przeklęta Menda Ruska!”, a ja wówczas, przykładając komórkę z powrotem do ucha: „Alice, jeśli tak bardzo chcesz, załatwię ci laleczkę woodoo z jego podobizną, ale odpuść już. Pojedziesz ze mną do niego?”
            To był najśmielszy krok na jaki posunąłem się w życiu. Pocałunek z Heleną to nic w porównaniu z tym. Nie żeby Helena całowała źle, wręcz przeciwnie. Mhm, dawno jej nie widziałem, a jednak… zamiast do jej domu, wybierałem się do wielkiej willi Mendy Ruskiej.
            Alice przystała na propozycję tylko dlatego, iż myślała, że znów będzie mogła go uderzyć. Wjechałem jej na ambicję, mówiąc, że zachowuje się jak niewyżyta emocjonalnie panna z bogatej rodziny, za co oberwało się Pannie Luizie. Biedna Panna Luiza, co ona z nią miała… To rzeczywiście smutne.
            Znaleźliśmy się na terenie willi. Otwarła się przed nami samoczynnie działająca brama, tak więc wjechałem na dziedziniec. Chałupa była tak wielka, że nawet tsunami nie dałoby jej rady. Jadąc w jej cieniu, by zaparkować gdzieś z boku, zapatrzony na ptaszka, który przysiadł tam w górze, na dachu, nieumyślnie potrąciłem rabatkę, a opona Panny Luizy pozostawiła po niej wgniecione w ziemię, czerwone kwiatki.
            - TY IDIOTO! – wrzasnęła na mnie Alice, uderzając w tył głowy. Wyjechałem z rabatki i zaciągnąłem ręczny. – Jak mogłeś zbezcześcić te rośliny?! Nie masz szacunku do przyrody, czy jak?!
            - Dobra, już dobra…
            - Przeproś je! – rozkazała i wskazała w bok, tak jakby kwiatki rosły na wysokości paru metrów. Spojrzałem na nią spode łba. Co ta głupia kobieta wygaduje? – Wysiadaj i napraw szkody!
            - Nie, to ty wysiadaj. – odparłem. Alice założyła ręce na piersi i wysunęła do przodu brodę na znak tego, jak bardzo jest oburzona. Wywróciłem oczami. – Wyjdźże, szkoda czasu.
            - Czemu sam nie wysiądziesz, tylko gderasz na mnie?
            - Bo moje drzwi są zepsute! – walnąłem pięściami w kierownicę, tym samym przypadkowo włączając klakson. Zauważyłem parę osób w oknach. No tak, czerwona, rozklekotana Panna Luiza stojąca w pobliżu zdewastowanej rabatki, w cieniu olbrzymiej willi. Zauważyłem dwóch napakowanych osiłków, przypominających Misiów G, którzy kroczyli w naszą stronę. – Ochroniarze. Widzisz, co narobiłaś?
            Alice spiorunowała mnie spojrzeniem i wyskoczyła z samochodu, rzecz jasna lądując obcasami w tejże właśnie rabatce. A nie, przepraszam – unosiła się nad ziemią na miniaturowej chmurce. Burzowej. Powiedziała coś ochroniarzom, który uśmiechnęli się do niej szarmancko i pozwolili jej wejść do posiadłości. Powlokłem się za nią, lecz stanęli przede mną, skutecznie blokując mi drogę.
            - Ekhm… - odchrząknąłem.
            - Frajer idzie ze mną. – orzekła Alice, a wówczas mur, jaki stworzyli ci dwaj, rozstąpił się. Przecisnąłem się zgrabnie między nimi, byleby ich nie dotknąć. Posłałem im uśmiech w ramach wdzięczności.
            Zrównałem się z Alice. Dopiero po chwili dotarło do mnie, jak mnie nazwała.
            - Jak to frajer?! Nikt już tak nie mówi!
           
            Alice zachowywała się tak, jakby ciągnęła za sobą biedne małe dziecko, które właśnie znalazło się na planie filmu science-fiction albo w innym, odmiennym miejscu, a jego wzrok wlepiał się w każdy dosłownie przedmiot w okolicy. Dlatego warczała na mnie przez zaciśnięte zęby i ciągle ponaglała.
            - Ale tu fajnie. – stwierdziłem, zadzierając do góry brodę. – Serio super.
            - Co ty do licha robisz? – warknęła dziewczyna, kiedy zauważyła, że odłączyłem się od naszej dwuosobowej grupy.
            - Zdjęcie. – schowałem telefon z powrotem do kieszeni. – Helenie spodobałby się ten obraz.
            Alice ponagliła mnie, strzeliwszy miniaturową błyskawicą w tyłek. Zapewne wypaliła mi dziurę w spodniach. Po chwili dotarliśmy do drzwi, za którymi, jak mówił GPS Pogodynki, znajdował się obiekt jej anty-wzruszeń. Zabawiła się w Obi-Wana Kenobiego i, wykonując ruch dłonią, rozsunęła drzwi ludzko-umysłową Mocą.
            Rubien spał na brzuchu, a pościel nie zasłaniała jego nagich pleców. Miał za to poduszkę na głowie. Biedak. Alice wkroczyła, tupiąc obcasami, i stanęła nad nim. O Boże. Nie zdążyłem jej powstrzymać. Sekundę później Rubien skoczył w górę niczym kot, któremu nadepnęło się na ogon.
            - Co ty…? – wytrzeszczył na nią oczy. A później zorientował się, że wzrok rudzielca na jedną tyci chwilę spoczął na jego klacie. Uśmiechnął się. – Nie miałaś okazji takiej oglądać, co nie, skarbie?
            Udało mi się skoczyć ku niej i złapać od tyłu za jej przeguby. Zaczęła krzyczeć, że mam ją puścić, bo chce go zamordować. Znowu.
            - O, cześć, Tommy. – mruknął Sawwa i wygramolił się spod pościeli. Myślałem, że będę zmuszony powiedzieć „Wyglądasz okropnie, koleś”, bo Alice zamieniła go w trupa z kością w głowie, ale on zdawał się kipieć zdrowiem. Zamrugałem, zdezorientowany, aż szczęka mi opadła na jego widok. Był jak gad. Regenerował się. Chyba. A to było super. – Co tam słychać?
            - Ubierz się, bo ona jest niebezpieczna.
            Rubien prychnął śmiechem i omiótł wzrokiem dziewczynę. Cmoknął w jej stronę.
            - Też cię kocham.
            Wyrwała się z mojego uścisku, jednak nie zaatakowała go po raz drugi. Poprawiła tylko swoją elegancką bluzeczkę i przeczesała włosy.
            - Słuchaj no, przeklęta łajzo. – rzuciła oschle, na co nie zareagował. Wyciągnął z szafy czarną koszulę. – Doskonale wiesz, że rzuciłabym cię na pożarcie rekinom, a byłoby całkiem możliwe, ale nie zrobię tego.
            - Łaskawa. – mruknął na tyle cicho, że tego nie dosłyszała. Mówiła dalej.
            - Gadaj, co zrobiłeś z małą April.
            - Nic.
            - Co? Nie wydurniaj się! I odwróć się, kiedy do ciebie mówię!
            Rubien wzniósł oczy ku niebu i zwolna stanął do niej przodem, z koszulą zapiętą do połowy. Najwidoczniej wolałby spać, niż gadać z nami. To znaczy z nią. Ja przykleiłem wzrok do szyby, bo jacyś goście gwałcili Pannę Luizę. A raczej oglądali ją ze wszystkich stron i zastanawiali się, jak działa. Posłałem im wiadomość do umysłów, bo byli czarnowłosi, że mają zostawić ją w spokoju albo znajdę się w pobliżu za trzy i pół sekundy. Tymczasem Alice bezustannie gnębiła Rubiena, by ten wyjawił jej, gdzie jest jej przyjaciółka, co jej zrobił (To ruskie bydle!) i tak dalej. W końcu się zezłościł.
            - K****! – wrzasnął. Odkleiłem się od szyby.
            - Kiedy chodziłem do szkoły, za każde przekleństwo piekło się ciasto w ramach kary. – powiedziałem. Oboje z Alice spiorunowali mnie wzrokiem za tę uwagę. Wzruszyłem ramionami. – Tak tylko mówię.
            Najlepsiejsi kumple wrócili do pogawędki.
            - Zamknij mordę! Po licho tu przylazłaś?! – syknął Rubien. Alice odpowiedziała spokojnie, celowo akcentując każde słowo:
            - Gdzie. Jest. APRIL?!
            Sawwa wzniósł oczy ku niebu i warknął coś po rosyjsku, czego nie zrozumiałem.
            - W więzieniu, k****. – odparł w końcu. Zmarszczyłem brwi, a Alice tak samo, bo nic nie mówiła przez jakiś czas. Rubien stał tak, z dłońmi wsuniętymi w spodnie. Dziewczyna przestąpiła nerwowo z nogi na nogę, jakby się wahała.
            - W więzieniu? – upewniła się.
            - Tak. Specjalne dla wrogów króla. Możecie już sobie iść?
            - Gdzie jest to więzienie? – zapytałem. Spojrzał na mnie tak, jakbym był głupi.
            - W Podziemiu? – mruknął z ironią. – Wyobraź sobie, Tommy… - zapiął guziki na mankietach. – Że kiedyś było to miejsce, gdzie wtrącano złoczyńców. Później był przewrót, rozumiesz, i… ich miejsce zastąpili ci, którzy nie spodobali się królowi. To proste.
            Alice przejechała dłonią po twarzy i wypuściła powietrze z płuc. Zaczęła gderać coś, że jej przyjaciółka siedzi w pace i jak musi jej tam być i że musi ją ratować i że i że i że. Spoglądałem w dół na mój samochód. Ci dziwni goście już sobie poszli, jednak nie to zaprzątało mój umysł. Może to głupie, ale zacząłem zastanawiać się nad opcją, czy być może istnieje choć cień szansy… Nie, to idiotyczne. Ale jednak… Och, a jeśli ojciec jest w tym więzieniu i wcale nie zginął? Bez sensu, przecież przyszły Wrony.
            Mogły kłamać. Tylko czy mój tata, ten nieco zagubiony w świecie Whitaker, mógł w jakikolwiek sposób nie spodobać się Gabrielowi? Teoretycznie tak. Choć i tak wydało mi się to dziwne. Nie mogłem jednak gasić tego światełka, jakie Rubien we mnie zaświecił. Dla Amy i mamy musiałem to sprawdzić. Jeśli żył, potrzebował mojej pomocy.
            - Można dostać się do tego pierdla? – wtrąciłem się do rozmowy, której nawet nie słuchałem. Alice stała blisko Rubiena i groziła mu czerwonym paznokciem. Oboje odwrócili ku mnie głowy. – Pytam poważnie.
            - Zawsze możesz ukraść coś ze supermarketu, zostać osądzonym i trafić do celi. – powiedziała Alice. Sawwa poklepał ją po rudej czuprynie, za co pacnęła go w dłoń.
            - Błyskotliwe. – mruknął do niej z uśmiechem, a następnie spojrzał ku mnie. – Co ci do tego, Tommy?
            - Nie mów do mnie Tommy. – syknąłem, a jego oczy wciąż się śmiały. Złapałem się na tym, że wystukuję rytm na parapecie. – No… Pomyślałem…
            Chcesz posmakować zemsty.  – usłyszałem to w swojej głowie, a dopiero po chwili zrozumiałem, że nie było to pytanie. Wzdrygnąłem się, popatrzyłem na niego i skinąłem głową.
            - To znaczy nie. – powiedziałem szybko, by to skorygować. – Chcę sprawdzić, czy nie ma tam mojego ojca.
            - A potem się mścić. – domyślił się reszty. Ku mojemu zdziwieniu postać Rubiena zmaterializowała się obok mnie, z tym swoim dziwacznym, psychopatycznym uśmieszkiem. Zmieszałem się i odstąpiłem od niego na krok.
            - Nie do końca. – uśmiechnąłem się. – Zakładając najgorsze… tak, już od dawna zamierzałem wymierzyć sprawiedliwość, ale… teraz to zeszło na drugi plan. Rozumiesz.
            - Pomóc ci pomścić śmierć ojca?
            - Najpierw muszę go znaleźć.
            Machnął na to ręką, a później objął mnie ramieniem, co było tak dziwne, że aż super-extra-dziwne. Tak ująłby to DJ.
            - Pójdę tylko po siekierę. – Rubien ściszył głos do szeptu, a potem mrugnął porozumiewawczo. – Pozbędziemy się kogo trzeba.
            - Najpierw sprawdzimy…
            - Czuję się wyrzucona z rozmowy. – wtrąciła Alice. Ręce miała założone na piersi i tupała obcasem o podłogę. Rubien wywrócił oczami.
            - Och, a więc wciąż tu jesteś? Idź sprawdź, czy nie ma cię za drzwiami.
            Alice buńczucznie tupnęła raz, a porządnie, wyzwała go do najgorszych i stanęła obok mnie.
            - Ja też pomogę. Ciągle mam ochotę skopać parę tyłków.
            Jej wzrok nie przypadkowo, po tym wszystkim, spoczął na Rubienie Sawwa.


Witam drogich czytelników :) Z góry muszę zwiesić głowę i przeprosić za opóźnienie, niestety nastąpiły komplikacje, ale już jestem z nowym rozdziałem :) Cóż mogę powiedzieć, kurczę, coś jest nie tak. Dlaczego, pytam, nikt nie skomentował tego przezarąbistego Christmas Special, jakie napisała Dziecko? Pytam się. Tak więc, zapraszam do poprzedniej notki, bo nie pożałujecie, sama śmiałam się jak nigdy. Do telefonu :D Jesteście już po kolejnej części kropkonu, liczę, że choć trochę się podobało :) Zostawcie też po sobie jakiś ślad, co tam sądzicie i tak dalej. Nie będę zła :D Życzę wam owocnego tygodnia <3 I wpadajcie na następny, liczę, że nikogo nie zabraknie. Błagam, dajcie ślad. Pegaz pada do stóp waszych, o czytelnicy. Tak więc, zostawiam was z tym u góry i trzymajcie się ciepło :*
P.S. Pewnie są błędy, liczne nierażące lub nieliczne rażące :P
 - To tylko złudzenie. - użył Mocy jeden z trójki Jedi.

2 komentarze:

  1. Suuuper rozdział poprzedni też był ekstra. Jestem dzisiaj po trudnej olimpiadzie z biologii i ten rozdział pozwolił mi na chwilę się zrelaksować i zapomnieć o stresie. Jestem ci za to wdzięczna. Animka

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział jak zawsze, nie moge doczekać się kolejnego ;). Mam nadzieje ze koniec w koncu wszystko dobrze sie skonczy ;)

    OdpowiedzUsuń