Karuzela zwolniła. Wydobywająca się z
niej słodka muzyczka zajęczała, po chwili cichnąc zupełnie. Rubien upuścił na
ziemię kabel z zasilania. Wodził wzrokiem po uroczych figurach, które zdążyły
się zatrzymać. Klaun w migoczącym kubraczku ukłonił się.
- Czuję twój strach, April – szepnął Rubien.
Usłyszał cichy szmer przypominający
urywany oddech.
Dziewczyna chowała się w cieniu
wyczekując na dogodny moment by rzucić się do ucieczki. Całe jej ciało
przeszywały dreszcze. Siedziała skulona na ziemi. Wychyliła się starając nie
wywołać przy tym nawet drobnego szmeru.
Idzie
tu
– pomyślała i zasłoniła drżącą dłonią usta. Chwile oczekiwania wydawały się dla niej wiecznością. Błagała w myślach,
by ktoś ją uratował. Jej serce szalało ze strachu. Szamotało się w piersi, niczym ptak chcący opuścić klatkę.
Przełknęła ślinę. Odgłosy kroków
ucichły. Odwróciła wolno głowę. Zaryzykowała i wychyliła się raz jeszcze.
Nie
ma go!
Wstała gwałtownie i rzuciła się do ucieczki.
Poczuła szarpnięcie. Chwycił ją za
włosy. Krzyknęła.
Rubien uśmiechnął się.
- Mam cię, myszko – mruknął przy jej
uchu.
Odepchnęła go całą siłą jaką miała.
Przypominało to walenie w mur, ale nie przestawała. Drapała. Gryzła.
Wrzeszczała jakby obdzierał ją ze skóry, choć jeszcze nie zaczął. Z całej siły
nadepnęła go obcesem w stopę. Warknął. Chciała go kopnąć, ale pchnął ją w
stronę karuzeli. Uderzyła głową o figurę.
Oprawca dopadł do niej. Jedną ręką
podźwignął ją z ziemi. Z łatwością wygiął jej chude ręce za plecy. Tam jego
dłoń zacisnęła się na jej nadgarstkach. Objął je sprawnie, niczym dwie niesforne
gałązki. Spojrzała mu w oczy, chcąc odszukać w nich choć trochę uczuć. Zobaczyła
tylko pustkę.
Więc
już nie ma nadziei… Dziś umrę.
Zamknęła oczy.
●
Pegaz
Wściekła kobieta
znajdująca się w pobliżu w odległości mniejszej niż pół metra, to zdecydowanie
fatalna sprawa. Zwłaszcza, jeżeli tą kobietą jest Alice.
Słysząc, jak wrzeszczała na pana Michaelisa, pomyślałem sobie, jaką ona byłaby żoną. Jej facet skończyłby pewnie przywiązany do drzewa, oblany wodą i rażony prądem za złe zachowanie.
Przez chwilę ogarnęła mnie wątpliwość, czy aby na pewno dobrze zrobiłem, powstrzymując ją od wbicia mu noża w gardło. Może i dobrze by się stało. Gabriel ulotnił się, a chwilę później my również. Alice w dalszym ciągu drżała z gniewu.
Stop, Tom, wróć.
Alice drżała z nienawiści. Mógłbym przysiąc, że w głębi duszy obiecała sobie przerobić tego pajaca na salami. W sumie to wcale się nie dziwiłem.
Salami z Gabriela Michaelisa smakowałoby przeokropnie.
Alice powaliła jeszcze na ziemię parę Wron, po czym stanęliśmy przy jej samochodzie.
- Dawaj kluczyki! – warknęła przez zaciśnięte zęby, jednocześnie sięgając ku mnie ręką ponad dachem samochodu. Pokręciłem głową.
- Nie. Ja poprowadzę.
Oczy Alice rozbłysły czerwienią.
- Że co? Muszę jechać do mieszkania Diany! DAWAJ KLUCZE!
- W takim razie to ja cię tam zawiozę. – odparłem. Starałem się mówić spokojnie, bo tylko to dawało mi jakiekolwiek szanse, by sprowadzić ją na ziemię. – Alice, musisz ochłonąć.
Dziewczyna zadarła głowę i krzyknęła głośno ku niebiosom.
- Boże!
- Wystarczy Tom.
Jej wzrok sprawił, że przeszedł mnie dreszcz. Lekcja numer jeden: nie prowokować panny James.
- Jeśli powiesz choć jedno słowo więcej, przysięgam, że moja moc cię nie oszczędzi. Zginiesz z mojej ręki.
Zamrugałem, a ona mówiła dalej.
- Nienawidzę tego drania. Zabiję go, siekając na kawałeczki, drobniutkie, drobniusieńkie. Albo lepiej. Zadam mu tortury, a dopiero potem zabiję. Niech wie, jak to jest. Zniszczę go, zniszczę…
- Alice. – przerwałem jej, gdyż bałem się, że waląc pięścią w dach samochodu, całkowicie go uszkodzi. Podniosła na mnie wzrok. – Proszę cię, przestań.
- Ty naprawdę niczego nie rozumiesz?! – krzyknęła. Jej dolna warga zadrżała. – Muszę wiedzieć co z April, ona… Jest w niebezpieczeństwie. Chcę jechać. SZYBKO! – wyciągnęła dłoń. – Oddaj klucze, jeśli nie chcesz, żebym wyrządziła ci krzywdę.
- Nie boję się ciebie. – założyłem ręce. Ściągnęła niepewnie brwi. – I nie pozwolę ci prowadzić.
- TOM!
- Tracimy czas! Wrzeszczysz tylko, nie dając nic sobie powiedzieć! To ty nic nie rozumiesz!
Alice omal się nie zachłysnęła.
- Słucham?! To moja przyjaciółka. Oddaj mi klucze! – i wdała się za mną w pościg wokół samochodu. Zapomniała jednak, że nim ona obiegła maskę, ja zrobiłem dwa kółka i stanąłem przed nią. Złapałem ja za ramiona w mocnym uścisku. Odsłoniła zęby, by mnie ugryźć.
- Alice, popatrz na mnie. – spojrzałem jej w oczy. – Nie wściekaj się już. Wiem co czujesz, słowo, tylko daj sobie pomóc. Okej?
Wydała jeszcze z siebie pomruk i popatrzyła gdzieś w bok. Zaciskała szczęki.
- Nienawidzę go. Z całego serca.
- Wiem. To dupek. – przyznałem i wyciągnąłem z kieszeni kluczyki. – Wsiadaj. – otworzyłem jej drzwi po stronie pasażera.
Alice zawahała się.
- Jeśli nie złamiesz przepisów drogowych i będziemy się wlec…
- Cii. – uśmiechnąłem się pod nosem i odpaliłem maszynę. – Zapomniałaś już, jak przyspieszyłem czołg?
Alice po raz pierwszy uniosła kąciki ust.
Słysząc, jak wrzeszczała na pana Michaelisa, pomyślałem sobie, jaką ona byłaby żoną. Jej facet skończyłby pewnie przywiązany do drzewa, oblany wodą i rażony prądem za złe zachowanie.
Przez chwilę ogarnęła mnie wątpliwość, czy aby na pewno dobrze zrobiłem, powstrzymując ją od wbicia mu noża w gardło. Może i dobrze by się stało. Gabriel ulotnił się, a chwilę później my również. Alice w dalszym ciągu drżała z gniewu.
Stop, Tom, wróć.
Alice drżała z nienawiści. Mógłbym przysiąc, że w głębi duszy obiecała sobie przerobić tego pajaca na salami. W sumie to wcale się nie dziwiłem.
Salami z Gabriela Michaelisa smakowałoby przeokropnie.
Alice powaliła jeszcze na ziemię parę Wron, po czym stanęliśmy przy jej samochodzie.
- Dawaj kluczyki! – warknęła przez zaciśnięte zęby, jednocześnie sięgając ku mnie ręką ponad dachem samochodu. Pokręciłem głową.
- Nie. Ja poprowadzę.
Oczy Alice rozbłysły czerwienią.
- Że co? Muszę jechać do mieszkania Diany! DAWAJ KLUCZE!
- W takim razie to ja cię tam zawiozę. – odparłem. Starałem się mówić spokojnie, bo tylko to dawało mi jakiekolwiek szanse, by sprowadzić ją na ziemię. – Alice, musisz ochłonąć.
Dziewczyna zadarła głowę i krzyknęła głośno ku niebiosom.
- Boże!
- Wystarczy Tom.
Jej wzrok sprawił, że przeszedł mnie dreszcz. Lekcja numer jeden: nie prowokować panny James.
- Jeśli powiesz choć jedno słowo więcej, przysięgam, że moja moc cię nie oszczędzi. Zginiesz z mojej ręki.
Zamrugałem, a ona mówiła dalej.
- Nienawidzę tego drania. Zabiję go, siekając na kawałeczki, drobniutkie, drobniusieńkie. Albo lepiej. Zadam mu tortury, a dopiero potem zabiję. Niech wie, jak to jest. Zniszczę go, zniszczę…
- Alice. – przerwałem jej, gdyż bałem się, że waląc pięścią w dach samochodu, całkowicie go uszkodzi. Podniosła na mnie wzrok. – Proszę cię, przestań.
- Ty naprawdę niczego nie rozumiesz?! – krzyknęła. Jej dolna warga zadrżała. – Muszę wiedzieć co z April, ona… Jest w niebezpieczeństwie. Chcę jechać. SZYBKO! – wyciągnęła dłoń. – Oddaj klucze, jeśli nie chcesz, żebym wyrządziła ci krzywdę.
- Nie boję się ciebie. – założyłem ręce. Ściągnęła niepewnie brwi. – I nie pozwolę ci prowadzić.
- TOM!
- Tracimy czas! Wrzeszczysz tylko, nie dając nic sobie powiedzieć! To ty nic nie rozumiesz!
Alice omal się nie zachłysnęła.
- Słucham?! To moja przyjaciółka. Oddaj mi klucze! – i wdała się za mną w pościg wokół samochodu. Zapomniała jednak, że nim ona obiegła maskę, ja zrobiłem dwa kółka i stanąłem przed nią. Złapałem ja za ramiona w mocnym uścisku. Odsłoniła zęby, by mnie ugryźć.
- Alice, popatrz na mnie. – spojrzałem jej w oczy. – Nie wściekaj się już. Wiem co czujesz, słowo, tylko daj sobie pomóc. Okej?
Wydała jeszcze z siebie pomruk i popatrzyła gdzieś w bok. Zaciskała szczęki.
- Nienawidzę go. Z całego serca.
- Wiem. To dupek. – przyznałem i wyciągnąłem z kieszeni kluczyki. – Wsiadaj. – otworzyłem jej drzwi po stronie pasażera.
Alice zawahała się.
- Jeśli nie złamiesz przepisów drogowych i będziemy się wlec…
- Cii. – uśmiechnąłem się pod nosem i odpaliłem maszynę. – Zapomniałaś już, jak przyspieszyłem czołg?
Alice po raz pierwszy uniosła kąciki ust.
●
- Hej! Co wy tu robicie, do licha?! –
wrzasnął pulchny stróż, który właśnie wyszedł z bufetu, gdzie zrobił sobie
kawę. Rubien aż podskoczył. Szybko przycisnął dłoń do ust dziewczyny. Zdążyła
tylko cicho zakwilić. Jego twarz wykrzywił gniew. Zaklął cicho. – To nie
miejsce na nocne zabawy, dzieciaki!
Stróż zatrzymał się i ziewnął. Wysoki
mężczyzna zasłaniał mu widok dziewczyny. Marszcząc nos, podrapał się po łysinie.
- Graj albo go też zabiję – Rubien
syknął do ucha April. Nie miała wątpliwości, że mówił prawdę. Wiedziała, że
stróż nie jest wstanie jej pomóc.
- Wszystko w porządku? – zapytał raz
jeszcze.
- Tak – odpowiedział Rubien i odwrócił
się uśmiechnięty od ucha do ucha. Przyciągnął dużo niższą dziewczynę do swojego
boku obejmując czule – Uśmiechnij się – syknął do April. Ruszyli w stronę
wyjścia. Każdy krok był dla niej katorgą. Świat wirował jej przed oczyma z
powodu uderzenia. Nie wiedziała co robić. Bała się tak bardzo.
Stróż natarczywie jej się przyglądał
podświadomie wyczuwając, że coś jest nie tak. Rubien uszczypnął ją z całej
siły. Z trudem wykrzywiła wargi i przycisnęła twarz do jego ramienia udając
zakochaną po uszy. Słyszała miarowe bicie jego serca. Czy to w ogóle człowiek? – pomyślała.
Udawali dopóki nie zniknęli z oczu
strażnikowi, który długo wahał się, czy nie zareagować. W końcu odpuścił,
myśląc że to zwykła, kochająca się para. Łza spłynęła po jej policzku.
Zacisnęła zęby i kiedy zupełnie się nie spodziewał, wyrwała się.
Biegła prosto w środek parku
porośniętego gęsto przez drzewa. Nie było tam żywej duszy. Zrobiła najgorszą z
możliwych rzeczy, ale jaki miała wybór?
Nie chciała by umierali za nią niewinni ludzie. Tego potwora nikt z nich
nie był wstanie powstrzymać.
Szybko zbiegła z pierwszej skarpy. Lekki
wiaterek wprawiał w ruch liście każąc im szumieć delikatnie i nastrojowo. Potknęła
się o wystający korzeń. Upadła jak długa obdzierając przy tym dłonie ze skóry. U
połaci trawy wiły się zaczątki mgły. Wstała jak najszybciej i pobiegła dalej. Nocne
powietrze było dla niej przerażająco chłodne. Obijała się o drzewa i
przedzierała przez chaszcze. Walczyła, zalana łzami i drżąca ze strachu. A on
spokojnie szedł za nią. Nawet nie biegł. Każdy jego krok był pełny pewności
siebie.
Siły April drastycznie zmalały. Wszystko
ją bolało. Bieg zmienił się w szybki chód, a potem w cofające się, drobne
kroki. Jej plecy oparły się o drzewo. Patrzyła na twarz mężczyzny, którego
chyba kiedyś widziała. Już dawno nie ukrywał się pod maską starszego pana. Jego
rysy były dostojne i groźne, a przede wszystkim bezlitosne.
- Czemu? – zapytała, czym wyraźnie go
zaskoczyła. Uniósł brwi.
- Jak to? Nie wiesz? – roześmiał się. –
To jak życzenie, które posyłają dzieci do Mikołaja, tylko ja nie mam białej
brody. Ktoś tego po prostu chce, dziewczynko. To wszystko.
On ustawił się naprzeciw niej. Pod jego
spojrzeniem czuła się mała i bezbronna, ale przecież miała coś w zanadrzu. Wyciągnął
dłoń przed siebie i zacisnął na jej szyi. Zakrztusiła się. Starała się nabrać
powietrza, ale nie potrafiła. Ostatnie siły skupiła na wytworzeniu bariery
wokół swego ciała.
Wysoko na niebie świecił księżyc. Jasna łuna
przedzierała się przez pnie i liście padając wprost na nią…
- Puść ją.
Rubien odwrócił się, ale nim zdążył
coś powiedzieć telekinezą odepchnięto go od April, która powoli opadła na
ziemię. Ledwo żywa dziewczyna nawet nie próbowała się unieść. Drżała na całym
ciele. Jedyną rzeczą, o którą się pokusiła, było podniesienie głowy.
- Co do… - Rubien nie dokończył, bo coś
zatkało mu usta. Przez jego twarz przebiegły wszystkie możliwe uczucia. Nie
potrafił uwierzyć temu, co właśnie się działo. Gabriel, osoba która go wynajęła
do zabicia April, właśnie go obezwładnia i ratuje ofiarę. Zbiegł z małego
pagórka porośniętego trawą w swym wykwintnym garniturze i podszedł bliżej. Zdziwienie
sparaliżowało Rubiena.
Zwariował – pomyślał. Przecież godzinę temu chciał jej śmierci
najbardziej na świecie! Co on sobie wyobraża teraz zmieniając zdanie? Miał ogromną ochotę by wstać i zamordować
również Gabriela. Krew zapulsowała mu niebezpiecznie. Wystarczyło by uwolnił całą
moc a zmiecie go, April i całą Gocewię. Co
ty planujesz, Gabrielku? Rubiena naprawdę zaczynała boleć głowa. Dzisiejszy
dzień nie należał do udanych.
- Nie rozumiem – szepnęła dziewczyna. Czuję dokładnie to samo – pomyślał Rubien.
Gabriel szczerze się roześmiał widząc
ich miny.
- Tak jak twoja przyjaciółka. Naprawdę
myślałaś, że chcę twojej śmierci? – zapytał z miną niewiniątka. – Działania
moich wysłanników były spowodowane troską o twoje bezpieczeństwo. To Rebelia
wynajęła tego drania. Nazywa się Sawwa i słynie z szybkiej , a także dokładnej
roboty. Jak widać to tylko pogłoski…
April prychnęła z pogardą i
obrzydzeniem, które zdawało się wyciekać przez pory jej skóry. Gdyby nie ogłada
i kultura osobista dziewczyny, pewnie splunęłaby mu w twarz.
- Mam ci uwierzyć?
- Klnę się na moich martwych rodziców –
powiedział Gabriel z ręką na sercu. Widząc buntowniczą minę April, podszedł o
krok i kucnął by zniżyć się do jej poziomu. Przypominało to rozmowę nastolatki
ze starszym bratem. – Wiem, że wiele
złych rzeczy naopowiadała ci Alice. Rozumiem doskonale, dlaczego się mnie
boisz. Przecież zabiłem twojego ojca. Miałem jednak ważny powód. Ty zawsze
będziesz widzieć Olafa, jako dobrego człowieka, sprawiedliwego władcę i
świetnego ojca…
Westchnął i zrobił cierpiętniczą minę
osoby, która właśnie wyjawia nieświadomemu dziecku, że zostało adoptowane.
- On robił złe rzeczy. Nawet nie wiesz,
co planował! – wstał szybko mocno zaabsorbowany. – Moja droga, nie umiesz sobie
tego wyobrazić! Twój ojciec chciał zniszczyć cały nasz gatunek! Wszystkich Ludzi
Umysłu!
- Zwariowałeś?! – wrzasnęła April. – Co to
za bzdura?
- Czemu miałbym kłamać? – uniósł idealną
brew - Co gorsza ten plan ciągle może wejść w życie, gdyż nadal chodzi po tym
świecie ten, który stworzył śmiertelną dla nas broń. I obawiam się, że ty
również go znasz.
April zmarszczyła brwi. Nie wiedziała co
myśleć, co czuć. Otworzyła i zamknęła usta. Spuściła wzrok.
- Nie to nie możliwe… - w jej sercu
pojawiły się wątpliwości. Teraz, w tym kluczowym momencie, czuła się rozdarta
pomiędzy dwoje. Gabriel był wybitnym aktorem. Grał wyśmienicie na emocjach
dziewczyny, która znała nieco mroczniejszą stroną Króla Olafa, skoro żyła z nim
pod jednym dachem. Dzieci zawsze wiedzą więcej niż przyjaciele i
współpracownicy.
- Pozwól, że pokażę ci zdjęcie.
Gabriel sięgnął do wnętrza marynarki i
wyjął fotografię. Podał ją dziewczynie, która uważnie przyjrzała się mężczyźnie
w średnim wieku, o dość nietypowym wyglądzie.
- Nazywa się doktor Rentgen i jest wyjątkowym
Człowiekiem Umysłu. Prawie żadne z nas nigdy nie widziało go na oczy, oprócz
twojego ojca. Staramy się go znaleźć, by zmusić do zatrzymania śmiertelnej
machiny, którą uruchomił. Jak zapewne ci się wydaje, to nie jest takie proste…
- Ja go znam – szepnęła, a cień zwycięstwa
przemknął po twarzy Gabriela. – Rzeczywiście przychodził do naszego domu. Myślałam,
że jest zwykłym człowiekiem, nigdy nie rozmawiali na tematy związane z nami…
- Czy wiesz coś więcej?
Zmarszczyła brwi usiłując sobie
przypomnieć.
- Chyba miał syna, ale nie jestem pewna.
Był bardzo mądry, pracował na uczelni. Ostatni raz widziałam go u nas przed…
Przed przewrotem – chrząknęła. – Wydawał się zdenerwowany. Dużo krzyczał. Mówił
o wyjeździe i jakiejś zdradzie.
- Pamiętasz może gdzie chciał wyjechać?
To bardzo ważne.
- Niestety. Nie mam pojęcia – gdy tylko
to powiedziała jej oczy ponownie zabłyszczały łzami i przerażeniem. Uświadomiła sobie, że
cała wartość jej życia uleciała wraz z wyjawieniem tych informacji. Gabriel się
uśmiechnął.
- Spokojnie. Wiem, wiem co o mnie
myślisz, ale naprawdę nie chcę twojej śmierci – powiedział i cofnął się na
bezpieczną dla niej odległość. Przeczesał palcami włosy i rzucił jej szarmancki
uśmiech, jak model w reklamie szamponu do włosów. – Na dowód mojej przyjaźni,
pozwalam ci odejść.
Rubien się zakrztusił. Co ten wariat wyprawia!
- Naprawdę? – w jej oczach pojawiła się
nadzieja.
- Tak – uśmiechnął się szczerze i
litościwie.
April ostrożnie podniosła się z ziemi. Chwiała
się z powodu uderzenia w głowę. Ze skroni ciekła cienka strużka krwi. Rana była
poważna. Cofała się kilka kroków patrząc uważnie na Gabriela i swojego oprawcę.
Kiedy znalazła się kilkanaście metrów od nich, odwróciła się. Nie potrafiła iść
szybko, gdyż kulała. Bolała ją kostka, nie potrafiła dobrze stanąć na prawą
nogę. Pewnie ją skręciłam –
pomyślała.
- Wiesz co – usłyszała głos Gabriela –
zmieniłem zdanie.
Zamrugała i ponownie znalazła się przy
drzewie.
Zachłysnęła się. Nigdy nie odeszła z tego miejsca. Gabriel zamknął ją w iluzji… Dusiła się, lecz tym razem przez Michaelisa, który telekinezą miażdżył jej krtań. Bariera, którą próbowała stworzyć wcześniej prysnęła zupełnie. Iluzja wyprała jej mózg.
Zachłysnęła się. Nigdy nie odeszła z tego miejsca. Gabriel zamknął ją w iluzji… Dusiła się, lecz tym razem przez Michaelisa, który telekinezą miażdżył jej krtań. Bariera, którą próbowała stworzyć wcześniej prysnęła zupełnie. Iluzja wyprała jej mózg.
Rubien uniósł się z ziemi i podszedł do
Króla.
- Nie jesteś normalny, prawda?
Ten w odpowiedzi roześmiał się głośno. Echo
rozniosło przerażający dźwięk po parku, którego nie zagłuszył nawet szum liści.
Chłód ogarnął ciało dziewczyny.
- Wiem – Gabriel opuścił wyciągnięta
przed siebie dłoń. – Miłej zabawy. Nie musisz martwić się jej barierą. Wątpię,
czy uda jej się ją odtworzyć. Jest zupełnie rozbita.
- Dlaczego sam ją nie zabijesz? –
zapytał Rubien.
- Nie chcę pobrudzić sobie rąk – roześmiał
się. – Nie przepadam za krwią. Jest zbyt czerwona jak na mój gust. Zresztą nie
mam za dużo czasu. Za chwilę pojawi się tutaj nasza Pogodynka, a jak pewnie
wiesz, nie szczególnie przepadam za użeraniem się z nią, tym bardziej, kiedy już
raz tego dnia miałem okazję.
Gabriel odwrócił się na pięcie i poszedł
w kierunku, z którego przyszedł.
- Miłej zabawy. Ciao!
Czy
on ma rozdwojenie jaźni?- pomyślał Sawwa. Postać w garniturze zniknęła w ciemnościach
parku. Wiatr wzmógł się. Rubien nie zamierzał
poświęcać April dużo czasu. Chciał położyć się spać. Jego dzisiejszy humor
prysnął, jak bańka mydlana.
Dziewczyna wydawała się dużo
spokojniejsza niż poprzednio. Może
przywykła do wizji swojej śmierci.
- To koniec – powiedział.
Wzbudził krew w swoich żyłach. Żar
buchnął z nich, a on ukierunkował go ku swojej ręce. Skórę pokrył czarny nalot
spalenizny, który zaraz też zniknął pod wpływem gorąca. Umocniona tkanka
zaczęła pękać, a w każdej takiej rysie wrzała ogniście czerwona, bulgocząca
krew. Nie chciał doprowadzić do ostatniego etapu, więc pozwolił by wzniecił się
ogień.
- Dlaczego to robisz? Przecież też
jesteś człowiekiem.
Zmarszczył brwi. Ogień błyszczał
niebezpiecznie blisko, ale ona się go nie bała. Pogodziła się ze swym losem,
ale nie potrafiła zrozumieć swojego oprawcy. Dlaczego zabijał, skoro nie musiał?
Dlaczego niszczy istoty takie same jak on z wyraźną satysfakcją? Dlaczego zabija
przy tym samego siebie, za każdym razem po trosze?
Przez chwilę zrodziło się w nim
zwątpienie.
- Spłoniesz – szepnął do niej drżącym
głosem.
Z ich dwójki to nie ona była przerażona.
Dłoń Rubiena zamknęła się na twarzy April.
___________________________________________________________________
Mam nadzieję, że się podobało.
Wesołych Świąt Bożego Narodzenia :)
Dziecko
Super ( ale to że tak będzie wiedziałam już wcześniej). W sumie to jesteś potworem no bo proszę cię jak można skończyć w takim momencie. Wystawiasz mnie na ciężką próbę nie wiem jak wytrzymam do następnego rozdziału... Albo wiem po prostu musisz szybko dodać następny w przeciwnym razie będziesz mi winna kasę za leczenie u psychiatry nerwicy i nałogowego sprawdzania czy jest już next. ;-) Animka
OdpowiedzUsuń