Bielutki puch spadał z nieba czarnego
niczym bezdenna otchłań. Lekkie płatki bezlitośnie przyklejały się do
samochodów i jezdni. Prędkość na głównej krajowej nie przekraczała 60 km/h. Kierowcy,
którzy butnie próbowali jechać szybciej, grzęźli w śniegu przy okazji
opryskując okolicę lodami o smaku brudu, opon i asfaltu. Jazda samochodem w tym
pięknym, świątecznym czasie przy tej pogodzie, musiała być poprzedzona naprawdę
szczytnym celem. A takim z pewnością można nazwać poszukiwanie choinki.
- Christmas time, mistletoe and wine. Children singing christian rhyme - Tom
śpiewał wesoło kołysząc się na boki i rozsiewając wokół siebie aurę świąt,
której bynajmniej nie czuła dwójka pasażerów siedzących w narożnych kątach
Panny Luizy i gapiących się w swe okna.
- Czy moglibyśmy zgoła szybciej? –
zapytała Alice w końcu nie wytrzymując.
Tom odwrócił się do niej na tylne
siedzenie właśnie śpiewając zwrotkę – Nie.
Alice zastukała paznokciami pomalowanymi
na srebrno z białymi, idealnie wymodelowanymi płatkami śniegu o drzwi
samochodu.
- Przestań, bo porysujesz – powiedział z
wyrzutem Tom.
- Mendo, ja tego nie wytrzymam!
- A co ja ci poradzę? To ty wymyśliłaś
śnieg tej zimy, nie ja!
Zniecierpliwiona Alice odpięła pas i
usadowiła się na środku nachylając ku kierowcy.
- Tommy, no!
- Nie, tak mówią przepisy…
- Ale na głównej krajowej nigdy nie
jeździ się tak wolno! – warknęli Rubien z Alice.
- To obszar zabudowany. W dodatku jest
śnieg! Spójrz na te połacie! To ma jak nic z …
- Dziesięć centymetrów – mruknęła Alice.
- Nie będę narażał życia Panny Luizy na
wasze widzi mi się! Spójrzcie na to z pozytywnej strony! Są święta, ta
atmosfera, muzyka…
- Alice kup mu te auto, bo inaczej JA mu
kupię… - syknął Rubien z grozą w głosie.
- Ja zwariuję! – Alice rzuciła się z
tyłu zajmując całą kanapę. Ułożyła się na niej wygodnie, nogi w botkach o
piętnastocentymetrowych obcasach oparła na szybie, a za poduszkę użyła torby
Toma, wpierw wąchając ją. Ziewnęła i zmarszczyła nos - Tu coś cuchnie.
- Ty – mruknął Rubien.
Dziewczyna zignorowała go.
- Tom, dziecię, co ty tu wozisz? –
zapytała z niesmakiem. Pogładziła swoje białe futerko, oczywiście sztuczne,
pochodzące z Finlandii jak głosiła metka – Wiesz, ono ma dla mnie emocjonalne
znaczenie – dodała patrząc wyczekująco na kierowcę.
- No co? Powinno być czysto –
powiedział. – Jakiś czas temu to czyściłem.
- A dokładnie kiedy?
Chłopak podrapał się po głowie, a
konkretnie wetknął palec pod wełnianą, czerwoną czapkę, przed którą chowały się
nawet kłaki Alice.
- Dwa lata temu?
- Co?! – wrzasnęła Alice natychmiast
podrywając się – Uuuuw! Ohyda!
Rubien parsknął śmiechem.
- Dobrze ci tak, ty głupia babo.
Dziewczyna zazgrzytała zębami, a
miniaturowe błyskawice zalśniły w jej wielkich oczach.
- Ty Mendo, ty!
Zamachnęła się, by zadać mu ostateczny
cios swej boskiej dłoni, kiedy Tom zahamował. Alice padła między dwa siedzenia
o włos uniknąwszy uderzenia głową w radio.
- Za dziesięć metrów proszę skręcić w
prawo – usłyszeli kobiecy głos dochodzący z GPS’u.
Dziewczyna chrząknęła, lekko się
rumieniąc i pozbierawszy się do kupy, usiadła z tyłu.
- Lepiej zapnij pasy – mruknął Rubien. –
Zapomniałaś czapki – dodał podnosząc spod swoich nóg futrzane nakrycie głowy –
Ono ma ogonek!
- Oddawaj!
Tom trzasnął dłońmi o kierownicę.
- Ile wy macie lat?! Uspokójcie się, bo
dostaniecie rózgi zamiast prezentów! – warknął – Mamy problem.
Panna Luiza z chrzęstem zjechała na
pobocze, by nie tamować ruchu. Śnieg sypał coraz mocniej. Wycieraczki nie
nadążały z usuwaniem natrętnych płatków. Tom z uwagą przyglądał się prawej
stronie ciemnego, gęstego lasu. Gdzieś tutaj powinna znajdować się wąska, polna
dróżka prowadząca do plantacji drzewek iglastych, którą znalazła Alice. Z tym,
że nigdzie jej nie widział.
- Alice…
- Tom, zabłądziłeś! – fuknęła – Nie
potrafisz nawet wpisać poprawnie adresu!
- Wpisałem ten, który mi podałaś! –
sięgnął po małe urządzenie i zaczął sprawdzać ich położenie mrucząc pod nosem,
możliwe że magiczne zaklęcia. Rubien z westchnieniem odpiął pasy i otworzył
drzwi. Lodowate powietrze dmuchnęło do przyjemnie nagrzanego wnętrza mrożąc
krew w żyłach pozostałej dwójce. Rubien uśmiechnął się złośliwie.
- Zamykaj te drzwi, baranie!
- Chyba bałwanie – wtrącił Tom.
- Chcecie tu siedzieć i zastanawiać się,
gdzie popełniliście błąd, czy może ruszycie tyłki i weźmiecie to, po co tutaj
przyjechaliśmy?
Spojrzeli na niego tępo.
- Rubien, właśnie staramy się znaleźć
plantację, bo bez niej… - zaczęła mu tłumaczyć Alice, starając się spokojnie
wbić informację do zakutego, rosyjskiego łba.
Rubien wywrócił oczami, aż pokazały się
tylko białka.
- Rozejrzyjcie się! Jesteśmy w lesie!
Tom z Alice spojrzeli na siebie.
- Dalej nie rozumiem puenty –
powiedziała Alice.
- Nie no, ja nie wytrzymam tego nerwowo!
– wrzasnął Rubien – Ludzie, jesteśmy w lesie, na wasz język, pierwotnej
plantacji zasranych drzewek! Kurwa, miejsca o większym wyborze to chyba nie
znajdziecie, więc ruszcie tyłki!
Przytaknęli mu.
- Rubien, skąd wzięła się siekiera w
moim bagażniku? – zapytał Tom, kiedy wreszcie wypakowali się z Panny Luizy.
- Lubię być przygotowany na każdą
ewentualność – uśmiechnął się szarmancko odbierając z rąk Toma ogromne
narzędzie, które ten z trudnością unosił. Oparł je o ramię i zagwizdał wesoło –
Chodźmy.
Alice tuptała za nim na swoich niebywale
wysokich botkach, co chwila zapadając się w śniegu. Pocierała dłońmi ukrytymi w
puchowych rękawiczkach trzęsąc się jak osika. Chuchnęła w ręce.
- Widzę, że czujesz się jak ryba w
lodzie – zaszczękała zębami do Rubiena.
- W wodzie – poprawił Tom.
- Czy tobie nie jest zimno, Rubien? –
rzuciła przelotne spojrzenie na elegancki, czarny płaszcz Rosjanina, który
wydawał jej się niebywale mało ciepły. Nie miał nawet czapki, ani rękawiczek
tylko ładniutki szalik, chyba od Armaniego, jak oceniło jej wprawne oko.
- Wyście prawdziwej zimy nie widzieli –
rzeczywiście nikt nie wątpił w jego słowa. – No więc, które wybieracie? - Rubien zamachał siekierką w każdą stronę,
jakby był właścicielem wszystkich drzew w tym lesie.
Drżący Tom z Alice rozglądali się
uważnie, jakby ich decyzja miała wpłynąć na losy świata. Był tu tylko śnieg i
drzewa, drzewa i śnieg. Mnóstwo pierwszego a jeszcze więcej drugiego.
Dziewczyna przetarła oczy – można było dostać oczopląsu z tego wszystkiego.
- Te – wskazał Tom. Rubien ruszył we
wskazanym kierunku i zamachnął się…
- Stój. Nie słuchaj go. On się nie zna.
Za chude jest, nie widzisz? Rozsypie się nam zanim dotrzemy do domu – rzuciła
szybkie spojrzenie w lewo - Tamto.
Rosjanin grzecznie ruszył w drugim
kierunku.
- Zaczekaj, Rubien. Czy choinka aby nie
powinna być świerkiem? – mruknął Tom chwytając się za brodę.
- Jak świerkiem, przecież to kobieta!
Rubien, ścinaj!
- Jest za wysokie Alice. Nie wejdzie do
Panny Luizy…
- Trudno! Rubien, ścinaj.
Menda zamachnęła się.
- Zaczekaj, Rubien. Alice, zastanów się.
Świerk to porządniejsze drzewo, niż jakaś tam jodła…
- Nie! To mój salon, moja jodła! Ścinaj!
- Popełniasz kardynalny błąd, Antonino!
- ŚCINAJ, RUBIEN!
- NIE POZWALAM!
- Zdecydujcie się do jasnej cholery, bo
mam siekierę i nie zawaham się jej użyć! – wrzasnął Rubien, ale ku jego zdziwieniu
nie zrobiło to na nich dużego wrażenia. Chyba
straszenie ich mordem już się przejadło – pomyślał. Kiedy spoglądał tak na
ten piękny las, przypominała mu się Rosja – kraj wiecznej zimy. Przechylił głowę
i spojrzał w niebo. Tysiące płatków spadały prosto na jego twarz.
Pachniało lasem, wszystkimi gatunkami drzew, o które tak zaciekle spierała się
ta dwójka. Mróz szczypał w nos i uszy, wiatr bawił się włosami tworząc nieład na
głowach ich wszystkich.
Zupełna cisza. Noc. Wszystko śpi.
W
takich chwilach budzi się magia – przemknęło mu przez myśl. Zostawiając
sprawę kłótni Tomowi i Alice, samodzielnie wybrał drzewko, które spodobało mu
się najbardziej. Nie był to ani świerk, ani jodła, a sosna – królowa drzewek
iglastych, którą pamiętał z pewnej wigilii mającej miejsce bardzo dawno temu…
Tak więc, uciąwszy wielką, dorodną sosnę, pociągnął ją w kierunku dwójki nadal wrzeszczących kamratów.
- Jedziemy? – zapytał podsuwając im
sosnę.
W taki o to sposób wspólnie wybrali
choinkę.
●
Panna Luiza dotarła do Gocewii ciągnąc
za sobą czubek ogromnej sosny. Zielony ogonek użytecznie zamiatał drogę, przy
okazji odłamując sobie gałązki. Przejeżdżający ludzie robili im zdjęcia
zaśmiewając się do rozpuku. Nazwanie drogi powrotnej prawdziwą katorgą byłoby
niedomówieniem. Alice nieprzerwanie marudziła, oczywiście o nieszczęsną
choinkę, która jej zdaniem jest nieodpowiednia. Tom śpiewał, tak śpiewał, a
nawet dość często fałszował starając się naśladować Celine Dion. Z kolei Rubien
próbował w tych warunkach zasnąć, co było nie lada wyzwaniem.
Kiedy stanęli na światłach w centrum,
Tom głośno westchnął. Wreszcie się ich
pozbędę – pomyślał i wyobraził sobie
Helenę, która czekała na niego w domu. Ludzie gęsto kroczyli zasypanym
chodnikiem nosząc pakunki, szarpiąc dzieci za ręce i okrutnie się śpiesząc.
Najurokliwsze były momenty, kiedy ten rozjuszony tłum starał się przejść obok
straganu z rybami.
- Co za bzdura, powinni im zakazać stać
w takich miejscach – mruknął Tom. – Patrz na to! Zaraz mu to rozniosą!
- A złodzieje się pasą… - roześmiał się
Rubien.
- Ryba… - zamyśliła się Alice. Tom
ruszył. – Stój! Ryba!
- Co ty bredzisz? – syknęła Menda.
- Tom, zaparkuj gdzieś!
O
Boże
– pomyślał – A myślałem, że to już
koniec…
Jechał wolno rozglądając się za wolnym miejscem. O tej porze parkingi były przepełnione, a o znalezieniu pustej przestrzeni w centrum można tylko pomarzyć. Jeśli już coś się znalazło, było
o wiele za małe by pomieścić Pannę Luizę z choinką. Tom dołączył się więc do
innych samochodów, które jak sępy okrążały Gocewię z każdej możliwej strony.
- Tom, jeśli to by miało długo trwać, to
ja poczekam… ale handlarz nie!
- A co ja ci poradzę? – zajęczał w
odpowiedzi – Nie jestem magikiem!
- Stańże gdziekolwiek! – rozejrzała się
i znalazła. Aż oczy jej rozbłysły – Tu! Szybko!
- Tu jest zakaz – ziewnął Rubien.
- Co mnie to…!
- Alice, ja nie wjadę na rynek – syknął
Tom, który na samą myśl aż zbladł. Jeśli czegoś w Gocewii nie wolno, to z
pewnością wjeżdżać autem na rynek.
Kobieta roześmiała się potwornie.
Wyciągnęła palec, na którego końcu błysnęła iskierka.
- Wjedziesz.
I wjechał.
Gocewia szczyciła się swoim idealnym
rynkiem. W jego centrum stoi szklana fontanna, ozdobiona tysiącem niebieskich
lampek. Tuż obok piętrzy się wielka choinka przystrojona mnóstwem przeróżnych
ozdób, które przynoszą mieszkańcy. Gdzieś dalej, bliżej kościoła, zbudowano
stajenkę z figurami wielkości ludzi. Każda ze starych kamienic ma w sobie coś
wyjątkowego oprócz milionów lampek. Przed jedną śmieje się Mikołaj, a ktoś inny
przyprowadził renifera, który właśnie jadł siano. Mieszkańcy Gocewii bardzo
dbali o wygląd rynku, serca tego miasta. Jeden samochód stał na uboczu, tak by
było go jak najmniej widać, co w tych warunkach jest nie wykonalne. Każdy
przechodzień rzucał mu dwuznaczne spojrzenie, szczególnie na wystającą choinkę.
Trójka wyszła pośpiesznie i jak
najszybciej czmychnęła w tłum. Tom udawał, że to nie jest jego auto, rozglądając się wokół ze sztucznym uśmiechem. Zapiął pod szyję swoją niebieską,
nadmuchaną kurtkę, w której wyglądał jak paker. Alice kroczyła obok z głową
uniesioną dumnie niczym paw i tak pozostając niższą niż pozostała dwójka. Tuptała
na swoich obcasach, a jej szczupłe nogi wyglądały uroczo w rajstopkach w gwiazdki.
Rubien szedł na końcu z miną bez wyrazu i dłońmi włożonymi w kieszenie swego
czarnego płaszcza.
- Ryby! – wrzasnęła Alice i rzuciła się
do pierwszego straganu przepychając się wprawnie między kobietami. – Brzydkie!
Odwróciła się węsząc za okazją.
- Tam! – wskazała i pobiegła prawie
przewracając się na oblodzonym chodniku. Rubien chwycił ją za łokieć.
- Powoli na tych łyżwach – powiedział, a
ona zmarszczyła nos.
- Mendo, ramię!
Rubien z westchnieniem użyczył jej ręki
do której uczepiła się, mimo tego nadal ślizgając. Spojrzała wyczekująco na
Toma.
- Co?
- Ręka! – rozkazała. Podał jej ramię,
tak więc szła sobie ustabilizowana z każdej strony, szarpiąc dwójką rosłych
mężczyzn ku każdemu handlarzowi rybami w Gocewii. – Ahh! Tu nic nie ma!
- Ja widzę pełno ryb, kobieto…
- Cicho, Rubien. Chodźmy do sklepu!
Starali się wejść przez drzwi we trójkę.
W ostatecznym starciu z futryną odpadł Tom, zaś Rubien z Alice podołali
wspólnie. Ekspedientka zaszczyciła ich uśmiechem skierowanym głównie dla tej
dwójki zupełnie pominąwszy zainteresowaniem Toma. Sklep był ekskluzywny. Na
widok samych cen Tom dostawał palpitacji serca. Przyczepił się do Alice z
drugiej strony, by przypadkiem nie uznano go za osobnego klienta. Musiałby
wziąć kredyt na tę rybę.
- Tę, a może tamtą. Co myślisz,
Rubienie?
- Cóż, to twoja ryba, kochana –
zamruczał jej do ucha z uśmiechem pełnym kpiny, co ekspedientka uznała za dowód
czystej miłości.
-
Wie pani co, ja się jeszcze zastanowię – powiedziała Alice niszcząc
ckliwą nadzieję Toma na zakończenie nieszczęsnego dnia. W drodze powrotnej na
rynek kobieta starała się im wytłumaczyć czemu ryby nie wybrała. Przy choince
pojawiła się grupka kolędników wraz z instrumentami, którzy zachęcali
przechodniów do dołączenia się do śpiewu. Trójka zmierzała w stronę auta, kiedy
Alice dostała olśnienia.
- Widzę ją!
- Cóż znowu? – spytał Rubien.
- Moją rybę – roześmiała się i
pociągnęła go do straganu, gdzie ryby pływały w małym zbiorniku śmierdzącej
wody. Przywitał ich miły, pulchny handlarz gryzący wykałaczkę złotym zębem.
Wygląda
jak pirat
– pomyślał Tom.
Alice wyciągnęła swój palec i wycelowała
nim.
- Ta!
- Proszę sobie wyciągnąć – rzekł
handlarz i podał jej worek ruszając do innego klienta. Alice zbladła.
- Rubien, wyciągnij – podała mu siatkę.
- Czemu ja? To nie moja ryba – zaczął
zrzędzić, ale schylił się i podwinąwszy rękawy złapał wprawnie wielkiego karpia
cuchnącego przewielmożnie.
- Jaki uroczy! – zakwiliła Alice i uśmiechnięta
od ucha do ucha poszła do auta rozmawiając z rybą. Rubien dogonił ją po chwili
nadal ziewając.
- Mamy rybę, mamy choinkę… - powiedziała dziewczyna -
Gdzie jest Tom?
Biedny Tom dał się złapać w sidła
kolędników. Dostał śpiewnik oraz świecę i wraz z innymi podobnymi do niego stał
w grupce śpiewając głośno. Wzdychając, podeszła do niego Alice z
Rubienem i wyszarpnęła z tłumu. Spojrzał na nich rozbieganym wzrokiem dziecka,
które coś przeskrobało.
- Śpiewamy! – zawołał.
Rubien też dostał śpiewnik, chociaż
zaciekle się bronił, grożąc że podpali Gocewię. Alice tańczyła sobie z rybą
nieustannie coś do niej mówiąc albo przybliżając ją do Mendy w rytmie kolęd.
- Jingle bells … - zaczęła śpiewać
grupa.
- Rzeka krwi, rzeka krwi opływa cały
świat… - zanucił Rubien z uśmiechem.
- Jedzie Rubien z prezentami, komu w łeb
siekierką damy? – dokończyła Alice.
- Poprzez krwawe drogi, ze śmiercią za
pan brat… - śpiewał dalej Rubien.
- Pędzi Panna Luiza szybka niczym wiatr
– wtrącił Tom.
- Tommy dodaj gazu, bo tu nic nie ma…
- My wieziemy sosnę zieloną i śpiewamy tak…
- My wieziemy sosnę zieloną i śpiewamy tak…
- Rzeka krwi, rzeka krwi…! – zaśpiewali
razem. Inni kolędnicy rzucili im dwuznaczne spojrzenia, więc ucichli po
refrenie, a Tom wrócił do poprzedniej wersji. Znudzona Alice bawiła się rybą i
przyglądała choince naprzeciwko siebie. Po kilku minutach wpatrywania się w nią
szturchnęła Rubiena. Uniósł brwi pytająco.
Tom nie zauważył krótkiej wymiany i
zawiązania paktu. Zupełnie nieświadomie podążał za tekstem oraz uśmiechał się
do innych kolędników. Śnieżek prószył z nieba, było zimno. Idealnie. Gdzieś
dzieci bawiły się lepiąc bałwana i rzucając w siebie śnieżkami. Rozmarzony
oczami duszy widział swój ciepły dom, jedzenie i prezenty… Słuchał uważnie
wskazówek dyrygenta, który radził, gdzie kłaść nacisk w następnej kolędzie.
Zamrugał. Choinka za dyrygentem drgnęła.
Mam zwidy. Przetarł oczy.
Zniknęła! Nie, nie błagam! – pomyślał
odwracając głowę w poszukiwaniu Alice i Rubiena. Oddał szybko śpiewnik wraz ze
świecą i pobiegł ich szukać. Obracał się wokół własnej osi, aż spostrzegł
choinkę poruszającą się poziomo na czterech nogach. Zamknął oczy i przetarł
twarz. Czemu zawsze…
Za nimi ciągnął się gruby kabel. Serce
Toma stanęło.
- Czekajcie! – zawołał, ale było zbyt
późno. Naprężony kabel z lampek nie wytrzymał. Tom usłyszał tylko pojedynczy, dudniący
dźwięk i w całej Gocewii zgasło światło.
- Jak mogliście ukraść choinkę! –
wrzasnął Tom, kiedy siedzieli już w Pannie Luizie. – W dodatku wyrwaliście
główne bezpieczniki w rynku, które sterują rozkładem zasilania w całym
centralnym mieście! Czy nie można was zostawić nawet na chwilę?
Alice i Rubien spojrzeli na niego
niewinnie.
- Tamta była ładniejsza i dlatego
chciałam ją mieć – mruknęła dziewczyna patrząc w oczy karpia.
- Ty się z nim ożeń – fuknął Rubien.
- Zazdrosny?
- Czym zgrzeszyłem, Boże? – załkał Tom i
ruszył chcąc jak najszybciej wycofać się z rynku, na którym zaraz pojawią się
spece od zasilania i policja.
Panna Luiza odjechała zostawiając za
sobą sosnę i wyrwane bezpieczniki.
Centrum Gocewii opuścili jak na
skrzydłach. Tom ledwo oddychał za kierownicą bojąc się zostać złapanym z
kradzioną choinką w Wigilię. Dodatkowo kończyło mu się paliwo i musiał
zatankować. Tak bardzo chciał być już w domu.
- Hamuj!
- Co? – Tom zamrugał i natychmiast nacisnął
hamulec o włos nie uderzając w tył nowiutkiego mercedesa. Karp wypadł z rąk
Alice i przeleciał przez cały wóz z plaskiem uderzając w przednią szybę.
Ryba zjechała po szkle i opadła na
drążek z biegów.
- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! –
wrzasnął Tom. – Moja Panna Luiza!
Nikt nie wie, jakim cudem Tomowi udało
się wtedy dojechać do stacji paliw.
- Spokojnie, Tom, oddychaj – uspokajała
kierowcę Alice – Idź zatankuj. Nic się nie stało…
- Nienawidzę was! – odpiął pasy i
trzasnął drzwiami. Szybko zatankował i pobiegł zapłacić, by jak najszybciej
wrócić do swojego autka.
Alice spojrzała na Rubiena.
- Ja nie chce już tej ryby.
- To schowaj gdzieś Tomowi.
Uśmiechnęli się złośliwie.
●
Mały van należący do stacji GoceviaTV
podjechał pod szpital dziecięcy. Z samochodu wyszła dziennikarka w schludnym
kostiumie i niewzruszona zimnem, żwawym krokiem ruszyła przed główne wejście. Z
vana wypadł zdyszany kamerzysta i pobiegł za kobietą. Przez kilka chwil szukali
najlepszego miejsca.
- Kamera mnie bierze? – zapytała.
- Oczywiście, Millis. Wyglądasz
perfekcyjnie jak zawsze.
Kobieta nie zwróciła uwagi na
komplement. Spojrzała na zegarek. Dochodziła jedenasta. Gdzie ona jest?
- Słyszysz to? – zapytała kamerzysty.
- Dzwoneczki?
Kobieta machnęła ręką.
- Kręcimy, szybko. Zaraz tu będą.
- Gotowy. Zaczynaj, Millis.
- Dzień dobry państwu w ten świąteczny
poranek. Ja, Alisa Millis, znajduję się dziś przed Szpitalem Dziecięcym w
Gocewii. Choć większość z państwa spędza świąteczny czas z rodziną, mali
pacjenci muszą pozostać w tym mało przyjaznym miejscu. Na szczęście dzięki
naszym wpływom właśnie teraz zawita tu Święty Mikołaj.
Kamerzysta odwrócił się w stronę wjazdu
idealnie uchwytując wjazd ogromnych czerwonych sań ciągniętych przez
najprawdziwsze renifery. Lejce trzymał potężny święty Mikołaj z długą białą
brodą i ogromnym brzuszyskiem. Gdzie ona
znalazła takiego grubasa? – pomyślała Millis. Po jego prawej stronie siedział piękny anioł o uroczych blond loczkach i niebieskich oczach. Był dużo
wyższy od diabełka o rudych, sterczących kłakach, w którym Millis od razu
rozpoznała Antoninę James. Tylko kim jest
pozostała dwójka?
Kamerzysta robił swoje.
- Dobra. Cięcie. Poskłada się – kiwnął
głową. – Możemy iść do dzieci.
- Witaj, Aliso – przywitał się diabełek,
czyli Alice zeskakując z sań. Zaraz za nią zszedł niebywale wysoki anioł z ogromnymi, pierzastymi skrzydłami i aureolką, którego Alisa skądś znała.
Mikołaj z trudem stoczył się z ogromnym brzuszyskiem tylko dzięki pomocy
kamerzysty i białego, zaokrąglonego na wierzchu kija – Poznaj Rubiena –
wskazała na uroczego anioła, który miał niebezpieczny błysk w oku – I Toma –
ledwo stojący Mikołaj uśmiechnął się.
- Dobrze, że jesteście. Choć raz
punktualnie. Miłość cię zmienia, Alice. My idziemy już na górę nakręcić parę
scen z dziećmi, a wy – Alisa spojrzała na Mikołaja – wtoczcie to coś na górę.
Pa!
Diabełek klasnął w dłonie z uciechy.
- Tom, bierz worek. Idziemy – rozkazała
i pociągnęła anioła za sobą.
- Przypomnij mi dlaczego musiałem zgolić
brodę? – zapytał Rubien.
- Dla dzieci! Przecież to oczywiste –
poklepała go po policzku – Tak wyglądasz ładniej… Może brak ci pazura, ale
anioł pełna klasa. Szkoda, że brwi nie…
- Ani o tym nie marz!
- Alice… - wysapał Tom – Ja nie dam rady
– wskazał na brzuch, znaczy na worek – Dlaczego to ja muszę być Mikołajem?
- Oszalałeś? A gdzie ja znajdę
naiwniejszą i niewinniejszą osobę od ciebie? Nie obijaj się, bo nigdy brzucha
nie stracisz! Pośpiesz się! Teraz ci pomożemy wziąć worek, ale przy dzieciach
musisz dźwigać go sam!
Udało im się przedostać na najwyższe
piętro, gdzie leżały najciężej chore dzieci. Chcieli zacząć od nich. Radość uśmiechniętych
dzieci kruszyła serca. Rozdawali im prezenty, starając się spełniać życzenia.
- A byłaś grzeczna, Saro? Ho, ho, ho –
zapytał Mikołaj.
Urocza dziewczynka pokiwała głową. Anioł
przyjrzał się jej uważnie.
- No ja bym wątpił – mruknął zakładając
ręce na piersi.
- Grzeczna była, co ty mówisz! – oburzył
się diabeł. – A co byś chciała dostać?
- Lalkę.
Lalka,
gdzieś tu była lalka. Tylko gdzie? – myślała Alice szperając w worku. Brała
poszczególne pudełka i potrząsała nimi starając się odgadnąć co jest w środku.
- Trudno, nie ma – powiedział anioł –
Może w przyszłym roku.
Pomylili
się z rolami
– pomyślała Alisa przyglądając się z kamerzystą uroczym scenom. Kiedy skończyli
z tym piętrem, przeszli do następnego, a prezentów zdawało się wcale nie
ubywać. Robili sobie zdjęcia. Aniołek sypał plastikowymi płatkami, diabełek
machał ogonem, a Mikołaj wlókł swój brzuch. Skończyli dopiero wieczorem. Wtedy też
Tom wsiadł do sań, odpiął sztuczny brzuch i głośno ziewnął.
- To były pracowite święta – mruknął.
- W przyszłym roku to ja jestem diabłem –
powiedział Rubien i przybili z Alice piąteczkę. Tom wywrócił oczami. A najtrudniejsza rola, jak zawsze, pozostaje
mi – pomyślał.
●
~ Po świętach ~
Śliczna dziewczyna opatulona szczelnie
płaszczem zeszła na dół ze swojej kamienicy. Stanęła przy sypiącej się Pannie
Luizie i czekała na Toma, który pogwizdując jeszcze jakąś kolędę zbiegał ze
schodów. Przepuścił grzecznie jakąś staruszkę, przytrzymując jej drzwi z
szczerym uśmiechem. Kiedy otworzył samochód, wsiedli do środka.
Helena zapięła pasy.
- Skarbie, coś mi tutaj nie gra –
powiedziała wąchając samochód – Czujesz to?
Tom nabrał powietrza.
- No cóż… - machnął ręką – To pewnie
pozostałość po Rubienie i Alice.
- Pewnie tak – mruknęła Helena, ale nie
spoczęła puki nie znalazła źródła zapachu. Ze zgrozą otworzyła schowek - Skarbie,
co tu robi ryba? – zapytała.
Tom zbladł.
- Helena, mam zawał!
Dziecko
________________________________________________________________________
Triada
życzy wszystkim naszym czytelnikom wspaniałych świąt Bożego Narodzenia spędzonych w ciepłej, rodzinnej
atmosferze, samych szczęśliwych dni w nadchodzącym roku oraz
szampańskiej zabawy sylwestrowej :)