Dawno się nie widzieliśmy, czytelnicy :D
Przedstawiam pierwszą część rozdziału :P Prawdziwa akcja zacznie się w drugiej.
Proszę o komentarze :*
_____________________________________________
Kilka miesięcy wcześniej
Wilson zatrzymał się przed
bukowymi drzwiami. Uniósł dłoń, by zapukać, ale zatrzymał ją tuż przed
powierzchnią. Szybko poprawił krawat i marynarkę. Przygładził zaczesane do tyłu włosy.
Omal nie spadł z łóżka, kiedy
rankiem, około godziny piątej, zadzwonił do niego pan Adrian. Nie sekretarka,
pan Morus, czy Bóg jeden wie kto. Sam szef pofatygował się, by zaangażować z
nim spotkanie. Już wtedy wiedział, że z tej sprawy nie wyniknie nic dobrego.
Po pięciu minutach wzdychania,
poprawiania się i analizowania swych początkowych słów, w końcu odważył się
wejść. Oślepiła go przeraźliwa jasność panująca wewnątrz gabinetu. Wpadające
przez okno promienie słońca sunęły po eleganckich drewnianych meblach. Okalały głowę
Adriana pochylonego przy biurku i skrupulatnie coś piszącego.
- Nalej mi brandy, sobie też
możesz – powiedział Adrian nie podnosząc nawet wzroku znad kartek pokrytych
drobnym maczkiem rękopisu. – Dobrze, a teraz usiądź – dopiero teraz spojrzał mu
w oczy – Nie będę owijał w bawełnę, gdyż to nie ma sensu. Chociaż mógłbym po
prostu kazać ci to zrobić, jednak intuicja mówi mi, że lepiej zajmiesz się
sprawą po wyjaśnieniu – zabębnił palcami o blat i oparł się wygodniej o swój wózek. Gdyby miał sprawne nogi, pewnie zacząłby chodzić po pokoju
– Oczywiście cała rozmowa i twoje dalsze działania zostają między nami. W
najbliższym czasie do Gocewii przyjeżdża pewna bardzo specyficzna osoba, mianowicie
mój siostrzeniec.
Wilson poprawił swoje czarne
okulary.
- Rozumiem, więc chce pan bym został jego ochroniarzem.
- Nic bardziej mylnego –
roześmiał się Adrian – Twoim zadaniem będzie zbliżyć się do niego.
Twarz Wilsona oblał rumieniec.
- Spokojnie, nie wymagam aż tak
ścisłej bliskości. Zostaniesz jego przyjacielem. To nie będzie łatwe, ale
myślę, że z twoim urokiem osobistym sobie poradzisz.
- Czyli mam go śledzić?
- Tym zajmą się inni – splótł ręce
na piersi - Musisz dobyć jego zaufanie, to jest najważniejsze. Od jego
przyjazdu będziesz mi składał szczegółowe relacje z jego poczynań. Zwracaj
szczególną uwagę na wszystko co wiąże się z ludźmi umysłu.
Adrian wrócił do pisania
najwyraźniej kończąc wydawać polecenie.
- Czy mogę spytać, dlaczego pan
to robi? – zapytał po chwili Wilson jakoś dziwnie poruszony nowym zadaniem.
- Nie, Swierdigajew. Pamiętaj,
co mi zawdzięczasz. Jeszcze jedno. Jakiś czas po nim przyjedzie tutaj kobieta,
Alena Sawwa. Ten dzieciak będzie wtedy szczególnie roztrzęsiony, a ty musisz
mieć czyste uszy. Kenshi prześle ci dokumenty o Rubienie. Zapoznaj się z nimi
szczegółowo. Możesz odejść.
Cały stres odpłynął z Wilsona
dopiero, kiedy usiadł w fotelu we własnym domu. Przetarł twarz. A ponoć zacząłem nowe życie – pomyślał.
Jego wargi wykrzywił uśmieszek.
●
Czarna terenówka sunęła wolno po przepełnionym parkingu
należącym do Firmy James Corporation. Zaparkowała w dogodnym miejscu, tuż
naprzeciw wejścia. Przyciemniane szyby zapewniały pasażerom anonimowość oraz
całkiem dobrą widoczność na ogromny gmach zbudowany ze szkła. Stanowił najwyższy
budynek nie licząc centrum Gocewii. Wokół niego znajdowały się niższe, należące
do tej samej firmy. Ludzie krążyli wokół nich jak mrówki, ubrani w eleganckie
czarno białe kubraczki. Do każdego budynku można było dojechać samochodem dzięki
sieci dróg, które przecinały wzdłuż i wrzesz całą powierzchnię tego małego "miasteczka".
- Długo zamierzasz tutaj czekać, Sawwa? – zapytał Wilson po
dobrej godzinie oczekiwania. Siedział na fotelu pasażera i z nudów rozwiązywał
krzyżówki – Imię żeńskie na D na siedem liter?
- Demeter? – prychnął Rubien.
- Dagmara! Kto by pomyślał – zachichotał jak staruszka –
Ciotka mojej żony ma tak na imię. Dobija czterdziestki, ale nieźle się trzyma…
Więc? Ile jeszcze?
- Zobaczy się – odparł i siorbnął przez rurkę mrożonej kawy.
Gorąco – pomyślał. Od sprawy April miał spory problem z opanowaniem swojego
ciała. Temperatura jego organizmu wzrosła do 60 stopni, co dla normalnego
człowieka byłoby śmiertelne. Co gorsza czuł jak krew gwałtownie przyspiesza i zwalnia. A to oznaczało jedno. Proces przemian się rozpoczął i w żaden sposób
nie jest w stanie go zatrzymać.
- Kenshi – na dotykowym ekranie wbudowanym w tapicerkę
pojawił się obraz ślicznej blondynki w błękitnej, połyskującej sukience.
Otworzyła swe piękne, rażąco niebieskie ślepia i uśmiechnęła się zniewalająco. –
Co z tobą? – Rubien wyglądał jakby dostał w twarz.
- Elsa? To ty? – Wilsonowi z wrażenia aż wypadł długopis.
- Pan Adrian oglądał Krainę Lodu – westchnął Kenshi – A ja
nie mogę się sprzeciwiać. Czym mogę służyć?
- Pamiętasz o czym rozmawialiśmy jakiś czas temu? Kazałem ci
zebrać pewne dane.
- Na temat rodziny Jamesów krąży wiele informacji, ale
głównie nie przydatnych dla pańskiego zadania.
- Nie tobie ustalać, co jest przydatne – syknął Rubien –
Więc?
- James Corporation dorównuje prestiżem naszej firmie. Nie potrafię
przedrzeć się przez ich zaporę bez punktu zaczepienia.
Rubien uderzył głową o kierownicę. Czego mógł się
spodziewać? Cudów? Przeklinał siebie, że nie zajął się tym wcześniej. Kątem oka
widział drepczących ochroniarzy i multum kamer rejestrujących każdego
wchodzącego i wychodzącego. O anonimowym zwiedzaniu gmachu mógł sobie tylko
pomarzyć.
- Blać – czuł jak zaczyna boleć go głowa. Ostatnimi czasy zdarzało się to zbyt często. Wdepnąłem w
gówno. Termin realizacji zadania upływał jutro, a on był w zupełnej
rozsypce. Dziwne, że Borys jeszcze nie dzwonił.
- Sawwa, co ty dokładnie planujesz zrobić? – zainteresował się
Wilson przygryzając końcówkę długopisu. Rubien spojrzał na jego gębę z czarnymi
okularami na nosie i klepnął go w ramie.
- Jeszcze się nie domyśliłeś? Mam zamiar zabić Pana i Panią
James. Kurczaczka?
Wilson nieco zbladł.
- Nie chcę mieć z tym nic wspólnego, Sawwa – syknął ze
zgrozą patrząc na Rubiena opychającego się kurczakiem z KFC – Odwieź mnie do
domu!
Oczu Rosjanina rozbłysły dziwnym światłem. Larremu aż ciarki przeszły po plecach.
- Ty pójdziesz! Kenshi, Jamesowie nie mają informacji o
powiązaniu Larrego ze mną, prawda? – postać na ekranie zamigotała. Kiedy pojawiła
się ponownie, pokiwała ochoczo głową – Nadajesz się!
- Ale ja… protestuję! – zawołał Larry aż cofając się od
Rubiena, jakby odległość miała coś zmienić – Uspokój się! Ja się nie zgadzam!
Sawwa wyjął z kieszeni skórzanej kurtki czarny przedmiot i
rzucił go Larremu.
- Podepniesz to do głównego komputera w ich siedzibie.
Serce Larrego gwałtownie przyspieszyło, furkocząc jak
ptaszek zamknięty w klatce. Wydawało się, że zaraz wyskoczy mu z piersi. Ja tu zawału dostanę!
- Tylko nie becz – syknął Rubien i odpalił silnik wozu. Rozglądając
się za siebie, zaczął cofać – Wskazówki będę ci przesyłał w postaci myśli. Kenshi
też ciągle będzie z tobą. Razem będziemy monitorować twoją sytuację.
- Chcesz żebym tam poszedł teraz? Tak bez przygotowania?
- A co? Potrzebujesz dodatkowego rozciągania?
Wyjechali z parkingu na prywatną
drogę w pobliżu głównego gmachu.
- Nie takie rzeczy się robiło. Zepnij
poślady i załatw sprawę! – Rubien zatrzymał wóz upewniając się, że nikt ich nie
widzi – Powodzonka – dodał i wypchnął Wilsona z wozu zaśmiewając się z Kenshim
do rozpuku.
●
Panie Adrianie, chciałbym
zaznaczyć, że to nie było wpisane w umowę!
Rozejrzałem się dookoła, ale na
nieszczęsnym chodniku nie było nikogo innego oprócz mnie. Zacisnąłem dłonie w
pięści i wrzasnąłem niemo. Czemu ja muszę to robić? No za co, Boże? Why me?
Ironią losu, jakieś cztery lata
temu takie ekscesy były dla mnie czymś naturalnym! Ale teraz? Ja się kurczę ożeniłem!
- Nie lubię tego… - szepnąłem.
Nikt tego nie lubi – aż podskoczyłem słysząc głos Rubiena tuż obok
mnie, jakby szeptał mi coś do ucha. Każde słowo dawało dziwnie wibrujący
pogłos. Wzdrygnąłem się.
Rusz się i zdejmij te okulary, bo się wyróżniasz!
Brakowało jeszcze, żebym mu
zasalutował. Co on ma do moich okularów? Poszedłem w stronę głównego budynku. Mógł
mnie chociaż wyrzucić trochę bliżej. Debil jeden.
Uważaj, bo się zarumienię.
Czy ty możesz nie słuchać moich
prywatnych myśli?
A co ja mam jakiś filtr?
Ominąłem grupkę pracowników
zmierzających ku samochodom. Dochodziła druga, więc niektórzy wybierali się na
lunch. Wszyscy będą zajęci myśleniem o jedzeniu, wiec nie powinni zwracać na
mnie szczególnej uwagi. Ciekawe czy to też zaplanował?
W końcu znalazłem się na
miejscu. Przed wejściem czuwało kilku ochroniarzy. Ominąłem pas rabatek i
krzewów prawie zderzając się z wytworną brunetką.
- Przepraszam – bąknąłem.
Powiem Beatrice.
Przecież nic nie zrobiłem, o co
ci chodzi?
Widziałem to zbliżenie na cycki! Omal nie wjechałem w drzewo, głąbie! Informuj
mnie wcześniej!
Jak? Mam ci znaki dymne wysyłać?
Po prostu idź i skup się na celu.
Doprawdy, do czego to doszło,
żeby tak mi rozkazywać! Szklane drzwi rozsunęły się przede mną. Za każdym razem czuję się jak gwiazda. W środku, na głównym holu rzeczywiście panowała pustka, a ostanie niedobitki kierowały się ku wyjściu. Zapatrzyłem się na listę pięter z
opisem znajdujących się na nich wydziałów. Czy jest szansa, że znajdę główny
komputer w informatycznym? Wyobrażałem to sobie, jako ogromną maszynę
schowaną w piwnicy.
Poczułem wibracje w kieszeni. Nieznany
numer. Odebrałem.
- Tak, słucham?
- Nie stój w recepcji, tylko
rusz zad na ostatnie piętro!
- Ruuu…
- Cichaj!!!!
Zamilkłem. Nie powinienem mówić
jego imienia na głos, jest dość charakterystyczne.
- Udawaj, że mówisz z szefem.
- Oczywiście. Zajmę się tym.
- W budynku mają bariery
przeciwko ludziom umysłu. Odcięło mnie od ciebie. Wiem, że czujesz się samotny.
- Nie zgodzę się z panem.
Ciągle potakując i mamrocząc pod
nosem skierowałem się do windy. Na szczęście byłem w niej sam.
- Zbytnio się nie rozluźniaj. Wokół
ciebie jest co najmniej dziesięć kamer. Oddychaj. Przez telefon czuję twój
stres.
Łatwo ci mówić, kiedy siedzisz w
aucie. W przeciwieństwie do ciebie ja mam sporo rzeczy do stracenia, jeśli mnie
złapią.
- Słucham? – oczekiwałem na
dalsze wskazówki.
- Z tego co dowiedział się
Kenshi, na ostatnim piętrze znajduje się zarządca całego gmachu i to jego
komputer zawiera potrzebne nam hasła dostępu do części wewnętrznego systemu.
Winda wreszcie dojechała. Zabrzęczały
dzwoneczki, a kobiecy głos poinformował o piętrze i znajdującym się wydziale. Zaczynała
mnie boleć ręka od ciągłego podtrzymywania telefonu. Wyszperałem w kieszeni przełącznik i
wsadziłem nadajnik do ucha. Od razu lepiej.
Wystrój budynku przypominał
wnętrze Firmy. Ściany miały odświeżające, jasne kolory, a natężenie światła
było nad wyraz wysokie. Również na tym piętrze znajdowała się mała recepcja. Na
szczęście nikogo nie było za szklanym biurkiem. Panująca cisza, rozpraszana
odgłosem moich kroków, denerwowała mnie.
- Mów coś – powiedziałem.
W odpowiedzi usłyszałem
prychnięcie.
- Oglądam pornosa. Rusz się.
Nudzę się.
- Mam cię jakoś zaspokoić, czy
co? Znajdź sobie dziewczynę, Rubien. Polecam!
- Chyba spasuję. Nie nadaje się
do stałych związków – w tle słyszałem jęki.
- To przestań podchodzić do
kobiet tak materialnie. One mają uczucia. Naprawdę.
- Gdzie jesteś? Twój głos
zaczyna mnie irytować – syknął.
- Jesteś okropny. Dochodzę.
- Doprawdy? – roześmiał się
Rubien. – Ja też.
Nie miałem siły mu odpowiedzieć.
Kiedy skończy się ten korytarz? Czemu tu tak pusto? Coś mi tutaj nie gra. Obejrzałem
się za siebie. Czułem się obserwowany. Ostatnie drzwi należały do zarządcy. Pukać
czy wchodzić? Co robić? Nie dość tego, w słuchawce usłyszałem budzenie. Dlaczego
rozłączył się w takim momencie? Westchnąłem i dotknąłem klamki.
Na szczęście w środku nikogo nie
było. Okna wychodziły na mały park z tyłu gmachu. Z bólem serca wszedłem na
śnieżnobiały dywan, na szczęście nie zostawiałem czarnych śladów. Na biurku
stały monitory. Rozejrzałem się szybko i podbiegłem do niego. Nie interesowały
mnie dokumenty. Szybko schyliłem się i podpiąłem małe urządzenie do wejścia
USB. Komputer sam się uruchomił. Czułem się jak w filmie akcji tylko bez akcji.
Wszystko szło dziwnie prosto. Moc lunchu.
Na ekranie pojawił się czerwony
komunikat. Wyjąłem urządzenie i z uśmiechem kroczyłem ku drzwiom. Kiedy
opuściłem pokój i znalazłem się na korytarzu, cały mój stres odpłynął. Pogwizdując
kroczyłem ku windzie.
Skrzypnięcie drzwi wzbudziło na
nowo moją czujność. Nikogo prócz mnie nie było w pomieszczeniu. Dostrzegłem
dziwny kształt tuż przed moją twarzą. Nie zdążyłem się cofnąć.
Ciemność zalała mój umysł.
Obudziłem się w małym, dusznym
składziku wypełnionym miotłami i
wiadrami. Ktoś zakneblował mi usta i związał ręce. Zero możliwości kontaktu z
Rubienem.
Byłem w czarnej dupie.
Co robić? Starałem się jakoś
wyswobodzić, ale ktoś wyjątkowo się postarał, by mi się to nie udało. Dałbym sobie
rękę uciąć, że na tym korytarzu nikogo nie było! Więc skąd wziął się tam ten
facet? Nawet nie zdążyłem mu się przyjrzeć. Pojawiła się twarz i ciemność. Coś ciepłego
spływało mi po skroni. Jak długo tutaj siedziałem?
Drzwi składziku otworzyły się ze
skrzypnięciem prawie uderzając mnie w głowę. Ktoś nieznajomy pochylił się nade
mną i brutalnie zerwał mi taśmę z ust. Syknąłem.
- Nieźle ci się oberwało –
usłyszałem znajomy ton głosu, jednak jakiś dziwnie zmieniony. Uniosłem wzrok.
- Rubien, to ty?
Przede mną stała urzędniczka o
figurze modelki w dopasowanym wdzianku. Z tyłu głowy powiewał jej kucyk.
Poprawiła okulary i przeczesała palcami grzywkę. Nawet zachowywała się, jak
kobieta. W życiu bym nie wpadł na pomysł, że to przemieniony Rubien, gdyby nie jego
charakterystyczny sposób bycia.
- I jak wyglądam? – wysłała mi
buziaka.
- Jakim cudem? – czułem, że szczęka mi
opada.
- Zainspirował mnie pornol. Wstawaj, nóg nie masz związanych.
Wygramoliłem się za nim na
zewnątrz. Nadal znajdowaliśmy się na tym samym piętrze. Mózg rozsadzało mi z bólu. Zajęczałem. Miałem dość.
- Skąd
wiedziałeś?
- Zacząłem
coś podejrzewać, kiedy nas rozłączyło – wzruszył ramionami - Widzisz informacje
Kenshiego okazały się częściowo prawdziwe. Komputer sterował jedynie kamerami i
barierami dotyczącymi ludzi umysłu. Prawdziwe informacje ma ktoś inny.
Więc nie
przyszedł mnie uratować, skubaniec. Po prostu nie wykonałem zadania i biedaczek
musiał pofatygować się sam.
- Weź się nie
obrażaj, to ja tu jestem kobietą, nie? – prychnął i schylił się zaczynając
szperać pod spódnicą. Oczy omal nie wypadły mi z orbit. Szukał czegoś jakiś
czas, aż w końcu ze śmiechem wyjął spluwę.
- Co? –
uniósł brwi – Ty idioto, miałem ją na pasku przy udzie.
Parsknąłem. Co
za koleś.
- Idziemy,
czy co? – zapytałem.
Pokręcił głową
– Musimy dotrzeć do naszych informacji, bo widzisz one tutaj są… Magiczne,
nieuchwytne…
- Co ty
pierdolisz? Nawąchałeś się denaturatu?
Rubien odwrócił
się i strzelił w pustą przestrzeń korytarza. Uśmiechnął się. Opróżnił cały magazynek.
Usłyszałem głośny syk, a na gładkiej powierzchni kafelek zaczęła pojawiać się
krew. Powietrze w pobliżu niej zamigotało i naszym oczom ukazał się facet,
zupełnie golusieńki, jak go pan Bóg stworzył.
- Ku*** -
zawył – Oszalałaś, dziwko?
- Mów mi
suka! – roześmiał się Rubien i poczłapał do nieznajomego kolesia – Bierz go,
Larry. Musimy go zanieść do wozu.
- Co?! Czyś
ty zwariował zupełnie?!
Jak on sobie
to wyobraża? Mamy nieść z ostatniego piętra nagiego, rannego kolesia i nie
zwrócić na siebie uwagi?
Nie, nie
mówcie mi…
Ja nie chce!
Niech ten
dzień się już wreszcie skończy!
C. D. N
●
Gorąco oplatało ludzkie ciała.
Wiło się i obezwładniało. Poprzez krzyki przedzierał się syk ognia i trzask
palącego się drewna. W popłochu szukano wyjścia, ale wszystkie drogi odciął
żywioł. W tej chwili ostatnim ratunkiem przed spaleniem żywcem była samobójcza
śmierć. W ruch poszła broń, przyglądano jej się ze strachem i łzami w oczach.
Ostatni z żyjących porywaczy
spojrzał na chłopca. Została ostatnia kula.
- Kto by pomyślał… - szepnął i
strzelił sobie w twarz.
Krew spryskała dziecko.
_______________________________________________________________________
Wszystkiego najlepszego, drogie kobietki! :******